- Opowiadanie: foskat - Dobre wyczucie czasu

Dobre wyczucie czasu

Historia pewnego konfliktu, który rozgorzał na skraju dwóch cywilizacji i o tym, że czasem choć bardzo byśmy tego chcieli, to przekonania i ludzki upór prowadzą do tragedii.

 

Pisane za dnia.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dobre wyczucie czasu

 

– Generale!

Mężczyzna siedzący przy szerokim drewnianym stole pośrodku namiotu, podniósł wzrok znad dokumentów i spojrzał na strażnika, który bezgłośnie wślizgnął się przez poły wejścia.

– Tak? – zapytał lekko zirytowanym głosem. Nienawidził, jak przerywało mu się papierkową robotę i miał zamiar dać temu pełny wyraz.

– Jakiś człowiek chce się z Panem zobaczyć – wyjaśnił kompletnie beznamiętnym, służbowym tonem żołnierz.

– Odpraw go, jak widzisz nie mam teraz czasu – odpowiedział, po czym ponownie skupił się na papierzyskach.

– Ten mężczyzna ma glejt cesarski.

Siedzący mężczyzna, zaskoczony, ponownie podniósł wzrok. To była ostatnia rzecz jakiej się teraz spodziewał. A już na pewno nie wróżąca nic dobrego.

– Czy to nie może poczekać? – zapytał z, liczył że niezbyt wyraźną, nadzieją w głosie.

– Ten człowiek żąda natychmiastowej rozmowy. Twierdzi, że to pilne – dodał strażnik.

No tak. Tacy co jeżdżą z glejtem cesarskim, nie mają w zwyczaju czekać. Szlag.

– Wpuść go – rozkazał.

Żołnierz zasalutował i wyszedł z namiotu. Przez chwilę nic się nie działo, potem z zewnątrz dało się słyszeć odgłosy niezbyt zażartej dyskusji, a następnie do środka weszły dwie postacie.

Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany, a przyprószone siwizną włosy nie pasowały do wyglądającej na młodszą, nieskazitelnie ogolonej twarzy. Zarówno jego postawa jak i zdecydowany sposób poruszania się zdradzały w nim żołnierza, przywykłego do precyzyjnych ruchów i dyscypliny. Co z kolei niespecjalnie pasowało do ubioru, połączenia skórzanych spodni i kaftana, okrytych ciemnym płaszczem. W taki sposób nosili się szpiedzy. Albo zabójcy.

Kobieta natomiast, a o tym że jest kobietą zorientował się dopiero, gdy ściągnęła głęboko nałożony na głowę kaptur płaszcza, poruszała się z taką gracją, że niemal wpłynęła do namiotu. Niczym tancerka, pomyślał Generał. Nigdy nie zwracał specjalnej uwagi na słabszą płeć, kobiety traktował jak jeden z oczywistych elementów otoczenia, jednak w jej wypadku musiał przyznać, że przykuwała uwagę. Dolna część jej twarzy skryta byłą za grubą, ciemnofioletową chustą, a włosy spięte z tyłu głowy w długi warkocz. Ale to błękitno-niebieskie oczy, niby leniwie, a jednocześnie niezwykle przenikliwie obserwujące otoczenie, robiły największe wrażenie. Albo może to, że wydawało mu się, iż błyszczą w ciemnościach nierozświetlonych przez stojące na stole świece. Jak u kota, pomyślał. Te oczy w połączeniu z bezgłośnym poruszaniem się dawały jego ciału wyraźne sygnały. Niebezpieczeństwo.

Wzdrygnął się.

– Generale Thorn – odezwał się mężczyzna i jednocześnie lekko skinął głową – Cieszę się, że znalazł Pan dla mnie…

– List żelazny – przerwał mu brutalnie, jednocześnie wyciągając do przodu otwartą dłoń.

Siwowłosy uśmiechnął się wyrozumiale, co zirytowało Thorna, bo w taki sposób ludzie uśmiechają się do małych dzieci, ale sięgnął pod połę płaszcza i wyciągnął stamtąd metalową tubę. Wewnątrz znajdował się zrolowany zwój papieru, zabezpieczony czerwonym woskiem z odciskiem cesarskiej pieczęci. Generał złamał pieczęć i rozwinął dokument:

 

"Generale,

 

okaziciel tego dokumentu mówi moim głosem. Jego wola jest moją wolą, a każde życzenie traktowane jak rozkaz."

 

Generał nie był purystą, jeśli chodziło o zachowanie etykiety i zasad grzecznościowych w korespondencji, w armii liczyła się treść i suche informacje. Jednak zabolał go brak użycia jego pełnego nazwiska rodowego (należał w końcu do jednego z najznamienitszym rodów arystokracji cesarstwa) czy chociażby pełnionej przez niego, przecież dosyć ważnej, funkcji. Kuł w oczy także bezpośredni, niegrzecznie rozkazujący ton, do którego nie był przyzwyczajony, o braku wyjaśnień, czy skrótowości listu już nie wspominając. Jednak wszystkie te odczucia zniknęły, gdy dotarł do końca wiadomości. List nie był podpisany, za to na samym dole pergaminu odbita była w atramencie pieczęć.

Pieczęć Cesarzowej.

Nie pieczęć cesarska, jedna z wielu jakich używają doradcy dworu ślący w świat wolę władczyni. Prywatna pieczęć, która nigdy nie opuszcza uświęconej dłoni. To oznaczało, że Cesarzowa osobiście napisała ten list. O tym jak wielką miało to wagę mógł świadczyć fakt, że Thorn nigdy dotychczas nie otrzymał tak podbitego dokumentu, a słyszał jedynie o nielicznych, którzy dostąpili owego zaszczytu. Kim był ten człowiek?

Chrząknął, po czym zaczął składać papier, starając się przy tym ukryć drganie rąk.

– W czym mogę służyć Panie… – zawiesił głos wyczekująco.

– Halleran – odparł krótko przybysz.

Generał podniósł znacząco brwi czekając na ciąg dalszy.

– Samo Halleran wystarczy – dodał, jakby czytając w jego myślach mężczyzna.

– A Pana… towarzyszka? – zapytał Thorn, wskazując głową stojącą w cieniu namiotu kobietę.

– Jej imię nie jest istotne – uśmiechnął się dobrotliwie siwowłosy – Mogę? – dodał wskazując krzesło stojące naprzeciwko Generała.

Nie czekając na odpowiedź zdjął płaszcz, powiesił go na oparciu i usiadł. Dokładnie w tym samym momencie za jego plecami poruszyła się milcząca kobieta, która bezgłośnie przeszła w kąt namiotu i usiadła na podłodze, tak że teraz o jej obecności świadczyła jedynie błyszcząca w ciemnościach para niebieskich płomyków. Jednak Thorna mniej niż to niekontrolowane poruszenie denerwował fakt, że Halleran przez cały ten czas uśmiechał się do niego dobrotliwie.

– A więc – bąknął przybysz – Bitwa.

– Stwierdza pan fakt?

– Wcześniej pytał Pan co może dla mnie zrobić, udzielenie informacji będzie dobrym początkiem.

– Jeśli już ma Pan marnować mój czas Halleran, to proszę wyrażać się precyzyjniej o co Panu chodzi – syknął przez zęby Generał.

Kąciki ust mężczyzny opadły niwelując uśmiech.

– Będąc bardziej precyzyjnym, mogę natychmiast pozbawić Pana dowództwa, Generale. A następnie zdegradować i odesłać do domu. I zależy to tylko od mojej woli.

Thorn drgnął, jednocześnie głośno przełykając ślinę. Przez krótki moment mężczyźni patrzyli sobie w oczy, po czym kąciki ust Hallerana wskoczyły z powrotem na swoje miejsce.

– Na razie jednak wystarczy mi, jeśli opowie mi Pan o sytuacji na Stepach – powiedział – Ze szczególnym uwzględnieniem ludu Guur, ponieważ to oni są w tej chwili w centrum mojego zainteresowania. Z tego co wiem to służy Pan w tym regionie od prawie dwudziestu lat, więc w tym czasie zapewne dobrze ich poznał.

Generał ciężko westchnął, opuszczając wzrok na stół.

– Guurowie – zaczął po chwili – Czy też lud Guur, jak sami siebie nazywają. W ich języku oznacza to Synów Bezkresnych Traw, lub zdaje się coś podobnego. Od setek lat zamieszkują Stepy, czyli praktycznie wszystko co znajduje się na północ od pasma Arrnadów, gór będących naturalną granicą Cesarstwa. To koczowniczy lud wojowników, zbitka plemion rozsianych po równinie. Nie budują stałych miast, poszczególne grupy skupiają się w ruchomych obozach namiotów, które można łatwo przemieszczać. Nigdy też nie zostają zbyt długo w jednym miejscu, to wydaje się mieć jakiś związek z przechodzeniem pór roku, chociaż tutaj trudno jest mi podać jakiekolwiek szczegóły.

Zrobił pauzę. Halleran kiwnięciem głowy zachęcił go, aby kontynuował.

– Najważniejszym elementem ich kultury jest wojna, można powiedzieć że to nią opiera się całe ich istnienie. Guur kończy jedną walkę, tylko po to by natychmiast rozpocząć następną. I niekoniecznie jest istotne z kim, z takim samym zapałem mordują swoich jak i obcych. Jedyną rzeczą jaka powstrzymuje ich przed wybiciem samych siebie, jest nuarghi. To swoisty zbiór zasad i praw, coś na kształt kodeksu honorowego, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Reguluje prawie wszystkie aspekty ich życia, od prowadzenia wojny po konstrukcję ładu społecznego. Nadrzędną wartością jest w niej honor wojownika, dla niego brat zabije brata, a ojciec syna, z tego co mi wiadomo całe plemiona ginęły z powodu jakichś bzdurnych waśni rodowych. I chociaż to barbarzyńcy to jedno trzeba im przyznać, są wyśmienitymi jeźdźcami. Wierzchowce są dla nich święte, Guur rodzi się w siodle, a najgorszą karą jaka może go spotkać, jest nie śmierć, a poruszanie się o własnych nogach. Co zresztą zdaje się być jedną z metod karania krnąbrnych członków plemienia przez starszyznę.

– Rozumiem – wtrącił się Halleran – Ale jak to się stało, że dotychczas nie było z nimi problemów? Cesarstwo jest obecne na Stepach od ponad stu lat i nigdy nie weszło w otwarty konflikt, a teraz zdajemy się mieć do czynienia z olbrzymią armią maszerującą na nasze osady.

– Guurowie nie stanowią jednolitej grupy, ich wielkie plemiona dzielą się na mniejsze plemiona, a te na poszczególne rody. Kiedy cesarscy osadnicy zeszli na Stepy z Arrnadów, swoje siedziby zakładali u podnóża gór, co było logiczne, bo tam znajdowały się źródła wody i łatwy dostęp do szlaków handlowych Cesarstwa. Równina jest olbrzymia, a Guurów dużo. Niewiele ich grup miało bezpośredni kontakt z osadami, a ci którzy mieli, byli bardziej zajęci rozwiązywaniem wewnętrznych konfliktów pomiędzy plemionami, niż nowymi sąsiadami. Nawet jeśli pokusili się o zaatakowanie naszych siedlisk, niewielka liczebność poszczególnych klanów przegrywała z cesarskimi fortyfikacjami. To zmieniło się wraz z pojawieniem się Konawara.

Halleran podniósł pytająco brew.

– Każde plemię posiada wodza, Awara – wyjaśnił Thorn – Wybierany, a jakże, poprzez walkę. Z reguły Awarem zostaje się zabijając poprzedniego przywódcę. Bardzo rzadko ściera się dwóch wodzów rywalizujących plemion, zwycięstwo jednego z nich oznaczałoby połączenie dwóch społeczności, co przy skomplikowanych relacjach międzyplemiennych jedynie prowadziłoby do wewnętrznych konfliktów. Jednak jakiś czas temu zaczęły dochodzić nas plotki o pojawieniu się Konawara, wodza nad wodzami. Początkowo je ignorowaliśmy, ale wkrótce nie dało się nie zauważać, że plemiona zmieniały szlaki pomiędzy wodopojami, a w naszych nielicznych kontaktach z nimi dawało się wyczuwać podszytą lękiem nerwowość. W końcu zdobyliśmy informacje, które niestety potwierdziły nasze przypuszczenia. Jeden z Awarów okazał się być bardziej ambitny niż inni dotychczas, zabijał lub podporządkowywał sobie wodzów innych plemion. Łączył klany, a im większej grupie przewodził, tym mniejszy opór napotykał. W końcu zgromadził armię i zaczął uzurpować sobie tytuł Konawara, przywódcy wszystkich Guurów. A następnie ruszył na podbój Stepów.

Halleran przez chwilę milczał, najwyraźniej trawiąc otrzymane informacje.

– Jak udało mu się uniknąć wewnętrznych konfliktów pomiędzy plemionami? – zapytał w końcu.

Thorn zrobił zniesmaczoną minę.

– Wśród ludu Guur krąży mit, swoista legenda związana z ich prymitywnymi wierzeniami religijnymi. Czczą swojego boga Arthaga który, co nie jest specjalnym zaskoczeniem, jest władcą wojny. Według jednego z podań ma on zstąpić pośród nich pod postacią wielkiego wojownika. Wybrańca, potężnego jeźdźcy który zjednoczy ich lud i poprowadzi na podbój świata. A rozpoznają go po tym, że pokona trzygłowego wilka.

– Nigdy nie słyszałem o trzygłowych wilkach – zdziwił się Halleran.

– Ja też nie, może po prostu zszył ze sobą trzy zwykłe głowy? – zadumał się Generał – Zresztą to nie ma większego znaczenia, ważne jest to, że Guurowie w to wierzą. Najwyraźniej traktują go jak wyczekiwanego od stuleci półboga. Który na nasze nieszczęście skierował swoją uwagę na cesarskich poddanych zamieszkujących Równinę.

– Iloma ludźmi dowodzi?

– Na ile udało nam się stwierdzić, w tej chwili przewodzi plemieniu liczącemu prawie dwadzieścia tysięcy wojowników. Ja zebrałem wszystkie wojska cesarskie na równinach, do tego opróżniłem garnizony w Arrnadach i powołałem pod broń wszystkich osadników zdolnych do noszenia oręża. W sumie to niecałe jedenaście tysięcy, z czego część nigdy nie walczyła. A jutro rano stoczymy bitwę – zrobił wyraźną pauzę – Proszę więc zrozumieć moją irytację. Liczyłem na pojawienie się posiłków w postaci armii, a nie cesarskiego doradcy.

Halleran milczał przez długi czas. Patrzył Thornowi w oczy, ale jego spojrzenie wyraźnie wskazywało, że myślami jest gdzie indziej.

– Ten… Konawar – odezwał się w końcu – Jak się nazywa?

Thorn uśmiechnął się słysząc to pytanie.

– Niszczyciel.

– Subtelnie.

– Nazywają go też po prostu Konawarem, lub już bezpośrednio Arthagiem. Poza tym nic o nim nie wiemy.

Halleran odwrócił głowę i odezwał się do siedzącej w kącie namiotu kobiety. Przez czas trwania rozmowy Thorn prawie zapomniał o jej obecności.

– To wystarczy?

Ruch niebieski ogników powiedział Generałowi, że ta zaprzeczyła ruchem głowy. Halleran ponownie spojrzał w jego stronę i w zamyśleniu gładził się po brodzie.

– Nie mam zamiaru przeszkadzać Panu w dowodzeniu armią, Generale – przerwał w końcu milczenie – Chciałbym prosić jedynie o jedno. Gdy jutro staniemy do walki, proszę pozwolić mi zdecydować o momencie, gdy da Pan sygnał do ataku.

Thorn w niezadowoleniu zmarszczył brwi.

– Dużo Pan żąda, w ten sposób możemy stracić element zaskoczenia. Czy nie lepiej gdyby zostawił Pan tą kwestię mnie? Proszę nie zapominać, że jestem Generałem Cesarskiej Armii.

– Więc jest nas dwóch.

Zaskoczony Generał otworzył szerzej oczy.

– Zresztą – dodał siwowłosy – Jeśli chodzi o element zaskoczenia, to z tego co Pan mówi, Guurowie doskonale wiedzą czego się spodziewać.

 

 

Równina była zalana ludźmi. Masy wojsk wypełniały krajobraz aż po horyzont, zakrywając złociste zazwyczaj pola traw ciemnobrązowym dywanem. I tylko w jednym miejscu ten ogrom ludzi, wierzchowców i wszelakiego sprzętu wojennego przerywał się, odsłaniając lśniący w słońcu fragment Stepu. Szeroki na ponad tysiąc kroków pas ziemi tworzył granicę pomiędzy pozycjami, na których usadowiła się armia cesarska, oraz ustawionymi w równe rzędy barbarzyńcami.

– Na czym oni siedzą? – zapytał Halleran obserwując wrogą armię przez lunetę.

– Drogery – odpowiedział Beren – Mówią, że to jakiś daleki krewny konia, choć niektórzy zwracają uwagę na cechy wspólne z bydłem. Ich czaszki są niezwykle wytrzymałe, prawie jak u kozicy. Kiedy dwa samce walczą ze sobą, stukają się głowami tak, że dźwięk niesie się na kilometry. Ale nie to jest w nich najgorsze.

– A co jest?

– Nie wpadają w panikę. Kiedy jeździec dosiada konia, wystarczy ściągnąć go strzałą i właściwie jest po problemie, zwierze z reguły jest zdezorientowane i samo ucieka, a nawet jeśli nie, to ubicie go nie jest problemem. Rozpędzony droger nawet nie zwalnia, tylko biegnie tam gdzie go skierowano, co w połączeniu z jego czaszką czyni z niego żywy taran. Nieraz widziałem, jak wbijały się na dziesiątki kroków w nasze linie, miażdżąc pod stopami piechotę, zanim udawało się je zabić. A to były pojedyncze sztuki, nie chcę sobie wyobrażać jak to będzie wyglądać, gdy na nas ruszą.

Beren oczywiście nawiązywał do faktu, że przed nimi stała cała armia Guurów, której pierwsze linie składały się tylko i wyłącznie z jeźdźców na drogerach. Barbarzyńcy używali także koni, o ile się orientował, te były zdecydowanie łatwiejsze w hodowli, ale w tym momencie to te dziwne równinne bestie stanowiły realny problem.

Kapitan ukradkiem zerknął na swojego rozmówcę. Poprzedniego wieczoru Generał Thorn wezwał Berena do siebie i rozkazał towarzyszyć tej dziwnej parze, siwowłosemu mężczyźnie i milczącej, nie ściągającej chusty z twarzy kobiecie. Nie podał przy tym żadnych wyjaśnień, poza zaleceniem, aby mieć przy sobie gotowego do jazdy gońca. Siedzieli więc teraz na koniach w pierwszej linii, On sam, goniec i dwoje przybyszów. Mężczyzna praktycznie nie przestawał obserwować wrogich wojsk od momentu, gdy wyciągnął lunetę, kobieta nie odezwała się dotychczas ani słowem, goniec wzorcowo trwał bez ruchu kilka kroków za nimi, Beren natomiast nieustannie zastanawiał się kim są ci ludzie. Nie wiedział czy to wojskowi, mężczyzna dzierżył przy pasie krótki miecz, a do siodła kobiety przytroczony był krótki łuk o egzotycznych kształtach, ale ubrani byli lekko, bardziej do drogi niż do bitwy. Zdał sobie sprawę, że nawet nie wie jak się do nich zwracać.

– Z czystej ciekawości – odezwał się mężczyzna w końcu odrywając okular od twarzy – Dlaczego wybraliście to miejsce? Stoimy na otwartym terenie, konnica ma tu przewagę. Nie byłoby sensownie rozpocząć walki u podnóża gór, gdzie można wykorzystać zabudowania osad?

– Osady są zbyt niewielkie do obrony przed tak wielką armią – wyjaśnił Beren – Tutaj z kolei znajduje się jedno z niewielu wzniesień w okolicy – szerokim gestem wskazał nieckę jaka rozdzielała wojska – Naszą jedyną szansą jest wykorzystać różnicę wysokości, to trochę zwolni konnych. Poza tym naszym zadaniem jest ochrona mieszkańców, więc jeżeli… jeżeli przegramy, ludność będzie miała czas uciec w góry.

Mężczyzna skierował w jego stronę ciepły uśmiech.

– Godna podziwu postawa – powiedział.

– Jesteśmy Armią Cesarską, Panie Halleran…

– Halleran – przerwał mu – Daj sobie spokój z Panami, tak będzie łatwiej.

– …tak jak mówiłem. Znamy swoją powinność.

Mężczyzna z uznaniem kiwnął głową, po czym spojrzał w górę.

– A pogoda? Domyślam się, że sprzyja bardziej im, niż nam?

Niebo nad ich głowami było nieskażone najmniejszą chmurką, z nieba lał się niemiłosierny skwar. Beren czuł jak pot oblepia mu ciało skryte pod płytową zbroją.

– Guurowie są przyzwyczajeni do Stepów. My nie. A zbroje nie pomagają. Im dłużej będziemy tak stali, tym ludzie będą bardziej wycieńczeni. Wydaje mi się, że właśnie dlatego jeszcze nie zaatakowali, chcą żebyśmy opadli z sił.

Halleran w zamyśleniu pokiwał głową, ze wzrokiem skierowanym przed siebie. Beren co jakiś czas przyglądał się uważnie tej dziwnej parze. Siwowłosy mężczyzna był ubrany w ciemne skórzane spodnie i zieloną bawełnianą koszulę. Wyglądał niczym szlachcic na włościach doglądający zbiorów, jakby zupełnie ignorując fakt, że przed nim stała armia krwiożerczych barbarzyńców. Kobieta z kolei ubrana w coś na kształt krótkiej sukni, w której dominowały czerń i fiolet. Ramiona okrywała ażurowa siatka, która kryła to co pokazywała górna część twarzy. Kolor jej skóry był ciemniejszy, jasno-brązowy jak u ludów ze wschodu.

Ubiór obojga wyglądał na przewiewny, bardzo pasujący do panującej aury. Beren bardzo im zazdrościł.

– Chcę z nimi porozmawiać – odezwał się w końcu Halleran.

Brwi zaskoczonego Berena podskoczyły do góry.

– Porozmawiać? Ale…

– W jaki sposób mogę rozpocząć negocjacje? – przerwał mu siwowłosy.

– Eee… Guurowie to barbarzyńcy, nie wiem czy oni znają taki termin. Przynajmniej my nigdy nie próbowaliśmy.

– Mam tam pojechać z wywieszoną białą flagą?

– Nie do końca wiem co by to dla nich oznaczało – zamyślił się Beren – Nie jestem pewien, ale w ich kulturze biały chyba powiązany jest ze śmiercią. Chyba najsensowniej będzie po prostu pojechać i liczyć, że nie wpakują ci strzały w oko.

– Zdam się na ich ciekawość świata. Weź to – podał mu lunetę – Obserwuj co się dzieje. Jeśli mnie zabiją, pchnij gońca do Generała.

Po czym zostawił zdezorientowanego Berena i bez dalszych komentarzy, kłusem zjechał w dół niecki.

 

 

Sporo czasu zajęło, zanim Guurowie zareagowali. Trudno było mu ocenić ile czekał na środku niecki, ale nie miało to większego znaczenia. Najważniejsze było to, że nikt do niego nie strzelał. Oczekiwał, że co bardziej krnąbrni wojownicy będą próbowali w pojedynkę sprowokować go podjazdami, oni jednak nieruchomo stali w szeregach. Karność tej armii naprawdę robiła wrażenie.

W końcu pierwszy rząd wojska rozstąpił się nieznacznie i od armii odłączyła się mała grupka jeźdźców. Zaczyna się, pomyślał.

Gdy nieśpiesznym stępem konni w końcu do niego dotarli, okazało się, że jest ich sześciu. Wszyscy przyjechali na drogerach, w końcu więc Halleran mógł bliżej przyjrzeć się tym stworzeniom. Przypominały bardziej byka niż konia, chociaż nie miały rogów. Były wysokie i olbrzymie w kłębie, a dosiadanie ich wyglądało na bardzo niekomfortowe. Czaszki miały niemal płaskie i bardzo szerokie, o dużym rozstawie oczu. Ale i tak były mniej dziwne od jeźdźców.

Halleran już na pierwszy rzut oka domyślił się, z kim będzie miał do czynienia. Chociaż nie znał tego ludu, ani jego zwyczajów, gigantyczna postać jaka dosiadała największego z drogerów, nie pozostawiała złudzeń, co do tego kto postanowił pofatygować się osobiście. Trudno było o większe odzwierciedlenie w wyglądzie kogoś, kto nosi przydomek Niszczyciel.

To był jeden z największych mężczyzn jakich widział w życiu, miał na oko blisko osiem stóp wzrostu, poszerzonych o ponad trzy w barkach. Ogolona na łyso głowa ozdobiona była bardzo długą, gęstą i czarną brodą, posplataną w wymyślne pętle warkoczyków. Jego karnacja, zresztą tak samo jak i pozostałych mężczyzn, była lekko ciemna, choć nie tak intensywna jak u ludów spotykanych na wschodzie. Miał na sobie gruby pancerz, przy czym Halleran miał trudność z ustaleniem materiału z jakiego został zrobiony, na pierwszy rzut oka wyglądało to na wzmacnianą skórę, ale po chwili doszedł do wniosku, że może to być jakaś forma chityny. Choć trudno mu było wyobrazić sobie wielkość insekta, który dostarczył budulca. Olbrzym spoglądał na niego z na pół przymkniętych oczu, które wyrażały co najwyżej obojętność. Tak patrzy władca świata, pomyślał Halleran.

Po jego prawej stronie jechał mężczyzna solidnego wzrostu i postury, choć przy swoim przywódcy sprawiał wrażenie małego dziecka. Pstrokate kolory jego zbroi kontrastowały z pozostałą czwórką, która najwyraźniej pełniła rolę gwardii przybocznej. Ten także miał zgoloną głowę, ale jego broda była stosunkowo krótka i pieczołowicie przycięta do okolic ust. Beren tłumaczył mu wcześniej, że ich długość oraz sposób aranżacji jest u Guurów wyznacznikiem statusu społecznego.

– Kim jesteś i kogo głosem mówisz? – odezwał się łamanym wspólnym mężczyzna z krótko przyciętą brodą.

– Jestem Halleran i mówię głosem Cesarstwa – odpowiedział.

– Czego chcesz? – warknął niższy mężczyzna.

– To zależy do kogo mówię – odpowiedział niewzruszony.

Oczy Guura rozszerzyły się zaskoczone, po czym rozwarły się jeszcze bardziej, gdy w końcu zrozumiał treść.

– Do kogo?! – krzyknął – Do kogo! Czy wiesz przed kim stoisz?!

– Najwyraźniej nie.

Choć wydawało się to niemożliwe, oczy mężczyzny zrobiły się jeszcze większe. Wyglądały jakby miały lada moment wyskoczyć z oczodołów.

– Stoisz przed obliczem Kraaga Niszczyciela! – wykrzyczał w ekstazie Guur – Konawara-al-Guur, Wielkiego Awara, Wodza wszystkich Guurów, Pogromcy i Zniewoliciela. Stoisz przed tym, który pokonał wilka o trzech paszczach, stoisz przed obliczem samego Arthaga, który zstąpił pośród Guurów i poprowadzi ich na podbój świata! A ty śmiesz pytać!? Te pytania i twoja niewiedza to obraza!

Guur sięgnął do przytroczonego do siodła olbrzymiego topora. Halleran nie do końca wiedział jak się zachować, po wielkości tej broni wnioskował, że barbarzyńca jednym ciosem mógłby go rozpołowić. Postanowił więc iść starą szkołą dyplomacji.

– Proszę wybaczyć mój brak mądrości i rozwagi – zaczął – Czy ty Panie także zdradzisz mi swe imię?

Guur zatrzymał rękę i spojrzał na niego, ponownie zaskoczony. Ale po chwili puścił trzonek i odezwał się:

– Jestem Argan Fana-guur, z rodu prawdziwych ludzi Guur. Jestem Fer-Awarem, pierwszym Awarem Konawara, Wielkiego Awara. Jestem jego głosem dla uszu barbarzyńców – wziął głeboki wdech – Czego chcesz Halleranie, głosie Cesarstwa?

Niech mnie, pomyślał Halleran, ci ludzie naprawdę lubią długie tytuły.

– Zaoferować pokój – odpowiedział – Cesarstwo nie dąży do wojny, a jeśli w jakiś sposób ugodziło czymś w honor ludu Guur, jest w stanie postarać się wynagrodzić im ich straty. Nie widzi powodów, aby poświęcać tysiące istnień w bezcelowej walce.

Niższy Guur zwrócił się do Kraaga w ich języku. Ten stał niewzruszony słuchając. A więc tłumacz, pomyślał Halleran, uświadamiając sobie, że znajomość wspólnego jako mało przydatna, nie mogła być zbyt popularna wśród ludu nastawionego jedynie na wojnę. Gdy Argan skończył mówić, na moment nastała cisza, po której olbrzymi Guur wybuchł śmiechem. Śmiał się głośnym, potężnym, a jednocześni w jakiś sposób melodyjnym głosem. A kiedy w końcu przestał, zadał w swoim języku pytanie, patrząc Halleranowi prosto w oczy.

– Kraag pyta, czy to prawda, że przemawiasz głosem kobiety – przetłumaczył Argan.

– Tak. Na tronie Cesarstwa zasiada Cesarzowa, a ja mówię w jej imieniu – odpowiedział Halleran, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Gdy odpowiedź została przetłumaczona, Kraag podniósł dumnie głowę i spojrzał na niego pogardliwie. A potem przemówił ustami Argana:

– Guur nie słucha kobiety, kobieta nie ma głosu. Kobieta jest klaczą której się dosiada, która rodzi dzieci i przyrządza strawę. Kobieta nie ma głosu, kobieta jest mniej warta od drogera, mniej nawet od konia. A ty stajesz do bitwy, ubrany jak niewolna dziewka i śmiesz mówić głosem kobiety, która nie ma głosu, głosem nie znaczącym więcej niż ryczenie cielaka. I jeszcze błagasz o pokój.

Halleran doszedł do wniosku, że różnica w uzbrojeniu pomiędzy nim a Guurami, rzeczywiście musiała rzucać się w oczy. Barbarzyńcy byli wręcz poobwieszani różnego rodzaju toporami i inną, trudną do określenia bronią, jemu za cały rynsztunek służył miecz zawieszony u pasa.

– Guurowie nie znają tego słowa – kontynuował Kraag – Gardzą nim, wywołuje niesmak w ich ustach. Guur zna jedynie walkę, o pokój proszą słabi. Myślałem, że chcesz błagać o życie, wtedy może, ale tylko może okazałbym łaskę. Nie zabiłbym was wszystkich, oszczędziłbym część i pozwolił służyć mi jako niewolnicy. Nakarmiłbym pomyjami jakie rzucam psom. Tam – wskazał wielką dłonią na południe, gdzie rysował się grzbiet Arrnadów – macie swoje obozy. Ale wy bezcześcicie ziemię. Ryjecie w niej i wbijacie pale pod wasze namioty. To świętokradztwo, Równina nie może być skalana, Równina jest święta. Dlatego…

Olbrzymi mężczyzna pochylił swe ciało w kierunku Hallerana.

-…dlatego, nie będzie pokoju. Obraziłeś mnie tym słowem i dlatego nie będzie też litości. Wyrżnę was co do jednego, aż Równina spłynie waszą krwią i odbierze swoją zapłatę za świętokradztwo. Spalę wasze obozy, to może ziemia zapomni o tym gwałcie. A głowy tych, których zabije, ponabijam na pale i ustawię w rzędzie wzdłuż gór, tak żeby żadnemu z was już nigdy nie przyszło na myśl pojawienie się na Równinie. A ty Halleranie, głosie Cesarstwa, uciekaj, uciekaj do tej suki, która cię tu przysłała, uciekaj póki możesz, to może nie zmienię zdania i nie zmiażdżę twojej głowy, niczym małemu dziecku. I jeszcze jedno…

Ruszył żuchwą tak mocno, że dało się słyszeć głośny trzask stawu.

-Powiedz jej, tej dziwce która cię tu przysłała, która śmie mówić o pokoju, że przyjdę do niej, przyjdę za góry, przyjdę do jej Cesarstwa, spalę je do gołej ziemi, a potem wezmę ją jak jedną z moich klaczy i nauczę ją co to znaczy być kobietą.

 

 

Beren poczuł ulgę, widząc jak mężczyźni pośrodku niecki rozjeżdżają się. Nie miał pojęcia co się dzieje, nigdy nie słyszał o negocjacjach z Guurami, które nie zakończyły by się śmiercią negocjatora. Ci ludzie naprawdę nie lubią rozmawiać, a za najskuteczniejszy środek wyrazu w dyplomacji uznawali ścięcie głowy rozmówcy. Tym bardziej nie rozumiał ani o czym mogli rozmawiać, ani dlaczego Halleran cały czas żył.

Siwowłosy nieśpiesznie wracał do linii wojsk cesarskich. Gdy zbliżył na jakieś pięćdziesiąt kroków, jego towarzyszka równie leniwie wyjechała mu na spotkanie. Zatrzymali się obok siebie, po czym mężczyzna pochylił się do przodu i powiedział cichym głosem:

– Kraag Niszczyciel, Konawar-al-Guur, Pogromca i Zniewoliciel.

Po czym bezzwłocznie ruszył naprzód, kobieta natomiast zeskoczyła z konia i sięgnęła po przytroczony do siodła łuk. Halleran zrównał się z Berenem i pełnym uprzejmości głosem rzekł:

– Poproszę lunetę.

– Co ona robi? – zapytał kapitan, przekazując my przedmiot.

– Cierpliwości, zobaczysz.

Kobieta w tym czasie uzbroiła się w łuk i jedną strzałę, po czym pozostawiła wierzchowca ruszając w stronę wrogiej armii. Po kilkunastu krokach zatrzymała się w płytkiej trawie, a Beren obserwował zaintrygowany jak delikatny wiatr podwiewa poły jej sukna na tle ciemnej hordy barbarzyńców. Zobaczył jak zamaskowana kobieta nakłada strzałę i napina łuk skierowany ku ziemi, a następnie podnosi wzrok ku niebu i tak zamiera. Jakby wyczekując na coś, czego kapitanowi nie było dane dostrzec.

– Co ona chce zrobić? – zapytał zdezorientowany – Przecież to jest za daleko nawet dla kuszy długodystansowej!

Halleran nawet się nie odwrócił, wzrok miał skupiony na swojej towarzyszce, a jego jedyną reakcją był rozbawiony uśmiech, jaki wykwitł mu pod nosem.

Tajemniczy sygnał najwyraźniej w końcu się pojawił, bo kobieta powoli podniosła łuk do góry i wycelowała go w niebo. A następnie, tak cicho że nikt poza nią nie miał prawa tego usłyszeć, zaszeptała do strzały:

– Kraag Niszczyciel, Konawar-al-Guur, Pogromca i Zniewoliciel.

A potem puściła cięciwę i dało się słyszeć świst lotek, gdy pocisk poszybował wysoko w górę.

 

 

Serce Argana śpiewało. Czuł jak jego bicie niemal rozsadzało mu pierś. I czuł, że serca jego braci biją tak samo.

– Dziś będziemy pić krew!

To był Kraag. Jego gigantyczna postać lśniła w pełnym słońcu, gdy paradował na swoim drogerze wzdłuż pierwszej linii wojsk. Zagrzewał ich do walki, choć tak naprawdę nie musiał. W tej chwili każdy Guur pojechałby za nim w ogień. On był tym wszystkim na co czekali, na co czekali ich przodkowie, oraz przodkowie ich przodków. Bóg wojny kroczył wśród nich, a oni za moment pojadą za nim do boju, gdzie da im zwycięstwo. Czegoż więcej może pragnąć wojownik?

– Dziś będziemy mordować!

Odpowiedział mu ryk tysięcy gardeł. Ten który był obliczem Arthaga podniósł w górę gartlaka, potężną broń wytwarzaną poprzez połączenie ostrzy trzech toporów na jednym trzonku. Tylko najwięksi wojownicy byli w stanie operować takim orężem, potrzeba było do tego olbrzymiej siły i zręczności. Kraag to potrafił, Argan widział raz jak gartlakiem przeciął na pół jeźdźca razem z koniem. No, ale nie było się czemu dziwić, w końcu był bogiem.

– Tam – wskazał bronią przeciwległą stronę niecki – To co widzicie to nie armia. To las. Las który zetniecie. Który zadepczecie kopytami. Który spalicie.

Masa jeźdźców wrzasnęła w aprobacie. Argan krzyczał razem z nimi, w dzikiej ekstazie wydzierał gardło. Wszystko co go otaczało, zapachy, dźwięki i obrazy, mówiło mu to samo. Bitwa. Zew bitwy palił mu serce i wypełniał żyły.

– Ale! – przerwał ryki Kraag – Pamiętajcie! Będziemy potrzebować czubków tych drzew! Posadzimy je w bardzo równej linii, tak żeby wyraźnie było widać je ze stoków gór. Przynieście mi je! Przynieście mi ich głowy! Usypcie z nich stos, który zasłoni słońce!

Tłum ryknął po raz kolejny. Jednak tym razem w uszach Argana pojawił się jakiś nowy dźwięk. Nie potrafił określić skąd dochodził, ani czym był. Jednak coś wyraźnie przebijało się przez wrzaski tłumu.

– Dajcie mi ich krew, a ja dam wam chwałę. Dajcie mi ich głowy, a w zamian dostaniecie zwycięstwo. Dajcie mi…

Nie dokończył. Dźwięk który słyszał Argan, zamienił się w charakterystyczny świst, gdy coś czarnego pojawiło się na tle nieskazitelnie błękitnego nieba. Strzała spadła z olbrzymią prędkością, uderzając w kark Kraaga i przechodząc na wylot przez grdykę.

Oczy olbrzyma rozszerzyły się w zaskoczeniu. Krew popłynęła mu z szyi, a następnie chlusnęła z rozdziawionych ust. Przez bardzo długi moment na Równinie zapadła przerażająca cisza, gdy w tysiącach gardeł utkwiły zdumione głosy. Nagle dłoń trzymająca gartlaka opadła bezwiednie, a ściągany jej ciężarem Kraag Niszczyciel, Wielki Awar i bóg wojny, runął na ziemię.

 

 

Kapitan Beren z rozdziawionymi ustami gapił się na drugą stronę niecki. Nie potrzebował lunety Hallerana, żeby dostrzec jak olbrzymia postać zwala się na glebę z drogera. Nerwowo zamrugał oczami.

– Czy On… – udało mu się w końcu wykrztusić – Czy On nie żyje?

– Tak, chyba że nie potrzebuje do tego kręgosłupa – odpowiedział siwowłosy składając lunetę. Beren spojrzał na niego w szoku.

– Ale… ale jak… – próbował wyjąkać.

– Wasz półbóg nie żyje kapitanie – przerwał mu Halleran – Myślę, że to dobry moment aby pchnąć gońca do Generała. Jeśli macie zamiar zaczynać, to nie będzie lepszego momentu.

 

 

Oddziały piechoty przeczesywały pobojowisko i dobijały rannych używając do tego długich pik. Na pierwszy rzut oka wyglądali na jednostki złożone z osadników przysposobionych do walki, o których wspominał Generał, chociaż trudno było mieć pewność poprzez warstwy krwi jakimi byli pokryci.

Thorn chrząknął w zwiniętą pięść.

– Nie wiem co powiedzieć – powiedział.

Halleran nie zareagował w żaden sposób. Dalej siedział na swoim koniu i w zamyśleniu spoglądał na pole bitwy. Jak okiem sięgnąć ziemia przykryta była czernią ciał i szkarłatem krwi, daleko na horyzoncie widoczne były olbrzymie chmury kurzu wzbijane przez uciekające niedobitki Guurów.

Walka była krótka, ale intensywna. Gdy wojsko cesarskie ruszyło na zdezorientowane oddziały barbarzyńców, wystarczyło jedynie przeć naprzód. To nie były wyćwiczone i zdyscyplinowane jednostki, które potrafi walczyć nawet w wypadku utraty dowódcy. Wiadomość o śmierci Kraaga, przesyłana od szeregu do szeregu, siała zamęt i zwątpienie. Nie wiedzieli kogo słuchać, kto dowodził. Bez swojego boga na czele, potężna armia na powrót stała się skupiskiem nienawidzących się plemion.

Gdy Cesarstwo złamało pierwsze szeregi, zaczęła się paniczna ucieczka. I rzeź.

– Wiele w życiu widziałem, ale coś takiego… – odezwał się ponownie Generał – Dziś rano liczyłem się z porażką i własną śmiercią. Stanęliśmy naprzeciwko armii, która dwukrotnie przebijała nas liczebnie. Mogłem mieć jedynie nadzieję że obywatele Cesarstwa, którzy zamieszkują stepy, zdążą ewakuować się w góry. A jednak wygraliśmy. Dzięki tobie, kimkolwiek jesteś, Halleran.

Siwowłosy mruknął w zamyśleniu i opuścił wzrok na podnóże pagórka, na którym stały ich konie, gdzie jeden z cesarskich żołdaków właśnie przebił piką pierś rannego Guura. Nie odrywając oczu od trupa, odezwał się ponurym tonem:

– Dzisiejszy dzień przejdzie do historii jako koniec ludu Guur. Krwawo zapłacili za swoją ambicję. Większość ich mężczyzn poległa, pozostały kobiety i dzieci, które nawet jeśli jakoś przetrwają, to zostaną zmarginalizowane przez inne ludy Stepów. No i oczywiście nie zapominajmy o cesarskich osadnikach, którzy nagle dostali we władanie olbrzymie, niezaludnione tereny. Pozostanie kilka małych plemion, które beznamiętnie będą włóczyć się po równinie, wspominając dawną chwałę i milknąc na temat klęski.

– Brzmisz prawie, jakbyś ich żałował – zdziwił się kapitan.

Halleran spojrzał mu w oczy zagadkowym wzrokiem.

– Tysiące ludzi zginęło z powodu mrzonki przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Dziś może to na nas robić wrażenie, ale przyjdą nowe czasy, a ludzi będzie coraz więcej. I znowu się zacznie, gdzieś na jakimś polu spotkają się dwie masy ludzi tylko po to, by zamiast próbować współżyć ze sobą, wyrżnąć się z jakiegoś idiotycznego powodu. To bez sensu, wojna jest bez sensu. W mojej opinii Generale – kwaśno skrzywił usta – Świat jest bardzo popieprzonym miejscem.

Thorn oniemiał, nie tego się spodziewał, więc trudno mu było znaleźć jakąkolwiek sensowną odpowiedź. Halleran spojrzał za jego plecy i lekko wskazując brodą powiedział:

– Pański kapitan wraca.

Generał odwrócił wzrok i dostrzegł Berena zbliżającego się na czele niewielkiego oddziału konnych. Podjeżdżając do nich skinął głową Halleranowi, po czym zwrócił się do Thorna:

– Generale.

– Raport.

– Poszczególne grupy uciekinierów oddalają się w różnych kierunkach, a nasze konie są wycieńczone. Musieliśmy przerwać pościg. Nasze wstępe szacunki opiewają na trzynaście tysięcy zabitych wroga.

– Straty?

– Nieco ponad dwa tysiące. Głównie konnicy, która zginęła w pierwszej szarży.

– Niska cena za takie zwycięstwo – powiedział Thorn zerkając ukradkiem oka na Hallerana.

Siwowłosy milczał.

– Jest coś jeszcze – zawahał się Beren – Panie… Halleran, jeden z ich dowódców ciągle żyje, to chyba jeden z tych z którymi rozmawiałeś, rozpoznałem go po tej kolorowej zbroi.

– Wzięliście go do niewoli? – zaciekawił się siwowłosy.

– Nie. Jest ranny, ale ciągle się broni. Zabił kilku naszych, ale ma odciętą drogę ucieczki, więc to tylko kwestia czasu…

Urwał. Halleran przez chwilę patrzył na niego, jakby trawiąc coś w myślach.

– Zaprowadź mnie tam – powiedział w końcu.

 

 

Jechali przez wielką, cichą równinę ciał. Zaskakująco cichą, biorąc pod uwagę jak wielki tumult panował tam jeszcze parę godzin wcześniej. Krew poległych zlała się w jedno, jednolicie barwiąc złote trawy na ciemny kolor.

Jechali galopem, prowadził Beren, za nim wraz ze swoją milczącą towarzyszką podążał Halleran, a na końcu kilku jeźdźców obstawy. Na zachodniej stronie nieba kotłowały się ciężkie chmury będące zapowiedzią deszczu. Wkrótce woda miała zalać wydeptaną ziemię, topiąc zwłoki ludzi i zwierząt w szkarłatnym błocie.

Zatrzymali się przy płytkim zagłębieniu, na obrzeżach którego grupa łuczników uwijała się pod rozkazami krępego oficera.

– Poruczniku! – krzyknął do niego Beren nie zsiadając z konia – Żyje jeszcze?

– A psia jego mać, żyje – odezwał się wściekle oficer – Właśnie miałem dać rozkaz łucznikom. Posłałem dwóch chłopaków z pikami, żeby nie tracić niepotrzebnie strzał, ale ich dopadł. Niech mnie diabli jeśli wiem skąd czerpie siłę. Ledwo trzyma się na nogach, a ubił mi już jedenastu ludzi!

– Chcę z nim porozmawiać – odezwał się Halleran.

Po czym płynnie zeskoczył z konia i zaczął ściągać miecz z pasa.

– Ale… Panie, to niebezpieczne. On jest jak dzikie zwierzę – zdumiał się porucznik.

– Dokładnie. Dzikie zwierzę w potrzasku, takie zaatakuje zawsze, gdy wyczuje niebezpieczeństwo – Halleran podał miecz milczącej kobiecie, która zabrała go bez słowa – Proszę się nie martwić, potem będzie Pan mógł strzelać do niego nawet z katapulty jeśli taka jego wola.

Po czym odwrócił się od nich i zszedł do zagłębienia.

Pośrodku dołka stał uszkodzony drewniany wóz bojowy Guurów, który ku zaskoczeniu Hallerana niespecjalnie różnił się od tych używanych przez Cesarstwo. Dookoła niego, w niewielkiej odległości od siebie, leżały ciała cesarskich żołnierzy. Dostrzegł tych dwóch o których wspominał krępy porucznik, jeden dalej trzymał pikę mimo braku głowy, drugi zamarł w dziwnej pozycji, oparty na klęczkach o drzewce. A za nimi dostrzegł Argana.

Guur dyszał ciężko opierając się plecami o bok wozu. Halleran dostrzegł jego dziwnie wygiętą nogę, potężne wgniecenie na kolorowym pancerzu chroniącym klatkę piersiową i krew cieknącą po nogach, a następnie zbierającą się powoli w kałużę u stóp. A także szeroki topór jaki trzymał w prawej ręce. Ten mężczyzna jeszcze nie skończył walki.

– Przegraliście – stwierdził głośno Halleran, zatrzymując się kilkanaście kroków przed nim.

– Guur nigdy nie przegrywa. Guura można zabić, ale nie pokonać – odpowiedział słabym głosem Argan.

– Wiesz dlaczego przegraliście? – zignorował go siwowłosy.

– Przybywasz na wojnę bez miecza i chcesz mnie pouczać?

– Nie noszę miecza, bo nie muszę. A kim w takim razie jesteś ty, jeśli pokonał cię ktoś taki jak ja?

Barbarzyńca nie odpowiedział, patrzył tylko zacięcie, sapiąc ciężko.

– Od setek lat toczycie wojny – kontynuował Halleran – Ale nie jesteście jedyni. Tam skąd pochodzę, ludzie robią to jeszcze dłużej. I są w tym dobrzy, naprawdę dobrzy. Jest takie miejsce, w którym spotykają się najwięksi wojownicy Cesarstwa i z pokolenia na pokolenie przekazują sobie wiedzę o wojnie. W tamtym miejscu jeden z nich zdradził mi kiedyś, jak wygrywać bitwy. Chcesz wiedzieć co mi powiedział?

– Nie obchodzą mnie twoje rady, Głosie Cesarstwa.

– Powiedział, że bitwę wygrywa się za pomocą trzech rzeczy – ciągnął jakby nie słysząc tego komentarza – Siły armii, sprytu dowódcy i dobrego wyczucia czasu.

– Skończ szczekać psie i stań do walki jak mężczyzna! – warknął Guur, wymachując gniewnie bronią.

– Chodź tu i zmuś mnie.

Zamilkli na moment, mierząc się spojrzeniami.

– Lata później – kontynuował Halleran – dowiedziałem się jeszcze jednej ważnej rzeczy, a mianowicie tego, że niektórych rzeczy lepiej nie pozostawiać losowi. Zamiast czekać na dobry moment, bardziej opłacalne jest go wymusić. W ten sposób zyskujesz kontrolę nad sytuacją. Właśnie dlatego przegraliście, bo zamiast atakować od razu, czekaliście na dobrą okazję. Bo byliście tak pewni zwycięstwa, że pozwoliliście sobie na niebycie czujnym. Ja nie czekałem, dlatego Kraag nie żyje, a pokonani Guurowie uciekają z podkulonymi ogonami jak banda tchórzliwych psów.

– Dlaczego mi to mówisz? – zapytał osłabionym głosem Argan.

– Bo za chwilę będziesz musiał dostrzec moment i podjąć decyzję. Spójrz – wskazał ręką na północ – Te kłęby kurzu wznoszące się na horyzoncie, to twoi pobratymcy. Uciekają pobici. Przegrani. Potęga wielkiego ludu Guur rozwiewa się w tym pyle, a ci którzy was pobili właśnie zaostrzyli sobie apetyt. Teraz kiedy już wiedzą, że jesteście zagrożeniem, i to takim które można pokonać, pójdą dalej. Będą napierać tak długo, aż wyginiecie. Ale jest rozwiązanie.

Halleran odwrócił się na południe.

– Tam, za tymi górami, leży Cesarstwo. Olbrzymie państwo zamieszkane przez wiele ludów, którym włada pewna kobieta. Dla niej podbiję świat, jeśli takie będzie jej życzenie. Albo spalę go próbując – dokończył stanowczo.

Guur w milczeniu czekał na ciąg dalszy.

– Dołącz do mnie, Arganie Fana-guur, z rodu prawdziwych ludzi Guur. Choć pokonany, dalej jesteś potężnym wojownikiem. Masz werwę i determinację. Wyrusz ze mną w podróż, a pokażę ci rzeczy o jakich nie śniłeś. Pokażę ci wodę tak wielką, że sięga po horyzont. Pokażę ci ludzi o wszystkich kolorach skóry i mówiących w najdziwniejszych językach. Zwierzęta i istoty, których widok zapiera dech w piersiach. Wyrusz ze mną, a pokażę ci jak olbrzymi jest świat. Pomóż mi, a ja w zamian za to uratuję twój lud. Mam władzę, aby was oszczędzić. Co prawda nigdy już nie stworzycie armii tak wielkiej jak dziś, będziecie musieli iść na kompromisy, ale przetrwacie. Twoi bracia i siostry przeżyją. Guurowie dalej będą istnieć.

– Oferujesz zdradę – ponuro stwierdził Argan.

– Oferuję rozwiązanie.

– Nie. Honor nie pozwala. Guur walczy i umiera, Guur nie klęka przed nikim. To wbrew nuarghi, a wszystko co jest wbrew nuarghi, to zdrada.

Nad ich głowami błysnęło, a po kilku sekundach po Równinie przeszedł huk grzmotu. Milczeli dłuższy moment, w trakcie którego niebo robiło się coraz ciemniejsze. Halleran stał wpatrując się wściekłym wzrokiem w Argana.

– Wiesz co odrzucasz? – zapytał zdenerwowanym głosem – Będą ścigać ich jak zwierzęta. Każdy obywatel imperium będzie mógł zabić Guura, jeśli napotka go na swojej drodze. Będą wysyłać ekspedycję morderców, aby palili wasze obozowiska. Jeśli myślisz, że Stepy was ukryją, bo lepiej je znacie, bo od stuleci jest to wasz dom, to niestety mam dla ciebie złe wiadomości. Bo najgorsze co was spotka, to nie żołdacy z bronią i żądzą mordu w oczach. Bo przyjdzie kolonizacja, Równina zaroi się od obywateli Cesarstwa, którzy będą szukać tu szczęścia i lepszego życia. Przyniosą ze sobą swój język i wiedzę, swoje zwyczaje i kulturę. A Guurowie zaczną przyjmować to wszystko, będą chłonąć jak wyschnięta gleba deszcz. I stopniowo, pokolenie po pokoleniu, zaczną schodzić z drogi przodków, coraz mniej z nich będzie przywiązywać wagę do waszego drogocennego nuarghi, zaczną mówić językiem Cesarstwa, bo tak będzie dla nich korzystniej. To zajmie lata, dziesiątki, a może i setki, ale Cesarstwo jest stare i robiło to już nie raz, uwierz mi. Aż w końcu pewnego dnia lud Guur przestanie istnieć i pozostanie po was jedynie wspomnienie.

Ponownie grzmotnęło. Nastał kolejny moment ciszy, po czym Argan przemówił:

– Ty dalej nie rozumiesz Głosie Cesarstwa. Guur jest Guurem tylko i wyłącznie, gdy przestrzega nuarghi. Gdy czci ziemię po której stąpa jego droger, gdy czuje w żyłach zew walki, a krew przeciwników w nozdrzach. Guur nigdy się nie poddaje i walczy aż do śmierci. Nie – pokręcił głową – Nie zgadzam się na to co proponujesz. Straszysz mnie, mówisz że za sto lat Guurowie wyginą. Ale jeśli padną na kolana przed Cesarskimi stopami, złamią nuarghi. I zamiast setek lat, aby przestać istnieć wystarczy im jeden dzień.

– Naprawdę?! – Halleran uniósł głos do takiego poziomu, że prawie krzyczał – To dla ciebie takie proste?! Poświęcisz swój lud, dziesiątki tysięcy istnień ludzkich w imię legend? Jeszcze tego ranka stałeś przed obliczem swojego bóstwa, którego ciało teraz leży gdzieś tam rozdeptane kopytami. Pluję na twój honor!

– Kraag miał dowieść swojej boskości – odpowiedział stanowczo Guur – To była próba, której nie podołał. A moi bracia i siostry, jeśli zginą to przynajmniej jako Guurowie, a nie banda dzikusów z Równiny.

Argan spróbował stanąć na nogi, ale najwyraźniej był bardzo osłabiony, bo cofnął się do tyłu, ponownie opierając się plecami o drewniany bok wozu.

– Dosyć tego, Głosie. Nie mam już siły gadać. Stań do walki, jak na wojownika przystało, tak jak nakazuje honor. Dobądź miecza.

– Nie – odparł Halleran – Nie będę z tobą walczył. Ani zresztą nikt inny. Jesteś może i ciężko ranny, ale wcale nie mniej niebezpieczny. Zamiast tego wrócę do swoich, po czym stamtąd kilku łuczników napakuje cię strzałami. Nie będzie heroicznej walki i śmierci w boju. Zabijemy cię jak wściekłego psa. Bo widzisz, my w Cesarstwie wyżej niż honor cenimy własne życie.

– To niehonorowe – stwierdził smutno Guur – Ale jeśli tak musi być… Mój honor pozostanie zachowany.

– Jeśli to dla ciebie najważniejsze… – odparł siwowłosy – Nie ma sposobu, żebym cię przekonał? Żebyś zmienił zdanie?

– Zwycięstwo lub śmierć. Tak mówi nuarghi.

Przez moment patrzyli sobie w oczy. Z twarzy Hallerana zniknęła wściekłość, teraz zastąpiona przez jakiś dziwny rodzaj smutku. Oblicze Argana, choć pełne cierpienia, było stanowcze i pełne determinacji.

– Żegnaj Arganie Fana-guur, z rodu prawdziwych ludzi Guur – powiedział siwowłosy– Choć nie zgadzam się z tobą, byłeś wielkim wojownikiem.

Po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w górę zagłębienia, w stronę czekających tam na niego ludzi.

 

 

Halleran wracał niezadowolony. Beren widział to w równym, ale trochę zbyt szybkim kroku, jakim zbliżał się do nich mężczyzna.

– Co mamy robić? – zapytał go, gdy ten bez słowa minął ich i podszedł do swojego konia.

– Róbcie co chcecie – odparł siwowłosy nie odwracając do nich twarzy – Ten głupiec jest zbyt dumny, żeby się poddać. Zasypcie go gradem strzał z dystansu, jest ranny, ale wciąż może ugryźć. Myśli, że zginie jak prawdziwy bohater, a on padnie jak sarna ubita w trakcie polowania przez niezbyt utalentowanych myśliwych.

Zamilkł i zaczął zapinać popręg u siodła. Beren i krępy porucznik spojrzeli po sobie, po czym ten pierwszy wzruszył ramionami, a drugi odwrócił się i zaczął wydawać rozkazy łucznikom. Mężczyźni, rozleniwieni po nieplanowanym odpoczynku, właśnie sięgali po broń i kołczany strzał, gdy powietrze przeszył charakterystyczny świst.

Wszyscy jak jeden mąż obrócili się w stronę drewnianego wozu pośrodku niecki. Topór wypadł z dłoni opierającego się o bok barbarzyńcy, ręce opadły bezwładnie. Z jego prawego oka wystawała fioletowa lotka strzały, która przechodziła przez czaszkę i przygwoździła głowę do drewna.

Oczy żołnierzy przeniosły się na zamaskowaną kobietę, która siedziała na koniu i właśnie opuszczała łuk z pozycji strzeleckiej. Obróciła głowę i jej spojrzenie skrzyżowało się z gniewnym wzrokiem siwowłosego. Przez bardzo długi moment patrzyli na siebie w milczeniu.

Niebo przeszyła kolejna błyskawica, tym razem w idealnym akompaniamencie grzmotu, a po kilku sekundach spadły pierwsze krople deszcze.

– Ruszajmy – odparł Halleran, nie przerywając wymiany spojrzeń z kobietą – Skończyliśmy tu.

Po czym wskoczył na konia i bez dalszego słowa oboje pojechali na południe. Deszcz w końcu uderzył pełnią swej mocy, a para jeźdźców zniknęła za szarą ścianą wody.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam wczoraj……i do dziś mnie męczy wrażenie, że już gdzieś, tu czy tam, spotkałam postacie podobne do Hallerana i jego towarzyszki….i ciągle ta myśl ,,gdzie?” mi umykafrown.

 

W każdym nor­malnym człowieku tkwi sza­leniec i próbu­je wy­dos­tać się na zewnątrz.

No cóż, przez Dobre wyczucie czasu przebrnęłam z trudem. Zamiast zapowiadanej historii konfliktu dwóch cywilizacji, dowiedziałam się tylko, co przed bitwą wydarzyło się w obozie jednej ze stron, potem przedstawiono przeważające siły wroga. Cała opowieść zdała mi się przydługa, przegadana i dość przewidywalna. Brakło mi wyjaśnienia, kim była tajemnicza kobieta i jakie moce sprawiły, że wpłynęła na przebieg bitwy.

Wykonanie, niestety, pozostawia wiele do życzenia. Opowiadanie zawiera wiele błędów i usterek, sporo nie najlepiej skonstruowanych zdań, że o marnej interpunkcji nie wspomnę. Wszystko to sprawiło, że lektury nie mogę uznać za zbyt satysfakcjonującą.

Mam jednak nadzieję, Foskacie, że Twoje przyszłe opowiadania będą coraz lepsze.

 

który bez­gło­śnie wśli­zgnął się przez poły wej­ścia. – …który bez­gło­śnie wśli­zgnął się między połami wej­ścia

 

Jakiś czło­wiek chce się z Panem zo­ba­czyć… – Jakiś czło­wiek chce się z panem zo­ba­czyć

Zwroty grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd występuje wielokrotnie w całym opowiadaniu.

 

– Ten męż­czy­zna ma glejt ce­sar­ski.

Sie­dzą­cy męż­czy­zna, za­sko­czo­ny… – Powtórzenie.

 

za­py­tał z, li­czył że nie­zbyt wy­raź­ną, na­dzie­ją w gło­sie. – Co zrobił?

Może: …za­py­tał, li­cząc, że z nie­zbyt wy­raź­ną, na­dzie­ją w gło­sie.

 

a przy­pró­szo­ne si­wi­zną włosy nie pa­so­wa­ły do wy­glą­da­ją­cej na młod­szą, nie­ska­zi­tel­nie ogo­lo­nej twa­rzy. – Raczej: …starannie/ dokładnie ogo­lo­nej twa­rzy.

Za SJP: nieskazitelny 1. «niczym nieskażony, niezanieczyszczony» 2. «niemający żadnej skazy moralnej»

 

ścią­gnę­ła głę­bo­ko na­ło­żo­ny na głowę kap­tur płasz­cza […] Dolna część jej twa­rzy skry­ta byłą za grubą, ciem­no­fio­le­to­wą chu­s­tą, a włosy spię­te z tyłu głowy w długi war­kocz. – Skoro kobieta miała na sobie płaszcz z kapturem, warkocz nie mógł być widoczny. Literówka.

Włosów w warkocz nie spina się, warkocz się splata/ zaplata.

 

Ale to błę­kit­no-nie­bie­skie oczy… – Ale to błę­kit­nonie­bie­skie oczy

 

Albo może to, że wy­da­wa­ło mu się, iż błysz­czą w ciem­no­ściach nie­roz­świe­tlo­nych przez sto­ją­ce na stole świe­ce. – Ile ciemności było w namiocie?

 

– Ge­ne­ra­le Thorn – ode­zwał się męż­czy­zna i jed­no­cze­śnie lekko ski­nął głową – Cie­szę się… – Brak kropki na końcu zdania. Ten błąd powtarza się.

Źle zapisujesz dialogi. Skorzystaj z tego wątku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

We­wnątrz znaj­do­wał się zro­lo­wa­ny zwój pa­pie­ru… – Masło maślane. Gdyby papier nie był zrolowany, nie byłby zwojem.

 

za­bez­pie­czo­ny czer­wo­nym wo­skiem z od­ci­skiem ce­sar­skiej pie­czę­ci. Ge­ne­rał zła­mał pie­częć i roz­wi­nął do­ku­ment: "Ge­ne­ra­le, oka­zi­ciel tego do­ku­men­tu… – Powtórzenia.

 

Jego wola jest moją wolą, a każde ży­cze­nie trak­to­wa­ne jak roz­kaz." – Jego wola jest moją wolą, a każde ży­cze­nie należy traktować/ ma być traktowane jak roz­kaz".

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

na­le­żał w końcu do jed­ne­go z naj­zna­mie­nit­szym rodów… – …na­le­żał w końcu do jed­ne­go z naj­zna­mie­nit­szych rodów

 

Kuł w oczy także bez­po­śred­ni, nie­grzecz­nie roz­ka­zu­ją­cy ton… – Rozkazujący ton kuł zapewne ciężkim młotem, co dla oczu musiało być wyjątkowo przykre. ;-)

Sprawdź znaczenie słów kućkłuć.

 

sta­ra­jąc się przy tym ukryć drga­nie rąk. – Miał drgawki czy dłonie zwyczajnie drżały?

 

W czym mogę słu­żyć Panie… – – W czym mogę pomóc, panie… Lub: – Czym mogę słu­żyć, panie

 

– Samo Hal­le­ran wy­star­czy – dodał, jakby czy­ta­jąc w jego my­ślach męż­czy­zna. – Co to są myśli mężczyzna?

Proponuję: …dodał mężczyzna, jakby czy­ta­jąc w jego my­ślach.

 

za­py­tał Thorn, wska­zu­jąc głową sto­ją­cą w cie­niu na­mio­tu ko­bie­tę. – Kobieta mogłaby znaleźć się w cieniu namiotu, gdyby stała na zewnątrz, obok namiotu.

 

Przez krót­ki mo­ment męż­czyź­ni pa­trzy­li sobie w oczy… – Masło maślane. Moment jest krótki z definicji.

 

po czym ką­ci­ki ust Hal­le­ra­na wsko­czy­ły z po­wro­tem na swoje miej­sce. – Na pewno wskoczyły?

 

można po­wie­dzieć że to nią opie­ra się całe ich ist­nie­nie. – Pewnie miało by: …można po­wie­dzieć, że to o nią opie­ra się całe ich ist­nie­nie.

 

Je­dy­ną rze­czą jaka po­wstrzy­mu­je ich przed wy­bi­ciem sa­mych sie­bie, jest nu­ar­ghi.Je­dy­ną rze­czą, która po­wstrzy­mu­je ich

 

a po­ru­sza­nie się o wła­snych no­gach. – Raczej: …a po­ru­sza­nie się na wła­snych no­gach.

 

Zresz­tą to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, ważne jest to, że Gu­uro­wie w to wie­rzą. – Czy to celowe powtórzenia?

 

Iloma ludź­mi do­wo­dzi?

– Na ile udało nam się stwier­dzić… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Czy nie le­piej gdyby zo­sta­wił Pan kwe­stię mnie? – Czy nie le­piej, żeby zo­sta­wił Pan kwe­stię mnie?

 

zwie­rze z re­gu­ły jest zdez­o­rien­to­wa­ne… – Literówka.

 

Roz­pę­dzo­ny dro­ger nawet nie zwal­nia […] Nie­raz wi­dzia­łem, jak wbi­ja­ły się na dzie­siąt­ki kro­ków w nasze linie, miaż­dżąc pod sto­pa­mi pie­cho­tę… – Drogery miały stopy?

 

sze­ro­kim ge­stem wska­zał niec­kę jaka roz­dzie­la­ła woj­ska… – …sze­ro­kim ge­stem wska­zał niec­kę, która roz­dzie­la­ła woj­ska

 

Ra­mio­na okry­wa­ła ażu­ro­wa siat­ka, która kryła to co po­ka­zy­wa­ła górna część twa­rzy.– Masło maślane. Siatka jest ażurowa z definicji. Powtórzenie.

Nie rozumiem – w jaki sposób siatka na ramionach kryła coś, co pokazywała górna część twarzy?

 

Kolor jej skóry był ciem­niej­szy, ja­sno-brą­zo­wy… – Kolor jej skóry był ciem­niej­szy, ja­snobrą­zo­wy

 

Sporo czasu za­ję­ło, zanim Gu­uro­wie za­re­ago­wa­li. – Raczej: Sporo czasu minęło, zanim Gu­uro­wie za­re­ago­wa­li.

 

Gdy nie­śpiesz­nym stę­pem konni w końcu do niego do­tar­li, oka­za­ło się, że jest ich sze­ściu. – Wcześniej nie można było ich policzyć?

 

gi­gan­tycz­na po­stać jaka do­sia­da­ła naj­więk­sze­go z dro­ge­rów… – …gi­gan­tycz­na po­stać, która do­sia­da­ła naj­więk­sze­go z dro­ge­rów

 

Trud­no było o więk­sze od­zwier­cie­dle­nie w wy­glą­dzie kogoś, kto nosi przy­do­mek Nisz­czy­ciel.a – Pewnie miało być: …kto nosi przy­do­mek Nisz­czy­ciela.

Co to znaczy odzwierciedlać kogoś w wyglądzie?

 

miał na oko bli­sko osiem stóp wzro­stu, po­sze­rzo­nych o ponad trzy w bar­kach. – Co to znaczy, że wzrost miał poszerzony w barkach?

 

Miał na sobie gruby pan­cerz, przy czym Hal­le­ran miał trud­ność… – Powtórzenie.

 

Pstro­ka­te ko­lo­ry jego zbroi kon­tra­sto­wa­ły z po­zo­sta­łą czwór­ką, która naj­wy­raź­niej peł­ni­ła rolę gwar­dii przy­bocz­nej. – W jaki sposób kolory mogą kontrastować z czwórką? Co to znaczy, że czwórka pozostała i pełniła rolę gwardii?

 

Ten także miał zgo­lo­ną głowę… – Czy był pozbawiony głowy?

Pewnie miało być: Ten także miał ogoloną głowę

 

jego broda była sto­sun­ko­wo krót­ka i pie­czo­ło­wi­cie przy­cię­ta do oko­lic ust. Beren tłu­ma­czył mu wcze­śniej, że ich dłu­gość oraz spo­sób aran­ża­cji jest u Gu­urów wy­znacz­ni­kiem sta­tu­su spo­łecz­ne­go. – Czy dobrze rozumiem, że wyznacznikiem statusu społecznego była długość ust i sposób ich aranżacji? ;-)

 

– Kim je­steś i kogo gło­sem mó­wisz?– Kim je­steś i w imieniu kogo mó­wisz?

 

Oczy Guura roz­sze­rzy­ły się za­sko­czo­ne… – Pierwszy raz czytam, że odpowiedź zaskoczyła czyjeś oczy. ;-)

 

wziął głe­bo­ki wdech… – Literówka.

 

po któ­rej ol­brzy­mi Guur wy­buchł śmie­chem. – …po któ­rej ol­brzy­mi Guur wy­buchnął śmie­chem.

 

oszczę­dził­bym część i po­zwo­lił słu­żyć mi jako nie­wol­ni­cy. – …oszczę­dził­bym część i po­zwo­lił, by służyli mi jako nie­wol­ni­cy.

 

Na­kar­mił­bym po­my­ja­mi jakie rzu­cam psom. – Pomyje to ciecz, pomyj nie można rzucić.

 

-…dla­te­go, nie bę­dzie po­ko­ju. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

A głowy tych, któ­rych za­bi­je, po­na­bi­jam na pale… – Literówka.

 

-Po­wiedz jej, tej dziw­ce która cię tu przy­sła­ła… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Ko­bie­ta w tym cza­sie uzbro­iła się w łuk i jedną strza­łę… – Miałam wrażenie, że kobieta cały czas była w posiadaniu łuku.

 

Po kil­ku­na­stu kro­kach za­trzy­ma­ła się w płyt­kiej tra­wie… – Trawa może być niska/ niewysoka, ale nie może być płytka.

 

a jego je­dy­ną re­ak­cją był roz­ba­wio­ny uśmiech, jaki wy­kwitł mu pod nosem. – …uśmiech, który wy­kwitł mu…

Można się uśmiechnąć pod nosem, ale uśmiech wykwita raczej na ustach/ na wargach.

 

…gdy po­cisk po­szy­bo­wał wy­so­ko w górę. – Masło maślane. Czy mógł poszybować wysoko w dół?

 

gdy pa­ra­do­wał na swoim dro­ge­rze wzdłuż pierw­szej linii wojsk. – Zbędny zaimek. Czy paradowałby na cudzym wierzchowcu?

 

W tej chwi­li każdy Guur po­je­chał­by za nim w ogień. – Raczej: W tej chwi­li każdy Guur poszedłby za nim w ogień.

 

Ten który był ob­li­czem Ar­tha­ga pod­niósł w górę gar­tla­ka, po­tęż­ną broń… – Masło maślane. Czy można podnieść coś w dół?

 

Nagle dłoń trzy­ma­ją­ca gar­tla­ka opa­dła bez­wied­nie… – Nagle dłoń trzy­ma­ją­ca gar­tla­ka opa­dła bezwładnie

 

Krwa­wo za­pła­ci­li za swoją am­bi­cję. – Raczej: Krwa­wo za­pła­ci­li za swoją arogancję.

 

Hal­le­ran spoj­rzał mu w oczy za­gad­ko­wym wzro­kiem. – Czy na pewno można patrzeć wzrokiem?

 

Nasze wstę­pe sza­cun­ki… – Literówka.

 

po­wie­dział Thorn zer­ka­jąc ukrad­kiem oka na Hal­le­ra­na. – Co to jest ukradek oka? ;-)

Zdanie winno brzmieć: …po­wie­dział Thorn, zer­ka­jąc ukrad­kiem na Hal­le­ra­na.

 

A także sze­ro­ki topór jaki trzy­mał w pra­wej ręce.A także sze­ro­ki topór, który trzy­mał w pra­wej ręce.

 

naj­wy­raź­niej był bar­dzo osła­bio­ny, bo cof­nął się do tyłu, po­now­nie opie­ra­jąc się ple­ca­mi o drew­nia­ny bok wozu. – Masło maślane. Czy była możliwość, by cofnął się do przodu?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, chciałbym bardzo podziękować za tak dogłębną analizę, zwłaszcza że błędów, jak widać na załączonym obrazku, jest dużo (delikatnie to ujmując). Następnym razem będę musiał włożyć zdecydowanie więcej wysiłku w korektę tekstu. Przykro mi, że sama treść nie była zbyt interesująca, to także wezmę pod uwagę. Nie będę jednak ukrywał, że nastawiałem się na podobny rezultat przy pisaniu pierwszego tekstu :)

 

Jeszcze raz dziękuję za pomoc.

Bardzo się cieszę, jeśli udało mi się pomóc. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Garść uwag:

 

zapytał z, liczył że niezbyt wyraźną, nadzieją w głosie

Przekombinowane i niezgrabne : > . Nawet gdybyś chciał uwzględnić sugestię Regulatorzy, sugerowałbym raczej napisać zdanie od nowa.

 

Kobieta natomiast, a o tym że jest kobietą zorientował się dopiero, gdy ściągnęła głęboko nałożony na głowę kaptur płaszcza

To samo. Propozycje:

"Drugi przybysz, ku zaskoczeniu generała, po ściągnięciu kaptura okazał się kobietą.”

“Tożsamość drugiego gościa zaskoczyła generała. Po ściągnięciu głęboko nałożonego kaptura, okazało się, że to kobieta.” lub jeszcze prościej: “Tożsamość drugiego gościa zaskoczyła generała. Swój kaptur ściągnęła kobieta”

Staraj się unikać powtórzeń i nie bój się dzielić zdań na mniejsze. Często im dłuższe zdanie, tym trudniej się je czyta. Oczywiście zamiast upraszczać, mógłbyś się zdecydować na wplecenie uwag o wyglądzie bohaterki już w tym miejscu, zamiast niezgrabnego powtarzania “kobiety”.

 

Nigdy nie zwracał specjalnej uwagi na słabszą płeć, kobiety traktował jak jeden z oczywistych elementów otoczenia, jednak w jej wypadku musiał przyznać, że przykuwała uwagę.  

Znów – to zdanie podzieliłbym na dwa lub trzy.

 

 

Jeśli już ma Pan marnować mój czas [+,] Halleran, to proszę wyrażać się precyzyjniej

Wołacze oddzielaj od reszty zdania przecinkami  (w zasadzie to w dalszej części tekstu raczej to robisz :) )

 

potężnego jeźdźcy który zjednoczy ich lud

jeźdźca 

 

Trochę dziwne, że superszpieg cesarzowej musi wypytywać generała o podstawowe informacje na temat przeciwnika na dzień przed bitwą. Może tylko sprawdzał wojskowego, a może Cesarstwo było tak ogromne, że armia nomadów nie stanowiła poważnego zagrożenia… Mimo wszystko fragment wzbudził moją nieufność.

 

Wprowadziłeś postać Berena trochę z zaskoczenia. De facto to jeden z głównych bohaterów, a nie wiemy jak wygląda, ani prawie w ogóle nic : >.

 

Generał chciał zaskoczyć armię konnych nomadów atakując z zaskoczenia piechotą? Ciekawe, czy w naszym świecie były takie przypadki : >

W ogóle powinieneś pociągnąć wątek kodeksu honorowego lub jakiegoś innego powodu, dla którego Guurowie byliby zmuszeni w ogóle podjąć bitwę – czy czas grał na ich niekorzyść? Przecież mogli przeciąć linie zaopatrzenia cesarskich i w ten sposób zapewnić sobie zwycięstwo.

Jeżeli wódz plemion miał głowę na karku, chyba by się tego domyślił – jeżeli nie miał, jak został wodzem : > ? 

Taką strategię stosowano już od starożytności. 

 

Warto byłoby wyodrębnić jakoś myśli bohaterów od narracji (np. kursywą?)

 

To nie były wyćwiczone i zdyscyplinowane jednostki, które potrafi walczyć nawet w wypadku utraty dowódcy.

literówka. Trochę nie współgra z wcześniejszym fragmentem o równym szyku … “Karność tej armii naprawdę robiła wrażenie.“ To robiła wrażenie czy nie ;)?

 

 

Drogery i chitynowy pancerze są spoko, ale ogólnie opowiadanie sprawia wrażenie sięgania po oklepane motywy i nie bardzo widzę, w jaki sposób wyróżnia się na tle innych, podobnych tekstów. Po jaki argument sięgnąłbyś, żeby przekonać mnie, że jest inaczej?

Tytuł też nie przypadł mi do gustu – nie sądzę, aby zachęcał osoby do których potencjalnie mógłby być skierowany ten tekst : >. W moim odczuciu jest zbyt ogólny i brakuje mu heroicznego wydźwięku.

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Przeczytałam niecałą połowę i nic mnie nie zainteresowało. Mam wrażenie, że przesadzasz ze szczegółami na początku. Rozmowa Generała z wysłannikiem brzmi sztucznie – faceci rozmawiają o podstawowych dla nich rzeczach, tylko po to, żeby czytelnik otrzymał infodump na temat stepowego ludu. Innego powodu nie widzę.

Dlaczego nie poprawiłeś wskazanych błędów?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka