
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Zakonnik nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się w akompaniamencie cichego skrzypnięcia. Wszedł do okrągłego pomieszczenia w niczym nie przypominającego bibliotecznej sali. Onyksowy słup, we wnętrzu którego się znajdował oświetlony był jedynie blaskiem błękitnych świec i pochodni ciągnących się w górę aż do granic nieskończoności. Oczy Lokaina rozjarzyły się żółtym światłem.
Pod ścianami zauważył stosy ciał. Potwornie oszpecone, nagie, poobdzierane ze skóry korpusy piętrzyły się na doprawdy imponująca wysokość. Niektóre z nich, te które były już odpowiednio spreparowane, wisiały na hakach zwisających z bezkresnej pustki sufitu.
– Wiem, że nie będą dla Ciebie przeciwnikiem.
– Jesteś tym którego nazywają Królem Lalek? – Zapytał mnich, chociaż nikogo nie było w zasięgu wzroku.
– Tak – Odparł – Jestem Bogiem Marionetek.
– Bogiem? – Rzucił z wzgardą Lokain – A gdzie Twoi wyznawcy?
– Moi wyznawcy?– Oburzył sie tamten – Spójrz dookoła! Po co komu wyznawcy jeśli może sobie złożyć tyle ofiar?
Mnich zamilkł. Zerwał z siebie habit odsłaniając ciało, odziane w skórzaną wariację Kiltu oraz płócienną nordycką koszulę.
– Ran Dori – Wyszeptał.
Znów dzierżył w dłoniach swoje ostrze. Wybił się w powietrze i manewrując pomiędzy łańcuchami pomknął ku szczytowi wierzy.
Przeraźliwy, szaleńczy chichot wypełnił donośnym echem obsydianowy cylinder.
– Występujesz przeciwko mej Boskości – Warknął Lalkarz – Pozwól, że pokażę ci gdzie jest twoje miejsce.
Lokain skrzywił się drwiąco.
Przekręcił się w locie i dotknął stopami sufitu, odbijając się w stronę tarasu na którym stał Bóg.
Lalkarz zrobił krok do tyłu i rzucił się w otchłań rozkładając ręce w geście Jezusa z Rio. Mnich parsknął śmiechem.
– Widzę, że masz kompleks zbawiciela! – Ryknął, przekrzykując ogłuszający huk wiatru – Zasmakuj więc mocy prawdziwego Bogai!
Obsydianowe mury zniknęły.
Źrenice Lalkarza rozszerzyły się z przerażenia. Tuż pod nimi, z każdą sekundą nieubłaganie rósł ośnieżony ląd. Obaj nieustannie przebijali się przez kolejne warstwy chmur. Sparaliżowany strachem Bóg Marionetek i Ojciec Lokain szarżujący na niego z powietrza.
– Loki… – Wyszeptał Lalkarz.
Bóg Kłamstw uśmiechnął się z politowaniem. Jego czarne włosy zmieniły się w burze gęstych, jasnych loków. Wyglądał teraz niczym oszalały z furii piekielny cherubin pędzący ku spotkaniu ze swoim przeznaczeniem.
Nagi tors, swoją imponującą wspaniałością bez trudu dorównałby swoją dziką i brutalną urodą korpusom antycznych mężów. Dwoje potężnych ramion niczym żelazne sploty muskuł drgających pod idealnie gładką skórą przy najdrobniejszym nawet poruszeniu, konkurować by mogły swoją naturalnością i pięknością z samym chociażby Apollinem, który przecież od wieków postrzegany był jako bóstwo nieprzeciętnej urody i urokliwości. Uda i łydki, niczym dwa potężne filary kunsztownie wyrzeźbione przez samego Fidiasza aby utrzymywać Boga w równowadze, tak niesamowicie wyprofilowane, ale jednak zachowujące swój niekiełznany i dziki charakter, były niczym podmuch wiatru ponad falami roztrzaskującymi się o klify północy. Mimo pozornej delikatności i kruchości potrafiły stać się wystarczająco potężne i mocne aby strącić nieuważnego obserwatora we wzburzoną otchłań oceanu, skazując go na śmierć pośród bezkresu lodowatej wody. Sam Achilles zawstydziłby się patrząc na postać Lokiego, sama Afrodyta zakochałaby się w tej uroczej, dziecięcej wręcz, buzi nieskażonej żadnym, najmniejszym nawet, mankamentem. Błękitne oczy pulsowały delikatnie i tajemniczo wszystkimi kolorami tęczy, pukle złocistych włosów rozwiane przez podmuchy wiatru przywodziły na myśl łany dojrzewającego zboża. Wąskie usta, w kolorze niezbyt intensywnego pastelowego różu można by porównać do tryumfalnego łuku który mimo swojego skromnego wyglądu nie pozwala przejść obok siebie obojętnie budząc podziw i uznanie przechodniów. Sam owal jego idealnej, miejscami nieco surowej twarzy, można by określić mianem jednego z cudów anatomicznego świata. Każdy najdrobniejszy szczegół jego boskiego oblicza zajmował miejsce które było dla niego najlepsze.
Niesamowitość jego urody uderzyła nawet Lalkarza.
– Loki… – Powtórzył z podziwem i przerażeniem – Loki…
Ojciec Fenrisa obnażył szereg białych zębów. Chwycił swój miecz oburącz i wykonał cios. Smuga ciepłej krwi rozkwitła na jego nieskazitelnie pięknych piersiach. Szum wiatru ustał. Bóg Marionetek powoli odpływał. Ziemia była już całkiem blisko. Poczuł jak jego ciało uderza w twardą, skutą lodem ziemię. Usłyszał huk. Ostatkiem sił dojrzał Boga Kłamcę lądującego z gracją tuż obok niego. Oblizał wargi. Słodka krew zalewała mu usta. Powoli zamknął oczy.
– Zawiodłem – Wyszeptał, zanim jego ciało, zmieniło się w kałużę brudnej, czarnej wody.
***
Teddy Scotley miał nie lada łamigłówkę. Jedyne ciało które udało mu się odnaleźć leżało w zrujnowanej komórce, pełniącej funkcję szopy na narzędzia. Pośród poprzewracanych regałów, na stercie grabi i pojedynczych kartek, spoczywały rozrzucone w nieładzie zwłoki młodego człowieka.
– Co go zabiło? – Spytał porucznik, spoglądając w stronę lekarza wykonującego oględziny.
– Trudno to jednoznacznie określić Scotley – Wychudzony medyk zawahał się – Wygląda na to, że po prostu umarł.
– Na Boga! Fournier! – Mundurowy wpadł mu w słowo głosem pełnym skrajnego wyrzutu i nieukrywanego rozgoryczenia – Umarł ? Nie dziś! Macie coś znaleźć i nie obchodzi mnie co to będzie! Otruj go jeśli nie masz żadnego pomysłu na śmierć!
– Trucizna, nie rozprowadzi się po organizmie. Nawet konował wyczuje podstęp – Staruszek skrzywił się przepraszająco.
– Więc utnę mu ten jego durny łeb! – Warknął policjant chwytając za pobliski szpadel.
– Scotley! – Zmanierowany młodzieńczy głos niemalże zmroził porucznika – Chyba nie zamierzasz właśnie odrąbać głowy temu nieszczęśnikowi? Co ja mam napisać w raporcie?
Theodore Scotley odstawił narzędzie i spojrzał na Gońca Królowej. Elegancki rudowłosy mężczyzna podał mu zalakowaną kopertę Scotland Yardu.
– Wracaj do Londynu Scotley. Siądź wygodnie w fotelu i napij się kawy.
Mundurowy zamarł. W jednej chwili z dumnego, starszego porucznika zamienił się w pokracznego, bezbronnego dziadka. Słowa, identyczne z tymi które usłyszał dziś rano wstrząsnęły nim do głębi. Nie był już jednym z najlepszych śledczych.
Nigdy nie był.
– Tak… Ja… Chyba macie rację. Ja… Nie wiem co we mnie wstąpiło. Przepraszam cię Fournier – Odwrócił się i poczłapał do wyjścia.
Goniec podszedł do okna obserwując jak mundurowy wsiada do powozu i znika na horyzoncie.
Fournier uśmiechnął się. Szare włosy, stawały się jaśniejsze i dłuższe. Twarz piękniała, a ciało rosło. Po chwili Lekarz zniknął, a w jego miejscu wysrósł Loki.
– Jesteś naiwnym idiotą Scotley – Rzucił Bóg Kłamstw – Mówiłem ci rano żebyś to zostawił, ale uparłeś się na to swoje głupie dochodzenie.
– Jesteś taki sam jak on – Goniec roześmiał się perliście.
Loki nie wyglądał na zaskoczonego.
– Hermes! – Wykrzyknął niemal radośnie – Co cię tutaj sprowadza, mój ukochany przyjacielu? Chyba nie przebyłeś całej tej drogi, żeby mi pomóc?
– Pluton kazał przekazać, że dostał Boga.
– Wspaniale! – Z uśmiechem nadzwyjczajnego podniecenia Bóg Kłamstw przyklasnął w dłonie.
– Czyżbyś znów miał wątpliwości dotyczące swojej seksualności, o ile w ogóle można w twoim przypadku mówić o czymś takim jak, szczątkowa chociaż, płciowość? – Wykrztusił sucho Olimpijski Posłaniec, siląc się na uprzejmy ton.
– Ależ skąd mój drogi! – Loki był teraz szczupłą, blondynką o brązowej cerze i ogromnych zielonych oczach. Zbliżył się do Hermesa i pocałował go w policzek.
Bóg kupców zamilkł. Stał jeszcze z rozwartymi ustami kiedy Loki powrócił do swojej postaci. Żółtymi oczami spojrzał na swojego towarzysza.
Nikt nie wiedział jakie wyjątkowe relacje łączyły tych dwóch. Bóg Kłamca był dla młodego Hermesa niczym ojciec, brat i kochanek, zawsze przy nim, służył mu radą i umiejętnościami, wiedzą i doświadczeniem, dbał o niego i pilnował go. Boski Posłaniec był chyba jedyną osobą która mogła być pewna że Loki nigdy nie obróci się przeciwko niej.
– Loki… – Mruknął w końcu Hermes – Tęskniłem za tobą.
– Jesteś małym ignorantem, Hermesie.
– Wiem – Odparł z szerokim uśmiechem, obracając w palcach Kaduceusz.
– A więc wyruszamy do Hadesu – Loki, przeciągnął się leniwie – Im szybciej tam wejdę, tym szybciej będę mógł stamtąd wyjść.
– A ciało? – Zapytał nieśmiało Opiekun Kupców.
– Jakie ciało? – Oburzył się Bóg Kłamca patrząc na znikającą iluzję rozrzuconą pomiędzy grabiami i workami z ziemią.
C.D być może N.
wywal duze litery w wyrazach typu ,,Cię'', ,,Tobą''! to nie list!
“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”
Duże litery wywalone, aczkolwiek tak jak można sie kłócić o to, że kropki się nie stawia jeśli jest nawias, tak i myślę, że te duże litery można by przełknąć jako podkreślenie relacji łączących postacie. No ale mimo wszystko dziękuje z kostrukcyjną krytkę.