- Opowiadanie: szogu3 - Masoneria Wampirów

Masoneria Wampirów

Witam. Mam ogromny problem z kończeniem swoich dzieł. Przeważnie jest tak, że po pewnym czasie odechciewa mi się pisać i projekt porzucam. Jednak ten konkretny, pod jakże niebadziewnym tytułem „Masoneria Wampirów”, mogę z czystym sercem uznać za zakończony. Dlatego chce, aby ktoś go przeczytał – ktoś obcy. Zapraszam do lektury ;)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

gary_joiner

Oceny

Masoneria Wampirów

 

– Przerywamy program, aby nadać bardzo ważny komunikat: wczoraj w północnej dzielnicy doszło do seryjnego morderstwa. Mężczyzna około trzydziestki włamał się do jednego z domków, śmiertelnie postrzelił dwudziestosiedmiolatkę i jej sześcioletnią córkę. W domu przebywał także mąż, któremu szczęśliwie udało się przeżyć. Morderca zbiegł z miejsca zdarzenia i obecnie jest poszukiwany. Jeżeli ktoś posiada jakiekolwiek informacje o miejscu, w którym aktualnie przebywa, niezwłocznie powinien skontaktować się z policją!

 

●●●

 

To, co zobaczyli sanitariusze, którzy właśnie przyjechali do domu numer szesnaści, zawiadomienie przez policję… Dostali informację, że są ofiary strzelaniny, ale… To nie wyglądało jak miejsce zabójstwa. To wyglądało jak miejsce brutalnego mordu. Jak miejsce do składania ofiar. Wszędzie było pełno krwi. Salon był nią praktycznie zalany. Przez moment bali się wejść, prawdopodobnie nigdy wcześniej nie obcowali z takim stanem rzeczy. Pierwszy z nich przełknął ślinę. Wszedł do środka, a za nim pozostali. Musieli szybko oszacować stan ofiar. Kobieta i dziewczynka na pewno nie żyły. Jedynie mężczyzna, którego właśnie badali, oddychał płytko i prawie niewyczuwalnie. Szybko załadowali go do karetki i zawieźli do najbliższego szpitala.

Drzwi otworzyły się z donośnym trzaskiem. Do noszy od razu przyskoczyli lekarze, sprawdzając podstawowe odruchy. W międzyczasie personel wszczepił mu wenflon, przez który popłynęła kroplówka ze środkiem przeciwbólowym.

Całą noc. Tyle trwały wszystkie operacje przeprowadzane na mężczyźnie.

­­– Ręką nie będzie mógł ruszać już w ogóle, robiliśmy, co się dało, ale nie wyszło. Nogami prawdopodobnie też, chociaż to jeszcze nie jest pewne. Gdy pacjent się wybudzi, podejmiemy decyzję odnośnie amputacji. – Doktor spoglądał na wyniki badań. – Siostro – zwrócił się do pielęgniarki stojącej obok. – Proszę na razie mu nie mówić o tym, co się stało w jego domu.

Kobieta kiwnęła twierdząco głową. Lekarz odwiesił kartę zdrowia.

– Co się… Gdzie ja jestem? – wyszeptał mężczyzna, lekko otwierając oczy.

– Już pan się wybudza? To niedobrze. Jest pan w szpitalu.

Pacjent otworzył szeroko oczy i odgarnął prawą ręką kołdrę.

– Ja muszę iść! Oni są tam w domu! – Próbował wstać, ale jego dolna część ciała odmawiała posłuszeństwa. – Co się do cholery dzieje. Czemu nie mogę ruszyć nogami?!

Pielęgniarka siłą położyła mężczyznę z powrotem na łóżko.

– Proszę się uspokoić, bo rozerwie pan szwy! – Doktor zwiększył lekko przepływ kroplówki.

– Co z moją rodziną?! – Nagle zakręciło mu się w głowie. Zasnął.

 

●●●

 

Minęły dwa dni. Rany po postrzałach zaczęły się już goić. Mężczyzna obudził się. Leżał w sali. Obok niego stało jedno wolne łóżko, a naprzeciw dwa – również wolne. Głuchą ciszę przerywał tylko gołąb na parapecie za oknem. Zdezorientowany ogarnął pomieszczenie, na pół przyćmionym wzrokiem. Białe ściany, w rogu telewizor. Po jego lewej stronie znajdował się stojak na kroplówki, a na nim torebeczka wypełniona przezroczystym płynem. Po prawej z kolei mały stoliczek, na nim butelka wody i przycisk wzywający pielęgniarkę. Bez namysłu wcisnął go. Po kilku minutach w drzwiach stanęła szczupła, czarnowłosa kobieta w białym fartuchu.

– Dzień dobry, jak się pan czuje?

– Boli mnie głowa. Co to za kroplówka? – Wskazał prawą ręką na drugie ramię, które nie chciało się podnieść. – Co się dzieje? Czemu nie mogę nią ruszyć?!

– Spokojnie, proszę się nie denerwować. W wyniku postrzału stracił pan możliwość ruchu lewą ręką i, przykro mi to mówić, ale jest pan sparaliżowany od pasa w dół.

– Sparaliżowany?! Co z moją pracą, jak teraz utrzymam rodzinę… – urwał. – Gdzie… Gdzie moja rodzina?!

Zaczynał przypominać sobie co się stało. Plamę krwi na dywanie, jego ukochaną córeczkę, która leżała tak niewinnie jakby spała…

Pielęgniarka lekko się uśmiechnęła, na tyle, aby pacjent tego nie zauważył.

– Nie żyją.

Spojrzał w sufit. Wierzył, że to wszystko kłamstwo albo wyjątkowo paskudny koszmar. Zamknął oczy. Wyczytał kiedyś w gazecie, że gdy zaśnie się w śnie, to tak naprawdę się obudzi. Jednak przez kłębiące się w jego głowie myśli o spaniu mógł jedynie pomarzyć. Zerwał się i rąbnął ręką w szafkę. Zabolało jak diabli, ale dalej się nie wybudził.

– Co pan wyprawia!?

W końcu doszło do niego, że to nie koszmar, a jeszcze straszniejsza rzeczywistość.

– Zabijcie mnie, proszę – wyjąkał. Po jego bladym policzku zaczęły spływać łzy.

– Mogę mieć dla pana propozycję, która pozwoli panu znów normalnie żyć. – Tym razem uśmiechnęła się dużo szerzej i usiadła na łóżku. Założyła nogę na nogę, a głowę podparła ręką. Czekała na reakcje. Mężczyzna spojrzał na nią przekrwionymi oczami.

– Jeżeli chcecie testować na mnie nowe leki to…

– Tu nie chodzi o leki. – Przerwała mu. – Odzyska pan sprawność. Dostanie pan nowe życie, że tak to ujmę. Wystarczy, że się pan zgodzi.

Mężczyzna wpatrzył się w nią. Propozycja „nowego życia” brzmiała dla niego co najmniej idiotycznie – nie chciał nowego życia, chciał tylko jeszcze raz spotkać się z rodziną. Z małą Elą, która tak bardzo kochała chodzić z nim na długie spacery, ze swoją Anią, z którą był świeżo po ślubie. Nie rozumiał, jak to wszystko mogło się tak szybko skończyć… Teraz nie zostało mu nic, oprócz pustego domu, kredytu do dwóch pokoleń w przód i w trzech czwartych nieprzydatne ciało.

– Nie musi pan decydować od razu.

Brunetka powoli podniosła się z łóżka. Wyglądała, jakby ostatnie zdanie rzuciła przymusowo, jak te kasjerki w McDonaldzie, które muszą mówić „dzień dobry”. Złapał ją za rękę.

– Zgoda.

Znowu się uśmiechnęła.

Godzinę później pacjent leżał już w zupełnie innej sali. Bez żadnych łóżek, bez okien. Jakby wymontować klamkę z drzwi to czułby się jak w psychiatryku. Taką opcję też dopuszczał, bo nikt przecież nie byłby w stanie dać mu nowego życia, ale ta pielęgniarka była całkowicie poważna. Kobieca postać wyłoniła się z ciemnego korytarza.

– Na pewno chce pan to zrobić? Nie będzie już odwrotu. Oprócz zmian fizycznych możliwe, że zmieni się też pański charakter.

Mężczyzna kiwnął twierdząco głową.

Ściągnęła górę od jego piżamy, uważając, żeby nie uszkodzić jego opatrunków. Przynajmniej na razie. Przypięła go pasami do łóżka, tak aby miał jak najmniejszą swobodę ruchów. Pochyliła się nad jego twarzą.

– Jaki jest pana ulubiony kolor? – wyszeptała mu do ucha.

– Zielo – urwał. – Co do kurwy?! – Poczuł. jak w jego szyję wtapiają się kły brunetki.

Po tych słowach, jedyne co dobiegało z sali to przeraźliwe krzyki i stukanie kółek łóżka szpitalnego.

Kilka minut później wrzaski ucichły. Mężczyzna zemdlał. Na skutek intensywnego wyrywania się, zerwał kilka szwów i otworzył rany. Ubyło mu znacznej ilości krwi, wliczając te wyssaną – około litra.

 

 

Do pokoju dla lekarzy wszedł siwy mężczyzna. Trzymał w ręku metalową blaszkę z czymś, co przypominało spinacz i przerzucał co chwilę kartki.

– Panie doktorze zabieram pacjenta.

Brunetka rozsiadła się na blacie jednej z szafek. W papierowy ręcznik wytarła resztki krwi, które spływały jej po brodzie.

– Do Nich? – Doktor wziął spory łyk zimnej kawy, która stała na jego biurku. – Czytałaś dzisiejszą gazetę? Policja dalej nie złapała tego mordercy, a ten nie próżnował. Włamał się do kolejnych domów… Przynajmniej wyciąga wnioski z tego, co robi, bo tym razem nikt nie przeżył. Doprawdy, czy nasza policja jest na tyle nieudolna, żeby nie potrafiła znaleźć jednego mordercy? Co za kraj… – Rozsiadł się w fotelu. – Oni pewnie już wiedzą kto to i gdzie się znajduje, prawda?

– Powiedzmy, że może być interesujący, szczególnie jak zrozumie, do jakiej potęgi otworzyłam mu drogę. – kręciła kosmyk włosów na palcu, uśmiechając się przy tym diabolicznie. – I tak, wiemy kto to.

– Gdy robisz takie miny, jesteś wyjątkowo straszna, Milo. Wykreślę więc naszego byłego pacjenta z dokumentów szpitala. – Staruszek wziął długopis i jednym pociągnięciem przekreślił „Nikolas Moder”.

 

●●●

 

Cicho grał jazz. W powietrzu unosiła się woń papierosów, ale ich zapach nie przeszkadzał, nie dusił. Bar był prawie pusty – gdzieniegdzie siedzieli ludzie. Wszyscy w eleganckich, wyjściowych strojach. Panował półmrok – idealne warunki do knucia, konspirowania lub zagłębiania się w mroczne odmęty własnej osobowości. Przy jednym z nich siedział Moder. Świeżo upieczony wampir. Kontemplował, przy filiżance, nad tym, czy jeszcze jest człowiekiem, czy już potworem.

O drewnianą podłogę stukały rytmicznie obcasy szpilek. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy.

– Kawa o tej godzinie? – kobieta dosiadła się.

Spojrzał na zegarek. Nie przejął się tym, że bliżej już poranka niż północy. Zdziwił go za to wygląd kobiety, która ubrana w czarno różową, obcisłą sukienkę, wyglądała tak seksownie, że nie był w stanie odwrócić wzroku.

– Dopiero trzeci filiżanka – odpowiedział po chwili.

Skrzyżował ręce na piersi i czekał na reakcje kobiety, która zakładając nogę na nogę, odsłoniła kolejny fragment i tak zbyt widocznego już uda.

– Jak ci się tu podoba po tygodniu? – Uśmiechnęła się lekko.

Moder, przełamując czar, jaki Milo tworzyła sobą, rzucił jej nienawistne spojrzenie.

– Jak mam się czuć? – zaczął powoli, namyślając się nad kolejnymi słowami. – Obudziłem się w pięciogwiazdkowym hotelu nad morzem. Było pięknie. Plaża, palmy, lazurowa tafla wody za oknem. Nigdy wcześniej nie mogłem obcować z takimi luksusami. A  następnego dnia byłem tutaj. W tej dziwnej „bazie”, a raczej izolatce.– Spojrzał do pustej filiżanki. – Kelner!

Do stołu podszedł ciemnoskóry mężczyzna o dziwnie jasnych oczach.

– Jeszcze jedną kawę dla pana? – zapytał sucho, wyćwiczoną już formułką.

– Nie. Przynieś jakieś dobre wino i dwa kieliszki.

Jasnooki skinął głową i odszedł.

– Wracając – kontynuował. – Od tygodnia nie mogę stąd wyjść. Już zapomniałem, jak świat wygląda! Faszerujecie mnie jakimś płynem, robicie testy i badania. Czy ja wyglądam na szczura?

– Pańskie wino.

– Dziękuje. Wiesz, Milo. – Brunetka właśnie przyglądała się czerwonemu odcieniowi wina w kieliszku. – Odwiedziłaś mnie tylko dwa razy. No i macie tutaj wyjątkowo niedobrą kawę.

– Czyli podoba ci się u nas. – Milo oderwała wzrok od kieliszka. – Ładnie wyglądasz w tym garniturze z zieloną koszulą.

Mężczyzna westchnął głęboko. Napił się wina.

– Kiedy wyjdę?

– Spokojnie, masz czas.

– Nie mam! – Przerwał jej i energicznie uderzył dłonią w stół. Kilkoro innych wampirów spojrzało na stolik w rogu. – Ten sukinsyn dalej bezkarnie chodzi sobie po mieście. Może teraz wybiera kolejne ofiary? W ogóle czemu jeszcze go nie złapaliście?! Przecież ponoć wiecie wszystko o wszystkich do jasnej cholery!

Milo spojrzała głęboko w jego brązowe oczy.

– Ciszej, ludzie się patrzą.

– To nie ludzie. – Znów jej przerwał.

– Pomyślimy o tym za dwa dni.

Odstawiła pusty kieliszek. Odeszła kocim krokiem, lekkim i powabnym. W sali znów rozbrzmiało charakterystyczne stukanie obcasów o drewnianą podłogę.

 

 

Poranek. Na dworze było mglisto. Deszcz skrupulatnie obmywał szyby pobliskich sklepów. Mężczyzna palił papierosa. Podciągnął rękaw i spojrzał na zegarek. W pól do siódmej.

– Spóźniłaś się, Milo. – Wypuścił z ust chmurę dymu. – Gdzie idziemy?

Brunetka jednym ruchem, wywaliła papierosa z jego ust. Wyjął kolejnego.

– Od kiedy palisz? – Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. – Do zleceniodawcy.

– Odkąd nie zależy mi na życiu. Czemu nie jedziemy taksówką? Pada. Co powie zleceniodawca, gdy zobaczy cię bez makijażu?

Nie spojrzał na kobietę, nie chciał oglądać tego wyrazu twarzy – tej kobiecej złości. Kiedyś, gdy powiedział coś o urodzie i makijażu swojej żony… Działo się. I na jednym bukiecie kwiatów nie poprzestała. Milo odchrząknęła.

– Panie Moder, nie wiem, kto pana uczył rozmowy z kobietą, tym bardziej z taką urodziwą jak ja, ale ewidentnie był kiepskim nauczycielem. Jeżeli pan chce, może pan wziąć taksówkę. Ja jednak byłabym za tym, abyśmy szli pieszo. Wątpię, że w takie miejsca jeżdżą taksówki.

Przyśpieszyła kroku, oddalając się na około metr. W szpilkach chodzi już tyle lat, że nawet w zaśnieżonych górach dałaby radę, a co dopiero przy takim deszczyku. Mężczyzna dobiegł do niej.

– Panno Milo, czy byłaby panna łaskawa wyjawić mi sekret swojego imienia i zaprzestać dąsania się o jeden, głupi komentarz?

Kobieta ogarnęła go gardzącym spojrzeniem, a następnie ruszyła dalej. 

– Wyrzuć tego cholernego papierosa. Milo, bo Milena, proste prawda? Myślę, że gdybyś wysilił te swoje szare komórki, które tak długo testowaliśmy, dałbyś radę to sam odszyfrować.

Mader zgasił papierosa na pobliskim murku. Uśmiechał się promiennie.

– Rad jestem, że poznałem twe imię.

– Wystarczy okej? Wchodzimy.

i znikła. Za murem. A raczej w nim. Tak po prostu weszła w mur. Moder stał jak słup soli. Przetarł oczy i nawet uszczypnął się w rękę, aby sprawdzić, czy to na pewno nie sen.

– No włazisz, czy czekasz na specjalne zaproszenie?

Głowa Mileny, z której zwisały mokre, czarne jak smoła włosy, wysunęła się z muru. Moder ostrożnie dotknął cegieł. Nie napotkał oporu, po chwili połowa jego przedramienia była w murze.

– No chodź rzesz wreszcie. – Szarpnęła go za rękę, wciągając w hologram.

Znaleźli się w długim korytarzu, na którego końcu można było dostrzec stalowe drzwi.

– Już rozumiem, czemu nie chciałaś jechać autem. A nie boicie się, że…

– …że ktoś tu wejdzie? Oglądałeś „Facetów w czerni”? Powiedzmy, że ta lampka, która wymazywała pamięć, jest w posiadaniu Masonerii. Chcesz przetestować?

– Aha. – Zamyślił się na moment. – Chyba nie chce.

– I słusznie.

Milena otworzyła ogromne drzwi, jakby były zrobione z papieru. Za drzwiami znajdował się pokój. Przestronny. Pomalowany na biało – identyczny jak ten, w którym został zmieniony w wampira… Również bez okien, ale z lustrem na ścianie. Na środku pomieszczenia stał stolik, a przy nim trzy krzesła. Jedno zajęte przez młodego mężczyznę. Usiedli.

– Witam was. Mileno. – Skinął głową. –  Panie Moder, może wody? Albo kawy? – młodzieniec uśmiechnął się szczerze.

– Do rzeczy. – rzuciła sucho Milena.

Mężczyzna podrapał się po głowie. Z torby, która stała tuż obok jego nogi, wyjął szarą kopertę.

– I po co ten pośpiech? Mamy czas. Całe życie przed nami. – Roześmiał się. – To będzie pana pierwsze zlecenie, prawda? Pamiętam te czasy, jeszcze przed wojnami… Strasznie się wtedy stresowałem, ale poszło gładko, że tak to ujmę. Pan też nie powinien się zbytnio stresować. – Z jego twarzy nie schodził uprzejmy uśmiech.

Moder zamyślił się. W jego głowie rozbrzmiewały trzy słowa: „jeszcze przed wojnami”. Którymi wojnami? Światowymi? Spojrzał na mężczyznę. Wyglądał na dwadzieścia lat, może dwadzieścia pięć.

– Tak panie Moder, przed tymi światowymi. Sami nimi kierowaliśmy po części… Wspaniałe czasy.

Moder już któryś raz, odkąd przekroczył mur, osłupiał. Po tygodniu spędzonym w ośrodku wypoczynkowo–badawczym, nie spodziewał się, że zobaczy coś nowego. Widział wiele – jak ludzie latają, jak strzela się do nich z różnej broni, a oni dalej stali jak gdyby nigdy nic, nawet jak jeden z wampirów wyrwał sobie rękę, a ta zaraz odrosła. Ale żeby ktoś umiał czytać w myślach?

– Tak, znowu odpowiem na pana pytanie, umiem czytać w myślach. Nie każdy to potrafi. W sumie, ze mną chyba z dziesięć osób. Po wampirach można spodziewać się wszystkiego, musi pan o tym pamiętać. Przejdźmy jednak do celu tego spotkania.

Młodzieniec otworzył kopertę i wyjął kartkę z wypisanymi danymi oraz dołączonym zdjęciem.

– Zrobię to. – Powiedział Moder, ze stoickim spokojem i opanowaniem, przyglądając się zdjęciu. Ale w jego oczach dało się dostrzec rosnącą nienawiść. – Zrobię to. Zabije, zaszlachtuje, rozczłonkuje I przyniosę ciało w worku na śmieci.

– Wiedziałem, że pan się zgodzi. – Jego uśmiech nie był już taki przyjemny. – W końcu to on zabił pańską rodzinę i o mały włos zabiłby też pana. Poradzi pan sobie z jedną ręką?

Moder kiwnął twierdząco głową.

– Mam coś jeszcze dla pana – kontynuował. – Coś, z czym będę pewny, że wykona pan zlecenie.

Położył torbę, z której wcześniej wyciągnął kopertę, na stół. Kliknęły zamki, a oczom Modera i Mielny ukazał się pistolet.

– Matowo czarny Desert Eagle. Do tego specjalna amunicja – kaliber .41 Magnum, bo jak dobrze wiesz, nie zabijesz wampirów zwykłą amunicją.

– To on jest wampirem? Pozwalacie ot tak sobie waszym podwładnym chodzić I mordować?! Czemu mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? – spojrzał gniewnie na kobietę.

– Nie wiedziałam.

– Spokojnie, jest wampirem I to dość… wyjątkowym, że tak to ujmę. Nie pozwalamy Naszym  na żadne krzywdzenie zwykłych ludzi, ale ten uciekł z izolatki i teraz pan ma za zadanie go wyeliminować.

– Posprzątać wasze brudy… – szepnął pod nosem.

W pomieszczeniu zapadłą cisza, przerywana jedynie dziwnymi dźwiękami lampy.

– I to wszystko? Żadnych dodatkowych wytycznych? – Moder kontynuował już normalnym tonem.

– Żadnych. – Na twarz młodzieńca powrócił przyjazny uśmiech.

Podniósł się, zabierając ze stołu pustą już torbę. Odwrócił się i wszedł w ścianę. Zniknął. Moder bacznie obejrzał pistolet – jego znajomy kolekcjonuje broń. Mia taki model, srebrny, również tego samego kalibru. Kiedyś postanowili, że pojadą razem na poligon, rozerwać się trochę, uciec od rzeczywistości, postrzelać. Teraz ten pistolet, który rozładowany waży prawie dwa kilogramy, jest lekki jak piórko. Z hologramu wyłonił się znów mężczyzna.

– Zapomniałbym na śmierć. – Zaśmiał się pod nosem. – Panie Moder, ile dni żywi się pan Neutralnym?

– Neutralnym? – Spojrzał zdziwiony na Milenę.

– To ten płyn, na który tak narzekałeś. Dzięki niemu jeszcze nie umarłeś z głodu.

– Aha. – Zamyślił się. – To odkąd mnie tutaj ściągnęliście. Przecież jem, jak każdy inny człowiek, śniadanie, obiad i kolację, więc jak miałbym umrzeć z głodu, hę?

Założył ręce na piersi i pokiwał głową.

– Ale pan nie jest zwykłym człowiekiem, panie Moder. Jest pan wampirem. Wampiry nie żywią się tylko ludzkim jedzenie, powinien pan to wiedzieć. Neutralnym można oszukiwać organizm przez góra dwa tygodnie. Potem zacznie się odczuwać głód. Powinien pan szybko zadecydować, czym będzie się pan żywić. Czas nagli. – Sprawdził godzinę na zegarku kieszonkowym. – Cóż, nagli i mnie, więc do zobaczenia panie Moder. Do zobaczenia Mileno. – Skinął pożegnalnie głową i znów zniknął za ścianą.

 

Wyszli tymi samymi drzwiami, którymi weszli. Na dworze przejaśniało się, mimo że był ranek. Na rozmowie zeszło im pół godziny. Zima się kończyła i nieważne iloma metrami śniegu jeszcze zasypie Cratown, promienie słońca zwiastowały wiosnę. Ciepłą wiosnę.

Moder schował pistolet z tyłu za spodnie – tak jak to robią w amerykańskich filmach. Uwierał. Z tej samej teczki wyciągnął skórzaną kaburę i przyczepił ją do lewej strony paska. Spojrzał na kartkę. Nie koncentrował się na zdjęciu, a na informacjach na niej wypisanych. Cel jest normalny. Człowiek, którego można minąć na ulicy – tacy są najgorsi. Nigdy nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Moder zwrócił uwagę na kolor oczu – czerwono–szare.

– Przecież to nie możliwe… – szepnął.

Milena, która przyglądała się wyczynom wampira, wyrwała mu kartkę z ręki.

– Co niemożliwe? – Przeleciała wzrokiem wszystkie tabelki. – Pewnie oczy. Przed chwilą udowodniono ci, że dla wampirów nie ma rzeczy niemożliwych. – Powiedziała i oddała kartkę.

Moder raz jeszcze przeczytał wszystkie informacje. Wydarł zdjęcie przyklejone w lewym górnym rogu strony, złożył na pół i schował do kieszeni w marynarce. Informacje podarł i wyrzucił do pobliskiego śmietnika. Odpalił papierosa, zaciągnął się, wypuścił dużą chmurę dumy.

– Co teraz zamierzasz? – Milena spróbowała wyrwać mu papierosa.

Mężczyzna cofnął się momentalnie, unikając ręki kobiety.

– Jak to co? Wykonać zadanie. W końcu to ja byłem tym sławnym detektywem, Nikolasem Moder.

– Doprawdy? Nigdy nie słyszałam. – Zaśmiała się.

Po pół godziny, detektyw dotarł do jednej z ulic, w których okolicy przypuszczalnie mógł znajdować się jego cel. Rząd jednorodzinnych, szarych domków. W oddali widniały bloki z płyty betonowej. Słychać było hałas głównej alei. Moder zgasił papierosa na jednym ze słupków płotu. Kątem oka dostrzegł ruch w oknie. Po przemianie wyostrzył mu się wzrok. Za firaną stała babcia i bacznie przyglądała się obcemu mężczyźnie.

– Chyba jednak spróbuje w innym domku.

Poszedł dalej. Nieprzycięty żywopłot zasłonił mu ogródek. Na podwórku,

w piaskownicy bawiła się dziewczynka. Wszedł po kilku schodkach i zapukał do drzwi. Nie było reakcji. Zapukał ponownie.

– No już, już. Wojna idzie czy co. – Zza drzwi wyłoniła się postać grubej kobiety. Jej niebieski fartuch w małe kwiatki ubrudzony był mąką. – Słucham? Tylko szybko, bo obiad robie.

– Witam panią. – Skłonił się lekko, ale zauważalnie. – Przepraszam, że niepokoje. Jestem prywatnym detektywem. Jedna z rodzin wynajęła mnie, gdyż twierdzi, że kręci się tu jakiś podejrzany mężczyzna. Nie widziała pani może nikogo takiego?

Kłamał. Lata praktyki w zawodzie, nauczyły go, że nigdy nie należy mówić całej prawdy. Nigdy. Najlepiej to nie mówić jej wcale.

– To takimi sprawami nie zajmuj się policja albo straż miejska?

– Zajmuje, jednak moi zleceniodawcy twierdzą, że patrole nic nie dały i mężczyzna dalej się tu kręci. Na pewno nie widziała pani nikogo niepokojącego? Ostatnio coraz częściej słyszy się w telewizji o różnych włamaniach lub porwaniach. – Moder uśmiechnął się przyjaźnie.

– Nie, nie widziałam. Dowidzenia panu.

– No cóż, ale jeżeli zauważy pani coś dziwnego, proszę zadzwonić. – Wręczył kobiecie wizytówkę.

– Tak zrobię. Żegnam. – Zamknęła drzwi.

Z ludźmi zawsze trudno się dogadać, a szczególnie z nieufnymi kobietami. Każdy to wie. Moder też. Zszedł ze schodków i podszedł do dziewczynki, która akurat usypywała kopiec z mokrego piasku. Spojrzała na niego jasnobłękitnymi oczami. Identycznymi jak Ali.

– Cześć, mam na imię Nikolas. Jestem detektywem. Wiesz, co robią detektywi? – Kucnął przy piaskownicy. Dziewczynka zastanowiła się.

– Łapią złodziei – odpowiedziała.

– Nie, to robią policjanci. My ich znajdujemy. Powiedz mi, czy widziałaś może ostatnio jakiegoś złodzieja albo kogoś strasznego?

„Do dzieci można mówić prościej” – pomyślał. Popatrzyła na park po przeciwnej stronie ulicy.

– Wczoraj, gdy byłam z moim Rufuskiem w parku, zobaczyłam coś strasznego

i uciekłam. Mamusia powiedziała, że tam nic nie było i że mi się przywidziało. Ale ja naprawdę…

– Wierze ci. Co dokładnie widziałaś? – przerwał jej.

– Czerwone oczy. – Dziewczynka podciągnęła nogi. – Bardzo straszne.

– Sprawdzę to, nie musisz się już bać. Co tutaj budujesz?

Dziewczynka szykowała się do opowiedzenia długiej historii jej zamku, ale z okna wydarła się kobieta, z którą wcześniej rozmawiał Moder.

– Dżesika, miałaś nie rozmawiać z obcymi.

Dżesika podniosła się i wskazała „obcego” brudną ręką.

– To nie jest obcy. To pan Nikolas, detektyw. Detektywi szukają…

– Wystarczy już zabawy, wracaj do domu, nie jadłaś jeszcze śniadania. – Kobieta zwróciła wzrok ku Moderowi. – A pana żegnam.

Dziewczynka otrzepała spodnie z piasku i wróciła do domu. „Biedna. Jak można tak skrzywdzić dziecko I dać mu na imię dżesika?” – pomyślał.

Kolejny domek nie wyróżniał się od pozostałych. Ten sam szary tynk, ten sam czerwony dach. Jedynie firanki w oknach były kolorowe. Pokonał chodnik, ułożony z płytek I zapukał do drzwi. Po kilku sekundach zapukał drugi raz. Potem trzeci.

– Czy na tej cholernej ulicy nikt nie może zamontować sobie dzwonka? – zaklął pod nosem.

Wychodząc, trzasnął furtką. Wyciągnął z brązowej paczki ostatniego Camela. Mimo że wszystkie papierosy smakowały dla niego tak samo – akurat te lubił najbardziej. Zgniótł pustą paczkę i wsadził do kieszeni. Wypuścił obłok dymu. Obrócił się. Ogarnął wzrokiem część parku, w którym ponoć straszy. To może być jego Cel. Może, ale nie musi – dzieci widzą różne rzeczy. Minęło kilka minut.

Szedł w stronę kolejnego z domków. Bardziej zniszczonego od pozostałych. Z wydeptaną ścieżką zamiast chodnika i rozlatującymi się schodkami. Przynajmniej był dzwonek. Po jednym sygnale zza drzwi wyjrzał staruszek. Ubrany we flanelową koszulę i poprzecierane dżinsy –  bynajmniej nie dlatego, że taka panuje moda.

– Dzień dobry panu…

– Słucham? – staruszek nadstawił ucho. Moder podniósł głos.

– Dzień dobry panu, nazywam się Nikolas Moder. Jestem prywatnym detektywem. Pani mieszkająca dwa domy dalej wynajęła mnie, gdyż niepokoi ją pewien mężczyzna, który kręci się w tej okolicy.

Mężczyzna otworzył szerzej drzwi.

– Może wejdziesz do środka, młodzieńcze? Ziąb na dworze, ale co to za zima… – przerwał na chwilę. – W czterdziestym czwartym to była zima. Pamiętam, jak jeszcze z moim ojcem rąbaliśmy drzewo na opał. Człowiek palców nie czuł od mrozu. A wojacy na froncie to musieli mieć ciężko, bo wojna była. Uczą was tego w tych szkołach?

– Uczą, uczą. – przytaknął. – Pan wybaczy, ale nie skorzystam z zaproszenia. Praca nagli. Wracając jednak do tego mężczyzny. Nie widział pan niczego podejrzanego?

–Podejrzanego? – Staruszek zrobił wielkie oczy. – Tutaj? U nas spokojnie na ulicy jest. Bieda też jest. Leki drogie, a emerytura mała. Gdy jeszcze stara żyła… – Zamyślił się.

 –Chociaż ostatnio nie widzę żadnych kundli, co tu po parku lubiły latać. Może co tam grasuje? Jakiś lew! – Roześmiał się.

– Może i lew. – Moder udał rozbawienie. – Cóż, dziękuje panu za pomoc. Miłego dnia życzę.

– Młodym zawsze się gdzieś śpieszy! – rzucił na pożegnanie staruszek, śmiejąc się jeszcze głośniej.

„Wszystkie tropy prowadzą do lasu… Jak w filmach” układał sobie w głowie, wychodząc na ulice. „Może to nie będzie aż tak trudne zadanie”.

Park, a raczej mały lasek nie był zadbany. Wpisywał się idealnie w cały ponury krajobraz ulicy. Ścieżki znikały za krzakami. Moder poszedł ostatnią, najmniej wydeptaną.

Po jego lewej płynął mały strumyk z brudną wodą. Śmieci leżały po obu brzegach. W jednym miejscu zbudowano z kilku desek prowizoryczną kładkę. Z drugiej stronie owej kładki rosły krzaki, a między kolejnymi ich gałęziami było coś na kształt przejścia. Detektyw zatrzymał się na chwilę. Kiedyś z kolegami założyli swoją tajną bazę, właśnie w jednym  takim gąszczu krzaków i drzew. Palili tam ognisko, do którego wrzucali baterie, wycinali swoje ksywki na drzewie nożem – zabranym z garażu jednego z kolegów i robili jeszcze całą masę innych, mniej lub bardziej nieodpowiedzialnych rzeczy. Poszedł dalej. Ścieżka skończyła się kilka metrów później.

– Nic tu nie ma. – mruknął, sięgając do kieszeni po papierosa. Jedyne co znalazł to zgnieciona paczka, którą wywalił obok strumienia.

Rozejrzał się. Coś błysnęło i wyskoczyło zza drzewa. Zakręciło mu się w głowie. Usłyszał stłumione syknięcie. Zemdlał.

Żar lał się z nieba. Mijał plażowiczów, leżących jeden przy drugim, na rozłożonych kocach. Szedł plażą, trzymając za rękę Elę, która właśnie kończyła jeść loda. Szumiało morze, zagłuszane przez ogólny hałas i kukurydziarzy, którzy raz po raz wykrzykiwali swoje hasła. Czuł ogarniający go spokój. Poczucie bezpieczeństwa i szczęście. Spojrzał na swoją małą córeczkę. Po boku jej głowy spływała stróżka krwi. Mimo to dalej się uśmiechała. Na jednym z ręczników dostrzegł swoją żonę. Podszedł. Leżała zapłakana. Gdy go zobaczyła, rozdarła nienaturalnie szczękę i krzyknęła.

–Pomocy.

Obudził się w swoim łóżku. Cały spocony. Jedna z poduszek leżała na ziemi, a prześcieradło było całkowicie rozwalone. Spojrzał na stolik nocny. Leżała na nim paczka nieotwartych Cameli, obok stała ramka ze zdjęciem. Ktoś wszedł.

– Halo, śniadanie do łóżka.

Kobiecy głos dodał mu trochę otuchy. Uspokoił oddech, a jego serce wróciło do normalnego rytmu. Milena właśnie stawiała talerz z jajecznicą na stole w rogu pokoju. Jej czarne włosy spięte były w kitkę, a szykowną sukienkę zastąpiła rozciągnięta koszulka i dres. A wszystkiego dopełniały grube skarpety. Moder przyglądał się kobiecie.

– No co, mam wolne.

– Coś mnie uderzyło… To na pewno był on! Mój Cel!

– Tak, tak. – Milena odsłoniła okno. Do pokoju wpadły promienie wiosennego słońca. Na trawniku tuż pod oknem rosło mnóstwo przebiśniegów. – Wielki detektyw Nikolas Moder. Napadnięty i powalony… – Usiadła na rogu łóżka. – Przez kota.

– Jakiego znowu kota? – Moder wyszedł spod kołdry. Wsadził stopy w ciepłe kapcie i podszedł do stołu. – Zemdlałem… Chyba. Dobre śniadanie, masz może jeszcze?

Milena obróciła się gwałtownie.

– Już zjadłeś?!

– Głodny jestem. Masz może jeszcze?

Milena potarła skroń i wstała.

– Ludzkie jedzenie ci nie pomoże. Musisz w końcu zacząć żywic się naszym jedzeniem.

Moder milczał. Zastanawiał się.

– Krwią? Wole umrzeć z głodu – powiedział pewnie.

– Posłuchaj. – Dosiadła się do stołu. – Krwią żywią się tylko wampiry Starej Krwi. My, nowe pokolenie, mamy praktycznie nieograniczony wybór. Jedyną rzeczą, którą musimy się kierować, jest to, że musi być w jakiś sposób związana z człowiekiem. Wiesz, czemu pracuje w szpitalu?

Moder pokręcił przecząco głową.

– Bo podjęłam kiedyś decyzję, że będę żerować na ludzkich uczuciach. Dokładniej na radości. Na radości, którą osoby emanują, gdy wyzdrowieją lub ich bliska ozdoba przeżyje. Ta emocja wygląda jak para, unosząca się na ludźmi, a ja tę parę pochłaniam. Proste, bezkrwawe i co najważniejsze, nikt przy tym nie cierpi. Oni nie czują, gdy wciągnę trochę ich szczęścia. Jedynie mogą stać się odrobinie radośniejsi, to skomplikowane.

Moder wstał z krzesła. Podszedł do okna, rozejrzał się. Oprócz owych przebiśniegów miasto w ogóle się nie zmienia. Jedynie na przedmieściach powstają nowe domy, a w środku Cratown, miesiąc w miesiąc, rok w rok jest to samo.

– Czymkolwiek pochodzącego od człowieka? – zapytał.

Słodka pokojówka przyniosła z baru na dole kawę, którą Milena zamówiła jeszcze przed przyjściem. Wampirzyca skosztowała trochę z filiżanki.

– Tak. Znam przypadek, że pewien wampir, niekoniecznie mądry. W sumie nawet nie wiem, po co ktoś go przemienił… Mniejsza. Pewien wampir, pod wpływem impulsu powiedział, że będzie żywić się szkłem. – Moder spojrzał na Milo. – Nie patrz się tak na mnie, mówię prawdę. Wszystko było w porządku, do czasu aż musiał zjeść pierwszą szybę. Nigdy jej jednak nie dokończył, bo kawałki drewna tak pokaleczyły mu wnętrzności, że nie było szansy na regeneracje. Jeden też wbił mu się w serce. – Zamilkła. –  Jakoś nie jest mi go szkoda. – Zamieszała kawą w filiżance. – Miałeś rację, ohydna.

Detektyw otworzył paczkę Cameli. Odpalił papierosa i westchnął. Nigdy nie lubił podejmować decyzji od razu. Potrzebował chwili, najlepiej nocy, na przeanalizowanie wszystkich faktów i zebranie ich do kupy. Rosnący głód wraz z Mileną, ewidentnie czekającą na natychmiastową odpowiedź, nie dawały mu potrzebnego czasu. Zaciągnął się mocniej niż zwykle. Chmura dymu uniosła się pod sam sufit, aby zaraz rozpłynąć się i zniknąć.

– Cokolwiek związanego z człowiekiem… – Zaciągnął się ponownie. Próbował wymyślić najrozsądniejszą opcję. Szczęście odpadało, bo od jego nadmiaru chciało mu się rzygać. Stołu też raczej nie zje. Przypomniał sobie sen i zapłakaną żonę. Wypuścił obłok. – Myślę, że nienawiść.

– Nienawiść? – Milena zrobiła wielkie oczy. – No tego dawno u nas nie było. Mogłeś równie dobrze powiedzieć kawa, więc czemu nienawiść?

– Bo wszędzie jej pełno. – Zaśmiał się. – Nie umrę z głodu.

– Zaraz dostaniesz formularz i próbkę skroplonej nienawiści… Smak… No cóż, jak to można się spodziewać, podobno jest ohydny. Myślę jednak, że dasz sobie radę.

Chwile później, ta sama pokojówka zamiast kawy, przyniosła kartkę z rubrykami do wypełnienia i małą fiolkę. „Gdy za długo patrzy się w otchłań, to otchłań zaczyna patrzeć w ciebie. Czy jakoś tak” – pomyślał, przyglądając się czarnemu płynowi wewnątrz. Budził on w nim dziwny niepokój, ale gdy Milena powiedziała o skroplonej nienawiści, spodziewał się czegoś… Straszniejszego. Bardziej nieludzkiego.

– Mam to wypić? – Moder przechylił fiolkę. Ciecz miała konsystencję zbliżoną do smoły albo ropy, bynajmniej nie była to zabarwiona woda.

– Najpierw uzupełnij rubryki. Imię, nazwisko, pokarm i podpis. To tylko formalności.

Po chwili wszystko zostało wypisane i Moder znowu przechylał fiolkę. Ta czerń go pochłaniała. Wysysała coś z niego. Odkorkował ją. Momentalnie uniosła się chmura czarnego dymu. Detektyw zgasił papierosa, a Milena otworzyła okno, bo dym był tak duszący, że nie dało się oddychać.

– Wypij to albo się tu udusimy. Nie masz już odwrotu. – Krzyknęła, wystawiając głową za framugę okna.

„Nie mam wyboru? Przecież mógłbym upuścić tę fiolkę na podłogę…” – pomyślał. Zamknął oczy i wypił zawartość. Czarna ciecz oblepiła mu przełyk, prawie uniemożliwiając oddychanie. Milena nie kłamała, smak … Na tyle okropny, że przymiotnik „paskudny” był dla niej komplementem i jednym z tych najmilszych. Wampirzyca nie wspomniała jednak, że samo zetknięciem się z tym płynem powoduje ból porównywalny do wsadzenia głowy w ognisko. Moder złapał się za szyję i padł na kolana. Kaszlał głośno, charczał i wydawał inne, bliżej nieokreślone dźwięki. Starał się nabrać trochę więcej tlenu, ale przez to ból w gardle tylko narastał. Nienawiść spływała wolno, lepiąc się do każdej możliwej powierzchni. Najpierw wypalając język potem przełyk i tak aż do żołądka. Detektyw z ogromnym trudem sięgnął po filiżankę, którą Milo zostawiła na stole. Wziął ogromny łyk, ale kawa przepłynęła przez gardło, jak gdyby niczego tam nie było. Nienawiść dalej spływała. Dotarła do żołądka. Gdy tylko zmieszała się z jego zawartością, Moder momentalnie zwymiotował. Tak samo, jak w przypadku kawy, wymiociny nie napotkały niczego w gardle, ani nie spowodowały usunięcia Nienawiści. Zwracał, dopóki miał czym.

Gdy już całkowicie opadł z sił, znów mógł normalnie oddychać. Nie bolał go przełyk ani żołądek. Nie miał odruchu wymiotnego. Jak gdyby wszystko wróciło do normy. Wtedy rozbolała go głowa. Nie tak jakby miał migrenę, nie tak jakby ktoś przywalił mu w nią kijem baseballowym. Rozbolała go, jakby ktoś wbił mu milion rozżarzonych igieł. Milion i ani jednej mniej, ewentualnie więcej. Chwycił się za głowę, odgiął ja do tyłu, otworzył nienaturalnie szczękę i krzyknął.

Zgniótł fiolkę. Z jego ręki pociekła krew. Podniósł się, przetarł usta – jak gdyby nic się nie stało. Spojrzał na Milenę, która jeszcze nie otrząsnęła się po tym, co zobaczyła. Popatrzył jej głęboko w oczy, swoim pustym, na pół znudzonym spojrzeniem. Wampirzyca odsunęła się kawałek. Moder był inny. Z jego brązowych oczy znikła jakakolwiek radość. Wyglądał straszniej niż w szpitalu. Ze stolika obok łóżka wziął ramkę. Obejrzał zdjęcie, na którym był on, jego żona i córka – wszyscy razem na wakacjach w górach. Wyrzucił je przez okno. Podszedł do Mileny z morderczym wyrazem twarzy. Znów popatrzył jej głęboko w oczy. Kobieta rozpłakała się. Uszła z niej cała radość, a zaraz po tym, poczuła nienawiść, dawno już zagrzebaną w sercu.

– Pyszna – wyszeptał Moder. – Nie wiedziałem, że aż tyle jej w sobie skrywasz, Mileno. Ale to ciągle za mało.

Ktoś zapukał do drzwi i w tym samym momencie wszedł.

– Pilna sprawa do pana Modera. W centrum… – Mężczyzna przerwał, widząc zapłakaną Milo, przełknął ślinę. Przez otwarte drzwi wyleciały resztki dymu, ale smród pozostał. Smród śmierci. Przełamał strach. – W–w centrum znaleziono c–ciało dziewczynki.

– Nienawidzę, gdy ktoś się jąka – wtrącił Moder.

– Prze–przeraszam. Znaleziono martwą dziewczynkę z przegryzioną tętnicą szyjną i zmiażdżoną krtanią. W wielu miejscach była także podrapana, ale to nie ma…

– Idealnie! – Krzyknął detektyw. Mężczyzna wzdrygnął się. – Wybacz Mileno, ale nie najadłem się. Wiesz, to jest mój pierwszy sensowny posiłek. Wszystko wskazuje na to, że Cel znowu zaatakował. Jedziemy tam!

Na miejscu zebrało się sporo gapiów, których od zwłok oddzielała biało–niebieska taśma z napisami „Policja” oraz kilku policjantów. W karetce siedziała blond włosa dziewczynka z maską tlenową na twarzy. Moder zapalił papierosa. Kątem oka zerknął na tłum i na dziwną, czarną chmurę półprzezroczystego gazu nad nimi. Uśmiechnął się lekko, wciągając cały dym. Za taśmą zawrzało, ludzie wyzywali policjantów za ich niekompetencje, za to, że nie potrafią złapać mordercy. Chwile potem tłum znowu ucichł. Wampir zbliżył się do komendanta. Pokazał mu odznakę detektywa. Ten wskazał na czarny worek.

– Dziewczynka. Około czternastu lat. Lekarz mówi, że coś zmiażdżyło jej krtań. Podejrzewamy, że to kolejny atak tego mordercy. W wielu miejscach podrapana, brak śladów gwałtu. – Ucichł na chwilę. – Wie pan, wydaje mi się, że ten skurwysyn robi to dla samej przyjemności zabijania. Czytałem gdzieś, że niektórzy zwyrodnialcy tak mają, że zabijanie sprawia im przyjemność. – Nad komendantem uniosła się czarna chmura. Moder momentalnie ją pochłonął. – Ale my tego chuja dorwiemy!

– Tak, tak. Ma pan całkowitą rację. Mogę obejrzeć zwłoki?

– Oczywiście. – Mężczyzna odszedł. – A i w karetce siedzi koleżanka tej dziewczynki!

Tak jak powiedział komendant i agent Masonerii: dziewczynka miała przegryzioną tętnicę szyjną i zmiażdżoną krtań. Co do tego nie ma wątpliwości. Do tego, że to robota wampira też, ale policja o tym nie wie. Nie pozostawił po sobie żadnych śladów, jedyny świadek siedział w karetce.

Moder podszedł do dziewczynki. Ta, gdy zobaczyła jego oblicze, zaczęła szybciej oddychać i pocić się.

– Spokojnie, nie masz się czego bać. Jestem Nikolas, detektyw. Pomagam rozwiązać tę sprawę. Jesteś duża, masz świadomość, co się tutaj zdarzyło?

– T–tak. Ale… Ale…

„Nienawidzę, gdy ktoś się jąka” – pomyślał.

– Nie denerwuj się, dobrze? – Dziewczynka skinęła głową. – Na początek opowiedz mi wszystko, co pamiętasz i co widziałaś.

Blondynka odsunęła maskę tlenową od twarzy. Odetchnęła głęboko, powstrzymała odruch płaczu i zaczęła.

– Szłyśmy z Klaudią na próbę do kościelnego chóru, gdy nagle z tej uliczki coś szarpnęło ją za włosy. Krzyknęłam i wtedy… – Dziewczynka przyłożyła na chwilę maskę do twarzy. – I wtedy zobaczyłam mężczyznę… A przynajmniej tak mi się wydaje. Miał czerwone oczy i kły. Zupełnie jak wampir. Wiem, że to nie możliwe, bo wampiry nie istnieją, ale tak było naprawdę, nie kłamię!

– Wierze ci. Co było dalej?

– Potem zemdlałam i obudziłam się już w karetce, wszędzie było pełno ludzi i policja, i ona tam leżała. Martwa… – Zaniosła się płaczem.

Moder odszedł, nie zwracając uwagi na zapłakaną dziewczynkę.

O Cratown można powiedzieć wiele. Gdyby ktoś chciał spisać problemy, jakie dotykają to miasto, poświęciłby temu dziełu prawdopodobnie całe życie. Chyba że byłby to wampir, ale wampiry mało piszą. Ta metropolia jest po części skorumpowana, policjanci rzadko nadają się do swojej pracy i równie rzadko chcą ją wykonywać – ale pensje biorą – pobicia i kradzieże są tutaj na porządku dziennym. Rachunki znacznie wyższe niż w innych miastach, a miejsc pracy brakuje. Mimo to ludzie dalej chcą tu mieszkać, ba, cały czas napływają nowi mieszkańcy. W tych wiadrach szamba, które wylewają się co rusz na Cratown, nie zdarzają się jedynie dwie rzeczy: zabójstwa dzieci i porwania. Nawet rodowici mieszkańcy nie potrafią tego wyjaśnić, ale podejrzewają, że mafia, która w pewnym sensie rządzi miastem, nie toleruje krzywdzenia dzieci.

Detektyw poprosił o kopie zdjęć z miejsca zdarzenia, szczególnie tych dokumentujących rany dziewczynki. Z paczki wyciągnął papierosa. Przyglądał się, jak policja przenosi czarny worek ze zwłokami i ładuje go do auta. Podszedł bliżej, obejrzał plamę krwi, kilka śladów na ścianie starego budynku i dokładnie przyjrzał się ziemi. Jego wzrok działał już jak lupa dla zwykłego człowieka. Zobaczył kropelki krwi między kamienistą drogą. Pierwszą z nich zakrył stopą. Czekał, aż policja odjedzie.

Tłum gapiów zaczął się rozchodzić, karetka ze wstrząśniętą dziewczynką odjechała. Po chwili został tylko on, Milena i agent Masonerii. Wpatrywali się w niego, jakby na coś czekali. Kiwnął głową, aby podeszli. Odsunął stopę i wskazał krew.

– W końcu jakiś sensowny ślad – zagadał mężczyzna. Moder strzepał popiół z drugiego papierosa. – Myślisz, że to on?

Detektyw wypuścił chmurę dymu i spojrzał z politowaniem na agenta. Mężczyzna spuścił wzrok, jak gdyby wyobraził sobie Modera mówiącego: „Nie, kurwa, moja teściowa”. Po dogaszeniu papierosa cała trójka ruszyła drogą. Wypatrywali kolejnych śladów krwi, które robiły się mniejsze wraz z oddalaniem się od miejsca zdarzenia. Kluczyli między zabudowaniami starówki Cratown, mijając jedynie uciekające koty. Przyśpieszyli. Zza rogu zobaczyli coś czarnego. Moder, który prowadził, ostrożnie wyjrzał. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Odruchowo dotknął prawego boku.

Nie wiedział, czego ma się spodziewać, ale worki na śmieci nie były pozytywnym zaskoczeniem. Silnym kopnięciem posłał jeden z nich pod drzwi kamienicy. Milena oglądała ziemię w poszukiwaniu śladów, ale niczego nie znalazła.

– Nic nie ma – podsumowała.

Agent Masonerii podszedł do drzwi. Rozejrzał się po oknach i balkonach.

– Może mieszkańcy coś zauważyli? – Spojrzał na Modera z nadzieją, że uzna jego pomysł za dobry. Nie napotkał jednak jego wzroku i nie dostał odpowiedzi. Popchnął ciężkie, drewniane drzwi. Z klatki wybiegł mężczyzna. Odepchnął agenta, który wylądował na worku śmieci. Skręcił w jedną z ciasnych ulic, oddalając się coraz szybciej. Moder dostrzegł błysk czerwonych oczu.

– To on. – Kolejny raz dotknął prawego boku. – Kurwa, daj broń. – Agent podniósł się. Z zaskoczeniem patrzył na Modera. – No dawaj tę broń!

Wyciągnął z kabury glocka i wręczył go detektywowi. Po chwili cała trójka biegła już przez ciasną uliczkę. Przy trzecim skręcie, jeden z obcasów Mileny wpadł w szczelinę między kamieniami. Upadła. Agent zatrzymał się oby pomóc jej wstać. Miała spuchniętą kostkę.  Moder biegł dalej.

Ci, którzy zostali przemienieni w wampiry, prędzej czy później dostrzegają, jak ich ciała przechodzą pewną zmianę. Wyostrza im się wzrok, słuch, węch… Bez zbędnego tłumaczenia – Moder mógł dużo szybciej biegać i właśnie z tego korzystał. Gonił swój Cel. Po minutowym pościgu dojrzał wreszcie mężczyznę i przymierzył się do strzału. Na drodze nie było przeszkód, nie mógł nie trafić.

Wtedy z bocznej uliczki wpadł na niego młody agent. Moder strzelił. Usłyszał krzyk, ale Cel nie zatrzymywał się i po chwili zniknął z pola widzenia. Detektyw szybko wstał z ziemi. Ciągnąc za koszulę, podniósł agenta.

– Powinienem teraz wsadzić ci ten pistolet w dupę i pociągnąć za spust! – wrzeszczał. – Przez ciebie uciekł, rozumiesz?! – Mężczyzna pobladł. – Rozumiesz kurwa?! – Rzucił nim o ścianę.

Agent nie mógł przez chwile złapać oddechu.

– Milena powiedziała, że mam biec dalej. Znam te okolice. Chciałem…

– Chciałeś odciąć mu drogę tak?! – przerwał wściekły Moder. – No gratuluje, nawet takiej prostej rzeczy nie potrafisz zrobić?! Sam se dupę podcierasz czy ktoś ci musi pomagać, idioto?!

Facet milczał. Bał się, chociażby oderwać wzroku od ziemi. Moder odpalił papierosa, spalił go szybko i wyciągnął kolejnego. I kolejnego. Skończył na czterech. Wziął głęboki oddech, agent oczekiwał kolejnej fali złości, profilaktycznie odsuwając się, gdyby wampir miał zamiar tym razem spełnić swoje groźby. Usłyszał jedynie świst wypuszczanego powietrza.

– Jeszcze go dorwę – mruknął pod nosem Moder i odwrócił się na pięcie. Po drodze silnym kopnięciem wyłamał drzwi w jednej z kamienic.

 

Wrócił do swojego pokoju. Wywalił stół na korytarz, a sprzątaczki z trudem ubłagały go o to, by nie wypchnął łóżka przez okno. Szedł szybkim krokiem, niemal biegł po korytarzu, w ostatniej chwili łapiąc windę. A raczej siłą otwierając już domknięte drzwi. Zjechał do piwnicy.

W południe, restauracja świeciła pustkami. Milena kończyła właśnie obiad. Ludzkie jedzenie nijak wpływało na głód wampira, Milo po prostu lubiła, od czasu do czasu, zjeść coś „normalnego”. Choćby dla poczucia się w jakiejś części człowiekiem. Moder widząc wampirzyce, rzucił jej gniewne spojrzenie. „Gdyby nie skręciła tej pieprzonej kostki…” – pomyślał.

Barman czyścił białą szmatką szklanki i kieliszki. Przyglądał się uważnie nadchodzącemu detektywi. Gdy ten usiadł przy blacie, odstawił dokładnie wypucowaną szklankę i poprawił okulary.

– Co podać?

Moder miał ochotę się upić. Zalać w trupa. Zapomnieć, w jaki banalny sposób stracił okazję, aby pomścić swoją rodzinę. Zamówił drinka, zapalił papierosa, wypił. I znowu. Zamówił, zaciągnął się, wypił. Barman, jak gdyby nigdy nic, przygotowywał kolejnego „Wściekłego psa”. Detektyw czekał, aż alkohol uderzy mu do głowy. Minęło kilka minut, ale efektu nie było. Wypił kolejnego. Wtedy jeszcze nie wiedział, że wampir nie może się urżnąć. Ale dla pewności wypił trochę whisky. Gdy opróżnił szklankę, odszedł od baru, a barman wrócił do czyszczenia sprzętu.

Moder dosiadł się do Mileny, tak, jak ona do niego kilka dni temu. Wpatrywał się w jej oczy, szukał czegoś, ale nie wiedział czego. Kobieta nie odwracała wzroku. Nie przestraszyła się kolejny raz pustego spojrzenia detektywa, wręcz przeciwnie, zaczynał ją fascynować  brak blasku w źrenicach. Założyła nogę na nogę. „Deja vu” – pomyślała. Moder spojrzał na jej obandażowaną kostkę i wtedy doszło do wampirzycy, po co się do niej dosiadł i czemu tak na nią patrzy.

– Oczekujesz jakichś przeprosin? – zaczęła. Moder skrzyżował ręce na piersi. – Przecież to nie była moja wina.

Zawahała się. Z pustego spojrzenia Modera odczytała dosadny przekaz: „Twoja i tego agenta”. Przez chwilę błądziła wzrokiem po restauracji. Po przygaszonych lampach, po barmanie, odprowadziła wzrokiem kelnera, który zabrał brudne naczynia z jej stolika, aż wreszcie znowu wróciła do Modera. Miał rozczochrane włosy i wymiętą, zieloną koszulę. Marynarkę najwidoczniej gdzieś zostawił.

– Aleks mówił, że go trafiłeś…

– Kto? – przerwał jej. Napiął mięśnie bicepsa, najmocniej jak umiał, starając się powstrzymać nawrót frustracji po nieudanej akcji. Wbił koniuszki palców w rękę. „Lepsze to, niż jakby miał wbić stół w ścianę” – pomyślała Milena, obserwując starania mężczyzny.

– Ten agent – kontynuowała – trafiłeś prawda? – Moder kiwnął głową. – Wszystkie pistolety członków masonerii są załadowane pociskami z Griewu…

– Czego? – znów jej przerwał.

– Jezu, posłuchaj, aż dokończę zdanie i sam wywnioskujesz co to. Są załadowane pociskami z Griewu, czyli specjalnego materiału przeciwko wampirom, przy czym mogą zabić lub zranić także zwykłego człowieka. Skoro trafiłeś swój Cel, to jest prawdopodobieństwo, że pocisk w nim został. Jeżeli tak, to musiałby go wyjąć, a to równa się ogromnemu bólowi i ogólnemu osłabieniu. Griew spowalnia też regenerację, więc zakładam, że będzie starał się upolować kolejną ofiarę. Następnym razem go złapiemy, nie denerwuj się tak.

Moder po wysłuchaniu przydługiego monologu Mileny, zamyślił się. Analizował możliwe opcje, przewidywał kolejne kroki swojego Celu. Z tego, co powiedziała mu wampirzyca, mężczyzna będzie osłabiony, może krwawić – bardziej obficie lub mniej, w zależności gdzie trafiła go kula. Zostawi ślady. Jeżeli w nogę to nie będzie mógł szybko uciekać. „To same ogólniki. Żadnych konkretnych tropów. Niech to szlag!” – zaklął w myślach. Wstał od stołu, przesuwając go lekko. Wrócił do pokoju.

Przypomniał sobie, że nie sprawdził wszystkich ulic, na których mógł znajdować się morderca. Ubrał marynarkę, którą jak się okazało, zostawił na łóżku. Chciał sprawdzić godzinę, ale zegara, który wisiał tuż obok łóżka, sprzątaczki nie ochroniły i finezyjnie wyleciał przez okno. Wyciągnął komórkę. Podstarzałą już Nokię. Nigdy nie mógł przekonać się do nowych telefonów. Nie dlatego, że nie potrafił ich obsługiwać – na co dzień pracował na swoim MacBook’u Pro – po prostu uważał, że najnowsze telefony są przeładowane niepotrzebnymi funkcjami, gdy on potrzebował tylko dzwonić. I od czasu do czasu posłuchać Chopina. Na wyświetlaczu, prócz godziny, widniało dziesięć nieodebranych połączeń od nieznanego numeru. Miał zamiar oddzwonić, lecz ta osoba go uprzedziła i komórka zaczęła wibrować. Odebrał.

– Panie detektywie, w końcu pan odebrał! – Kobiecy głos rozbrzmiał w słuchawce. Wydawał się strasznie roztrzęsiony. – Porwali ją! Musi pan coś z tym zrobić! – Kobieta przerwała na chwilę – Musi!…

Moder stał jak walnięty kijem w głowę. Nie spodziewał się, że jego Cel może zaatakować tak szybko. O ile to on. Nie wiedział, z kim rozmawia, ale skoro kobieta wie, że jest detektywem i ma jego numer, znaczy, że kiedyś dał jej wizytówkę.

– Kogo porwali? – zapytał dla pewności.

– No moją małą Dżesikę! – wykrzyczała kobieta. Moder od razu przypomniał sobie grubą kobietę i dziecko bawiące się w piaskownicy. Przypomniał sobie oczy dziewczynki, tak podobne do oczu jego córki. Zacisnął mocno pięść. – Niech pan coś z tym zrobi, w końcu szukał pan tutaj kogoś podejrzanego…

– Już jadę.

Wychodząc, upewnił się, czy kabura z Desert Eaglem wisi u pasa.

Czasami, gdy bardzo chcemy coś zrobić, wydaje się, że wszystkie rzeczy działają przeciwko nam. Jesteśmy spóźnieni do pracy a musimy zjeść jeszcze śniadanie – akurat na pół pusta lodówka, a toster nie działa. Taka złośliwość rzeczy martwych. Moder stał w korku. Próbował się nie denerwować, tłumacząc sobie, że ludzie wracają z weekendu do domu, to musi być korek. „Kiedy ja nie mam czasu, żeby stać w tym cholernym korku” – pomyślał. Wyszedł z auta i pobiegł. To była jego najlepsza decyzja w tym dniu. Tylko przechodnie jakoś dziwnie na niego patrzyli, a raczej na smugę, jaką po sobie zostawiał, biegnąc chodnikiem. Dziesięć minut i trzy telefony później dotarł na ulice Mleczną. Z okna domku wystawała roztrzęsiona kobieta.

– Ile można na pana czekać? Musi się pan szybko wziąść do roboty. Moja mała Dżesika…

Moder pośpiesznie wszedł do domku. Raz, że chciał już zakończyć tę sprawę – miał dość uganiania się za wampirem, zabawy w kotka i myszkę. Dwa, że już po chwili miał dość wydzierającej się baby, która przybiegła do drzwi szybciej niż on na Mleczną. Szykowała się, żeby coś powiedzieć, jednak Moder zaczął pierwszy.

– Kiedy ją porwali? Widziała pani kto to zrobił albo gdzie uciekł? Miał albo mieli auto? – Seria pytań rzuconych przez detektywa, zajęła umysł kobiety i nie pozwoliła jej na dodawanie niepotrzebnych informacji. Przynajmniej wampir miał taką nadzieję. Po chwil namysłu zaprosiła Modera do salonu.

W mieszkaniu panował bałagan. Rozrzucone ciuchy i zabawki walały się po podłodze i meblach. Gdzieś leżały pieniądze, a obok brudne naczynia. Na stole resztki jedzenia. Kobieta szybko zrzuciła rzeczy na podłogę, robiąc miejsce na kanapie. Poplamionej. Z drugiego pokoju przybiegł pies, który, gdy tylko zobaczył Modera, zaczął przeraźliwie głośno szczekać. „Pani domu” zamknęła go w łazience. Usiadła na taborecie naprzeciw detektywa. Zebrała do kupy myśli i zaczęła.

– Zauważyłam, że nie bawi się na podwórku jakieś dwadzieścia minut temu. Nigdy sama nie wychodziła z podwórka, czasem tylko z psem do tego lasku po drugiej stronie, ale dzisiaj ja go wyprowadziłam. Nie wiem, kto ją porwał, była wtedy w kuchni, gdy usłyszałam krzyk mojej małej… – przerwała na chwilę. – Gdy wyszłam na podwórko, już jej tam nie było, ale nie widziałam żadnego auta. – Napiła się z kubka zimnej herbaty.

Moder nienawidził śledztw, gdzie nie ma prawie żadnych poszlak. Po chwili coś sobie przypomniał. Wstał, obiecał kobiecie, że odnajdzie jej córkę i wyszedł.

Szedł podwórkiem, wpatrzony w ziemię. „Griew opóźnia regenerację”. Nie wiedział, o ile ją opóźnia, ale miał w sercu nadzieje, że więcej niż o dwadzieścia minut. Kobieta wyglądając przez okno, patrzyła się jak Moder zatacza kręgi na podjeździe. Chwile potem dołączyło do niej kilku sąsiadów. Starał się przeanalizować każde ziarenko piasku i każdy kamień. Wolnym krokiem sprawdzał miejsca, w których mogły być ślady. Aż w końcu je znalazł. Kapiąca krew prowadziła, przez podjazd i ulicę, wprost do parku. Do tego samego parku, w którym podobno znokautował go kot. Podobno. Duma Modera nie pozwalała mu w to wierzyć.

Od samego początku przeczuwał, że z tym małym laskiem jest coś nie tak. Nie spodziewał się jednak, że akurat to miejsce wampir wybierze sobie na kryjówkę. Oczekiwał czegoś bardziej… Zaskakującego. „O ile to będzie mój cel, bo równie dobrze to może być cokolwiek” – pomyślał, wypatrując kolejnych śladów. Małe kropelki krwi zaprowadziły go aż do rozdroża, później trop się urwał. „Albo zatamował czymś krwawienie, albo…” – Moder nie chciał kończyć tej myśli. Poszedł pierwszą drogą. Wydawało mu się, że skoro lasek był tak oczywisty, to przynajmniej jego cel pokusi się o coś mniej przewidywalnego.

Niestety zawiódł się kolejny raz i szybko wrócił z powrotem do miejsca, w którym ścieżki się rozchodziły. Wyciągając wnioski z poprzedniej próby, ruszył najmniej wyeksploatowaną ścieżką obok strumienia. Minął kolczaste krzaki, połacie przebiśniegów i niebieskich krokusów. Po lewej stronie zauważył wejście do krzaków, „bazę” jakichś dzieciaków. „Wydawało mi się, że tu była jakaś kładka… Mniejsza”. Poszedł dalej, aż dotarł do polany. Gdzieś na drzewie stukał rytmicznie dzięcioł, łamiąc przenikliwą ciszę. Obejrzał się. Nie zakręciło mu się w głowie ani nie napadł go kot. Nic tu nie było.

Z oddali usłyszał donośny płacz dziecka. Pobiegł tą samą drogą, z której przyszedł. Dźwięk dobiegał gdzieś z początku tej ścieżki. Płacz urwał się tak samo niespodziewanie, jak rozbrzmiał. Moder zatrzymał się, znowu przy bazie. Zamyślił się. „Ale ja jestem tępy. Kładka! Przecież to było takie oczywiste! Cholera!”. Długim skokiem przeleciał nad cuchnącą wodą strumienia i wylądował na drugim brzegu. Zachwiał się, gdy jedną nogą wpadł w błoto. Po odzyskaniu równowagi wyciągnął swój pistolet. Naciągnął stalowy zamek, który momentalnie wskoczył na swoje miejsce, wydając charakterystyczny dźwięk.

Wszedł między krzaki – powoli, ostrożnie. Odgarniał gałęzie i starał się nie stawać na patyki. Moder spojrzał na pistolet, poczuł lekki głód, podrapał się w szyję i bez ceregieli stanął na jednym z patyków, łamiąc go na kilka części. „Przecież jestem nieśmiertelny”. Szybko jednak zreflektował się i dalej omijał porozrzucane gałęzie. „Dziewczynka nie jest” – stwierdził głosem w swojej głowie. Baza nie była bardzo przestronna – wydeptane ścieżki prowadziły przez gąszcz krzaków. Gdzieś po boku, na kupce, leżały prowizoryczne miecze, a dalej mizerne palenisko. Tuż obok rosło wielkie drzewo, na którym zbudowano domek.

Gdy zbliżał się do drzewa, znów usłyszał płacz. Bardzo głośny. Pobiegł.

Na ziemi leżała dziewczynka. Gdy zobaczyła Modera, wybuchła płaczem jeszcze mocniej, co zirytowało detektywa. Podszedł do niej.

– Nic ci nie jest? – Chciał podnieść płaczącą dziewczynkę. Nagle, zamiast płakać, dziewczynka zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Tak głośno, że Moderowi prawie pękły bębenki w uszach. Wtedy poczuł silne kopnięcie w prawy bok. Odleciał niecałe dwa metry. Stracił dech, a żebra bolały go niesamowicie. Niespodziewany ból zanikł tak szybko, jak się pojawił. Najwidoczniej jego organizm już zregenerował połamane kości. Zaczął się podnosić. I wtedy ktoś kopnął go raz jeszcze – tym razem mocniej. Jak poprzednim razem, ból nie trwał zbyt długo. Detektyw otarł twarz z ziemi. Jego oczom ukazała się sylwetka mężczyzny. Przeciętnego wzrostu, bez szczególnych znaków na twarzy. Jego czerwone oczy błyszczały w cieniu rzucanym przez drzewo. Oddychał głęboko. Trzymał się za lewe ramię, z którego ciekła krew.  Nad jego wątłą sylwetką unosiły się czarne opary.

– Zjeżdżaj stąd, kolejny psie Masonerii. – Jego głos odbił się echem miedzy drzewami.

Moder sięgnął do kabury. Mężczyzna dobiegł do niego błyskawicznie i kolejne kopnięcie wycelował w przedramię. Detektyw znowu poczuł ból łamanych kości, który znowu momentalnie znikł. Sięgnął po Eagla. Serce mu na moment zamarło – kabura była pusta. Jego jedyna przewaga nad przeciwnikiem gdzieś znikła. Rozejrzał się w panice w około siebie. Nigdzie go nie widział.

Silny cios w twarz przywrócił mu trzeźwość myślenia. Szybko przeanalizował fakty, gdy jego oponent stał zdyszany. „Najwyraźniej takie szybkie uderzenia i kopnięcia wymagają więcej siły” – pomyślał Moder, spluwając krwią na ziemię. Wydawało mu się, że ten cios w szczękę był słabszy, ale mógł się mylić.

– Dajcie mi spokój. Najpierw nas tworzycie, a potem chcecie się pozbyć. – Stękał mężczyzna. – Ciebie też to czeka. Prędzej czy później. – Chmura nad mężczyzną powiększyła się.

Moder wreszcie wpadł na pomysł.

– Nie dziwie się, że chcą pozbyć się takiego gówna. Gdyby to ode mnie zależało, mieszkałbyś w klatce gdzieś w ZOO. – Detektyw uśmiechnął się gardząco.

Tak jak się spodziewał, jego przeciwnik aż kipiał ze złości, a co za tym idzie – rosłą w nim nienawiść. Jeszcze tylko jedna rzecz.

– Pozbędę się wszystkich zwierząt tobie podobnym!

Mężczyzna wystawił kły i ponownie ruszył do ataku. Wszystko zgodnie z planem. Biegł szybko, ale wolniej niż poprzednio. Najwidoczniej rana w ręce i jakiś czas bez pożywienia dawały się we znaki. Detektyw zrobił minimalny unik i wciągnął całą chmurę nienawiści, która zebrała się nad wampirem.

Poczuł jak jego serce zaczęło bić szybciej i mocniej, jego oczy stały się nienaturalnie czerwone. Poczuł dziwną siłę w mięśniach. Szybko przyskoczył do wampira, który wpadł w furię i jednym uderzeniem posłał go aż do strumienia przed bazą. Sam nie wiedział co się dzieje, jakby coś przejęło na chwilę jego ciało. Sapał patrząc na swoją dłoń. Czuł każde uderzenie serca, które pompowało w krwioobiegu Nienawiść.

– ZABIJ. – Coś krzyczało w jego głowie. Zaczął powoli kroczyć w stronę wyjścia z bazy, zastanawiając się, co zrobi ze swoją ofiarą.

Gdy mijał drzewo, na którym zbudowano domek, spojrzał na dziewczynkę. Dziecko było tak przerażone, że nie mogło nawet wydać jakiegokolwiek dźwięku, jedynie łzy płynęły ciurkiem po policzku. Nagle ze strachu straciła przytomność. Wyglądała jak jego córka… Wtedy wszystko minęło. Serce przestało walić jak szalone, ręka bolała, a głos w głowie ucichł. Odwrócił wzrok od dziewczynki. Zobaczył, że pod krzakiem leży cos czarnego.

– Mam cię – powiedział pod nosem, podnosząc swój pistolet.

Spokojnym krokiem wyszedł z bazy. Widząc, że wampir próbuje się podnieść, strzelił mu w nogę. Mężczyzna zwalił się na kolano. Pociski z Griewu tkwiły mu w kości, sprawiając ogromny ból – porównywalny do zmiażdżenia kończyny przez jakiś pojazd. Detektyw odpalił papierosa. Spojrzał na klęczącego wampira, któremu oczy świeciły jeszcze mocniej. Dla pewności strzelił też w drugą nogę, potem kolejny raz w ręce i nogi. Tak dla rozładowania nerwów. Po wszystkim przedeptał papierosa i podszedł do mężczyzny, który leżał na ziemi w kałuży krwi, ale, ku zdziwieniu Modera, jeszcze żył.

– Nawet dobrze się składa. – Uklęknął przed swoim celem. – Dostałeś za moją żonę, za mnie, za dziewczynkę na deptaku. – Mężczyzna drgnął. – Zostało jeszcze za moją córkę. – Detektyw wycelował w głowę. Pociągnął za spust. Nie usłyszał jednak ani wystrzały, ani wypadającej łuski. Nie poczuł na sobie ciepłej krwi. Wyciągnął magazynek, który okazał się pusty. Zaklął głośno. Cel drgnął.

– Jakiej dziewczynki na deptaku? – wycedził, nie odrywając twarzy od ziemi. Gdyby teraz podniósł wzrok, prawdopodobnie zostałby rozszarpany wściekłym spojrzeniem Modera. Gdyby teraz podniósł głowę, prawdopodobnie Moder złamałby mu kopniakiem kark. „Gdy uda idiotę jeszcze raz, spalę go w ognisku” – pomyślał.

– Już nie pamiętasz? Żądza krwi odebrała ci rozum? Zamordowałeś kolejne dziecko, sukinsynie. – Moder powstrzymał się od zmiażdżenia mu czaszki. Sam nie wiedział dlaczego, może to te resztki człowieczeństwa. – Przypomnę ci. Młoda, około metra siedemdziesięciu, brązowe włosy. Mówi ci to coś? – Cel z trudem pokręcił głową.

– Nie zabiłem jej. Nigdy jej nie widziałem.

– Jak to, kurwa, nigdy jej nie widziałeś?! – Detektyw wstał energicznie.

– To nie ja… Ale wiem kto. Ta cała Masoneria… My jesteśmy tylko przy… – Urwał, gdy jakaś postać, która wybiegła zza drzewa, przycisnęła mu twarz do ziemi. Ciągnęła za sobą śliczną, bardzo kosząca woń perfum i charakterystyczne stukanie szpilek.

Milena patrzyła na Modera. Zaraz za nią przyszło kilku agentów Masonerii, którzy zabrali bezwładne, ale wciąż oddychające ciało. Detektyw stał jak słup soli. Nie wiedział, skąd oni się tutaj wzięli. Otworzył usta, aby kilkoma prostymi, niekoniecznie kulturalnymi słowami, wyrazić swoje zdziwienie. Milo go wyprzedziła.

– Świetna robota, my się nim zajmiemy. – Uśmiechnęła się szczerze do Modera. – Dobrze, że go nie zabiłeś, ci na górze kazali przyprowadzić go jeszcze żywego. Musisz zdać raport, najlepiej jak najszybciej.

Moder machnął ręką. „Aaa mam ich w…” – pomyślał. Milena poklepała go po ramieniu, odszedł. Mógł już oficjalnie zakończyć tę sprawę, ale musiał zrobić jeszcze jedną rzecz.

 

Kobieta chodziła nerwowo po domu. Siadała na kanapie, żeby moment później wstać. Napiła się domowej nalewki na uspokojenie. Nie pomogła. Co rusz zerkała przez okna w domu, wypatrując detektywa, policji, kogokolwiek kto odnalazłby jej małą córeczkę. Minęło dziesięć minut, a wraz z czasem ubyło jeszcze kilka kieliszków nalewki. Kobieta odeszła od okna w kuchni, które wychodziło wprost na ścianę domu po lewej. Wydawało jej się, że ze stresu serce zaraz wyrwie się z jej piersi. Podeszła do okna w salonie. Widać z niego podjazd, kawałek ulicy i lasek. Serce znowu chciało wyskoczyć, tym razem na widok detektywa, który niósł jej córkę. Założyła klapki i szybko wybiegła na dwór, łapiąc detektywa w bramie.

– Całe szczęście! Dobry Boże, całe szczęście! – wykrzykiwała w biegu. – Znalazł ją pan! Znalazł! Całe szczęście!

Gdy tylko zobaczyła dziewczynkę, zrobiła wielkie oczy. Detektyw szybko zareagował.

– Leżała w domku na drzewie w tamtym lasku. Jakieś dzieciaki urządziły tam swoją bazę. Zemdlała, prawdopodobnie z głodu, ale nic jej nie jest. Oddycha, nie uderzyła się w głowę. – Wskazał wzrokiem na dziewczynkę. – Złapałem ją w ostatnim momencie. Mniejsza. Powinna ją pani bardziej pilnować, nie puszczać samemu poza podwórko. – Zbeształ kobietę wzrokiem.

Uspokoiła się. Z jej twarzy zniknął smutek, rozpromieniła się.

– No, w każdym bądź razie. Dziękuje panu bardzo. Nie wiem, co bym bez pana zrobiła. – Pogłaskała Dżesikę po głowie. Chwilę później dziewczynką otworzyła oczy i po krótkim dojściu do siebie, rzuciła się kobiecie na szyję. – Co do zapłaty…

– Nie trzeba. – Przerwał jej Moder. Pożegnał się uprzejmie, pomachał dziewczynce i odszedł. – A, zapomniałbym! Słyszałem, że policja złapała jakiegoś faceta, który się tutaj kręcił, więc można spać spokojnie!

 

 

Gdy szedł w stronę iluzji muru, targały nim dziwne, całkowicie sprzeczne uczucia. Z jednej strony ulga po pomyślnym zakończeniu akcji. Kiedyś udałby się z kolegami na dobre piwo albo z żoną do restauracji. Żona nie żyje, dla przyjaciół on nie żyje. I nie może się upić. Więc co mu pozostało? Z drugiej strony czuł pewien niedosyt. Coś jakby poczucie, że nie zrobił wszystkiego do końca, coś pominął. Ale był pewny, że nie zapomniał o niczym. „Cel złapany, dziewczynka odnaleziona” – porządkował sobie w głowie. Wszystko się zgadza. A jednak te irytujące uczucie nie dawało mu spokoju. Starał się zabić je, śpiewając w myślach swoja ulubioną piosenkę.

Była jeszcze jedna rzecz, na którą kompletnie nie zwrócił uwagi. Na którą nie zwracał uwagi już od jakiegoś czasu. Fakt zakończenia sprawy kompletnie go nie cieszył, odnalezienie dziewczynki też. Nawet ta piosenka, którą zawsze odgrywał sobie w głowię lub cicho nucił, nie wzbudzała w nim pozytywnych emocji. Moder jednak tego nie odczuwał.

Obejrzał się, sprawdzając, czy na pewno nikt za nim nie idzie. Gdy się upewnił, że jest sam, wszedł w mur. Przeszedł przez szary korytarz aż do solidnych drzwi. Tym razem szedł bez Mileny. Pociągnął za klamkę, a drzwi otworzyły się z charakterystycznym, metalowym zgrzytem.

W pomieszczeniu świeciła jarzeniówka, oświetlając dokładnie każdy centymetr powierzchni. Na środku dalej stał stół i dwa krzesła. Jedno już zajęte. Młody blondyn uśmiechał się szeroko do detektywa.

– Znowu się spotykamy, panie Moder. – Rzucił z wyczuwalną ekscytacją w głosie. – Brawurowo wykonał pan swoje zadanie. Gratuluje! – Detektyw dosiał się po przeciwnej stronie. Spojrzał prosto w oczy mężczyzny. Podświadomie chciał wyciągnąć Nienawiść, którą skrywał w sobie mężczyzna.

Jak wiadomo, wampiry żyją długo. Dopóki ktoś (albo coś) ich nie zabije. Przez lata mogą obserwować ludzi, świat. Nikt nie jest w stanie określić co dokładnie wyciągnął Moder. Nikt oprócz niego samego. Gwałtownie odsunął się od stołu, tylne nogi krzesła nie nadążyły jednak za ruchem detektywa i ten momentalnie wylądował na plecach. Przerażony i roztrzęsiony.

– Myślę, że mogę kontynuować. – Młodzieniec podszedł do Modera i wyciągnął w jego kierunku lewą rękę, aby pomóc mu wstać. Detektyw jednak nie skorzystał z pomocy i podniósł się o własnych siłach, nie spoglądając już ani razu w oczy wampira.

– Prostak ze mnie. – Lewą ręką klepnął się znacząco w czoło. Spod jego marynarki wystawał kawałek bandaża. – Kompletnie zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Alucard. – Usiadł ponownie na krześle. Moder spoglądał na wystającą tkaninę. Alucard wyciągnął obandażowane ramię. – To taki miały wypadek przy pracy. Wróćmy jednak do Pańskiego zadania. Jak już mówiłem, wykonał pan je perfekcyjnie. W zamian przelaliśmy na pańskie nowe konto bankowe, które pozwoliliśmy sobie założyć, pewną sumę pieniędzy. Adekwatną według nas za tę pracę. – Splótł dłonie na stole, cały czas uśmiechając się do Modera, który układał sobie w głowie to, co zobaczył i poczuł. Przez ścianę naprzeciwko wyszedł jeden z agentów, w ręce trzymał butelkę wody, którą wręczył chwile potem Moderowi. Wyszedł drzwiami. Detektyw pociągnął łyk.

– Miałbym dla pana kolejne zadanie, a raczej mielibyśmy – kontynuował młodzieniec.

Zimna woda sprawiła, że Moder otrzeźwiał. Na moment przestał myśleć o wszystkim i skupił się konkretnie na słowach wampira. Wszystko wydaje mu się zbyt niejasne. Odchrząknął i zaczął.

– Panie Alucard. Rad jestem, że Masoneria jest zadowolona z mojej pracy. – Mówił głosem sztucznie dostojnym. – Rad jestem także, że założyliście mi konto bankowe, zaryzykuje stwierdzenie, że nawet bardzo wysoko oprocentowane, i wpłaciliście na nie nieznaną mi kwotę pieniężną. – Po tych słowach zrobił przerwę. Oparł łokcie o stół, a brodę o dłonie. Znowu spojrzał mężczyźnie prosto w oczy, ale tym razem nie starając się wyciągnąć żadnej Nienawiści. – Tylko co, do cholery jasnej, tu się dzieje? Najpierw każecie mi zabić wampira. To rozumiem. Potem zmieniacie plany i tylko mam go złapać. Bez wcześniejszego poinformowania mnie. A co gdybym go zabił, zanim przyszła Milena?

– Trudno – wtrącił blondyn. Przekrzywił lekko głowę. – Panie Moder. Nie musi pan wiedzieć wszystkiego. Pana zadanie było jasne, fakt, nie poinformowaliśmy pana o małej zmianie planów.

Moder parsknął. „Małej?” – pomyślał.

– Zapomnijmy jednak o tej, niewątpliwie naszej, pomyłce. – Detektywowi wydawało się, że wampir nie potrafi uśmiechnąć się już bardziej. Do teraz. – Przyjmie pan od nas kolejne, nieco trudniejsze zadanie?

Moder bacznie obserwował mężczyznę. Gdy mówił, nie drgnął mu żaden mięsień, który świadczyłby o tym, że kłamie. Jednak wszystkie jego słowa wypowiadane były z taką sztucznością, jakby miał je wyuczone na pamięć lub czytał je z kartki. Kiwnął głową twierdząco na ostatnie pytanie. Alucard wstał od stołu, wydawało się, że zaśmiał się pod nosem, jednak ów śmiech nie dotarł do uszu Modera. Gestem ręki wskazał ścianę naprzeciw drzwi. Wszedł w nią, a zaraz za nim udał się detektyw.

Przejściu przez iluzję, nie towarzyszą żadne uczucia. Jak gdyby nic się tam nie znajdowało. I dziwne, gdyby było cokolwiek czuć, skoro to tylko obraz. Ten konkretny hologram działał inaczej. Moder poczuł to, gdy w niego wszedł. Na początku dziwne zimno, potem coś podobnego do rozciągania, na koniec po jego plecach znów przeszedł dreszcz. Gdy z niej wyszedł, wszystko wydawało się bardziej logiczne. Przynajmniej tak sądził. Czytał w jakiejś książce o magicznych portalach, które mogą aktywować magowie i ich działanie było bardzo podobne. Mag wchodzi do takiego portalu i wychodzi w innym miejscu. Moder wszedł w ścianę w pokoju, a wyszedł w ciemnej sali. Specjalnie bez światła, aby nie było widać obu rozmówców. To miało gwarantować szefostwu Masonerii anonimowość. Detektyw stał tuż przy ścianie, profilaktycznie. Na wypadek, gdyby musiał uciekać.

– Panie Moder – rozbrzmiał głos gdzieś z końca sali. – Gratulujemy zakończenia akcji.

– Do rzeczy – przerwał detektyw

– Alucard mówił, że od pewnego czasu jest pan bardziej nieuprzejmy. – Kolejny głos przybył z mroku. – Mamy dla pana zadanie, o czym już pan wie. Nie miał pan większych problemów ze schwytaniem wampira. Rannego. Czy da pan radę schwytać w pełni sprawnego?

Moder jakby mimo uszu puścił część zdania. Zastanowił się jednak nad jego końcówką. Czy dam radę złapać w pełni sprawnego wampira? „ A mam inny wybór? Wątpię, aby teraz mnie stąd wypuścili” – odpowiedział sobie w myślach.

– A mam inny wybór? – rzucił w nicość.

– Nie. – Usłyszał radosny głos Alucarda. – A da pan sobie radę z dwustoma wampirami? Niekoniecznie na raz. – Moder nie odpowiedział na pytanie, bo jego odpowiedź brzmiałaby tak samo, jak poprzednio. – Oto właśnie pana zadanie. Musi pan wyłapać i przyprowadzić dwusetkę wampirów Starej Krwi. Dobrze, jeżeli byliby żywi.

– Oni też wam uciekli?

– Można tak powiedzieć. – Odpowiedział mu pierwszy głos. – Nie słyszałem sprzeciwu, więc może pan już odejść. Wszystkie informacje zostaną dostarczone do pana pokoju. Żegnam.

Moder chciał zadać jeszcze kilka pytań. Najchętniej to oddałby parę strzałów ze swojego pistoletu gdzieś w nicość, z nadzieją, że trafi akurat w którąś z postaci. Niewidzialna siła nie pozwoliła mu jednak wykonać żadnej z tych czynności. Wepchnęła go z powrotem w ścianę. Zimno, uczucie rozciąganie, dreszcz. Wylądował na podłodze w barze. Tym samym barze, w którym próbował się upić i w którym serwują okropną kawę. Barman nie zwrócił na niego uwagi – najwidoczniej przyzwyczaił się do ludzi wylatujących znikąd. Dla Modera jednak było to tak niespodziewane, jak wygrana na loterii. Niekoniecznie równie przyjemne i wesołe.

Wstając, otrzepał spodnie z kurzu i rozejrzał się po barze. W rogu, przed jednym z mniejszych stołów siedziała Milena, ubrana jak zwykle w obcisłą, czarno–różową, sukienkę. Ona też nie wyglądała na jakkolwiek zdziwioną. Dosiadł się do niej, bez uprzedniego zapytania. Bez słowa odpalił papierosa, zaciągnął się mocniej niż zwykle. Gestem przywołał kelnera, który chwile później przyniósł wino.

– Napijmy się za prawie udaną akcję, bo mam dziwne przeczucie, że w najbliższym czasie nie będę miał na to ochoty. – Stwierdził, podając kobiecie kieliszek. Pociągnął papierosa. – Mam kupę roboty. I to taką solidną.

Milena założyła nogę na nogę, bacznie obserwując mężczyzną. „Nie ty pierwszy i nie ostatni” – pomyślała, po czym napiła się z kieliszka.

– Jak ładnie poprosisz, to może ci pomogę – rzuciła, uśmiechając się szyderczo. Moder odpowiedział jej uśmiechem, za którym nie kryło się ani odrobinę szczęścia. Zaciągnął się ponownie, bardziej niż poprzedni raz. W ciszy czytał etykietę na butelce, mimo że kompletnie nie potrafił Portugalskiego. Odsunął ją i ogarnął wzrokiem Milenę.

– Powiedz mi. – Zaczął powoli, starannie dobierając słowa. – Dlaczego wampiry tak bardzo nienawidzą ludzi?

 

 

EPILOG

Po donośnym westchnięciu, jeden z trójki pstryknął palcami. Rozbłysło światło lamp, ale pomieszczenie nie było ogromną, przeraźliwie pustą salą.

Siedzieli w salonie. Ktoś, kto znalazłby się tutaj pierwszy raz z pewnością poczułby się co najmniej nieswojo. Tak delikatnie nieswojo. Prawdopodobnie jak biedny chłop w pałacu króla. I przynajmniej część z tego byłaby prawdą: salon naprawdę wyglądał jak żywcem wyjęty z osiemnastego wieku. Ściany zdobiło złoto w ilościach zdecydowanie nie do pomyślenia. Futryny ciemnych, polakierowanych, drewnianych drzwi, framugi okien i elementy mebli – wszystko pokryte najszczerszym złotem. Ponadto piękne zdobienia motywami liści nadawały im jeszcze większej dostojności. Przy lewej ścianie zbudowano kominek, który po remoncie służył już tylko za ozdobę. „Narodziny Wenus” w oryginale zajmowała przestrzeń nad nim. Vladimir nie gustował w sztuce, toteż dużo jej w domu nie miał. Obraz w salonie był nielicznym okazem, zawieszonym tylko z przymusu dobrego smaku. Dalej, pod oknami, stała ława. Długa, pozłacana, również z ciemnego drewna. Osadzona na czterech nogach połączonych zaokrąglonymi kawałkami drewna. Przy niej ustawiono duże krzesła. Na każdym z nich naszyta została skórzana poduszka. Bardzo podobna, ale znacznie bardziej ozdobiona widniała na oparciu. Kolejnym elementem wystroju salonu było barokowe biurko z kilkoma szufladami, a nad nim wisiało prostokątne lustro, oczywiście w złotej ramie. Pomimo tych wspaniałych mebli, wnętrze pomieszczenia świeciło pustkami. Człowiek czuł się w nim bardzo, bardzo mały. Ale nie wampiry. Te istoty mają w genach zamiłowanie do ogromnych, wolnych przestrzeni – przynajmniej ci rodowici.

Dwójki wampirów w ogóle nie zdziwił fakt nagłego przeniesienia do salonu Vlada. Nic a nic. Rozsiedli się nonszalancko na zabytkowych fotelach, bynajmniej nie zważając na ich wiek. Vlad szepnął coś pokojówce do ucha i dołączył do wampirów. Po krótkim oczekiwaniu w ciszy, spędzonym na podziwianiu widoków za oknem, masywne drzwi otworzyły się na oścież i do salonu weszła skąpo, ale elegancko ubrana pokojówka. Poczęstowała każdego wampira kieliszkiem z głęboko czerwoną, lekko gęstą cieczą, po czym ukłoniła się i wyszła.

– Nie krępujcie się panowie – zaczął zachęcająco Vlad. –Bardzo smaczna.

Cała trójka skosztowała. Po wymianie kilku epitetów na temat jej smaku, trzeci z nich wstał od stołu i podszedł do okna. Równo skoszony trawnik, przerywany kilkoma piaszczystymi ścieżkami, zwieńczała biała fontanna, w której miejscowe ptactwo z ochotą zażywało kąpieli.

– Na pewno mu się uda?  – Pociągnął kolejny łyk z kieliszka trzymanego w dłoni. –Alucard, nie sądziłem, że jesteś takim idiotą, aby mógł postrzelić cię byle kto. Mało co by cię nie złapał. – Zbeształ najmłodszego z całej trójki.

Alucard odetchnął głęboko, po czym wybuchł sztucznym śmiechem. Poprawił opadającą grzywkę i cisnął pustym kieliszkiem w Draco. Ten w ułamku sekundy złapał lecący obiekt za stopę.

– Wszystko miałem pod kontrolą. – Alucard uśmiechnął się tym razem zupełnie szczerze. – Jeżeli nie da rady lub zmieni swoje nastawienie, to wyeliminujemy go tak, jak pozostałych. W czym problem?

– W Nienawiści – wtrącił Vlad. Po cichu liczył, że goście nie będą rzucać innymi rzeczami.

– Im starsi, tym bardziej skorzy do snucia czarnych wizji – stwierdził blondyn. – Nawet jeżeli w jakiś sposób będzie mógł używać Nienawiści w stu procentach, to nam trzem na raz nie da rady.

– Oby. – Vlad posępniał. Po chwili jednak przypomniał sobie o czymś i głośno klasnął w ręce.

Niedługo po tym do salonu wkroczyli lokaje oraz kucharze. Wszyscy obładowani średnimi talerzami, półmiskami i tacami. Jedzenia starczyłoby na wykarmienie małej wsi. Zaraz za całym orszakiem szła ta sama pokojówka niosąca kolejne butelki ludzkiej krwi.

 

Koniec

Komentarze

Ledwo zaczęłam lekturę, ale już widzę, że uwag będzie cała lista.  Na pocieszenie – dobrze, że liczebniki zapisujesz słownie :) Przynajmniej tego błędu nie popełniasz. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Jeszcze nie przeczytałem (deklaruję przeczytać) ale nominuję do biblioteki ze względu na tytuł. Raz, że tytuł jest tak zły, że aż dobry, a dwa, że przypomina mi o moim własnym nieukończonym wielkim dziele “Wampiry z kosmosu”. Interesujące, do czego może doprowadzić zwichrowane poczucie humoru w połączeniu z sentymentalizmem.

Bardzo poważna literacka krytyka już niebawem.

na emeryturze

Ja wiem, że tytuł jest do dupy, ja wiem… Ale jakoś tak się do niego przywiązałem. Bałem się, że jak wrzucę taki kawał tekstu, to zostanie usunięty czy coś. Tak czy siak, dziękuje za jakąkolwiek uwagę :D

Zanim wrzucisz takie bydle, warto się przywitać w Hydeparku i ogólnie gdzieś się pokazać, dać się poznać ;) Bo ludzi mocno odstrasza nieznany nick+pizdylion znaków.

Początek czyta się dosyć płynnie, hak nawet jest, choć mało oryginalny. Na razie wyłapałam taki babol:

To, co zobaczyli sanitariusze, którzy właśnie przyjechali do domu numer szesnaści, zawiadomienie przez policję…

Jak czasu starczy, to jeszcze wrócę.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Będziesz jeszcze musiał sporo potrenować. Masz dużo literówek, niekiedy nawet ortografy. Interpunkcja kuleje. Na przykład wołacze, Szogu, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. Miotasz się między czasem przeszłym a teraźniejszym. IMO, całkiem niepotrzebnie.

Sam pomysł, żeby taki świeżak ścigał kumpla po fachu ciekawy.

Ale w wielu miejscach nie zadbałeś o szczegóły i tekst nie jest spójny. Na przykład bohater jest świeżo po ślubie, a mają sześcioletnie dziecko. OK, rozmnażać się można i bez małżeństwa, ale jednak trochę to zgrzyta. Skoro są ze sobą od co najmniej kilku lat, jakie znaczenie ma niedawny ślub?

Nie znam się na szpitalnej papierkologii, ale chyba trzeba czegoś więcej niż jedno przekreślenie, żeby załatwić wszystkie sprawy pacjenta.

Detektyw prowadzący śledztwo jest totalnie zielony, nie wie tak podstawowych rzeczy, że aż się przykro robi – na przykład o nabojach. Trzeba człowiekowi wytłumaczyć takie rzeczy, zanim się go pośle w akcję. Czy mi się tylko wydawało, czy w którymś momencie zapomniał broni? Matka porwanej dziewczynki zdążyła kilkanaście razy zadzwonić, detektyw pojechał do niej, postał w korku, przebiegł, a potem dowiadujemy się, że od porwania minęło raptem dwadzieścia minut. Dlaczego tym razem wampir nie zabił ofiary na miejscu?

Nie przemówił do mnie sposób wybierania diety. Sam pomysł na zróżnicowane żywienie ciekawy, ale je się to, czego organizm potrzebuje, a nie to, co ktoś pod wpływem kaprysu wpisze do formularza.

Ubrał marynarkę

Ubrań się nie ubiera.

Babska logika rządzi!

Szogu3, to co mi się rzuciło w oczy:

 

wczoraj w północnej dzielnicy doszło do seryjnego morderstwa

Seryjny morderca to – jak to ładnie ktoś określił – osoba, która dopuściła się trzech lub więcej morderstw w oddzielnych epizodach. Mam poważne wątpliwości, czy można mówić o pojedynczym seryjnym morderstwie.

Mężczyzna około trzydziestki

To język potoczny. W oficjalnym komunikacie TV lub radiowym brzmiałoby to tak: mężczyzna w wieku około trzydziestu lat

włamał się do jednego z domków

Jakich domków? Gdzie? Powinna paść przynajmniej nazwa miasta.

Jeżeli ktoś posiada jakiekolwiek informacje o miejscu, w którym aktualnie przebywa, niezwłocznie powinien skontaktować się z policją!

OK, ale jak on wygląda? Skąd ktoś ma wiedzieć, czy jakiś mężczyzna napotkany na ulicy to morderca, czy nie? Powinno być jakieś zdanie, że “prezentujemy portret pamięciowy” itd.

To, co zobaczyli sanitariusze, którzy właśnie przyjechali do domu numer szesnaści, zawiadomienie przez policję… Dostali informację, że są ofiary strzelaniny, ale…

Literówki. Dlaczego zdania są urwane? Ja nie widzę powodu dla takiego rozwiązania.

To nie wyglądało jak miejsce zabójstwa. To wyglądało jak miejsce brutalnego mordu. Jak miejsce do składania ofiar.

Czym się tu różni zabójstwo od mordu? Dla mnie brzmi to tak: to nie jest chleb z masłem, to jest chleb z dużą ilością masła.

nigdy wcześniej nie obcowali z takim stanem rzeczy

Ze stanem rzeczy raczej ciężko obcować – sprawdź co oznacza ten czasownik: http://sjp.pwn.pl/sjp/obcowac;2491344.html

 

Piszesz o sanitariuszach, a gdzie policja? Ktoś powinien badać miejsce zbrodni i pilnować, żeby nikt nie zatarł śladów. A tu ani słowa…

 

Drzwi otworzyły się z donośnym trzaskiem. Do noszy od razu przyskoczyli lekarze, sprawdzając podstawowe odruchy. W międzyczasie personel wszczepił mu wenflon, przez który popłynęła kroplówka ze środkiem przeciwbólowym.

Raz – kroplówka nie płynie wenflonem, ani niczym innym. Sprawdź znaczenie – http://sjp.pwn.pl/sjp/kroplowka;2475396.html

Dwa – scena jak z amerykańskiego filmu, dla mnie kompletnie niewiarygodna. Ale może znajdą się tu lekarze, czy inne osoby z większym szpitalnym doświadczeniem i rozstrzygną.

 

– Co się… Gdzie ja je­stem? – wy­szep­tał męż­czy­zna, lekko otwie­ra­jąc oczy.

– Już pan się wy­bu­dza? To nie­do­brze. Jest pan w szpi­ta­lu.

Pa­cjent otwo­rzył sze­ro­ko oczy i od­gar­nął prawą ręką koł­drę.

– Ja muszę iść! Oni są tam w domu! – Pró­bo­wał wstać, ale jego dolna część ciała od­ma­wia­ła po­słu­szeń­stwa. – Co się do cho­le­ry dzie­je. Czemu nie mogę ru­szyć no­ga­mi?!

 

Po całej nocy na bloku operacyjnym, jak rozumiem z poważnymi obrażeniami tak po prostu się budzi zupełnie przytomny? Próbuje wstawać? Nie sądzę.

 

Bez namysłu wcisnął go.

Zamieniłabym szyk: Wcisnął go bez namysłu.

 

Scena z pielęgniarką, jakby to powiedzieć, naiwna bardzo.

Nie rozumiem po co rozebrała go z góry od piżamy. Czemu to miało służyć?

Jak niby stukają kółka?

 

To tylko przykłady, których mogłabym wymienić znacznie więcej. Raczej nie wyliczę wszystkich, chcę Ci tylko wskazać, na co powinieneś zwrócić uwagę.

Ze względu na długość tekstu, przeczytam na raty i resztę opinii przekażę, jak skończę.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Teraz już wiem, jak boli serce, gdy ktoś ocenia coś, co stworzyłeś. Dziękuje za poświęcany czas mojemu dziecku. Mam nadzieje, że nikt nie obrazi się za to, że odpowiem na krytykę:

 

Finkla:

– Nie chciałem skupiać się na początku (wiem, że to głupie), gdybym mógł przeszedłbym od razu do głównego wątku, ale musiałem jakoś wprowadzić czytelnika. 

Z reszty wytłumaczyć się chyba nie mogę, bo tego nie było w zamyśle.

 

Śniąca:

– Serce boli. Ale dziękuję za wypunktowanie, mimo że błędów prawdopodobnie jest znacznie więcej.

 

Tak jak pisałem wcześniej: dziękuje za czas poświęcony na czytanie i komentarze :)

Nie, nikt się nie obraża za kulturalne odpowiadanie na krytykę. Twoje zbójeckie prawo – bronić się, nasze – narzekać. ;-)

Oczekujemy, że będziesz edytował tekst i pousuwasz te błędy, które Ci pokazano. O ile zgadzasz się z uwagami, bo wcale nie musisz.

Babska logika rządzi!

Szogu, sam w wątku powitalnym napisałeś, że przez pochwały osiadasz na laurach, a tylko krytyka motywuje Cię do pracy ;) 

Jak napisała Finkla – jak się z jakąś uwagą nie zgadzasz, to pisz w komentarzu. Nie ma nic lepszego niż dyskusja :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zga­dzam się z uwa­ga­mi Śnią­cej i Fin­kli, a od sie­bie dodam, że jak­kol­wiek opo­wia­da­nie, jak na de­biut, jest cał­kiem, cał­kiem, to gdy­byś po­sta­rał się i le­piej do­pra­co­wał tekst, by­ło­by cał­kiem nie­złe.

Naj­mniej po­do­ba mi się po­czą­tek i opi­sa­nie pro­ce­dur szpi­tal­nych – mam wra­że­nie, że nie masz o nich po­ję­cia, co mnie nie dziwi, bo i skąd masz to wie­dzieć. Nie­wia­ry­god­na wy­da­ła mi się także sy­tu­acja, kiedy to po­li­cja ocho­czo udzie­la pry­wat­ne­mu de­tek­ty­wo­wi wszel­kich in­for­ma­cji, usuwa się w cień i po­zwa­la mu bu­szo­wać na miej­scu prze­stęp­stwa.

Wy­ko­na­nie, nie­ste­ty, po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia, stąd wy­jąt­ko­wo długa ła­pan­ka. Mam jed­nak na­dzie­ję, że do­ło­żysz wszel­kich sta­rań, aby Twoje ko­lej­ne opo­wia­da­nia pre­zen­to­wa­ły się zde­cy­do­wa­nie le­piej. ;-)

 

W mię­dzy­cza­sie per­so­nel wsz­cze­pił mu we­nflon… – Wenflonu nie wszczepia się.

Sprawdź w słowniku znaczenie słowa wszczepić.

 

Plamę krwi na dy­wa­nie, jego uko­cha­ną có­recz­kę… – Plamę krwi na dy­wa­nie, swoją uko­cha­ną có­recz­kę

 

Po jego bla­dym po­licz­ku za­czę­ły spły­wać łzy. – Po jednym policzku?

 

Cze­ka­ła na re­ak­cje. – Literówka.

 

– Mogę mieć dla pana pro­po­zy­cję, która po­zwo­li panu znów nor­mal­nie żyć. […] – Nie musi pan de­cy­do­wać od razu. – Bardzo niewiarygodna scena – nie mieści mi się w głowie, że pielęgniarka składa pacjentowi ofertę dotyczącą dalszego leczenia, a ten natychmiast się zgadza. O takich sprawach rozmawia się z lekarzem/ lekarzami.

 

Wy­glą­da­ła, jakby ostat­nie zda­nie rzu­ci­ła przy­mu­so­wo… – Raczej: Wy­glą­da­ła, jakby ostat­nie zda­nie powiedziała z obowiązku

 

Go­dzi­nę póź­niej pa­cjent leżał już w zu­peł­nie innej sali. Bez żad­nych łóżek, bez okien. –To na czym leżał pacjent, skoro nie było żadnych łóżek?

 

Ścią­gnę­ła górę od jego pi­ża­my, uwa­ża­jąc, żeby nie uszko­dzić jego opa­trun­ków. Przy­naj­mniej na razie. Przy­pię­ła go pa­sa­mi do łóżka, tak aby miał jak naj­mniej­szą swo­bo­dę ru­chów. Po­chy­li­ła się nad jego twa­rzą. – Przykład nadmiaru zaimków.

 

Po­czuł. jak w jego szyję wta­pia­ją się kły bru­net­ki. – Co robi kropka między wyrazami zdania?

 

Na sku­tek in­ten­syw­ne­go wy­ry­wa­nia się, ze­rwał kilka szwów i otwo­rzył rany. – Powtórzenie.

Czy na pewno pacjent otworzył sobie rany?

 

Ubyło mu znacz­nej ilo­ści krwi, wli­cza­jąc te wy­ssa­ną – około litra. – Raczej: Stracił znaczną ilo­ści krwi, wli­cza­jąc wy­ssa­ną – około litra.

 

Trzy­mał w ręku me­ta­lo­wą blasz­kę z czymś, co przy­po­mi­na­ło spi­nacz i prze­rzu­cał co chwi­lę kart­ki. – Czy chciałeś powiedzieć, że: Trzy­mał me­ta­lo­wą podkładkę z przypiętymi kartkami, które co chwi­lę przerzucał.

Czy mógł trzymać podkładkę, nie używając rąk?

 

Dok­tor wziął spory łyk zim­nej kawy, która stała na jego biur­ku. – Czym wziął łyk?

Proponuję: Dok­tor upił spory łyk zim­nej kawy, która stała na jego biur­ku.

 

– Po­wiedz­my, że może być in­te­re­su­ją­cy, szcze­gól­nie jak zro­zu­mie, do ja­kiej po­tę­gi otwo­rzy­łam mu drogę. – krę­ci­ła ko­smyk wło­sów… – Po kropce nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Cicho grał jazz. – Jazz, jako że to rodzaj muzyki, nie mógł grać. Muzyka nie gra.

Proponuję: Było słychać cichy jazz.

 

Pa­no­wał pół­mrok – ide­al­ne wa­run­ki do knu­cia, kon­spi­ro­wa­nia lub za­głę­bia­nia się w mrocz­ne od­mę­ty wła­snej oso­bo­wo­ści. Przy jed­nym z nich sie­dział Moder. – Z tego wynika, że Moder siedział przy mrocznym odmęcie własnej osobowości. ;-)

 

Kon­tem­plo­wał, przy fi­li­żan­ce, nad tym, czy jesz­cze jest czło­wie­kiem, czy już po­two­rem.Kon­tem­plo­wał, przy fi­li­żan­ce, czy jesz­cze jest czło­wie­kiem, czy już po­two­rem.

Kontemplujemy coś, nie nad czymś.

 

O drew­nia­ną pod­ło­gę stu­ka­ły ryt­micz­nie ob­ca­sy szpi­lek. – Wystarczy: O drew­nia­ną pod­ło­gę rytmicznie stu­ka­ły szpi­lki.

 

Zdzi­wił go za to wy­gląd ko­bie­ty, która ubra­na w czar­no ró­żo­wą, ob­ci­słą su­kien­kę… – …która ubra­na w czar­no-ró­żo­wą, ob­ci­słą su­kien­kę

 

Skrzy­żo­wał ręce na pier­si i cze­kał na re­ak­cje ko­bie­ty… – Literówka.

 

a ra­czej izo­lat­ce.– Spoj­rzał do pu­stej fi­li­żan­ki. – Brak spacji po pierwszej kropce.

 

W pól do siód­mej.Wpół do siód­mej.

 

Gdzie idzie­my?Dokąd idzie­my?

 

Ko­bie­ta ogar­nę­ła go gar­dzą­cym spoj­rze­niem… – Raczej: Ko­bie­ta spojrzała na niego pogardliwie.

 

– No chodź rzesz wresz­cie. – Raczej: – No, chodź żeż wresz­cie. Lub: – No, chodźże wreszcie.

Nie rzesz, a żeż.

 

Chyba nie chce. – Literówka.

 

Mi­le­na otwo­rzy­ła ogrom­ne drzwi, jakby były zro­bio­ne z pa­pie­ru. Za drzwia­mi znaj­do­wał się pokój. – Powtórzenie.

 

Po ty­go­dniu spę­dzo­nym w ośrod­ku wy­po­czyn­ko­wo–ba­daw­czym… – Po ty­go­dniu spę­dzo­nym w ośrod­ku wy­po­czyn­ko­wo-ba­daw­czym

W tego typu konstrukcjach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

Po­wie­dział Moder, ze sto­ic­kim spo­ko­jem i opa­no­wa­niem… – Spokójopanowanie to synonimy.

 

Zro­bię to. Za­bi­je, za­szlach­tu­je, roz­człon­ku­je I przy­nio­sę ciało w worku na śmie­ci. – Literówki.

 

Ma­to­wo czar­ny De­sert Eagle.Ma­to­wy, czar­ny de­sert eagle.

Nazwy broni piszemy małą literą. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Mia taki model, srebr­ny, rów­nież tego sa­me­go ka­li­bru. – Literówka.

 

Na dwo­rze prze­ja­śnia­ło się, mimo że był ranek. – Czyżby ranek był przeszkodą w klarowaniu się pogody?

 

Z tej samej tecz­ki wy­cią­gnął skó­rza­ną ka­bu­rę i przy­cze­pił ją do lewej stro­ny paska. – Skąd Moder wziął teczkę? Wcześniej jej nie miał.

Lewa strona paska, to ta niewidoczna. Czy można do niej przyczepić kaburę?

 

Moder zwró­cił uwagę na kolor oczu – czer­wo­no–szare.Moder zwró­cił uwagę na kolor oczu – czer­wo­no-szare.

 

– Prze­cież to nie moż­li­we… – szep­nął.– Prze­cież to niemoż­li­we… – szep­nął.

 

Od­pa­lił pa­pie­ro­sa, za­cią­gnął się, wy­pu­ścił dużą chmu­rę dumy. – Tak, nadmiar dumy może przeszkadzać, czasem trzeba trochę jej wypuścić. Zabawna literówka. ;-)

Pewnie miało być: Za­pa­lił pa­pie­ro­sa, za­cią­gnął się, wy­pu­ścił dużą chmu­rę dymu.

Można odpalić papierosa od innego, już palącego się. Zapałką lub zapalniczką papierosa zapala się.

 

W końcu to ja byłem tym sław­nym de­tek­ty­wem, Ni­ko­la­sem Moder. – …Ni­ko­la­sem Moderem.

Nazwiska odmienia się.

 

– Chyba jed­nak spró­bu­je w innym domku. – Literówka.

 

Na po­dwór­ku,

w pia­skow­ni­cy ba­wi­ła się dziew­czyn­ka. Wszedł po kilku schod­kach i za­pu­kał do drzwi. – Z tego wynika że była to piaskownica ze schodkami i drzwiami. ;-)

Zbędny enter.

 

Tylko szyb­ko, bo obiad robie. – Literówka.

 

Witam panią. – Skło­nił się lekko, ale za­uwa­żal­nie. – Raczej: – Dzień dobry pani. – Skło­nił się lekko, ale za­uwa­żal­nie.

Wita ten, kto przyjmuje przybyłego.

 

– Prze­pra­szam, że nie­po­ko­je. – Literówka.

 

– To ta­ki­mi spra­wa­mi nie zaj­muj się po­li­cja albo straż miej­ska? – Literówka.

 

Do­wi­dze­nia panu.Do ­wi­dze­nia panu.

 

Zszedł ze schod­ków i pod­szedł do dziew­czyn­ki… – Powtórzenie.

Proponuję: Zszedł ze schod­ków i zbliżył się do dziew­czyn­ki

 

– Wczo­raj, gdy byłam z moim Ru­fu­skiem w parku, zo­ba­czy­łam coś strasz­ne­go

i ucie­kłam. – Zbędny enter.

 

Dziew­czyn­ka szy­ko­wa­ła się do opo­wie­dze­nia dłu­giej hi­sto­rii jej zamku… – Dziew­czyn­ka szy­ko­wa­ła się do opo­wie­dze­nia dłu­giej hi­sto­rii swojego zamku

 

Jak można tak skrzyw­dzić dziec­ko I dać mu na imię dże­si­ka? – Dlaczego w środku zdania jest wielka litera, a imię napisano małą?

 

Ko­lej­ny domek nie wy­róż­niał się od po­zo­sta­łych.Ko­lej­ny domek nie róż­nił się od po­zo­sta­łych. Lub: Ko­lej­ny domek nie wy­róż­niał się wśród/ spośród po­zo­sta­łych.

 

Wy­cią­gnął z brą­zo­wej pacz­ki ostat­nie­go Ca­me­la.Wy­cią­gnął z brą­zo­wej pacz­ki ostat­nie­go ca­me­la.

 

Pa­mię­tam, jak jesz­cze z moim ojcem rą­ba­li­śmy drze­wo na opał.Pa­mię­tam, jak jesz­cze z moim ojcem rą­ba­li­śmy dre­wno na opał.

 

–Po­dej­rza­ne­go? – Brak spacji po półpauzie.

 

–Cho­ciaż ostat­nio nie widzę żad­nych kun­dli… – Brak spacji po półpauzie.

 

ukła­dał sobie w gło­wie, wy­cho­dząc na ulice. – Literówka.

 

Gdy go zo­ba­czy­ła, roz­dar­ła nie­na­tu­ral­nie szczę­kę i krzyk­nę­ła. – Jak się rozdziera szczękę?

Pewnie miało być: Gdy go zo­ba­czy­ła, roz­war­ła nie­na­tu­ral­nie szczę­kę i krzyk­nę­ła.

 

–Po­mo­cy. – Brak spacji po półpauzie.

 

Obu­dził się w swoim łóżku. Cały spo­co­ny. Jedna z po­du­szek le­ża­ła na ziemi, a prze­ście­ra­dło było cał­ko­wi­cie roz­wa­lo­ne. – W pokoju nie było podłogi?

Proponuję w ostatnim zdaniu: Jedna z po­du­szek le­ża­ła na podłodze, a prze­ście­ra­dło było cał­ko­wi­cie skopane.

 

Le­ża­ła na nim pacz­ka nie­otwar­tych Ca­me­li… – Le­ża­ła na nim pacz­ka nie­otwar­tych ca­me­li

 

Mu­sisz w końcu za­cząć żywic się na­szym je­dze­niem. – Literówka.

 

Wole umrzeć z głodu – po­wie­dział pew­nie. – Literówka.

 

Wiesz, czemu pra­cu­je w szpi­ta­lu? – Literówka.

 

Na ra­do­ści, którą osoby ema­nu­ją, gdy wy­zdro­wie­ją lub ich bli­ska ozdo­ba prze­ży­je. – Istotnie, przeżycie bliskiej ozdoby potrafi napełnić uzasadnioną radością. ;-)

 

Ta emo­cja wy­glą­da jak para, uno­szą­ca się na ludź­mi… – Literówka.

 

Wszyst­ko było w po­rząd­ku, do czasu aż mu­siał zjeść pierw­szą szybę. Nigdy jej jed­nak nie do­koń­czył, bo ka­wał­ki drew­na tak po­ka­le­czy­ły mu wnętrz­no­ści… – Jak to możliwe, że jadł szkło, a pokaleczyło go drewno?

 

De­tek­tyw otwo­rzył pacz­kę Ca­me­li.De­tek­tyw otwo­rzył pacz­kę Ca­me­li.

 

Od­pa­lił pa­pie­ro­sa i wes­tchnął.Zapa­lił pa­pie­ro­sa i wes­tchnął.

 

Mi­le­na nie kła­ma­ła, smak … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Wam­pi­rzy­ca nie wspo­mnia­ła jed­nak, że samo ze­tknię­ciem się z tym pły­nem… – Literówka.

 

Wziął ogrom­ny łyk, ale kawa prze­pły­nę­ła przez gar­dło… – Wypił ogrom­ny łyk, ale kawa prze­pły­nę­ła przez gar­dło

 

tak jakby ktoś przy­wa­lił mu w nią kijem ba­se­bal­lo­wym. – Raczej: …tak jakby ktoś przy­wa­lił mu w nią kijem bejsbolo­wym.

Używamy wersji spolszczonej.

 

Chwy­cił się za głowę, od­giął ja do tyłu, otwo­rzył nie­na­tu­ral­nie szczę­kę i krzyk­nął. – W jaki sposób otwiera się szczękę?

 

Po­pa­trzył jej głę­bo­ko w oczy, swoim pu­stym, na pół znu­dzo­nym spoj­rze­niem. – Czy na pewno patrzył spojrzeniem?

 

Z jego brą­zo­wych oczy zni­kła ja­ka­kol­wiek ra­dość. – Literówka.

 

W–w cen­trum zna­le­zio­no c–ciało dziew­czyn­ki.W-w cen­trum zna­le­zio­no c-ciało dziew­czyn­ki.

Do zapisy jąkania używany dywizu, nie półpauzy.

 

– Prze–prze­ra­szam. – – Prze-prze­ra­szam.

 

od­dzie­la­ła biało–nie­bie­ska taśma z na­pi­sa­mi „Po­li­cja oraz kilku po­li­cjan­tów. – Powtórzenie.

Proponuję: …od­dzie­la­ła biało-nie­bie­ska taśma z na­pi­sa­mi „Po­li­cja” oraz kilku funkcjonariuszy.

 

W ka­ret­ce sie­dzia­ła blond włosa dziew­czyn­ka… – W ka­ret­ce sie­dzia­ła blondwłosa dziew­czyn­ka

 

Chwi­le potem tłum znowu ucichł. – Literówka.

 

T–tak. Ale… Ale…T-tak. Ale… Ale

 

gdy nagle z tej ulicz­ki coś szarp­nę­ło ją za włosy. – Skąd wiadomo, że coś było z tej uliczki?

 

Gdyby ktoś chciał spi­sać pro­ble­my, jakie do­ty­ka­ją to mia­sto… – Gdyby ktoś chciał spi­sać pro­ble­my, które do­ty­ka­ją to mia­sto

 

Zo­ba­czył kro­pel­ki krwi mię­dzy ka­mie­ni­stą drogą. – Gdzie kamienista droga ma rzeczone między?

 

Moder strze­pał po­piół z dru­gie­go pa­pie­ro­sa.Moder strze­pnął po­piół z dru­gie­go pa­pie­ro­sa.

 

De­tek­tyw wy­pu­ścił chmu­rę dymu i spoj­rzał z po­li­to­wa­niem na agen­ta. Męż­czy­zna spu­ścił wzrok… – Powtórzenie.

 

Upa­dła. Agent za­trzy­mał się oby pomóc jej wstać. Miała spuch­nię­tą kost­kę. – Kiedy kostka zdążyła spuchnąć?

 

Bał się, cho­ciaż­by ode­rwać wzro­ku od ziemi. Bał się, cho­ciaż­by ode­rwać wzro­k od ziemi.

 

Moder od­pa­lił pa­pie­ro­sa, spa­lił go szyb­ko i wy­cią­gnął ko­lej­ne­go.Moder za­pa­lił pa­pie­ro­sa, wypa­lił go szyb­ko i wy­cią­gnął ko­lej­ne­go.

 

a bar­man wró­cił do czysz­cze­nia sprzę­tu. – Raczej: …a bar­man wró­cił do czysz­cze­nia szkła.

 

Na­piął mię­śnie bi­cep­sa… – Masło maślane. O ile mi wiadomo, biceps jest mięśniem.

Wystarczy: Napiął biceps.

 

Ubrał ma­ry­nar­kę, którą jak się oka­za­ło, zo­sta­wił na łóżku. – W co ubrał marynarkę???

Marynarkę, tak jak każdą inna odzież można włożyć, założyć, przywdziać, odziać się w nią, wystroić się, ubrać się, ale nigdy, przenigdy nie można ubrać marynarki!!!

Za ubieranie ubrań grozi surowa kara – trzy godziny klęczenia na grochu, twarzą do ściany i z rękami w górze!

 

Pod­sta­rza­łą już Nokię.Pod­sta­rza­łą już nokię.

 

Musi się pan szyb­ko wziąść do ro­bo­ty.Musi pan szyb­ko wziąć się do ro­bo­ty.

 

Nie wiem, kto ją po­rwał, była wtedy w kuch­ni, gdy usły­sza­łam krzyk mojej małej… – Literówka.

 

miał w sercu na­dzie­je, że wię­cej niż o dwa­dzie­ścia minut. – Literówka.

 

Chwi­le potem do­łą­czy­ło do niej kilku są­sia­dów. – Literówka.

 

„O ile to bę­dzie mój cel, bo rów­nie do­brze to może być co­kol­wiek”… – Wcześniej o Celu pisałeś wielką literą.

 

to przy­naj­mniej jego cel po­ku­si się… – Jak wyżej.

 

Nie­ste­ty za­wiódł się ko­lej­ny raz i szyb­ko wró­cił z po­wro­tem do miej­sca… – Masło maślane. Czy można wrócić bez powrotu?

Wystarczy: Nie­ste­ty za­wiódł się ko­lej­ny raz i szyb­ko wró­cił do miej­sca

 

Minął kol­cza­ste krza­ki, po­ła­cie prze­bi­śnie­gów i nie­bie­skich kro­ku­sów. – Nie ma niebieskich krokusów. Krokusy bywają fioletowe lub liliowe.

 

Gdy zo­ba­czy­ła Mo­de­ra, wy­bu­chła pła­czem jesz­cze moc­niej… – Gdy zo­ba­czy­ła Mo­de­ra, wy­bu­chnęła pła­czem jesz­cze moc­niej

 

znów usły­szał płacz. Bar­dzo gło­śny. Po­biegł. Na ziemi le­ża­ła dziew­czyn­ka. Gdy zo­ba­czy­ła Mo­de­ra, wy­bu­chła pła­czem jesz­cze moc­niej, co zi­ry­to­wa­ło de­tek­ty­wa. Pod­szedł do niej. – Nic ci nie jest? – Chciał pod­nieść pła­czą­cą dziew­czyn­kę. Nagle, za­miast pła­kać… – Powtórzenia.

 

Ro­zej­rzał się w pa­ni­ce w około sie­bie. Ro­zej­rzał się w pa­ni­ce wokoło sie­bie.

 

Szyb­ko prze­ana­li­zo­wał fakty, gdy jego opo­nent stał zdy­sza­ny. „Naj­wy­raź­niej takie szyb­kie ude­rze­nia… – Powtórzenie.

 

De­tek­tyw uśmiech­nął się gar­dzą­co. – Raczej: De­tek­tyw uśmiech­nął się wzgardliwie.

 

– Po­zbę­dę się wszyst­kich zwie­rząt tobie po­dob­nym! – Po­zbę­dę się wszyst­kich zwie­rząt tobie po­dob­nych!

 

Po­czuł jak jego serce za­czę­ło bić szyb­ciej i moc­niej, jego oczy stały się nie­na­tu­ral­nie czer­wo­ne. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

De­tek­tyw od­pa­lił pa­pie­ro­sa.De­tek­tyw za­pa­lił pa­pie­ro­sa.

 

Spoj­rzał na klę­czą­ce­go wam­pi­ra, któ­re­mu oczy świe­ci­ły jesz­cze moc­niej. – …któ­re­go oczy świe­ci­ły jesz­cze moc­niej.

 

Po wszyst­kim przedep­tał pa­pie­ro­sa… – Literówka.

 

Uklęk­nął przed swoim celem.Uklęk­nął przed swoim Celem.

 

Po­cią­gnął za spust.Po­cią­gnął spust.

 

Nie usły­szał jed­nak ani wy­strza­ły… – Literówka.

 

Cią­gnę­ła za sobą ślicz­ną, bar­dzo ko­szą­ca woń per­fum i cha­rak­te­ry­stycz­ne stu­ka­nie szpi­lek. – Zabawna literówka – woń pewnie tak kosiła, że aż ścinała z nóg. ;-)

Nie wydaje mi się, by szpilki mogły stukać na wilgotnej ziemi wokół strumienia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ponieważ cała łapanka nie zmieściła się, jestem zmuszona dodać kolejny komentarz.

 

Co rusz zer­ka­ła przez okna w domu, wy­pa­tru­jąc de­tek­ty­wa… – Czy kobieta, będąc w domu, mogła wyglądać przez okna nie w domu?

 

Za­ło­ży­ła klap­ki i szyb­ko wy­bie­gła na dwór… – W klapkach nie można biec szybko.

 

– No, w każ­dym bądź razie.– No, w każ­dym razie.

 

A jed­nak te iry­tu­ją­ce uczu­cie nie da­wa­ło mu spo­ko­ju.A jed­nak to iry­tu­ją­ce uczu­cie nie da­wa­ło mu spo­ko­ju.

 

Sta­rał się zabić je, śpie­wa­jąc w my­ślach swoja ulu­bio­ną pio­sen­kę. – Literówka.

 

czy na pewno nikt za nim nie idzie. Gdy się upew­nił, że jest sam, wszedł w mur. Prze­szedł przez szary ko­ry­tarz aż do so­lid­nych drzwi. Tym razem szedł bez Mi­le­ny. – Powtórzenia.

 

Bra­wu­ro­wo wy­ko­nał pan swoje za­da­nie. Gra­tu­lu­je! – Literówka.

 

De­tek­tyw do­siał się po prze­ciw­nej stro­nie. – Skutkiem czego niebawem wyrósł tam łan dorodnych detektywów. ;-)

Kolejna zabawna literówka.

 

Wróć­my jed­nak do Pań­skie­go za­da­nia.Wróć­my jed­nak do pań­skie­go za­da­nia.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

w ręce trzy­mał bu­tel­kę wody, którą wrę­czył chwi­le potem Mo­de­ro­wi. – Literówka.

 

Na mo­ment prze­stał my­śleć o wszyst­kim i sku­pił się kon­kret­nie na sło­wach wam­pi­ra. Wszyst­ko wy­da­je mu się zbyt nie­ja­sne. Od­chrząk­nąłza­czął.– Dlaczego zmieniasz czas?

 

za­ry­zy­ku­je stwier­dze­nie, że nawet bar­dzo wy­so­ko opro­cen­to­wa­ne… – Literówka.

 

wpła­ci­li­ście na nie nie­zna­ną mi kwotę pie­nięż­ną. – Masło maślane. Kwota, to pewna ilość pieniędzy.

Wystarczy: …wpła­ci­li­ście na nie nie­zna­ną mi kwotę.

 

jakby miał je wy­uczo­ne na pa­mięć lub czy­tał je z kart­ki. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

Nie­ko­niecz­nie na raz.Nie­ko­niecz­nie naraz.

 

Do­brze, je­że­li by­li­by żywi. – Raczej: Do­brze, żeby by­li­ żywi.

 

bra­na jak zwy­kle w ob­ci­słą, czar­no–ró­żo­wą, su­kien­kę. – …ubra­na jak zwy­kle w ob­ci­słą, czar­no-ró­żo­wą, su­kien­kę.

 

Bez słowa od­pa­lił pa­pie­ro­sa… – Bez słowa za­pa­lił pa­pie­ro­sa

 

Ge­stem przy­wo­łał kel­ne­ra, który chwi­le póź­niej przy­niósł wino. – Literówka.

 

Mi­le­na za­ło­ży­ła nogę na nogę, bacz­nie ob­ser­wu­jąc męż­czy­zną. – Literówka.

 

W ciszy czy­tał ety­kie­tę na bu­tel­ce, mimo że kom­plet­nie nie po­tra­fił Por­tu­gal­skie­go.W ciszy czy­tał ety­kie­tę na bu­tel­ce, mimo że kom­plet­nie nie znał portugalskiego.

 

Po krót­kim ocze­ki­wa­niu w ciszy, spę­dzo­nym na po­dzi­wia­niu wi­do­ków za oknem, ma­syw­ne drzwi otwo­rzy­ły się na oścież i do sa­lo­nu we­szła skąpo, ale ele­ganc­ko ubra­na po­ko­jów­ka. – Dlatego drzwi już nie musiały podziwiać widoków za oknem, mogły zachwycać się skąpo odzianą pokojówką. ;-)

 

–Bar­dzo smacz­na. – Brak spacji po półpauzie.

 

Równo sko­szo­ny traw­nik, prze­ry­wa­ny kil­ko­ma piasz­czy­sty­mi ścież­ka­mi, zwień­cza­ła biała fon­tan­na… – Sprawdź znaczenie słowa zwieńczać, a dowiesz się, dlaczego fontanna nie może zwieńczeniem trawnika.

 

–Alu­card, nie są­dzi­łem, że je­steś takim idio­tą… – Brak spacji po półpauzie.

 

Alu­card ode­tchnął głę­bo­ko, po czym wy­buchł sztucz­nym śmie­chem. – …po czym wy­buchnął sztucz­nym śmie­chem.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Łał, tego się nie spodziewałem. Większość z tych uwag oczywiście się zgadza, ale kilka wyjaśnię: 

– “Wyciągnął z brązowej paczki ostatniego Camela. – Wyciągnął z brązowej paczki ostatniego camela”. – nazw własnych nie piszemy wielką literą?

– “Upadła. Agent zatrzymał się oby pomóc jej wstać. Miała spuchniętą kostkę. – Kiedy kostka zdążyła spuchnąć?” – wydaje mi się, że praktycznie momentalnie kostka puchnie po skręceniu. 

– “Musi się pan szybko wziąść do roboty. – Musi pan szybko wziąć się do roboty.”,  “– No, w każdym bądź razie. – – No, w każdym razie.” – chciałem w ten sposób podkreślić głupotę matki, czyli błędy zrobione specjalnie

– “Minął kolczaste krzaki, połacie przebiśniegów i niebieskich krokusów. – Nie ma niebieskich krokusów. Krokusy bywają fioletowe lub liliowe.” – no ja przepraszam bardzo: http://www.mojsklepogrodniczy.pl/index.php?/Rosliny-cebulowe/Krokusy/Korkus-wedlug-koloru/Niebieskie-odmiany-krokusa http://rosliny.urzadzamy.pl/baza-roslin/cebulowe/krokus,2_486/ – pamiętam, że jeszcze to googlowałem, gdy pisałem

 

Jeszcze pytanie na koniec: w jaki sposób powinienem poprawić tekst? W sensie, czy podmienić ten istniejący, zrobić nowy temat, czy to redakcja stricte tylko do mojego pliku?

 

E: zapomniałbym: te niepotrzebne entery to wynik justowania tekstu i usuwania wyrazów jednoliterowych z końca linijek.

Kostka potrzebuje kilku minut na spuchnięcie. Jeśli skręcenie lekkie, to nawet kilku godzin.

Bodajże z prawej strony masz napis “edytuj”. Klikasz, zmieniasz, co trzeba, klikasz, że już gotowe.

Babska logika rządzi!

Wy­cią­gnął z brą­zo­wej pacz­ki ostat­nie­go ca­me­la”. – nazw wła­snych nie pi­sze­my wiel­ką li­te­rą?

W przypadku papierosów obowiązują takie same zasady, jak w przypadku nazw wytworów przemysłowych, m.in. pojazdów czy broni. Zajrzyj tutaj: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745 lub tu: http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

wy­da­je mi się, że prak­tycz­nie mo­men­tal­nie kost­ka puch­nie po skrę­ce­niu. 

Widzę, że w sprawie puchnięcia kostki wypowiedziała się już Finkla. Dziękuję. :-)

Z moich doświadczeń osobistych: Kiedyś, w czasie robienia zakupów, skręciłam kostkę, poczułam ból, ale po chwili minął. Chyba ze dwie godziny łaziłam jeszcze po sklepach i dopiero po powrocie do domu, kiedy chwilę posiedziałam, kostka przypomniała o sobie opuchlizną i bólem. Skończyło się trzema tygodniami w gipsie. ;-)

 

chcia­łem w ten spo­sób pod­kre­ślić głu­po­tę matki, czyli błędy zro­bio­ne spe­cjal­nie

OK. Rozumiem i przyjmuje do wiadomości.

 

 

Jak długo żyję, nigdy nie widziałam niebieskich krokusów. Mam oczywiście na myśli krokusy rosnące w warunkach naturalnych. Widziałam białe, żółte i fioletowe – w całej gamie odcieni, także dwubarwne i z prążkami, ale nie miałam szczęścia widzieć krokusów niebieskich.

Nie wykluczam, że te na ilustracjach są specjalnie wyhodowanymi odmianami. Może specjalnie barwione, jak na przykład niektóre odmiany chryzantem gałązkowych.

Nie wykluczam też możliwości, że dla niektórych osób odcienie fioletu są niebieskie.

 

W sprawie poprawienia tekstu także wyręczyła mnie Finkla. Dziękuję. :-)

 

Szogu, bardzo się cieszę, że uwagi przydały się, że uważasz je za pomocne.

Jestem przekonana, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane coraz lepiej. :-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Co człowiek to inna kostka – ja na przykład, gdy skręcę kostkę, to ból czuje od razu i przechodzi dopiero gdzieś następnego dnia (albo za dwa).  Tylko, że jak ja skręcę kostkę, to przeważnie dość mocno i często z nadpęknięciem. Mniejsza. Zmienię aby nie było problemów :D

 

Dzisiaj mam zamiar wziąć się za poprawki.

Chwalebne postanowienie, Szogu. :-)

No i, na bogów, uważaj na kostki!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka