- Opowiadanie: ignisdei - Kot

Kot

Mojej kotce Lunie  ;)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kot

Czerwona na twarzy i ubiorze damulka w bardzo słusznym już wieku, zapukała gniewnie do kajuty oficerskiej. Energiczna, pulchna w wielkim sombrero, wiodła za sobą sznur rozgoryczonych, ekscentrycznych dam oraz dżentelmenów w podeszłym wieku.  

– Ja bardzo przepraszam Kapitanie, ale nie taka była nasza umowa! Moja perska księżniczka o imieniu Kari ma niesamowicie długi rodowód, to poniekąd prawdziwa czempionka. Podejrzewam, że pańska pożal się boże familia panie Mierzwnik nie może się poszczycić taką genealogią. Wie Pan na przykład, jak miał na imię Pański prapradziadek od strony matki? Nie wie Pan?

Kapitan milczał, przygryzając ze wściekłości dolną wargę. Nie czekając na odpowiedź damulka kontynuowała swój emocjonalny monolog.

– Może inaczej, niech przemówi do pana język pieniądza! Oto sam pan Sevier Cumpleanos próbował odkupić ją ode mnie za okrągłe sto siedemdziesiąt pięć tysięcy!

A tak się z ciekawości spytam, ile wynosi pańska roczna pensja, jaką wypłaca panu „Omnis” Kapitanie? Dziesięć, dwadzieścia procent tej kwoty?

Kobieta wyraźnie irytowała Mierzwnika, akcentując nader często, jego plebejskie i nieeleganckie brzmienie nazwisko. Też go nie lubił. Nazwiska nie zmienił tylko ze względu na sentyment do ojca, bohatera wojennego Karola Mierzwnika. W akademii miał dzięki temu plusy. Pytano na przykład:

 – Czy to syn sławnego Mierzwinka bohatera z pod Umbrelo?

 A on wtedy z dumą odpowiadał twierdząco wyuczonymi frazesami w stylu:

– Tak w istocie, to mój świętej pamięci tata…

– Taaak jestem jego synem…

– No nie chwaląc się jestem synem Karola Mierzwnika…

I tak dalej i tak dalej. Młody kadet rósł w oczach profesorów do rozmiarów niemal dorównujących sławnemu protoplaście, co oczywiście przekładało się na zdawalność egzaminów. Sam Mierzwnik był człowiekiem raczej przeciętnym i nie rzucającym się w oczy pod żadnym względem. Średni w sporcie, średni w dysputach intelektualnych, ale przede wszystkim nieudacznik w życiu osobistym. Dwukrotny rozwodnik, z którego dorosłe już dzieci bezkarnie „doiły” ile popadnie. Jego sędziwa matka wielokrotnie powtarzała

 – Ojciec się w grobie przewraca, widząc twoje życie synu!

Szum na korytarzu zdawał się nasilać.

 – A chcę Pana uprzedzić, że są tu koty o wiele więcej warte niż moja Kari! – cisnęła dalej kobieta.

– No niech pan coś do kroćset w końcu powie! – krzyknęła – panie Mierzwnik!

– Szanowna pani – odparł kapitan szorstkim głosem – podpisała pani, przed wejściem na pokład Stradivariusa oświadczenie o zapoznaniu się z Rozporządzeniem Ministra Infrastruktury z dnia szóstego października 2293 roku, paragraf 197 w sprawie szczegółowych warunków i sposobu transportu „zwierząt wystawowych” w podróżach stelarnych.

Poza tym pragnę przypomnieć, że państwa koty są również ubezpieczone! – i już zupełnie na marginesie – szanowna pani, wolał bym by zwracała się pani do mnie „per kapitanie”.

Mierzwnik nie zdawał sobie chyba sprawy, że argument o ubezpieczeniu podziała na zgromadzonych, obłudnych frustratów niczym płachta na byka i wywoła prawdziwą burzę emocji.

– Potwór!

– Bestia bez serca!

– Nieludzki urzędas!

– Plebejski wykształciuch!

Dało się słyszeć głosy rezonujące w metalowej rynnie korytarza.

– Jak pan może Kapitanie, one są jak dzieci, nieporadne, wymagające stałej opieki! – krzyczał ktoś z tyłu wysokim, kogucim głosem.

Chudy jegomość w słomkowym kapeluszu i czymś w rodzaju habitu, przeciskał się przez rozjuszamy tłum by dotrzeć do nerwowo gestykulującej Tekli.

– O Panie Bonifacy! – proszę wytłumaczyć temu nieuświadomionemu dżentelmenowi, może twarda, męska perswazja przemówi czytelniej do jego nieczułej, urzędniczej duszy niż płacze niewieście – rzekła kobieta, gdy jej zausznik w końcu dobrnął do pary rozmówców.

– Postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy, pani Teklo.

– Bonifacy Zais, przedstawił się falsetem.

 – Zakrapiana impreza? Czy może mu coś za młodu wycieli? – szepnął kapitanowi szyderczo i wprost do ucha , stojący nieopodal bosman – to ten ich ksiądz.

Mierzwnik odchrząknął porozumiewawczo starając się zachować powagę zgromadzenia.

– Reprezentuję tu Związek Felinologiczny – ciągnął jegomość, jestem członkiem zarządu oraz koordynatorem programu „Słońce Bastet dla Kota”, jestem również opie…

– Wiem kim pan jest – przerwał Kapitan podniesionym głosem – zapraszam pana panie Zais, panią Teklę Cios-Rynalską oraz trzecią wybraną osobę na mostek a resztę państwa proszę o powrót do kajut.

– Proszę o Ciszę! Głos Mierzwnika wyraźnie słabł – Mateusz…hmm! – odchrząknął – wytłumacz Państwu – kiwnął do Bosmana.

– Zgodnie z regulaminem – zawołał dwumetrowy brodacz – wszelkie nielegalne i podkopujące autorytet władzy kapitańskiej zgromadzenia, na statku w przestrzeni kosmicznej, podchodzą pod próbę buntu na pokładzie.

– Jak on śmie! – krzyknęła Tekla!

Proszę się uspokoić – odparł już łagodniejszym głosem Mierzwnik, takie jest prawo. Aby wszystko pozostało zgodnie z jego literą wybierzcie proszę delegację, która przedstawi nam wasze stanowisko.

Na korytarzu rozgorzał wielogłos dyskutantów.

– Proszę! Proszę…o ciszę! – wybieramy trzecią osobę do delegacji, oraz spokojnie rozchodzimy się do kajut – piszczał Zais – kapitan obiecał pertraktacje!

– Proszę państwa o ciszę i rozejście się! Kapitan ruchem głowy wskazał dwom wartownikom by ogarnęli sprawę. Blokujące dostęp, wyćwiczone na taką okoliczność, umundurowane byczki, zaczęły delikatnie acz stanowczo popychać rozgorączkowany tłum w stronę głównego holu. W efekcie czego na korytarzu zrobiło się znacznie luźniej. Klimatyzacja miała też mniej roboty.

Trzecią osobą w delegacji „kociarzy” została (wynajęta przez organizację jako opiekunka kotów) weterynarz-fenolog Maria Bouwke.

Kapitan ucieszył się na myśl, że doktor Maria będzie reprezentować Związek. Ona z ich pokładowym konowałem byli kiedyś parą. O ile udało mu się zauważyć, od chwili startu ponownie są ze sobą w sporej zażyłości.

Ze strony, więc Intergalaktyka FKRP Stradivarius w skład delegacji weszli:  

– Sławomir Mierzwnik – kapitan,

– Kamil Papierzyńki – pierwszy oficer i nawigator

oraz dr Albin Korek – lekarz pokładowy.

Mierzwnik spotkał się tego wieczoru z Korkiem i Papierzyńskim na kieliszku wódki. Obaj panowie kajutę kapitańską opuścili około trzeciej nad ranem. Papierzyński w asyście dyżurnego zmianowego.

Rozmowy ze Związkiem ustalono na godzinę 11.00 U.T. SOL

Kapitan zaprosił do małej, oszklonej salki narad, tuż przy mostku. Poprosił by usiedli.

Pani Tekla Cios-Rynalska oraz pan Bonifacy stawili się punktualnie i niezwłocznie zajęli miejsca, doktor Maria przyszła z Korkiem nieco później.

Pierwsza wstała i zabrała głos Tekla.

– Szanowny panie Kapitanie na wstępie pragnę przeprosić za moje wczorajsze, niestosowane zachowanie i uszczypliwe uwagi kierowane do pańskiej osoby. Proszę zrozumieć nasze, że tak powiem nacechowane emocjonalnie zachowanie, wywołał właśnie pan swoją nieoczekiwaną i okrutną decyzją.

– Moja decyzja została podyktowana względami najwyższego rzędu, szanowana pani .

– Nie jestem biegły w medycynie, w tej kwestii wypowie się nasz pokładowy lekarz doktor Albin Korek. Nim jednak oddam głos naszemu specjaliście, chciałbym zauważyć, że obecna wśród nas pani fenolog doktor Maria Bouwke, zdiagnozowała u sześciu państwa zwierząt chorobę zwaną AZP. Doszło prawdopodobnie do wielokrotnego ukąszenia przez (podobno dawno wymarły) gatunek pchły victorium pu-lic-em – przeliterował z kartki – wywołującej u zwierząt i ludzi chorobę zwaną AZP.  

– Albinie – kiwnął porozumiewawczo w stronę doktora, sam usiadł.

 – Autoinwazyjne zapalenie przedmóżdża – kontynuował doktor. To przewlekła choroba, w której elementy układu odpornościowego atakują własne białka, właśnie w kocim przedmóżdżu. Tyczy się wszystkich zwierząt kotokształtnych: Felidae, Viverridae, Eupleridae, Nandiniidae, Herpestidae oraz Hyaenidae. Nie to jest jednak najgroźniejsze. AZP ma bowiem trzy fazy:

– obojętną: kiedy występuje niewielkie, acz specyficzne owrzodzenie w okolicach ogona,

– progresywną: wysoka gorączka, nasilające się utraty przytomności przez zwierzę,

– oraz quasi-agonalną: krwawienie ogólnoustrojowe a po niej zgon – wyjaśnił doktor.

– Do trzydziestu procent zwierząt, nawet po podaniu w fazie pierwszej silnego antybiotyku nie przeżywa. Najgorsze jest to, że wirus przenosi się na ludzi oraz wszystkie inne Hominidae. Dzieje się to w trzeciej fazie choroby, która nastąpi u zarażonych na Stradivariusie zwierząt, za niecałe dziesięć dni, licząc od dzisiejszego poranka – przerwał nabierając powietrza, po czym kontynuował wywód.

– Zainfekowane osoby będą czuć się dobrze, a tylko zdradzać będą ślad choroby we krwi –zdjął okulary, przetarł je chusteczką nie przerywając mowy.

– Najdziwniejsze jest to, że roznoszący chorobę gatunek pchły został praktycznie wytępiony we wszystkich ludzkich siedzibach. W formie żywej nie występują w przyrodzie od ponad stu lat. Jak się pewnie domyślamy, pchła została wyprodukowana sztucznie, jako broń bakteriologiczna. Nie chodzi tu o koty, mili państwo. Ale o zdrowie naszych przyszłych dzieci – oczy zapłonęły mu dziwnym blaskiem, czuł, że do tamtych zaczyna trafiać jego retoryka.  

– W gonadach i szpiku zarażonych płodów, będzie można zaobserwować nieodwracalne zmiany na poziomie genów. Pęknięcia chromosomów, nierównomierne połączenia ich par oraz błędny podział. Ponad wszelką wątpliwość, zmiany doprowadzą do ciężkiego uszkodzenia płodu zainfekowanej pary. W przypadku pandemii w wielkich aglomeracjach może to doprowadzić do ogromnego spadku narodzin zdrowych i zdolnych do samodzielnego życia dzieci a nawet wyludnienia całej kolonii– westchnął.

– Taki był drodzy państwo cel twórcy pchły w czasach wojennych końca XXII wieku. Dowolny odcinek chromosomu – ciągnął doktor – zostaje chorobowo zmieniony przez złośliwe aberracje, uszkadzające geny kodujące białka, biorące udział w rozwoju mózgu płodu ludzkiego.

Z kieszeni marynarki doktor wyjął zwiniętą w trąbkę starą książkę (a raczej broszurkę), otworzył pożółkły podręcznik i zaczął cicho czytać.

– W efekcie czego ciężarna kobieta może rodzić dzieci o wyglądzie dymorficznym, microcephalicznym, mikrognatycznym. Dzieci będą posiadać zmarszczki nakątne, wszelakie asymetrie twarzoczaszki łącznie z guzami czołowymi, wyjątkową zdeformowaną nasadą nosa z krótki grzbietem i rynienką podnosową, dysplastyczne małżowiny uszne. Nastąpią zmiany kostno-stawowe, nadmierna ruchomość stawów i pseudosyndaktylia stawów. Na skórze mogą występować naczyniaki i wyrośla przeduszne, polidaktylia, wielostawowość kończyn – przerwał i podniósł oczy na obecnych.

– Mam czytać dalej?  

– Doktorze Korek, co pan radzi? – spytał kapitan.  

– Co radzę? Uśpić całe kocie towarzystwo, wsadzić do promu i wystrzelić w kierunku najbliżej gwiazdy by spłonęło w jej koronie.

– Doktorze, najbliższa gwiazda to ta, do której lecimy – Syriusz! – wtrącił Kapitan.

– Sławek, wiem! To była tylko przenośnia – odparł Korek.

– Żadna ze stacji epidemiologicznych nie wpuści nas z przypadkiem AZP na pokładzie a co dopiero z sześcioma ewidentnymi przypadkami choroby, sto lat temu dziesiątkującej ziemskie kolonie w Drodze Mlecznej – koty zaczną zarażać za niecałe 10 dni.

– Oddaje głos pani doktor Fenolog.

Maria wstała obciągając przykrótką spódnicę, w której mimo „średniego wieku” było jej całkiem dobrze.  

– Szanowni państwo jako fenolog poświęciłam całą praktykę weterynaryjną kotom, kocham je i podziwiam za ich mądrość.

Jednak nie sposób nie zgodzić się z nazbyt sugestywną interpretacją doktora Korka.

Koty zaraziły się prawdopodobnie jeden od drugiego na spotkaniach z „Słoneczną Bastet” (w których niestety nie uczestniczyłam z powodów formalnych) chorobą, która od stu lat praktycznie nie istnieje. Nikt nie spodziewał by się, że gdzieś mogą znajdować się nosiciele tego wirusa. Próbki wirusa AZP jak i wielu innych broni biologicznych znajdują się dobrze chronionych laboratoriach.  

– Zatem to sabotaż!? – krzyknął poirytowany Bonifacy Zais – po czym zapadło nieprzyjemne milczenie.

– Pozwoli pan kapitanie? – odezwała się Maria Bowke – Szanuję pańską funkcję na pokładzie i nie chcę negować pańskich kompetencji. Byłby pan jednak uprzejmy i zwrócił uwagę na inne aspekty naszej podróży.

–  Jakież to aspekty? Czy humanitarne?

–  A może felidaearne? – wtrącił Korek z przekąsem?

Komandor Papierzyński zachichotał pod nosem.

– Pana to śmieszy poruczniku? – obruszyła się Tekla.

Zaskoczony nawigator pokręcił przecząco głową, odchrząknął.  

– Chodzi mi o poza medyczne aspekty naszej misji na Bubastis wtrącił Zais.

– A jakież to poza medycznymi i etyczno-humanitarnymi wchodzą jeszcze w grę? – spytał Kapitan.

– A Religijne!

– Co proszę?

– Jesteśmy kościołem Ba en Aset, wierzymy że przez radość, muzykę i taniec wspólnie z naszymi podopiecznymi wstąpimy tak na wyższą ścieżkę rozwoju duchowego. Czy jest pan wierzący Kapitanie?

– A co to ma do rzeczy panie Zais?

– A ma, i to wiele. Bo wierzyć to wiedzieć Kapitanie – rzekł a raczej wypiszczał Zais, rozpinając wysoki kołnierzyk koszuli – kątem oka Mierzwnik dostrzegł paskudną szramę ciągnącą się do jabłka Adama aż do szczęki Bonifacego.  

– Bastet nas uratuje, nasze święte koty i nas ich przewodników, poprowadzi do światła. Gdyż drodzy państwo Bastet to także bogini płodności wierzymy, że ochroni nas przed skutkami AZP – odparł pewnie Bonifacy.

– Pan bredzi Zais! – krzyknął Korek, może w pana geriatrycznym towarzystwie nie ma ludzi zdolnych urodzić jeszcze dziecko, ale załoga FKRP Stradivarius to głównie młodzi ludzie, przyszłe matki i ojcowie. Może was także wystrzelić z waszymi pociechami w kierunku jakiejś gwiazdy?

– Pan nam grozi doktorze? – odezwała się Tekla.

– Proszę o spokój! – krzyknął Kapitan.

– Może ja wtrącę słówko – odparł Zais. Czy izolacja nas i naszych kotów w szczelnie zamkniętym pokoju modlitw i dowiezienie na Bubastis wchodzi w grę? – spytał Bonifacy?

– Obiecuję całkowity brak kontaktu z personelem – ciągnął Bonifacy, napoje i jedzenie podawane będą przez robo-stewardów. Nasze osobiste rzeczy weźmiemy ze sobą. Prosimy tylko o łóżka polowe i pościel – rozumnie pan?

– Może i zgodził bym się na taką opcję – rzekł kapitan – ale czego wy się właściwie spodziewacie, że odprawa Bubastis wpuści zainfekowane towarzystwo?

– A może Pan sprawdzić? – odparł Bonifacy.

– Co mam niby sprawdzać? Krzyknął wyraźnie zbulwersowany – Mierzwnik. Jestem kapitanem żeglugi interesolarnej od dwunastu lat. Kodeks mam w jednym paluszku, tak jak pan swe tajemnicze obrzęda.  

– Pan sobie chyba nie zdaje sprawy z faktu Zais – ciągnął kapitan, że Bubastis mimo, że jest kolonią-kościołem podlega prawu kosmicznemu a nie kanonicznemu. W przeciwnym razie była by zamknięta w trybie natychmiastowym i obłożona „fizycznym embargiem”. Wie pan co to fizyczne embargo?

– Ale może Pan się choć upewnić – drążył Zais!

– To jakiś obłęd! Ich obowiązuje prawo kosmiczne tak samo jak mnie. Panie Zais! Odpowiedź brzmi: Nie!

– Nie będę niczego sprawdzać, proszę mieć na uwadze powagę mojej funkcji jako kapitana intersolarnego statku rejsowego.

–  Nie zna Pan potęgi Bastet -Kapitanie Mierzwnik – niemal zaintonował Zais!

–  Oraz opieki jaką otacza swoich wyznawców! – dodała drżącym głosem Tekla.

– Pan zdaje się panie Bonifacy nie ma jeszcze czterdziestki? Czy planuje pan potomstwo? – wtrącił doktor.

– Moje życie prywatne nie wchodzi w grę, liczą się nasze koty – ich przetrwanie. Proszę nas zrozumieć Kapitanie – kontynuował Zais. Gdyby ktoś, w pana obecności opluł krzyż i załatwił się w kościele? Jak by pan się czuł z tym faktem ? Jakaż by była pańska reakcja? Byłby pan szczęśliwy kapitanie ?

Milczenie.

–  Sądzę, że nie – ciągnął Zais. Bo to by była profanacja. Zdeptanie pana wartości. Proszę zatem zrozumieć i nas– tym właśnie jest dla nas ofiara z życia „niewinnych oblubieńców Bastet”.  

– Może pańskie życie nie wchodzi w chodzi w grę, panie Bonifacy! – żachnął się doktor – ale przez swą ignorancję naraża pan młodych członków załogi na bezpłodność i kalekie potomstwo. Dla mnie jako lekarza to jest właśnie profanacja i to najwyższych lotów – panie Zais.  

– Proszę spojrzeć na wideo-pulpity. Przygotowałem troszkę starego materiału zdjęciowego przedstawiające potomstwo ludzkich rodziców dotkniętych AZP –doktor uderzył w wirtualną klawiaturę.

– Proszę sobie darować doktorze!- krzyknęła Tekla

– Albin proszę – szepnęła Maria, kopiąc doktora pod stołem.

– Ależ z chęcią je państwu pokażę, ciągnął poirytowany Korek.

– To zbyteczne doktorze – zripostował kapitan, dajmy państwu ze Związku zebrać myśli.  

Tekla energicznie wstała odpychając z impetem krzesło.

–  Nic nie będę już zbierać Kapitanie, nie zgadzam się na uśpienie i kremacje naszych pociech. Prędzej zamkniemy się z nimi w „sali nabożeństw” i rozpoczniemy strajk głodowy.

Po chwili dodała pewniej, uczepiwszy się tej myśli

– Oświadczam panu publicznie, nagłośnimy w mediach, jak pan notabene pracownik „Omnis” nas traktuje. To będzie koniec „Omnis” i pana kariery zawodowej, kapitanie Mierzwnik!

Po raz kolejny zapadło nieprzyjemne milczenie, słychać było tylko, stłumione odgłosy krzątających się nawigatorów.  

– A więc?! – spytał rozdrażniony Mierzwnik – zagryzając zęby i udając spokój.

– A więc, proszę wymyślić inne rozwiązanie – rzekł Bonifacy.

Oboje z Teklą wstali i ostentacyjnie opuścili salę.

– Kurwa…to się w pale nie mieści! To babsko śmie mnie szantażować! – palnął Kapitan w stół polimerowym notebookiem, który na chwilę odkształcił się, po czym wrócił do stanu pierwotnego.  

 – Mario! – rzekł Korek do swojej przyjaciółki – zrób coś na miłość boską! Też jesteś członkiem tej kociej sekty czy co?

–  Dobrze wiesz, że nie jestem. Jestem przede wszystkim naukowcem i obrońcą praw zwierząt. Szczególnie umiłowałam koty i nie pozwolę wam, tak po prostu uśpić tych biedactw.

–  Tak mówi naukowiec? -przerwał Korek z lekką szyderą.

– Nie pozwolę ich uśpić bez upewnienia się, że zrobiliśmy dla nich wszystko co w naszej mocy. Maria wstała z krzesła odgarniając włosy do tyłu, z sykiem wypuściła powietrze z ust.  

– Jako lekarz i fenolog, oraz naukowiec wiem co należy robić – ciągnęła. Znam przepisy, ale jako miłośnik zwierząt przypominam wam, że macie moralny i humanitarny obowiązek wyjść z tej sytuacji tak, aby obie strony były syte i koty całe – dodała może troszkę niefortunnie a może celowo.  

– Hahaha!…wybuchnął spazmatycznie milczący Papierzyński.

– To pana śmieszy nawigatorze? – krzyknęła doktor Maria. Kierując na biedaka całą nagromadzaną złość. Nawigator spuścił głowę robiąc się z lekka purpurowy.

– Och Mario wydaje mi się, że twoja szczerość jest udawana. Ciebie chyba też pogięło z tą Bastet, która chroni ludzi przed chorobami i demonami oraz bezpłodnością – krzyczał Korek?

– Nie Albin! Mi żal tych niewinnych zwierząt, wartych ćwierć miliona za sztukę. Które stały się ofiarami obsesji swych nawiedzonych, zamożnych właścicieli. Koty rasowe w przeciwieństwie do dachowców mają „wyprane geny”, krzyżując się osobnikami bliżej spokrewnionymi, tym samym mają słabą odporność. Są bardziej podatne na różne infekcje. Ktoś podle wykorzystał je dla własnych celów. Otworzył jednocześnie puszkę Pandory.

– Co więc proponujesz – odparł Korek?

– Podać serum i czekać – rzekła Maria.

– Skąd je weźmiesz? To przecież choroba z przed wieku – krzyknął Albin!  

– Stworzę metodą syntezy chemicznej z pomocą twojego pokładowego laboratorium.

– Mam wzorzec antybiotyku – odparła lekarka.

– Podziwiam cię Mario! – dodał Korek z przekąsem. Ciekawe co jeszcze posiadasz w swych zbiorach?

– Proszę bez insynuacji doktorze Korek – odfuknęła Maria. Czy o coś mnie pan oskarża?

– Nie ale, gdybyś uratowała koty od niechybnej śmierci, jakąż gażę wypłacił by ci Związek…? Mario?  

– Jesteś bezczelny! – Maria, wstała i rzuciła pożółkłą broszurką w doktora. Kapitanie on mnie bezczelnie obraża, ja sobie nie życzę – krzyknęła w stronę Mierzwnika!

– Jak stare małżeństwo – pomyślał Kapitan i zabrał głos:  

– Nie zachowujcie się jak dzieci! – krzyknął. Mamy sytuację kryzysową i musimy ją opanować.

– Ile trzeba pani doktor by stworzyć serum?

– Trzy do czterech dni – rzekła Maria odgarniając mokre od potu włosy i uwalniając intensywną woń perfum z nano-aplikatora.

 – Zgoda, zagwarantuję je Pani, ale po trzech dniach wpuszczam uzbrojonych w paralizatory osiłków w biokombinezonach i zabieramy kocie towarzystwo. A zgodę „Omnis” załatwię, proszę się nie martwić pani Mario, już dziś do nich zadepeszuję strumieniowo, odpowiedź przyjdzie akurat w środę. Ta ropucha nie będzie mnie straszyć!

– Kapitanie! – zripostowała Maria – rozumiem, że sytuacja jest nerwowa, ale proszę zachowywać się stosownie do powagi pańskiej funkcji na okręcie.

– A można rzucać książkami? I to w członków załogi? – dodał Korek.

– Trzy dni. Alan! Zgadzasz się? – spytał Kapitan doktora, ignorując dialogi niezwiązane z meritum sprawy.

– Doktor milcząco podniósł dłoń, po czym szybko ją opuścił wbijając wzrok stół.

–  Trzymam Panią za słowo pani doktor – rzekł kapitan.

–  Czekamy zatem na raport doktor Marii w piątek po obiedzie, teraz wracajmy do swoich obowiązków, przed nami sporo pracy.

Korek wstał i położył doń na nagim ramieniu Marii.

– Idziesz?

– Zabieraj łapę, odfuknęła pani fenolog i ostentacyjnie wyszła z sali.

-Buhahaha! zarechotał Papierzyński gdy Maria wychodziła waląc szklanymi drzwiami.

– Zamknij się łosiu!- wycedził doktor przez zęby.

Noc była nerwowa dla wszystkich. Mierzwnik nawet po dwóch drinkach to spał, to nie spał, przewracał się nerwowo w koi, śniły musi się oczywiście koty łaziły po nim, łaskotały wąsami, muskały twarz włochatymi ogonami i lizały szorstkimi językami stopy, wszystko pływało w jakiejś gęstej białej zawiesinie, jakimś skondensowanym mleku. W ich przeciągłym miałczeniu kryło się coś złowieszczego, lepkiego i toksycznego. Wstał, huczało mu w głowie spojrzał na odczyty puls 110, ciśnienie 150/90. Diagnoza: odczyty podwyższone. Zalecenie: fluoksetyna 10ml.

–  Nerwy! – pomyślał -nic nie będę brać.  

Wzuł kombinezon i wyszedł z kajuty. Na korytarzu minął podoficera dyżurnego, który mu regulaminowo zasalutował. Doszedł do windy, zjechał na poziom drugi hydroponiczny. Panowała tam zdecydowanie niższa temperatura, w powietrzu czuć było wilgoć, śpiewały autentyczne ptaki i rosło wiele gatunków roślin produkcyjnych oraz ozdobnych. Roślin z różnych stref klimatycznych. Ściany produkcyjne były oddzielone labiryntem szkła i grodzi od części rekreacyjnej.

Pasażerowie mieli tam namiastkę Ziemi. Uprawiali jogging, jeździli na rolkach lub spacerowali. Na rowery Mierzwnik nie wyraził zgody, choć podobno także chcieli. Przed otwarciem drzwi hydroponiki na ścianie windy zamigotał trójkąt – logo “Omnis”. Zgłosił się senter patrolujący pokład. Zameldował spokojnym, metalicznym „basem buffo”, że na pokładzie nie znajduje się nikt z personelu ani gości i że, nie zauważono niczego podejrzanego. Po czym drzwi otworzyły się samoczynnie.

Kapitan idąc pustym korytarzem oczywiście nikogo nie spotkał, na to liczył, miał dość natrętnych ludzi. Było grubo po ciszy nocnej, towarzystwo dawno już spało w kajutach. Spojrzał przez bulaj. Obrazy gwiazd zakrzywionej czasoprzestrzeni w postaci lekko półkolistych linii z wolna przesuwały się w obszarze ustalonego odniesienia. Mikro osobliwość generowana przed i za statkiem niezwykłą poświatę korytarza Schwarzshillda, kolorem i fakturą przypominała zorzę polarną. Zwano ją też Aurorą. Ich cel znajdował się 8,6 lat świetlnych od Ziemi. Syriusz wraz z swoimi dwoma gwiezdnymi towarzyszami. Orbitująca wokół niej skalista planeta – niemal brat bliźniak naszego ziemskiego Księżyca z prawie zerową atmosferą i jedną piątą ziemskiego przyciągania. Jest to najbliższa Syriuszowi planeta, którą wyznawcy Bastet ochrzcili Bubastis na cześć starożytnego miasta w Egipcie.

Bubastis to sporej wielkości dawna baza wydobywcza. Kościół Ba en Aset kupił ją za śmieszne pieniądze od Chińskiej kompani San jiao xíng, jako nieczynną górniczą bazę „Dong” (wschód) i zamienił za pieniądze wyznawców w ekskluzywny hotel religijny. Ogólnie wiadomo, że Egipcjanie mieli fizia na punkcie Syriusza. Był czczony przez nich jako bóstwo. Egipcjanie opierali swój kalendarz astronomiczny na heliakalnym wschodzie Syriusza, który zbiegał się z wylewem Nilu raz na 1460 lat. Nie bez kozery Kościół Ba en Aset wybudował tam bazę. Miejsce to miało dla nich wymiar wysoce mentalny.

Kapitan nie wierzył, że pozwolą im tam wylądować z zainfekowanym, żywym ładunkiem świętych kotów. Mimo religijnego zafiksowania muszą respektować przepisy, jeśli nie chcą być objęci fizycznym embargiem. Co wiąże się praktycznie z zagłodzeniem na śmierć. Niegdyś, jeszcze służąc w wojsku, widział kolonię „embargowaną”. Na orbicie stało sześć fregat klasy „skorpion”. Blokujący strzelali bez skrupułów do wszystkiego co ląduje i startuje, niezależnie czy byli tam ludzie czy statek pilotował robot.  

– Zeżrą się nawzajem, a wcześniej zjedzą własne koty – śmiał się pod wąsem Mierzwnik.

Ta myśl nawet w atmosferze nerwowego absurdu brzmiała całkiem znośnie.

Martwił go jednak o ten strajk głodowy. To naprawdę może mu zaszkodzić.

Tekla z tym Bonifacym to wytrawni gracze. Cała nadzieja kapitan pokładał więc w dziewczynie Korka i jej serum.

– Zdecydowanie muszę porozmawiać z kimś z zarządu „Omnis” i to jeszcze dziś przekazem strumieniowym – dumał.

Szedł aleją przez pokład hydroponiczny. Gdzieś w oddali usłyszał człapanie strażnika. Ciężki, opancerzony senter posuwał się w głąb korytarza na ustalonej trasie patrolu. Kapitan skręcił do strefy zwanej Paramo, kamienie, trawy kępkowe, agawy i jukki oraz olbrzymie, astrowate rośliny rodzaju Espeletia. Dawało to niepowtarzalny klimat andyjskich pastwisk o charakterze półpustynnym. Wtedy zobaczył, że coś leży pod szklaną ścianą – wodospadem. To był martwy ptak, jeden z tych pięknych i kolorowych, rajskich śpiewaków, które swobodnie latały pod kopułą „hydro”. Był wyraźnie pocięty, wręcz rozczłonkowany jakimś ostrym przedmiotem. Zdecydowanie podejrzana i niebezpieczna sprawa do wyjaśnienia.

– A może to sygnał dla niego, który brzmi – wracaj Sławek?

Zadrżał przysiad, na przygodnym głazie przy wielkiej i rozłożystej espeletii. Czuł, że musi czym prędzej uciekać, do najbliższej śluzy było około 50 metrów a on nawet nie wziął ze sobą komunikatora.

– Idioto! – krzyknął do siebie w myślach.

Wsłuchiwał się w otoczenie, słyszał szum wodospadów w szklanych taflach. Był sam.  

Po chwili jednak do uszu kapitana dobiegło jakby ciche uderzenie a raczej mlaśnięcie – coś jak by się przewróciło lub zeskoczyło na ziemię bosymi, platfusiastymi stopami.

Ktoś był jednak na pokładzie. Wstał i powoli się rozejrzał. Obrócił się za siebie. Był spokój, śpiewały ptaki, szumiała woda. Nic. Wolał jednak się ostrożnie ewakuować z „hydro”, gdyż sytuacja była co najmniej podejrzana. Rozczłonkowany ptak w kałuży krwi…. brrr! Tego nie zrobiło żadne zwierząt stąd.  

Nagle zobaczył kątem oka cień. W ostatniej chwili odskoczył. Rozległ się głuchy zgrzyt i ostry metalowy przedmiot uderzył w piaskowiec, tuż nad jego głową, odrywając masę ostrych, kamiennych odprysków, rażących twarz kapitana niczym rykoszety.

Oczom nie wierzył, przed nim stał ktoś przebrany za wielkiego, aksamitnego kota. Wyglądał jak niedźwiedź z górskich kurortów, z którym dzieci robiły sobie zdjęcia. Z tą jednak różnicą, że był aksamitny i zamiast niedźwiedziego łba miał karykaturalny koci pysk z wąsami i sterczącymi uszami. Na futrzanym zadku dyndał mu przyczepiony, aksamitny ogon. Miał też na nogach futrzane buty na gumowych podeszwach. Szczerzył doczepione uzębienie drapieżnika. U rąk miał włochate rękawice do których przytwierdzone były całkiem spore, długie i realnie niebezpieczne sztylety. O czym świadczył głęboki ślad na skale.  

Szok! – kapitan stał jak w zamurowany.

– Miaaaaau! – krzyknął kot-przebieraniec i ruszył w stronę człowieka.

Mierzwnik nie wiedział czy być bardziej zaskoczonym czy przestraszonym nagłym atakiem.  

Instynkt wziął jednak górę, kapitan rzucił się do ucieczki w stronę windy. Kot biegł za nim na czworakach z tą jednak różnicą, że starał się nie dotykać kolanami ziemi by, jego pląs przypominał „koci bieg”. Kuguarem to on chyba nie był, bo galopował niczym koślawy wałach, przy tym koszmarnie hałasował. Przypominał raczej biegnącego, włochatego goryla niż kota. Mierzwnik biegnąc w służbowych butach już w chwili startu osiągnął znaczną przewagę nad goniącym go indywiduum.

Kapitan dopadł pierwszej szklanej bramki, wcisnął przycisk „Emergency” uruchamiając cichy alarm. Drzwi z sykiem zamknęły się.

Najbliższy senter oraz szef ochrony statku, powinni w tej chwili odebrać prośbę o pomoc. Zamknięta szklana śluza, nie była żadną przeszkodą dla naszego kocurka. Kot przycwałował do szklanej bramki i jak można się było spodziewać wybił szponiastą ręką szybkę w ażurowym wsporniku śluzy, dosięgając tym samym dźwigi. Całe szczęście Mierzwnik zyskał dzięki temu kilkanaście sekund przewagi.

Kapitan biegnąc paradoksalnie parał się z idiotycznymi dylematami

– Na przykład: Czemu ten kretyn nie biegnie na dwóch nogach tylko ściga go na czworaka? To jakiś świr chyba lub ktoś robi mu kawał? Nie miał śmiałości pytać kocura. Poza tym koty przecież nie mówią tylko polują.

Gdy Kapitan dopadł windy usłyszał w oddali nieregularny tętent, znaczy kocisko konstytuowało znów pościg. Czuł, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Dopadł windy, wcisnął przycisk zamykacza, drzwi zaczęły się powoli zasuwać.

– Dalej, dalej! – krzyczał na urządzenie.

Pozostała już zaledwie niewielka szparka do pełnego zamknięcia wrót, warunkującego start windy. Niestety sekundę wcześniej aksamitny kocur dopadł drzwi i celnie wraził w niewielką szparkę swój żelazny szpon. Nie tyle usiłując dosięgnąć człowieka, ale aby zmusić windę do ponownego otwarcia.

Siłownik windy mocował się przez chwilę z pazurem, ale bezpiecznik niestety zadziałał prawidłowo. W drzwiach mógł znajdować się przecież zakleszczony pasażer. Drzwi ruszyły w drugą stronę. 

– To koniec pomyślał Kapitan cofając się w tył, zaraz mnie pokroi.

Nagle tyłu dobiegło ciężkie stąpanie:– Umf, umf. To zbliżał się senter.

– Senter! – krzyknął Mierzwnik radośnie – może mam więc szanse wyjść z tego cało!

Już widział przez powiększającą się szparę aksamitne futerko i koralikowe martwe oczy, które zwiastowały jego niechybny koniec. Skończy jak ten ptaszek na rożnie!

Drzwi się całkowicie otworzyły. Ani jednak robot, ani kot nie atakowali, czekając może na wzajemną reakcję.

Kot zamarł patrząc na gigantycznego, opancerzonego bezgłowca, zaczął cofać się w stronę mroku korytarza. Generatory sentera głośno i przeciągle pracowały, wieżyczki na ramionach ze zgrzytem, bezskutecznie szukały celu!  

Chryste ! Senter zastrzel to do cholery – krzyczał Kapitan!

Senetr zaś mierzył i mierzył, w kapitana w ściany w sufit, wodospad, zgrzytnął teleskopami nóg, kręcił się wzdłuż własnej osi, niestety nie mógł znaleźć celu!

Kot coraz odważniej zbliżał się do windy i ślepego robota.

– Nadia nie nawiedzę ciebie i twoich militarnych zabawek – przez ciebie teraz to bydle mnie zaszlachtuje –Mierzwnik krzyczał do kamery w windzie.

Kot zachichotał pod maską i ruszył z powrotem do windy trąc pazurami o pazur, aż posypały się iskry.

– Otwieram ogień, nienaturalnie niski bas sentera, turkoczący huk karabinów maszynowych i głośne „Miałuuu!”

Robot pluł kulami na oślep. Mierzwnik siedział na podłodze windy, zaciskał uszy przeraźliwie krzycząc. Tumany ognia i dymu wdzierały się do windy. Przeraźliwy syk gazów prochowych, odprowadzanych przez boczne otwory potężnych luf, nieludzki jazgot automatycznego ładowania i kręcącego się mechanizmu spustowego sprawiały, że Mierzwnikowi niemal gotował się mózg. Robot stał i omiatał korytarz ogniem ciągłym.

Słychać było dźwięk łusek upadających na ziemię. Nadludzkim wysiłkiem kapitan wcisnął przycisk zamykania – winda ruszyła.

Mierzwnik siedział i łapał chciwie powietrze.

– Przepraszam Nadiu! -rzekł rozdygotany Mierzwnik, na progu kajuty szefowej ochrony.  

–  Wybaczam ci, też bym się zesrała ze strachu – rzekła mała filigranowa brunetka o zgrabnym tyłeczku w obcisłym kombinezonie.  

Pierwsze co zrobił kapitan, to zarządził godzinę policyjną na całym statku, oraz ustanowił zakaz samowolnego wstępu personelu ludzkiego do „hydro”.

Resztę nocy spędzili w pokoju szefa ochrony: Nadii Papierzyńskiej-Kowal w strojach i pozach mniej oficjalnych. Gdy nie byli zajęci sobą, sprawdzali nagranie po nagraniu, nic się nie zarejestrowało. Nagranie ukazywało co prawda szaleńczy bieg Mierzwnika, scenę przy głazie, strzały sentera. Robot meldował, że strzelał na oślep. Patrzyli jego oczami. Nadia wyjaśniła, że robot dostrzegł tylko iskry oraz drobną anomalię termiczną, którą z nimi powiązał. Całe szczęście program robota wziął ją na cel by ratować życie człowieka. Nadia, była pewna że, pod futerkiem kotek miał instalację zwaną potocznie „kolczugą Mithril”. Używaną przez wojsko siatkę emitującą pole stealth, maskujące nosiciela i niewykrywalną przez urządzenia elektroniczne, głównie przez matryce światłoczułe i sensory termiczne. Pomysł nazwy zaczerpnięty oczywiście z „tolkienowskiej trylogii”.

Nadia z dumą przeglądała rekord z interwencji „sentera”

– Spójrz Sławek, całe szczęście, że to mój robot z demobilu a nie cukierkowaty gadżet korporacji. Pamiętasz? Roztropnie postawiłam warunek Tobie i braciszkowi, że skoro mam odpowiadać za bezpieczeństwo na tym stadku sprzęt ma być mój. Mój wojskowy senter wiedział jak walczyć z technologią stealth. Szukał sygnału agresora ignorując kontakt wzrokowy. To uratowało ci życie Szefie!

– Jestem więc twoim dłużnikiem Nadiu!

– Dziewczyna uśmiechnęła się. Od dwóch lat niczym walkiria pełniła rolę bardzo osobistego ochroniarza starszego o dziesięć lat dowódcy-rozwodnika na pokładzie Stradivariusa. Oboje byli po przejściach i oboje nie mieli nic do stracenia. A długie i nudne podróże do odległych słońc tylko temu sprzyjały. Nadia była specem od cyberwojenki. Zaczynała jako pilot mecha. Kiedyś jednak podczas ćwiczeń na „Dżowannie” jednej z planet Alfy Centaura jej egzoszkielekt eksplodował a jej przyjaciółki dla odmiany implodował. Obie postanowiły nigdy w życiu nie dać się zamknąć w chodzącej puszce. Nadia miała wybór, bo przeszła tylko operacje przeszczepu skóry pleców, jej koleżanka raczej już go nie miała, gdyż straciła wszystkie cztery kończyny podłączone do sensorów maszyny.

Nadia postanowiła zatem skupić się na automatach, wkrótce ta niepozorna kobietka stała się liczącym ekspertem w tej dziedzinie, chętnie wykorzystywanym przez wojsko. Niestety miała też niewyparzony język. Drobna wymiana zdań z naczelnym dowódcą piechoty zmechanizowanej pozbawiła ją dożywotnio rangi dowódcy z wilczym biletem w armii.

Całe szczęście jej brat Alan miał dobrego kolegę Sławka, który za jego namową uczynił ją szefem ochrony na Stradivariusie.

Patrz Sławek! – krzyknęła nagle dziewczyna – Tu widzisz? Robot strzela z daleka – komentowała – Cel się przemieszcza, widzisz ślad linii strzału? – wskazała na wirtualny ekran zawieszony nad stołem.  

Posłałam tam uzbrojonych techników może kotek zarobił postrzał i będziemy mieli ślady posoki.

Nadia włączyła wszystkie światła w hydroponice. Po godzinie meldowano z „hydro”. Niestety niczego nie znaleziono, żadnych śladów DNA. Latająca kamera pokazała na kamieniu ślady po szponach, zabezpieczono też zdechłego ptaka.

– Sławek czy ja dobrze zrozumiałam, ten groteskowy kocur miał rękawice z stalowymi pazurami imitującymi kocie, tak??

 – Tak, to był jakiś tandetny przebieraniec rodem z cyrku, noże zaś były długie i ostre. Omal mnie nimi nie pokroił – rzekł Kapitan.

– On musi mieć dostęp do technologii wojskowej. Może to jakiś zbzikowany weteran!

 Nagle do gabinetu Nadii wpadł doktor.

– Sławek, nie mogę znaleźć Marii! Ktoś zniszczył moje laboratorium, cała aparatura potrzaskana!

– Maria zniknęła?  

– Czyżby ona sabotowała podróż i współdziała z tymi kocimi fanatykami zasugerowała cicho Nadia?

– Nie możliwe – zripostował Korek – Znam ją dłużej niż was, nawet jej się kiedyś miałem oświadczyć! To nie ma sensu, to nie ona!

– Miłość zaślepia – zachichotała Nadia!

Sam próbowałeś po spotkaniu z tymi ze Związku udowodnić jej udział w spisku a teraz ją bronisz – rzucił kapitan!

– Sławek! Kurna przecież mnie znasz, wiesz że tamto nie było na serio.

Doktor ukrył twarz w rękach – Pomóżcie!

– Szybko do laboratorium – krzyknął kapitan!

Po chwilo doktor, kapitan i Nadia dopadli laboratorium. Wszystko było w strzępach, szkło i elektronika wymieszane walały się po podłodze. Patrz to chyba krew krzyknęła Nadia!

Rzeczywiście część podłogi była nią skropiona.  

– Patrzcie tu na pulpicie, ścianach, posadzce widniały ślady pazurów.  

– Chłopak sobie nie żałował – rzekł Kapitan

– Skąd wiesz, że to chłopak?

Uprowadził Marię? – spytał doktor.

– Też jestem tego zdania Korku – rzekł Kapitan.

–  A może Maria upozorowała całość by przekierować języczek uwagi na psychopatę przebierańca i do tego się pocięła dla lepszego efektu – rzekła Nadia podtrzymując swoją teorię.

– Drzwi były przecież zamknięte i zabezpieczone. Maria nie wpuściła by tej aksamitnej pokraki do środka z własnej woli. Jak kot dostał się do laboratorium? Nie wydaje się to wam dziwne?

– A tędy! – krzyknął doktor – Patrzcie! Tam w górze!

Rzeczywiście jedna z płyt podsufitowych był odsunięta

– Tamtędy gnojek wlazł, a wyszedł drzwiami z ranną Marią – rzekł Kapitan.

– W takim razie muszą być ślady krwi. Poświecę UV– odparła Nadia.

Omiotła przewód wentylacyjny niewielką lampką, którą wyjęła z kieszeni.

– Są! Nieregularne ale są, chodźmy po nich!

Ślady urywały się przy włazie technicznym do maszynowni. Nadia zarządziła “alarm czerwony”, wszyscy mieli pozostać w kajutach.

– Dzwoni Mechanik! – krzyknęła nagle przykładając dłoń do ucha. – Ktoś u nich buszuje. I to w pobliżu turbiny.

– Kurwa! – Zaklął siarczyście Kapitan! Nadia ewakuować natychmiast maszynownie, idziemy tam!

Nadia i pięciu ludzi z ochrony. Uzbrojeni po zęby, powoli posuwali się kryjąc za plecami szeregu opancerzonych „senterów”. Za grupą uderzeniową podążał Mierzwnik w hełmie i kamizelce kuloodpornej.

Ewakuowano ludzi z całej sekcji. Było więc cicho i pusto. Pod przezroczystą polimeryczną podłogą maszynowni, po której z wolna stąpali, obracała się turbina akrecyjna, źródło hipergrawitacjnego napędu Stradivariusa. W ściśle ustalonej grawitacyjnie studni, sztucznie wytworzona mikro czarna dziura tzw. Artifitial Primordial Black Hole, przyciągała z ogromną prędkością wirującą materię. Wywołana nuklearnie zainicjowanym impulsem, ściskała, po czym zaginała materię przed i za statkiem. Tworzył się w ten sposób swoisty układ w układzie. Pasażerowie żyli w dynamicznej, samopowtarzalnej oraz wyizolowanej osobliwości. Grawitacyjnym termosie czasoprzestrzennym. Przestrzeni określonej przez promień Schwarzschilda. Delikatny szum turbiny atrakcyjnej i wydłużone, lekko zagięte linie gwiazd przypominały, że statek pochłaniał dni i tygodnie świetlne przesuwając się po zakrzywionym łuku czasoprzestrzeni. Obracająca się wokół własnej osi czarna dziura wytwarzała promieniowanie Hawkinga emitując je w kierunku bliskiego osi obrotu. Bajecznie kolorowy strumień plazmy – regularny dżet zwany Aurorą, wirował ze stałą prędkością kątową wokół własnej osi, zakreślał bryłę obrotową – walca. Osobliwość ta okalała Stradivariusa podczas jego podróży po zakrzywionej przestrzeni.

Cała podróż do Syriusza miała trwać dokładnie dwa miesiące i trzynaście dni ziemskich.

Od celu dzieliło ich grubo ponad miesiąc drogi.  

Grupa uderzeniowa zbliżała się do panelu kontrolnego studni grawitacyjnej. Po ewakuacji maszynowni urządzenie działało w trybie automatycznym.

Świr w kocim przebraniu w pobliżu turbiny akrecyjnej, to nie były już przelewki i dywagacje o humanitarnym uśpieniu stada arystokratycznych kotów.

Ingerencja chorego umysłowo napastnika, znającego tajniki mechaniki hipergrawitacyjnej mogła by uczynić ze Stradivariusa niestabilną czarną dziurę w połowie drogi z Ziemi do Syriusza.

Szaleńca należało zatem bezwzględnie ująć lub zabić.

Doszli do chłodzonego cieczą bloku. Sentery zamarły jak posągi, ludzie skryci za ich plecami wyjrzeli z ciekawością. Pod ścianą, szumiącym, przezroczystym blokiem coś się ruszało i podrygiwało. To była Maria, naga powiązana szarą taśmą pakową niczym kokon. Żyła choć miała cały zakrwawiony policzek.

Doktor siedział w ambulatorium, kobieta podłączona do aparatury spała, dostała silne środki uspakajające. Policzek miała zabandażowany. Doktor skrył głowę w dłoniach. Patrzył niemrawo w posadzkę.  

– Jak ona się czuje – spytał Mierzwnik?

-Nic jej nie będzie – ten szaleniec wyciął jej na policzku hieroglif Bastet. Trzy symbole przypominające kolumnę, spodek i siedzącą kobietę kota. Straciła sporo krwi ale wyżyje, policzek to nie główna arteria, choć dużo wycierpiała.  

– Jakieś inne ślady, czy on ją przypadkiem…? Pytam bo znaleźliśmy ją nagą, owiniętą taśmą pakową.

– Nie, nie było śladów penetracji, żadnych złamać obić, nic. Tylko pokancerował jej twarz.

– O.K. niech odpoczywa.

– Co zamierzasz? – spytał doktor kapitana

 A jak myślisz? Wystrzelę kotki w przestrzeń.

Nastał trzeci dzień ultimatum. Szaleńca nie znaleziono jednak organizacja pracy na statku odzyskała z grubsza „ręce i nogi”. Godzina policyjna wciąż obowiązywała, Nadia porozstawiała w „hydro” uzbrojonych strażników w kilkunastu miejscach. Pasażerowie niestety „pytali”.

Kapitan zaprosił więc wszystkich do mesy i poinformował o losach dr Marii i o kocim szaleńcu.

– Ktoś napadł porwał i brzydko okaleczył Marię, wydrapując jej na policzku znak waszego kościoła – Hieroglif Bastet. Myślę, że ów ktoś próbował udaremnić wyprodukowanie szczepionki i zniszczył laboratorium.

– Pani Teklo – odparł łagodnie kapitan, widząc złowrogi błysk w oku staruszki-Wyprzedzam pani myśli. Maria śpi, przeszła szok ktoś ją brzydko okaleczył –kapitan wziął oddech. Czy naprawdę pani myśli, że ja byłbym do tego zdolny? Co innego koty a co innego brutalna napaść na kobietę? Czy pani mnie rozumie Teklo?

–  Nie ufam panu, najpierw muszę pozmawiać Marią. Za godzinę przypada czas naszych modlitw czy zezwoli pan nam i naszym podopiecznym wziąć w nich udział

–  Odpowiem Pani po konsultacji z szefem ochrony – rzekł kapitan

Po zebraniu w mesie spotkał się z Nadią w kajucie. Protestowała, argumentując, że w takich warunkach nie zapewni bezpieczeństwa pasażerom. Domagała się obecności ludzi ochrony na modłach.

Oboje spotkali się z Teklą i Bonifacym. Staruszka szeptała Zaisowi coś długo do ucha i ten kategorycznie zabronił. Wściekła Nadia rzuciła hełmem o podłogę.

– Sławek w takich warunkach to ja nie biorę odpowiedzialności za nic– wyszła z sali. trzaskając drzwiami.

– Proszę się nie bać kapitanie rzekł wyraźnie zadowolony Zais. Bogini Bastet będzie czuwać nad nami w trakcie modlitw.

– Proszę pozwolić choć nam sprawdzić salę przed nabożeństwem panie Bonifacy –rzekł kapitan.

– Nie skala pan „Świętej Sali” butami żołdaków to jeden z kluczowych punktów naszej umowy z „Omnis” czy mam panu przypomnieć jej treść kapitanie?

– Dobrze panie Bonifacy i pani Teklo, zgadzam się dać wam wolną rękę, kiedy na statku szaleje uzbrojony szaleniec z nożami, ale muszą państwo wyrazić swoją wolę pisemnie. Nagramy oświadczenie zgodne z protokołem, w którym zadam wam pytanie przy kamerze a wy odpowiecie na nie twierdząco sygnując dokument odciskami palców. Bonifacy i Tekla zgodzili się. Mierzwnik miał choć tą gwarancję wobec korporacji.

Ekskluzywnie ubrani ludzie w towarzystwie wystrojonych w biżuterie kocurów weszli do swej świątyni odprowadzani wzrokiem strażników

Zamknęli za sobą drzwi jak to zwykle czynili od startu Stradivariusa. Nadia obstawiła sale modlących niemal wszystkimi odstępnymi siłami, spodziewając się ataku szaleńca.  

Dźwiękoszczelna śluza chroniła wiernych przed resztą statku. Modlitwy przeciągnęły się do 14.00 U.T. SOL, gdy nagle nastąpił wstrząs, po nim kolejny – choć słabszy. Wszyscy jak stali popadali na ziemię. Kapitan boleśnie zderzył się z Nadią, która wyleciała w powietrze jak z procy, całe szczęście miała hełm i kamizelkę. Gwiazdy w iluminatorach zamigotały i z kresek przeszły w kropki. Zginęła też poświata akrecyjna, ktoś wyłączył turbinę. Nadia wstała plując krwią, miała rozcięta wargę.

– Natychmiast oddział do maszynowni – krzyknął kapitan!

Wywoływał maszynownię – Cisza.

Obraz z kamery na hełmie pierwszego strażnika, który dopadł maszynowni pokazał maszynistę i dwóch techników powiązanych taśmą pakową. Leżeli pod konsolą. Mieli zwinięte usta i ręce i nogi. Strażnik zdarł taśmę z ust maszynisty wyrywając mu trochę włosów z twarzy.  

– Niech tylko dorwę tego gnoja to wyrwę ten plugawy ogon, – krzyczał wąsaty grubas z wściekłości i bólu.

Kot podobno zaszedł od tyłu – referowała Nadia – Jednego z techników, chyba tego stażystę Janusza i przystawił dzieciakowi nóż do tętnicy szyjnej. Kazał Zapałce związać drugiego technika, potem młody z nożem przy nerce związał Zapałkę. Kot uderzył Janusza w głowę. Na końcu wbił noże w konsole, odcinając zasilanie bez parkowania. Proste nieprawdaż – rzekła Nadia?  

Do kajuty wpadł Papierzyński. – Całe szczęście bezpiecznik ustabilizował pole i osobliwość z przodu zanikła, gorzej z tą która została za nami –krzyczał nawigator. Mamy z plecami mikro czarną dziurę w odległości nie większej niż z Ziemi do Księżyca!

Zapałka jak tylko dojdzie do siebie oceni szkody. Mówił, że zrobi parę pętli w kablach, tak że ruszymy za kilka dni.

Do kurwy nędzy, zaklął siarczyście Nawigator, na razie to ja nic nie widzę. Mogę wyznaczyć co najwyżej kurs na wychodek z uwzględnieniem sił pływowych sracza.  

– Sławek co ty zamierzasz zrobić z tą czarną dziurą wielkości pestki od dyni?

– Wyślę depeszę po strumieniu, przyślą czyścicieli to może i nas zaholują.

-Nikt mnie do kurwy nędzy nie będzie holować. Zapała obiecał, że ruszy to mu wierzę.

Wtem nawigator. Przyłożył palec do ucha.

– Wywołuje mnie grubas, lecę tam – może oś zadziałamy!  

Nawigator wybiegł z kajuty Mierzwnika, trzaskając drzwiami.

–  Gdy Stradivarius stanął – kontynuowała Nadia, on podobno wstał i pocwałował na czworaka w kierunku windy. Tyle go widziano.

–  Co z modlącymi? No właśnie jeden z moich ludzi doniósł o wzroście temperatury w obrębie sali modłów, próbujemy się przebić przez śluzę. Ktoś w środku sabotował – czy jak wolisz normalnie upiekł elektroniczne zamki od wewnątrz.  

– Chodźmy tam szybko– krzyknął Mierzwnik!

Pod salą modlitw zgromadził się tłum mundurowych nadzorowanych przez bosmana Mateusza. Dwoje strażników z ciężkimi laserami próbowali przeciąć pancerne drzwi śluzy. Szło opornie bo to stop tytanu z samo regenerującym się polimerem. Ale spróbuję wychwycić sekwencje stopu i ją zneutralizować punktowo – krzyczał nadzorujący operacje technik – Jabłoński.  

–  Kapitanie melduję wzrost CO2 wewnątrz – krzyczał inny strażnik.

–  Kurwa nawet nie mam kontroli nad własnym statkiem!

– Nie ma czasu na szukanie sekwencji. Senter rozwal właz. Wszyscy stanąć za załomem korytarza – krzyknął kapitan.

Robot wystrzelił niewielki granat, który przykleił się do drzwi śluzy. Kadłubem Stradivariusa targnął potężny wstrząs. Ogromna eksplozja wygięła stalowe wrota śluzy. Oczom ochrony ukazały się poprzewracane krzesła, zniszczony ołtarzyk bogini. Wszędzie czuć było wonne olejki paliły się świece i kadzidła. Z głosików dobiegała orientalna muzyka. Sala była pusta. Tędy wyszli, dziura wycięta plazmą. Są przy wyrzutni szalup.

Kapitan, Nadia i czterech ludzi z ochrony, biegli co sił w nogach.

– Ktoś majstrował przy promie, ręcznie usuwając blokady.

– Jest odpalenie, krzyczał Zapałka do biegnących, ktoś odpalił tratwę kapitanie!

Dopadli śluzy przed drzwiami stali pasażerowie szlochali obejmowali się Tekla krwawiła trzymała w ręku dwa wybite zęby

–  To Bonifacy. On….on zwariował!- krzyczała staruszka – On uznał się za jedynego, godnego spotkania z Boginią, zabrał nasze koty…!

– Kapitanie nie byłam świadoma, teraz wiem, to myśmy mu wszystko dali jak na tacy, sfinansowali każdy jego kaprys , miał otwarty kredyt, ta wyprawa wynajęcie statku od „Omnis” to też jego pomysł!

Był bardzo przekonujący, oczarował nas swymi wizjami i niezmąconą wiarą. Nie wiedzieliśmy co planuje – sączyła swój histeryczny słowotok Tekla.

–  Mierzwnik już jej nie słuchał, stuknął w interkom,

Bonifacy odpowiedział, udostępnił nawet wizję i fonię.

–  A więc mamy epilog – pomyślał Mierzwnik!

Kot siedział bez kociego hełmu z szyi z karku sterczały mu rurki, przewody.

Siedział w futrzanym kostiumie, palił coś co wyglądało jak faja wodna. Wokół brykały arystokratyczne koty. Prom miał też sztuczną grawitację.

– Witaj Kapitanie!  

– Zais? Co ty u diabła wyprawiasz? – krzyczał kapitan. Nie chcesz lecieć do Bubastis?

Przecież ten mały pojazd nie ma hipernapędu, to tylko prom a do najbliżej placówki ludzkiej jakieś parsek z ogonkiem …czy to ogarniasz? Zais, odpowiedz! Słyszysz mnie?

Słuszę Cię dobrze i wyraźnie kapitanie, moja bogini wzywa mnie bym spotkał się nią i połączył tu w przestrzeni kosmicznej. Posłużyłem się twoim statkiem, kapitanie by otworzyć bramę do jej świata.

– Zais ta osobliwość czymkolwiek jest cię zabije. Tylko Stradivarius może ją bezpiecznie stabilizować – zginiesz Bonifacy przemyśl to!

– Oto boskie istoty wybrały mnie na syna Bastet, bym odbył z nią gody. Oto ja zasiądę po jej prawicy. Żegnaj kapitanie wspomnę o tobie bogini, gdy się odrodzę, boś był ku chwale najwyższej jej mimowolnym narzędziem.

Interkom szalupy zgasł i się już więcej nie zapalił. Zgromadzony w mesie tłum obserwował sporej wielkości iluminator, na którym pośród nieruchomych gwiazd malał niewielki, jasny punkcik.

– Czy ujrzymy otwierające się wrota do królestwa Bastet kapitanie?

Nie liczył bym na to pani Teklo, Bonifacy i kotki opadną na czarną dziurę niczym płatek róży w czeluście studni.

Płatek róży, jak to pan pięknie ujął Kapitanie Mierzwnik.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Obawiam się, Ignisdei, że Twoje opowiadanie, z powodu długości, nie zostanie dopuszczone do konkursu. Jeden z punktów regulaminu brzmi:

– limit od 10 000 do 20 000 znaków według licznika strony;

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No trudno :) dla mnie największą nagrodą będzie to gdy się komuś spodoba

Jak wspomniała Regulatorzy, limit znaków przekroczony ponad dwukrotnie, wypadałoby więc usunąć tag konkursowy.

Ledwo zaczęłam czytać i już widzę nieco usterek. Po pierwsze – zapisy dialogów – nie rozdzielasz prawidłowo kwestii od narracji – zerknij tu: http://www.fantastyka.pl/loza/14 Do tego stosujesz zbędne entery i znienacka w środku wypowiedzi mamy nowy akapit. Ponadto widzę, że przy wołaczach brak jest przecinków, np: 

Ja bardzo przepraszam(+,) Kapitanie, ale nie taka była nasza umowa!

I jeszcze wielkie litery w słowach pan itd: 

Wie Pan na przykład, jak miał na imię Pański prapradziadek od strony matki?

O ile nie zwracamy się do kogoś bezpośrednio w liście, to piszemy te słowa małą literą. Generalnie masz jakiś problem z wielkimi literami, bo zdarza się, że piszesz tak jakieś słowo w środku zdania, np:

Proszę o Ciszę

 

Jak skończę czytać, to wypowiem się o reszcie, w tym treści. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Usunąłem tag konkursowy, teraz to zwykłe opowiadanie smiley

Historia jest potłuczona i absurdalna, tylko nie jestem pewna, czy taki był Twój zamiar. Jeśli tak – to ciężko mi skomentować, bo absurdów zazwyczaj nie ogarniam. Jeśli nie, to tym gorzej. 

Tekst jest pełen usterek – tych, o których już wspomniałam i jeszcze innych. Z interpunkcją jest słabo. Wiele elementów mi nie grało, ale nie chcę wymieniać, bo być może były one celowe – jako absurd właśnie. 

Sam pomysł szalonych kociarzy w kosmosie mógł by ciekawy. Jednak moim zdaniem całość położyła jakość wykonania. Żeby napisać dobrą parodię, czy absurd trzeba znacznie więcej wprawy. Wszystko więc jeszcze przed Tobą. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przecież takie było złożenie konkursu. Chciałem stworzyć coś w rodzaju zakamuflowanego absurdu. Takie twory pisał np. Lem. Kicz przeplatany z nauką. Pisać pokręconą historię i baczyć by logicznie jej elementy do siebie przylegały.

 Przecież nie pisałem z świętą powagą o aksamitnym kocie a statek intersolarny nie nazwałem  z premedytacją nazwiskiem sławnego lutnika.

A może chodziło o elementy Einsteinowskie? Któż z nas wie jak będą przebiegać podróże do najbliższych gwiazd i czy zaginanie przestrzenie nie będzie tak wyglądać? Celowo spłyciłem wiele pojęć inne zaś skrzywiłem jak tą nieszczęsną przestrzeń.  

Ale choć pomysłów mi nie brakuje a wyobraźnia szaleje, zdaję sobie sprawę, że mój fatalny warsztat pozostawia wiele do życzenia. Tym razem starałem się po wychwytywać niedbalstwa popełnione w poprzednim opowiadaniu. Choć jest sporo błędów to myślałem, że teraz będzie ciut lepiej. Niestety nadzieja to matka głupców

Te dwa utwory były testem, który oblałem, więc raczej będę Was tylko czytał!  cheeky  

 

Ignisdei, mój pojedynczy głos nie jest głosem wszystkich czytelników :) To, że ja nie rozumiem i nie trawię absurdu, czyli nie umiem go docenić i wszędzie widzę błędy (logiczne), nie znaczy, że ktoś inny nie oceni tekstu zupełnie inaczej. Więc wstrzymaj się z takimi deklaracjami :)

Poza tym, warsztat to jest coś, co da się opanować. Pewnie, że trzeba przysiąść i włożyć nieco wysiłku, ale da się zrobić. Poza tym tu masz do dyspozycji też betę – zawsze znajdzie się ktoś, kto na miarę swych możliwości pomoże wyeliminować usterki. Wskaże palcem konkrety, a na konkretach łatwiej się uczyć niż na ogólnych wskazówkach (jak moje powyżej).  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przykro mi to pisać, Ignisdei, ale w obecnym stanie opowiadanie nie nadaje się do czytania. Niewyobrażalna ilość wszelkich możliwych błędów i usterek, mnóstwo fatalnie i nieczytelnie złożonych zdań, koszmarna interpunkcja, a do tego bardzo źle, wręcz nieporadnie zapisane dialogi, sprawiły że lektura Kota była drogą przez mękę.

 

Czer­wo­na na twa­rzy i ubio­rze da­mul­ka w bar­dzo słusz­nym już wieku… – Fatalne zdanie na początek.  

Co to znaczy, że damulka była czerwona na ubiorze? Ktoś może być w czerwonym ubiorze, ale ubiór nie będzie czerwony na sobie.

Ktoś może być słusznej tuszy/ postury, ale nie w słusznym wieku.

 

– Ja bar­dzo prze­pra­szam Ka­pi­ta­nie… – Dlaczego kapitan jest wielką literą?

Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Wie Pan na przy­kład, jak miał na imię Pań­ski pra­pra­dzia­dek od stro­ny matki? Nie wie Pan?Wie pan na przy­kład, jak miał na imię pań­ski pra­pra­dzia­dek od stro­ny matki? Nie wie pan?

Zwroty grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź da­mul­ka kon­ty­nu­owa­ła swój emo­cjo­nal­ny mo­no­log. – Zbędny zaimek.

Wystarczy: Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, da­mul­ka kon­ty­nu­owa­ła emo­cjo­nal­ny mo­no­log.

 

A tak się z cie­ka­wo­ści spy­tam, ile wy­no­si pań­ska rocz­na pen­sja, jaką wy­pła­ca panu „Omnis” Ka­pi­ta­nie?A tak z cie­ka­wo­ści spy­tam, ile wy­no­si pań­ska rocz­na pen­sja, którą wy­pła­ca panu „Omnis”, ka­pi­ta­nie?

 

Ko­bie­ta wy­raź­nie iry­to­wa­ła Mierzw­ni­ka, ak­cen­tu­jąc nader czę­sto, jego ple­bej­skie i nie­ele­ganc­kie brzmie­nie na­zwi­sko. – …jego ple­bej­skie i nie­ele­ganc­kie brzmie­nie na­zwi­ska. Lub: …jego ple­bej­skie i nie­ele­ganc­ko brzmiące na­zwi­sko.

 

Czy to syn sław­ne­go Mierz­win­ka bo­ha­te­ra z pod Um­bre­lo?Czy to syn sław­ne­go Mierz­wni­ka, bo­ha­te­ra z pod Um­bre­lo?

 

Dwu­krot­ny roz­wod­nik, któ­re­go do­ro­słe już dzie­ci bez­kar­nie „doiły” ile po­pad­nie. – Raczej: Dwu­krot­ny roz­wod­nik, któ­re­go do­ro­słe już dzie­ci bez­kar­nie „doiły” ile popadnie/ wlezie.

Doimy kogoś, nie z kogoś.

 

Jego sę­dzi­wa matka wie­lo­krot­nie po­wta­rza­ła – Zdanie powinien kończy dwukropek.

 

sza­now­na pani, wolał bym by zwra­ca­ła się pani do mnie „per ka­pi­ta­nie”. – …sza­now­na pani, wolałbym, by zwra­ca­ła się pani do mnie „per ka­pi­ta­nie”.

 

prze­ci­skał się przez roz­ju­sza­my tłum… – …prze­ci­skał się przez roz­ju­szony tłum

 

wzglę­da­mi naj­wyż­sze­go rzędu, sza­no­wa­na pani . – Zbędna spacja przed kropką.

 

a nawet wy­lud­nie­nia całej ko­lo­nii– wes­tchnął. – Brak spacji przed półpauzą.

 

– Od­da­je głos pani dok­tor Fe­no­log. – Dlaczego fenolog napisano wielka literą?

 

na spo­tka­niach z „Sło­necz­ną Ba­stet”… – …na spo­tka­niach ze „Sło­necz­ną Ba­stet”

 

Cho­dzi mi o poza me­dycz­ne aspek­ty na­szej misji… – Cho­dzi mi o pozame­dycz­ne aspek­ty na­szej misji

 

– A Re­li­gij­ne! – Dlaczego religijne napisano wielką literą?

 

Może i zgo­dził bym się na taką opcję… – Może i zgo­dziłbym się na taką opcję

 

tak jak pan swe ta­jem­ni­cze ob­rzę­da. – Literówka.

 

W prze­ciw­nym razie była by za­mknię­ta w try­bie na­tych­mia­sto­wym… – W prze­ciw­nym razie byłaby za­mknię­ta w try­bie na­tych­mia­sto­wym

 

Nie zna Pan po­tę­gi Ba­stet -Ka­pi­ta­nie Mierzw­nik… – Nie zna Pan po­tę­gi Ba­stet, ka­pi­ta­nie Mierzw­nik

 

Pro­szę zatem zro­zu­mieć i nas– tym wła­śnie… – Brak spacji przed półpauzą.

 

Przy­go­to­wa­łem trosz­kę sta­re­go ma­te­ria­łu zdję­cio­we­go przed­sta­wia­ją­ce po­tom­stwo ludz­kich ro­dzi­ców do­tknię­tych AZP –dok­tor ude­rzył w wir­tu­al­ną kla­wia­tu­rę.Przy­go­to­wa­łem trosz­kę sta­re­go ma­te­ria­łu zdję­cio­we­go, przed­sta­wia­ją­cego po­tom­stwo ludz­kich ro­dzi­ców do­tknię­tych AZP.Dok­tor ude­rzył w wir­tu­al­ną kla­wia­tu­rę.

 

– Pro­szę sobie da­ro­wać dok­to­rze!- krzyk­nę­ła Tekla – Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza. Brak kropki na końcu zdania.

 

nie zga­dzam się na uśpie­nie i kre­ma­cje na­szych po­ciech. – Literówka.

 

spy­tał roz­draż­nio­ny Mierzw­nik – za­gry­za­jąc zęby i uda­jąc spo­kój. – Zamiast półpauzy powinien być przecinek.

 

– Kurwa…to się w pale nie mie­ści! – Brak spacji po wielokropku.

 

– Tak mówi na­uko­wiec? -prze­rwał Korek z lekką szy­de­rą. – Z lekkim czym, przerwał? Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Ha­ha­ha!…wy­buch­nął spa­zma­tycz­nie mil­czą­cy Pa­pie­rzyń­ski. – Brak spacji po wielokropku.

Czy Papierzyński wybuchnął spazmatycznie, czy był spazmatycznie milczący?

 

krzyk­nę­ła dok­tor Maria. Kie­ru­jąc na bie­da­ka całą na­gro­ma­dza­ną złość. – …krzyk­nę­ła dok­tor Maria, kie­ru­jąc na bie­da­ka całą na­gro­ma­dza­ną złość.

 

Mi żal tych nie­win­nych zwie­rząt… – Mnie żal tych nie­win­nych zwie­rząt

 

krzy­żu­jąc się osob­ni­ka­mi bli­żej spo­krew­nio­ny­mi… – …krzy­żu­jąc się z osob­ni­ka­mi bli­żej spo­krew­nio­ny­mi

 

To prze­cież cho­ro­ba z przed wieku… – To prze­cież cho­ro­ba sprzed wieku

 

po czym szyb­ko ją opu­ścił wbi­ja­jąc wzrok stół. – …po czym szyb­ko ją opu­ścił, wbi­ja­jąc wzrok w stół.

 

Wzuł kom­bi­ne­zon i wy­szedł z ka­ju­ty. – Wzuć można buty, kombinezon zakładamy/ wkładamy.

 

rosło wiele ga­tun­ków ro­ślin pro­duk­cyj­nych oraz ozdob­nych. – Co produkowały rośliny?

 

Ścia­ny pro­duk­cyj­ne były od­dzie­lo­ne la­bi­ryn­tem szkła i gro­dzi od czę­ści re­kre­acyj­nej. – Raczej: Ścia­ny pomieszczenia pro­duk­cyj­nego…

 

Mar­twił go jed­nak o ten strajk gło­do­wy.Mar­twił go jed­nak strajk gło­do­wy.

 

Cała na­dzie­ja ka­pi­tan po­kła­dał więc w dziew­czy­nie Korka i jej serum.Całą na­dzie­ję ka­pi­tan po­kła­dał więc w dziew­czy­nie Korka i jej serum.

 

coś jak by się prze­wró­ci­ło… – …coś jakby się przewróciło…

 

U rąk miał wło­cha­te rę­ka­wi­ce… – Raczej: Na dłoniach miał wło­cha­te rę­ka­wi­ce

 

zna­czy ko­ci­sko kon­sty­tu­owa­ło znów po­ścig. – Co robiło kocisko???

Pewnie miało być: …zna­czy, ko­ci­sko kon­ty­nu­owa­ło po­ścig.

 

To ko­niec po­my­ślał Ka­pi­tan co­fa­jąc się w tył… – Masło maślane. Czy istniała możliwość, by kapitan cofnął się w przód?

 

Nagle tyłu do­bie­gło cięż­kie stą­pa­nie… – Nagle z tyłu do­bie­gło cięż­kie stą­pa­nie

 

wie­życz­ki na ra­mio­nach ze zgrzy­tem, bez­sku­tecz­nie szu­ka­ły celu! – Co to są ramiona ze zgrzytem?

 

Chry­ste ! – Zbędna spacja przed wykrzyknikiem.

 

Nadia nie na­wie­dzę cie­bie i two­ich mi­li­tar­nych za­ba­wek… – Kim jest Nadia, której kapitan nie zamierzał nawiedzić?

Brak spacji po drugiej półpauzie.

A może miało być: Nadia niena­wi­dzę ciebie

 

Mierzw­nik sie­dział na pod­ło­dze windy, za­ci­skał uszy prze­raź­li­wie krzy­cząc. Tu­ma­ny ognia i dymu wdzie­ra­ły się do windy. Prze­raź­li­wy syk gazów… – Powtórzenia.

Jak się zaciska uszy?

ten gro­te­sko­wy kocur miał rę­ka­wi­ce sta­lo­wy­mi pa­zu­ra­mi… – …ten gro­te­sko­wy kocur miał rę­ka­wi­ce ze sta­lo­wy­mi pa­zu­ra­mi

 

Nie moż­li­we – zri­po­sto­wał Korek… – Niemoż­li­we – zri­po­sto­wał Korek

 

Po chwi­lo dok­tor, ka­pi­tan i Nadia do­pa­dli la­bo­ra­to­rium. – Literówka.

 

Maria nie wpu­ści­ła by tej ak­sa­mit­nej po­kra­ki… – Maria nie wpu­ści­łaby tej ak­sa­mit­nej po­kra­ki

 

ewa­ku­ować na­tych­miast ma­szy­now­nie… – Literówka.

 

mogła by uczy­nić ze Stra­di­va­riu­sa nie­sta­bil­ną czar­ną dziu­rę… – …mogłaby uczy­nić ze Stra­di­va­riu­sa nie­sta­bil­ną czar­ną dziu­rę

 

naj­pierw muszę po­zma­wiać Marią. – …naj­pierw muszę po­zma­wiać z Marią.

 

kiedy na stat­ku sza­le­je uzbro­jo­ny sza­le­niec z no­ża­mi… – Nie brzmi to dobrze.

 

Mierzw­nik miał choć gwa­ran­cję… – Mierzw­nik miał choć gwa­ran­cję

 

w to­wa­rzy­stwie wy­stro­jo­nych w bi­żu­te­rie ko­cu­rów… – Literówka.

 

Mieli zwi­nię­te usta i ręce i nogi. – W jaki sposób można zwinąć usta, ręce i nogi?

 

Wy­wo­łu­je mnie gru­bas, lecę tam – może oś za­dzia­ła­my! – Co to znaczy oś zadziałać?

 

Dwoje straż­ni­ków z cięż­ki­mi la­se­ra­mi pró­bo­wa­li prze­ciąć… – Dwóch straż­ni­ków z cięż­ki­mi la­se­ra­mi pró­bo­wa­ło prze­ciąć

Dwoje, to kobieta i mężczyzna.

 

stop ty­ta­nu z samo re­ge­ne­ru­ją­cym się po­li­me­rem. – …stop ty­ta­nu z samore­ge­ne­ru­ją­cym się po­li­me­rem.

 

Z gło­si­ków do­bie­ga­ła orien­tal­na mu­zy­ka. – Literówka.

 

Słu­szę Cię do­brze i wy­raź­nie ka­pi­ta­nie… – Dwie literówki.

 

ni­czym pła­tek róży w cze­lu­ście stud­ni. – …ni­czym pła­tek róży w cze­lu­ści stud­ni.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przedpiścy mają rację – usterek multum. Ale to wcale nie znaczy, że nie powinieneś więcej pisać. Od czegoś trzeba zacząć.

Czy ktoś już wspominał, że czasami masz zbędne pytajniki albo wykrzykniki na końcu zdań? Na przykład tu:

– Co więc proponujesz – odparł Korek?

IMO, przydałoby się więcej przerw między scenami. W którymś momencie zraniona Maria siedzi pod ścianą, a następnym zdaniu już jest przypięta do aparatury medycznej, ale nie sygnalizujesz czytelnikowi w żaden sposób, że coś się zmieniło, że upłynęła dłuższa chwila.

Może to zamierzony absurd, ale pasażerowie mają zbyt wiele swobody na statku. A kapitan miota się, ale ciągle broni tylko jednego fragmentu, jakby miał za mało ochroniarzy do obstawienia całości.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka