Minął kolejno trzy przecięcia z innymi tunelami, nim do jego uszu dotarły pierwsze odgłosy. Natychmiast się spiął, zatrzymał i zaczął nasłuchiwać. Szepty? Rozmowy? Niesione echem ludzkie głosy zdawały się dobiegać z jednej z odnóg korytarza, którym obecnie się poruszał.
(…)
Nieznane szepty zmieniły się w cichy, lecz niosący się przejściem szloch. Barlow poczuł na plecach dreszcz. Skoro ten tunel był zawalony, a nie odchodziły od niego żadne, znane mu przejścia…
Ruszył z wolna przed siebie, mocniej łapiąc za pistolet maszynowy trzymany w zdrowej dłoni. Postukał w zawodną latarkę, która co chwila mrugała, na moment się wyłączając. Jego wzrok błądził po ścianach korytarza gdy uszy wychwytywały coraz głośniejszy płacz.
– Isaac, Isaac…
Nim?
Kobiecy, a może raczej dziewczęcy głos potoczył się echem po jego własnej głowie. Szloch nie ustawał, przecząc logice, nakazującej wziąć oddech i przerwać na moment, by wypowiedzieć słowa.
Krok zmienił się w trucht. Czując narastający w głowie szok, strach i zdenerwowanie, biegł do przodu, w mrok zamkniętego tunelu, gdy szloch przeistaczał się w zawodzenie, a zawodzenie w ryk. Nim się zorientował, biegł już sprintem naprzód, gnany nagłym skokiem adrenaliny, połowicznie widząc przy drgającym świetle czy aby na pewno jego następny krok wykonany zostanie na brzegu.
Latarka zgasła, pogrążając tunel w ciemności, która wydawała się potęgować agonalne krzyki.
– Nim?! – ryknął Barlow, usiłując przekrzyczeć dziewczynę i znaleźć ją wzrokiem.
Z pluskiem wpadł do wody docierającej mu do kostek, gdy wskoczył na środek tunelu i biegł dalej. Niemal na ślepo, włączając na kaburze pistoletu małą, ledową lampkę w niebieskich barwach Federacji.
Ryk wypełnił mu uszy, wywołując własny wrzask. Fala cierpienia potoczyła się przez jego umysł, zalewając kolejne jego fragmenty i powalając na ziemię. Upadł na kolana, lecz zatrzymanie się nie powstrzymało przybierania na sile dźwięku. Kobiecy, przepełniony bólem ryk zmieszał się z jego własnym i trwał przez całe minuty, nim potężny huk ukrócił ich wspólne cierpienie.
Otworzył oczy – a może cały czas miał je otwarte? – dostrzegając przed sobą stertę gruzu zawalającą przejście. Wokół niego ciszę przerywało jedynie kapanie wody oraz terkotanie dozymetru. Twarz zalewały mu krople potu, gdy, klęcząc w płytkiej, brudnej wodzie, dyszał po kilkunastometrowym biegu. Otarł pot i ślinę z ust, z wolna wychodząc w szoku. Zorientował się, że nie ma na sobie maski gazowej.
Tak, zerwał ją podczas biegu. Nie mógł oddychać.
Odkaszlnął.
Najgorsze w tym rodzaju bólu było to, iż nigdy jego zniknięcie nie wywoływało ulgi.
Podniósł się z ziemi z trudem, gdy dotarł do niego kolejny fakt – jego palec zaciśnięty był w żelaznym uścisku na spuście pistoletu.
Niezaładowany.
Natychmiast, jak oparzony, zwolnił spust i złapał broń lżej, niemal samymi palcami, jakby trzymanie jej większą powierzchnią dłoni sprawiało mu ból, a metal parzył. Schował pistolet do rozświetlonej, skradzionej innemu żołnierzowi kabury, po czym wymacał czubkiem okutego buta wzniesienie.
Suchy brzeg. Wspiął się, wciąż na ślepo, stukając w latarkę na pasku i majstrując przy jej przełączniku. Wreszcie urządzenie zaskoczyło, racząc Isaaca ostatnim tchnieniem, które musiało wystarczyć mu aż do znalezienia odpowiedniego korytarza i włazu.
Kanały były ostatnim miejscem, w którym chciałby zbłądzić w ciemnościach.
Otrząsając się z szoku, poczuł wstyd wywołany własną naiwnością i brakiem rozwagi. Teraz, mokry od potu i wody, po raz kolejny obiecywał sobie nigdy więcej nie dać się zwieść tunelom. Przemawiał tak do siebie aż do wyjścia z odnogi, z powrotem na swoją drogę prowadzącą do jego przyczepy.