
las, chatka
Sylwetki olbrzymów rysujące się niewyraźnie wśród drzew sprawiały, że wędrówka przez las nie należała do przyjemnych. W uniesionej ręce trzymałem bilecik upoważniający do udziału w Grze o Skarb, toteż teoretycznie żadne monstrum skrzywdzić mnie nie powinno. W praktyce – świstek był czarny, noc bezksiężycowa, a jak dobrze widzą olbrzymy, nie miałem pojęcia.
Późno w nocy dotarłem do chałupy. Nie miała okien, a wszędzie dookoła straszyły drewniane rzeźby groteskowych zwierząt. Obok żyrafy ze spiralną szyją odnalazłem drzwi i zapukałem.
– Zapraszam – odezwał się czyjś głos.
W środku mieściło się wcale przytulne biuro, gdzie za stolikiem siedział karzeł palący ogromniaste cygaro.
– Po Skarb? – zapytał znudzonym głosem.
– Tak.
– Imię?
– Hawier.
– Doświadczonego dać?
– Poproszę. – Głupotą byłoby zapuszczać się po Skarb bez Doświadczonego. Byli to pomocnicy, którzy doskonale znali drogę, pomagali, często ratowali życie.
Okazało się, że stać mnie było jedynie na najtańszego z nich, kobietę-motyla numer sto dwa przez jedenaście. Na imię miała Nae i była naprawdę śliczna. Długie włosy koloru truskawkowy blond spływały po jej skrzydłach niczym dwa wodospady. Oczy miała lazurowe, choć dziwnie zamglone. Sprawiała wrażenie otępiałej, ożywiała się jedynie w chwilach, gdy spoglądałem na jej skrzydła. Najwyraźniej się ich wstydziła. Nic dziwnego – były zabrudzone, postrzępione i dziurawe. Może kiedyś olśniewały dziesiątkami barw, lecz z czasem tak wyblakły, że przypominały skupisko brudnoczerwonych plam.
– Świstek – zażądał karzeł, po czym obdarował papierek kilkoma pełnymi podejrzeń spojrzeniami. – Zasady podawać?
– Znam je… mniej więcej. – Cały czas przed siebie. Omijać przeszkody. Nie stracić życia. Na końcu czeka Skarb. To, co sobie wymarzysz.
A marzeń miałem bardzo wiele.
– W pokoju na prawo są schody do wnętrza ziemi – rzucił gospodarz, zupełnie na mnie nie patrząc. – W pokoju na lewo są schody do nieba. Wybierz sobie.
Spojrzałem na Nae. Skuliła skrzydła i wyszeptała niepewnie:
– W czasach, jak byłam jeszcze poczwarką, schodziłam do ziemi, ale już dawno nie, to pewnie dużo się zmieniło. Lepiej do nieba.
W sumie logiczne. Motyl. Niebo. Poszliśmy na lewo.
W pokoju znajdowały się kamienne, spiralne schody, znikające w suficie.
stopnie 21-375
Nie było poręczy. Zauważyłem to dopiero, gdy weszliśmy ponad dach. Spojrzałem w górę, na schody pnące się wysoko ku ciemnemu niebu. Przypominały igłę wbitą w poduszkę z chmur. Nie miałem lęku wysokości, ale na ten widok ugięły się pode mną kolana. Czy mogłem wrócić i wybrać pokój na prawo? Spytałem o to Nae.
– Tam też idzie spaść – powiedziała. – A do tego jest ciaśniej.
Nie miałem lęku wysokości, za to potworną klaustrofobię. Niech więc będzie niebo. Krok po kroku. Niespiesznie w górę. Uda się.
Weszliśmy ponad korony drzew, ja pierwszy, motyl dwa kroki za mną. Sylwetki olbrzymów w dole robiły się coraz mniejsze, przypominały figurki, które można było zmieścić w dłoni.
stopień 617
Odpoczynek. Usiadłem na stopniu, napiłem się wody, wyjąłem kanapkę i zjadłem ze smakiem. Poczęstowałem też Nae, choć miałem nadzieję, że odmówi. Mój plecak był ciężki, ale wędrówka mogła trwać wiele dni. Na szczęście Doświadczona miała swój prowiant – wyciągnęła kwiat wielkości ludzkiej głowy i spiła zeń nektar.
Zza horyzontu wyglądały pierwsze promienie słońca.
– Długo to robisz? – spytałem.
– Pół życia.
– Czy to… dobra praca?
– Raz jest lepiej, raz gorzej. Ale coś trzeba robić. I płacą w miarę. Zbieram na skrzypce. Takie niedrogie, ledwo używane. Będę mogła grać na polach o tej przyjemnej porze dnia, kiedy słońce już zaszło, a jeszcze nie nastał wieczór.
– A nie chcesz sobie kupić nowych… no wiesz…
Skuliła się nagle i zaczerwieniła.
– Skrzydeł nie można kupić.
– A… no tak. – Człowiek uczy się przez całe życie.
stopnie 1379-1382
Brakowało dwóch stopni. Spoglądając w dziurę, czułem się jak dziecko wyśmiewane przez szczerbatego krewnego. Co gorsza na tym odcinku konstrukcja złośliwie spęczniała i przez ubytek zamiast schodów kilka metrów niżej widziałem zielony dywan lasu.
– Trzeba skoczyć – powiedziała Nae.
Spojrzałem na nią poirytowany. Też mi pomocnik.
Nae stanęła obok. Wytarła trzewiki z białego materiału o stopień schodów, ugięła kolana, rozhuśtała ciało.
– Hop.
I już była na górze. Posłała mi ładny uśmiech, bardzo z siebie zadowolona.
– A nie mogłaś przelecieć? – zapytałem zdezorientowany i lekko przerażony całą tą sytuacją.
Jej uśmiech zgasł jak świeczka na wietrze, a oczy zalśniły. Wyciągnęła do mnie rękę.
– Pomogę ci.
Serce biło mi mocno, a ręce drżały. Dwa stopnie. Niewiele. Gdyby pod spodem nie było kilkusetmetrowej przepaści, dałbym sobie radę bez żadnego problemu.
Powtórzyłem rytuał mojej towarzyszki i wzbiłem się w powietrze.
Jakoś wylądowałem. Co prawda na Nae, ale to nie miało w tej chwili znaczenia. Żyłem. Pozbieraliśmy się powoli i wtedy zauważyłem, że skrzydło motyla przekrzywiło się i zwisało teraz pod dziwnym kątem. Nae poruszyła nim kilka razy, wyraźnie zakłopotana.
– Nie umiesz latać, prawda? – zapytałem, nawet nie kryjąc złości. Zapłaciłem równowartość czterech pensji za motyla, który nie lata. Równie dobrze mogłem wziąć tu ze sobą szwagra, on wspiąłby się ze mną za cztery piwa.
– Umiałam – powiedziała ze łzami w oczach. – Kiedyś umiałam. Pośród chmur, hen wysoko. – Opuściła głowę. – A teraz już nie.
Było zejść do wnętrza ziemi. Albo odłożyć jeszcze trochę i wybrać porządnego Doświadczonego, na przykład kobietę-sowę. Ona na pewno potrafiła latać.
– Tylko mi tu nie płacz, proszę. Nie zniosę tego.
Nie posłuchała.
stopień 1499
Odpoczywaliśmy w milczeniu. Nae próbowała coś zagrać na harmonijce, i choć szło jej całkiem nieźle, cisnęła instrument do torby.
– Przepraszam, że cię rozczarowałam – powiedziała cicho.
– Trudno. Nic się nie stało. Jesteśmy razem i jakoś przez to przejdziemy. Nie mam do ciebie pretensji. – To ostatnie było kłamstwem, lecz na ustach Nae zagościł nieśmiały uśmiech i muszę przyznać, że zrobiło mi się nieco lżej na sercu.
Słońce wyjrzało zza chmur, niosąc ciepło i nadzieję. Podziwiałem krajobraz – rzekę, wijącego się wśród drzew niebieskiego robaka, i pobliskie jezioro – na wpół zakopany w ziemi szafir. Pomyślałem, że świat jest piękny i nie mogłem się doczekać, co ujrzę na szczycie. Orzeźwiony tym zastrzykiem energii chwyciłem dłoń Nae i pomogłem jej wstać. Czekała nas długa droga.
stopnie 3333-3424
– Musisz po nich przejść.
Czy to jakiś żart? Kamienne stopnie zostały zastąpione przez ludzkie sylwetki, głównie mężczyzn, lecz było i kilka kobiet. Leżeli zawieszeni w powietrzu, głowami do środka spirali.
Nae ruszyła pierwsza. Była drobniutka, stąpała lekko i żaden ze stopni nie zaprotestował przeciwko dotykowi jej stóp. Miałem dziwne wrażenie, że wobec mnie nie będą tak wyrozumiali.
Pierwszy stopień – brzuchaty rudzielec w średnim wieku – jęknął nieprzyjemnie, gdy na nim stanąłem.
– Przepraszam – powiedziałem.
Drugi był młody mężczyzna w skórzanym płaszczu.
– Przepraszam.
Przepraszanie szybko mi się znudziło. Było ich zbyt wielu. Niektórzy jęczeli, inni przeklinali, któryś ze stopni wyciągnął rękę gotów mnie zrzucić i wtedy właśnie zacząłem się bać.
– Nie myśl o nich – poradziła mi Nae i chwyciła za rękę. Przyspieszyliśmy tempo.
– Zatrzymaj się chwilę! – krzyknąłem nagle.
Wśród schodów dostrzegłem znajomą twarz.
– Będziesz tak na mnie stał? – zapytała jakaś brzydka, krótkowłosa kobieta, ale puściłem jej słowa mimo uszu.
– Wuj… Alfred? – wydukałem zszokowany.
– Hawier, urwisie! – ucieszył się stopień przede mną.
– Co wuj tu robi?
– Jak to co? Po Skarb się wybrałem.
– Złaź ze mnie! – ryknęła brzydula i zaczęła się szamotać, tak że nie miałem wyjścia i stanąłem na krewnym. Był całkiem wygodny.
– Ale wuj nie żyje od trzech lat – powiedziałem skołowany.
– Coś takiego! – zdziwił się głośno. I powolutku, lecz bardzo podejrzanie zaczął podnosić lewą rękę.
Nae szarpnęła mnie z zadziwiającą siłą. Kątem oka ujrzałem olbrzymią dłoń wuja zaciskającą się w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była moja noga.
Później biegliśmy, nie patrząc na twarze.
– Co to było? – zapytałem, gdy stanęliśmy znów na kamieniu.
– Różni, którzy przyszli kiedyś po Skarb – odparł motyl.
– Oni wszyscy zginęli?
– Niektórzy. Wielu się udało. Mimo to jakaś ich cząstka tu została. I twoja też zostanie.
Wyobraziłem sobie stopień o moim wyglądzie i wzdrygnąłem się z obrzydzenia.
Nae miała rację. O niektórych rzeczach lepiej nie myśleć.
stopień 4001
– Kto to? – Zatrzymałem się, gdy kilkadziesiąt stopni wyżej mignęła czarna sylwetka. – Inny uczestnik?
– Nie ma tu teraz innych – powiedziała Nae. – To musiał być Zamaskowany.
– Co to za jeden?
– Jest cały czas z nami. Pewno niedługo się spotkacie.
stopień 8022
Siedziałem obok Nae i spoglądałem na zachodzące słońce. Tak wysoko nieba jest więcej, otacza człowieka ze wszystkich stron, a gdy zaczyna różowieć, gdzie nie spojrzysz, wpadasz w zachwyt.
– Dobrze, że już zachodzi – zaskoczyła mnie słowami Nae. – Skrzydła od niego blakną. Im wyżej, tym bardziej.
Poczułem się dziwnie zakłopotany. Powinienem być dżentelmeński i zaproponować podróż nocą, by chronić jej skrzydła? Nie miałem na to siły, moje nogi były jak z waty, a każdy kolejny stopień wydawał się wyższy. Bałem się, że się potknę, przewrócę, spadnę.
– Jak wysoko jeszcze?
– Nie wiem – odpowiedziała, popijając sok z owoców. – Raz krócej, raz dłużej. Tu zostaniemy na noc?
Ucieszyłem się na tę propozycję.
*
Nie umiałem zasnąć. Ilekroć przymykałem na dłużej oczy, wyobrażałem sobie, że gdy przewrócę się na bok, nie napotkam pod ramieniem kamienia, a pustą przestrzeń. Polecę wtedy w ciemność i skończę jako padlina dla olbrzymów. Zrobiło się też zimno. Mimo wszystko to nie był najgorszy dzień. Noc również miała swoje zalety. Gwiazdy mrugały pięknie. Nae leżała niedaleko i czułem się w jej obecności zaskakująco dobrze, mimo że nie potrafiła latać.
– Śpij – wyszeptała. – Nie dam ci spaść.
Przykryła mnie skrzydłem. Było brudne i postrzępione, ale bardzo przyjemne w dotyku. Dziurawe, lecz zrobiło mi się ciepło. Nie latało, ale zabrało mnie do krainy snu.
stopnie 10101-10265
Zrobiło się chłodno, deszcz sprawiał, że stopnie były mokre i śliskie, a co gorsza matka okazała się bardzo zdeterminowana, by mnie nie przepuścić.
– Spójrz na siebie! – wrzeszczała, rozkładając ręce, by zablokować mi drogę. – Zobacz, kim się stałeś! Możesz jeszcze zawrócić!
– Daj spokój, mamo – powiedziałem łagodnie.
– Zawróć. Albo lepiej skocz. Zaoszczędzisz wszystkim wstydu.
– Musisz ją zrzucić – powiedziała Nae. – To nie jest twoja mama, tylko udawaczka. Pchnij raz a porządnie.
Pchnąłem. Gdy spadała, nie zdołałem odwrócić wzroku. Ten widok będzie mnie prześladował już zawsze.
– Oczywiście – powiedziała stojąca trzy stopnie wyżej Ksenia. Moja pierwsza i jedyna miłość. – Zrzucił ze schodów własną matkę. Ale czego można się spodziewać po takim śmieciu jak ty. Skocz. Skocz i pokaż, że jesteś mężczyzną.
– Kochałem cię – powiedziałem, czując łzy w oczach. – To ty mnie zostawiłaś. Te schody… Ty… – Zasłużyła na każdy epitet, który cisnął mi się na język, ale nie potrafiłem powiedzieć prawdy.
– Rzuciłam cię, bo wiedziałam, że jesteś nikim – rzekła z wyższością. – Zwykłym stopniem w bardzo wysokich schodach.
To pchnięcie było łatwiejsze.
– Spójrz na kogo wyrosłeś – powiedział ojciec rozczarowanym głosem. – Nie puszczę cię dalej. Wynoś się stąd.
– To ty mi powiedziałeś o Skarbie! – krzyknąłem z wyrzutem. – To przez ciebie całe życie chciałem go dostać!
– Nie o takim synu marzyłem.
Pchnąłem go mocno i zdecydowanie.
Było ich wielu. Przyjaciele. Wychowawczyni ze szkoły i sąsiadka z naprzeciwka. Chyba każdy członek rodziny, którego mogłem znaleźć na moim drzewie genealogicznym. A na końcu stanęła przede mną Nae.
– Znasz prawdę, co nie? – powiedziała z uśmiechem tak okrutnym, że nie miałem wątpliwości, iż to iluzja. – Gardzę tobą. Bez mojej pomocy nie wszedłbyś nawet na pierwszy stopień. Nienawidzę cię. Jestem tu, bo mi zapłacili. Chciałabym, żebyś spadł, wtedy mogłabym wrócić do domu.
– Pchnij ją – powiedziała prawdziwa Nae.
Nae-iluzja rozpostarła przecudne skrzydła.
– Umiem latać – oznajmiła. – Ale na takich jak ty nie warto marnować moich skrzydeł. Kłamstwo! – krzyknęła. – Kłamstwo, kłamstwo i tylko kłamstwo!
Wzbiła się w powietrze i przeleciała kilka stopni.
– Pchnij ją – powiedziała Nae-iluzja, wskazując tę prawdziwą. – A wezmę cię w ramiona i polecimy na szczyt.
Spojrzałem na moją towarzyszkę i nie ujrzałem w jej oczach strachu. Co najwyżej lekkie zdziwienie.
Podszedłem do nieprawdziwej Nae i pchnąłem ją z całej siły. Mimo skrzydeł, spadła.
Później długo siedziałem w milczeniu. Znów ujrzałem Zamaskowanego. Wstałem, gotów i jego zepchnąć w czeluść, lecz pobiegł w górę i zniknął mi z oczu.
Nae usiadła obok mnie i dała do spróbowania nektar z kwiatów.
stopnie 12065-12221
Nim zdążyliśmy odetchnąć, dobiegł nas odgłos trzepoczących skrzydeł, jakby zbliżało się stado ptaków.
– WueSy – powiedziała Nae. – Przed nimi można tylko uciec.
Dostrzegłem je na tle chmur. Małe, brązowe i pokraczne istotki lecące na groteskowych skrzydełkach.
Otoczyły nas niczym gotowe użądlić pszczoły z kreskówki. Złapałem Nae za rękę i pobiegliśmy.
Poczwary ruszyły za nami, kolejne pojawiały się ze wszystkich stron. Jedna usiadła mi na ramieniu, a z jej ust wystrzeliła długa trąbka. WueS przyssał się do mojej szyi, lecz Nae zdążyła go zrzucić, nim pociągnął pierwszy łyk.
Odganialiśmy je coraz bardziej desperacko, aż w końcu moja towarzyszka rozpostarła skrzydła i ukryła mnie pod nimi. WueSy wciąż atakowały, niektóre przelatywały przez dziury, inne uderzały od dołu. Większość siadała na mnie. Nieliczne, które wybrały Nae, szybko tego pożałowały.
Zrzucaliśmy je coraz sprawniej, aż w końcu im uciekliśmy.
Usiadłem na stopniu, dysząc ciężko, Nae opadła obok mnie. Spojrzałem na sufit z chmur, tuż nad naszymi głowami. Gdzieś pośród bieli mignęła mi czarna sylwetka.
– Jesteśmy niedaleko szczytu – powiedział motyl.
Nie miałem siły, aby się ucieszyć.
stopień 14220
– Czy kiedyś wybrałaś się po Skarb? – spytałem Nae. Noc była dżdżysta, leżeliśmy pod chmurami oblewani deszczem, ale pod skrzydłem motyla było mi bardzo wygodnie i przyjemnie.
– Ja nie mogę – odpowiedziała.
– Jakieś tajemnicze zasady?
– Coś mniej więcej. – Milczała przez chwilę. – Co… czego sobie zażyczysz? – zapytała niepewnie. – Tam, na górze.
– Największego bogactwa, jakie może zdobyć człowiek. To dobre życzenie, które rozwiąże wiele moich kłopotów. Wiesz co? Jak już zdobędę Skarb, kupię ci te skrzypce. Może nawet przyjdę posłuchać, jak grasz na polach o tej przyjemnej porze dnia, kiedy słońce już zaszło, a jeszcze nie nastał wieczór.
Myślałem, że się ucieszy. Ale odwróciła głowę i nic nie odpowiedziała.
stopnie 15011-15294
Stopnie robiły się coraz węższe, przecinały teraz biel chmur. Raz po raz pośród mgły rysowała się niewyraźna czarna sylwetka.
Dotarliśmy do miejsca, gdzie w kamień wbita była włócznia.
– Będziesz musiał walczyć – uświadomiła mnie Nae.
Nigdy nie walczyłem włócznią ani niczym podobnym. Nawet jej wyciągnięcie sprawiło mi problem. Grot tkwił mocno w stopniu, a gdy go w końcu uwolniłem, straciłem równowagę i runąłbym w dół, gdyby Nae mnie nie złapała.
– Nie wiem, czy dam radę – powiedziałem, czując, jak drżą mi ręce.
– Dasz.
Czekał na nas kilkanaście stopni wyżej. Puste oczy spoglądały na mnie spod skórzanej, czarnej maski. Szaty istoty, postrzępione i za duże, powiewały na delikatnym wietrze. Uzbrojony był we włócznię, identyczną jak moja.
– Rozumiem, że nie pozwolisz mi przejść – odezwałem się.
W odpowiedzi zamachnął się bronią z taką siłą, że gdybym nie odskoczył, przebiłby mnie na wylot. Potem uciekł kilka stopni wyżej.
Nie miałem wyboru, musiałem zaatakować. Zamaskowany umykał przed moimi ciosami, pokonując kolejne coraz bardziej strome i wąskie stopnie. Próbował też atakować, lecz parowałem każdy cios. Na początek dość nieporadnie, lecz z każdą chwilą coraz pewniej. Nie miałem pojęcia, skąd wzięła się ta niespodziewana umiejętność. Czułem, jakby włócznia stała się moją trzecią ręką, wiedziałem, że gdybym chciał, nadziałbym na grot lecącą muchę. A co najlepsze doskonale czytałem ruchy mojego przeciwnika.
I wtedy się potknąłem. Włócznia wypadła mi z ręki. Świat zawirował, desperacko machałem rękoma, próbując złapać się czegokolwiek. Wielkiego wyboru nie miałem, więc chwyciłem w objęcia schody.
Zamaskowany stanął nade mną i wymierzył grot w moją pierś. Zamknąłem oczy. Uderzył.
Nae rzuciła się, by mnie osłonić. Usłyszałem jedynie ciche:
– Och.
Włócznia przebiła jej skrzydło. Mimo to zdołała wyrwać broń z rąk zaskoczonego nieznajomego, ja w tym czasie podciąłem mu nogi. Opadł ciężko na plecy.
Kobieta-motyl podała mi włócznię, po czym osunęła się na kolana.
– Nae?
– Nic mi nie będzie – zapewniła słabym głosem.
Podszedłem do Zamaskowanego i zacząłem odsłaniać mu twarz. Była całkiem znajoma. Podciągnąłem maskę tylko do połowy, tyle mi wystarczyło. Cisnąłem go w przepaść.
– Zaraz szczyt – powiedziała Nae. Po jej skrzydle płynęła pionowa rzeka krwi. – Idź. Ja tu poczekam.
– Ale…
– Idź.
– Dobrze.
Zrobiłem, jak mi kazała. Ale najpierw wziąłem ją na ręce. Była zadziwiająca lekka, jak to motyl.
Schody zwęziły się absurdalnie, ledwo mieściły moje stopy. Szedłem ostrożnie i wiedziałem, że nie zatrzymam się, póki nie zdobędę szczytu.
– Nikt nigdy mnie nie niósł – wyszeptała mi do ucha Nae. – Jak obrywałam, zawsze zostawiali. – Po czym straciła przytomność.
szczyt, niebo
Na szczycie znajdował się spory, okrągły taras. Pokonałem ostatni stopień, ułożyłem wygodnie Nae i padłem ze zmęczenia. Rozkosznie było leżeć na czymś tak płaskim, bez obawy, że jeden nieostrożny ruch będzie kosztował życie. Zasnąłem.
Kiedy otworzyłem oczy, Nae siedziała przy mnie stroskana. Krew na jej skrzydle zaschła, najwidoczniej rana nie była tak groźna, jak się wydawało.
Nie zdążyłem nawet otworzyć ust, gdy z chmur wyłonił się skrzydlaty żółw. Kręcił śmiesznie zieloną głową, szukając miejsca do wylądowania. Cudaczne zwierzę dosiadał jeszcze dziwniejszy jeździec. Był to płomień w kształcie ludzkiej sylwetki, tańczący delikatnie w rytm wiatru.
– Zawsze uważałem, że za mało ci płacą – rzucił człowiek-ogień do Nae całkowicie ludzkim głosem. Wylądował nieopodal. – Ty jesteś… Hawier? Dobrze zapamiętałem, Hawier. – Z jego ust ulatywał dym. – Wdrapałeś się na szczyt, więc możesz wypowiedzieć jedno życzenie.
Nie mogłem w to uwierzyć. To była najcudowniejsza chwila w moim życiu.
– No, dawaj – ponaglił żółwi jeździec. – Nie mamy całego dnia.
Otworzyłem usta, lecz życzenie nie chciało przejść przez gardło. Musiałem się zastanowić. To powinno być proste. Ale nie było.
Przed oczami stanął mi karzeł.
– W pokoju na prawo są schody do wnętrza ziemi – szeptał w mojej głowie. – W pokoju na lewo są schody do nieba. Wybierz sobie.
Dwie możliwości. W lewo czy w prawo? Do nieba czy w nieznaną czeluść?
– Chcę… – A marzeń miałem bardzo wiele… – Chcę, aby Nae dostała nowe skrzydła.
Kobieta-motyl, siedząca cicho z boku, uniosła powoli głowę, jakby nie uwierzyła w to, co usłyszała. A potem uśmiechnęła się w sposób, który wart był każdego pokonanego stopnia.
– Niech tak będzie – powiedział płomień i klasnął w ogniste dłonie. Zadowolony, zawrócił żółwia, wbił się w powietrze i zniknął we mgle.
Były piękne. Czerwone jak zachodzące słońce. Gładkie jak tafla jeziora. Bez ani jednej skazy. Zatrzepotała nimi uszczęśliwiona.
– Lećmy – powiedziała. – Daleko.
– A oni? – spytałem zaniepokojony, ale i podniecony. – Karzeł? Olbrzymy?
– Przelecimy nad nimi. Nie sięgną nas.
Zgodziłem się skinieniem głowy.
Chwyciła mnie za rękę i pofrunęliśmy ku niebu.
Przeczytałam
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Podobało mi się bardzo, jest tu rycerski etos i same piękne wartości. Omal nie uroniłam łzy na końcu, kupiona zostałam dość poważnie :) Napisane zgrabnie, dialogi umiejętne, wiele treści w oszczędnych wypowiedziach. Straszliwie długie schody do nieba ukazane w nowy sposób. Podoba mi się zestawienie bohaterów, pasują do siebie idealnie, a kobieta-motyl zapada w pamięć.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Bardzo miło mi się czytało :)
Nie ma tu zwariowanego szaleństwa, jest szaleństwo refleksyjne, które w ogólnym rozrachunku chwyta za serce i jednocześnie zmusza do myślenia.
Nie będę się rozpisywać, bo nie mam się do czego przyczepić, a rozwodzić się nad urokiem nie umiem. Po prostu bardzo mi się podobało.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Dziękuję za opinie i serduszko :)
Przyznam, że jestem zachwycona. Spodziewałam się czegoś bardziej absurdalnego, a dostałam naprawdę prześliczną, zmuszającą do myślenia historię. Wprawdzie trochę się domyśliłam zakończenia, ale nie odejmuje to tekstowi uroku i głębi :) Po prostu zakończenie nie mogło być inne. Dlatego też idęż nominować.
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Wiedziałam, że o czymś zapomniałam… Ale już nadrobiłam :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Opowiadanie jest z pewnością w jakiś sposób absurdalne, ale czy w wystarczającym stopniu? Na szczęście to już nie moje zmartwienie, niech się nad tym głowią jurorzy. Mnie w zupełności zadowala nad wyraz satysfakcjonująca lektura bardzo porządnie opowiedzianej baśni. ;-)
Nie miałem lęku wysokości, ale patrząc na czekającą mnie drogę, ugięły się pode mną kolana. – Z tego wynika, że co prawda bohater nie lękał się wysokości, ale kolana, kiedy popatrzyły na drogę, ugięły się. ;-)
– Tam też idzie spaść – powiedziała. – Raczej: – Tam też można spaść – powiedziała.
Noc była deszczowa, leżeliśmy pod chmurami oblewani deszczem… – Nie brzmi to najlepiej.
Może: Noc była dżdżysta…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
To najpierw pomarudzę:
Zakończenie przewidywalne do bólu.
Walka z samym sobą (na końcu drogi) jako metafora – zużyta nie mniej niż skrzydła motylicy. I podobnież przewidywalna.
Wyszła taka opowiastka dydaktyczno-refleksyjna.
Ale jak napisana ta opowiastka (tak, koniec marudzenia)! Plastycznie, ładnie, z tempem powolnym, acz nie usypiającym, bez wstydu olewająca panującą modę na cynizm i przypominająca o tym, że dobra karma nie musi do nas wracać – wystarczy, że sami wpuscimy trochę tego tałatajstwa w obieg, a świat będzie lepszy dla wszystkich.
Baśń, którą warto opowiadać. KlepKlep.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Niezależnie od tego, że tekst został napisany na konkurs absurdalności, ciekawa i sprawnie napisana opowieść. Czytałem z zaciekawieniem i przyjemnością.
Pozdrówka.
Dziękuję za wszystkie miłe słowa :)
Reg, tę drugą poprawkę pozwoliłem sobie nie wprowadzić, bo to taka delikatna stylizacja ma być.
Jak już wspominałem na becie, opowiadanie można zinterpretować i ciekaw jestem, czy komuś się to uda. (Tak jak Psycho się udało z moim “W cieniu mangowca”) Powiedzmy, że kto pierwszy tego dokona, dostanie nagrodę-niespodziankę (betę tekstu do 100 tys. znaków :) ) Oczywiście to tylko moja interpretacja i każdy może mieć swoją, albo nie mieć w ogóle.
OK, Zygfrydzie, rozumiem. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
A do mnie nie przemówiło. Wprawdzie pomysł fajnie pasuje do tytułu, spodobały mi się pierwsze elementy – gra, przewodniczka, schody… Ale całość, jak na mój gust zbyt ckliwa. No i zakończenie przewidywalne.
– Ale wuj nie żyje od trzech lata
Literówka.
Edytka: A dlaczego śródtytuły małymi literami?
Z interpretacjami można kombinować – dorastanie (odrzucanie mitów na temat boskości mamy i taty itp.), odnalezienie prawdziwej miłości, kariera (to deptanie po ludziach) – samo życie.
Babska logika rządzi!
A dla mnie to on po prostu nie żyje :P I to takie przygody post mortem (czyściec?).
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Już pisałem podczas betowania: podobało mi się. Zapadający w pamięci tekst. Symbolikę interpretuję na swój sposób, a wnioski zostawię dla siebie. :P
Przede wszystkim nie zgodzę sie z uwagą Regulatorów, że opowiadanie jest za mało absurdalne. Jak ktoś się wespnie 4000 schodów i nie ma zakwasów w udach, no to jest nonsens niebywały :)
A poza tym jest spoko, dobrze się czyta. Nie wiem, czy trzeba deliberować nad przewidywalnością lub jej brakiem akurat w tym przypadku.
Pzdr
Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować
Uradowanczyku, tak uważam, ponieważ w pewien sposób absurd opowiadania został zdominowany przez magiczny klimat baśni.
To, co w innych okolicznościach z powodzeniem uchodzi za nonsens, w baśni można uzasadnić właśnie baśniowością, magią. Tu może zdarzyć się wszystko, a nikt nie powie, że baśnie są pozbawione sensu, nawet jeśli wilk pożre babcię i wnuczkę, a leśniczy, rozpruwszy brzuszek wilka, uwolni obie panie, całe, żywe i zdrowe. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niedawno nabyłem wersję baśni, o której wspominasz regulatorzy, dla małych dzieci. W tejże wersji dochodzi do jeszcze większego absurdu: Wilk zamyka babcię w szafie, Kapturka toże, a ratuje ich drwal, który wywijając siekierką, płoszy wilka. Cała rodzina (włącznie z moimi rodzicami) dziwiła się i kręciła głowami, zastanawiając się, jak daleko jeszcze nonsens politycznej poprawności sięgnie…
Uradowańczyku – bo te klisze, o których wspomniałem, były rozegrane akurat strasznie sztampowo ;-) W sensie przez momencik powiało nudą. Dzieki bogu, rzemiosło zygfryda ten powiew szybko usunęło… ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Do dziwiących się i z niedowierzaniem kręcących głową, dołącza zszokowana Regulatorka i od razu dodam, że nie wiem, jak daleko rzeczony nonsens sięgnie. :-o
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
O, kolejne opinie. Dzięki.
Skoro absurdu jest niewiele, to trzeba się podpiąć pod surrealizm :) Według założeń konkursowych też może być.
Finklo, Tenszo – trochę zimno.
Parę wskazówek – pytań, które można rozważyć:
– Dlaczego bohater wyruszył do chatki w nocy i dlaczego znajdowała się na odludziu?
– Jak wyglądała relacja pomiędzy karłem i Nae? I co w tym wszystkim robiły olbrzymy?
– Co tak naprawdę sprawiło, że “skrzydła” Nae wyblakły i co mieli z tym wspólnego ludzie-stopnie?
– Dlaczego Nae rodziła sobie z WueSami sprawniej od Hawiera?
– Czy niespełniona miłość Hawiera miała coś wspólnego z jego wyprawą? Dlaczego wyobrażał sobie swoich bliskich, którzy czują wstyd i rozczarowanie?
Mniam, mniam. Tak lekko się czytało. Dobra rozrywka na pochmurny wieczór. Podobało mi się choć cierpiałam myśląc o wspinaniu się na tyle schodów :-) Oj droga przez mękę.
W każdym normalnym człowieku tkwi szaleniec i próbuje wydostać się na zewnątrz.
Z powodu przeładowania nieuzasadnionym chaosem, nie jestem fanem tych absurdalnych opowiadań, ale Twoje przeczytało mi się przyjemnie.
Miła, refleksyjna (choć, jak to wspomniano, trochę przewidywalna) opowieść.
Pozdrawiam. :)
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Dziękuję kolejnym czytelnikom za wizytę :)
Ciekawy, nieśpieszny tekst. Mocno refleksyjny.
W starych bajkach przyjście do chaty na odludziu/ nocą i wykonanie zadania oznaczało przejście przez bramy śmierci lub z dzieciństwa do dorosłości, choćby Jaś i Małgosia czy Czerwony Kapturek. A same bajki miały oswajać ze śmiercią i opisywać rytuał przejścia. No ale ja jestem pod pewnymi względami staroświecki.
F.S
Przeczytałam!
:)
Przeczytałam.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Przeczytałam, trzymało mnie, aż do stopnia 14220, na którym to przewidziałam zakończenie, ale, że lubię mieć rację, doczytałam do końca.
Osobiście opowiadanie interpretuję jako nawiązanie do Boskiej Komedii: przejście przez las na dzień dobry i Wergiliusz w formie motyla. Bohater wybrał się w drugą stronę niż Dante, pokonał swoje lęki i uratował niewiastę, która go poniosła do nieba.
Skąd wiesz, że dzisiaj nie minąłeś się z powołaniem?
Dzięki za kolejne odwiedziny.
Na razie nikt nie wpadł na moją interpretację, napiszę ją za jakiś czas, ale na razie może jeszcze ktoś będzie chciał podjąć wyzwanie.
Urocze :)
Bawimy się w interpretacje?
To ja widzę to tak: Największym skarbem jest miłość i warto dla niej przejść nawet drogę tysiąca mil (tysięcy stopni) i pokonać najgorsze przeszkody (Znaczy jako interpretacyja tekstu, autor komentarza swoje zdanie na ten temat zachowa dla siebie).
Zakończenie nie jest zaskakujące, ale to dobrze, bo jest jedynie słuszne i gdybyś zaprezentował inne, to – ptasich się trzymając standardów – w dziób byś zarobił, a nie piórko (Wiem, wiem… wyłazi ze mnie Roman T.)
Napisane świetnie – zassało, cholerstwo – Nae polubiłem od pierwszego brudnego skrzydełka, historia bardzo ładna, jak dla mnie jej atutem jest powielanie, w gruncie rzeczy zgranych, ale świetnych i zawsze na czasie motywów. I nie mówię tu tylko o symbolice typu droga z ludzkich głów… No, w każdym razie coś w tym stylu… tylko tych najprostszych, niemal alegorycznych, czyniących z tego opowiadania – bez szydery – naprawdę wartościową bajkę. Gdybym miał dzieci… Ewentualnie gdybym wiedział, że mam dzieci… to chętnie bym im to przeczytał.
Z wad, to sam bohater wyszedł Ci taki mało cyniczny, zachłanny, egoistyczny i dupkowaty, przez co niektóre jego zagrania wyszły dosyć sztucznie, a przemiana i droga do odkrywania prawdziwego skarbu nie tak efektownie, jak mogłaby wyglądać.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Do mnie najbardziej przemówiły stopnie 10101-10265, czyli te na których bohater musiał pozbyć się przywiązania do tego, co większość z nas kładzie na pierwszym planie i co często nie pozwala nam ruszyć do przodu. Język jak przystało na pisarza z dorobkiem – przekonywujący, nieprzesadzony. Nie powiem – było mi w czasie czytania całkiem waniliowo.
Gładko wszedłem w Twój świat. Obietnica poznania tajemnicy powodowała, że chętnie czytałem kolejne akapity. Moim zdaniem bardzo udany tekst. Miło zmierzyć się z tekstem pisanym dla czytelnika, a nie dla zwrócenia uwagi na błyskotliwość autora. Koncówka "tendencyjna", ale co tam, Paulo Coelho też ma swój urok ;) Moim zdaniem pisałeś o miłości, która wymaga tego, żeby zmierzyć się z sobą samym i z opiniami innych bliskich. Początkowa wypowiedź Nae jest dla mnie trochę niezrozumiała (ta z poczwarką), nie złapałem o co chodzi. Dzięki za ten tekst.
Dzięki za kolejne opinie. Pisałem między innymi o miłości, tego nie da się ukryć. Ale mojej interpretacji jeszcze nikt nie odgadł :)
Przemknęłam przez opowiadania w tempie odwrotnie proporcjonalnym do możliwości pokonania przeze mnie niebiańskich schodów :)
Czytało się bardzo przyjemnie, lekka nutka absurdu była w sam raz jak na mój gust.
Opowiadanie napisane bardzo zgrabnie, jest “o czymś” a nie o niczym, bohaterowie fajni, chociaż narrator mógłby być taki trochę bardziej zkriwikościostniony :) Ale poza tym
Mam wrażenie, że limit znaków nie zrobił temu tekstowi dobrze.
A szkoda, bo jak już zrezygnowałeś z absurdu, to mogłeś równie dobrze zrezygnować z limitu. ;)
Podobało mi się. Ciepła baśń, wzruszające zakończenie. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale autentycznie mi się ten finał spodobał i nie odebrałam go jako cukierkowy.
Ale jednak, jednak. Czegoś zabrakło. Zapewne paru tysięcy znaków, które by sprawiły, że ta baśń byłaby jeszcze bardziej baśniowa.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki za kolejne komentarze :)
Świetne, śliczne, podoba mi się bardzo forma i treść, i nawet na happy end się nie zmarszczyłam, a zazwyczaj to robię ;-) Tyle ode mnie jako od czytelnika. Jako jurorka mam tylko jeden zarzut, ale za to dość poważny: niedobór absurdu… bronisz się surrealizmem, może tak. Ale ja nadal przyjmuję ten świat taki, jakim jest; nie mam odczucia, że coś jest inaczej, niż w normalnych warunkach (mimo że schodami do nieba jeszcze nie szłam, a co dopiero z motylem :P). Nie wiem, może to kwestia tego, że bardzo spokojnie i przekonująco go przedstawiasz.
Świetny tekst i wspaniała opowieść. Przeczytałam jednym tchem, ale niestety muszę się zgodzić, że wyszło tak, jakby to był nowy wykreowany świat, typowo baśniowy. Interesujący bardzo, ale jednak nie absurdalny.
Trzymam kciuki za piórko, bo kibicuję tekstowi od samego początku, ale tak jak pisałam absurdu mało, choć tekst cudowny.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Dziękuję za opinię i cieszę się, bo patrząc na marną punktację, myślałem, że będą mniej pozytywne :)
Podzielam zdanie moich przedpiśczyń-jurorek. Tekst bardzo do mnie przemówił, śliczna baja. Nie mogłam na niego głosować w absurdalnym konkursie, ale masz mój głos do piórka.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Dobra, konkurs się skończył, piórko jest (dzięki loży i wszystkim czytelnikom), więc mogę zdradzić moją interpretację opowiadania. Pewnie niektórym nie przypadnie do gustu, trudno, każdy może zostać przy swojej, cieszę się, że wyszło tak uniwersalnie.
Tekst miał być metaforyczną historią człowieka, który zakochuje się w prostytutce i uwalnia ją z tego, dając szansę na nowe życie. Co symbolizują różne rzeczy z tego opowiadania już nie będę zdradzał, teraz chyba łatwiej się domyślić :)
Bez zbednych slow.. super! ;)
:) Cieszę się :)
Czytając twoje podpowiedzi, domyśliłem się, o jakiej historii myślałeś, pisząc : ) (za często mi się to nie zdarza). Karzeł z cygarem skojarzył mi się z alfonsem, choć z tego co wiem, nigdy nie widziałem żywego stręczyciela na oczy, tym bardziej o tak nietypowym wyglądzie*. To wszystko naturalnie już po lekturze samego tekstu, podczas której nie poszukiwałem drugiego dna.
Myślę, że zasłużyłeś na piórkowe wyróżnienie. Masz talent, żeby opowiedzieć historię, zdawałoby się tak przewidywalną, a jednak tchnąć w nią barwy i życie. Nie przeszkadzał mi brak wyraźnych wad u bohatera – miałem wrażenie, że jego główną cechą jest “zwyczajność” i w ten sposób wydał mi się na swój sposób przekonujący. Niektóre przeszkody były mniej udane niż inne, najbardziej oczywista była dla mnie tożsamość Zamaskowanego, choć już samą walkę z nim opisałeś całkiem zgrabnie.
Psiakrew, niby można było przewidzieć, jak wszystko się skończy, ale zagrałeś na jakiejś strunie, której dźwięk po prostu się nie nudzi. Jest w nim i niewinność i bohaterstwo; podróż i cel. Winszuję.
PS – Coraz wyraźniej widzę Cię, Zygfrydzie, obklejonego etykietami “Young Adult”. Etykieta może i głupia i wiele mówiąca o kulturze czasów, w których żyjemy, ale z mojej perspektywy dobre książki “młodzieżowe” mogą być czytane z przyjemnością przez ludzi w każdym wieku.
* kiedy byłem mały, zaimponowałem nauczycielom z mojej podstawówki swoją erudycją do tego stopnia, że pewnego dnia zaprosili panią dziennikarz, która zaproponowała mi wywiad. Potem w gazecie ukazało się moje zdjęcie z wychowawczynią, podpisaną jako “mama” i skromnym nagłówkiem “mały geniusz”, tuż obok dużego nagłówka sensacji tygodnia pt. “pomagał alfonsom”. Wyszło, że mały geniusz pomagał alfonsom. Mam nadzieję, że alfonsów spotkała zasłużona kara, gdzie się podział ten mały geniusz za bardzo nie wiem (chyba studia skutecznie obniżyły mu IQ), natomiast odrobina dumy pozostała. No i parcie na papier, silne po dziś dzień :D.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevazie, gratuluję szkolnej sławy. :-)
nigdy nie widziałem żywego stręczyciela na oczy,
A ilu widziałeś nieżywych? NMSP. ;-)
Babska logika rządzi!
Dziękuję.
Dobre pytanie, Finklo. Wydaje mi się, że całkowita liczba nieżywych ludzi, na jakich dane mi było patrzeć nie jest imponująca. I jakoś wcale mi to nie przeszkadza :P.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Dzięki za wizytę, mały geniuszu :)
PS – Coraz wyraźniej widzę Cię, Zygfrydzie, obklejonego etykietami “Young Adult”. Etykieta może i głupia i wiele mówiąca o kulturze czasów, w których żyjemy, ale z mojej perspektywy dobre książki “młodzieżowe” mogą być czytane z przyjemnością przez ludzi w każdym wieku.
Nie mam nic do “Young Adult”, ale świadomie w to nigdy nie celowałem. Tak się złożyło, że kilka moich opowiadań można pod to podpiąć, w sumie sam się zdziwiłem, że ludzie to zauważają :) A o powieściach to lepiej nie piszmy, bo ostatnio mam strasznego lenia i nic nie piszę, co jakiś czas tylko zerkając, czy nie odezwał się już Ten Który I Do Ciebie Się Odezwał. Ale trzeba się za siebie wziąć.
Young Adult? Hmmm. Ja kojarzę Zygfryda ze świetnymi horrorami…
Babska logika rządzi!
Gdyby nie ta scena z ludźmi, po których się chodzi czy zrzuca, opowiadanie można byłoby przeczytać dzieciakowi na dobranoc :) Bardzo udane opowiadanie.
Dzięki za wizytę :)
Czytałam ponad pół roku temu, więc komentarz będzie trochę przeterminowany:) Pamiętam, że bardzo mi się podobała baśniowość i malowniczość tekstu ( niektóre sceny mam przed oczami do dziś). Było co prawda przewidywalnie, ale przecież to nie zaskoczenia oczekuje się od baśni, tylko tego, by było jak trzeba:)
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Dzięki za wizytę, Alex :)
Bardzo malownicza opowieść, gdy czytałem przypominała mi bajki z starych książeczek z lat 90 :D Spodziewałem się takiego zakończenia od połowy tekstu ale chyba tak wlasnie powinny kończyć się baśnie :D
Dzięki :)
Absurd to chyba niespecjalnie, za to bajka wyszła cudowna. Bardzo mi się podobało :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Dzięki za wizytę :)
Przyjemnie się czytało i dobrze, że takie zakończenie. Liczyłam na nie właśnie.
Przy okazji – podobają mi się Twoje tytuły. Sama lubię wybierać pojedyncze słowa, ale widzę, że to w znacznie mniejszym stopniu zachęca do czytania niż takie właśnie, z jakąś zagadką w sobie.
Dziękuję, choć muszę się przyznać, że ten tytuł, choć też mi się bardzo podoba, nie jest mój. W konkursie było chyba dziesięć tytułów narzuconych przez organizatorów, i autor musiał wybrać jeden z nich. Jak klikniesz na tag konkursowy, to pokażą Ci się inne opowiadanie, niektóre mają ten sam tytuł. Jest dużo innych ciekawych.
Ładne. Zakończenie wbrew podejrzeniom, że będzie … . Dobrze się czyta. Polecam
Koala75, dzięki za ten komentarz i dwa inne pod moimi tekstami :)