- Opowiadanie: Kasia.n - Podążając za duszą

Podążając za duszą

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Podążając za duszą

Dzień nieubłaganie chylił się ku końcowi. W kominku przyjemnie trzaskał ogień, dając światło o wiele przyjemniejsze niż to sztuczne. Cisza, panująca w półmroku pokoju zakłócana była jedynie rytmicznym skrzypieniem. Odgłos ten pochodził z bujanego fotela, na którym usadowiła się kobieta z czarnym kotem na kolanach. Wpatrzona w zwęglone bryły drewna, niczym zahipnotyzowana ,raz po raz zatapiała smukłą dłoń w futrze zwierzaka powodując miarowe mruczenie, roznoszące się po całym pomieszczeniu. Twarz kobiety była niezmiernie skupiona do tego ściągnęła nieco brwi dając efekt głębokiego zamyślenia. Nagle zrzuciła zwierzaka-ku jego oburzeniu– z kolan i wstała niemalże natychmiast. Wzrok wciąż miała skupiony na ogniu lecz twarz jej była całkowicie rozluźniona. Po chwili odwróciła głowę i spojrzała za okno. Noc. Drzewa pochłonął mrok, a jedynym źródłem światła na tym ciemnym skrawku ziemi był księżyc rzucający bladą poświatę na pobliski las. Właśnie tam zatrzymał się wzrok kobiety. Kucnęła i wyciągnęła prawą rękę przed siebie. Natychmiast pod palcami poczuła przyjemne futro a następnie szorstki język kota. Uśmiechnęła się mimo woli i wstała ponownie. Wykonała tę samą czynność trzy razy widocznie mocno się nad czymś zastanawiając. W końcu na jej twarzy pojawiło się zdecydowanie i determinacja. Podeszła stanowczym krokiem do drzwi i jednym ruchem otwarła je na oścież. Z zewnątrz powiał chłodny wietrzyk orzeźwiając zastygnięte od siedzenia kończyny kobiety. Ta uśmiechnęła się i wciągnęła głęboko powietrze. Czuła kota łaszącego się u stóp lecz nie schyliła się by go pogłaskać. Przekroczywszy próg zamknęła na sobą drzwi i ruszyła przed siebie– do lasu. Tak naprawdę nie był to las, lecz wiedzieli o tym nieliczni. Z pozoru głębokie, czarne, wiejące zgrozą zielone królestwo-dwadzieścia lat temu Jen też tak myślała. Przeczesała dłonią brązowe głosy i wydychając głośno powietrze znikła pośród drzew.

Ścieżka wiła się przez parę minut i nagle, na środku drogi pojawił się pięknie utrzymany żywopłot. Jen uniosła brwi po czym na jej twarz wkradł się kpiący uśmieszek. Skierowała swe kroki w prawo po czym wsadziła rękę w zieloną przeszkodę. Po chwili natrafiła na coś twardego. Oczy jej błysnęły i odgarnęła listowie. Odsunęła się i zobaczyła drewniane deski ułożone pieczołowicie jedna na drugiej, tworząc nieco porośniętą mchem furtkę.

Dotknęła drzwi a oczy zaszły jej mgłą. Potrząsnęła gwałtownie głową i po chwili otworzyła usta by wypowiedzieć to jakże śmieszne teraz hasło.

-Przyjaciele w dzień i w noc, my na zawsze– Nic. Jen zmarszczyła brwi i wypowiedziała zdanie raz jeszcze. W jej oczach zaczął narastać gniew na samą siebie.

-Oczywiście, po tym wszystkim zostawi „Torande” otwartą dla każdego, a przede wszystkim dla mnie– kpiła sama z siebie by po chwili usiąść na pieńku i wpatrywać się bezcelowo w drewnianą furtkę. W jej głowie zaczęły rozbrzmiewać śmiechy dzieci i piski im towarzyszące. Po chwili oczyma wyobraźni widziała siebie uciekającą przed małym chłopcem w jej wieku. Biegł i biegł aż w końcu złapał ją od tyłu a dziewczynka zaczęła się szamotać śmiejąc się przy tym jeszcze głośniej.

-Wspomnienia– prychnęła. Nagle usłyszała tak ukochany zgrzyt i furtka uchyliła się nieco. Jen spojrzała na nią w niemym zdziwieniu i po chwili uświadomiła sobie, iż zgadła nowe hasło.

-Wspomnienia?– zapytała sama siebie podchodząc do drewnianych drzwi– dość łatwe Dawidzie.

Popchnęła energicznie furtkę i wciągnęła gwałtownie powietrze. Wróciłam!. Krzyczała w myślach, mimo iż wiedziała, że nikt jej nie usłyszy. Solie. Pomyślała gorączkowo. Solie na pewno nie odeszła. W tym momencie dopiero tak naprawdę otworzyła oczy na wnętrze ogrodu, które skrywały drewniane drzwi. Przed nią rozciągała się zielona dolina. Stała na żwirowej ścieżce prowadzącej do wnętrza ogrodu. Tak, właśnie znalazła się w ogrodzie, tym, w którym spędziła najwspanialsze lata dzieciństwa i poznała Dawida. Jednak stało się jeszcze coś co dodatkowo odciągało ją od pożegnania się ze wspomnieniami– Solie. Jastrząb, dziki jastrząb, który ofiarował jej własne posłuszeństwo po wielu latach słuchania wynurzeń Jen. Spotkała go po raz pierwszy nad sadzawką, znajdującą się na samym końcu ogrodu. Zanurzona w marzeniach siedmiolatka obserwowała rozchodzące się na wszystkie strony kółka na wodzie. Ileż ich było! Zafascynowana zanurzała opuszki palców w lodowatej cieczy. Nagle do jej uszu dobiegł krzyk ptaka. Odwróciła się gwałtownie, a na złamanej gałęzi dostrzegła jastrzębia. Wiedziała to od razu. Charakterystyczna biała brew nad okiem, szare, faliste prążki, zagięty dziób prosty u nasady skierowany ku przodowi. Typowy jastrząb, jej ukochane zwierzę, fascynujący mieszkaniec lasu. Taka okazja, by przyjrzeć mu się z bliska. Po chwili zauroczenia osobą ptaka dostrzegła jego inteligentne spojrzenie. Oczy miał– co najdziwniejsze– całkowicie białe, nie licząc źrenic. Jeśli przyjrzeć im się z bliska dojrzeć można było iskierki srebra, które zatapiały się w bieli. Lecz Jen zbyt szczęśliwa była, że ogród ugościł tak ważnego dla niej osobnika. Zjawił się właśnie tu, gdzie nie ma nic nadzwyczajnego.

Wyciągnęła prawą dłoń, na której spoczywały jeszcze kropelki wody z sadzawki. Ku jej ogromnemu zdziwieniu jastrząb wystrzelił jak z procy i po chwili siedział już na ręce. Odruchowo chciała schować dłoń gdyż pazury wbijały się boleśnie w skórę lecz coś jej nie pozwalało. Kazało pozostać tam gdzie była. Wnet oczy Jen spotkały się ze wzrokiem ptaka. Biel onieśmieliła dziewczynę i zamknęła oczy. Gdy otworzyła je ponownie jastrzębia nie było lecz krwawa szrama na rękach pozostała. Nie poczuła nawet jak odlatuje, nic. Zacisnęła rękę, tak by krew nie płynęła po czym skierował się do domu. Był to właśnie ten dzień, kiedy była świadkiem kłótni rodziców. Siedem lat życia w nieświadomości, że jej rodzice się nienawidzą. Stała tak w progu patrząc na matkę rzucającą wściekłe spojrzenia na ojcu i jego wykrzykiwane przekleństwa. Nikt jej nie zauważył. Z płaczem wróciła do ogrodu. Był tam. Siedział na tej samej gałęzi i czekał. Jen zaczęła opowiadać. I tak się zaczęło. Za każdym razem gdy kończyła widziała błysk oczu dający do zrozumienia, że wszystko ma poukładane w głowie. Rozumiał ją. Dziesięć lat później przyszła d ogrodu ze łzami w oczach. Jastrząb przechylił łeb. Opowiedziała mu o rozwodzie, już nie separacji. Przenosi się do taty, bo mama nie jest w stanie jej utrzymać. Wyjeżdża. Nie wróci. Tym razem gdy skończyła w oku ptaka nie pojawił się błysk. Spojrzała na niego z nadzieją a ten poderwał się nagle i leciał pionowo w górę krzycząc głośno. Czy to miało być pożegnanie? Nigdy się nie dowiedziała. Widziała go wtedy raz ostatni. Z Davidem się nie pożegnała. Nie potrafiłaby. Wtedy kochali się, nie jako przyjaciele ale jako najbliżsi sobie ludzie. Nie potrafiłaby powiedzieć mu, że ułoży sobie jakoś życie bez niej, że będzie miał żonę, dzieci. Na samą tę myśl robiło jej się niedobrze. Kiedy ostatni raz się spotkali doszli do wniosku, że trzeba nazwać ogród.

-Toranda– rzekł bez zastanowienia Dawid– piękna, wrażliwa, delikatna, taka właśnie jest Toranda.

Gdy padły te słowa Jen rozpłakała się i wybiegła z ogrodu. Więcej nie powróciła, do dziś.

Stała na drodze, wpatrując się w zieloną przestrzeń jak zahipnotyzowana. Zrobiła parę kroków w przód lecz stanęła nagle czując jak wszystkie bariery, maska kpiny i wieczna powaga, pękają. Po policzku popłynęła jedna łza, potem druga i trzecia. W końcu Jen przestała liczyć, coraz bardziej czuła jak pcha ją ku sadzawce. Przez osłonę łez doszła do celu. Nic się nie zmieniło, nawet nie było porośnięte. Jedynym wyjątkiem był notes na skale, obok wody. Kobieta podeszła bliżej i zapominając o łzach przeczytała szeptem:

-Mądrość przemawia językiem ciszy

Tak głosiło zdanie na pierwszej karcie notesu. Poniżej, małymi literami wypisane było imię właściciela: Dawid La’lorhe. Jen ostrożnie przerzucała zapisane strony i już po chwili zorientowała się, iż trzyma w rękach pamiętnik dawnego przyjaciela. Spojrzała na ostatnią stronę:

-Dziś mijają równo dwa lata od wyjazdu Jenin. Zapomniałem właściwie jak ona wygląda. Nie mam żadnego zdjęcia.

Solie dziś nie przyleciała. Po raz pierwszy od dwóch lat. Myślę, że poszła w ślady Jenin, zniknąć, nic nie mówić, zapomnieć. Cóż, smutno będzie rozstać się z nią tak samo jak i było z kochaną przyjaciółką. Ciekawe czy poleci do niej. Może zaprowadzi ją tu? Zabawne by było spotkać się teraz. Zapewne Jen myśli, że mam do niej żal ale jak można mieć żal za coś czego nie jest się wstanie kontrolować?

Ewa okazała się zwykłą plotkarą, dzięki której każdy wie dlaczego nie ma Jenin. Mój błąd. Myślałem, że jest po prostu życzliwa, że chce mnie pocieszyć, albo– o zgrozo– zechcieć ubiegać się o moje względy. Hmm…dwudziestka na karku. Nie czuję już bólu lecz gdy patrzę na ogród wszystkie wspomnienia zalewają mnie niczym fala.

Napisałem motto Jen na pierwszych kartach. Tak, po tylu latach sprzeczania się o jego prawdziwość uznaję Jenin rację. Mądrość przemawia językiem ciszy. Chcąc nie chcąc stałem się tego chodzącym dowodem, stając się niemym.

Ostatnie słowo huczało w umyśle kobiety niczym gong. Niemy, niemy, niemy. Nie potrafiła sobie wyobrazić Dawida, który nigdy więcej nic do niej nie powie. Szczerze mówiąc miała nadzieję, że go dziś zobaczy. A teraz się dowiedziała nie ma do niej żalu! Niestety od ostatniego wpisu minęło osiemnaście lat. To kawał czasu. Nawet nie wiadomo czy on żyje. Na samą tą myśl przebiegł ją dreszcz. Wpatrywała się w czarne litery jak oniemiała gdy nagle usłyszała szelest skrzydeł. W tym momencie upuściła pamiętnik i odwróciła się gwałtownie. Dwa kroki od niej siedział jastrząb wpatrując się w nią intensywnie.

-Solie– wyszeptała. Gdy wypowiedziała ostatnią literę poczuła jakby ktoś uderzył ją w głowę i przez chwilę dzwoniło jej w uszach. Miała mroczki przed oczami. Gdy wszystko ucichło zaczęła słyszeć, nie wiadomo skąd trzepot skrzydeł motyla, tak zdecydowanie motyla, bzyczenie szerszenia, nawet trzaskanie drewna w kominku i co najdziwniejsze jakieś szepty. Złapała się za głowę próbując odpędzić od siebie wszystkie te myśli.

-Skup się na jednym, oddal resztę– usłyszała czyjś wyraźny głos. Już nawet nie zastanawiała się jak lecz skupiła się na nim próbując wycofać z umysłu resztę dźwięków. W momencie wszystko ucichło.

-Dokładnie tak– rozległ się ponownie ten sam głos. Jen wpatrywała się w jastrzębia nie mogąc zrozumieć co się dzieje. Wstała i wyciągnęła dłoń zastawiając się czy oby nie zwariowała.

-Nie jestem zwykłym zwierzęciem Jen, jestem…

-Ty mówisz!- wykrzyknęła nagle kobieta cofając rękę– Do tego w moich myślach!- jej głos już brzmiał histerycznie– Oszalałam! Z pewnością oszalałam!- wykrzykiwała. Przerażona zaczęła się cofać w kierunku wyjścia. W końcu odwróciła się i puściła biegiem. Po chwili usłyszała szelest skrzydeł i w biegu odwróciła głowę. Widok był iście interesujący. Jastrząb sunął prosto w plecy Jen pozostawiając za sobą smugę białego światła a sam stawał się jakby coraz mniej wyraźny. Niestety ten piękny widok przerwała świadomość, iż ptak niebezpiecznie szybko zmniejszył dystans między nimi. Odwróciła głowę z powrotem i– o ile to możliwe– biegła jeszcze szybciej. Po chwili poczuła przerażając ból w kręgosłupie i nagle cisza, nic nie czuje, unosi się w powietrzu, wszędzie biel. Wnet z niespodziewanej jasności wyskoczyły dwa szpony. Jen zaczęła szamotać się i krzyczeć.

-Uspokój się wreszcie! Tu i tak cię nikt nie usłyszy…oprócz mnie.– głos gładko przepływał między rozumem a tym co widziała.

-Kim…czym jesteś?– zapytała w myślach nie walcząc już ze szponami. Wkrótce pojawił się cały jastrząb i świdrujące, białe oczy.

-Twoją duszą Jenin, twoją duszą.

-Moja dusza, Solie, jest na miejscu, w moim sercu. Po za tym gdybyś mówiła prawdę to wcześniej bym się o tym dowiedziała. Trzydzieści siedem lat…

-Tyle żyjesz a od dwudziestu siedmiu cię znam

-Więc dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś?– pytała ,mimo iż cała ta sytuacja wydała jej się absurdalna. Owszem słyszała jak gdzieś mówili o rozdzieleniu dusz ale żeby ona?

-Dusze odnajdują swe ciała po latach. Tylko ludzie je mają, zwierzęta– nie. Dlatego z reguły to my jesteśmy wybierani na wasze drogowskazy.

-Nasze drogowskazy?

-Tak, my dusze ludzkie, a najpierw dzikie zwierzęta odnajdując swą postać ludzką najpierw ją poznajemy by wspólnie, powoli się ze sobą złączyć.

-Więc co nam stanęło na przeszkodzie?

-Ty

Słysząc tę odpowiedź Jen zaśmiała się sarkarystycznie.

-Ja?

-Tak, ty, a dokładnie to czym się stałaś.

-Czynisz mi jakąś aluzję?

-Nie

-Więc wyjaśnisz może wreszcie o co ci chodzi?

-Najpierw zadaj to pytanie, które wciąż cię nurtuje

Czuła jej rozbawienie a następnie małe zdenerwowanie. Faktycznie miała na końcu języka pytanie lecz skąd Solie o tym wiedziała.

-Skąd wiesz?

-Zadaj pytanie

Te odpowiedzi drażniły Jen coraz bardziej. Po chwili zapragnęła skończyć całą tę rozmowę.

-Właściwie to mam dwa pytania…

-Uhm

-Gdzie my właściwie się znajdujemy?

-W twoim umyśle.

-Czy…czy Dawid także ma duszę w zwierz…

-Nie mnie o to pytaj lecz siebie

Jen zapragnęła rzucić wściekłe spojrzenie Solie lecz nie miała pojęcia jak. Nie czuła swojego ciała. A więc dobrze: Czy Dawid ma duszę w zwierzęciu?

-Skąd mam wiedz…

W tym momencie poczuła ogarniające ją ciepło. Znikł jastrząb. Po chwili biel zaczęła ciemnieć a obraz kształtował się. Nagle przed jej oczyma ukazała się para nastolatków. Chłopak zasłaniał oczy dziewczynie. Ta złapała go za dłonie i okręciła się mówiąc:

-Będziemy zawsze razem, dobrze? Zawsze.

-Skoro tak ładnie prosisz– odparł chłopak śmiejąc się. Na jego twarzy pojawiła się zmarszczka i przestał się śmiać.

-Dlaczego tak na mnie patrzysz?

-Czuję się jakbym traciła duszę…

Po chwili obraz się rozmył i Jen znów ogarnęła biel a następnie ukazał się jastrząb.

-Co to ma wspólnego z pytaniem?

-To nie ja ci ten obraz posłałam, a poza tym zastanów się Jen nad tym obrazem ze swojego dzieciństwa.

-Pamiętam to jak wczoraj, nie muszę się zastanawiać.

-Co czułaś gdy mówiłaś „czuję jakbym traciła duszę”?

-Sama sobie odpowiedziałaś na pytanie.

-Co czułaś?

-Pustkę, żal, tęsknotę.

-W tym dniu Dawid stracił ojca.

-Co to ma ze mną wspólnego?

-Czułaś to

-I co z tego?!

-Zadaj sobie teraz znów to pierwsze pytanie.

-Po co?

-Zadaj

-Czy Dawid ma duszę w zwierzęciu?

-Ma?

-Nie wiem! Przecież to ja się ciebie pytałam.

-Chciałam się z tobą połączyć lecz gdy postanowiłam delikatnie wślizgnąć się do twego umysłu poczułam blokadę, tysiące wspomnień, obrazy Dawida, żadnego twojego…pomyśl.

-Czy ty sądzisz, że ja…?

-Tak.

Nagle biel gwałtownie pociemniała. Jen zaczęła powoli odczuwać swoje członki. Leżała na trawie a na brzuchu stał jastrząb.

-On tu jest Jen, musisz go tylko znaleźć. Jeśli nie odnajdziecie siebie zginiecie oboje a przy tym ja też. Stałaś się człowiekiem, który ma duszę w zwierzęciu a także duszą przyjaciela.

Po tych słowach jastrząb znikł. Jen czuła jak coś ją pcha powrotem ku sadzawce. Podniosła się i ruszyła w tamtą stronę.

Dawid siedział na głazie. Trzymał w ręku pamiętnik i wpatrywał się w wodę w sadzawce. Janin widziała go już przez dłuższy czas. Zapragnęła pobiec lecz dała sobie spokój. Był odwrócony plecami. Gdy znajdowała się jakieś pięć metrów od niego spojrzała w drugą część sadzawki. Odbicie jej twarzy pozostawiało wiele do życzenia jednak coś się zmieniło-oczy. Białe z iskierkami srebra.

Dawid się odwrócił. Jenin zastygła w bezruchu. Wpatrywał się w nią intensywnie. Poczuła jak coś ją pcha ku niemu. Zrobiła pierwszy krok, drugi, trzeci. Chłopak nie sprzeciwiał się. Spoglądał na białe oczy marszcząc brwi. Nie poznał Jen. Wyciągnęła prawą dłoń.

-Witaj Dawidzie

Nie wiadomo czy na dźwięk jej głosu czy swego imienia wstał gwałtownie. Cofnął się o krok lecz po chwili podał jej swoją dłoń. Jen poczuła jak pragnie mu wszystko wytłumaczyć, pokazać. I udało się znalazła się w jego umyśle. Teraz to ona stała się duszą.

Koniec
Nowa Fantastyka