- Opowiadanie: Prorok T2 - Umierałem w słońcu - Wąż

Umierałem w słońcu - Wąż

Może na początek krótko o opowiadaniu. Jest moje pierwsze opowiadanie, stworzyłem je zainspirowany rocznicą tragicznego wydarzenia, jakim było zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę i Nagasaki. Poprzez opowiadanie chciałem poruszyć wiele ważnych kwestii, ale też przedstawić swoistą historię, nie mającą naprawdę miejsca w podręcznikach od historii. 

Bardzo starałem się, pisząc to opowiadanie i jako że jest to jedno z pierwszych moich opowiadań, chciałbym prosić o wyrozumiałość, jeżeli chodzi o błędy, jeżeli się jeszcze gdzieś znajdą.

 

Ogromnie dziękuję Naz za betalekturę opowiadania, a także Blackburnowi oraz Werwenie za poprzednie bety. Udzielone mi wskazówki i rady, pomogą mi w pisaniu następnych opowiadań.

 

Życzę miłej lektury. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Umierałem w słońcu - Wąż

Nig­dy w dziejach wo­jen tak liczni nie zaw­dzięcza­li tak wiele tak nielicznym.” 

– Winston Churchill.

 

1. Czas Apokalipsy

 

Wstało słońce. Po niebie latały chmury tak białe i jasne, jak puch uciekający z pierzyny. Włożyłem mundur typu moro, wziąłem karabin i wyszedłem na zewnątrz. Mój dziadek, Nihishiro Kuzuhaki, mieszkał kiedyś w Hiroszimie. Walczył po stronie Wielkiego Imperatora. Gdy w czasie ostatnich dni wojny Amerykanie zbombardowali miasto, dziadek powiedział zdanie: “Umierałem w słońcu”.

Moja babcia opowiedziała mi tę historię. Zastanawiałem się często nad znaczeniem słów dziadka. A teraz, gdy zacząłem walczyć dla Amerykanów, czuję do nich niechęć. Za to, co zrobili człowiekowi, który umierał w słońcu. 

Dziadek może bohaterem nie był, ale zasłużył na taki koniec. Gdy nieraz oglądałem stare, kolorowe fotografie, trapiło mnie pytanie, czy można było odmienić los miasta.

– Hej! Ju-Ti! – krzyknął czarnoskóry żołnierz, z ogoloną głową i w okularach, za którymi skrywał brązowe oczy. – Idziemy się napić, może pójdziesz z nami?

– Nie, dzięki.

Starszy szeregowy Marcus „The Saint” Burner miał jakieś dwa metry wzrostu i atletyczną sylwetkę. W przeciwieństwie do mnie…

Nigdy nie pałałem jakąś sympatią do wojska. Zawsze lubiłem tworzyć wynalazki. Zamiast tego trafiłem do Wietnamu… 

 

***

 

Północny Wietnam, Hanoi I 21 Czerwca 1979, godzina 16:27

_Tymczasowa baza armii amerykańskiej.

 

Zatłoczone ulice Hanoi, przypominały mi ulice Nowego Jorku, gdzie ledwo dało się zmieścić w godzinach szczytu. Hanoi wypełniały nadgryzione zębem czasu budynki, a część z nich należała do ubogiej dzielnicy, w której ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Tam też rodziła się przestępczość – bimbrownictwo, prostytucja i handel narkotykami. 

Późnym wieczorem, udałem się na spacer po mieście. Wojna przedłużała się, a ja nie miałem już sił i nerwów, aby to wszystko znosić. Nagle zobaczyłem, jak grupka moich kolegów próbuje się dobierać do jakiejś dziewczyny.

Czarnowłosa piękność z błękitnymi oczami popatrzyła na mnie. Dobyłem mojego colta, rocznik dziewięćdziesiąt sześć, i strzeliłem w powietrze, zwracając ich uwagę.

– Ju–Ti! – zawołał jeden z żołnierzy. – Chodź się zabawić.

– Spadajcie stąd albo powiadomię dowództwo! – zagroziłem, cedząc słowa przez zęby.

– I chuj nam może zrobić, my się tu spokojnie zabawimy, a ty słówka nie piśniesz, jasne? – próbował mnie przestraszyć jeden z nich.

– Mogę was zastrzelić w oka mgnieniu.

Nagle z ciemności wyłonił się pijany “The Saint”. Chwiał się na boki i próbował wyciągnąć broń. Trzeźwość mojego umysłu zatriumfowała, raniłem go w rękę. 

Uciekli, zostawiając w spokoju dziewczynę. Podszedłem do niej, chcąc pomóc wstać.

Warknęła.

 

***

 

– Ni-Li-Ain – mówił dziewczęcy głos. – Chodź do mnie, Ju–Ti…

– K-kim jesteś?

– Chodź, a pokażę ci drogę.

Ciemność rozstąpiła się, a ja zobaczyłem dziadka. Stał przede mną i coś mówił:

– Umierałem w słońcu. Ty też umrzesz, Ju – powiedział ponurym głosem, po czym obraz się rozmazał. 

Zobaczyłem Hiroszimę, w której toczyło się zwyczajne życie, aż nagle ogromny grzyb zawisł nad nią, niszcząc i zamieniając żyjących w kości. Stertę zwykłych kości.

– Ju, chodź do mnie… – ponawiał prośbę damski głos.

– Kim jesteś?

– Ni-Li-Ain, tą którą ocaliłeś. Chcę się odwdzięczyć.

– Jak?

Głos należący do Ni-Li-Ain wybuchnął śmiechem. Światło błysnęło, a przed Ju ukazał się wąż, który błyszczał; jego łuski były niezwykle rozświetlone, jakby zbudowane z części słońca. Wąż zasyczał i ugryzł Ju, po czym rozprysł się na tysiąc drobnych części. Ju czuł oddechy, należące do osób zmarłych w Hiroszimie. Czuł w sobie ból, agonię umierania od nuklearnego ognia.

– Ni-Li-Ain, co ty mi zrobiłaś? – zapytał Ju, oddychając z coraz większym trudem i rzygając krwią.

– Odwdzięczyłam się. To mój dar dla ciebie, Ju. 

– Jesteś czarownicą?

Cisza. Ciemność ponownie wypełniła przestrzeń, a głos ucichł. Ju umierał w słońcu.

 

Kilka lat później

 

Nowy Jork, USA I 19 Listopada 1989, godzina 18:14

_Bar “Lincoln House”. 

 

Bar “Lincoln House” był knajpą, gdzie serwowano najlepsze steki i burgery na świecie. Po długiej wojnie, trwającej do roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego, Ju-Ti wrócił do swojej ojczyzny. Nadal miał jednak w głowie ten dziwny sen i palące uczucie, nawiedzające go podczas każdej rocznicy zbombardowania Hiroszimy. Noce upływały na koszmarach, w których mężczyzna widział świetlistego węża, dar od czarownicy z Hanoi.

Ju zauważył, że nie starzeje się od pewnego czasu. W nocy czuł się dziwnie, był wiecznie głodny, niczym nienajedzony wilk. Pewnego razu spostrzegł czerwoną strużkę lecącą mu z ust. Słony, metaliczny posmak nie przypominał jednak smaku jego krwi. Zupełnie jakby posoka należała do kogoś innego. 

“The Saint” pomimo incydentu w Hanoi, pozostał wiernym przyjacielem Ju i przeprosił za swoje zachowanie. Po powrocie z wojny przestał pić. 

– Więc byłem u niej w domu – kontynuował “The Saint”.

– Przepraszam, Marcus. Nie mogę.

– Znowu?

– Tak, to już trzeci raz w tym miesiącu. 

– Byłeś u lekarza?

– Nie – odparł Ju.

Ból serca nasilał się. Ju upadł na ziemię, wymiotując krwią. Marcus wezwał karetkę, która zawiozła mężczyznę na pogotowie.

 

***

 

Doktor uważnie oglądał wyniki badań Ju. Nic nie wskazywało na konkretną przyczynę krwistych wymiotów i bólów serca. Mężczyzna zachowywał się nad wyraz dziwnie. Obracał głową gwałtownie na boki, a skórę porastało coś w rodzaju łusek. Doktor zauważył to i kazał przypiąć pacjenta do łóżka.

Oczy Ju przybrały gadzią formę, zęby wydłużyły się i pociekła z nich żrąca substancja, która spaliła pasy bezpieczeństwa. Stworzenie wiło się przez godzinę. Lekarz i towarzysząca mu pielęgniarka zdążyli wyjść. W gabinecie pojawił się wąż słońca, mityczna istota ludu Wietnamu, wierzenia w którą pochodziły częściowo od Azteckich kolonistów, którzy zasiedlili częściowo te ziemie, po inwazji konkwistadorów.

Wąż podniósł ogromne cielsko. Łuski odbijały światło księżyca. Żrący jad przeżarł  większość probówek i sprzętu medycznego. W szpitalu wybuchł pożar.

 

2. Wygnanie

 

Waszyngton D.C. , USA I 22 Lipca 2017, godzina 20:23

_Pentagon.

 

Dyskusja w departamencie trwała od dobrych trzech godzin. Zebrani wokół stołu rozmawiali o sytuacji w Nowym Jorku. Nie były to dobre wieści…

Wschodnie wybrzeże pokrył radioaktywny pył, budynki zawalały się, a ludzie umierali od choroby popromiennej. Niedługo po katastrofie w Nowym Jorku odkryto, że za wszystkim stoi człowiek, nocą zmieniający się w wielkiego węża. Od razu zwołano radę, złożoną z ludzi, którzy mogą coś zrobić w tej sprawie. Miasto było od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego objęte kwarantanną. Ludzie, którzy na co dzień oglądali telewizję, byli zszokowani. Wąż mógł zniszczyć cały świat, nie tylko Stany Zjednoczone.

– CO? – powiedział Joseph Burner, wnuk “The Saint’a”, weterana wojny wietnamskiej.

– Burner, rozumiem oburzenie, ale tylko pan jest zdolny go pojmać. Pański przybrany wujek, a przyjaciel dziadka, stanowi niebezpieczeństwo dla świata.

– Mam pojmać półtoratonowego węża, którego łuski oślepiają w blasku słońca, a jad jest żrący i radioaktywny? – wybuchnął Joseph.

– Panie Joseph – odezwał się ktoś po angielsku, z wyraźnym rosyjskim akcentem. – O mało nie doszło do globalnej apokalipsy… Dla dobra naszych krajów musimy go zatrzymać.

– Związek Radziecki ma cokolwiek tutaj do powiedzenia? Wbiliście nam nóż w plecy, zagarniając Alaskę na spółkę z Chińską Republiką Ludową! Wy chcecie nam pomóc?!

– Dla dobra ogółu.

– Wal się.

Naukowiec wstał. Wyciągnął pistolet i rozładował magazynek.

– Co to ma znaczyć? – powiedział sekretarz obrony Jonathan Pearce.

– Rozbrojenie. W zamian za pomoc odpuścimy część długów Ameryce, za które wzięliśmy Alaskę. Nie chcieliśmy tego robić, ale zmusiliście nas. 

– My? – odparł oburzony Pearce. – Wykupiliście wszystkie udziały w amerykańskich spółkach, podstępem cała nasza infrastruktura znalazła się w sowieckich rękach.

– Cóż, wasi akcjonariusze byli innego zdania.

 

***

 

Hiroszima, Japonia I 22 Lipca 2017, godzina 20:23

_Obszary skażone.

 

Od pewnego czasu Ju ukrywał się w Hiroszimie, unikając ludzi. Był wężem apokalipsy, zwiastunem najgorszego. Codziennie “umierał w słońcu”, aby odrodzić się jako pełzająca bestia. Rzygał krwią, słońce odbijało się od jego skóry jak od lustra. Nienawidził siebie i tego, czym się stał.

Dzień spędzał na spaniu w opuszczonych, postapokaliptycznych ruinach. W nocy jęczał i zmieniał się w węża. Patrzył w słońce, jego przekleństwo. Dopiero teraz rozumiał słowa dziadka: “Umierałem w słońcu. Ty też będziesz umierał, Ju.”

– Ai-Lu – powiedział głos w jego głowie. – Ju, to ty?

– Czarownico, zniszczyłaś moje życie. – Ju gorzko zapłakał.

– Nienawidziłeś Amerykanów za to, że zrzucili bombę atomową. Dałam ci możliwość odpłacenia się im.

– To nie Amerykanie są moim wrogiem, tylko ty, Ni-Li-Ain.

– Uratowałeś mnie.

– Bo byłaś w niebezpieczeństwie.

– Nie musiałeś.

– To był mój obowiązek.

 Głos ucichł. Ju jako człowiek obserwował księżyc. Czuł jego silny wpływ. Serce zaczęło walić, a krew wylewała się. Ju wiedział, że nadchodzi jego przemiana.

 

***

 

Waszyngton, USA I 22 Lipca 2017, godzina 00:01

_Mała miejscowość Phoenix Sparks, południe stanu Waszyngton.

 

Phoenix Sparks było spokojnym, nudnym, jak dla kogoś szukającego wrażeń, miastem. Nieopodal miasta rozciągał się las, w którym pełno było zwierząt. Miejscowi odznaczali się życzliwością i gościnnością. Po śmierci dziadka i ewakuacji Nowego Jorku Joseph Burner, wnuk Marcusa, przeniósł się właśnie tutaj. Nie mógł uwierzyć, że jego wuj, przybrany czy też nie, doprowadzi do apokaliptycznego zagrożenia.

Miał trzydzieści dwa lata, metr dziewięćdziesiąt wzrostu, bursztynowe oczy, ciemną karnację i krótkie, czarne włosy. W Phoenix poznał fajną dziewczynę, pół Koreankę, pół Amerykankę. Nazywała się Lima Hudge-Ji i miała dwadzieścia pięć lat, białe włosy oraz piękne, szare oczy. Niewątpliwie uroda jej twarzy, była największym atutem, a los sprawił, że Joseph zakochał się właśnie w niej.

Była noc. Joseph spał niespokojnie obok swojej ukochanej, a ona widziała, że coś jest nie tak.

– Kochanie, wszystko w porządku? – zapytała z troską.

– Co? Tak… tak, wszystko gra.

– Nie chcesz o tym porozmawiać? Jak tylko przyjechałeś ze stolicy, stałeś się jakiś cichy, zupełnie nieswój. 

Musicie wiedzieć, że szybkie podróże z powrotem ze stolicy były możliwe dzięki superszybkiej sieci kolei, zbudowanej przez sowieckie firmy, posiadające większość udziałów w amerykańskich spółkach.

– Nie chcę o tym dzisiaj mówić, miałem trudny dzień w Pentagonie.

– Wiem. Oglądałam relację w telewizji. 

– Jaką relację?

– Dzisiaj była relacja, prosto ze stolicy. W dodatku pierwszy sekretarz Władimir Orłow, skomentował to i…

– A to skurwiele! Co za czerwone gnidy, najpierw po kryjomu wykupili nasze firmy i wzięli siłą Alaskę, a teraz to?!

– Joseph, proszę…

– Porozmawiamy jutro. Dzisiaj chcę zasnąć. 

 

***

 

Moskwa, ZSRR I 23 Lipca 2017, godzina 08:45

_Kreml, siedziba pierwszego sekretarza Orłowa.

 

Włodarz Kremla, Władimir Orłow, jak co dzień sporządzał plany mające zreformować podupadającą gospodarkę Kraju Rad.

Posiadanie Alaski i kilkunastu amerykańskich firm nie stanowiło sukcesu, póki jego ojczyzna nie będzie na tyle silna, żeby je utrzymać.

Miał obecnie pięćdziesiąt lat i nie zamierzał pozwolić na to, by partia wybrała nowego przywódcę. Włodarz Kremla podrapał się po głowie i spojrzał w lustrzaną szybę. Żółtawy odcień twarzy i opadnięte powieki wskazywały na zły stan zdrowia. Orłow, z wielką siłą uderzył pięściami w środek stołu. Do gabinetu wszedł jeden z naukowców.

– Ku chwale ojczyzny, towarzyszu pierwszy sekretarzu! – zawołał.

– Spocznijcie – nakazał Władimir Orłow.

– Po co mnie wezwaliście, pierwszy sekretarzu?

– Chciałem wiedzieć, jak długo potrwa budowa nowych ogniw paliwowych do elektrowni.

– Ogniw?

– Mówiliście przecież niedawno, że będą gotowe za dwa tygodnie. Przeznaczony na to czas minął, a po nowej technologii ani śladu.

– Cały czas eksperymentujemy, ale na dobrą sprawę, nie wynaleźliśmy niczego, co przewyższałoby możliwości elektrowni atomowych. 

– TO PO CO JA WAS FINANSUJĘ!?

– Ale…

– Chcę mieć sprawne, nowe elektrownie. Jeżeli do końca miesiąca w Moskwie nie powstaną nowoczesne źródła energii, zostaniecie zlikwidowani, jasne?

– Tak jest!

Naukowiec wyszedł. Nigdy wcześniej nie widział pierwszego sekretarza Orłowa w takim stanie.

 

***

 

Okupowana Alaska, USA I 23 Lipca 2017, godzina 17:18

_Małe miasteczko Florence Villa, gdzieś na południu stanu Alaska.

 

Śnieg padał coraz mocniej, choć trwało lato. Rosjanie okupujący Południe byli nie lada zdziwieni. Morze burzyło się i nagle zamarzło, a ziemia zaczęła płonąć żywym ogniem. Z morza wynurzył się ogromny, mający pięćdziesiąt metrów wąż. Jego łuski lśniły i oślepiały. Stare budynki na lądzie zawalały się jeden po drugim, metalowe konstrukcje pożarła rdza. 

Po pewnym czasie do węża dołączyła także piękna dziewczyna, ubrana w czarnozieloną, lekką suknię. Gestykulowała, jakby rzucała czary.

 

***

 

Zacząłem umierać w słońcu.

Kiedyś ta życiodajna gwiazda była czymś pięknym dla mnie, ale to się zmieniło. Gdy patrzę teraz na słońce, widzę zagładę świata. Ogromne monstrum, które swym jadem przeżera metal i odbiera życie. Kontroluje mnie… czarownica. Nie starzeję się. Oddycham nocą, gdy przemiana ustępuje. 

Śnią mi się koszmary.

Kiedy wojska Stanów Zjednoczonych Ameryki zrzuciły w czasie drugiej wojny światowej bombę atomową na Hiroszimę zginęło wielu ludzi, w tym mój dziadek. Niegdyś odczuwałem tylko niechęć do Amerykanów. Podczas wojny nikt nie liczy się z ludzkim życiem.

Teraz jednak czuję nienaturalną nienawiść. Nienawiść do samego siebie. Wzgardzenie własnym istnieniem i tym, czym się stałem.

Wietnamskie podania mówią o “Wężu Słońca”. Ogromnym potworze, który, przywołany, swoim jadem zniszczy świat. A gdy jad usunie całe zło, nastanie nowa kraina. Taka, w której nigdy nie będzie wojny, bo ja wywołałem ostatnią. Będę walczył, choć jestem po niewłaściwej stronie i biada tym, którzy się obok mnie znajdą.

 

(6. VIII. 1945 r.)

Koniec

Komentarze

Cześć.

To będzie niby pierdoła, ale poświęć na nią 2 sekundy i rozważ.

Szczególnie rażąca dla mnie pierdoła, gdy ktoś betuje opowiadanie (dla mnie oznacza to tyle, że przez co najmniej dwie osoby tekst został rozłożony na części).

Krótkie opisy istnieją po to, aby wskazać kolejność poszczególnych wydarzeń i nie wnikać w to, jak dokładnie przebiegały dane wydarzenia.

Prawda? Prawda.

“Wziąłem karabin, ubrałem mundur typu moro i wyszedłem na zewnątrz“ – zdanie z początku tekstu.

Co się tu wydarzyło?

Ktoś wziął karabin (do ręki), po czym odłożył karabin, aby się ubrać w mundur (ponieważ domyślnie przyjmuje się, że ubieranie mundury wymaga użycia obu rąk, a wiszący na obojczyku karabin będzie bardzo przeszkadzał).

Czyli kolejność powinna być inna (przynajmniej w moim wyobrażeniu, a jest ono zgodne z takim logicznym rozumieniem ubierania munduru).

Jeżeli mam rację, to zachęcam każdego autora, Ciebie, autorze i każdą “betę” do tego, aby nie tylko czytali, ale również rozumieli to, co czytają i potrafili sobie to wyobrazić.

Jeżeli nie mam racji, to chętnie o tym poczytam. ;-)

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Jeżeli mam rację, to zachęcam każdego autora, Ciebie, autorze i każdą “betę” do tego, aby nie tylko czytali, ale również rozumieli to, co czytają i potrafili sobie to wyobrazić

 

Możesz mieć rację, Piotrze, i jednocześnie zachęcam Cię, żebyś betował opowiadania, pomagając autorom. Chętnie przeczytam coś spod Twojego betowania i też się wypowiem. Autor napisał, że są to jego początki, a ja nie zamierzam pisać tekstu za niego. Byłoby miło, gdybyś zwracał uwagę na błędy w tekście, doradzał, a nie pouczał osoby. Pozdrawiam.

Nie przejmuj się trollowaniem, Blackburn. Odwaliłam tu kawał korektorskiej roboty – sama fabuła jest interesem autora. W moim odczuciu, pamiętając wcześniejsze teksty, jestem zadowolona z historii, jaką Prorok tutaj pokazał. Wybrał ambitne tematy i poradził sobie z nimi na miarę swoich możliwości. Zachęcałam go, żeby nie tworzył fanfików, tylko napisał coś swojego i bardzo się cieszę, że tego właśnie się podjął :) Czytałam tutaj nie raz znacznie słabsze teksty różnych użytkowników, których nie chciałoby mi się poprawiać, bo niczym mnie nie zainteresowały. Z tym opowiadaniem było inaczej :)

 

Edit: autorze, opis opka: jako że, mimo że, chyba że – nie stawiamy przecinka między takimi członami ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bywa, podpowiada mi doświadczenie, że autor przyjmuje uwagi bety do wiadomości, ale niekoniecznie je stosuje, więc za ostateczny kształt dzieła, moim zdaniem, odpowiada jego autor.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł nie do końca mnie przekonał choć niewątpliwie jakiś potencjał w nim jest. Warstwa emocjonalna tekstu również nie wywołała we mnie przewidywanego przez autora efektu. Przeszedłem obok tekstu nie angażując się za bardzo.

Do tego dostrzegłem też jakieś powtórzenia. Na przykład o mieście Hanoi.

Dziadek może bohaterem nie był, ale zasłużył na taki koniec
ziadek może bohaterem nie był, ale zasłużył na taki koniec.

 

Trollowanie? Pouczanie? :D

Ojej.

Wybaczcie, ale nagle zabrzmieliście jak chór urażonych nastolatków.

Tłumaczycie się, że poprawiacie coś, ale czegoś tam nie poprawiacie. Czyli takie coś to – Waszym zdaniem – żaden błąd.

A zwrócenie uwagi na taki błąd to trollowanie.

Kurczę, znów mam wrażenie, że jestem na forum dla nastolatków albo intruzem w kręgu wzajemnej adoracji. I znów jedni mają prawo głosu (ci, którzy głośniej krzyczą i mają “followersów” w postaci innych obrażonych artystów), a inni go nie mają.

Tak, teraz zwracam uwagę.

 

Wiem, że już jesteście sfokusowani na to, że ten koleś jest be, a my jesteśmy cacy, więc jego nie czytamy ideologicznie, ale może ktoś inny doczyta:

jeżeli napisałbym jakiś tekst i poddał go ocenie, to chciałbym także, aby ktoś wskazał mi źle skonstruowane zdania. Źle skonstruowane zdania traktuję jako błąd.

Więc zrobiłem dokładnie to, co powinna zrobić osoba jakoś odnosząca się do jakości tekstu. Fabuła i interpunkcja to nie jedyne aspekty materiałów pisanych.

 

Błąd jest błędem. Nieważne, czy popełniony przez Was, czy przepuszczony przez Was, czy zrobiony przeze mnie, czy też przez kogokolwiek innego. Płaczcie, strzelajcie focha, silcie się na demagogię albo ostentacyjnie ignorujcie ten fakt i mnie, ale błąd pozostanie błędem.

 

Do autora: jeżeli kiedyś puścisz ten tekst do jakiegoś druku, przyjdzie Ci do głowy zarobić na nim, to pamiętaj, że fanklub osób uważających, że mają rację sprawi, że byle redaktor przeczyta pierwszych kilka linijek i napisze Ci (być może): “zdania budowane bez sensu”. I skasuje ten plik.

Tak więc możesz udoskonalać teksty albo robić to, co wiele innych ode mnie osób na tym forum. Przykład masz wyżej.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Czytaj ze zrozumieniem, Piotrze. Nikt nie napisał, że nie masz racji. Odniosłem się do tego zdania:

Jeżeli mam rację, to zachęcam każdego autora, Ciebie, autorze i każdą “betę” do tego, aby nie tylko czytali, ale również rozumieli to, co czytają i potrafili sobie to wyobrazić.

 

Jeżeli nie widzisz w nim niczego nietaktownego, to jest niedobrze. Ale wygląda na to, że nie widzisz, bo Twój powyższy komentarz jest w dużo gorszym tonie.

Piotrze, dajesz sto pustych merytorycznie porad, sam robiąc w swoich tekstach kwiatki typu: nie dokończony, mylenie podmiotów, namnażanie to, ta, tego; który twierdzi, że świat w opowiadaniu jest bez znaczenia i nie potrafi zaakceptować krytyki ;) Dla mnie rady od kogoś takiego, a już zwłaszcza odnośnie betowania (skoro własnego tekstu nie potrafisz poprawić) są trollingiem. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Blackburn:

Chętnie przeczytam coś spod Twojego betowania i też się wypowiem. Autor napisał, że są to jego początki, a ja nie zamierzam pisać tekstu za niego. Byłoby miło, gdybyś zwracał uwagę na błędy w tekście, doradzał, a nie pouczał osoby.

Pierwszy fragment: chcesz się wypowiedzieć pod jakością mojego ewentualnego betowania, a nie pod jakością tekstu. Czy to nie brzmi jednoznacznie jak obietnica zemsty? Brzmi.

Drugi: brzmi jak obrona siebie samego.

Ostatnie zdanie: napominasz mnie, stawiasz do pionu (czyli mówisz mi, co powinienem robić [co byłoby komuś miłe], a czego nie).

 

c21h23no5.enazet:

Twoje definicje trollingu są Twoimi definicjami. Nie wiem, czym jest trollowanie, na razie mnie też to nie ciekawi, ale na pewno nie planuję tu tworzyć czy bronić jakichkolwiek definicji. Twoje uwagi do moich tekstów są… W zasadzie nie wiem, czym są. Nie mam pojęcia, w jaki sposób miałbym zrozumieć, do czego się konkretnie odnosisz, więc nie ustosunkuję się do tego. Niemniej usiłowałaś się czegoś czepić (bo ja się “doczepiłem”). Bardzo dojrzale.

Dobrze, kochani spece. Piszemy sobie coś tam w Necie, coś tam na dysku, ktoś coś publikuje, ktoś nie, ktoś ma wielkie doświadczenie, ktoś mniejsze, a ktoś wcale. Nie znam Waszego, być może jesteście ekspertami, może również w dziedzinie języka polskiego. Niemniej Wasze oburzenie i chęć dogryzienia mi musiały mnie ubawić i ubawiły. Myślałem, że tu średnia wiekowa jest na tyle wysoka, że takich akcji będzie mniej. A jest inaczej.

Przepraszam, że poczuliście się gorzej przez moje uwagi. Wciąż się z nimi zgadzam, ale nie było moim celem obrażenie kogokolwiek, tylko zwrócenie uwagi na rzecz dla mnie tak samo ważną, jak błąd ortograficzny (a raczej ważniejszy, gdyż ortograf w książce zawsze zepchnę na korektę, a błąd logiczny na autora i z miejsca wyeliminuję chęć zapoznania się z jego twórczością).

Przepraszam też za ten daleko idący “offtop” i bardzo proszę o usunięcie dowolnych moich wpisów spod tego opowiadania bądź o poinformowanie mnie, że zainteresowani już się zapoznali i mogę te wpisy usunąć.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Piotrze, masz rację. <Słyszałem, że to działa. Zobaczymy.>

Nie czuję się gorzej przez takie drobnostki, jak komentarze na portalu. Jesteś mi obojętny, Piotrze. Na portalu interesują mnie teksty, nie osoby i odniosłam się do twojego tekstu na Policjanta, najeżonego błędami.

 

Proroku, lekcja dla ciebie z powyższej dyskusji: żeby dawać rady, trzeba mieć ku temu zaplecze ;) Też kończę offtop.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cześć wszystkim. Cieszę się z różnych opinii na temat opowiadania. Tak jak napisałem we wstępie jest to, jedno z moich pierwszych opowiadań i wiem, że doskonałe może nie być. Chciałbym odnieść się także do uwag:

@Piotr Tomilicz – Nie chciałem nikogo wprowadzać w błąd, zdaniem : “Wziąłem karabin, ubrałem mundur typu moro i wyszedłem na zewnątrz.”. Chodziło mi o to, że główny bohater – Ju, miał ubraną już jakąś część munduru, a wzięty przez niego karabin, nie przeszkadzał w dalszym ubiorze.

@c21h23no5.enazet – Dzięki, Naz. Poprawiłem błąd w opisie :)

 

Edit: Co do lekcji, na pewno ją zapamiętam. :)

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Na razie tylko pierwszy akapit, bo strasznie mnie boli to, co przeczytałam. Całe opowiadanie przeczytam wieczorem.

 

Po nie­bie la­ta­ły tak białe i jasne chmu­ry, jak puch ucie­ka­ją­cy spod pie­rzy­ny. – Raczej: Po nie­bie la­ta­ły chmury tak białe i jasne, jak puch ucie­ka­ją­cy z pie­rzy­ny.

Puch/ pierze znajduje się w pierzynie, więc może uciekać z niej, nie spod niej.

 

Wzią­łem ka­ra­bin, ubra­łem mun­dur typu moro i wy­sze­dłem na ze­wnątrz. – W co ubrał mundur???

Munduru ani żadnej innej odzieży nie ubiera się!!! Mundur, tak jak każdą odzież, tudzież buty, można włożyć, założyć, przywdziać, ubrać się weń, a buty można także wzuć. Jednak nigdy, przenigdy nie można ubrać ubrania!

Za ubieranie ubrania grozi dotkliwa kara – trzy godziny klęczenia na grochu, z rękami w górze i twarzą zwróconą ku ścianie!

Zdanie winno brzmieć: Włożyłem mun­dur typu moro, wziąłem karabin i wy­sze­dłem na ze­wnątrz.

 

Mój dzia­dek, Ni­hi­shi­ro Ku­zu­ha­ki, miesz­kał kie­dyś w Hi­ro­szi­mie. […] mój dzia­dek po­wie­dział zda­nie: “Umie­ra­łem w słoń­cu.” – Powtórzenie.

Mój dzia­dek, Ni­hi­shi­ro Ku­zu­ha­ki, miesz­kał kie­dyś w Hi­ro­szi­mie. […] dzia­dek po­wie­dział: “Umie­ra­łem w słoń­cu”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy – Dziękuję za przedstawienie błędów, poprawiłem je.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

To bardzo dobrze! Tym razem nie będziesz klęczał na grochu. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak jest, przed Reg żadna beta nie ochroni ;) 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Spodobała mi się koncepcja węża. To Twój własny pomysł czy część wierzeń i mitów wietnamskich? Interesujący pomysł na tekst, ale całość mnie nie przekonała. Być może z powodu zgrzytającej ekonomii. Nie wydaje mi się, że ZSRR byłby w stanie wykupić infrastrukturę USA. Za mało ludzi, nie ten potencjał. Podejrzewam, że nawet na Kalifornię nie byłoby ich stać. Szczególnie że postanowiłeś zostawić im komunizm. Ten ustrój nie sprzyja powiększaniu PKB.

– Po co mnie wezwałeś, pierwszy sekretarzu?

Wezwaliście. Chyba że są z towarzyszem gensekiem na ty.

Babska logika rządzi!

@Finkla – To mój własny pomysł, zainspirowałem się trochę Aztekami i częściowo ich mitologią. Tak powstała wówczas koncepcja węża. Co do zgrzytającej ekonomii… To trochę taka historia alternatywna, chciałem przedstawić sytuację, w której ZSRR dotrwałoby do czasów współczesnych i mimo niesprzyjającego PKB,  mogłoby wykupić infrastrukturę USA. Wiem, że trochę to niedopracowane, ale tak mniej więcej chciałem to przedstawić.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Zgadzam się z Finklą. Wizja historii w tym opowiadaniu, nawet jeśli jest to rzeczywistość alternatywna, nie przekonuje. Już bardziej by pasował jakiś kataklizm odpowiedzialny za taki, a nie inny stan rzeczy. Pomysł na przemianę bohatera niezły. W całym opowiadaniu jest to najmocniejszy motyw.

A, to fajnie wykombinowałeś. Czyli i Quetzalcoatl miał swój wpływ… ;-)

A może Chiny zamiast ZSRR? Ludzi mnóstwo (zwłaszcza, gdyby w alternatywnej historii nie mieli polityki 2+1), pracowici, oszczędni, piąta kolumna nieźle rozbudowana…

Babska logika rządzi!

@StraferB25 – Dzięki, o to mi chodziło, by przemiana bohatera była jak najbardziej widoczna. Co do rzeczywistości alternatywnej, zgadzam się, że tło historii mogłoby być nieco inne i bardziej przekonujące. Postaram się, aby w następnych moich opowiadaniach świat był bardziej dopracowany.  

@Finkla – Dzięki, zdecydowanie Quetzcoatl przyczynił się do zmiany wierzeń Wietnamczyków… :)

Chiny zamiast ZSRR… czemu by nie? Szkoda, że wcześniej na to nie wpadłem…

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Całkiem niezły pomysł, ale chyba trochę niedopracowany. Najbardziej ciekawi mnie, jakim sposobem splotły się mity/ wierzenia Azteków i Wietnamczyków, bo wzmianka o Azteckich kolonistach, moim zdaniem tylko zaciemnia sprawę.

Wykonanie, niestety, pozostawia sporo do życzenia, ale mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane znacznie lepiej. :-)

 

– Hej! Ju–Ti! – krzyk­nął czar­no­skó­ry żoł­nierz, z ogo­lo­ną głową i oku­la­ra­mi, za któ­ry­mi skry­wał brą­zo­we oczy. – Odniosłam wrażenie, że żołnierz miał ogoloną i głowę, i okulary…

Proponuję: – Hej! Ju-Ti! – krzyk­nął czar­no­skó­ry żoł­nierz, z ogo­lo­ną głową i w oku­la­ra­ch, za któ­ry­mi skry­wał brą­zo­we oczy.

 

Star­szy sze­re­go­wy Mar­cus “The Saint” Bur­ner, był wy­so­kim żoł­nie­rzem. Miał ja­kieś dwa metry wzro­stu i atle­tycz­ną syl­wet­kę. – Powtarzasz informacje. Jeśli szeregowy, to raczej jasne, że żołnierz. Skoro podajesz wzrost Marcusa, niepotrzebnie wcześniej mówisz, że był wysoki.

Proponuję: Star­szy sze­re­go­wy Mar­cus „The Saint” Bur­ner miał ja­kieś dwa metry wzro­stu i atle­tycz­ną syl­wet­kę.

 

Za­tło­czo­ne ulice mia­sta Hanoi, przy­po­mi­na­ły mi ulice No­we­go Jorku… – Powszechnie wiadomo, że Hanoi jest miastem.

Wystarczy: Za­tło­czo­ne ulice Hanoi, przy­po­mi­na­ły mi ulice No­we­go Jorku

 

Mia­sto Hanoi wy­peł­nia­ły nad­gry­zio­ne zębem czasu bu­dyn­ki… – Hanoi wy­peł­nia­ły nad­gry­zio­ne zębem czasu bu­dyn­ki

 

Nagle zo­ba­czy­łem, jak grup­ka moich ko­le­gów pró­bu­je się do­bie­rać do mło­dej dziew­czy­ny. – Dziewczyna jest młoda z definicji.

Może: …pró­bu­je się do­bie­rać do jakiejś dziew­czy­ny.

 

Czar­no­wło­sa pięk­ność z błę­kit­ny­mi ocza­mi po­pa­trzy­ła się na mnie. – Zbędny zaimek zwrotny.

Wystarczy: Czar­no­wło­sa pięk­ność z błę­kit­ny­mi ocza­mi po­pa­trzy­ła na mnie.

 

Do­by­łem mo­je­go Colta… – Do­by­łem mo­je­go colta

http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Ju–Ti! – mówił zna­jo­mym gło­sem jeden z żoł­nie­rzy. – Czy kolega mógł mówić obcym, nieznanym bohaterowi głosem?

Proponuję: Ju-Ti! – zawołał jeden z żoł­nie­rzy.

 

Ni–Li–Ain, tą którą oca­li­łeś.Ni-Li-Ain, tą którą oca­li­łeś.

 

Ni–Li–Ain, co ty mi zro­bi­łaś? – za­py­tał Ju, coraz go­rzej od­dy­cha­jąc i rzy­ga­jąc krwią. – Raczej: – Ni-Li-Ain, co ty mi zro­bi­łaś? – za­py­tał Ju, od­dy­cha­jąc z coraz większym trudem i rzy­ga­jąc krwią.

 

Ju– Ti wró­cił do swo­jej oj­czy­zny.Ju-Ti wró­cił do swo­jej oj­czy­zny.

 

Noce upły­wa­ły na kosz­ma­rach, w któ­rych męż­czy­zna wi­dział świe­tli­ste­go węża, daru od cza­row­ni­cy z Hanoi. – …dar od cza­row­ni­cy z Hanoi.

 

Ju za­uwa­żył, że nie sta­rze­je się od pew­ne­go czasu. W nocy jest dziw­ny, wiecz­nie głod­ny. Ni­czym nie­na­je­dzo­ny wilk. Pew­ne­go razu za­uwa­żył czer­wo­ną struż­kę… – Powtórzenie.

Proponuję: Ju za­uwa­żył, że nie sta­rze­je się od pew­ne­go czasu. W nocy czuł się dziwnie, był wiecz­nie głod­ny, ni­czym nie­na­je­dzo­ny wilk.  Pew­ne­go razu spostrzegł czer­wo­ną struż­kę

 

skóra po­ra­sta­ła czymś w ro­dza­ju łusek. – …skórę po­ra­sta­ło coś w ro­dza­ju łusek.

 

zęby wy­dłu­ży­ły się i po­le­cia­ła z nich żrąca sub­stan­cja… – Raczej: …zęby wy­dłu­ży­ły się i pociekła z nich żrąca sub­stan­cja

 

Stwo­rze­nie wiło się przez go­dzi­nę. Le­karz i to­wa­rzy­szą­ca mu pie­lę­gniar­ka zdą­ży­li wyjść. W ga­bi­ne­cie po­ja­wił się wąż słoń­ca, mi­tycz­ne stwo­rze­nie ludu Wiet­na­mu, któ­re­go wiara i wie­rze­nia po­cho­dzi­ły czę­ścio­wo od Az­tec­kich ko­lo­ni­stów. – Powtórzenie.

Mam wrażenie, że nie chodzi o to, w co wierzy stworzenie, a raczej o wiarę w stworzenie.

Azteccy koloniści w Wietnamie? Czy dobrze zrozumiałam?

Może w drugim zdaniu: …mi­tycz­na istota ludu Wiet­na­mu, wie­rze­nia w którą po­cho­dzi­ły czę­ścio­wo od Az­tec­kich ko­lo­ni­stów.

 

Wąż pod­niósł swoje ogrom­ne ciel­sko.Wąż pod­niósł ogrom­ne ciel­sko.

Zbędny zaimek. Czy wąż mógł podnieść cudze cielsko?

 

Gad spa­lił więk­szość pro­bó­wek i sprzę­tu me­dycz­ne­go. – Naprawdę spalił szkło?

 

Dys­ku­sja w de­par­ta­men­cie trwa­ła dobrą trze­cią go­dzi­nę. – Raczej: Dys­ku­sja w de­par­ta­men­cie trwa­ła od dobrych trzech godzin.

 

Wokół stołu ze­bra­ni roz­ma­wia­li o sy­tu­acji w Nowym Jorku. – Raczej: Ze­bra­ni wokół stołu roz­ma­wia­li o sy­tu­acji w Nowym Jorku.

 

Pań­ski wujek, a przy­ja­ciel dziad­ka, sta­no­wi nie­bez­pie­czeń­stwo dla świa­ta. – W jaki sposób Ju-Ti stał się wujkiem wnuka Marcusa?

 

ZSRR ma co­kol­wiek tutaj do po­wie­dze­nia? – Raczej: Związek Radziecki ma co­kol­wiek tutaj do po­wie­dze­nia?

Nie używamy skrótów.

 

Od pew­ne­go czasu Ju ukry­wał się w Hi­ro­szi­mie, izo­lu­jąc od ludzi. – Co/ kogo izolował?

Proponuję: Od pew­ne­go czasu Ju ukry­wał się w Hi­ro­szi­mie, unikając ludzi.

 

Nie­na­wi­dził się i tego, czym się stał. – Nie brzmi to najlepiej.

Może: Nie­na­wi­dził siebie i tego, czym się stał.

 

Dzień spę­dzał na spa­niu w opusz­czo­nych, post–nu­kle­ar­nych ru­inach. – Raczej: Dzień spę­dzał na spa­niu w opusz­czo­nych, postapokaliptycznych ru­inach.

 

– To nie Ame­ry­ka­nie są moim wro­giem, tylko ty, Ni-Li–Ain. – …tylko ty, Ni-Li-Ain.

 

Pho­enix Sparks było spo­koj­nym, nud­nym, jak dla kogoś szu­ka­ją­ce­go wra­żeń, mia­stem. Roz­cią­ga­ły się tu duże po­ła­cie lasów, w któ­rych pełno było zwie­rzy­ny. – Lasy w mieście?

 

W Pho­enix po­znał fajną dziew­czy­nę: pół – Ko­re­an­kę, pół – Ame­ry­kan­kę.W Pho­enix po­znał fajną dziew­czy­nę, pół Ko­re­an­kę, pół Ame­ry­kan­kę.

 

Jej twarz czymś przy­cią­ga­ła. Coś cią­gnę­ło do niej męż­czyzn… – Nie brzmi to najlepiej.

 

– Nie chcę o tym dzi­siaj mówić, mia­łem cięż­ki dzień w Pen­ta­go­nie. – Raczej: …mia­łem trudny/ męczący/ wyczerpujący dzień w Pen­ta­go­nie.

 

Wło­darz Krem­la po­dra­pał się po bru­nat­nych, si­wie­ją­cych wło­sach… – Można podrapać się po głowie, ale, niestety, nie można podrapać się po włosach.

 

Orłow ude­rzył z wiel­ką siłą pię­ścia­mi w śro­dek stołu. Do środ­ka ga­bi­ne­tu wszedł jeden z na­ukow­ców. – Powtórzenie.

Raczej: Orłow, z wiel­ką siłą uderzył pię­ścia­mi w śro­dek stołu. Do ga­bi­ne­tu wszedł jeden z na­ukow­ców.

 

Je­że­li do końca ty­go­dnia w Mo­skwie nie po­wsta­ną no­wo­cze­sne źró­dła ener­gii, zo­sta­nie­cie zli­kwi­do­wa­ni, jasne? – Czy w tydzień, bez użycia magii, mogą powstać nowoczesne źródła energii?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy – Błędy poprawione.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Bardzo się ciesze, że mogłam pomóc. ;-)

Mam nadzieję, Proroku, że czytając Twoje kolejne opowiadanie będę mogła skupić się wyłącznie na lekturze, że błędy nie będą mnie rozpraszać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy – Dziękuję za pomoc. Postaram się jeszcze bardziej w następnych opowiadaniach, aby błędów było mniej.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Życzę powodzenia, Proroku, i trzymam kciuki, żeby tak było. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nieźle napisane, na poziomie scen dobre, ale splecenie wątków mnie nie przekonuje. Nie przypadł mi do gustu wątek polityczny – zupełnie nie moje klimaty. Pozostałą część opowiadanie czytało się nieźle.

@zygfryd89 – Dzięki, ale tekst nie byłby tak dobrze napisany gdyby nie beta i pomoc Reg. Co do wątku politycznego, to przyznaje, że nie do końca mi wyszedł i, że może nie do końca się podobać. Następny razem wątki będą lepiej dopracowane. 

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Komentarzy pod tekstem jest już sporo, więc jeśli będę nieco “wtórna”, to przepraszam :)

 

Zacznę od minusów opowiadania, żeby na koniec jednak móc trochę posłodzić ;)

Nie wiem, jak wyglądał tekst przed betowaniem i szczerze mówiąc trochę się martwię, że pomimo poprawek nadal jest w nim sporo niedociągnięć. Znając reg – wypunktowała ładnie wszystko, co potrzeba :) Mi przeszkadzały odrobinę powtórzenia, przecinki, których było raz za mało, raz za dużo no i przede wszystkim krótkie zdania. Aaaa no i sposób narracji – raz główny bohater jest narratorem, innym razem nie jest… I o ile jestem w stanie zgodzić się, że to jest świadomy i celowy zabieg, który ma być jakby taką klamrą spinającą tekst, to jednak… no kiepska ta klamra, bo zmiana narracji pojawia się nawet w pojedynczych fragmentach, co trochę wybija z rytmu.

Jeżeli chodzi o samą konstrukcję – mam wrażenie, że opowiadanie powinno być albo dłuższe (bo przedstawiasz pewne wątki, które zbyt szybko urywasz i tak naprawdę nie wiadomo, po kiego grzyba w ogóle się pojawiły :P) albo krótsze (z tego samego powodu :P). Bo tak naprawdę gdy skończyłam czytać, to refleksja przyszła jedna “Aha, aha, no i co?”… Nie wiem, czy jasno się wyrażam, mam nadzieję, że tak.

 

No dobra, to z grubsza tyle jeśli chodzi o minusy. Teraz plusy:

Pierwszy i to bardzo bardzo duży za to, że poprosiłeś kogoś o betowanie opowiadania. Zwłaszcza, jeśli to Twój debiut. To bardzo dobrze o Tobie świadczy i pozytywnie rokuje na przyszłość :) Dobra beta potrafi zdziałać cuda :)

Plusem jest również Twój młody wiek – to oznacza, że można troszkę “przymknąć oko” na niektóre błędy, bo masz jeszcze dużo czasu na szlifowanie warsztatu :)

No i w końcu sam pomysł – idea jest fajna, oryginalna, rzadko zdarza mi się czytać opowiadania w podobnej tematyce. 

 

Trzymam kciuki za kolejne pomysły :) Trenuj, szlifuj, poprawiaj :) Nie jest źle, a może być lepiej.

Dziękuję, Iluzjo. Postaram się dopracować następne opowiadania znacznie lepiej i eliminować wszelkie błędy, jakie się w nich pojawią.

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Nowa Fantastyka