- Opowiadanie: pasta - Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Nawet nie wiem czy jest to absurdalne, ale ponieważ napisałam na ostatnią chwilę i nie znalazłam nikogo do bety – pokazuję. Sama się dziwię i krzywię. Taki eksperyment.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Krótka, smutna, lecz zarazem pouczająca historia mężczyzny, który wszędzie widział kobietę w czerwonej sukience

Nie rób sceny, liczą się ceny a ja jestem tania, a nawet darmowa, tylko spójrz. No, na mnie spójrz. Nie tak. Nie z ukosa, młokosa – bądź jak facet, co to ma już ze czterdzieści a nawet i więcej być może, choć sam myśli, że nie może – co za bzdura. No, spójrz tylko, halo! Wzwód źrenicy przy spódnicy, widzisz? To ja. Twoja dama, duma; utajona, upragniona, od dzieciństwa w trampkach, spodniach, wreszcie w sukni i czerwieni; świat się zmieni, zarumieni. No spójrz tylko, nie wstydź, zobacz!

 

Aaaaaaa! Obudził się zlany potem.

Otworzył oczy w momencie, kiedy większość współpasażerów stała już w kolejce do wyjścia. Statek właśnie przybił do punktu zaczepowego ziemskiego księżyca, a bramka ewakuacyjna, która znajdowała się w przednim kokpicie i przy której odbywała się odprawa pasażerów, miała dziś wyjątkowo ograniczoną przepustowość. Jakby coś ją zapchało. Na dodatek zaczopowana działała jak rozdrażniony organizm, a nie zwyczajny portal, któremu zwykle wystarczyło podstawić pod laser aktualną wyjściówkę. Nie, tym razem drzwiom dodatkowo trzeba było na rozluźnienie powiedzieć komplement. Dopiero wtedy zrelaksowane odsysały podróżnika w pozabus. No, siłą rzeczy, trochę to trwało – kolejka puchła, ludzi z niej prawie nie ubywało.

Niektórzy stojąc, nie marnowali czasu, inni wręcz przeciwnie; jedni byli, drudzy śnili, ale wszyscy przy tym jak jeden mąż – trzymali. W rękach, w zębach – karty pokładowe. Ściśnięci jak śledzie w beczce, ale z kończynami w górze, z rączynami i kuponami, niby przepustkami, zgodnie, razem i jednakowo zapełniali korytarz środkowego pokładu, nie bacząc na tych, którzy jeszcze nie zdążyli wstać i zająć miejsca w kolejce.

– Mam trzydziestodniowy bilet, chcę tu wysiąść – powiedział chłopak, który dopchał się do portalu. Chudzielec zamachał karnetem i wyprężył przed krzemową sztabką pierś, jakby była kobietą. Ta jednak pozostała niewzruszona. Ani cherlawa klata pryszczatego piętnastolatka, ani ledwo sypiący się zarościk nie zrobiły na niej wrażenia. Bramka leniwie zeskanowała kod na jego bilecie i nic więcej.

Na księżyc głównie latali uczniowie (żeby robić proste szkolne eksperymenty), więc zazwyczaj nie przykuwali uwagi ani pokładowych dam, ani Matta. On miał gdzieś czy w laboratoriach typu Luna fasola wyrasta do góry, czy do dołu korzeniami. Nie lubił fasolki po bretońsku, nie znosił naukowców, a tym bardziej pryszczatych. Ostatnio nikogo nie lubił, a pokładowe kobiety też nie jadły fasolówki, zatem automatycznie i one przegapiły wdzięk młodzieńca.

Zielony – bramka w końcu obwieściła syntetycznym głosem a potem otworzyła portal, który od razu wessał pryszczatego w pozabus. Nagłe pssst-pfumm! (odgłos toalety próżniowej w dawnych ziemskich pociągach był przyjemniejszy) i po wszystkim. Chłopak zniknął, kolejka postąpiła krok w przód, następny proszę.

– Kupiłem bilet, chcę tu wysiąść.

I tak dalej. Krok za krokiem – przechodzili, mijali, wybywali – gdzieś w poza i po coś. Tylko jeden Matt ciągle siedział na swoim miejscu.

Podróżował w środkowej części kosmobusa, ale teraz po przebudzeniu jego wzrok zamiast odpłynąć w przestrzeń między fotelami – niespodziewanie zatrzymał się na czerwonej sukience jednej z turystek. Bidula utknęła w kolejce, a ponieważ nieszczęśliwie ugrzęzła tuż przed jego fotelem i biodrem oparła się o wezgłówek – Matt bezczelnie zaczął się wpatrywać w…

 

– Jeszczę nie chcę, nie wyjdę. – Nieoczekiwanie obserwacje przerwał mu gość, który wyskoczył z szeregu i łamiącym się głosem zwrócił się do Matta. Usiadł naprzeciw, niepewnie się uśmiechnął i opuszkami zaczął pocierać napiętą brodę. Aż żal było patrzeć na biedaka, tak się stresował. Takie nerwówki w podróży to chyba w poprzedniej erze się zdarzały, ale teraz?

– Masz bilet? – Matt bezsensownie zagadnął do niego.

– Nię – odpowiedziały strzępki nerwów.

– Nie? Naprawdę? – Ponieważ od bardzo dawna nie unosił brwi, rozmowa nagle wydała mu się rokująca.

– Nię, lecę na gapę.

– A… To w czym problem? – Wzruszył ramionami i roześmiał się. Nerwowo, bo w tym momencie już wiedział, że to znowu zwykły, nudny przypadek. – Skoro nie kupiłeś biletu, to nie masz prawa wysiąść. Nie przejmuj się, to proste. – Wstał i klepnął kolesia po ramieniu, po czym odwrócił się i przesiadł na fotel przy oknie. Nie było sensu gadać z jegomościem, lepiej obejrzeć indywidualne integracje.

– Alę… – Kłębek nerwów wcale się nie rozluźnił.– Alę tak naprawdę to ja chcę – krzyknął.

 

Matt oderwał wzrok od okna. To nic, że pryszczaty właśnie się zmaterializował, bo kosmiczny kibel wypluł go ze statku na księżycową platformę. To nic, że za chwilę zrobi to kolejny pasażer i tak jak poprzedni i następni – wszyscy po próżniowej pompie będą się na nowo urzeczywistniać i scalać swoje atomy w dawne ciało. To zawsze jest zabawny widok. Matt uwielbiał obserwować, jak wypluty gość na początku nie rozpoznaje swoich nóg i chwilę potrwa, zanim wpadnie na pomysł, żeby się nimi wymienić z sąsiadem. Kiedy koleś pozbiera wszystkie swoje części – dopiero wtedy na nowo zintegruje swój obraz, a potem przejdzie przez bramkę prawidłowo zeskanowany i tożsamościowo potwierdzony. Matt naprawdę lubił to obserwować.

– Że co? – Oderwał jednak wzrok, bo wystraszony typek w kosmobusie nagle wydał mu się ciekawszy od pryszczatego. – Nie chcę pan, ale jednak chce?

– O! Pana tęż zaczyna kręcić! – Od razu zauważył i podchwycił błąd Matta. – Pan tęż od dawna w podróży, nię?

– Nię! Dopiero od trzech lat. To jeszcze zbyt krótko…

– Hę hę hę – roześmiał się gapowicz. I to tak swobodnie, że nikt by nie pomyślał, że jeszcze przed chwilą był na skraju załamania. – Ale trzęch lat zięmskich czy podróżnych?

– Przestań pan, to nie ma znaczenia. Powiedz lepiej jak to jest chcieć i nie chcieć jednocześnie wyjść w pozabus. Pociąga pana i odstręcza pozażycie?

– Kiędy wsiadałem bez bilętu, ostrzęgli mnię, że jak za długo będę w kółko latać po galaktycę, to zacznę znikać.

– Wiem, nie o to pytam.

– Więsz? A więsz jak się znika?

– No chyba! To wie nawet dziecko. Najpierw wzrasta przezroczystość własnej materii.

– Bzdura! Taka eutanazja jęst już nięhumanitarna. Teraz wsiada się do kosmo-trumny na próbny rejs po galaktycę. Próbny, kapujesz pan? Po pierwszym pełnym kursie możęsz wysiąść, ale jeśli zostanięsz… – Podróżny nachylił się nad Mattem i wycelował w niego palec.

– Ja jeszcze pierwszego nie skończyłem! – Przerwał mu. – Mogę wyjść kiedy zechcę, więc nie próbuj mnie pouczać i lepiej zmień ton!

– Tak, tak. – rzeczywiście zmienił i pokiwał głową. – No więc posłuchaj, teraz wygląda to tak: zapisujęsz się na rozpoznawczy rejs (na przykład po galaktyce), więc jędnocześnie wypisujesz się z życia (na Ziemi). Ale wszystko to robisz powoli, ostrożnię i tylko tak na próbę. Czujesz się bezpiecznię. Potem przychodzi dzień, że wsiadasz do kosmobusa, wybierasz wygodny fotel, zapadasz się w nim i zaczynasz lecięć. A potem odlatujesz na dobre – tracisz rachubę i niby coś obserwujesz, ale de facto na nic już nie reagujesz. A potem nie wysiadasz ze statku, choć byś mógł, nawet nie wstajesz. I tak wciąż latasz – trwasz i umierasz; myślisz, że żyjesz, a się rozkładasz. A gdy cię już zaczyna toczyć zgnilizna myśli – resztkami sił bronisz szczątków kultury. Chwytasz się wtedy brzytwy i dokładasz do języka znaki diakrytyczne. Na przykład zakręcasz “ę” częściej niż zwyklę, bo myślisz, że to jest wytwornę. W ten sposób obracasz w ruinę i język i samego siebie. Kładziesz się trupem, kiedy ten umiera, gnjesz i rozkładasz razem z nim. Ja mam ogonek przy jędnej samogłosce, alę ty…

– To przecież mnie nie dotyczy! Nie podkręcam języka, słyszysz to gdzieś? Sam sobie go zakręcaj i rozkładaj się jak chcesz, ale mnie w to nie mieszaj. Mnie to nie dotyczy!

– Aha… I po trzech latach naprawdę nie zbliżyłeś się do śmierci? Nic się nie zmieniło? Możę coś widzisz? Albo śnisz? Czasem proces zaczyna się od fascynacji dezintegracją. Czyjąś oczywiście, bo swojej się jeszcze nie widzi.

Matt zerwał się na równe nogi.

– To można też widzieć swoją śmierć? Nie trzeba jej artykułować? Myślałem, że tylko przez zakręcenie…

– Czyli jednak prześladował cię ostatnio jakiś obraz?

– Tak – przyznał, spuszczając głowę. – Ciągle widzę pewną kobietę. No wiesz. – Zaczerwienił się.

– Gdzie ją widzisz?

– Stała przed tobą w kolejce. Taka zgrabna, w czerwonej sukience.

– Nie pamiętam.

– No to na przykład w kokpicie. Obsługuje portal przy wyjściu.

– Nie byłem tam. Jak wygląda?

– Pięknie. Też ma czerwoną suknię. A kiedy przychodzi w snach, to wtedy do mnie nawet mówi.

– Więc śni ci się? Ma wtedy nadmiar znaków diakrytycznych?

– Nie, ale mówi jakoś tak, jakby wierszem.

– Rymuje rytmizuje?

– No chyba dobrze to ująłeś.

– A co mówi, co lubi?

– Żebym był odważny.

– Czy od ciebie czegoś chce czy nie?

– No chce, tak.

– No to daj jej to, a będziesz miał spokój. Podaruj pocałuj, bo pewnie damsko-męski masz wzorzec klęski, no daj czego chce, a odczepi się.

– Ale ja się jej boję.

– Kto się nie boi ten nie żyje, a ty masz usta oczy i szyję i możesz kręcić głową we wszystkie strony, jak napalony, jak narzeczony…

– Nie! Nie pragnę jej!

– Więc się śmiej!

– Kiedy to diabeł sam wcielony, przybiera postać pięknej żony, i który kusi i w końcu zmusi, bom przy nim słaby, jak te baby!

– Ot co! Piewco! Witaj wreszcie w swym areszcie! I spójrz na mnie, wreszcie obudź się i spójrz. I nie rób sceny, liczą się ceny a ja jestem tylko po to, byś nie upadł w gorsze błoto. Otwórz oczy, sen wyskoczy, więcej nic cię już nie zbroczy. Pstryk!

 

Aaaaaaa! Otworzył oczy.

Kosmobus przybijał do punktu zaczepowego w pasie asteroid. W kolejce do kokpitu stały tylko dwie osoby, ale ich widok zmroził krew w żyłach Matta.

Turystka w czerwonej sukience właśnie zapinała boczny zamek i poprawiała ramiączko, a zadowolony diakrytyczny podróżny trzymał w ręce bilet, jak gdyby nic się nie stało, nic nie zaszło. Matt podszedł do nich.

– Masz legalne wyjście? – spytał jakby od niechcenia, wskazując na bilet.

– Mam, kupiłem. Po tym, jak to z tobą śniłem.

– To nie był sen! – Matt nie wytrzymał. – Wprowadziłeś mnie w trans, oszuście! Zaczarowałeś – najpierw dodając te „ogonki” przy e, a potem rytmizując mowę. Uwodziłeś przez zakręcenie i przez rymy! Tylko po co?

– Bredzi, cedzi, nie pojmuje. – Hipnotyzer zachował wzorową obojętność i odwrócił się na pięcie.

– Przyznaj się: w hipnozie coś mi wmówiłeś!

– No! Pojechałeś po bandzie, przesadziłeś! Choć dotąd tylko niewinnie śniłeś…

– Może faktycznie już czas. – Ni stąd, ni zowąd wtrąciła się kobieta. Ta sama, która w czerwonej sukni stała w kolejce do wyjścia na księżyc i którą kilka razy widział w kokpicie, przechodząc obok toalety. Tak, to ta, która śniła mu się w czasie podróży, bo czas się dłużył. Więc mu się śniła. I mówiła. Rymowała…

– Odmawiała. – W myśl Matta wtargnął Podróżny. – Widziałeś ją wszędzie i z każdej strony, jak nieugięty i walnięty…

– Dość! Bez transu! Mów normalnie.

– Jesteś pewien, że wytrzymasz? Tak na trzeźwo chcesz i w prozie spojrzeć w oczy własnej grozie…

– Ach… Powiedz mu już, albo sama to zrobię. – Kobiecy głos zawsze wprowadza spokój, więc i teraz zrobiło się cicho i jakby bardziej bezpiecznie, ona sama zaś podeszła do Matta, usiadła na sąsiednim fotelu i wzięła go za rękę.

– Marzyłem o tym. – Przymknął oczy i odchylił głowę.

– Odpręż się, odpocznij.

– Ale czy na pewno? Jesteś pewien, wiesz, że chcesz? – Podróżny nie dawał za wygraną, jednak Matt był już na tyle zrelaksowany, że nawet na niego nie zerknął. Uśmiechnął się za to i szepnął kobiecie do ucha:

– Nie zwracaj na niego uwagi. Po prostu mnie stąd zabierz.

 

 

Pssst-pfumm! Zawirowała czerwień w próżniowym portalu i wyjście w pozabus stanęło otworem. Kosmiczny kibel wessał i od razu przetransportował Matta w docelowe miejsce. Chwilę trwało zanim mężczyzna zapanował nad przejściowym rozpadem osobistej materii, ale zaraz potem zaczął się w sobie integrować i jego ciało stopniowo, powoli nabierało kształtów.

Bardzo się zdziwił, kiedy wreszcie na własnych nogach stanął na… Ziemi. Do tej pory był przekonany, że kosmobus pruł przez odległe przestrzenie gdzieś na krańcach galaktyki, a tu proszę! Taka niespodzianka! Statek wypluł go na rodzimej planecie i biedny Matt zmaterializował się na trawniku, który osobiście strzygł jeszcze tydzień temu. Nie wierzył własnym oczom. Zresztą żadnym innym też.

– Zawiedziony, nie? – Za plecami usłyszał głos Podróżnego.

– Oni zawsze się spodziewają Bóg wie czego – odpowiedziała kobieta – a ja jestem tylko taka, jaką mnie sobie wymyślą. No przecież ja nic nie mogę! Każdy wie, że śmierć nie wybiera.

– Hą hą! Ktoś tu skromną rżną! – diakrytyczny złośliwie zaśmiał się przez nos. – „To nie ja wybieram, oni mnie sami wypatrują, sami chcą umrzeć…” – naśladował zmysłowy głos śmierci.

– Ale to prawda! Gdyby się nie uganiał za mną, do tej pory nie wiedziałabym o jego istnieniu.

– Dobra, dobra. To po co zmieniłaś suknię z białej na czerwoną, co? Na kusą w dodatku, tanią, burdelową!

– Biały z czerwonym dobrze pasują!

– I ludzi psują. Trzeba ci było zostać w kapturze i z kosą. Człowiek by jeszcze żył, a tak…

 

Człowiek już gnił.

I znowu śnił. Na przykład o pryszczatym, który kiedyś latał na księżyc hodować fasolę. O jego pierwszym stypendium i zmarnowanych marzeniach, o utopionych ambicjach, porażkach i wreszcie o śnie na jawie. O zielonej trawie.

Tak. Gdyby nie stawiał na czerwień lecz zieleń, nie zginąłby jak jeleń. I byłby wolny od rymowanek, smutny bałwanek.

 

Koniec

Komentarze

Nie planowałem czytać całego, bo się spieszę, ale jednak się skusiłem – znaczy dobrze się czyta;). Ładnie napisane, dialogi mają dużo uroku w swojej absurdalności. Coś jeszcze dopiszę, kiedy przemyślę w autobusie.

Dzięki, Klapaucjusz – za przeczytanie i przebrnięcie przez ogonki smiley

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Fajny pomysł, ale trochę irytowało mnie rymowanie. Ja chyba nie lubię poezji. :-)

Babska logika rządzi!

A ja poezję lubię, choć oczywiście nie taką, więc wiem, o czym mówisz, Finklo :)

Dzięki, że przeczytałaś.

Bemik – również dziekuję!

I znowu kobięta w częrwonej sukięnce! To jakiś absurd, widzę ją wszędzie, choć to nię moja historia. I wcalę nię smutna. I dobrzę się czytało. ;-)

 

Matt bez­sen­sow­nie za­gad­nął do niego. – Raczej: Matt bez­sen­sow­nie za­gad­nął go. Lub: Matt bez­sen­sow­nie za­gad­ał do niego.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ło, absurdalne.

Dziwne.

Niepojęte.

 

Ale śmierć znów w czerwonym – znaczy, jakiś fetysz czy taka oda w sezonie obecnym? ;-)

 

Czytałem bez bólu, ale i bez pojęcia. Abstrakcja mnie przerosła, zdzira jedna. Dlaczego dziewczynki rosną szybciej od chłopców?! To niesprawiędliwę, ja wam to mówię! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Myślę że Twoja bogata wyobraźnia i zmysł obserwacji to duże atuty tego tekstu. Jest w Twojej prozie coś, co wciąga i powoduje, że jestem ciekawy co będzie dalej.

Nimrod – wielkie dzięki! I PsychoFishu – tobie też!

Zamieściłam tekst tuż przed dłuższym niebytem w sieci i nie mogłam poprawić błędów, które pokazała regulatorzy. (reg. – dzięki za uwagi, poprawię zaraz po konkursie, bo w trakcie już chyba nie mogę, nie?)

Cieszę się, że są głosy nawet pozytywne – ciekawość i czytanie bez bólu to już coś! Nie byłam pewna czy rymowanka nie będzie tylko serią z CKM-u, która od razu rozwali czytelnika. Na szczęście nie każdego. Dzięki.

Podobał mi się język Twojej opowieści miejscami (jak "Klechdy sezamowe" Leśmiana; i dużo smaczków, diakrytyczny podróżny :)), a miejscami zgrzytałam zębami, że jak to tak (dwa miejsca: w tym zdaniu "Na księżyc głównie latali uczniowie (żeby robić proste szkolne eksperymenty), więc zazwyczaj nie przykuwali uwagi ani pokładowych dam, ani Matta." – bo nawias i bo "głównie latali"; i zdanie o kosmicznym kiblu, bo czytelnik to widzi, nie trzeba mu podawać kibla na talerzu ;)). Ach, i to zdanie było przepiękne "Podaruj pocałuj, bo pewnie damsko-męski masz wzorzec klęski, no daj czego chce, a odczepi się". Taki wzorzec to ja rozumiem :) Świat też fajny i fajnie pokazany, ale sama historia troszkę mniej, bo jednak bardzo prosta…

Pokręcone, ale niezłe. Absurd jest, wykonanie nie najgorsze. Przyjemność z czytania jest. Tekst oceniam na plus. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka