- Opowiadanie: witaj - W sieci

W sieci

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

W sieci

 No przecież musi to gdzieś tutaj być – pomyślałem – przecież tutaj to włożyliśmy!

Stary, pomarszczony nadzorca publicznej przechowalni, stał nade mną, bezczelnie żując słomkę. Co jakiś czas przestępował z nogi na nogę, rzucając mi niecierpliwe spojrzenia.

– A idź pan, bo po mordzie wytrzaskam – zagroziłem staruszkowi przez zaciśnięte zęby. Nie zrobiło to na nim wrażenia. – W podskokach! – krzyknąłem, tracąc nad sobą panowanie.

Nadzorca, zupełnie nie przejęty moim wybuchem, uniósł brew, jakby chciał coś powiedzieć. Zrezygnował jednak i po krótkiej chwili nieznośnego milczenia, poszedł nękać innego interesanta. Stary pryk. Gdybym tylko mógł, już byś się tak nie szczerzył.

Skrzynia wydawała się nie mieć dna. Zostawiałem w niej przedmioty, które kiedyś miały się przydać, a których tak naprawdę nigdy nie używałem. Gorączkowo przerzucałem zwały najrozmaitszych gratów; Oko czterokrotnej wiedzy! to tutaj było, kiedy je potrzebowałem. Wyrzuciłem je ze skrzyni. Jeden grat mniej. Wertowałem zalegające ją przedmioty w poszukiwaniu tego jedynego, kiedy gdzieś na granicy pojmowania usłyszałem szelest, następnie trzask – nieprzyjemny, mimo iż cichy – a zaraz po nim znajomy głos:

– Roxor, no idziesz? Czekamy już tylko na ciebie. – Kolejne trzaśnięcie. – Zaraz zlecą się sępy.

Mateks, całkiem niezły szermierz. Mieczem robi jak mało kto. Jednak diadem komunikacji, to już dla niego czarna magia. Skupiłem się i odpowiedziałem:

– Szukam swojej pajęczej księgi. Bez niej będę bezużyteczny. Dajcie mi chwilę, a sami się przygotujcie. Będę tam nim mrugniecie okiem.

– Dobra. To my w tym czasie przygotujemy kilka niespodzianek dla maruderów.

– Skoro już o tym mowa – rozbrzmiał w mej głowie inny głos – to na południowym szlaku zbiera się Bractwo Bez Imienia.

Szlag!

Odkąd sięgam pamięcią, Bractwo Bez Imienia panoszyło się po tym świecie. To z jego członkami prowadziliśmy najsroższe boje, to o nich po karczmach szeptano przyciszonymi głosami, to im zarzucano szachrajstwa i kontakty z nieczystymi siłami. To ich się bano! A mimo to, prawie każdy chciał zasilić szeregi bractwa.

– Kto? – w mentalnym głosie Mateksa słychać było zrezygnowanie.

– Nie rozpoznaję – odezwał się Karopl – ubrani jak nowicjusze. Jest dość późno, może nie pojawi się żaden staruch.

Ma rację. Pora jest dość późna, a starszyzna obrosła pychą i tłuszczem potęgi tak bardzo, że wcale się już nigdzie nie wybierali. Chyba, że po to, aby uprzykrzyć nam życie.

– Zostaw ich w spokoju. Niech myślą, że nie interesujesz się królową. Może nikogo nie ściągną. – Taką przynajmniej miałem nadzieję. Zmusiłem się, do jeszcze bardziej rozpaczliwego poszukiwania księgi.

– Robi się coraz bardziej tłoczno, Rox!

Altayr, zwiadowca i skrytobójca…

Zaraz, tłoczno?

– Miałeś byś w środku, pilnować leża!

– Jestem. I robi się tutaj coraz mniej ciekawie. Musimy się śpieszyć, jeśli chcemy ją ubić.

– Dobra. Zbieram się. Pomęczymy się bez księgi.

– Mhm.

– Mmm.

– Dobra.

Przeleciałem ostatni raz w myślach listę przedmiotów, które mogłyby nam się przydać. Dopiero kiedy upewniłem się, że zabrałem wszystko, wyciągnąłem zza pasa pożółkłą mapę świata. Zrolowałem ją tak, aby widzieć leże pajęczej królowej, po czym dotknąłem to miejsce palcem wskazującym.

– No to lecę – zdołałem jeszcze wykrztusić, nim porwały mnie magiczne prądy translokacji.

 

Wejście do leża Królowej Wdowy było właściwie tylko dziurą w ziemi. No cóż, może nie dziurą a Dziurą. Wokoło, niechlujnie rozsiane, leżały kości śmiałków zbytnio chciwych jej skarbów, niedostatecznie jednak sprawnych na umysłach, aby je zdobyć. Niemal czułem dławiącą woń rozkładu, odbiegającą z ciemności. Spokój i cisza panujące teraz w tej okolicy nie pasowały do tego widoku. Jednak mogłem się tego spodziewać. Pajęcza królowa odradzała się co kilka lat i niemal zawsze wszyscy jej poplecznicy zbierali się w leżu, aby ją chronić albo starać się o jej względy – mimo iż tytuł nie zachęcał. Ponownie rzuciłem okiem na pożółkłe kości. Nieopodal wejścia dostrzegłem na wpół zagrzebaną w piasku czaszkę, przed którą leżały dwie skrzyżowane ze sobą piszczele.

Tak, jakby sam widok takiej ich ilości nie wystarczał za straszak – pomyślałem.

Tak naprawdę, nigdy wcześniej ich nie dostrzegłem. Skonsternowany rozejrzałem się raz jeszcze po okolicy. Wysuszoną ziemię porastały karłowate krzewy, osnut pajęczyną. Gdzieniegdzie leniwie pulsowały kokony.

Nie ma to jak gustownie udekorowany domek…

– Roxor! Gdzie jesteś? Zauważyłem zwiadowcę z bractwa. Będą się za nią brać.

– Brać? Za kogo? Dzieje się coś? – spytał nowy głos.

– Tytanus, druhu! Potrzebna nam pomoc twoja i Ginger. Bogowie zrodzili potężniejszą Wdowę.

– Bogowie? Roxi, Roxi…

– Nie marudź. Bractwo coś knuje – przerwałem mu.

– No i nie można było tak od razu? Jesteście w środku?

– Prawie wszyscy – pożalił się Mateks.

Kilkoma szybkimi krokami przebyłem dystans dzielący mnie od wejścia. Nim wkroczyłem w ciemność, wzniosłem wokół siebie magiczną barierę oraz rzuciłem zaklęcie widzenia w ciemnościach. Weszło mi to w nawyk i niejeden raz uratowało życie. Tak było i tym razem.

Biegłem krętymi korytarzami najszybciej jak mogłem, kierując się ku sercu leża. Wyżłobione w ziemi tunele, łączące groty, zaściełane ścierwem pajęczaków, dawały jasno do myślenia jakiego tłumu powinienem się spodziewać. Jeśli jej nie wykrwawią, to na pewno zadepczą…

Cios spadł jak grom z nieba. Odnóże, ostre jak pika, zsunęło się jednak po barierze, powodując tylko lekki ból i podnosząc nieco ciśnienie. Nie zastanawiając się ani chwili, wyuczonym ruchem rzuciłem paraliżujące zaklęcie. Nie potrwa długo, zdołam jednak w tym czasie zebrać myśli. Odwróciłem się do napastnika i zamarłem.

Złota matrona. Akurat teraz!?

Cóż, będę musiał najpierw zająć się nią.

Korzystając z faktu, że pajęczyca nie doszła jeszcze do siebie, przywołałem do pomocy dwa wiry energii. Nieokiełznana moc, która była ich materią, trzaskała, szukając ujścia. Pchnąłem je siłą woli ku matronie, aby w jej pobliżu uwolniły swą niszczycielską siłę.

Matrona odzyskawszy panowanie nad swoimi członkami, z niesamowitą szybkością rzuciła się ku swej ofierze – niestety byłem nią ja. Spod jej odnóży wystrzeliła fontanna piachu i kamieni. Pajęczyca mknęła tak z morderczymi zamiarami oraz błyskiem szaleństwa w rozwścieczonych ślepiach. Byłaby mnie dopadła, kiedy formowałem pocisk, jednak na jej drodze pojawiły się dwie masy niszczycielskiej siły. Rozdzierający uszy skrzek wyrwał się z gardła matrony, kiedy swą magią próbowała odwołać szalejącą moc. Poczułem ucisk. Mimo tego, nie wydarzyło się nic więcej.

– O tak, kurwo! Mam od ciebie silniejszą wolę.

Przerośnięta pajęczyca próbowała odwołać moc jeszcze kilka razy, dała jednak za wygraną, postanawiając zwyczajnie je rozszarpać. Ciskała w ich stronę zaklęcia, jakie tylko znała. Wspomagała się haczykowatymi odnóżami. Z jej nabrzmiałych gruczołów spływał jad.

W tym czasie, ja testowałem na niej każdą ze znanych mi klątw; Mieszałem w głowie, osłabiałem wolę i ciało, spowalniałem ruchy w każdy możliwy sposób. Mimo tego, prawdopodobnie dzięki swej piekielnej sile, pajęczycy udało się rozwiać jeden z wirów. Straciłem koncentrację na chwilę niewiele krótszą niż mgnienie oka. Wystarczyło to jednak, aby mocno pokiereszowana matrona resztką sił odwołała drugą z rozszalałych mocy.

W zapadłej ciszy słyszałem wyraźnie swój słaby oddech, jad kapiący z kłów matrony oraz jakąś odległą skoczną melodię. Przyjdzie mi zginąć z fanfarą…

Pajęczyca, jakby czytała mi w myślach. Jeden długi skok wystarczył, aby znalazła się blisko, tak że poczułem, niestety bardzo wyraźnie, odpychający odór pajęczego cielska. Szczęknęła kłami, powaliła mnie na ziemię i przycisnęła cielskiem. Szybko i wprawnie oplotła stopy i dłonie nicią, ciasno, tak że nie mogłem nawet ruszyć palcem.

Pierwszy, pełen wściekłości, cios rozbił moją, już i tak nadwątloną, tarczę. Drugi miał wtłoczyć we mnie zabójczy jad. Matrona wygięła swe cielsko, tak jakby ciosem chciała rozerwać moje ciało, a nie tylko je zatruć.

Może nie będzie boleć? To chyba nie boli?

Odpowiedziało mi warknięcie.

Tak dawno nie umierałem…

Warknięcie zamieniło się w urwane szczeknięcie, kiedy masa rudego futra, zacisnęła szczęki na odnóżu przerośniętego pająka, zwlekając go ze mnie. Cios, który miał mnie zatruć, trafił w ziemię, tylko kilka centymetrów od mojej piersi. Zdezorientowaną matronę, coraz dalej, odciągał rudy pies wielkości niedźwiedzia.

– Ginger, zabij! – usłyszałem, chociaż mogło mi się tylko wydawać. Jednak chwilę później dostrzegłem, uśmiechającą się szyderczo postać.

– Co to, Roxi? Opóźnienie? – odezwał się ponownie Tytanus, nie poruszając ustami.

Mnie, w tym czasie, udało się oswobodzić z pęt. Wstałem i rzuciłem miażdżącym spojrzeniem.

– Taa – bąknąłem w myślach – skurcze mnie dopadły.

– Ha Ha Ha, Roxi, to chyba nigdy nie przestanie mnie śmieszyć.

Ginger powalił złotą matronę, oddzielając jej łeb od tułowia. Przysiadł na tylnych łapach i lizał rany przepełnione jadem, które po chwili zaczęły się zasklepiać. Wówczas właśnie spłynęło na mnie błogosławieństwo. Otworzyłem plecak i nie mogłem uwierzyć oczom. Bogowie obdarowali mnie artefaktem.

– Pajęcza księga złotej matrony…

– Heh, co za farciarz – rzucił Karopl.

– No to jazda – ponaglał Altayr.

– Tytanus, idziesz? – zainteresował się Mateks, trzeszcząc w głowie.

– Tak, tak. Zatrzymałem się tylko, żeby ratować tego szczęściarza.

– Panowie, powodzenia z Wdową – pożegnał się niepewnie Bartok, nowicjusz. – Na mnie już pora. Poznałem fajną dziewczynę. Trzymajcie się.

– Bywaj – odpowiedzieli wszyscy niemal jednym głosem.

– Dopiero świta – stwierdził zdziwiony Mateks.

– Przedawkował rzeczywistość.

Śmiechom nie było końca…

 

Korytarze ogromnego pajęczego gniazda przepełnione były wszelkiego rodzaju istotami, wśród których najmniej było gospodarzy. Tłumy ludzi, krasnoludów, elfów, orków i, któż by spamiętał ilu jeszcze, innych ras, wałęsały się w poszukiwaniu siedmiu kluczy, dosłownie zadeptując pajęczaki. Byliśmy już zupełnie niedaleko komnat królowej kiedy dotarło do mnie znaczeni tego faktu.

– Altayr, przecież zanim, któraś z drużyn w tym motłochu zbierze siedem kluczy, my będziemy już dzielić łupy…

– Niby tak. A jeśli ktoś już je ma?

– To na co by czekali?

– Bractwo pewnie na nas… – podpowiedział Tytanus w ten swój cyniczny sposób.

– Może i tak. Lepiej mieć już to za sobą.

Kiedy przemierzaliśmy korytarze, nikt nie zwracał na nas uwagi. Każdy wokół zachowywał się jak zombie, zaprogramowany tak, aby znaleźć klucz. Dopiero wówczas, gdy znaleźliśmy się w ostatniej z komnat, dzielących nas od Wdowy, zainteresowała się nami jedna postać. I niech ją szlag!

– Czołem ziomki – rzucił jowialnie Kosiarz, skrytobójca z Bractwa.

– Nie cieszyłbym się tak na twoim miejscu – powitałem go.

– Oho! Ktoś dziś nie zamoczył… a raczej nigdy nie zamoczył. – Kosiarz roześmiał się, próbując mnie zirytować. Jednak nie mieliśmy czasu na jałowe kłótnie. Wdowa czekała.

– Panowie – zacząłem spokojnym, mentalnym głosem – ten dureń wydaje się być trochę zbyt pewny siebie. Wyjaśnijmy mu szybko, że jest w błędzie.

Uśmiechnąłem się ciepło i wypchnąłem z siebie całą swą, do niego, nienawiść, zamieniając ją w potężny magiczny cios. Pocisk dosięgnął celu, niestety aura skrytobójcy osłabiła go tak, że nie wyrządził mu większej krzywdy. Kosiarz instynktownie wyciągnął sztylet i skoczył ku mnie, szykując się do ciosu. Na jego drodze znalazł się Mateks. Zamachnął się potężnym mieczem, wytwarzając niszczycielską falę uderzeniową. Nie trafił. Kosiarz uchylił się zwinnie, nie przerywając biegu. Kilka kroków przede mną rozwiał się jak dym na wietrze, aby pojawić się za moimi plecami. Jednak byłem na to przygotowany. W chwili, w której się zmaterializował rzuciłem na niego zaklęcie paraliżu. Tytanus smagnął go błyskawicą, niestety również osłabioną przez aurę. Widząc, biegnącego Mateksa z uniesionym do ciosu ostrzem, uskoczyłem na bok, zostawiając mu pole do oddania czystego cięcia. Kosiarz odzyskał sprawność i widząc co się dzieje, odwrócił się na pięcie, ratując się ucieczką. W drzwiach zatrzymał się, jakby chciał coś powiedzieć. Upadł, a z rany pozostawionej przez sztylet Altayra, nieustannie ciekła krew.

Altayr wytarł swój oręż o szaty Kosiarza, po czym spytał rzeczowo:

– Możemy już się za nią brać?

Skinąłem głową, wciskając klucze na swoje miejsca. Przekręciłem je i wskazałem osoby, które chciałem zabrać do komnat jej wysokości. Kiedy hala zaczęła znikać nam z oczu, dało się słyszeć głos zawodzącej duszy Kosiarza.

Coś jak: „Pieprzeni gangerzy”.

 

Za każdym razem zdumiewał mnie ogrom komnaty pajęczej królowej. Okrągłe pomieszczenie okalało siedem pomniejszych nisz, przesłoniętych firanami z pajęczych sieci. Na samym środku, wznosząc się dumnie ponad wszystko inne, stało wielkie łoże-tron jej królewskiej mości. Stało puste.

Zalała mnie fala zawodu i rozczarowania, przynosząc za sobą irytację.

– No, mamy ją – rzucił Tytanus, wskazując coś ręką. – Trzeba tylko posprzątać naokoło.

O tak. Teraz, również i ja ją dostrzegłem. Przechadzała się wśród swych dworzan w swej człekokształtnej formie, ubrana w jedwabną, przepiękną suknię w stylu wiktoriańskim, z krwiście czerwonymi dodatkami. To, w połączeniu z jej urodą, tworzyło morderczą mieszankę.

Cóż z tego, nikt nigdy nie poległ, patrząc na to piękne oblicze – pomyślałem.

Dworzanie również przybrali ludzkie formy, co zdecydowanie ułatwiało nam zadanie. Rozwiązywaliśmy je za każdym razem tak samo. Jeden z nas, zazwyczaj Mateks, upijał się eliksirem obojętności i przyprowadzał do niszy, w której się znajdowaliśmy, nieświadomą niczego ofiarę. Zarzynaliśmy ją szybko i cicho.

– Zanim z nią zaczniemy, chłopaki – odezwał się mentalnie Tytanus – skoczę sobie po eliksir mocy z czerwonego byka. Przynieść ci również, Roxi? – zapytał, parskając śmiechem, którego nie mógł już dłużej powstrzymać.

– Nie, dziękuję. Pijam mocniejsze wywary niż te twoje bycze szczyny. Nie każ nam na siebie czekać – odparłem, przełykając zniewagę.

I nie czekaliśmy długo.

– No, to jazda – oznajmił swą gotowość Tytanus, przerywając ciszę. – Ginger, zagryź!

Ryże futro, na czterech szerokich, jak małe pieńki, łapach, ruszyło z wigorem, powarkując po drodze. Ginger mogłaby odgryźć jednym kłapnięciem rękę najroślejszego mężczyzny. Jednak Wdowa, mimo iż sprawiała takie wrażenie, człowiekiem nie była wcale. Uwolniła rękę, która zniknęła niemal w całości w pysku Ginger. Zostały na niej tylko małe ranki po najostrzejszych kłach psa.

Mateks i Altayr zajęli swe pozycję. Nie brali czynnego udziału w walce z królową. Pilnowali raczej wejść do komnaty. Zazwyczaj skutecznie. W awaryjnych sytuacjach wspomagał ich Karopl, teraz szyjący strzałę za strzałą ze swojego umagicznionego łuku. Tytanus ulokował się blisko swego wiernego druha, tuż poza zasięgiem królowej, aby wspierać Ginger leczniczą mocą. Ja, nie niepokojony przez nikogo, stojąc w cieniu ogromnego filara, trzymając w ręce pajęczą księgę, sposobiłem się do uwolnienia drzemiącej we mnie niszczycielskiej mocy.

Kilka klątw zmiękczających jej ciało, aby Ginger nie połamała ząbków, duszący dym, wzmagający jej astmę… i może jeszcze poprawię jej przyswajalność ognia…

Dzięki pajęczej księdze, wszystkie moje zaklęcia harmonizowały się z aurą pajęczaków, czyniąc im nieopisane rany. Królowa nie była wyjątkiem. Z mej uniesionej ręki, jak z karabinu, wylatywały pociski ognia, płomienne kule, pomniejsze meteory, jęzory lawy i tym podobne. Za każdym razem, kiedy osiągały cel, królowa wyła z bólu, słabnąc widocznie. Niestety ten rodzaj magii jest wyczerpujący. Moja mana szybko się kurczyła. Na szczęście miałem po ręką potrzebne mikstury. Odkorkowałem fiolkę i łyknąłem błękitny płyn. Smakował okropnie, dlatego zaraz popiłem go żubrem. Też piję bycze szczyny – przemknęło mi przez myśl.

Wdowa cierpiała męki. Była coraz bardziej wycieńczona walką z wieloma przeciwnikami. Jej suknia pękła, odsłaniając jędrne piersi. Tylko sutki miała czarne.

Po cholerę jej sutki?

Nie dane mi było dłużej się nad tym zastanawiać. Skóra na jej ciele zaczęła pękać, odsłaniając szorstką, ciemną szczecinę. Wiktoriańska suknia wydęła się jeszcze bardziej, przekształcając w pokaźnych rozmiarów odwłok, a cztery pary długich odnóży, rozwinęły się, unosząc królewskie cielsko. Wdowa dokonała przeobrażenia, pyszniąc się swym pokaźnym aparatem jadowym. Wstąpiły w nią nowe siły. Była gotowa do podjęcia walki – zupełnie, jak Bractwo Bez Imienia.

Przeklęte dzieciaki z mnóstwem wolnego czasu, wlały się do komnaty, atakując z marszu. Na pierwszy ogień wybrali Mateksa. Padł od trzech ciosów, zadanych zatrutymi sztyletami prosto w plecy. Altayr, w tym samym czasie, rozbroił jednego z nich i poskładał jak szmacianą lalkę, zostawiając na posadzce krwawą miazgę. Wybrał drugi cel i zaczął go nękać. Karopl odciążył nieco Altayra, uprzykrzając życie trzeciemu z atakujących. Sytuacja wydawała się opanowana. Tytanus, Ginger i ja, dalej, nieprzerwanie stawialiśmy czoła rozwścieczonej królowej, która zaczęła strzelać lepką siecią po całej komnacie. Karopl, trafił trzeciego z napastników między łopatki, co wykorzystał Altayr. Odbił cios skrytobójcy, z którym walczył i wykorzystując swój pęd, dobił rannego asasyna.

Ostatni z morderców, na pewno zesrał się w gacie, a później zginął od trucizny.

Niestety na tym się nie skończyło. Nim ucichło echo stali uderzającej o podłogę, w sali pojawiły się dwie postacie. Kosiarz i Magus.

A kogóż innego mógłbym się spodziewać?

Magus bez słowa ostrzeżenia zaatakował Karopla. Dosłownie, zmiótł go z ziemi. Kosiarz zmusił Altayra do pojedynku, który nie trwał długo. Altayr zginął od kuli ognia. Niezadowolony Kosiarz rzucił się w kierunku Tytanusa. I ta walka nie trwała długo. Tytanus zachował przytomność umysłu i skierował Ginger przeciw asasynowi, wspomagając ją jednocześnie ofensywnie. Pogryziony Kosiarz, gryzł glebę. Niestety, królowa uwolniona od przykrego obowiązku walki z ogromnym psem, porwała Tytanusa w swe objęcia i złożyła na nim trujący pocałunek, odrywając przy tym głowę i część klatki piersiowej… Ginger rzuciła się rozpaczliwie ratować swojego pana, ponownie związując wdowę walką. Niestety mogła już tylko pomścić Tytanusa.

I tak właśnie, zostaliśmy sami. Ja i Magus, mój odwieczny wróg.

Lecz on, chyba tak tego nie traktował… Odwieczni wrogowie powinni porozmawiać, wymienić się fałszywymi grzecznościami, obrzucić łajnem. Cokolwiek. A on? Ani me, ani be, ani nawet spierdalaj! Tylko od razu ciska we mnie gromy i kule ognia. Nie zdążyłem nawet zmienić księgi, a już…

– Noż, kurwa mać! Pedał, jebany cheater, speed hacker zasrany – wykrzyczał Roxor do słuchawek z mikrofonem – zesrał się tymi spellami, jakby miał rozwolnienie. Nawet nie mogłem skilla użyć.

– Roxi, nie gorączkuj się tak – odpowiedział Tytanus. – Już tam wracamy, rozwalimy ich. Tylko się pośpiesz.

– Pierdolę, nie respam się jeszcze. Mam premkę i jak coś, to zrespawnuję się za plecami tego nooba. Poczekam, aż umęczy trochę wdowę. No i na was.

– Oki. Jak chcesz. Pilnuj, żeby nie zgarnął dropa – skrzeknął Mateks.

– Przecież kurwa nie pierwszy raz bije bossa… Ludzie… i zrób coś z tym mic’jem, bo zeświruję.

– Rox, nie spinaj się tak. Zluzuj – zareagował Karol.

Karol, Tytus oraz Roxor stworzyli tę gildię. Znali się cyfrowo niemal od początku. Mateusz, sąsiad Karola z osiedla, dołączył do nich niedawno. Nie wiadomo dlaczego, Karol postawił sobie za punkt honoru, że będzie go niańczył. Ilekroć Roxor zwracał uwagę Mateksowi, Karol reagował. Można by pomyśleć, że byli parą.

– No, nie wiem, czy tak łatwo dostaniemy się z powrotem – oznajmił Albert swym spokojnym, rzeczowym tonem. – Bez stealtha nie da rady. Obstawili wejście do komnaty.

– Altayr, poczekaj na nas.

– Spoko, Tytus.

– Roxi, jak idzie Magusowi?

– Lepiej niż nam – burknął Roxor.

Obserwował właśnie, jak Magus powoli, lecz składnie i bez problemów, dobijał Wdowę. Zmyślnie poradził sobie z jej ograniczonymi zdolnościami magicznymi, które i tak dawały się we znaki. Znanymi tylko sobie, teraz również i Roxorowi, sposobami, trzymał ją na dystans, sam siejąc zaklęciami z bezpiecznej odległości.

– DJRyśka na pierwszy strzał. Razem – zakomenderował Altayr. – Już.

Magus, wręcz monotonnie, zasypywał królową zaklęciami. Roxora świerzbił palec, aby to przerwać. Wiedział jednak, że cierpliwość się opłaci. Zemsty dokona z zimną krwią.

– Nożownika, teraz.

– Jakiś caster mnie nęka – zaszemrał Mati.

– Mhm, widzę. Też go ponękam – zaproponował Karol.

– Dobra. Tytus i Mateks dokończcie Nożownika. Ja zajmę się Kosiarzem.

Królowa traciła kolejne punkty życia. Jej, i tak już nieudolne ataki, stawały się coraz mniej niebezpieczne.

– LOL, padł?! – zdziwił się Mati.

– Prawie. Dobry jest – odparł Albert.

– Nie! – krzyknął Karol.

– Nie goń go. On, chce nas tylko rozproszyć – wyjaśnił Mateksowi Tytanus.

– Nom. Założę się, że już tam czekają kolejni – potwierdził Albert.

Kolejne siekające skórę zaklęcia, dosięgały pajęczej królowej. Magus pełen buty i wiary w swoje siły, podchodził coraz bliżej. Wdowa cofała się z każdym jego krokiem, aż w końcu znalazła się…

– …w potrzasku – doszedł go urywany głos Matiego.

– Roxi, nie przebijemy się – oznajmił Tytus – jest ich zbyt wielu. I pilnują komnaty.

– Chuj z tym. I tak nie zdążycie. Trzymajcie ich tam jeszcze chwilę.

– Ok.

Prawda znana od wieków, wróg przyparty do muru będzie bronił się resztami sił. Pójdzie na całość, bo cóż innego mu pozostało? Błędem Magusa, była zbyt duża pewność siebie. Zdesperowana królowa machnęła potężnym odnóżem z taką siłą, że rozbiła jego barierę. Zaskoczony pierwszym ciosem, czarodziej nie spodziewał się kompletnie drugiego. Jego tarcza, strzaskana, a punkty życia, drastycznie obniżone.

Na to właśnie czekał Roxor. Wskrzesił się samoistnie, wykorzystując ostatnią z możliwości, jaką dawała mu premka w tym miesiącu. Błyskawicznie łyknął dużego potiona many, po czym krzycząc w swych myślach wymyślne przekleństwa w kierunku Magusa, zaatakował go i bezlitośnie dobił.

– Pierdol się! – wykrzykiwał Roxor do mikrofonu w przypływie euforii pomieszanej ze złością. – Wal się pajacu. Teraz ty, jebana ździro!

– Rox, drzesz ryja do mikrofonu… – przypomniał mu Tytanus.

– Sorry panowie. Odreagowywałem. – wytłumaczył się. – Pociśnijcie ich jeszcze. Trzymajcie daleko od wejścia. Ja zarzynam tę kurwę do końca i się trochę z nimi pobawimy.

Roxor nie popełnił błędu poprzednika, trzymał się od wdowy na odległość. Za pomocą swej pajęczej księgi dobił królową pająków, zdobywając kilka artefaktów.

– Nogawice plus dziesięć i plus dziewięć, rękawy plus pięć, dwie bransolety razy dwa…

– Oho! Ciekawe itemki.

I kto jest panem własnego życia? – zapytał w myślach Roxor. – No kto? O tak, Rox, sam decydujesz o swoim życiu!

 

ZA 30 MINUT NASTĄPI RESTART SERWERA. PROSIMY O WYLOGOWANIE SIĘ W BEZPIECZNYM MIEJSCU.

 

– Kurwa…

Koniec

Komentarze

Nie lubię opowiadań, które opierają się na schemacie gry. Tu nie było nic, co by mnie ujęło: za dużo bijatyki.

Gdzieniegdzie masz zły zapis dialogów, a i parę błędów się trafiło. O przecinkach i zdarzającym się nadmiarze zaimków nie wspomnę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Witaj, opisałaś coś, na czym kompletnie się nie znam, skutkiem czego lektura nie wywarła na mnie żadnego wrażenia. No, może poza tym, że opowiadanie jest fatalnie napisane i że zdegustowały mnie bluzgi pod koniec tekstu. Powinnaś dodać tag o wulgaryzmach.

 

Wy­rzu­ci­łem je ze skrzy­ni. Jeden grat mniej. Wer­to­wa­łem za­le­ga­ją­ce skrzy­nie przed­mio­ty… –

Powtórzenie. Literówka.

 

– Roxor, no idziesz? Cze­ka­my już tylko na cie­bie – ko­lej­ne trza­śnię­cie – zaraz zlecą się sępy. – Roxor, no idziesz? Cze­ka­my już tylko na cie­bie. – Ko­lej­ne trza­śnię­cie. – Zaraz zlecą się sępy.

Źle zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

– Nie roz­po­zna­je – ode­zwał się Ka­ropl… – Literówka.

 

– Zo­staw ich w spo­ko­ju. Niech myślą, że się nią nie in­te­re­su­jesz.Niech myślą, że się nimi nie in­te­re­su­jesz.

 

Zaraz zaraz, tłocz­no? – Dwa grzybki w barszczyku?

 

Wła­śnie tam je­stem. I robi się tutaj coraz mniej cie­ka­wie. – Jest tam, a robi się tutaj?

 

Prze­le­cia­łem ostat­ni raz w my­ślach listę przed­mio­tów, które mogły by nam się przy­dać. – …które mogłyby nam się przy­dać.

 

W około, nie­chluj­nie roz­sia­ne… – Wokoło, nie­chluj­nie roz­sia­ne

 

nie do­sta­tecz­nie jed­nak spraw­nych na umy­słach… – …niedo­sta­tecz­nie jed­nak spraw­nych na umy­słach

 

wszy­scy jej po­plecz­ni­cy zbie­ra­li się w leżu, aby ją chro­nić albo sta­rać się o jej wzglę­dy – mimo iż tytuł nie za­chę­cał. – Jaki tytuł?

 

Po­now­nie rzu­ci­łem okiem na żółk­ną­ce kości. – Czy kości żółkły kiedy na nie patrzył?

 

Skon­ster­no­wa­ny roz­gląd­ną­łem się raz jesz­cze po oko­li­cy. – Raczej: Skon­ster­no­wa­ny, rozejrza­łem się raz jesz­cze po oko­li­cy.

 

kar­ło­wa­te krze­wy, ude­ko­ro­wa­ne pa­ję­czy­ną. Gdzie­nie­gdzie le­ni­wie pul­so­wa­ły ko­ko­ny. Nie ma to jak gu­stow­nie ude­ko­ro­wa­ny domek… – Powtórzenie.

 

Wy­su­szo­ną zie­mię po­ra­sta­ły kar­ło­wa­te krze­wy, ude­ko­ro­wa­ne pa­ję­czy­ną. – Raczej: …osnute/ oplecione/ oplątane/ spowite/ omotane pa­ję­czy­ną.

 

Będą się za nią brać.

– Brać za kogo? Dzie­je się coś? – spy­tał nowy głos.

– Ty­ta­nus, druhu! Za­bie­raj swo­je­go psa i pomóż nam. Bo­go­wie zro­dzi­li po­tęż­niej­szą Wdowę.

– Bo­go­wie? Roxi, Roxi…

– Nie ma­rudź. Zbie­ra się brac­two – prze­rwa­łem mu. – Trochę za dużo brania i zbierania.

 

W kilku szyb­kich kro­kach prze­by­łem dy­stans dzie­lą­cy mnie od wej­ścia.Kilkoma szybkimi krokami prze­by­łem dy­stans dzie­lą­cy mnie od wej­ścia.

 

wznio­słem w okół sie­bie ma­gicz­ną ba­rie­rę… – …wznio­słem wokół sie­bie ma­gicz­ną ba­rie­rę

 

Bie­głem z ca­łych sił krę­ty­mi ko­ry­ta­rza­mi… – Raczej: Bie­głem krę­ty­mi ko­ry­ta­rza­mi najszybciej jak mogłem

 

Wy­żło­bio­ne w ziemi tu­ne­le, łą­czą­ce nie­re­gu­lar­ne groty… – Czy bywają też groty regularne?

 

groty, za­ście­ła­ne ścier­wem pa­ję­cza­ków, da­wa­ły jasno do my­śle­nia ja­kie­go tłumu po­wi­nien się spo­dzie­wać. – Kto?

 

Jeśli jej nie wy­krwa­wią, to na pewno za­drep­ta­ją… – Co to znaczy?

 

Pa­ję­czy­ca mknę­ła tak ku mnie z mor­der­czy­mi za­mia­ra­mi oraz bły­skiem sza­leń­stwa w roz­wście­czo­nych, pa­ję­czych śle­piach. – Czy istniała możliwość, by miała nie pajęcze ślepia?

 

jed­nak na jej dro­dze po­ja­wi­ły się dwie masy nisz­czy­ciel­skiej siły, które z za­pa­łem od­ry­wa­ły z niej ka­wał­ki ciała. Roz­dzie­ra­ją­cy uszy skrzek wy­rwał się z niej, kiedy swą magią… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne? Powtórzenia.

 

Ma­tro­na pró­bo­wa­ła od­wo­łać moc jesz­cze kilka razy, dała jed­nak za wy­gra­ną, po­sta­na­wia­jąc zwy­czaj­nie je roz­szar­pać. – Kim były te, które chciała rozszarpać?

 

Ci­ska­ła w ich stro­nę za­klę­cia, które tylko znała. – Skoro tylko znała zaklęcia, to może nie umiała ich stosować?

 

W tym samym cza­sie, ja te­sto­wał na niej każdą ze zna­nych mi klątw; Mie­sza­łem… – W tym cza­sie te­sto­wałem na niej każdą ze zna­nych mi klątw. Mie­sza­łem

 

Pa­ję­czy­ca, jakby czy­ta­ła w moich my­ślach, sko­czy­ła ku mnie, szczę­ka­jąc kłami. Po­wa­li­ła mnie na zie­mię, przy­ci­ska­jąc masą swo­je­go ciała. Szyb­ko i wpraw­nie oplo­tła mi stopy i dło­nie… – Kolejny przykład nadmiaru zaimków.

 

kiedy masa ru­de­go futra, w biegu za­ci­snę­ła szczę­ki na od­nó­żu prze­ro­śnię­te­go pa­ją­ka… – W jaki sposób masa rudego futra biegła i jednocześnie zaciskała zęby na odnóżu pająka?

 

Wów­czas wła­śnie spły­nę­ło na mnie bło­go­sła­wień­stwo. – Kto pobłogosławił bohatera?

 

– Pa­no­wie, po­wo­dze­nia z Wdową – po­że­gnał się nie­pew­nie Bar­tok, […]

– Bywaj. – Po­że­gna­li się wszy­scy nie­mal jed­nym gło­sem.

– Do­pie­ro świta – stwier­dził Ma­teks zdzi­wio­nym gło­sem. – Powtórzenia.

 

Tłumy ludzi, kra­sno­lu­dów, elfów, orków i, któż by spa­mię­tał ilu jesz­cze, inny ras… – Literówka.

 

w tym mo­tło­chu zbie­rze sie­dem kluzy… – Literówka.

 

Każdy w okół za­cho­wy­wał się jak zom­bie… – Każdy wokół za­cho­wy­wał się jak zom­bie

 

usko­czy­łem na bok, zo­sta­wia­jąc mu pola do od­da­nia czy­ste­go cię­cia. – Literówka.

 

Coś jak; „Pie­prze­ni gan­ge­rzy.”Coś jak: „Pie­prze­ni gan­ge­rzy”.

Średnik nie zastępuje dwukropka. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Trze­ba tylko po­sprzą­tać na około.Trze­ba tylko po­sprzą­tać naokoło.

 

Cóż z tego, nik­nie nie ginął, pa­trząc na to ob­li­cze – po­my­śla­łem. – Nie rozumiem tego zdania.

 

Ich za­da­niem była obro­na wejść przed nie­pro­szo­ny­mi go­ść­mi. –Tego zdania też nie pojmuję.

 

Ka­ropl, teraz sie­ją­cy strza­łę za strza­łą ze swo­je­go uma­gicz­nio­ne­go łuki. – Literówka.

Wiem, że z łuku można szyć, ale czy można też siać?

 

Ja, nie­po­ko­jo­ny przez ni­ko­go… – W jaki sposób nikt niepokoił?

Pewnie miało być: Ja, nie nie­po­ko­jo­ny przez ni­ko­go

 

du­szą­cy dym, wspo­ma­ga­ją­cych jej astmę… – Raczej: …du­szą­cy dym, wzmagający jej astmę

 

Też pije bycze szczy­ny – prze­mknę­ło mi przez myśl. – Literówka.

 

Jej suk­nia pękła w de­kol­cie, od­sła­nia­jąc jędr­ne pier­si. – Suknia nie może pęknąć w dekolcie, albowiem dekolt jest wycięciem w sukni. Innymi słowy, dekolt to ciało odsłonięte przez owo wycięcie.

 

Po­gry­zio­ny Ko­siarz, gryzł glebę. – Zabawne, ale nie brzmi dobrze.

 

Gin­ger rzu­ci­ła się roz­pacz­li­wie ra­to­wać swo­je­go pana, po­now­nie za­wią­zu­jąc wdowę walką. – Można z kimś nawiązać walkę, ale walką nie można nikogo zawiązać.

 

– Nosz kurwa mać!– Noż, kurwa mać!

 

– Pier­do­le, nie re­spam się jesz­cze. – Literówka.

 

– Jakiś ca­ster mnie nęka – trza­snął Mati. – Co to znaczy, że Mati trzasnął?

 

– … w po­trza­sku – do­szedł go ury­wa­ny głos Ma­tie­go. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

wróg przy­par­ty do muru bę­dzie bro­nił się resz­ta­mi swych sił. – Czy istnieje możliwość, aby bronił się cudzymi siłami?

 

Zde­spe­ro­wa­na kró­lo­wa mach­nę­ła po­tęż­nym od­nó­żem z taką siłą, która roz­bi­ła jego ba­rie­rę. – …z taka siłą, że roz­bi­ła jego ba­rie­rę. Lub: …z siłą, która roz­bi­ła jego ba­rie­rę.

 

– No­ga­wi­ce +10 i +9, rę­ka­wy +5, dwie bran­so­le­ty x2… – – No­ga­wi­ce plus dziesięćplus dziewięć, rę­ka­wy plus pięć, dwie bran­so­le­ty razy dwa

Nie bardzo wiem o co tu chodzi, ale liczby zapisujemy słownie i nie używamy symboli.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za uwagi i korekty. Nikt od razu nie jest perfekcyjny, a najlepiej uczyć się na własnych błędach. 

Jeśli uwagi okazały się przydatne, to bardzo się cieszę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Patrzenie, jak ktoś gra, od dawna mnie strasznie nudziło. Czytanie opisu, jak ktoś gra, jest jeszcze gorsze.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka