- Opowiadanie: mirekson11 - Kajdany pamięci 3

Kajdany pamięci 3

Oceny

Kajdany pamięci 3

Amelia ćwiczyła. Robiła to niemal każdego popołudnia, z wyjątkiem dni, w których musiała za wszelką cenę jechać z kochankiem na pochód, na paradę albo inne tego typu męczące polityczne wyprawy. I starała się cieszyć dzisiejszym dniem, bo miała go wyłącznie dla siebie, bez spotkań, z minimalną liczbą godzin spędzonych z Carlosem – bo to było najważniejsze, żeby kochanek przebywał z nią jak najrzadziej. Zaczynała cenić samotność, traktując ją jak przywilej, skarb.

Robiła brzuszki. Jej piersi chowały się w pozycji embrionalnej, po czym znów, wypukłe, wielkie wychodziły na światło dzienne. I tak na zmianę. Aż do momentu, kiedy pot zrosi jej czoło.

Słyszała własne sapanie. Coraz głośniejsze. I, niestety, dobiegł do jej uszu inny, tym razem niepokojący dźwięk. Ktoś zbliżał się do sypialni.

Tylko nie on, Batista!

Nie teraz! jęknęła w duchu.

Wysoki, barczysty brunet pchnięciem ręki otworzył dębowe drzwi. W dłoni trzymał kartki, w których zatopił zamyślone spojrzenie. Pewnie opracowuje taktykę propagandy, pomyślała Amelia nie przerywając ćwiczeń.

Przystanął, podciągając luźno leżące spodnie. Uniósł spojrzenie znad kartek. Nic nie mówiąc, zbliżył się do łóżka. Ze zmarszczonej twarzy nie schodził mu uśmiech.

Rzucił plik na biurko przy łóżku.

– Jak się dziś masz, moja ślicznotko, co? – zapytał, siadając na zmiętej kołdrze.

– Dobrze – wycedziła od niechcenia Amelia. Pokój wypełniło głośne sapnięcie, w którym słychać było zmęczenie i ulgę. Wyprostowała się, leżąc na kołdrze. Po chwili usiadła na łóżku.  

– Dobrze – dodała. – Mam czas dla siebie.

– Cieszy mnie to – odparł mężczyzna, dotykając jej nagiego ramienia.  

Sapie głośniej niż ja, myślała, z tym, że ja przynajmniej mam powody. Oddycha jak starzec, jak dziad.

– Nie mogę nadziwić się nad pięknu twojego ciała, skarbie – rzucił, przysuwając się do niej. Ich ramiona się złączyły. Czuła jego ciężki, tytoniowy oddech. Odwróciła głowę.

– Co? Nie masz dziś ochoty na małe bzykanko? – zapytał, wpatrzony w jej napęczniałe piersi. Sutki prześwitywały spod koronkowego biustonosza. Brzuch unosił się, opadał, na przemian, miarowo.

– Myślę o… – zaczęła.

– O czym? – przerwał jej nerwowym głosem.

Kątem oka rzuciła mu nieufne spojrzenie.

– Myślę o tej całej Jennifer. Tej, z którą… Nie patrz tak krzywo, no co? Spotkałam ją przedwczoraj w Nowym Jorku. Jakoś do dziś siedzi mi w głowie, i za nic nie może z niej wypełznąć. Wiesz jak to jest, nieraz myśli wpadają do łba nieproszone, a my nie jesteśmy w stanie ich odpędzić.

– Rozumieeem – wydusił powoli, przewracając oczami.

– I zastanawiam się nad jednym – kontynuowała. – Czy ty czasem nie spotykasz się z nią? Jeszcze…

Batista wstał. Ruszył przed siebie, ze zmarszczonym czołem, z ważnymi myślami w głowie. Tak, zaraz je wypowie. Amelia spoglądała nań niepewna, zastanawiając się na jaki ruch tym razem zdecyduje się kochanek. Widać, pod jego kopułą kotłowało się od wniosków. Czyżby piec myślowy miał wybuchnąć?

Stanął przy poręczy łóżka. Dostrzegła pulsującą żyłkę, która pojawiła się tuż nad jego łukiem brwiowym.

– Dlaczego znów gadasz o tej jędzy, co?!  – krzyknął po chwili. – Kompletnie nie rozumiem tego… jak? Jak to jest, że dajesz kobiecie całego siebie, a ona odwdzięcza się nieufnością. Widzisz, daję ci wszystko, pieniądze, wolność, miłość, tak! Miłość ci daje, a ty odwdzięczasz się podejrzeniami? Co ci do głowy strzeliło? W ogóle… w ogóle nie wspominaj mi o Jennifer, jasne?

Kobieta z trudem przełknęła ślinę. Nasunęła kołdrę na nogi.

– Dlaczego tak bardzo się złościsz? Czyżbyś miał coś do ukrycia?

– Milcz, dziwko! – uniósł się, podbiegając do niej.

Trzask. Mocne uderzenie w policzek i atak bólu. Krzyk. Co on robi? przelękniona pytała w duchu, znów wali we mnie jak we wroga. Co ja mu zrobiłam, no co?

– Zrozumiałaś, czy nie? – Pochylił się tuż nad jej głową. – Może mam jeszcze raz powtórzyć to, co mówiłem? Nie waż się mi sprzeciwiać! Żadnych oskarżeń! Ile już ze mną mieszkasz? Od trzech miesięcy śpisz pod moim dachem! Gdyby nie ja…

– Przepraszam… – Zdobyła się na odwagę wypowiedzieć to jedno magiczne słowo, a rzekła to ze świadomością kłamstwa, które miała na krwawiących ustach.

– Dobrze, już dobrze. – Mężczyzna cofnął się o dwa kroki i wyprostował dumnie. Odchrząknął. – Trochę mnie poniosło, wybacz. Ale zrozum, nie chcę żeby ktokolwiek w tym domu miał do mniej jakieś pretensje, lub co gorsza podejrzewał mnie o coś, co nie jest prawdą. Tym bardziej jeśli chodzi o nią, o Jennifer. Widzisz, mam pewne podejrzenia w stosunku do niej. Jest niebezpieczna, zagraża mi.

– Mnie też o to chodziło. – Spojrzała mu prosto w oczy. Oparła głowę na poduszce. – Ona może wyznać przed ludźmi, że kochałeś się w niej, lub co gorsza, że kochasz mnie. To podłe, ale wiem, że ona może być do tego zdolna.

– Wiem – powiedział z emfazą, drapiąc się po czole. – Dlatego w ostatnich dniach jestem nerwowy. Doszły mnie słuchy, że rozpowiada ludziom brednie. Najgorsze jest to, że za nic nie mogę jej złapać. Zupełnie jakby się rozpłynęła w powietrzu.

Ta głupia cipa – myślała Amelia – mogłaby wymienić moje nazwisko, a wtedy mogłabym być na ustach wszystkich socjalistów. Zamach stanu! Coś najgorszego. Mogliby nas zaatakować, oczernić jako kłamców, oszustów. Koniec końców ani on ani ja nie dostalibyśmy się do władzy, a do wyborów został tydzień. Musiałabym pożegnać się z dostatkiem. A jeśli on… jeśli on by mnie zostawił! Aż strach się bać. Mogłabym znów wylądować na ulicy! Ten dureń, Batista, jak mógł wprowadzić tak głupi zakaz? – Potępiać miłość – co to w ogóle za tekst? Musiał być w niej mocno zakochany, skoro tak bardzo brzydzi się miłości.

– Amelio – podjął Carlos. – Tak w ogóle cieszę się, że o mnie myślisz. Nie sądziłem, że martwisz się o wyniki moich notowań. Martwisz się o naszą wspólną przyszłość.

W odpowiedzi przesłała mu wymuszony uśmiech.

– Jak mogłabym się nie martwić – odparła, unosząc głowę znad poduszki. – Tym bardziej, że jesteś dla mnie tak… – Nie dokończyła zdania, bo uderzył ją przeszywający ból w okolicach skroni i tuż pod prawym okiem, tam gdzie bezlitosna ręka Batisty zostawiła swój ślad.

Stał odwrócony plecami do niej.

– Jasne, że jestem dla ciebie dobry. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Już od chwili, kiedy zobaczyłem cię na ulicy, samą, biedną, potrzebującą, zbudziły się we mnie jakieś dziwne uczucia. Chciałem ciebie, musiałem cię mieć. Chciałem ci pomóc. I pomogłem, cały czas pomagam. – Odwrócił się do niej, po czym usiadł na krześle. Chciał dotknąć jej dłoni, ale zatrzymał rękę w połowie drogi.

– Mam być szczery? – zapytał, i nie czekając na odpowiedz ciągnął dalej. – Ona mogła przeszczepić sobie pamięć. Tak, to modne rozwiązanie po przeżyciu traum. Na kilka tygodni przed tym, jak wyrzuciłem ją z pałacu skarżyła się na bezsenność i pogorszenie samopoczucia. Prawdę mówiąc, była w głębokiej depresji i dlatego ją stąd wywaliłem. Nie mogłem znieść jej ciągłego smutku. Nic, tylko wpatrywałaby się w drzewo za oknem, albo w ścianę i gadała od rzeczy, o jakiejś miłości, o Bogu… Pfu! O Bogu, mówiła do siebie o Bogu. Monolog! Jak można gadać o Bogu? Przecież on umarł już za czasów Nitzschego! – Kąciki jego ust uniosły się. Z oczu wyzierało coś zwierzęcego, podłego, tygrysiego.

Słuchając jego słów, Amelia klęła w myślach. Jeszcze chwila, a odezwie się i wygarnie mu to wszystko, co leży jej na sercu. Już dalej nie zniesie tłumienia w sobie złości. Jak długo można udawać, że wszystko jest dobrze, jak długo?

– Zaraz, zaraz – zaczęła, przysuwając się do niego. – Śmiesz nie wiedzieć, czemu miała depresję?

– Czy śmiem? Nie wiem. Miała depresję, bo nie chciała mi się oddać w całości.

– Dureń. Dureń, dureń. D u r e ń! – Wstała błyskawicznie. – Też bym miała depresję, gdybyś mnie podpalał. Podpalałeś jej włosy, biłeś ją, codziennie ją biłeś. I zachowaj dla siebie te durne miny. Nie udawaj niewinnego, nie rób tego. W ogóle nie rozumiem jak można być taką bestią, bezlitosną, bezprawną, egoistyczną świnią! Wiedziałeś, że jest wrażliwa, delikatna, że ma wartości, a mimo to zezwierzęciłeś ją, plułeś na nią, zdeptałeś jej godność i śmiesz dziwić się, że miała depresję!? Boże wszechmogący, gdzie jesteś, czemu nie grzmisz? Czy ty to widzisz?

– Spokojnie… Bez wygłupów – powiedział Batista, wstając z krzesła. Skonfundowany, kompletnie nie wiedział jak się zachować, czy uciekać, czy uciszać Amelię, czy może lepiej zmusić ją do milczenia siłą. Mimo wszystko, nie podszedł do niej, jakby tym razem bał się dotknąć jej ciała, jakby obawiał się sprzeciwu. Wyrzucająca frustrację i złości kobieta była jak ogień, wielki płomień, którego nie sposób dotknąć, a zagasić go nie mógł, bo nie miał wody… Odwagi. Gdzież się podziała jego odwaga?

– Może lepiej porozmawiajmy o nas, o tym co nas trapi? – podjął, decydując się na przekroczenie granicy tchórzostwa.

– O tym co nas trapi?! – wydusiła krzykiem. Stała naprzeciw niego, z zaciśniętymi pięściami, jakby w gotowości bojowej. Głowę wychyliła do przodu jak byk na hiszpańskim stadionie.

I teraz stoję przed władcą Stanów Zjednoczonych, myślała patrząc na niego. Oto on, wszechpotężny Carlos Batista, człowiek, przed którym kłania się Ameryka. I ten człowiek boi się kobiety!

– O tym co nas trapi – powtórzył Carlos.

Przez chwilę stali w milczeniu, nieruchomo. Zdało się, że życie dokoła zamarło. Że byli tylko we dwoje. A łączyła ich tajemnica, w której było miejsce na nienawiść, gniew, na pożądliwość i chciwość, na zazdrość i kłamstwo, słowem na wszystko, co nie jest miłością i szacunkiem.

Nie mogę się tak zachowywać – rozmyślała. – Gniew gniewem, ale nie mogę pozwolić, żeby przez chwilę buntu wyrzucił mnie z pałacu. Co wtedy zrobię? Dokąd się udam? Nie mam zamiaru żyć ze starymi, na ulicę nie pójdę, a do pracy tym bardziej.

– No więc – rzekła, podnosząc ręce w teatralnym geście kapitulacji. – Jak chcesz. Możemy porozmawiać o czym tylko chcesz.

– Uff – wysapał, kładąc dłoń na poręczy łóżka.

– Wybacz mój gniew – wyrecytowała apatycznie.

– Mam nadzieję, że to było jednorazowe – rzekł swoim mroźnym, niskim głosem.

– Tak. To było jednorazowe. Już się nie powtórzy.

– Mam nadzieję.

– A więc? – Spojrzała nań pytająco. – Chciałeś rozmawiać o nas, o problemach. Chodziło ci o nią, o Jennifer?

Przytaknął skinieniem.

– Mogła przeszczepić pamięć. Oddać ją jakiemuś bezbronnemu, odurzonemu człowiekowi. No, ale co potem? Gość dostał prezent, w którym jest jakaś trauma. Widzi to co ona widziała. Czuje to, co ona czuła. Jeśli tak, to pamięta co się działo, kiedy Jennifer była ze mną. Pamięta wszystko. I, jeśli gość nie był homo, będzie brzydził się tych wspomnień i może za wszelką cenę starać się, aby je usunąć. A co, jeśli wpadnie na pomysł, żeby wyznać prawdę przed ludźmi?

– Wyręczy Jennifer? – rzuciła Amelia od niechcenia.

– Nie, nie! W takiej sytuacji ona pozbyła się już wspomnień, więc jest czysta. To on ma problem. Chciałby go z siebie zrzucić.

– Słowem, bylibyśmy w dupie – dokończyła za niego.

– Dokładnie tak – przytaknął. – Tak czy tak, jesteśmy w dupie. Nie ma różnicy kto powie prawdę.

Amelia udawała, że rozmyśla nad tematem.

– Próbuję znaleźć w tym sens – powiedziała, chodząc tam i z powrotem.

– Sens będzie dopiero, kiedy odnajdziemy Jennifer i zmusimy ją do udzielenia informacji. Później może zdechnąć. – Po tych słowach zaśmiał się szyderczo i, patrząc w sufit, klasnął w dłonie. – Wreszcie dorwę tę sukę w swoje ręce.

 

Koniec

Komentarze

Nastąpiła zmiana dekoracji, pojawił się nowy wątek i mimo że coś zaczyna się rysować, wciąż nie umiem nic powiedzieć o opowiadaniu. No, może poza tym, że wykonanie nadal pozostawia trochę do życzenia.

 

Ro­bi­ła to nie­mal w każde po­po­łu­dnie… – Raczej: Ro­bi­ła to nie­mal każdego po­po­łu­dnia

 

W dłoni trzy­mał kart­ki, w któ­rych za­to­pił swoje za­my­ślo­ne spoj­rze­nie. – Zbędny zaimek.

 

Przy­sta­nął, pod­cią­ga­jąc ręką luźno le­żą­ce spodnie. – Czy istniała możliwość, aby podciągnął spodnie nie używając ręki?

 

Z po­ka­la­nej zmarszcz­ka­mi twa­rzy nie scho­dził mu uśmiech. – Nie wydaje mi się, aby zmarszczki mogły kalać twarz.

 

Co on robi?, prze­lęk­nio­na py­ta­ła w duchu… – Po pytajniku nie stawiamy przecinka.

 

Dla­te­go przez ostat­nie dni cho­dzę ner­wo­wy. – Raczej: Dla­te­go przez ostat­nie dni cho­dzę zdenerwowany. Lub: Dla­te­go w ostatnich dniach jestem ner­wo­wy.

 

W od­po­wie­dzi prze­sła­ła mu te­atral­ny  uśmiech. – Na czym polega teatralność uśmiechu?

 

– Tym bar­dziej, że je­steś dla mnie tak – nie do­koń­czy­ła zda­nia… – – Tym bar­dziej, że je­steś dla mnie takNie do­koń­czy­ła zda­nia

Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

Jesz­cze chwi­la, a ode­zwie się i wy­gar­nie mu to wszyst­ko, leży jej na sercu. – Pewnie miało być: Jesz­cze chwi­la, a ode­zwie się i wy­gar­nie mu to wszyst­ko, co leży jej na sercu.

 

kom­plet­nie nie wie­dział jak się za­cho­wać, czy ucie­kać, czy uci­szać Ame­lię, czy może nie le­piej zmu­sić ją do mil­cze­nia siłą. – …czy może le­piej zmu­sić ją do mil­cze­nia siłą.

 

Rę­ka­wy ko­szu­li miała za­ka­sa­ne… – Jakiej koszuli? Wszak przed chwilą była w koronkowym biustonoszu, a nie zauważyłam, by się ubierała.

 

Gdzie się udam?Dokąd się udam?

 

– No więc – rze­kła, pod­no­sząc ręce w te­atral­nym ge­ście pa­cy­fi­ka­cji. – Czy na pewno miałeś na myśli pacyfikację?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za uwagi. Wcześniej zatrzymywałem się przed wymienionymi przez Ciebie zdaniami, coś mi w nich zgrzytało, ale nie bardzo potrafiłem określić co.

 

Nowa Fantastyka