- Opowiadanie: Fumiko Ijiri - Ironia

Ironia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ironia

Dorota była osobą, która wiedziała, że wampiry, wilkołaki, czarodzieje, czarownice, elfy i cała reszta fantastycznych popaprańców istniała tylko i wyłącznie na papierze, filmie lub w internecie. Lubiła od czasu do czasu poczytać sobie coś bardziej szajbniętego, ale z reguły trzymała się starych klasyków. Bardziej starych, niż klasyków i bardziej na tej zasadzie, że miała biblioteczkę potwornie starych książek, które zbierały kurz i ładnie jej pachniały, podczas gdy ona spędzała tylko kilka godzin dziennie w mieszkaniu na spaniu i czytaniu gazet.

 

O, gazety lubiła. Fakty. Konkrety. Bajki były dla ludzi, którym percepcja rzeczywistości nawalała, a Dorota do tej grupy się nie zaliczała. Miała własne mieszkanie, samochód, mało satysfakcjonującą pracę i problemy szarej codzienności i nie czuła, żeby uciekanie w świat fantazji i tracenie na niego czasu miało jej się do czegoś przydać. Wręcz przeciwnie, według niej mogło to jedynie przysporzyć dodatkowych kłopotów.

 

Dodatkowe kłopoty jednak i tak pojawiły się same z siebie, jak to miały w zwyczaju. Pewnego radosnego dnia wszyscy mieszkańcy bloku zostali powiadomieni o konieczności rozebrania budynku z bliżej nieokreślonego powodu. Miało to coś wspólnego z zapadającymi się piwnicami, co poniekąd wyjaśniałoby tąpnięcia pojawiające się ostatnio coraz częściej. Trudno było je odróżnić od innych rewelacji, jakie serwowało otoczenie, ale nie dało się zaprzeczyć temu, że od czasu do czasu podłoga trzęsła się sama z siebie.

 

Każda rodzina dostała mieszkanie zastępcze na rok. Mieszkania porozrzucane były na planie całego miasta, za co Dorota miała ochotę dzwonić do spółdzielni mieszkaniowej i dziękować każdemu, kto akurat odebrałby telefon. Nawet jeśli byłaby to sekretarka automatyczna. To chyba nawet byłoby jej na rękę. Pomyślała, że może nawet kupi butelkę czegoś mocniejszego temu, kto ulokował rodzinę Kowalskich z trzeciego piętra w najdalej położonej dzielnicy miasta. Ich dziecko zaczynało powoli doprowadzać ją do szewskiej pasji swoimi wieczornymi koncertami na kaloryferze w łazience. Jeżeli Kowalscy chcieli, by ich syn wyrósł na hydraulika lub muzyka, to mogli mu przynajmniej zafundować jakiś konkretny sprzęt nie zmuszając przy okazji połowy mieszkańców bloku do znoszenia tego jazgotu, który niósł się echem po rurach każdego wieczora.

 

Dorota zapakowała swój dobytek w jeden dzień. Wszystko zmieściło się w dwie torby podróżne i jeden plecak. Jako osoba praktyczna i zawsze gotowa do działania posiadała niewiele ubrań i dwie pary butów. Wszystko to mieściło się oczywiście w normach ubioru eleganckiego, ale i użytecznego. Dwie piżamy i trochę bielizny upchnęła do plecaka, dopychając zrulowanymi skarpetkami i przesłaniając laptopem. Studencką zawartość lodówki opróżniła jeszcze przed przeprowadzką. Dwa kubki, kilka talerzy i sztućce zmieściły się bez problemu wśród książek i zdrowo zużytej pościeli, a garnki sprzedała. W sumie nie potrafiła gotować, więc nie były jej potrzebne.

 

Za taksówkę zapłaciła jak za zborze, ale wolała to załatwić po swojemu, niż wynajmować sobie osiłków do roboty, którzy pewnie spartaczyliby robotę na maksa, a potem poprosili o dwa razy wyższą sumę. Wtargała walizki na trzecie piętro kamienicy, znajdującej się niedaleko centrum starego miasta, po czym rozpoczęła poszukiwania koperty z kluczem do mieszkania numer pięć. Dopiero po dłuższej chwili zaczęła odnosić wrażenie, że coś się tu nie zgadza. Czuła się obserwowana.

 

Tak szczerze to Dorota jeszcze nigdy w życiu nie czuła się obserwowana, bo i obserwowana nie była. Nie była osobą nad przeciętnej urody, nie była też super brzydka, po prostu nie wyróżniała się z tłumu na tyle, by ktokolwiek miał się nią interesować. Podświadomie jednak załapała, że ta dziwna sensacja w okolicach żołądka i wrażenie lekkiej niewygody to było właśnie to – uczucie bycia obserwowanym.

 

Rozejrzała się po przyciemnionym korytarzu. Światło padało tu jedynie z ogromnych okien na półpiętrach, lampę najwyraźniej szlag trafił i nikt nie zamierzał się tym przejmować. Korytarz był pusty. Drzwi od drugiego mieszkania były zamknięte, nie dochodziły zza nich żadne odgłosy. Numerek 9 na drzwiach połyskiwał srebrem. Cała kamienica milczała, nie było nawet słychać dźwięków spoza jej murów. Wreszcie upragniona cisza? Na wspomnienie o dzieciaku Kowalskich dreszcz przebiegł jej po plecach.

 

Dorota powróciła do poszukiwania kluczy, a wtedy jednocześnie wydarzyły się dwie, dość zastanawiające rzeczy. Jedną z nich było to, że Dorota zrozumiała, iż mieszkanie jej nowych sąsiadów nie mogło być mieszkaniem numer dziewięć, jeżeli kamienica posiadała po dwa mieszkania na piętro, a to akurat mieszkanko znajdowało się na trzecim piętrze. Drugą rzeczą okazał się być pierwszy dźwięk zasłyszany na korytarzu. Drzwi zasyczały na Dorotę. Jak wściekły kot. Normalnie na nią prychnęły, jakby należało to do ich codziennych czynności.

 

Dorota odskoczyła od drzwi, potknęła się o jedną z walizek, która z łomotem poturlała się po schodach w dół na półpiętro. Sama właścicielka walizki wylądowała na szanownych czterech literach rozdarta pomiędzy chęcią krzyknięcia, kopnięcia drzwi i rzucenia się za walizką. Drzwi prychnęły ponownie i jęknęły przeciągle, po czym zamilkły. Wtedy rozległ się kolejny dźwięk, mianowicie kroki na schodach. Ktoś wchodził do góry, gwiżdżąc jakąś radosną melodię, do momentu w którym nieznajomy zauważył porozrzucane dookoła części garderoby, kawałki talerzy, sztućce i otwartą walizkę.

 

– Ojej – mruknął nieco zaskoczony, męski, aksamitny głos – A to co?

 

Zza zakręcającej, finezyjnie zdobionej, drewnianej poręczy wyjrzała blada twarz okalana artystycznym nieładem pół długich, jasnych włosów. Dorota zamrugała kilkakrotnie, próbując ocenić wiek nieznajomego, który teraz uśmiechał się do niej, prezentując rządek równych, białych zębów. Było coś dziwnego w tym uśmiechu, ale kobieta była zbyt rozkojarzona, by zwrócić na to większą uwagę. Nie dała też rady ustalić jego wieku.

 

– Dama w potrzasku? – zapytał mężczyzna bez cienia sarkazmu czy ironii.

 

– No – odparła inteligentnie Dorota. Chwilowo zapomniała o dziwnym zachowaniu drzwi, gdy ujrzała potłuczone talerze. Poderwała się na równe nogi, otrzepała zadek z zalegającego na podłodze kurzu i zbiegła na półpiętro.

 

– O Jezu… – jęknęła przyglądając się skruszonej porcelanie. Jej wzrok przyciągnęły wypucowane buty nieznajomego, potem wyprasowane, czarne spodnie i równie dobrze utrzymany, czarny garnitur, a w końcu czarny kołnierz koszuli, sine usta rozciągnięte w uśmiechu i przekrwione oczy. Z powrotem do uśmiechu. Dorota ze zdziwieniem odkryła, że mężczyzna zakrywał dolną wargą końcówki górnych zębów.

 

– Klaus – przedstawił się, wyciągając rękę w jej kierunku. Mówił wyraźnie, chociaż nie otwierał szerzej ust, nadal zakrywając zęby i uśmiechając się, jakby cierpiał na szczękościsk. Nie sprawiał przy tym wrażenia sztywniaka.

 

– Dorota, miło mi – odparła, podając mu dłoń. Klaus pochylił głowę i nie przerywając kontaktu wzrokowego musnął ustami jej palce. Powiało chłodem.

 

– Cała przyjemność po mojej stronie.

 

Wmurowało ją. To nie przeszkadzało jej nowemu znajomemu w schyleniu się i rozpoczęciu zbieraniu jej rzeczy, jednocześnie coś do niej mówi ąc. Z szoku ocknęła się dopiero po chwili.

 

– Co proszę? – zapytała rzucając się w dół i szybko wrzucając resztki talerzy do torby.

 

– Mówiłem, że oczekiwaliśmy twojego przybycia. My, to znaczy cała kamienica. Wszyscy są dość podekscytowani, od dawna nie wprowadzał się tu nikt nowy. Sądziliśmy, że pod piątką już nigdy nie zamieszka nikt nowy, odkąd wyprowadziła się stamtąd Magdalena.

 

– Magdalena?

 

– Wróżka uliczna ze wspaniałym talentem. Niestety nie dała rady opłacić czynszu ze swojej pensji, ale z tego co pamiętam oczarowała jakiegoś bogacza i wyniosła się do innego kraju. Widzisz Doroto, to mieszkanie przynosi sukces temu, kto w nim mieszka.

 

– Serio? – zdziwiła się Dorota – Bo mi jak na razie prawie przysporzyło zawału serca.

 

Klaus uśmiechnął się pod nosem.

 

– Musisz nauczyć się z nim obchodzić – odparł tajemniczo. Pomógł jej zamknąć walizkę, po czym bez większego problemu wniósł ją na piętro i postawił przed drzwiami. Walizka nie była taka znowu lekka. Dorota nie posądzała go o taką siłę, wyglądał na osobę, która stroniła od wysiłku fizycznego. Uznała, że nie była to jednak najdziwniejsza rzecz, której świadkiem była tego dnia, podążyła więc za nim i pochyliła się przy plecaku, wracając do poszukiwań klucza.

 

– Momencik, zaraz go… Gdzieś tu przecież musi być… – mruknęła czując lekką frustrację. Czyżby zapomniała kopertę w swoim starym mieszkaniu? Sprawdzała przecież kilka razy, czy wszystko ma ze sobą…

 

– Czego szukasz? – zapytał zaintrygowany Klaus.

 

– Klucza. Miałam go w kopercie, przysłany od właściciela budynku…

 

– Klucz to czysta formalność nadająca ci prawo do mieszkania tutaj. Wstań – polecił jej. Nic nie rozumiejąc wstała i spojrzała na niego – Dobrze, a teraz podejdź do drzwi i pogłaszcz je.

 

– Co proszę?

 

– Podejdź do drzwi i pogłaszcz je – powtórzył zachowując spokój.

 

– Poważnie? – zapytała patrząc na niego jak na wariata, którym w jej oczach zaczynał być. W odpowiedzi kiwnął jedynie głową.

 

– Nie ma mowy. Mam gdzieś klucz, zaraz go znajdę…

 

– Na miłość boską, nie ma nic gorszego, niż uparte baby z przekonaniami – Klaus, nagle tracąc całą swoją dżentelmeńską postawę podszedł do drzwi naprzeciwko i przejechał palcem przez ich środek. Drzwi zamruczały, zamek kliknął i pomiędzy drewnem i framugą otworzyło się przejście – Widzisz?

 

Dorota widziała. I nie wierzyła.

 

c.d.n.?

 

eh… pragnę zaznaczyć, że w Potworna Księga Potworów w Harrym Potterze nie jęczała, nie prychała jak kot i nie mruczała. no, może i pomrukiwała, ale wszyscy wiemy, że to nie to samo. tak czy siak, przede wszystkim to kłapała papierową paszczą, a moje drzwi będą robiły o wiele bardziej awesome rzeczy. taki jest plan. dziękuję za uwagę.

Koniec

Komentarze

Jedną z nich było to, że Dorota skumała..  Jestem okropna wiem. Nie lepiej - zrozumiała? To zwyczajna kobieta, nie nastolatka.
A tak to... jestem bardzo ciekawa ciągu dalszego. Przyjemnie się czytało, lekko i z rosnącym zainteresowaniem.

Zgadzam się z przedmówczynią, co do tej poprawki stylistycznej. Czyta się ciekawie. Czekam na ciąg dalszy.

Poprawione :)

Jest na początku tego opowiadania jakiś wdzięk. Taki trochę urok, jak w tomie, na pewno dobrze znanym, "Magia dla początkujących" Kelly Link. Taka trochę delikatność, co w fantastyce nie bardzo częste, więc tym cenniejsze. :)
Pozdrawiam. 

Początek świetny. Nie mogę się doczekać co będzie dalej, a to już coś :)

Bardzo mi się podoba Twój styl pisania, a także swoiste poczucie humoru.

Tylko jedno ale: to w końcu były torby podróżne czy walizki? Bo mam wrażenie, że gdzieś po drodze zmieniła Ci się koncepcja.

Poza tym: miodzio. Piąteczka.

Dziekuje :)

Nowa Fantastyka