- Opowiadanie: cd4093 - Śmierć wyprzedana, ale mamy jeszcze kraba

Śmierć wyprzedana, ale mamy jeszcze kraba

Rzutem na taśmę, więc może być trochę omyłek, za co przepraszam.

To zupełnie nowa dla mnie konwencja, więc trudno mi ocenić, czy nadaje się to do czytania.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Śmierć wyprzedana, ale mamy jeszcze kraba

Za oknem siąpił deszcz, więc włożyłem płaszcz i w kącie korytarza, pod stertą papierowych opakowań po obiadach na telefon, wygrzebałem parasol. To był jeszcze całkiem sprawny przedmiot, z gatunku tych, które służą właścicielowi do upadłego, mimo swoich humorów. Mój parasol był pod tym względem szczególnie charakterystyczny, gdyż w gruncie rzeczy nie znosił deszczu. Gdy przeczuwał opad, przeistaczał swoją rączkę w dziób kaczki, który z przeraźliwym kwakaniem próbował szczypać każdą dłoń. Można go było okiełznać w bardzo prosty sposób – posypując bułką tartą. Był to sposób odkryty przez Judytę pewnego czerwcowego dnia, gdy kłóciliśmy się o to, czy po południu będzie padać. Chwyciłem wtedy parasol i trzymając go za drugi koniec, podbiegłem do żony. Natarczywe kłapanie dzioba przekonało ją już z daleka, ale dla pewności próbowałem zbliżyć zmetamorfozowaną rączkę do jej pośladka. Judyta była wówczas zajęta przygotowywaniem schabowych i sypnęła w parasol bułką tartą. W ułamku sekundy dziób stał się z powrotem niepozorną plastikową rączką.

Judytę jednak pokonał rak na miesiąc przed wprowadzeniem nieśmiertelnicy, a ja chciałem do niej w końcu dołączyć. Zamachnąłem się parasolem i uderzyłem w drzwi. Dziób zaskowyczał jak kopnięty szczeniak, zupełnie nie po kaczemu, i odmetamorfozował się. To był drugi sposób, którego moja żona nie zdążyła poznać. Znikła gdzieś delikatność, której nabyłem przy ukochanej. Zresztą teraz w domu i tak nie było bułki tartej. Po tym możesz poznać samotnego mężczyznę – nie przejawia za grosz delikatności i nie ma w domu bułki tartej. Ot, prosta życiowa prawda.

Czasem zastanawiałem się, czy moja depresja i smród organicznych odpadków, rozrzuconych po kątach, spowodowane są brakiem Judyty, czy bułki tartej. Gdy się pobraliśmy i zamieszkaliśmy razem, moje życie odmieniło się na lepsze, ale oprócz kobiety zamieszkał ze mną też zapas bułki tartej. Gdy Judyta odchodziła, powiedziała: „Z naszego domu chcę zabrać ze sobą tylko jedno – bułkę tartą”. Obie jednocześnie zyskałem i obie jednocześnie straciłem, skąd zatem mam wiedzieć, która z nich dawała mi szczęście?

Pod daszkiem przed wejściem do bloku rozłożyłem parasol, niesprawiający już żadnych problemów, i wszedłem w ścianę narastającego z każdą chwilą deszczu. Nim dotarłem na Króliczą Górkę, w butach już mi chlupało, a nogawki przypominały mokre szmaty. Większość przechodniów wyglądała jednak znacznie gorzej. Smutne i gniewne twarze, często naznaczone bliznami, kończyny w trakcie regeneracji dokonywanej przez nieśmiertelnicę, brudne i śmierdzące łachmany, spod których wystawał nóż lub pistolet z ABS-u, wydrukowany na taniej drukarce 3D. Tak właśnie wyglądali mieszkańcy Króliczej Górki, dzielnicy od wieków okrytej złą sławą. Dawniej żaden obcy nie zapuszczał się w te okolice w obawie przed utratą życia. Dziś robiło się to właśnie po to. Nigdzie indziej nie można było kupić śmierci.

Stanąłem przed drzwiami połatanymi waflami ryżowymi, które z każdą chwilą rozmiękały coraz bardziej. Zapukałem delikatnie z bijącym sercem. Po drugiej stronie rozległ się tętent kopyt i drzwi się otwarły.

– Jestem od Lodówki – rzuciłem znanym w półświatku pseudonimem. Kobieta siedząca na lamie posłała mi podejrzliwie spojrzenie. – Po eś – dodałem, żeby nie wcisnęła mi sześcionożnej świnki morskiej czy nielegalnego kodu pocztowego. Z mojego kodu byłem zadowolony. Zaczynał się od liczby pierwszej.

– Proszę za mną. – Szarpnęła za uzdę i zawróciła zwierzę. – Przepraszam, że ja tak na lamie, ale tapir jest na chorobowym.

Podążyłem za nią obskurnym korytarzem. Nim doszliśmy do kontuaru, minęliśmy studnię z żurawiem, w której pluskał się jakiś brodacz.

– Pan po eś, powiada pan? – zamruczała pod nosem, gdy zeskoczyła z wierzchowca. – Poszukamy, poszukamy, kochanieńki…

Znikła pod ladą. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy z lamą na siebie nawzajem. Zwierzę strzygło uszami i nie odrywało ode mnie wzroku. Było w nim coś dostojnego, co nie pasowało do tej meliny, a właściwie do całej dzielnicy. Dźwigało na swoich barkach ciężar ponad siły takiego małego parzystokopytnego, ale czy człowiek nie jest ponad siły każdego ze zwierząt?

– Przykro mi, śmierć już wyprzedana – dobiegł mnie głos kobiety – ale mamy jeszcze kraba. Chce pan kraba? – pojawiła się nad ladą, trzymając kraba za nogę.

– Kraba? Przyszedłem tu po śmierć – próbowałem być oburzony, ale stoickie spojrzenie lamy onieśmielało mnie. – Co mi po krabie? – pisnąłem zrezygnowany.

– Och, to nie jest zwykły krab – pokręciła głową handlarka. – To krab-zabójca.

Spojrzałem na małe, ale ostre szczypce.

– Nie wiem, czy się nada… – wyraziłem wątpliwość. – Nawet jeżeli tymi szczypcami… To będzie bolało, a jeżeli mu się nie uda… Wie pani, jak boleśnie działa nieśmiertelnica?

– Proszę się nie martwić, to porządny krab-zabójca – odparła zdecydowanie. – Słyszał pan o Parkach?

– No coś tam, jakby… – kołatała mi się w głowie przespana lekcja mitologii.

– Zatem rozumie pan: ciach! – uderzyła krawędzią dłoni w ladę, aż krab zadyndał w drugiej ręce – i po sprawie. Nić przecięta, a pan może się śmiać z nieśmiertelnicy. Przepraszam, właściwie nie może pan, ale przecież o to chodzi, nieprawdaż?

– Ależ oczywiście, co do zasady w pełni się z panią zgadzam, ale wciąż nie jestem do końca przekonany – kluczyłem, nie chcąc kupować kraba, ale lama zaczynała szczerzyć zęby i nie wyglądała już tak dostojnie. Raczej groźnie.

– Będzie pan zadowolony. Zejdę panu z ceny do połowy stawki za nieśmiertelnicę. Tylko dlatego, że dobrze panu z oczu patrzy, a tu się to rzadko zdarza. Płacisz pan połowę, a skuteczność stuprocentowa. Ja bym brała.

Lama pokiwała głową twierdząco i zrozumiałem, że ona też by brała.

– A niech będzie! Raz się żyje!

– Otóż to! – kobieta chciała klasnąć w ręce, ale zreflektowała się, że mogłaby uszkodzić cenny towar.

Zapłaciłem i, wciąż pełen wątpliwości, poczułem, że robi mi się bardzo duszno.

– Dziękuję – skinąłem, trzymając siatkę z krabem.

– Trafi pan sam do wyjścia? – zapytała kobieta, a jej wierzchowiec odetchnął z ulgą.

– Oczywiście. Do widzenia – odparłem, zastanawiając się, co pocznę z krabem, jeżeli okaże się nie być zabójcą.

Gdy mijałem studnię, brodacz wynurzył się z wielkim pluskiem. Ubrany był w strój dziwiętnastowiecznego atlety – krótkie spodenki i podkoszulek w błękitne pasy. Ociekając wodą, zbliżył się do mnie i wskazał siatkę.

– Krab – rzekłem, nie wiedząc, czego się spodziewać. Mężczyzna wyciągnął mojego skorupiaka i położył na wyciągniętej dłoni. Pogłaskał go czule i pocałował. Krab wyciągnął do niego szczypiec i dotknął policzka. Brodacz schował towar z powrotem do torby i zbliżył usta do mojego ucha.

– Bułka tarta – wyszeptał i wślizgnął się z gracją z powrotem do studni. Poczułem, jak jeżą mi się włosy na karku i miękną nogi. Spojrzałem na kraba w siatce. Wystawił szczypce przez oczka i machał nimi beztrosko. Chciałem zapytać siłacza, co miał na myśli, ale gdy nachyliłem się do studni, zobaczyłem tylko niebo pełne gwiazd. Odwróciłem się i wyszedłem.

Wróciwszy do domu, odłożyłem siatkę z krabem do wanny. Nie miałem pojęcia, co teraz zrobić. Przebrałem się i rozwiesiłem mokre rzeczy na suszarce. Spojrzałem za okno. Niebo wciąż zasnute było ołowiem chmur. Podobnie podły był dzień, w którym próbowałem się zabić poprzednim razem. Przypomniałem sobie długi lot, słabnące zwieracze i ten moment, gdy zbiegły się w jedno: fala uderzeniowa przebiegająca całe ciało, mózg krzyczący, bym wracał na wiadukt, i zalewająca wszystkie zmysły pustka. Później były już tylko długie tygodnie regeneracji. Nigdy w życiu nie czułem takiego bólu, ciągnącego się w nieskończoność.

Gdy rząd europejski wprowadził obowiązkowe zarażenia nieśmiertelnicą, być może jakimś wirusem, być może systemem nanobotów regenerujących, politycy entuzjastycznie prezentowali wykresy przewidywanych piramid wieku, rosnących emerytur i rozwoju gospodarki, zasilonej stałym dopływem młodej krwi. Nieśmiertelnica miała utrzymać przy życiu i zdrowiu tę część społeczeństwa, która zdolna jest do produkcji PKB, kosztem szybszej śmierci w wieku poprodukcyjnym. Nazwano to umową społeczną przenoszącą prawdopodobieństwo śmierci z młodości w starość, co miałoby być ekstrapolacją emerytury ze sfery ekonomicznej na medyczną.

Nieśmiertelnica zrodziła jednak tak wiele patologii, że walka z nimi pochłaniała prawdopodobnie cały wypracowany dochód. Próba klonowania przez regenerację z odciętych kończyn, niekończące się tortury czy samobójcy, zabijający się raz w tygodniu. Tych ostatnich próbowano odstraszyć, wprowadzając pobudzenie ośrodka bólu przez cały okres regeneracji. Działało to tak skutecznie, że na czarnym rynku zaczęto sprzedawać śmierć, czyli pigułkę dezaktywującą nieśmiertelnicę, a następnie zatruwającą organizm. Teraz miałem w wannie kraba-zabójcę, który miał zastąpić śmiercionośną tabletkę w walce z opresyjną inżynierią biomedyczną rządu.

Moje rozmyślania przerwał hałas kosmetyków spadających do wanny. W łazience zastałem kraba gramolącego się do zlewu. Wystraszony moim wejściem spadł z powrotem do wanny, łapiąc się szczoteczki do zębów. Nachyliłem się nad skorupiakiem.

– I co mój mały? Mam nadzieję, że nie bolało?

– Bywało gorzej – odparł. – Mogliśmy jednak uniknąć tej żenującej sytuacji, gdybyś zaproponował mi milsze miejsce niż wanna. Zawsze umieszczasz gości w łazience?

– Ty gadasz? – zdziwiłem się.

– Primo mówię, gadają kury. Secundo nie odpowiada się pytaniem na pytanie, chyba że jest się adwokatem, ale z twojego ubioru wnoszę, że możemy tę ewentualność raz na zawsze odrzucić.

Spojrzałem ze wstydem na mój dres i kapcie.

– Rzeczywiście, powinienem był cię zaprosić do salonu, czy coś takiego, ale nie wiedziałem, że ga… mówisz.

– Jasne, bo dopóki się gęby nie otworzy, to można zasłużyć co najwyżej na wannę – odparł zgryźliwie. – Weźmiesz mnie na ręce i zaniesiesz do tego salonu – rzucił po chwili żenującej ciszy – czy mam kontynuować lekcję bon tonu?

Podniosłem go ostrożnie za skorupę i położyłem na dłoni. Był zimny, twardy i łaskotał, falując odnóżami. W salonie położyłem go na stole.

– Tak chyba będzie nam łatwiej rozmawiać niż z krzesła? – zapytałem, gotowy na kolejną burę.

– Widzę, że szybko się rozwijasz. Jest szansa, że da się coś z ciebie zrobić.

– Uznam to za komplement, ale chyba nie będziemy mieli zbyt wiele czasu. W końcu hmmm… nabyłem cię w zupełnie innym celu.

– Nie trzymaj mnie w niepewności. Z rozkoszą dowiem się w jakim? – ironia zdawała się zastępować mu wodę.

– Jesteś przecież krabem-zabójcą, więc wydaje się, że…

– Co takiego? – zwierzę wybuchnęło śmiechem. – Przednie! Krab-zabójca! Co ta baba ci naopowiadała?

– Zatem kim jesteś?

– Dawniej określałem się jako krab-przyjaciel, ale ludzie znacznie lepiej reagują na określenie krab-coach. Pomagam wam zmienić życie na lepsze – wytłumaczył.

– Krab coachem? Kraby chyba nie bywają coachami ludzi? – Teraz z kolei ja wybuchnąłem śmiechem.

– Gówno wiesz o krabach – odparł smutnym głosem.

Natychmiast przestałem się śmiać i zawstydzony wlepiłem wzrok w stół. Kreśląc po blacie esy-floresy, przyznałem po chwili:

– Masz rację. Gówno wiem o krabach. Wybacz, nie miałem dotąd za wiele do czynienia z przedstawicielami twojego gatunku.

– Na szczęście teraz masz okazję nadrobić zaległości – dał się udobruchać. – Mam nadzieję, że nie będziemy zawierać naszej znajomości o suchych pyskach?

– Jasne, coś się znajdzie – odparłem zadowolony, że wreszcie mogę się wykazać. Zajrzałem do zamrażalnika i przez chwilę udawałem, że przeszukuję jego zawartość. Tak naprawdę była tam tylko napoczęta butelka wódki.

– Poproszę na spodku, tak będzie wygodniej – rzucił krab.

Tak rozpoczęła się nasza znajomość. Nie sądziłem, że odmieni ona moje życie. Krab okazał się rewelacyjnym coachem. Z dnia na dzień odkładałem drugą wyprawę do Króliczej Górki po śmierć, zajęty tym wszystkim, czym męczył mnie skorupiak. Uporządkowaliśmy notatki na temat hipotezy Riemanna i wróciłem do prób jej udowodnienia. Kupiliśmy zapas bułki tartej i nauczyłem się robić schabowe. Posprzątałem mieszkanie, a nawet umyłem okna, co ostatecznie przełamało we mnie wszelkie bariery psychiczne przed samodoskonaleniem.

Tamtego popołudnia, gdy piliśmy wódkę – on z talerzyka, ja z brudnej od osadu z herbaty szklance, wybrałem mu imię.

– Nie mam już rodziny, straciłem też wszystkich przyjaciół, więc mogę mieć całkiem nowe imię. Wymyśl coś – nakazał mi.

Gdy odpowiedziałem, „Może Krab?”, spojrzał na mnie tak, że przez chwilę uwierzyłem, że naprawdę kupiłem kraba-zabójcę.

– Prostackie, w twoim stylu, ale do mnie rzeczywiście będzie pasowało.

Odetchnąłem z ulgą i polałem.

* * *

Wszystko układało się wspaniale do dnia, gdy, wróciwszy z pracy, nie zastałem Kraba. Wywróciłem cały dom do góry nogami, wołałem, aż ochrypłem, ale przyjaciela nie było. Usiadłem zrezygnowany przy stole i zacząłem chlipać. Wtedy usłyszałem za plecami tłumiony chichot. Odwróciłem się i ujrzałem sąsiada, pana Emila, który przybrał formę ezoterycznej mgły i niczym dżin z butelki, wychynął z gniazda elektrycznego.

– Witam sąsiada. A cóż to sąsiad taki smutny? – zapytał z przekąsem.

– Dzień dobry – odparłem, nienawykły do takich odwiedzin. Powinienem był drania od razu przepędzić, ale wyuczona grzeczność mi na to nie pozwoliła. – Mój przyjaciel, Krab, zniknął.

– No i dobrze wam tak, odmieńcy! – odparł, a zalewająca go zawiść nadała mgle zieloną barwę. – Uczciwi ludzie nie mają do kogo gęby otworzyć, po kablach muszą się tułać, żeby cokolwiek ciekawego usłyszeć, a takiego skorupiak coachował, profesorka zaplutego. Tfu! – Tu zamierzył się do splunięcia, ale zreflektował się, że jest tylko duchem, nie ciałem.

– Co pan zrobił mojego Krabowi? Gdzie on jest? – krzyknąłem i rzuciłem się na niego. Spotkanie ze ścianą utwierdziło mnie w przekonaniu, że sąsiad nie ma ciała.

– Złożyłem skargę w sprawie znęcania się przez sąsiada nad zwierzętami. Odpowiednie służby zapukały, krab otworzył, a oni go do wora i spokój.

– Ty zazdrosny szczurze, jak mogłeś? Niech no cię dorwę! – wygrażałem mu pięściami.

– W dupę mnie możesz pan pocałować – skonstatował i znikł w gniazdku.

Gdy się pozbierałem, chwyciłem płaszcz i pobiegłem na najbliższy komisariat. Dyżurny chyba mnie się spodziewał, gdyż mimo mojej chaotycznej perory zachował spokój i bez dłuższego zastanowienia zaprowadził do celi.

– My do pana nic nie mamy. Żaden przepis nie sankcjonuje trzymania w domu kraba. Ale skoro już do nas trafił, musi siedzieć w areszcie. Tak mówią przepisy. Oczywiście ma pan prawo do widzenia. Dwie minuty i osiem sekund. – Ziewnął i wyszedł.

Na pryczy stało pudełko po butach. Podniosłem wieczko i ogłuszył mnie hałas muzyki elektronicznej. Krab siedział w środku, otoczony głośnikami i mrugającymi szaleńczo stroboskopami. Okrążał go wianuszek krewetek, przepasanych w połowie tułowia gumkami do włosów i trzymających dzidy wykonane z zapałek z przytroczonymi nićmi szpilkami. Krewetki tańczyły jakiś obłąkańczy taniec i od czasu do czasu kłuły Kraba. Ten pozostawał w letargu i nie reagował ani na moje krzyki, ani na głaskanie po grzbiecie.

– Krabie, przyjacielu, co oni ci zrobili? – zapytałem, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi. Po chwili policjant wrócił.

– Koniec widzenia – zakomunikował. – Następne możliwe po upływie doby.

Po wyjściu z komisariatu udałem się natychmiast do znajomego prawnika, a później do pubu, gdzie postanowiłem upić się do nieprzytomności. Sprawa była beznadziejna. Policjant miał rację – żaden przepis nie groził mi karą, ale zgodnie z prawem, każdy krótkoodwłokowy dziesięcionóg, a więc krab, doprowadzony na komisariat policji musiał być umieszczony w pudełku po butach z muzyką elektroniczną, stroboskopami i udającymi dzikusów krewetkami. Niestety, ustawodawca nie przewidywał możliwości opuszczenia przez tak pojmane zwierzę aresztu. Może było to bestialstwo, może zwykłe przeoczenie, może niesmaczny żart.

– Dura lex, sed lex – stwierdził prawnik. – Lepiej niech pan zapomni o przyjacielu.

Jak jednak można zapomnieć o kimś, kto obdarzył cię nowym życiem? Gdy miałem już dobrze w czubie, podjąłem decyzję. Ukradłem z pubu widelec i udałem się do domu. Zaczaiłem się za krzakiem przy wejściu do klatki schodowej i czekałem na sąsiada, pana Emila. Miałem szczęście. Już po kilkunastu minutach zobaczyłem go idącego dziarskim krokiem. Gdy stanął przy domofonie, by wpisać kod, wyskoczyłem i zamachnąłem się moją bronią.

– Teraz pomożesz mi wszystko naprawić! Gadaj, szczurze, jak dostać się do gniazdka! – Tym razem udało mi się powstrzymać grzecznościowe „Dzień dobry”.

– Pocałuj mnie pan w… – Ciętą ripostę przerwał krzyk spowodowany dziabnięciem widelca w pośladek. Chwyciłem sąsiada zdecydowanie za koszulę i zaciągnąłem w krzaki.

– Gadaj albo zginiesz i choćbym miał zgnić w więzieniu, wszyscy na osiedlu dowiedzą się, że zginąłeś od widelca.

Wstyd jest silniejszy od strachu. Panu Emilowi natychmiast rozwiązał się język.

– Internetu pan nie masz w domu? Żadna tajemnica. Wszystko jest możliwe dzięki nieśmiertelnicy. Wkładasz pan drut w gniazdko i giniesz, jednak nieśmiertelnica natychmiast pana wskrzesza. Następuje już jednak rozdzielenie duszy od ciała, a na skutek oddziaływania pola elektrycznego dusza zostaje uwięziona w instalacji. Możesz pan bez problemu wędrować w obrębie tej samej fazy.

Puściłem go i zostawiłem w histerycznym śmiechu, by wrócić do pubu, który opuściłem dopiero nocą. Zakradłem się do rozdzielni przy komisariacie. Zamachnąłem się i wbiłem widelec w wychodzący z niej kabel. W jednej chwili stałem się chmurą elektronów, informacją biegnącą jako modulacja pięćdziesięciohercowego prądu przemiennego. Czułem, jak rozciągam się od transformatora, którego bariera galwaniczna jawiła mi się ścianą nie do pokonania, do wszystkich gniazdek, żarówek, komputerów i innych odbiorników elektrycznych w komisariacie. Potrzebowałem dłuższej chwili, by wykształcić w sobie pewnego rodzaju percepcję i odnaleźć celę Kraba. Przecisnąłem się przez gniazdko i stanąłem przed pudełkiem po butach. Chciałem je otworzyć, ale zrozumiałem, że nie mam ciała. Użyłem więc swojego pola elektrycznego, by przyciągnąć papierową pokrywę. Spaliłem też okrutny sprzęt muzyczny i układ nerwowy każdej z krewetek. Krab pozostał tak samo nieruchomy.

– Przyjacielu, obudź się! Tak niewiele brakuje, powiem ci, co masz robić i wyjdziemy razem z tych tarapatów. – Powtarzałem to wszystko w kółko przez długi czas, aż w końcu Krab zareagował. Zgodnie z moimi instrukcjami doczołgał się do najbliższego gniazdka i sięgnął odnóżem do otworu. To było takie proste! Byliśmy już razem!

– I co teraz? – usłyszałem pytanie, które wywołało we mnie jęk rozpaczy. Zrozumiałem przyczynę śmiechu pana Emila. Nie miałem pojęcia, jak mielibyśmy powrócić do naszych ciał. Jego – pozostawione w celi, moje – przy komorze transformatora, były tylko bezużytecznymi workami na ducha, który został uwięziony w obwodach komisariatu.

Ponieważ byliśmy jednością, Krab natychmiast zrozumiał i poczuliśmy się jednym, nieskończonym idiotą.

„Nigdy nie wolno się poddać”, wiara mojego coacha była zaskakująca, jednak wnet poznałem jego myśl i razem popłynęliśmy do policyjnej radiostacji. Jednowstęgowa modulacja trochę nas poturbowała, gdy jednak dotarliśmy do anteny, poczuliśmy wolność. Byliśmy wszędzie dokoła, zgodnie z charakterystyką promieniowania dipola. Widzieliśmy nasze miasto, dachy budynków naszego osiedla, a w górze – gwiazdy.

„Jakby ktoś rozsypał bułkę tartą na czarnym atłasie”, pomyśleliśmy.

 

Koniec

Komentarze

Bardzo zacna opowieść, szalenie absurdalna i miejscami posępna, ale w ogólnym rozrachunku raczej optymistyczna, nie skąpiąca bułki tartej, że o świetnym wykorzystaniem Kraba nie wspomnę. ;-)

Nie polubiłam pana Emila. :-(

Gdy poprawisz dialogi, kliknę Bibliotekę. ;-)

 

– Pro­szę za mną – szarp­nę­ła za uzdę i za­wró­ci­ła zwie­rzę.– Pro­szę za mną.Szarp­nę­ła za uzdę i za­wró­ci­ła zwie­rzę.

Nie zawsze prawidłowo zapisujesz dialogi. Zajrzyj do tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

ale z Two­je­go ubio­ru wno­szę… – …ale z two­je­go ubio­ru wno­szę

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Pod­nio­słem wiecz­ko i ogłu­szył mnie hasał mu­zy­ki elek­tro­nicz­nej. – Bardzo się cieszę, że hasał, bo nie znoszę hałasu. ;-D

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też się spodobało. Taki sympatyczny absurd. Koncepcja z pastylką eś ciekawa. Prawie jak kevorkianka Dukaja.

Coach czy coatch?

Babska logika rządzi!

Cieszę się z pozytywnego odbioru opowiadania, co do którego rozważałem skazanie na zapomnienie przez skasowanie. Widocznie tak bywa z absurdem.

Wszystkie błędy poprawię, włącznie z coachem (tak byłem pewny pisowni, że nie sprawdziłem, a przecież bardzo rzadko używam tego słowa), ale, zgodnie z prośbą organizatorki konkursu, powstrzymam się do rozstrzygnięcia.

Tym razem absurdzik uważam za w miarę udany i dość sympatyczny. Tylko tak nie naszło w trakcie czytania, że lepszym tytułem by była Bułka tarta. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Może jeszcze jurorki zgodzą się rozszerzyć listę. ;-)

Ale bardzo wątpię.

Babska logika rządzi!

Przeczytałam heart

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zacnie absurdalną historia w panierce z takiego czarnego humoru. Nieco posępna, ale ze swoistym happy endem, w którym niebagatelną rolę odgrywa bułka tarta.

 

Popraw tego coatcha, bo aż boli – rzecz jasna, po ogłoszeniu wyników. Dam awansem biblioteczny klik na zachętę i ku pamięci, by poprawki wdrożyć.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@śniąca: Taki tytuł stawiałby bułkę tartą w centrum zainteresowania. Dodałem ją jako akcent humorystyczny, potem stała się klamrą spinającą początek i koniec, a później zacząłem się zastanawiać nad interpretacjami i wolę by pozostała dodatkiem, który można nie tylko różnorako interpretować, ale nawet zmarginalizować do rangi żartu.

Zresztą w mojej głowie najważniejszy był krab, tylko nie zmieściłem w opowiadaniu całego rysu jego osobowości. Pewnie tak jest lepiej. Myślę, że konkursowy limit znaków pomógł temu opowiadaniu.

@PsychoFish: Nieszczęśliwie wyszło z tym coachem. Jak zawsze, przeanalizuję wszystkie uwagi i zrobię poprawki.

Wciągnęło, polubiłam Kraba :) Bardzo sympatyczne opowiadanie, zgrzytnął mi tylko akapit poświęcony bułce tartej – imho zbędny, bułka podkreślona o jeden raz za dużo. No i nieszczęsny ‘coatch' :)

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Trochę się powtórzę, a trochę powiem nowego:

Pierwsze dwa akapity kupiły mnie i przekonały do świata, w trzecim poczułam się obsypana tą bułką tartą, w sensie że dużo jej, a dalej to już było bardzo fajnie :) może jeszcze bym się zastanowiła, czy warto tłumaczyć tak dużo o nieśmiertelnicy, bo nie jest to niezbędne, a wybija trochę z rytmu.

 Opowiadanie wciągnęło mnie od samego początku. Bardzo podobał mi się humor, który w odpowiednich miejscach bawił. Bułka tarta ma dla mnie od tej pory zupełnie nowe znaczenie. Bardzo interesująco wykorzystany tytuł. I ten krab. Absurd podany w najlepszym stylu. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

@regulatorzy: Poprawiłem dialogi. Dwa końcowe mono-dia-logi wewnętrzne zapisałem za pomocą cudzysłowów i przecinków. Czy tak może być?

„Nigdy nie wolno się poddać”, wiara mojego coacha była zaskakująca

„Jakby ktoś rozsypał bułkę tartą na czarnym atłasie”, pomyśleliśmy.

@Finkla: Tekst odcoatchowałem.

@Bellatrix: Rzeczywiście, sporo tej bułki się tam naprószyło, ale jakoś mi to gra.

@BardzoGrubaLola: Zawsze stanowi dla mnie trudność objaśnianie Czytelnikowi elementów sci-fi. Staram się w głowie zbudować do wszystkiego mini-teorię, w miarę możliwości spójną, później zaczynam przelewać to na papier i albo mam wrażenie, że zalewam Czytelnika opisem, który go może znudzić, albo mam poczucie wstydu, że stworzyłem niespójność w świecie przedstawionym i wszyscy będą się zastanawiać: “Jak to możliwe, skoro…”.

OK, cd4093. Klikam. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo miła lektura. Motyw z bułką tartą – po prostu miodzio. W karabie-coachu jest coś niezwykle pogodnego. A krab umieszczony w pudełku po butach z muzyką elektroniczną, stroboskopami i udającymi dzikusów krewetkami to już szczyt szczytów obłędnego i absurdalnego poczucia humoru.

 

Nie używałbym zwrotu “produkcja PKB”, bo PKB to przecież Produkt Krajowy Brutto.

 

Pomysł przedstawienia ludzi, którzy chcą umrzeć, ale nie mogą, nie jest specjalnie orginalny, ale dobrze jest wpleciony w historię

 

Bardzo głębokie zdanie, które zwróciło moją uwagę:

Nie mam już rodziny, straciłem też wszystkich przyjaciół, więc mogę mieć całkiem nowe imię.

 

Gratuluję wygranej!

Gratuluję, klikam, a w wolnej chwili uzasadnię ;)

 

Edycia:

Przepraszam za zwłokę – mam duży deficyt czasu : ( 

Nie powiem, że dobrze rozegrałeś absurd, bo po tym konkursie sam zaczynam wątpić, czy w ogóle rozumiem, co to jest ten cały “absurd” ; )). Stworzyłeś fajną historię, z dającymi się lubić głównymi bohaterami i charakterystycznymi postaciami pobocznymi – wredny sąsiad od razu przywiódł na myśl Mariana Paździocha. I pasowało. 

Wiele dobrych tekstów “wytraca impet” w końcówce. Twój finał bardzo przypadł mi do gustu. Sam pomysł z przeniesiem się do instalacji wydał mi się oryginalny, pasujący do tekstu i swoiście polski :D (zawsze znajdzie się jakiś sposób, żeby obejść reguły). A ostatnie zdanie jest po prostu piękne : ). Gdy dobry humor na Ziemi rodzi piękno, gdzieś we wszechświecie zachodzi jakieś zjawisko, które nie ma z tym żadnego związku i o którym się nigdy nie dowiemy. Natomiast twój tekst znalazł się w bibliotece i życzę Ci przy nim gwiazdki, nieustannie żółtej – jak bułka tarta (wizja artystyczna).

 

PS – Śniąca miała rację :P. Konkurs już wygrałeś, więc możesz pomyśleć, czy nie chciałbyś zmienić tytułu na inny :D.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

@Nevaz: Bardzo mi miło, że odbierasz Kraba tak samo, jak ja. To było ciekawe uczucie – polubić postać, którą się wymyśliło. Fajnie też pomyśleć, że gdzieś we Wszechświecie coś się zadziało dzięki temu opowiadaniu; być może w którymś ze Wszechświatów w naszych głowach, choć to akurat miałoby związek z tekstem.

Jeżeli chodzi o tytuł, to dziękuję za życzliwe rady, ale primo zawiera on przyjemną dozę absurdu, secundo był zarodkiem, wokół którego wykrystalizowała się cała historia, więc mam do niego spory sentyment.

Plusy:

 

Tytuł.

 

Parasol, który nie znosi deszczu.

 

„Czasem zastanawiałem się, czy moja depresja i smród organicznych odpadków, rozrzuconych po kątach, spowodowane są brakiem Judyty, czy bułki tartej.” – Zabawne.

 

Nielegalny kod pocztowy – pomysł intrygujący.

 

Styl – czyta się gładko, wciąga.

 

Ciekawy świat przedstawiony.

 

„– Proszę się nie martwić, to porządny krab-zabójca (…)” – Zabawne.

 

Dialog głównego bohatera z kobietą, która zamiast śmierci sprzedała mu kraba.

 

„(…) gdy nachyliłem się do studni, zobaczyłem tylko niebo pełne gwiazd.” – Fajny pomysł.

 

„– Primo mówię, gadają kury. (…)” – Podoba mi się.

 

Pan Emil – sposób, w jaki się pojawia.

 

„Uczciwi ludzie nie mają do kogo gęby otworzyć, po kablach muszą się tułać, żeby cokolwiek ciekawego usłyszeć (…)” – Fajne, ironiczne.

 

Minusy:

 

„Po tym możesz poznać samotnego mężczyznę – nie przejawia za grosz delikatności i nie ma w domu bułki tartej. Ot, prosta życiowa prawda.” – Niepotrzebne zdania, sama wysnuwam taki wniosek przez wcześniejsze akapity.

 

„(…) nóż lub pistolet z ABS-u, wydrukowany na taniej drukarce 3D.” – Drukowali noże i pistolety w 3D?

 

„Wróciwszy do domu, odłożyłem siatkę z krabem do wanny. Nie miałem pojęcia, co teraz zrobić. Przebrałem się i rozwiesiłem mokre rzeczy na suszarce. Spojrzałem za okno.” – A co zrobił z parasolką?

 

Co to jest PKB?

 

Gdy główny bohater dowiedział się, że krab nie jest zabójcą tylko coachem, to powinien chociaż przez chwilę być zły na babkę, że sprzedała mu nie to co chciał.

 

„Tak rozpoczęła się nasza znajomość. (…) Tamtego popołudnia, gdy piliśmy wódkę – on z talerzyka, ja z brudnej od osadu z herbaty szklance” – Jako że krab jest bardzo zabawny, wolałabym, żeby te jego nauki zostały pokazane a nie streszczone. Byłoby znacznie ciekawiej.

 

„ustaliliśmy, że nazwę go Krab.” – Nie ustalili, tylko główny bohater go tak nazwał, a krab się na to zgodził. Zresztą po co tutaj to streszczać, jak niżej jest to pokazane w dialogu. Nie pisze się dwa razy o tym samym.

 

„– Witam sąsiada – przywitał się. – A cóż to sąsiad taki smutny? – zapytał z przekąsem.” – „przywitał się” zbędne.

 

Ostatnie zdanie – bardziej by pasowało, gdyby o tym pomyślał tylko główny bohater.

PKB – produkt krajowy brutto. Jedna z miar świadczących o bogactwie gospodarki.

Babska logika rządzi!

@Barbara Kirszniok: Dziękuję za tak konkretne wskazanie, co się podobało. To bardzo miłe.

„Po tym możesz poznać samotnego mężczyznę – nie przejawia za grosz delikatności i nie ma w domu bułki tartej. Ot, prosta życiowa prawda.” – Niepotrzebne zdania, sama wysnuwam taki wniosek przez wcześniejsze akapity.

Rozumiem Twój punkt widzenia, ale mam wrażenie, że spotykałem się z takimi wskazówkami w książkach i mnie nie raziły, choć może stanowiły komentarz, który niósł ze sobą jeszcze dodatkowe fakty.

„(…) nóż lub pistolet z ABS-u, wydrukowany na taniej drukarce 3D.” – Drukowali noże i pistolety w 3D?

Ależ tak, ze szczególnym wskazaniem na broń palną. To jest realne. W jednym z seriali kryminalnych spotkałem się nawet z pomysłem przypadku, gdy gość zaprojektował pistolet na drukarkę, udostępnił go za darmo w Internecie, drugi facet wydrukował broń, wystrzelił i pistolet wybuchł mu w rękach. Sąd miał rozstrzygnąć, czy autor projektu był winien. Drukarki 3D czy drony dają niesamowite możliwości, ale tworzą też zupełnie nowe problemy.

Nawiasem mówiąc, samą drukarkę 3D można złożyć samodzielnie w piwnicy. Koszt może nie przekroczyć kilku tysięcy złotych, oprogramowanie i masa modeli dostępne są za darmo. Tworzywa, od dosyć mocnego ABS-u (wymaga lepszej konstrukcji drukarki) po biodegradowalne materiały z kukurydzy, są dostępne na Allegro. Ludzie drukują na tym nawet protezy dłoni. Dziś. A jutro?

„Wróciwszy do domu, odłożyłem siatkę z krabem do wanny. Nie miałem pojęcia, co teraz zrobić. Przebrałem się i rozwiesiłem mokre rzeczy na suszarce. Spojrzałem za okno.” – A co zrobił z parasolką?

Wiem, że parasolka została przeze mnie wcześniej wyeksponowana, ale czy rzeczywiście muszę o niej tu pisać? Z jednej strony oczywiste jest, że została rozłożona i gdzieś się suszyła, z drugiej, skoro piszę o ciuchach, to pewnie o parasolce tym bardziej powinienem?

Gdy główny bohater dowiedział się, że krab nie jest zabójcą tylko coachem, to powinien chociaż przez chwilę być zły na babkę, że sprzedała mu nie to co chciał.

Był w dołku, poza tym z natury wycofany i mało asertywny. Niemniej chyba masz rację.

„Tak rozpoczęła się nasza znajomość. (…) Tamtego popołudnia, gdy piliśmy wódkę – on z talerzyka, ja z brudnej od osadu z herbaty szklance” – Jako że krab jest bardzo zabawny, wolałabym, żeby te jego nauki zostały pokazane a nie streszczone. Byłoby znacznie ciekawiej.

Ograniczał mnie limit znaków.

„ustaliliśmy, że nazwę go Krab.” – Nie ustalili, tylko główny bohater go tak nazwał, a krab się na to zgodził. Zresztą po co tutaj to streszczać, jak niżej jest to pokazane w dialogu. Nie pisze się dwa razy o tym samym.

 

„– Witam sąsiada – przywitał się. – A cóż to sąsiad taki smutny? – zapytał z przekąsem.” – „przywitał się” zbędne.

Poprawione.

Ostatnie zdanie – bardziej by pasowało, gdyby o tym pomyślał tylko główny bohater.

Napisałem to bez głębokiej refleksji, ale nie przypadkiem – myśleli już razem. Tak to mi się napisało, a co to znaczy i czy w ogóle ma jakiś sens – pozostawiam Twojej i innych Czytelników ocenie.

Nie ma za co. :)

 

“Gdy główny bohater dowiedział się, że krab nie jest zabójcą tylko coachem, to powinien chociaż przez chwilę być zły na babkę, że sprzedała mu nie to co chciał.

Był w dołku, poza tym z natury wycofany i mało asertywny. Niemniej chyba masz rację.” – Upieram się przy swoim, bo chociaż przez krótką chwilę powinien być zły, że go oszukała.

 

„Tak rozpoczęła się nasza znajomość. (…) Tamtego popołudnia, gdy piliśmy wódkę – on z talerzyka, ja z brudnej od osadu z herbaty szklance” – Jako że krab jest bardzo zabawny, wolałabym, żeby te jego nauki zostały pokazane a nie streszczone. Byłoby znacznie ciekawiej.

Ograniczał mnie limit znaków.” – Szkoda, bo tekst jest świetny. I ten tytuł. Oby więcej takich opowiadań.

Nowa Fantastyka