- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Pocałunek Rakavai

Pocałunek Rakavai

Tym razem to ilu­stra­cja była moją in­spi­ra­cją. Ob­ra­zek z Pin­te­re­sta, autor nie­zna­ny. Zo­sta­wiam rów­nież utwór do prze­płu­ka­nia głowy po lek­tu­rze, taki w kli­ma­cie: https://www.youtube.com/watch?v=mzIHkFJnLbc

 

Po­dzię­ko­wa­nia kla­sycz­nie już dla Pana Ada­sia, który oszli­fo­wał po­peł­nio­ne prze­ze mnie li­te­rac­kie prze­stęp­stwo. Mamie, za pod­po­wie­dzi co wy­ciąć, po­dzię­ku­ję oso­bi­ście. Przy oka­zji chciał­bym rów­nież po­dzię­ko­wać re­pre­zen­ta­cji Pol­ski w piłce noż­nej za to, że po­zwo­li­li nam ma­rzyć.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pocałunek Rakavai

 

I

Po­sta­wi­łam wa­liz­kę na mo­krym bruku i cia­śniej owi­nę­łam się sza­lem. Para buch­nę­ła z od­jeż­dża­ją­cej lo­ko­mo­ty­wy, a prze­ni­kli­wy pisk prze­ciął ścia­nę desz­czu. Ulży­ło mi, że nikt na mnie nie cze­kał. Nigdy nie prze­pa­da­łam za kon­we­nan­sa­mi.

Draż­nią­cy płuca smog, kwa­śna ulewa i od­rzu­ca­ją­cy, rybi fetor – Der­ly­sport oka­zał się być do­kład­nie takim, jakim opi­sy­wa­no go w przewod­ni­kach tu­ry­stycz­nych – cen­trum tu­tej­sze­go prze­my­słu ener­ge­tycz­ne­go i ry­bac­kie­go. Było to po­łą­cze­nie do­sad­nie dzia­ła­ją­ce na zmy­sły węchu oraz słu­chu, choć nie­zwy­kle ła­ska­we dla port­fe­la, który nie cier­piał, jak w in­nych mia­stach, obar­czo­ny ra­chun­kiem za owoce morza.

Ze sta­cji ko­le­jo­wej ru­szy­łam pro­sto do por­to­wej ta­wer­ny z na­dzie­ją, że znaj­dę źró­dła i do­wo­dy na zbrod­nie, o któ­rych tak gło­śno było w mie­ście nie­mal dwie de­ka­dy temu. Pra­wie bie­głam, bro­dząc w ka­łu­żach, nie, żebym bała się zmok­nąć. Bar­dziej mar­twi­ła mnie za­war­tość wa­liz­ki – dyk­ta­fon, no­tat­ni­ki, kilka ksią­żek – tego zalać nie mo­głam. Poza tym chcia­ło mi się palić… No i byłam cie­ka­wa… W końcu do­tar­łam pod dyn­da­ją­cy na wie­trze szyld – nad­gry­zio­ny zębem czasu napis, ota­czał pro­fil ko­bie­ty, z któ­rej ust wy­peł­za­ły macki. Ra­ka­va­ja! Pięk­ne słowo, jak na kosz­mar z Der­ly­spor­tu.

W środ­ku ob­skur­nej ta­wer­ny, ryba wciąż była do­mi­nu­ją­cym za­pa­chem. Jed­nak tym razem, śwież­sza i okra­szo­na sze­ro­kim wa­chla­rzem przy­praw, im­por­to­wa­nych przez ma­ry­na­rzy. Choć porę na­le­ża­ło na­zwać wie­czor­ną, klien­tów można było zli­czyć na pal­cach jed­nej ręki.

– Pani re­dak­tor! Kosz­mar­na po­go­da, mam na­dzie­ję, że nie zmar­z­ła pani w po­cią­gu – wy­re­cy­to­wał krępy je­go­mość w po­li­cyj­nym mun­du­rze, zry­wa­jąc się z miej­sca. – Pro­szę dać mi tę wa­liz­kę.

Po­dzię­ko­wa­łam i ru­szy­łam wprost do to­a­le­ty, by po­ma­lo­wać usta na kar­mi­no­wo, naj­bar­dziej dra­pież­ny od­cień czer­wo­ne­go jaki zna­la­złam. Mu­sia­łam wy­paść do­brze, tro­chę z nimi po­flir­to­wać, nawet jeśli to nie­etycz­ne.

Gdy wró­ci­łam na salę, obaj moi roz­mów­cy po­grą­że­ni byli w żywej dys­ku­sji:

– Ale co oj­ciec ple­cie, le­d­wie w pie­lu­chę jesz­cze robił! A teraz chce mi wmó­wić, że to ba­nia­lu­ki i he­re­zje były. Ro­ze­rwa­ne szczę­ki, po­gru­cho­ta­ne czasz­ki, prze­cież sek­cje zwłok nie mogły kła­mać. Jeśli pa­nien­ka pra­gnie o tym usły­szeć, z przy­jem­no­ścią jej opo­wiem. A ty, ojcze, trzy­maj się z da­le­ka, jeśli masz tylko mącić mło­dej damie w gło­wie. Kto to wi­dział?! Kle­cha, co nie tylko w boga nie wie­rzy, ale w naj­praw­dziw­sze zbrod­nie też.

Ob­li­cze mło­dzień­ca zio­nę­ło cy­nicz­nym uśmie­chem znad ko­lo­rat­ki.

– Pani wy­ba­czy naszą sprzecz­kę. Do­koń­czy­my ją póź­niej, a tymcza­sem może za­mó­wi­my…

– Ależ nic nie szko­dzi. Je­stem zda­nia, że dys­ku­sje, nawet te na­zbyt żywe, jeśli okra­szo­ne od­po­wied­nią dawką me­ry­to­ry­ki, są jed­nym z naj­wyż­szych prze­ja­wów in­te­li­gen­cji. Gdy już za­mó­wi­my, chęt­nie po­słu­cham panów i ich ar­gu­men­tów, w ra­mach ape­ri­ti­fu.

Męż­czyź­ni spoj­rze­li się po sobie, wy­raź­nie za­sko­cze­ni i zła­pa­li za menu. Ja nie mu­sia­łam, od po­cząt­ku wie­dzia­łam, na co mam ocho­tę.

– Jest pani pewna? – za­py­tał ksiądz, uno­sząc brwi. – To dość spe­cy­ficz­na po­tra­wa. Ba! Nie­bez­piecz­na, jeśli nie­wła­ści­wie je­dzo­na.

– Wątpi pan w moje oby­cie w świe­cie, ojcze Ga­re­cie?

– Ha! Dobra pani jest – ryk­nął ko­me­dant Allen, kle­piąc za­kło­po­ta­ne­go du­chow­ne­go w bark. – Myślę, że be­stia bę­dzie bez szans. A co tam, ja też spró­bu­ję.

Za­ło­ży­łam nogę na nogę, się­gnę­łam pa­pie­ro­śni­cę z to­reb­ki i za­py­ta­łam go, krę­cąc w pal­cach długi pa­pie­ros.

– Jak to, spró­bu­je? Jest pan z Der­ly­spor­tu i nigdy nie jadł Ra­ka­vai?

– Nigdy. Szcze­rze, to nie za bar­dzo prze­pa­dam za owo­ca­mi morza. A szcze­gól­nie za ta­ki­mi co z ta­le­rza ucie­ka­ją – po­wie­dział, przy­ło­żył kłyk­cie do ust i po­ru­szał pal­ca­mi. – No i wie pani, nam się ośmior­ni­ce tak z mac­ka­mi ko­ja­rzą. A to wia­do­mo, nie­przy­jem­ny temat, w końcu dla­te­go pani tutaj jest.

Młody ksiądz na­chy­lił się nad sto­łem i za­pro­po­no­wał ognia. Muszę przy­znać, że miał klasę, jak na kogoś, kto po­przy­siągł ce­li­bat. Za­cią­gnę­łam się tak długo, by mogli przyj­rzeć się moim cia­sno za­ci­śnię­tym na fajce, krwi­sto­czer­wo­nym ustom.

– Co dla pań­stwa? – za­py­ta­ła kel­ner­ka. Zmie­rzy­łam ją wzro­kiem, krzy­wiąc się na widok za­nie­dba­nych pa­znok­ci i prze­tłusz­czo­nych wło­sów. Nie­chluj­nie za­tu­szo­wa­ny ma­ki­ja­żem, si­niak na pra­wym po­licz­ku, do­peł­niał i tak już przy­krego wi­ze­ru­nku dziew­czy­ny.

– Ra­ka­va­ja dla pani re­dak­tor. Dla mnie to samo, a dla ojca?

– Woda.

Kop­nę­łam go lekko pod sto­łem.

– Woda? Nudy, może jed­nak coś cie­kaw­sze­go?

– Skoro pani na­le­ga… Niech bę­dzie woda z cy­try­ną!

Dziew­czy­na spi­sa­ła za­mó­wie­nie, lecz zanim wró­ci­ła do kuch­ni, rzu­ci­ła ukrad­ko­we spoj­rze­nie na księ­dza. Takie, które rzuca się na od­chod­ne, by spraw­dzić czy ktoś pa­trzy. Pa­trzył. Uśmiech­nę­łam się pod nosem, plan b wła­śnie sam wy­kla­ro­wał się przede mną.

– Pa­no­wie, pro­szę, wróć­cie do wa­szej dys­ku­sji. Po­dróż mnie zmę­czy­ła, z przy­jem­no­ścią po­sie­dzę i po­słu­cham.

– Ale nie wiem czy to się na­da­je dla pani uszu, takie mę­skie kłót­nie – od­parł po­li­cjant i mach­nął ręką.

– Ależ dla­cze­go?! Punkt wi­dze­nia obu panów jest dla mnie cie­ka­wy.

– A no, chyba że tak – rzekł naj­wy­raź­niej za­do­wo­lo­ny i nalał nam piwa. – Ale ja już swoje ojcu po­wie­dzia­łem.

Du­chow­ny po­dra­pał gęsty, krót­ki za­rost i zwró­cił się do mnie, za­miast do ko­le­gi:

– Widzi pani, ko­men­dant ma pro­blem z moją wiarą… A ra­czej z jej bra­kiem.

Stróż prawa prych­nął lek­ce­wa­żą­co.

– Ksiądz ate­ista? Już mi się tu po­do­ba – od­par­łam, strze­pu­jąc po­piół do mo­sięż­nej po­piel­ni­cy w kształ­cie ośmior­ni­cy.

Mło­dzie­niec po­lu­zo­wał ko­lo­rat­kę i prze­chy­lił się w moją stro­nę.

– Ate­ista? Rzekł­bym ra­czej, że je­stem prak­tycz­ny. Jak nie wi­dzia­łem, to nie wie­rzę, a kto mi to może za złe brać? Żaden bóg się mnie nie ob­ja­wił, więc nie będę roz­po­wia­dał, jeśli nie mam pew­no­ści.

– Czy to nie jest wła­śnie misja księ­dza?! – wark­nął ko­men­dant, od­ejmując kufel od ust. Biała piana osiadła mu na wą­sach.

– Nie wiem co jest moją misją, Tra­vis. Wie­rzę, że nie po­win­no się ludzi mor­do­wać, okra­dać czy bić. Żony cu­dzej chę­do­żyć czy ro­dzi­ców oczer­niać. Więc sta­ram się ludzi do tego prze­ko­nać. Ale nie będę ni­ko­mu bubla wci­skał. Tak jak ty, z tą swoją bajką o ko­bie­cie-ośmior­ni­cy.

– Jak ci zaraz chla­snę, to ci nawet Pan Bóg nie po­mo­że – syk­nął po­li­cjant. – I jak ja mam tu z nim dys­ku­to­wać, jak mi w pysk mówi, że ja bajki roz­po­wia­dam. Kiedy nawet pani, sama tu cią­gnie z hen da­le­ka, żeby od nas opo­wieść usły­szeć.

– Le­gen­dę Tra­vis, miej­ski mit. Bajdę dla ga­wie­dzi, coby się po ką­tach nie grzmo­ci­li z byle kim.

– Pa­no­wie, wła­śnie po to tu je­stem i po to wła­śnie was po­pro­si­łam. Żeby obu stron wy­słu­chać i sa­modzielnie wy­cią­gnąć wnioski. A tymcza­sem, chyba niosą nasze je­dze­nie.

Dwie por­ce­la­no­we miski i wy­so­ka szklan­ka wy­lą­do­wa­ły na stole. Błę­kit­na ośmior­nicz­ka wiła się w ka­łu­ży so­jo­we­go sosu, wy­zy­wa­jąc mnie do walki. Bo tym wła­śnie jest spo­ży­wa­nie ży­we­go po­kar­mu. Walką na śmierć i życie, dla obu ze stron, choć z lekką prze­wa­gą dla tej je­dzą­cej.

Ko­men­dant Allen łypał z bli­ska na swoją ko­la­cję, jak gdyby prze­kli­na­jąc mo­ment w któ­rym ją za­mó­wił. Ja bez ce­re­mo­nia­łów chwy­ci­łam w dwa palce swój śli­ski po­si­łek i po­cią­gnę­łam, od­ry­wa­jąc kurcz­owo trzy­ma­ją­ce się miski macki. Ssaw­ki skle­ja­ły się z na­czy­niem w de­spe­rac­kiej pró­bie prze­trwa­nia, z po­twor­ną, jak na tak małe stwo­rze­nie, siłą. Kilka sta­now­czych ru­chów moich szczęk przy­nio­sło kres wa­lecz­nej be­stii. Błę­kit­ne macki, mio­ta­ne jesz­cze przed­śmiert­ny­mi kon­wul­sja­mi, pró­bo­wa­ły wy­do­stać się z moich ust, kon­tra­stu­jąc na tle kar­mi­no­wej szmin­ki. Za­ję­ta gu­mo­wą, lekko sło­na­wą ko­la­cją, nie za­uwa­ży­łam, że obaj męż­czyź­ni przy­glą­da­li mi się, co rusz spo­glą­da­jąc na ścia­nę za moimi ple­ca­mi. Od­wró­ci­łam się. Jak mo­głam nie za­uwa­żyć tak pięk­ne­go ob­ra­zu… Stare płót­no, w drew­nia­nej ramie, zdo­bił wi­ze­ru­nek pięk­nej ko­bie­ty. Nawet tro­chę do mnie po­dob­nej. Z takimi sa­my­mi, czar­ny­mi lo­ka­mi, długą szyją i krwistoczer­wo­ny­mi usta­mi, z któ­rych wyziera­ły macki – Ra­ka­va­ja.

– Pani wy­ba­czy – za­czął kle­cha. – Ale przez mo­ment po­do­bień­stwo było tak ude­rza­ją­ce, że aż zwąt­pi­li­śmy.

– Oczy­wi­ście, cho­dzi­ło nam o pani wdzięk i aurę, nie o po­twor­ność czy coś w tym ro­dza­ju – dodał po­li­cjant.

Za­krztu­si­łam się. Chwy­ci­łam piwo i po­mo­głam sobie w prze­łknię­ciu mazi.

– Spo­koj­nie, nie muszą się pa­no­wie tłu­ma­czyć. Widzę po­do­bień­stwo i biorę je za kom­ple­ment. To była fa­scy­nu­ją­ca ko­bie­ta, strasz­na co praw­da, ale in­try­gu­ją­ca. Prze­cież nie je­cha­ła­bym taki kawał, po to, by pisać o nie­cie­ka­wej po­sta­ci.

Ulży­ło im.

– A teraz prze­pra­szam panów – rze­kłam, wsta­jąc. – Ale nie oprę się dłu­żej kom­for­tom go­rą­cej ką­pie­li oraz mięk­kiemu łożu. Panie Allen, w li­ście pro­si­łam o…

– Tak, tak, akta. Cze­ka­ją już w po­ko­ju. Życzę miłej nocy, wie pani gdzie mnie zna­leźć – wtrą­cił ko­men­dant, rów­nież wsta­jąc.

Mu­siał być mi wdzięcz­ny za to, że nie do­pil­no­wa­łam, by zajął się swoją ko­la­cją, która nie­ru­szo­na ły­pa­ła na niego trium­fal­nie z ta­le­rza.

– Do pani dys­po­zy­cji – do­rzu­cił ksiądz, ukło­nił się i ru­szył do wyj­ścia.

Resz­tę wie­czo­ru po­świę­ci­łam lek­tu­rze po­li­cyj­nych akt. In­te­re­so­wa­ła mnie każda wzmian­ka na temat se­ryj­nej mor­der­czy­ni z pie­kła rodem. Femme fa­ta­le, jaką każda z nas w głębi duszy chcia­ła­by być. Nie zna­la­złam jed­nak nic wię­cej, niż to co do­stęp­ne było w sto­łecz­nej agen­cji pra­so­wej. Same ogól­ni­ki, po­bież­ne ze­zna­nia świad­ków. Po­trze­bo­wa­łam cze­goś wię­cej, na­ma­cal­ne­go do­wo­du, by mieć hi­sto­rię. Już mia­łam gasić lampę, kiedy moją uwagę przy­ku­ła wzmian­ka o pro­bosz­czu i jego dziw­nej śmier­ci. Teo­re­tycz­nie na­tu­ral­nej, jed­nak coś było nie tak. Zero in­for­ma­cji o po­chów­ku, je­dy­nie lo­kalizacja mo­gi­ły. Kryp­ta pod ko­ścio­łem. Cie­ka­we… Tak ważna osoba dla tu­tej­szej spo­łecz­no­ści bez pu­blicz­ne­go po­grze­bu. Mu­sia­łam to zba­dać, je­że­li oka­za­ło­by się, że padł on ofia­rą Ra­ka­vai, to by­ło­by coś. Nie tylko kosz­mar z Der­ly­sport, ale także ko­chli­wy pro­boszcz, który po­zwo­lił się uwieść. Mia­łam do po­ga­da­nia z ojcem Ga­re­them.

 

II

Pierw­sza re­ak­cja du­chow­ne­go mnie nie za­sko­czy­ła. Do­kład­nie tego się spo­dzie­wa­łam. Męż­czy­zna prze­rwał spa­cer wzdłuż bia­łej, drew­nia­nej ścia­ny ko­ścio­ła i wy­pluł:

– Chyba pani zwa­rio­wa­ła.

 Uśmiech­nę­łam się po­krze­pia­ją­co, co tylko spo­tę­go­wa­ło jego po­dej­rze­nia.

– Nie za­ry­zy­ku­ję ca­łe­go życia, eks­ko­mu­ni­ki, dla cze­goś ta­kie­go. Może mnie pani po­pro­sić o co chce, o co­kol­wiek in­ne­go, ale nie o eks­hu­ma­cję zwłok. Nawet za wpro­wa­dze­nie pani do kryp­ty, gro­zi­ła­by mi sroga su­spen­sa, a może nawet in­ter­dykt. Gdzie bym się wtedy po­dział?! Czym się zajął?!

– Ma oj­ciec rację, pro­szę o wiele. Ale te kary to tylko w przy­pad­ku zła­pa­nia nas na go­rą­cym uczyn­ku, nie­praw­daż?

– Praw­daż, ale to bez zna­cze­nia, to okrop­ny grzech…

– Ale grzech prze­ciw­ko komu? Prze­ciw­ko bogu? Prze­cież oj­ciec w niego nie wie­rzy – na­le­ga­łam. – Wie­rzy ksiądz w życie po­śmiert­ne?! Nie sądzę. To od­kry­cie może zre­wo­lu­cjo­ni­zo­wać spo­sób w jaki do­tych­czas po­strze­ga­no tę hi­sto­rię. Może spra­wić, że Der­ly­sport bę­dzie sław­ny dzię­ki swo­jej le­gen­dzie. Lu­dzie ścią­gną tu set­ka­mi, by zjeść Ra­ka­va­ję. Uczest­ni­czyć w mszy w ko­ście­le kon­tro­wer­syj­ne­go pro­bosz­cza. Nie chciał­by tego oj­ciec? Aby to mia­sto znów za­czę­ło żyć.

Wska­za­łam ręką pustą ulicę. Nad da­cha­mi sy­pią­cych się ka­mie­nic uno­sił się po­nu­ry dym. A roz­ry­wa­ją­ce bę­ben­ki uszne, por­to­we sy­re­ny co chwi­lę za­głu­sza­ły nie­usta­ją­cy skrzek mew i trza­ski dźwi­gów, ła­du­ją­cych wiel­kie kon­te­ne­row­ce.

– Ma pani rację, nie wie­rzę. Mia­sto umie­ra, ow­szem, ale nie po­trze­ba nam tu tłu­mów cie­kaw­skich tu­ry­stów. Je­że­li nawet Ra­ka­va­ja ist­nia­ła i za­bi­ła pro­bosz­cza, jeśli mieli ro­mans, nie mogę pomóc w ujaw­nie­niu tego. Ko­ściół jest za słaby na ko­lej­ne skan­da­le… Lu­dzie szyb­ko za­po­mną o kosz­ma­rze z Der­ly­spor­tu. Ro­mans księ­dza jed­nak prze­trwa w pra­sie i w pa­mię­ci ludzi, nio­sąc nie­smak i po­gar­dę. Bo wie pani, taki po­twór to nawet jak jest dowód na jego ist­nie­nie, to lu­dzie po cza­sie go zba­ga­te­li­zu­ją. A wspól­no­cie, ko­lej­ny skan­dal nie­po­trzeb­ny.

Dobór słów męż­czy­zny mnie za­bo­lał. Do­brze, że mia­łam wy­star­cza­ją­co czasu by się przy­go­to­wać do tych roz­mów. I do for­te­li, do któ­rych mu­sia­łam się po­su­nąć.

– Jest pan hi­po­kry­tą, ojcze.

– Że co pro­szę? Nie ro­zu­miem.

Uśmiech­nę­łam się ło­bu­zer­sko, wy­dmu­chu­jąc dym pa­pie­ro­so­wy na chłod­ne po­wie­trze.

– My ko­bie­ty, do­strze­ga­my te rze­czy. Prze­lot­ne spoj­rze­nia, gesty umy­ka­ją­ce mniej spo­strze­gaw­czym parom oczu. Niech oj­ciec nie udaje nie­wi­niąt­ka. Coś pana łączy z tą kel­ner­ką, praw­da?

Tym razem udało mi się go wy­pro­wa­dzić z rów­no­wa­gi. Za­ci­snął pię­ści, ledwo wy­sta­ją­ce z przy­dłu­gich rę­ka­wów su­tan­ny. Mój wzrok za­trzy­mał się na otar­ciu na kłyk­ciach lewej dłoni. Cie­ka­we… Wi­dzia­łam jak szczę­ka pul­su­je mu pod krót­kim za­ro­stem, ale nie­spo­dzie­wa­nie opa­no­wał wzbie­ra­ją­cą złość w ułam­ku se­kun­dy i od­po­wie­dział sztucz­nie, aż nadto uprzej­mie:

– Nie wiem o czym pani mówi. Za­pew­niam panią, że nigdy nie zła­ma­łem swego ce­li­ba­tu. Wy­glą­da na to, że do ni­cze­go się już nie przy­dam. Z Bo­giem.

Za­cią­gnę­łam się moc­niej, ob­ser­wu­jąc jak od­cho­dzi.

– Ojcze! – za­wo­ła­łam za nim.

Za­trzy­mał się, ale nie od­wró­cił.

– Oj­ciec jest mań­ku­tem, praw­da?

Wy­glą­dał na za­sko­czo­ne­go.

– Praw­da, dla­cze­go? – od­parł, cho­wa­jąc lewą dłoń głę­biej w rękaw.

Gło­śna sy­re­na po­now­nie huk­nę­ła, zwia­stu­jąc przy­by­cie ko­lej­ne­go stat­ku.

– Wie ksiądz, że nie wy­ja­dę stąd bez swo­jej hi­sto­rii. A tę, po którą przy­je­cha­łam będę zmu­szo­na po­rzu­cić, jeśli nie zba­dam tych zwłok. Ale po­cie­szę ojca, zna­la­złam nowy temat.

Po­de­szłam do niego bli­żej. Chyba aż za bli­sko, bo wzdry­gnął się, gdy mój nos mu­snął jego pod­bró­dek.

– Spraw­dzi­my twoją teo­rię, Ga­reth. – Szep­tem, prze­szłam z nim na ty, a co. – Że hi­sto­ria o księ­dzu, sprze­da się le­piej, niż miej­ska le­gen­da o po­two­rze, jak­kol­wiek spraw­nie udo­ku­men­to­wa­na. A po­my­śleć, że to wszyst­ko dzię­ki dziew­czy­nie, która nie po­tra­fi­ła sku­tecz­nie ope­ro­wać pu­drem do twa­rzy.

Wzro­kiem błą­dził po krzy­żu wi­szą­cym nad drzwia­mi ko­ścio­ła, jak gdyby wier­cąc w nim otwo­ry na gwoź­dzie. Biały ni­czym mor­ska piana, cof­nął się pół kroku i ro­zej­rzał ner­wo­wo.

– Dziś o pół­no­cy. Będę cze­kał w za­kry­stii – syk­nął i nie­mal od­biegł z po­wro­tem na ple­ba­nię.

 

III

Zna­la­złam go w złym sta­nie. Pi­ja­ne­go, z pod­krą­żo­ny­mi ocza­mi i po­tar­ga­ny­mi wło­sa­mi. Za­sko­czy­ło mnie, jak bar­dzo du­chow­ny wy­da­wał się po­sta­rzeć w pół dnia. Nie mia­łam wy­rzu­tów su­mie­nia. Wspo­mnie­nie si­nia­ka na po­licz­ku kel­ner­ki wy­star­czy­ło, by uczu­cie żalu prze­kształ­cić w tępą sa­tys­fak­cję. Facet mil­czał, gnio­tąc gruby pęk klu­czy w trzę­są­cej się dłoni.

Bez słowa po­pro­wa­dził mnie na za­ple­cze i otwo­rzył kłód­kę w kla­pie pod­ło­go­wej. Uniósł z tru­dem że­liw­ne wieko, uka­zu­jąc kręte be­to­no­we scho­dy, pro­wa­dzą­ce w dół. Prze­łknę­łam gło­śno ślinę. Za­le­ża­ło mi na tym ar­ty­ku­le i na tej hi­sto­rii. Ale pla­nu­jąc zdo­by­cie źró­deł, po­mi­nę­łam jeden ważny czyn­nik – strach. Tak oczy­wi­sty, pod­czas wi­zy­ty w kryp­cie ko­ściel­nej, kilka minut po pół­no­cy… Z lekko stuk­nię­tym dam­skim bok­se­rem, w owia­nym mrocz­ny­mi ta­jem­ni­ca­mi mie­ście. Tak, strach był zde­cy­do­wa­nie uza­sad­nio­ny. Po­my­śla­łam o ko­bie­cie z ta­wer­nia­ne­go ob­ra­zu, o Ra­ka­vai. Muszę być silna, tak jak ona.

Wolną dło­nią błą­dzi­łam po krą­głej ścia­nie, czu­jąc nie­do­sko­na­ło­ści nie­chluj­nie wmu­ro­wa­nych ce­gieł. Sta­ra­łam się za­cho­wać spo­kój, jed­nak ro­bi­ło się coraz zim­niej, a smród ple­śni na­si­lał się. W końcu be­to­no­we stop­nie ustą­pi­ły po­sadz­ce owal­nej kom­na­ty. Unio­słam lampę nad głowę i za­chły­snę­łam się. Mój głos uto­nął po­śród rzę­dów ludz­kich kości, któ­ry­mi wy­łożono ścia­ny i sufit. Pa­trzy­ły na mnie setki pu­stych oczo­do­łów, jak gdyby py­ta­jąc kim je­stem i czego tu szu­kam. Po­czu­łam dotyk na barku. Wrza­snę­łam, od­wra­ca­jąc się.

– Debil – syk­nę­łam.

Oj­ciec Ga­reth minął mnie i pod­szedł do ka­mien­ne­go gro­bow­ca, le­żą­ce­go w cen­trum kom­na­ty. Pa­trzył na wy­ry­te ini­cja­ły, jak gdyby mo­dląc się, by nie na­le­ża­ły do pro­bosz­cza i nie mu­siał mi pomóc od­su­nąć wieka.

Nie­ste­ty dla niego, na­le­ża­ły. Płyta za­zgrzy­ta­ła. Mimo ogrom­ne­go na­kła­du sił prze­su­wa­jąc się le­d­wie o kilka cen­ty­me­trów. Spo­dzie­wa­łam się, że moje noz­drza ude­rzy ohyd­ny fetor. Jak­kol­wiek śmier­dzia­ły dwu­dzie­sto­let­nie zwło­ki pro­bosz­cza, nie prze­bi­ły się przez zgni­ły smród kryp­ty. Po kilku mi­nu­tach na­szym oczom uka­za­ła się mumia. Wy­ję­łam z torby gu­mo­we rę­ka­wicz­ki i wci­snę­łam w nie spo­co­ne dło­nie. Za­czę­łam de­li­kat­nie chwy­tać suche, po­pę­ka­ne szma­ty i od­su­wać je na bok. Szara czasz­ka za­czę­ła ma­te­ria­li­zo­wać się w gro­bow­cu. Ga­reth ob­ser­wo­wał moją pracę w mil­cze­niu. Zimne, wil­got­ne po­wie­trze w po­łą­cze­niu z ad­re­na­li­ną zda­wa­ły się przy­spie­szać pro­ces trzeź­wie­nia du­chow­ne­go. Gdy skoń­czy­łam od­wi­ja­nie, kle­cha na­chy­lił się, oświe­tla­jąc lampą ko­ścia­ne ob­li­cze pro­bosz­cza. Czasz­kę, ze zma­sa­kro­wa­ną szczę­ką, jak gdyby ro­ze­rwa­ną przez jakąś nie­wy­tłu­ma­czal­ną, roz­py­cha­ją­cą siłę. Wszyst­kie kości wokół nosa i po­licz­ków były po­gru­cho­ta­ne.

– A jed­nak – wy­szep­ta­łam, bio­rąc w palce ka­wa­łek uła­ma­nej kości i oglą­da­jąc go w bla­sku lampy.

Spoj­rza­łam na ojca Ga­re­tha. Krzy­wił się.

– Masz swoją hi­sto­rię, a teraz pomóż mi za­su­nąć po­kry­wę i zni­kaj­my stąd.

– Nie tak pręd­ko – rze­kłam i wska­za­łam pal­cem znie­kształ­co­ną czasz­kę. – Biorę ją ze sobą.

Jego mina w ciągu se­kun­dy przy­bie­ra­ła wy­ra­zy szoku, zło­ści, wstrę­tu i w końcu smut­ku. Wie­dział, że nie ma sensu ze mną ne­go­cjo­wać. Pa­trzył z nie­sma­kiem, jak wyj­mu­ję z to­reb­ki szczyp­ce do ogro­dzeń oraz ba­weł­nia­ną szmat­kę i roz­kła­dam na wieku gro­bow­ca. Chwy­ci­łam na­rzę­dzie obu­rącz i przy­ło­ży­łam do krę­gów szyj­nych. Jedno zręcz­ne cię­cie po­zba­wi­ło nie­bosz­czy­ka głowy, umoż­li­wia­jąc za­wi­nię­cie wszyst­kich frag­men­tów czasz­ki i ukry­cie ich w tor­bie. Gło­śne chrup­nię­cie prze­ci­na­nej kości po­zo­sta­wi­ło po sobie gęsią skór­kę na rę­kach i żółć na końcu ję­zy­ka.

Spoj­rza­łam na lampę kle­chy, sto­ją­cą na po­kry­wie i trą­ci­łam ją lekko łok­ciem, zrzu­ca­jąc na po­sadz­kę. Oj­ciec Ga­reth schy­lił się po nią, nie spo­dzie­wa­jąc się trzep­nię­cia drugą z lamp w po­ty­li­cę. Na szczę­ście stłu­kłam tylko tę drugą. Ciało du­chow­ne­go ru­nę­ło bez­wład­nie na zimną po­sadz­kę.

– Nic ci nie bę­dzie, spo­koj­nie – po­wie­dzia­łam, opar­łam go o otwar­ty gro­bo­wiec i zwią­za­łam ręce oraz nogi pa­ska­mi od spodni. Kne­blu­jąc mu usta jego wła­sną ko­lo­rat­ką. – Po­sie­dzisz tu sobie tro­szecz­kę.

Chwy­ci­łam źró­dło świa­tła i ru­szy­łam w górę krę­tych scho­dów, zo­sta­wia­jąc spę­ta­ne­go kle­chę w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści. Pod okiem setek wpa­trzo­nych w niego cza­szek.

Wbie­głam do swo­je­go po­ko­ju, ry­glu­jąc drzwi. Od­dy­cha­łam cięż­ko, ze stre­su oraz ze zmę­cze­nia. Łydki pa­li­ły mnie od szyb­kie­go chodu. Roz­ło­ży­łam wa­liz­kę na łóżku i mię­dzy po­gnie­cio­ne ciu­chy wci­snę­łam, cia­sno za­wi­nię­te w szma­tę, kości pro­bosz­cza. Mia­łam mój dowód, źró­dło hi­sto­rii dzię­ki któ­rej chciałam zro­bić ka­rie­rę. Mo­głam od­pu­ścić i znik­nąć, ru­szyć pro­sto na sta­cję. Wsiąść w po­ciąg i za­po­mnieć. Ale nie po­tra­fi­łam, mu­sia­łam to za­ła­twić, za­słu­gi­wa­ła na to.

 

IV

Ulice Der­ly­sport wciąż były puste. Porty za­zwy­czaj budzą się dużo wcze­śniej niż słoń­ce, a jego pierw­sze pro­mie­nie prze­ci­ska­ły się już mię­dzy ka­mie­ni­ca­mi. Ko­men­dant Allen z tru­dem pró­bo­wał do­trzy­mać mi tempa.

– Czemu nie chce mi pani po­wie­dzieć co się stało? – wy­sa­pał męż­czy­zna.

– Le­piej bę­dzie jeśli pan to zo­ba­czy na wła­sne oczy.

Resz­tę drogi po­ko­na­li­śmy w ciszy. Ja nie chcia­łam roz­ma­wiać, on nie miał siły. Gdy do­tar­li­śmy pod wiel­kie drzwi bia­łe­go ko­ścio­ła, plecy ko­szu­li po­li­cjan­ta były prze­mo­czo­ne potem.

– Chyba nie wnie­sie pan broni do ko­ścio­ła? – za­py­ta­łam, uno­sząc brwi.

Mruk­nął coś pod nosem, od­piął pas z pi­sto­le­tem oraz kaj­dan­ka­mi i wsu­nął pod we­ran­dę. Po­pro­wa­dzi­łam go do za­kry­stii. Na widok otwar­tej klapy pod­ło­go­wej za­trzy­mał się i za­uwa­żył:

– To nie po­win­no być otwar­te. Gdzie jest oj­ciec Ga­reth?!

Ski­nę­łam głową w stro­nę krę­tych scho­dów. Ko­men­dant chwy­cił lampę, prze­że­gnał się i ru­szył w dół. Po­dą­ży­łam za nim, wcze­śniej, za­my­ka­jąc za­kry­stię od środ­ka. Scho­dząc ostroż­nie po wy­so­kich stop­niach, wy­ję­łam z to­reb­ki kar­mi­no­wą szmin­kę i po­pra­wi­łam kolor ust.

– Co to ma zna­czyć?! – wrza­snął ko­men­dant, co­fa­jąc się i nie­mal na mnie wpa­da­jąc.

Oj­ciec Ga­reth wciąż leżał nie­przy­tom­ny. Może ude­rzy­łam go za mocno? Nie, od­dy­chał.

– Pani go tak urzą­dzi­ła? – za­py­tał, ła­piąc mnie za ramię.

– Panie Allen! – Wy­rwa­łam się. – Ręce przy sobie! Tak go zna­la­złam.

Chyba uwie­rzył, ale nie prze­stał za­da­wać pytań.

– Spa­ce­ro­wa­łam sobie, gdy usły­sza­łam ja­kieś trza­ski z ko­ścio­ła.

– A na cho­le­rę spa­ce­ro­wa­ła pani o tej porze?! Jest pra­wie trze­cia nad ranem! – do­py­ty­wał, przy­glą­da­jąc się z od­ra­zą, ko­ścia­nym ścia­nom.

– Pra­cu­ję no­ca­mi. A jak łapie mnie brak weny do pi­sa­nia to spa­ce­ru­ję. Pan nie robi sobie przerw w pracy?

– Wi­dzia­ła tu pani kogoś?

– Prze­cież bym panu od razu po­wie­dzia­ła.

– Do­brze już, do­brze. Niech mi pani po­mo­że go roz­plą­tać.

Nie. On miał po­zo­stać zwią­za­ny, je­że­li mój plan miał się po­wieść.

– Panie Allen – za­czę­łam. – Pro­szę spoj­rzeć, ma ob­ra­że­nia na po­ty­li­cy. Le­piej żeby po­zo­stał zwią­za­ny, je­że­li wy­bu­dzi się może zro­bić sobie krzyw­dę. Naj­pierw pro­szę go ocu­cić.

Ko­men­dant po­łknął bajkę i kilka razy przy­ło­żył księ­dzu z pla­ska­cza. Mia­łam dziw­ne wra­że­nie, że moc­niej niż na­le­ża­ło. Jak gdyby pró­bu­jąc od­gryźć się na nim za kłót­nię z ta­wer­ny. Opar­ty o gro­bo­wiec du­chow­ny za­czął od­zy­ski­wać przy­tom­ność.

– Kurwa! – krzyk­nął ko­men­dant, do­pie­ro teraz do­strze­ga­jąc brak czasz­ki u pro­bosz­cza.

– Też mnie zdzi­wił ten widok – rzu­ci­łam, by zmyć z sie­bie wszel­kie po­dej­rze­nia.

Kle­cha patrzył na mnie nie­przy­tom­nym wzro­kiem, a kiedy nasze spoj­rze­nia spo­tka­ły się, krzyk­nął. To co wy­do­sta­ło się z jego za­kne­blo­wa­nych ust przy­po­mi­na­ło ra­czej, wszech­obec­ny nad Der­ly­spor­tem, mewi skrzek. Tra­vis Allen pa­trzył to na mnie, to na wier­cą­ce­go się w wię­zach ojca Ga­re­tha. Po­li­cjant się­gnął do boku, pró­bu­jąc chwy­cić pi­sto­let. Jego ręka na­po­tka­ła je­dy­nie po­wie­trze.

– Panie ko­men­dan­cie – rze­kłam, zbli­ża­jąc się do niego po­wo­li. – On ma­ja­czy, pew­nie miał jakiś dziw­ny sen. Może wy­da­je mu się, że je­stem Ra­ka­va­ją.

Spoj­rza­łam w dół, na spę­ta­ne­go męż­czy­znę i do­koń­czy­łam, zwracając się do niego.

– Roz­cza­ru­ję cię, Ga­reth, nie je­stem nią. Cho­ciaż bar­dzo bym chcia­ła. Całe życie mit tej ko­bie­ty mi im­po­no­wał. Sil­nej, nie­za­leż­nej i nie­bez­piecz­nej. Mit mojej matki.

Mina ko­men­dan­ta Al­le­na mó­wi­ła nie­wie­le, zgłu­piał. Wy­cią­gnę­łam dłoń i opar­łam na jego klat­ce pier­sio­wej. Cof­nął się, wpa­da­jąc ple­ca­mi na ko­ścia­ną ścia­nę. Moje wście­kle czer­wo­ne usta były ostat­nią rze­czą jaką zo­ba­czył. Przy­lgnę­ły do niego mocno. Żyjąc jakby wła­snym ży­ciem, stado śli­skich macek wy­strze­li­ło z mo­je­go gar­dła, kru­sząc mu zęby i wier­cąc w pod­nie­bie­niu. Czu­łam jak ssaw­ki na mo­car­nych ra­mio­nach sieją spu­sto­sze­nie w jego czasz­ce. Ste­ru­jąc nimi z chi­rur­gicz­ną pre­cy­zją, od­cię­łam mózg od za­si­la­nia, prze­ry­wa­jąc rdzeń krę­go­wy. Po­zba­wio­ne życia ciel­sko ko­men­dan­ta ru­nę­ło na po­sadz­kę. Ro­ze­rwa­na, za­krwa­wio­na szczę­ka, od­pa­dła od resz­ty, lą­du­jąc pod no­ga­mi prze­ra­żo­ne­go du­chow­ne­go. Ten pełzł po pod­ło­dze, ucie­ka­jąc jak naj­da­lej od zwłok zna­jo­me­go i mnie. Po­dą­ża­łam za nim, tak by uj­rzał w ubo­gim świe­tle lampy moje ob­li­cze. Wspa­nia­łe czar­ne loki, nie­ska­zi­tel­ną cerę i sek­sow­ne, kar­mi­no­we usta. Oraz kil­ka­na­ście macek wypełzających z mo­je­go gar­dła i mu­ska­ją­cych po­wie­trze, ni­czym wę­żo­we ję­zy­ki. Po chwi­li cof­nę­ły się z po­wro­tem w głąb mnie, nio­sąc ze sobą me­ta­licz­ny po­smak krwi. Nie­na­wi­dzi­łam tego uczu­cia, nawet stek pre­fe­ro­wa­łam mocno wy­sma­żo­ny.

– Spo­koj­nie, ojcze. Nie masz się czego bać. Z moich rąk ani ust żadna krzyw­da cię nie spo­tka. Ta przy­jem­ność nie na­le­ży do mnie – po­wie­dzia­łam i ze­rwa­łam jego kne­bel.

Nie krzy­czał, nie wzy­wał po­mo­cy, nie prze­kli­nał. Po pro­stu pa­trzył na mnie wiel­ki­mi ocza­mi, ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi, lecz nie śmiąc za­py­tać. W końcu się prze­ła­mał.

– Dla­cze­go?

– Żebyś uwie­rzył.

Łzy po­pły­nę­ły po jego po­licz­kach.

– Za­mor­do­wa­łaś go do kurwy nędzy, żebym w to uwie­rzył?! Ty chora suko!

Pa­trzy­łam na niego spo­koj­nie, nie mia­łam od­po­wie­dzi na tak po­sta­wio­ne py­ta­nie. Krę­cił głową, łka­jąc:

– Po co to wszyst­ko? Po co tu je­steś? Prze­ze mnie?

– Nie schle­biaj sobie, ojcze. Aż tak mi na two­jej wie­rze nie za­le­ży. Nie okła­ma­łam żad­ne­go z was. Je­stem dzien­ni­kar­ką, piszę ar­ty­kuł o Ra­ka­vai i przy­by­łam tu, by zba­dać spra­wę na wła­sną rękę. Chcę by zbrod­ni­cza hi­sto­ria mojej matki, prze­trwa­ła wieki, nie za­gi­nę­ła z cza­sem, koń­cząc jako miej­ska le­gen­da. Prze­ko­na­nie cię do mnie i do Ra­ka­vai, po­trak­tuj więc jako za­bieg stric­te piarowski.

Zła­ma­łam go, ale wciąż pró­bo­wał utrzy­mać po­zo­ry sil­ne­go.

– Niby czemu miał­bym o niej opo­wia­dać?

– Bo ci każę, Ga­reth. Bo nie masz wy­bo­ru. Wpu­ści­łeś mnie tutaj, po­mo­głeś od­su­nąć po­kry­wę i spro­fa­no­wać zwło­ki pro­bosz­cza. Jeśli nie wspo­mnisz o fa­tal­nym po­ca­łun­ku, jak to wy­tłu­ma­czysz? Prze­gra­łeś ojcze, przyj­mij to z fa­so­nem.

Za­ci­snął pię­ści i wark­nął, pró­bu­jąc ro­ze­rwać więzy.

– Moja misja w Der­ly­sport do­bie­gła końca – rze­kłam, ru­sza­jąc w stro­nę scho­dów.

– A co z Al­le­nem? – za­py­tał przez łzy bez­sil­no­ści.

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– Je­steś dużym chłop­cem, Ga­reth. Po­ra­dzisz sobie. Na twoim miej­scu po­sta­ra­ła­bym się, by do­trzy­mał to­wa­rzy­stwa pro­bosz­czo­wi. Tylko dosuń po­rząd­nie po­kry­wę, ko­men­dant przez kilka na­stęp­nych lat bę­dzie śmier­dział jak cho­le­ra.

 

V

– Isme­na! Co to ma zna­czyć?!

Prze­stra­szo­na kel­ner­ka przy­drep­ta­ła po­spiesz­nie z kuch­ni, mi­ja­jąc puste stoły ta­wer­ny. Bro­da­ty szef lo­ka­lu, pod­par­ty rę­ka­mi pod boki, stał przed ob­ra­zem Ra­ka­vai, a ra­czej pod tym co z niego zo­sta­ło.

– Masz mi coś do po­wie­dze­nia?! – ryk­nął na nią.

– Ale ja… Nie wiem o co cho­dzi – wy­szep­ta­ła. – Ja tego nie zro­bi­łam.

Bro­dacz od­wró­cił się od ramy, z któ­rej nie­chluj­nie wy­cię­to śro­dek ob­ra­zu, po­zo­sta­wia­jąc je­dy­nie ka­wa­łek tła i wrę­czył dziew­czy­nie kar­to­no­we pu­deł­ko. Kart­ka przy­cze­pio­na na wierz­chu gło­si­ła – dla kel­ner­ki z pod­bi­tym okiem.

Isme­na do­tknę­ła ręką po­licz­ka i roz­pła­ka­ła się. Roz­trzę­sio­na, po­bie­gła do dam­skiej to­a­le­ty i za­mknę­ła się w ka­bi­nie. Usia­dła i otwo­rzy­ła pacz­kę na ko­la­nach. W środ­ku zna­la­zła zwi­nię­ty, po­li­cyj­ny pas z pełną ka­bu­rą i kaj­dan­ka­mi. Ko­lej­na kar­tecz­ka, z od­ci­śnię­tym czer­wo­nym po­ca­łun­kiem krzy­cza­ła do niej – wiesz co z tym zro­bić.

Dziew­czy­na pa­trzy­ła chwi­lę w ob­dra­pa­ne drzwi, czu­jąc pust­kę. W końcu wsta­ła, pod­nio­sła deskę i wrzu­ci­ła pas z kaj­dan­ka­mi do ustę­pu, po­cią­ga­jąc za spłucz­kę. Pi­sto­let zaś wsa­dzi­ła za spodnie, za­kry­ła far­tu­chem, otar­ła po­licz­ki z łez i wy­szła.

Koniec

Komentarze

Ciekawa historia, z interesującym pomysłem, umiejętnie opowiedziana, ale chyba nie zdążyła odleżeć – masz sporo usterek.

Interpunkcja Ci się poprawiła, ale jeszcze nie jest idealnie.

Karminowy jest drapieżnym kolorem?

tym czasem = tymczasem

– Wątpi pan w moje obycie w świecie, ojcze Garecie?

Czy ten rym jest zamierzony?

Ciężka piana ciążyła mu na wąsach.

Powtórzenie i czy piana może być ciężka?

Bajdę dla gawiedzi, co by się po kątach nie grzmocili z byle kim.

Coby.

Żeby obu stron wysłuchać i samemu wnioski wyciągnąć.

Zmieniła płeć?

Babska logika rządzi!

Finkla

Uważna, jak zawsze :) Dzięki za wskazówki i za dobre słowo.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Opowiadanie powinno przejść jeszcze poprawki. No ale, ciekawa i klimatyczna historyjka. Poczułem atmosferę portowego Derlysport. Podoba się. Całkiem nieźle. :)

 

Bezwładne ciało duchownego runęło bezwładnie na zimną posadzkę.

Blackburn

Dzięki, a poprawek nigdy za wiele :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Podoba mi się, że narratorką całej historii jest kobieta. Jakkolwiek nie dopatrzyłam się nastroju grozy i nic mnie nie przestraszyło, uważam że Pocałunek Rakavai jest całkiem niezłym opowiadaniem i aż żal, że zawiera tyle usterek.

 

a prze­ni­kli­wy pisk prze­ciął ścia­nę desz­czu. – Jak pisk to zrobił?

 

choć nie­zwy­kle ła­ska­we dla port­fe­la, który nie cier­piał jak w in­nych mia­stach, gdy obar­czo­ny ra­chun­kiem za owoce morza. – Czy to jest ostateczne brzmienie zdania? Wydaje mi się, że powinno być: …choć nie­zwy­kle ła­ska­we dla port­fe­la, który nie cier­piał, jak w in­nych mia­stach, obar­czo­ny ra­chun­kiem za owoce morza.

 

No i byłam cie­ka­wa…. – Po wielokropku nie stawiamy kropki!

 

si­niak na pra­wym po­licz­ku, do­peł­niał i tak już przy­kry wi­ze­ru­nek dziew­czy­ny. – …do­peł­niał i tak już przy­krego wi­ze­ru­nku dziew­czy­ny.

 

od­par­łam, strze­pu­jąc po­piół do mo­sięż­nej po­piel­ni­cy w kształ­cie ośmior­ni­cy. – Celowo rymujesz?

 

wark­nął ko­men­dant, od­ry­wa­jąc kufel od ust. – Czy kufel był przymocowany do ust, że trzeba było go odrywać?

Może wystarczy: …wark­nął ko­men­dant, od­su­wa­jąc kufel od ust.

 

Biała piana ciążyła mu na wąsach. – Czy piana może ciążyć?

Proponuje: Biała piana osiadła mu na wąsach.

 

Żeby obu stron wysłuchać i samej wnioski wyciągnąć. – Wolałabym: Żeby obu stron wysłuchać i samodzielnie wyciągnąć wnioski.

 

Komendant Allen łypał z bliska swoją kolację… – Raczej: Komendant Allen łypał z bliska na swoją kolację

 

pociągnęłam, odrywając kurczliwie trzymające się miski, macki. – …pociągnęłam, odrywając kurczowo trzymające się miski, macki.

 

Stare płótno, w drewnianej ramie, zdobił wizerunek pięknej kobiety. – Nie wydaje mi się, by obraz/ wizerunek był malowany w celu ozdobienia płótna.

 

Z tymi samymi, czarnymi lokami, długą szyją i krwawo czerwonymi ustami, z których zionęły macki – Rakavaja.Z takimi samymi, czarnymi lokami, długą szyją i krwawoczerwonymi/ krwistoczerwonymi ustami, z których wystawały/ wyzierały/ wyłaniały się macki – Rakavaja.

Sprawdź znaczenie słowa zionąć.

 

Chwyciłam po piwo i pomogłam sobie w przełknięciu mazi.Chwyciłam piwo i pomogłam sobie w przełknięciu mazi. Lub: Sięgnęłam po piwo i pomogłam sobie w przełknięciu mazi.

Chwycić można coś, nie po coś.

 

Ale nie oprę się dłużej komfortom gorącej kąpieli oraz miękkiej pryczy. – Prycza, prymitywne leże zbite z desek, jest z definicji twarda.

 

Zero informacji o pochówku, jedynie lokacja mogiły. Zero informacji o pochówku, jedynie lokalizacja mogiły.

Za SJP: lokacja 1. «w XII–XIV w.: zakładanie wsi lub miasta» 2. «wieś lub miasto założone w ten sposób; też: przywilej, na podstawie którego je założono» 3. «wykrywanie obiektów za pomocą fal elektromagnetycznych lub akustycznych»

 

Chyba pani zwariowała.

Uśmiechnęłam się pokrzepiająco, co chyba jednak… – Powtórzenie.

 

Widziałam jak szczęka pulsuje mu pod krótkim zarostem… – Czy szczęka może pulsować w widoczny sposób?

 

Wzrokiem błądził w krzyżu wiszącym nad drzwiami kościoła… – Wzrokiem błądził po krzyżu wiszącym nad drzwiami kościoła

 

Facet milczał, gniotąc gruby pęk kluczy w trzęsącej dłoni. Facet milczał, gniotąc gruby pęk kluczy w trzęsącej się dłoni. Lub: Facet milczał, gniotąc gruby pęk kluczy w drżącej dłoni.

 

robiło się coraz zimniej, a smród pleśni i grzyba nasilał się. – Pleśń to chyba też grzyb.

 

Mój głos utonął pośród rzędów ludzkich kości, którymi wybrukowano ściany i sufit. – Raczej: …którymi wyłożono ściany i sufit.

Za SJP: wybrukować «wyłożyć brukiem». bruk «nawierzchnia drogowa ułożona z kamienia»

 

Wyjęłam z torby gumowe rękawiczki i wcisnęłam na spocone dłonie. – Wciskać, to chyba coś w coś, nie na coś.

Proponuję: Wyjęłam z torby gumowe rękawiczki i wcisnęłam w nie spocone dłonie.

 

Bezwładne ciało duchownego runęło bezwładnie na zimną posadzkę. – Paskudne powtórzenie.

 

Miałam mój dowód, źródło historii dzięki której miałam zrobić karierę. – Powtórzenie.

 

Poprowadziłam go na zakrystię.Poprowadziłam go do zakrystii.

 

Klecha obejrzał się na mnie nieprzytomnym wzrokiem… – Klecha z rozwaloną głową chyba by się nie oglądał.

Proponuję: Klecha patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem

 

Spojrzałam w dół, na spętanego mężczyznę i dokończyłam do niego. – Raczej: Spojrzałam w dół, na spętanego mężczyznę i dokończyłam, zwracając się do niego.

 

Oraz kilkanaście macek zionących z mojego gardła… – Raczej: Oraz kilkanaście macek wyłaniających się/ wypełzających/ wyzierających z mojego gardła

 

Nienawidziłam tego uczucia, nawet steka preferowałam mocno wysmażonego.Nienawidziłam tego uczucia, nawet stek preferowałam mocno wysmażony.

 

potraktuj więc jako zabieg stricte PR-owy. – …potraktuj więc jako zabieg stricte piarowski.

Nie używamy skrótów i symboli, szczególnie w dialogach.

 

– Moja misja w Derlysport dobiegła końca– rzekłam… – Brak spacji przed półpauzą.

 

W końcu wstała, podniosła deskę i wrzuciła pas z kajdankami do ustępu, pociągając za spłuczkę. – Obawiam się, że pas i kajdanki snadniej zatkają kibel, niż spłyną do kanalizacji.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Wow, dzięki, że ci się chciało to wypisać :o Poprawione! Mam nadzieję, że wcielenie się w kobietę wyszło przekonująco :D W końcu, jak powiedział GRRM – kobieta też człowiek.

Usterek od cholery, ale gdybyś spojrzała na pierwszy, drugi, a nawet trzeci szkic to byś chyba zadzwoniła na policję… Odniosę się tylko do ostatniej uwagi: O przepustowość tawernianej bardaszki bym się nie martwił, wiesz, to niedaleko morza, mechanizm podobny jak w pociągu :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

O! To tawerniany kibel, z powodu bliskości morza, może pędzić jak, nie przymierzając, Pendolino? ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kibel często coś tam łączy z pędzeniem. A to ludzie pędzą doń, a to w nim…

Babska logika rządzi!

Jeżeli ten kibel będzie się cieszył takim powodzeniem na portalu to nie będzie innego wyjścia niż sequel. Skoro narrator-kobieta się spodobała, to co dopiero opowiadanie z punktu widzenia sedesu? :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Nie chciałabym Cię popędzać, ale skoro masz pomysł, to pisz, oczywiście pisz. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysłów to jest zawsze za wiele :D Tylko synonimów wdzięcznego słowa ,,dupa’’, mogłoby zabraknąć… Poza tym myślami jestem już w innym klimacie. Mam ochotę na stworzenie porywającego Heista :D A ten, z punktu widzenia klozetu, z racji emocji, byłby raczej rzadki :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

No to podrzucam, prosto ze słownika, tak na wszelki wypadek: ;D

Synonimy do słowa dupa:

dupcia, dupka, dupeńka, dupeczka, dupina, dupuchna, dupula, dupulka, dupsko, de, dusza, kufer, kuper, kuperek, pupa, odbyt, odbytnica, tyłek, pośladki, siedzenie, zadek, posp zad, cztery litery, pewna część ciała, "tam, gdzie słońce nie dochodzi”, "tam, gdzie wzrok nie sięga”, "tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę".

Od siebie dorzucę jeszcze sempiternę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, ekhm. :D

 

SCROLLUJCIE DALEJ

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Zaczęłam delikatnie chwytać suche, popękane szmaty i odsuwać je na bok. Szara czaszka zaczęła materializować się w grobowcu. – “Materializować” wydaje mi się wyjątkowo złym wyborem w tym wypadku.

Za SJP: materializacja «nadawanie czemuś lub przybieranie przez coś materialnej, fizycznej postaci lub konkretnej formy»

Czaszka już tam była, a Twojego opisu wynika jakby pojawiała się znikąd. Dzifne…

 

– Chyba nie wniesie pan broni do kościoła? – zapytałam, unosząc brwi. – A co to ma do rzeczy? Policjant odpowiada za swoją broń, na pewno nie odłoży sobie jej tak, o, zwłaszcza jak jakaś obca kobieta che mu pokazać coś dziwnego. 

 

Lubię taką narrację, ale jak dla mnie, to pospieszyłeś się z publikacją. No i grozą nie zawiało… :(

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zalth

Przyjrzę się temu. A co do broni w kościele. Wiesz, Derlysport to małe, zabobonne miasteczko. Jak pewnie zauważyłeś, komendant Allen to już zupełnie przesądny człowiek. A wnoszenie broni do świątyń religijnych uważa się, za kiepski pomysł. A ponad tym wszystkim, uroda i charyzma kobiety popychają nieraz facetów do gorszych błędów :)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

O, świetnie przetworzony konkursowy temat macek.

Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. Punkt wyjścia klasyczny niemalże, obcy w społeczności że swoją małą tajemnicą , obowiązkowe rekwizyty niesamowitości użyte bardzo bardzo (legenda, północ, krypta, potwór), kapitalnie naszkicowane postaci drugoplanowe. 

Bardzo spodobała mi się niejednoznaczna -protagonistka (SPOILER bo mimo wszystko gliniarza żal/SPOILER) oraz to, że pod pretekstem motywu feministycznego pojawia się coś, co karmi czytelnicze poczucie bardzo podstawowej sprawiedliwości. Szalenie satysfakcjonująca lektura.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

PsychoFish

Dzięki. Nakarmiłeś moje artystyczne ego… A to ponoć rybki trzeba karmić :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Ale za linkę do muzyki w przedmowie -50% do oceny ;-D

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przed konwergencją mediów nie uciekniesz laugh

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Ciul z miksowaniem, nie lubię jak mi ktoś muzę do czytania narzuca. Stroszę się i autorytarnie uznaję , że to w złym guście. Co innego w komentarzach pod sobie o tym podpowiadać ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ano muzę do czytania, a ja zaznaczyłem wyraźnie, że to na ,,po lekturze’’ haha :D Na ten taki moment w którym mijasz wzrokiem napis – koniec i doznajesz takiego katharsis. BTW, w ekranizacji tego opka, napisy końcowe polecą po tych obdrapanych, kiblowych drzwiach, właśnie przy tym utworze.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Całkiem wciągające, choć klimatu Lovecrata nie dostrzegłem (macki nie wystarczą :)). Czytało się nieźle, choć rozwiązanie, był klimat, rozwiązanie tyłka nie urwało.

poradniki turystyczne – chyba przewodniki 

brocząc w kałużach – broczyć można krwią, tu: brodząc

Dość ciekawe, ale nie przekonuje mnie postać księdza otwarcie gadającego o braku wiary ani motywacja córki Rakavii.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

bemik

Dzięki za wskazówki. Szkoda, że nie przekonuje cię postać księdza-ateisty, bo jest oparta na prawdziwym przypadku. No ale cóż, kontrowersyjne postaci zawsze będą budzić mieszane uczucia. W moim interesie jest tylko to, by nikomu nie były one obojętne ;)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

No widzisz – prawda nie zawsze jest tym, w co chcemy wierzyć. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ale prawda jest tym, o czym chcę pisać. Jak powiedział Faulkner, odbierając literacką nagrodę Nobla –  to o czym warto pisać to problemy ludzkiego serca, będącego w konflikcie z samym sobą.

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Jakoś do mnie nie przemówiło. Niewierzący ksiądz to pestka. Ale dający się tak łatwo zaszantażować? I policjant bez pomyślunku – idzie sprawdzić coś podejrzanego, sam nie wie co, ale na polecenie obcej kobiety odkłada broń na bok? Generalnie jakoś tak wszystko jej za gładko szło, jak na mój gust.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

śniąca

Dzięki za przeczytanie ;)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Super klimat, urzekł mnie Derlysport, urzekła Rakavaja.

Klimat do mnie przemówił, ale logika bohaterów przypomina ser ementaler – mam te same obiekcje co śniąca. Gdybyś to nieco inaczej rozegrał – np. próbą uwiedzenia księdza, który lubi kobiety (wątek z szantażem do mnie nie przemówił, bo Gareth dalej wiele ryzykował i nie miał żadnych gwarancji, że dziennikarka go nie wystawi – w pierwszej chwili mógł się zgodzić, ale miał sporo czasu, żeby to przemyśleć na zimno), czy kradzieżą broni policjanta, gdy ten patrzy na grób (choćby), bo zostawienie broni przed kościołem wydawało się bardzo naciągane…

Trochę marudzę, ale to zdecydowanie jedno z lepszych opowiadań, które czytałem w tym miesiącu. Chciałem nominować, ale przez to, że postaci zachowują się głupio, nie mogę z czystym sumieniem tego zrobić : >.

Powiedz, Shadziowaty, czy Ty byłbyś w stanie wyobrazić sobie mało roztropnego policjanta ;)) ? 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Moja odpowiedź będzie dotyczyć nie tylko ciebie – Nevaz, ale wszystkich dla których logika męskich postaci w tym opowiadaniu przypomina ser ementaler. Po pierwsze, jesteśmy na Nowej Fantastyce. Po drugie, opowiadanie jest fantastyczne, więc rozpatrywanie psychologii bohaterów w kanonach rzeczywistych może okazać się pokrętne. Po trzecie, protagonista będący kobietą jest czymś więcej niż człowiekiem. Po czwarte, postaci policjanta i księdza są mężczyznami. Po piąte, całe opowiadanie i legenda Rakavai kręci się wokół uwodzenia, uroku i tajemniczości. I w końcu, po szóste, ciężko jest znaleźć granicę między łopatologicznym wyłożeniem wszystkiego na stół, a zostawieniem niedopowiedzeń, nagradzających tych, którzy czytają tekst kilkukrotnie lub chociaż raz ze zrozumieniem. Ale naprawdę nikt nie dojrzał analogii do syren? :(

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Analogia do syren zdecydowanie mi umyka, choć jeszcze bardziej umyka mi twoje piąte – uważam, że nie jesteś konsekwentny w swoich tłumaczeniach, bo uwodzenie (i bynajmniej nie chodzi mi tu o nic wulgarnego!) mogło pojawić się w tamtych scenach z ciekawszej strony.

Co do pierwszego i drugiego, nie przekonuje mnie takie tłumaczenie, co do trzeciego – masz absolutną rację! Co do szóstego, naturalnie też masz rację, ale czyż nie na tym polega żmudny trud pisarza ;) ?.

Podoba mi się, jak zawzięcie bronisz tekstu :D. Chętnie przeczytam następny.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

W takim razie polecam moje ,,Odkupić sumienie’’, a nóż ci się spodoba i klikniesz piątą bibliotekę ;)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Kurczę, nie do końca. Na początku mnie po prostu nudziło, bohaterka mnie wkurzała (nie znoszę takich bohaterek, co to myślą, jak ułożyć wargi na papierosie, żeby dobrze wyszło. Istnieją w realu takie kobiety?)

Potem było lepiej, nawet mnie wciągnęło, ale finalnie wydaje mi się, że historia została rozwiązana za szybko, za łatwo. Otwarcie mówiący o braku wiary i niezbyt się tym przejmujący ksiądz jakoś mnie też nie przekonał.

Napisane za to fajnie. Fanką Lovecrafta nie jestem, mam za sobą nieudaną próbę przebrnięcia przez jego prozę. Ale też jego klimatu chyba tu za bardzo nie ma.

 

EDIT: Ale w bibliotece jeszcze tego  tekstu nie ma? Nie no, bez przesady. :)

Poprawiłeś, więc klikam. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, w bibliotece rzadko bywam ;) Częściej w newsach z wynikami konkursów… I chyba tak wolę :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Pierwszy tekst z Macek, który mnie faktycznie zaciekawił i wciągnął. Napisane fajnie, klimat świetny, tylko interpunkcja kuleje. Dla przykładu:

“Ja bez ceremoniałów,[-] chwyciłam w dwa palce swój śliski posiłek i pociągnęłam, odrywając kurczowo trzymające się miski,[-] macki.”

Sypiesz tymi przecinkami jak zdrowaśkami po spowiedzi ;)

Finał, już niestety, zawiódł mnie. Za szybko, za dużo i trochę dla mnie bez sensu. Ale na Bibliotekę zasługuje na pewno.

Sio!

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Dziękować! Ano sypię, bo ja grzeszę dużo :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

A ja mam tak, i mówię to bez złośliwości, że widziałabym to opowiadanie jako jeden z tych inspirowanych Lovecraftem, urokliwie kiepskich i tandetnych horrorów z lat osiemdziesiątych, w stylu “Reanimatora” albo “Wskrzeszonego” – coś, co przyjemnie się ogląda przy piwie, dostarcza rozrywki na wieczór, ale nie zapada na dłużej w pamięć. 

Klimat jest, jak najbardziej. Pomysł średnio mi siadł, przeszkadzał mi też momentami zbyt drewniany, reportersko surowy styl. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Pomysł w sumie jakiś był, ale wykonanie go położyło niemal zupełnie.

Po pierwsze, stworzyłeś zgraję – wybacz – debili. Policjant bezrefleksyjnie zostawiający broń przed wejściem do kościoła? Serio? Ksiądz dający się zastraszyć jakiejś idiotce i pozwalający jej spreparować zwłoki, byle sensacją wyprzeć sensację? A jak już machnie swój artykulik, zrobi zdjęcia zmasakrowanej głowy proboszcza (aha: uwaga, spoilery), to nikt nie zapyta, jak do niej dotarła? Kto ją wpuścił do krypty? Kto pozwolił jej odciąć tę głowę i zabrać? Dlaczego to zrobił? Takich smaczków było więcej, nie pamiętam już wszystkich.

Wykonanie też niestety nie urywa nic, za czym prawdziwy mężczyzna mógłby płakać. Początek bardzo drętwy i sztuczny. A już zakończenie scenki w knajpie rozwaliło mnie po całości. I nie jest to komplement. Babka zaprosiła sługów Boga i Prawa, żeby z nimi porozmawiać, czegoś się dowiedzieć o Rakavai i w ogóle przeprowadzić dziennikarskie śledztwo, a tymczasem chłopcy się poprztykali, ksiądz wygłosił swoje – zupełnie dla mnie nie do kupienia u kapłana – poglądy na temat wiary (zresztą jak to jest, że z jednej strony zasłania się słabością kościoła i dobrem wspólnoty, a z drugiej na prawo i lewo rozpowiada, że jest ateistą, a przez to: wyrobnikiem i hipokrytą? To nie zakrawa na skandal i nie osłabia wizerunku kościoła?), laska zjadła ośmiorniczkę i… poszła spać. Dziennikarstwo pierwsza klasa.

Generalnie, jestem mocno rozczarowany, jeśli wziąć i dobre recenzje tekstu i możliwości Autora.

 

Peace!

 

 

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

gravel

Nikt nie będzie za darmo publikował tekstów, które zrobią coś więcej, niż dostarczą rozrywki na jeden wieczór. :D A reportersko surowy styl to bardzo trafna obserwacja.

Cień Burzy

No nic, czasami hype przerasta utwór sam w sobie. :D Zresztą nie tylko w literaturze…

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Nowa Fantastyka