Geografica wodziła palcem po liście. Wszyscy starali się zniknąć, schować choćby za piórnikiem. Byle nie za telefonem – jędza nie tolerowała komórek. Każdy, może za wyjątkiem najgorszych dzięciołów, znalazł sobie w weekend mnóstwo znacznie ciekawszych zajęć niż zakuwanie okresów geologicznych. W klasie zrobiło się duszno, gorąco i bardzo cicho.
~Nic się nie stało.~
Znowu się pomyliła, znowu źle zapisała dyktowany przez telefon mail. Znowu program pocztowy twierdził, że podany adres nie istnieje. Znowu jakiś wściekły klient nie dostanie ani słowa wyjaśnienia. Znowu…
Drrrrryń!
Aparat na biurku. Oby tym razem nie popełnić żadnego błędu! Ile jeszcze pomyłek szef będzie tolerował, zanim wywali ją jak Mariolę miesiąc temu? Albo Weronikę jeszcze wcześniej? A kto wtedy spłaci raty za zmywarkę? I kredyt na remont kuchni, żeby było gdzie wstawić wymarzoną maszynę? Zobaczyła, że palce wędrujące w stronę słuchawki drżą. Poczuła, jak między łopatkami spływa kropla potu.
~Gdzieś daleko coś zamruczało przez sen.~
Teraz już nic nie zależało od niej. Pielęgniarka zaniosła próbki do laboratorium. Pacjentka mogła tylko czekać na wyniki. Przez długie dwa tygodnie wypełnione niepokojem, bezsennością i podwyższonym ciśnieniem. Starsza pani podreptała do wyjścia z kliniki.
~Nic się nie stało. Na razie.~
Rzadko to robił, ale teraz stanął przed lustrem. Tym wielkim, w którym zawsze przeglądała się mama, zanim wyszła z domu. Zza szklanej tafli inteligentnie spoglądał szesnastoletni chł… szesnastoletni mężczyzna. Szczupły, ale wysoki. Z pierwszym cieniem zarostu na podbródku. Zdecydowanie męski. Z włosami w głupim, nieciekawym kolorze, lecz za to stylowo przystrzyżonymi. Ubrany w popularny wśród młodzieży zestaw – markowe dżinsy i T-shirt z nazwą niszowego zespołu – świadczący o eleganckiej nonszalancji i nietuzinkowym charakterze.
Czy tych wszystkich atutów wystarczy? Czy Natalia będzie chciała chodzić z zarąbistym facetem widocznym w lustrze? Bo może wybierze tego przypakowanego dupka, Kamila? Na samą myśl czoło młodzieńca pokryło się drobniutkimi kropelkami.
~Coś obróciło się na drugi bok.~
– Do kogo ja mówię? Już wpół do dziesiątej. O tej porze gasimy światło i przestań jojczeć!
– Ale ja się boję tak po ciemku… A jeśli w moim pokoju schował się potwór?
– To go zastrzel! Taki duży chłopak, a wierzy w potwora pod łóżkiem!
– Możesz zostać ze mną, aż zasnę?
– Nie wygłupiaj się. Sam mówisz, że jesteś już prawie dorosły, a zachowujesz się, jakbyś ciągle miał trzy latka i chodził do przedszkola. Nie marudź, tylko śpij, bo jutro znów nie będziesz chciał wstać.
– Powiem mamie, że nie pozwalasz mi włączyć światła! – Antoś podjął ostatnią, desperacką próbę.
– Naskarż jej, naskarż. Na pewno będzie dumna, że ma takiego tchórzliwego syna!
Światło w pokoju zgasło. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Od uchylonego okna powiało chłodem. To było jakieś nietypowe zimno, przed którym nie mogła uchronić kołderka z uśmiechniętymi lokomotywami. Od strony przedpokoju dobiegały dziwne dźwięki. To wujek oglądał jakiś film. Przez ten hałas każdy potwór mógł niepostrzeżenie zbliżyć się do łóżka.
Drobne paluszki zacisnęły się na ukochanym misiu. Wierny Maciuś nikomu nie zdradzi, że w jego futerko wsiąknęły gorące łzy.
~Coś oblizało się z satysfakcją. Jedni twierdzą, że język miało długi, cienki i rozdwojony na końcu. Inni – że ozór był spuchnięty, owrzodzony i pozieleniały. Zdania zawsze są podzielone.~
Mocno wymalowana kobieta skrywająca pół twarzy za ciemnymi okularami wydmuchnęła dym prosto w twarz rozmówcy.
– Nie przyszłam się tu targować. Dziesięć tysięcy albo pani Joanna dostanie zdjęcia.
Tomek mógł tylko bezsilnie zaciskać pięści. Coś w brzuchu zabolało, jakby dookoła trzewi owinęła mu się niewidzialna, przenikająca skórę macka, a potem w gwałtownym skurczu szarpnęła za bebechy.
Miała go. Cholerna suka trzymała go za jaja, a on nie mógł nawet drgnąć. Gdyby te durne fotki z cholernego wieczoru kawalerskiego kolegi dotarły do Aśki… Wyprułaby mu flaki i upozorowała samobójstwo albo wypadek. A koledzy by jej pomogli. Z tym większym zapałem, że jakoś za nim nie przepadali. Bo nie umiał celnie strzelać! Życie u boku porywczej policjantki miało mnóstwo złych stron.
Próbował jeszcze zagrać na czas:
– Nie sądzisz chyba, że mam taką kasę przy sobie.
– Nie sądzę. Dzisiaj tysiąc, reszta za trzy dni. W tym samym miejscu. Tylko się nie spóźnij. – Uśmiechnęła się triumfalnie. – Zaliczka. – Wyciągnęła bladą i wąską rękę z paznokciami pomalowanymi na krwistoczerwono. Nawet nieźle pasowały do szminki. Ech, w innych okolicznościach…
Mężczyzna z westchnieniem sięgnął po portfel. Nici z zaplanowanego wakacyjnego wyjazdu. Dopiero teraz zauważył, że pokaleczył się, zaciskając z całej siły pięści – na skórze prawej dłoni pojawiło się kilka czerwonych kropelek.
~Coś otworzyło ślepia. Zamrugało kilkakrotnie.~
Jak mogła być taką idiotką?! Przecież Aśka pokazała jej policyjne statystyki, w nieskończoność tłumaczyła, że nie należy zapuszczać się w okolice Targowej po zmroku. Nawet za dnia samotny spacer mógł dostarczyć mocnych wrażeń. Niejeden mężczyzna zostawił tu portfel, bywało, że i kilka zębów. A kobiety… Lepiej o tym nie myśleć…
Ale ona, jak ostatnia kretynka, zasiedziała się u przyjaciółki, ciężkie chmury przyspieszyły zmierzch, a to była najkrótsza droga do domu. Nowe szpilki obtarły jej pięty do krwi i nie miała ochoty na bezpieczniejszą, ale dwukrotnie dłuższą trasę. Dlaczego nie wzięła taksówki? Dlaczego pożałowała głupich dwudziestu złotych?
Teraz szła zwodniczo cichą uliczką. Tylko te cholerne obcasiki wystukiwały po bruku nerwowy rytm, który niósł się w wilgotnym powietrzu daleko, do każdej odrapanej bramy, do każdego śmierdzącego zaułka i informował: „Tu idzie ofiara. Bezbronna. Boi się. Tu idzie ofiara”. Ściemniało się zaskakująco szybko. Latarnie, oczywiście, dawno popsute. W tej części miasteczka nie opłacało się wymieniać żarówek. Gdyby nie światła w nielicznych oknach, nie widziałaby, w jakich śmieciach i kałużach stawia stopy.
Czy jej się tylko wydawało, czy do łomotania szpilek dołączyły odgłosy innych kroków? Cichsze, raczej szurające niż tupiące, skradające się. Nie chciała zatrzymać się i obejrzeć. Jak dziecko zakrywające buzię kocykiem, wolała nie patrzeć na zagrożenie. A może to strach przed utratą bezcennych sekund?
Do zbawczej Sienkiewicza zostało raptem jakieś dwieście metrów. Już widziała latarnie, ludzi wędrujących od jednej knajpki do drugiej. Jasny, wesoły, bezpieczny świat.
Czy te obce, wrogie kroki przybliżyły się? Na pewno jej się nie wydaje!
Dwoma wierzgnięciami zrzuciła upiorne szpilki i pognała po śliskich kamieniach.
Udało się. Po kilku minutach była już w domu. Zadyszana, potargana, zaczerwieniona, z łomoczącym sercem, ale żywa. Zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie plecami. Dopiero teraz zorientowała się, że jest cała mokra, a stopy poraniła podczas panicznego sprintu.
~Coś, lekko zaskoczone, żywo zainteresowane, skoncentrowało się na Nibądzinie.~
Klaudia wracała do domu wyjątkowo zmęczona. Dzisiaj szczepiła dzieciaki z podstawówki przy Piłsudskiego. Zwykła, prosta MMR, nic strasznego ani specjalnie bolesnego. A czwartoklasiści zachowywali się gorzej niż przedszkolaki – krzyczeli, przeklinali i przepychali się pod gabinetem, kilka osób się rozpłakało, jedna dziewczynka nagle zaczęła hiperwentylować… Co się stało z opanowanymi zazwyczaj dziesięciolatkami, że urządzają histerię z powodu jednego zastrzyku i kropelki krwi? Naoglądały się jakichś głupot w telewizji?
~Coś doszło do wniosku, że uwielbia skupiska dzieci i młodzieży. Emanacje małych ludzi były takie świeże… Coś zaczęło poszukiwać podobnych budynków, w których mogło znaleźć równie delikatny i odżywczy pokarm.~
Od początku długiej przerwy Tymon miał wrażenie, że najbliżsi kumple zamierzają ponabijać się z niego, że skrycie nim pogardzają, tylko czekają na okazję, żeby go upokorzyć. Sam nie wiedział, skąd wzięło się to przekonanie. Jakaś drwina w uchwyconym kątem oka spojrzeniu Siwego? Szydercze skrzywienie wąskich warg Dżejdżeja? Nieważne, z pewnością potrzebowali przypomnienia, kto tu jest szefem. Jednak wolał nie prowokować bójki z żadnym przybocznym, lepiej będzie utrzymać ich po swojej stronie.
Musiał znaleźć kogoś innego, spoza paczki… W końcu korytarza, nad tłumem kilkuletnich łebków, mignął ten ciotowaty dryblas z piątej be. Nada się idealnie – wysoki, więc godny uwagi przeciwnik, ale nielubiany kujon, któremu nikt nie pomoże. Cel zniknął za drzwiami na klatkę schodową. Mało prawdopodobne, żeby szukał czegoś na parterze, w klasach jeden-trzy. Raczej myśli o obiedzie.
– Wkurwia mnie ten lizus Mareczek. Dżejdżej, Siwy, idźcie za nim, lezie po schodach w górę. Ja pobiegnę tędy, zajdę mu drogę od stołówki. Zaprowadzimy gnoja do szatni i wytłumaczymy parę rzeczy.
~Po zwieńczeniu młodziankowej uczty krwią z rozkwaszonego nosa, coś poczuło się wystarczająco wzmocnione, aby pomyśleć o szukaniu dróg do umysłów wszystkich nibądzinian.~
Madzia miała serdecznie dosyć tego dnia. Nie tylko dnia. W nocy dręczyły ją koszmary, rano, jeszcze bardziej zmęczona niż wieczorem, z trudem zmusiła się do wstania z łóżka. Wkrótce zadawała sobie pytanie, po co w ogóle dokonała tego bohaterskiego czynu.
W biurze sypało się wszystko, co tylko mogło się wysypać. Petenci kłębili się dzikim tłumem, zawracali głowę bzdurnymi pierdołami, upewniali się po dziesięć razy, że wszystkie rubryczki wypełnili poprawnie, telefony się urywały… Zepsuł się ekspres, pozbawieni kawy pracownicy warczeli na kolegów. Zabrakło plastikowych kubeczków do dystrybutora. Od biurka do biurka krążyła plotka, że personalna obsobaczyła jakąś dziewczynę z kadr. Podobno kierowniczce nerwy puściły, bo szykowało się obcinanie kosztów i zbiorowe zwolnienia. Na domiar złego przyjechała jakaś kontrola z Warszawy i włóczyła się po budynku, wzbudzając panikę na coraz to innym piętrze. A po południu popsuły się komputery. Nie, nie zawiesiły się, Internet niby działał. Żadnego powodu, żeby wywiesić białą fla… tfu! postawić białą tabliczkę z napisem „Przepraszamy. Awaria”. Tylko z zapisywaniem zmian w plikach coś szwankowało. Nieważne, ile razy człowiek kliknął na obrazek dyskietki, po otworzeniu zamkniętego dokumentu w pięćdziesięciu procentach przypadków okazywało się, że brakuje połowy danych, a reszta często została błędnie wpisana. I tak przy wszystkich kompach w sali. Wezwani pospiesznie ludzie z IT tylko bezradnie drapali się po głowach i klęli tak, że petenci z kolejki zaczęli się awanturować.
Madzia z trudem doczekała szesnastej trzydzieści i niemal uciekła z biura.
W sklepie pod domem akurat zabrakło pieczywa. Nie miała siły, aby szukać chleba gdzieś dalej, więc postanowiła zrobić naleśniki.
Bartek też chyba nie miał dobrego dnia w robocie. Wrócił wściekły i zaryczał, że nie będzie jadł dziecinnych naleśników z dżemem, życzy sobie porządnego posiłku z czegoś, co kiedyś biegało po łące. Na propozycję, aby w takim razie poszedł kupić owo coś i resztę produktów na kanapki, uderzył żonę w twarz, wrzasnął, że w tym mieście pełno jest miejsc, gdzie można doskonale zjeść i, trzasnąwszy drzwiami, wymaszerował z domu.
Teraz Madzia siedziała w nienaturalnie cichym mieszkaniu, w którym nikt dzisiaj nie włączył telewizora, płakała i rozważała, czy bardziej przeraża ją nieprzewidywalny, okrutny mąż, czy rozwód i życie w samotności. Asia rzuciła swojego palanta w cholerę i świetnie sobie radzi…
~Nibądzin nie był metropolią, ale kilkanaście tysięcy mieszkańców potrafiło dostarczyć oszałamiająco bogatego bukietu emocji. Coś potężniało z minuty na minutę, potrafiło już emulować kilka postaci ludzkich jednocześnie, a nawet obdarzyć emanacje materialnymi ciałami. Nad takimi drobiazgami jak kontrolowanie prostych sieci lub pojedynczych urządzeń nie musiało się nawet zastanawiać.~
Paweł nie biegł, ale szedł najszybciej, jak mógł bez przyciągania uwagi. Mijał nielicznych przechodniów, jakby stali. Przemykał od jednej plamy cienia do drugiej, w miarę możliwości unikając wścibskiego monitoringu miejskiego. Nie rozumiał, czego właściwie tak się boi. No, podprowadził sześciopak. Przecież, do kurwy nędzy, nie pierwszy raz! Zdawał sobie sprawę, że na nagraniach kamer będzie gówno widać – dżinsy i bluzę z kapturem. Setki ziomów wyglądały identycznie. A jednak w środku czuł się napięty jak struna gitary. Jakby wybierał się na ustawkę, a nie wracał do bazy.
Najstarsze kamieniczki Nibądzina. Doskonale znany teren. Plątanina mniej lub bardziej przechodnich podwórek, która mogła doprowadzić wtajemniczonego w dowolne miejsce. Elektronika w znikomych ilościach i marnej jakości. Brama Chudego. Znał kod do domofonu, ale wolał uniknąć piśnięcia w chawirze kumpla, więc rąbnął pięścią w najbardziej przybrudzone miejsce na furtce. Zamek brzdęknął i blokada ustąpiła. Chłopak przyczaił się za węgłem, nasłuchiwał chwilę. Nikt za nim nie szedł, mimo to niepokój nie zniknął. Paweł przelazł przez dziurę w siatce, przebiegł obok trzepaka i pordzewiałej huśtawki, wdrapał się na komórki. Poleżał kilka minut na dachu, obserwując. Cisza. Nadal nikt go nie śledził. Gdzieś daleko błysnęło światło otwieranych drzwi – to któryś sąsiad wyszedł na spacer z psem. A jednak przeczucie nadchodzącej katastrofy nie mijało. W końcu zeskoczył po drugiej stronie, na kolejne podwórko. Jeszcze trzy i będzie w domu. Właściwe już był u siebie, od dziecka wszystkich tu znał.
Oprócz tego żula, który zagrodził mu drogę.
– Poczęstuje szanowny pan papierosem?
Paweł zdawał sobie sprawę, że na to pytanie nie ma właściwej odpowiedzi. Zaoferowałby fajki, czy nie, z filtrem, czy bez… To nie miało najmniejszego znaczenia. Namacał w kieszeni kastet. Gdzieś z tyłu dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. Chłopak nie żywił wątpliwości, że właśnie powstał zabójczy tulipan. Co najmniej dwóch przeciwników. Uświadomił sobie, że na spodniach rozlewa mu się gorąca plama.
~Coś coraz śmielej penetrowało umysły nibądzinian, zdobywało informacje, przeglądało wspomnienia, uczyło się.~
Atmosfera na posterunku wytworzyła się gorsza, niż gdyby stali naprzeciw agresywnych kiboli. Miasto oszalało; w każdej knajpie wybuchały bójki, liczba zgłaszanych gwałtów, rabunków i napadów biła wszelkie rekordy. Mętów kwalifikujących się do zaaresztowania nie brakowało, ale nie można ich było ładować zbyt wielu do cel, bo i tam zaraz dochodziło do mordobić. Pogotowie donosiło o tłumach ludzi z ranami ciętymi, kłutymi, niekiedy nawet postrzałowymi. Jakby wszyscy nibądzinianie nagle postanowili wziąć udział w krwawych zamieszkach. Póki co ofiar śmiertelnych nie było, ani wśród mundurowych, ani wśród cywili. Jednak w każdej sekundzie mogło się to zmienić. Kiedy Zbyszkowi odwaliło i nagle zaczął napierdzielać po ścianach z prywatnej broni, której w ogóle nie miał prawa brać na obchód, było naprawdę blisko. Żeby chociaż te strzały miały jakikolwiek sens! Ale sprawcy ciężkiego pobicia nastoletniego chuligana dawno już uciekli. Echo huku, zwielokrotnione przez wąskie podwórko-studnię, tylko niepotrzebnie ogłuszyło i wkurzyło pozostałych funkcjonariuszy. A spanikowani lokatorzy jeszcze całe godziny później dopytywali o powody tej kanonady.
Każdy patrol wychodził coraz bardziej wystraszony i wracał coraz bardziej zmęczony. Jakby ktoś rozpylił po całym mieście jakąś substancję zachęcającą do przemocy, znoszącą bariery…
Cichutko, ale pracownicy posterunku przebąkiwali o nadnaturalnych przyczynach zjawiska. Szeptano o czarach, klątwie, demonach, opętaniu… Te ostatnie pomysły miały pewne poparcie w faktach – proboszcz próbował zorganizować procesję, ale podobno nawet najpobożniejsze parafianki nie dały rady. Głosy się łamały starowinkom, gdy chciały śpiewać. Płakały bez przerwy i jedna po drugiej odłączały się od grupy. Ministrantowi niosącemu krzyż tak trzęsły się ręce, że kilka razy omal nie upuścił bezcennego brzemienia. Topniejąca trzódka wiernych dwukrotnie okrążyła kościół, a potem ksiądz zorientował się, że został sam z przerażonym chłopaczkiem w komży, więc wrócili do zakrystii. Co złośliwsi dodawali, że tam zajęli się winem mszalnym.
Grupka policjantów przy ekspresie do kawy dzieliła się historiami, które przydarzyły się ich krewnym i znajomym. Pobicia, awantury, dzieciaki z porządnych rodzin rozpaczające z powodu jedynki i obawiające się lania, niewyjaśnione ataki paniki…
Normalnie Aśka nie uwierzyłaby w te opowieści, ale teraz sama mogła przytoczyć kilka: o słodkiej i fajtłapowatej młodszej siostrze, która nagle zaczęła bać się męża, o starszej sąsiadce, która nie przestawała przejmować się wynikami badań, nieustannie zakładając najgorsze i przy każdym spotkaniu w windzie ględząc o problemach zdrowotnych, o zaprzyjaźnionej nauczycielce opisującej uczniowskie bójki i inne koszmary na dyżurach…
No i to najgorsze – najbliższa, najukochańsza rodzina. Tomek ostatnio dziwnie się zachowywał – przebąkiwał, że nie będzie mógł pojechać do Chorwacji, bo nie dostanie urlopu, ni stąd, ni zowąd zawiesił obrazek od matki, który już od pół roku czekał na kołek w ścianie. Leniwy zazwyczaj konkubent wczoraj pozmywał z własnej woli! A przy tym unikał rozmów, uciekał wzrokiem… Ewidentnie dręczyło go poczucie winy. Ale z jakiego powodu? Antoś skarżył się, że nie chce zostawać wieczorami z wujkiem. Nalegał, żeby mama dzwoniła po ciocię Madzię, jeśli musiała zostać dłużej na posterunku. A młody nie chciał powiedzieć, o co chodzi. Wstydził się? Czyżby…
Poczuła, że przepocona koszula przykleja jej się do pleców. Boże, błagam, tylko nie to! Jeśli ten skurwiel dotknął Antosia choćby palcem, będzie tego żałował do szybko zbliżającego się końca życia! Aśka, jak każda normalna matka w tej sytuacji, urżnie sukinsynowi jaja. I dopilnuje, żeby współwięźniowie „przypadkiem” usłyszeli o pedofilii.
Musi natychmiast porozmawiać z synem! Wyciągnęła komórkę, ale po namyśle odłożyła aparat. Lepiej załatwić to w cztery oczy. Nikt niepowołany nie może słyszeć odpowiedzi chłopca. Dzisiaj wieczorem nie ma dyżuru, małemu nic nie grozi.
Żeby oderwać myśli od okropnego tematu, skupić się na czymkolwiek innym, obrzuciła wzrokiem pokój. Janusz, wyraźnie czymś przerażony, siedział w kącie. Wytrzeszczone oczy, podniesione brwi, wargi zaciśnięte w prostą kreskę, strużki potu spływające po skroniach. Na szkoleniu z okazywania emocji Janusz nigdy nie wypadł tak wiarygodnie. Co takiego mógł wyczytać z ekranu jednego z nielicznych komputerów podłączonych do Internetu? Nowa masakra, jeszcze gorsza od dotychczasowych? Nie, to nie wywołałoby tak silnej reakcji. Nie w ostatnich, szaleńczych dniach. Coś z rodziną? Zadzwoniliby, a nie pisali maile. Może komunikat, że jakiś z trudem zapudłowany sukinsyn za dobre sprawowanie wyszedł przed terminem?
W każdym razie kolega nieświadomie podsunął Aśce jakiś pomysł na zagłuszenie niepokoju. Sama usiadła przy komputerze i zaczęła przeszukiwać fora w próbie wytłumaczenia nibądzińskiej epidemii przemocy. Instynkt wytrenowany na wielu zagmatwanych sprawach wkrótce zaprowadził ją na interesującą witrynę. Niby pełną nawiedzonych oszołomów, ale jeden z aktywnych użytkowników wydawał się nadzwyczajnie poinformowany.
Zarejestrowała się i po chwili czatowali z Midoforem.
<Infoseeker> Co twoim zdaniem dzieje się w Nibądzinie?
<Midofor> to samo, co w tysiącach innych miejsc
to miasto nie jest pierwsze ani ostatnie
<Infoseeker> A możesz podać jakieś konkrety?
<Midofor> a możesz zadawać konkretne pytania?
chętnie podzielę się wiedzą, którą mam
<Infoseeker> I odpowiesz szczerze?
<Midofor> dopóki będziesz mi wierzyć, nie skłamię
Cholera, Aśka była gotowa mu uwierzyć, chociaż nie znosiła durnych gierek i pieprzenia o wzajemnym zaufaniu.
<Infoseeker> Zacznijmy więc. Co powoduje całą tą agresję?
<Midofor> strach
<Infoseeker> Strach? Tak po prostu?
A nie coś bardziej nienaturalnego?
<Midofor> strach, ale wcale nie twierdzę, że naturalny
<Infoseeker> A co wywołało ten strach?
<Midofor> co wiesz o Wielkich Przedwiecznych?
<Infoseeker> Nic. Kto to?
<Midofor> dowiedz się. nietrudno to znaleźć
<Infoseeker> Dobra, sprawdzę. Na razie wyjaśnij,
dlaczego zaczęli straszyć miasto.
<Midofor> nie wszyscy, tylko jeden
<Infoseeker> Ale dlaczego?
<Midofor> ten akurat Wielki Przedwieczny potrzebuje
strachu świadomych stworzeń. żywi się nim, a dzięki
wydzielanym w wyniku strachu płynom rośnie w siłę
<Infoseeker> Jakim płynom?
<Midofor> w przypadku ludzi to krew, pot i łzy
Na samą myśl Aśkę zaszczypały oczy. Siłą woli próbowała powstrzymać ciemne plamy rozkwitające pod pachami mundurowej koszuli. Jezu! Jak można walczyć z czymś, co żywi się strachem?! Co wzmacnia się od samego pojawienia? A im silniejsze, tym większy strach wzbudza? Beznadzieja…
Nie bać się! Nie bać się za wszelką cenę!
<Midofor> pytaj dalej, kobieto
<Infoseeker> Skąd wiesz, że jestem kobietą?
Szlag! Może nieznajomy tylko strzelał, a ona właśnie potwierdziła jego wątpliwości. Jak ostatnia głupia cipa! Może po prostu napisała w którymś momencie „zrobiłam”. Przewinęła kilka ekranów i sprawdziła, ale nie. Odruchowo unikała podawania jakichkolwiek informacji. A mimo to…
<Midofor> czy nie napisałaś wiadomości do mnie
właśnie dlatego, że jestem dobrze poinformowany?
lubię wiedzieć
<Infoseeker> Wróćmy do Nibądzina.
Co stanie się dalej z miasteczkiem?
<Midofor> widziałaś zdjęcia z konga, ugandy, sudanu?
czytałaś reportaże z bałkanów?
<Infoseeker> Czyli ta istota popchnie nas do wojny?
<Midofor> nie. ten Wielki Przedwieczny nie zabija
<Infoseeker> Dlaczego nie?
<Midofor> martwi niczego się nie boją
<Infoseeker> To skąd biorą się rzezie, o których
wspominasz?
<Midofor> ludzie pod wpływem strachu
robią się bardzo agresywni, nie do opanowania
nigdy tego nie zauważyłaś, joanno?
<Infoseeker> Wcale nie mam na imię Joanna!
<Midofor> oj, nieładnie tak kłamać
ja jestem z tobą szczery. chyba że wolisz,
żebym zwracał się do ciebie per aśka
oprócz siostry wszyscy tak do ciebie mówią, prawda?
Aśka poczuła, jak przedramiona pokrywają się gęsią skórką. Swojski posterunek nagle zmienił się w obce, odpychające miejsce, w kątach przyczaiło się niebezpieczeństwo, tylko czatujące na okazję, by skrzywdzić jej najbliższych. Skąd ten skurczybyk znał jej imię?! I rodzinę…? Służbowy komputer, z którego korzystali wszyscy, z pewnością nie zawierał żadnych danych personalnych. Zbyt łatwo się włamać do tego złomu, zbyt łatwo wywrzeć nacisk na policjanta obarczonego krewnymi narażonymi na ataki i szantaże. Login Aśki też absolutnie nic nie zdradzał – sztucznie wygenerowany ciąg liter i cyfr. Więc skąd?!
Miała ochotę wyszarpnąć wtyczkę z gniazdka. Powstrzymywał ją tylko irracjonalny strach, że nic by się nie zmieniło, że pozbawiony zasilania ekran nadal wyświetlałby wypowiedzi Midofora. Spróbowała oderwać palce od klawiatury, ale nie zdołała.
Już nie myślała o tym, jak bardzo się poci…
Ale mniejsza o nią. Była policjantką, potrafiła ryzykować życiem.
Głęboki wdech. Jeszcze raz. Uspokoić oszalałe serce.
Mniejsza nawet o Madzię. Teraz im lepiej Aśka pozna wroga, tym skuteczniej może walczyć.
Czas brnąć dalej. Tym bardziej, że rozmówca zaczynał się niecierpliwić:
<Midofor> nie myśl o tym, co wiem
nawet nie dotknę ciebie ani twojej rodziny
<Infoseeker> Jak wygląda ten byt?
<Midofor> każdy postrzega go po swojemu
jako przebierającego mackami filmowego Cthulhu,
jako umierające z głodu dziecko z dużym brzuszkiem,
jako pismo z banku…
a ty? czym karmisz swój strach?