- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Święty czy Grzesznik?

Święty czy Grzesznik?

Oceny

Święty czy Grzesznik?

Z błogiej nieświado­mości wy­ciąga – a wręcz wyszar­puje – mnie wszecho­bec­ny ból. W tej sa­mej chwi­li do­biega do mnie ta­jem­nicze pi­kanie ja­kiegoś urządze­nia oraz dźwięk kapiącej w pob­liżu wo­dy. Ma­cam dłonią to coś, na czym leżę. Nies­te­ty nie jest to dob­ry ruch, po­nieważ ból w kończy­nie gwałtow­nie wzras­ta. Gdzieś obok krzyczy ja­kiś tor­tu­rowa­ny właśnie człowiek. Do po­mie­szcze­nia, w którym się znaj­duję wbiega kil­ka osób, coś krzyczą, pa­dają roz­ka­zy i pou­cze­nia. To­tal­ny chaos. Czu­je jak ja­kiś in­sekt gry­zie mnie w ra­mie. Tor­tu­rowa­ny osob­nik nies­podziewa­nie mil­knie. Za­sypiam, a os­tatnią moją myślą jest: „Czyżbym to ja tak krzyczał?”

Nie wiem jak długo spałem, lecz gdy dusza powróciła do ran­ne­go ciała ot­worzyłem oczy. Na­de mną pochy­lał się właśnie niebies­kooki blon­dyn w sza­rej koszul­ce z dziura­mi oraz z za­wie­szo­nymi na szyi gog­la­mi, z który­mi nig­dy się nie roz­sta­wał.

– Flip­py gdzie ja, kur­wa, jes­tem? I co się ze mną działo? – py­tam zachryp­niętym głosem.

Po­ruszam języ­kiem, nies­te­ty na­dal mam w us­tach pus­ty­nię.

Flip­py Ren­der przygląda mi się z dziw­nym gry­masem na twarzy.

– Jes­teś piep­rzo­nym szczęścia­rzem Ma­giku. Każdy in­ny człowiek po­rywający się sa­mot­nie na sied­mioro Smoków byłby tru­pem. - Pat­rzy na mnie z wy­raźną de­zap­ro­batą w oczach. - Ty jed­nak przeżyłeś. Zresztą jeszcze mi­nuta lub dwie i li­der Smoków od­ciąłby ci ten dur­ny łeb. Qa­rix, Inoue i Matt zdążyli jed­nak oca­lić twój cen­ny tyłek w os­tatniej chwi­li. - Kręci głową jak­by nie do­wie­rzając włas­nym słowom. - Nie mam pojęcia co ta­kiego zro­biły ci w przeszłości Smo­ki, i nie muszę wie­dzieć, ale sam nig­dy nie dasz ra­dy ich po­konać.

Spogląda mi w oczy cze­kając, aż coś po­wiem. Gdy  nie reaguję, kon­ty­nuuje:

- Dos­tałeś trzy kul­ki: w pra­we ko­lano, le­wy bok tuż przy ner­ce oraz le­wy bark – w tym os­tatnim przy­pad­ku ja­kieś półto­ra cen­ty­met­ra niżej i ober­wała by tętnica pachowa, a ty byłbyś tru­pem w ciągu kil­ku se­kund. Gdy cię tu przy­nieśli byłeś niep­rzy­tom­ny, a na­wet wy­dawało mi się, że już przy­nieśli mi sztyw­niaka.

Trzy kul­ki? To by wy­jaśniało dlacze­go na­dal czuję się jak­bym zos­tał połknięty, dokład­nie przeżuty, a następnie wyp­lu­ty niczym zużyta gu­ma do żucia.

- A wiesz może ilu z gan­gu Smo­ka zra­niłem bądź za­biłem? - py­tam z nadzieją, że udało mi się w końcu zemścić.

Flip­py pat­rzy na mnie jak na idiotę, ale po chwi­li opa­nowu­je się, a na je­go twarzy można dos­trzec już tyl­ko sku­pienie i pro­fes­jo­nalizm. Pod­czas udziela­nia mi od­po­wie­dzi spraw­dzał mo­je ra­ny i zmieniał opat­runki, gdy to było ko­nie­czne. Cały Flip­py Ren­der – przy łóżku ran­ne­go to­warzysza świet­ny me­dyk, lecz pod­czas wal­ki z wro­giem cho­ler­nie niebez­pie­czny typ.

- Ja tam nic nie wiem. Może spy­tasz Qa­rix'a, kiedy do ciebie wpad­nie zo­baczyć jak się czu­jesz?

 Po spraw­dze­niu os­tatniego opat­runku wyj­mu­je z szaf­ki stojącej przy moim łóżku strzy­kawkę, igłę i jakąś am­pułkę. Uśmie­cha się i oz­najmia:

– Te­raz dam ci mor­finę abyś zasnął i wy­leczył się na ty­le, na ile to jest możli­we. - Wstrzy­kuje mi lek do żyły. - No to span­ko.

Opuszcza po­mie­szcze­nie.

 

***

 

Po po­now­nym pow­ro­cie z krainy Hyp­no­sa już pra­wie nie czu­ję bólu. Po ro­zej­rze­niu się zauważam, leżący na pob­liskim krześle, schlud­nie złożony w kos­tkę mun­dur: czar­ne skórza­ne spod­nie, kur­tkę z dużym kołnie­rzem z te­go sa­mego ma­teriału oraz kre­mową lnianą koszulę. Całość uzu­pełniały brązo­we kow­bojki oraz czer­wo­ne skórza­ne ręka­wiczki z her­bem gan­gu – czer­wo­nym łbem wil­ka na po­marańczo­wo-fiole­towym tle – które wyróżniały mnie na tle po­zos­tałych Wilków pod­czas wal­ki.

Dzięki nim na­si prze­ciw­ni­cy szyb­ko orien­to­wali się jak ważną ro­le spełniam i sta­wałem się pier­wszym ce­lem do zlik­wi­dowa­nia. Te ka­wałki skóry wręcz do nich krzyczały: ”To jest Ma­gik! Je­go naj­pierw za­bij­cie!”. Już po pier­wszym wy­padzie w te­ren zo­rien­to­wałem się, że to przez nie jestem w niebezpieczeństwie, a przez to mniej sku­piam się na ochro­nie to­warzyszy. Próbo­wałem nakłonić Jur­ru'ego Bu­ryune'a, aby poz­wo­lił mi ich nie no­sić – jed­nak on się uparł. „To jest sym­bol te­go kim jes­teś wśród Wilków. Kiedy się go wy­pierasz to tak jak­byś wy­pierał się nas wszys­tkich. Jak­byś wy­pierał się siebie sa­mego” - rzekł, i od tej po­ry ka­rał mnie za każdym ra­zem gdy nie miałem ich pod­czas wal­ki.

Wsta­je wolno z łóżka i ruszam do wiel­kiego lus­tra. Widzę w nim ob­licze człowieka, który właśnie pow­stał z gro­bu. Ciem­ne brązo­we włosy przy­pomi­nają swoim ułożeniem stóg siana, a sińce pod zielo­nymi ocza­mi do­dają mi kil­ka lat. Do te­go wszys­tkiego liczne bliz­ny – pa­miątki po wal­ce – tworzyły zgrabną sieć li­nii, przy­pomi­nającą plan ja­kiegoś fik­cyjne­go mias­ta. Tak, mam bliz­ny. Jak każdy. Nie za­mie­rzam ich uk­ry­wać, są częścią mnie. Nie za­mie­rzam się ni­mi chwa­lić, bo nic piękne­go czy niez­wykłego w nich nie ma. Które­goś dnia nag­le stały się, wydzier­gały, urodziły, a ja muszę z ni­mi żyć. Nie szkodzi. Nie wstydzę się ich. Nie na­pawają mnie dumą. Są częścią mnie. A ja żad­nej, choćby naj­gor­szej części mnie nie za­mie­rzam się wstydzić. Każda z tych blizn jest częścią mo­jej his­to­rii – his­to­rii, której głównym bo­hate­rem jest Ezio Car­dicci.

His­to­ria ta nab­rała tem­pa gdy skończyłem trzy­naście lat. Mie­szkałem wte­dy tyl­ko z oj­cem, bo mat­ka zmarła na ra­ka. Oj­ciec po śmier­ci mat­ki całko­wicie się załamał. Wte­dy myślałem, że jest złym człowiekiem, bo w ogóle się mną nie in­te­reso­wał. Wychodził do pra­cy, gdy jeszcze spałem i wra­cał późnym wie­czo­rem, naj­częściej pi­jany do ta­kiego stop­nia, że często za­sypiał na wy­cieraczce. Chodziłem głod­ny do szkoły. To właśnie głód nakłonił mnie do kradzieży i szan­tażu – pier­wsze grzechy. Było mi strasznie wstyd, ale głód był sil­niej­szy od du­my…

I tak które­goś dnia, gdy oj­ciec wrócił do do­mu kom­plet­nie pi­jany, zasnął z pa­piero­sem w us­tach. His­to­ria tak ba­nal­na i ok­le­pana, a jed­nak mi się przyt­ra­fiła. Pra­wie spłonąłem. Na szczęście udało mi się uciec z płomieni. Oj­cu nic się nie stało, bo gdy tyl­ko po­jawił się ogień wy­biegł z mie­szka­nia na klatkę scho­dową i budził sąsiadów. O mnie chy­ba za­pom­niał. Długo dochodziłem do siebie, lecz nie mie­szkałem już z oj­cem, który tra­fił do więzienia za nieumyślne spo­wodo­wanie śmier­ci. Tak tra­fiłem na uli­ce. Po tym wszys­tkim rosła we mnie świado­mość, że będę te­raz obiek­tem drwin osób, które nie poznały całej his­to­rii. Bałem się, że nie zos­tanę przez ni­kogo zaak­cepto­wany.

Tak, jak już wspom­niałem, wte­dy wy­dawało mi się, że mój oj­ciec jest złym człowiekiem, sko­ro wie­cznie jest pi­jany i ze mną nie roz­ma­wia, nie przy­tula, nie gra w kar­ty, nie gra na gi­tarze. A ro­bił to wszys­tko, gdy była z na­mi ma­ma. Z per­spek­ty­wy cza­su widzę, że nie mógł so­bie po­radzić ze stratą. Kochał mamę. Ja­ko ich dziec­ko na­wet po ty­lu la­tach, pragnę wie­rzyć, że była miłością je­go życia.

Zaw­sze mnie śmie­szyły te sce­ny w fil­mach, gdy rodzi­na do­wiady­wała się naj­większych sek­retów, kiedy ktoś leżał w szpi­talu na łożu śmier­ci. Dziś mnie już nie śmieszą. Gdy do­wie­działem się, że oj­ca dot­kli­wie po­bito w więzieniu, wówczas mie­szkałem na uli­cy już kil­ka la­t i po­woli od­kry­wałem swój dar. Nie ut­rzy­mywa­liśmy na­wet większe­go kon­taktu, tyl­ko cza­sami dos­ta­wałem od niego lis­ty pop­rzez po­lic­jantów, gdy od­siady­wałem drob­ne kradzieże i bójki. Zresztą listów tych i tak nig­dy nie ot­wierałem. Nie od­wie­dzałem go, bo bałem się, że nie chce mnie widzieć. Ale po kil­ku dniach zadzwo­niła do mnie pielęgniar­ka opiekująca się tatą i po­wie­działa, że praw­do­podob­nie zos­tało mu kil­ka­naście godzin, i że le­piej bym przyszedł się z nim pożeg­nać. Do­wie­działem się od niej także, że oj­ciec o wszys­tkim jej opo­wie­dział. Jak bar­dzo mu­siało go to bo­leć, że zwie­rzył się ob­cej ko­biecie? Może zbyt su­rowo go oce­niłem ja­ko dziec­ko? Może można tak cier­pieć, że człowiek sam za­mienia się w wielką za­dającą ból machinę? Z nim chy­ba tak było…

W każdym bądź ra­zie po­jechałem do te­go szpi­tala więzien­ne­go, a gdy wszedłem do sa­li dwudzies­tej szóstej na końcu ko­rytarza, ścięło mnie z nóg. Leżał tam, ta­ki mały, zwi­nięty, suchy jak rodzy­nek i ta­ki bez­bron­ny. Łzy spłynęły po po­liczkach. Pier­wsze łzy od pog­rze­bu mat­ki. Wte­dy opo­wie­dział mi to wszys­tko, co tłumił w so­bie. Przep­raszał, że nie dał mi ta­kiego dzieciństwa na ja­kie zasługi­wałem. A ja mu wy­baczyłem, bo nag­le te os­tatnie la­ta przes­tały mieć ja­kiekol­wiek znacze­nie, bo w tam­tej chwi­li poczułem, że w końcu odzys­kałem oj­ca. Te­go praw­dzi­wego, który grał na gi­tarze, kiedy ma­ma śpiewała go­tując pot­ra­wy na Wi­gilię. I wiem, że od­szedł spo­koj­ny.

Wiem, bo gdy przyszedłem go od­wie­dzić następne­go dnia, wy­dawało mi się, że śpi i śni całkiem przy­jem­ny sen. Uśmie­chał się. Ale gdy chciałem go pot­rzy­mać za rękę, poczułem chłód. Wie­działem, że jest już spo­koj­ny i tą ręką obej­muję mamę w pa­sie w zaświatach. I nie było mi smut­no. Miałem wrażenie, że tam mu będzie le­piej, bo dla niego życie zaczęło tra­cić znacze­nie wraz z wy­pada­niem włosów ma­my.

Ja­kiś czas później wdałem się w uliczną bójkę toczoną przy użyciu noży, ta­saków, siekier i in­nych narzędzi na ty­le os­trych aby zra­nić. Nie wyszedłbym z te­go żywy, gdy­by nie po­jawił się Jur­ru Bu­ryune ze swoimi Wil­ka­mi – to właśnie oni są te­raz moją rodziną. Cho­ciaż tyl­ko Jur­ru'emu, ja­ko dowódcy, opo­wie­działem swo­je pop­rzed­nie życie. Później, wraz z po­mocą niew­ta­jem­niczo­nego do końca Smoak'a, od­kry­liśmy że po­bicie mo­jego oj­ca nie było przy­pad­ko­we. Była to zem­sta Ge­rar­da Ho­tineya, obec­ne­go sze­fa Smoków, za niepłace­nie ha­raczu mie­szka­niowe­go przez mo­jego sta­ruszka. Gdy zakładam rękawiczki słyszę zza pleców przepełniony pretensjami krzyk:

– Znów mi się przez ciebie oberwało!

Odwracam się w stronę źródła głosu.

W drzwiach, oparty nonszalancko o framugę i szczerzący zęby w szerokim uśmiechu, stoi Qarix Rusty – ciemny blondyn o oczach barwy mlecznej czekolady. Jego mundur różni się od mojego jak noc od dnia. Ma na sobie dżinsy, białą koszulę, brązowe rękawiczki bez palców wzmacniane metalem, a na głowie zawiązaną brązową chustkę z wymalowaną na niej srebrną trupią czaszką. Co najbardziej dziwi, koszulę ma tylko wciśniętą w spodnie. Nigdy jej nie zapina, dzięki czemu zawsze można dostrzec tatuaż na jego piersi – wilka wyjącego do księżyca. Przynajmniej nie musi nosić obciachowych rękawiczek, aby było wiadomo do jakiego gangu należy. Jest wiecznym optymistą nielubiącym brać życia na serio. Gdy walczy zazwyczaj posługuję się kilkoma sztyletami, którymi potrafi zabić mysz z odległości stu pięćdziesięciu metrów. A jeszcze jedno… jest moim ochroniarzem podczas walki, przez co to jemu się dostaje od szefa, gdy ja obrywam w wyniku mojej osobistej vendetty.

Koniec

Komentarze

Nic tak nie zniechęca czytelnika, jak błąd w pierwszym zdaniu – wyszarpuję – wyszarpuje

Albo to są literówki, albo niewiedza.

Żadna z opisanych ran nie występuje w odległości półtora centymetra od aorty. Co najwyżej od tętnicy ( np. tętnicy podobojczykowej lub pachowej )

Jeśli był nieprzytomny, to zapewne podano mu morfinę dożylnie. Skąd więc jej posmak na języku? Po morfinie czuć gorzki posmak, ale czuje się gorycz, a nie morfinę.

Ciemne brązowe włosy przypominają stóg siana – stóg siana nie jest ciemnobrązowy.

tatuaż na jego sercu – raczej na piersi lub na wysokości serca.

Jeśli chodzi o fantastykę, to można uznać rzut sztyletem trafiającym w mysz ze stu pięćdziesięciu metrów.

Zaprezentowany fragment, opisujący trudne dzieciństwo obecnego członka ulicznego gangu, zdał mi się mocno chaotyczny. Zarysowałeś, Anonimie, kilka wątków, żadnego nie rozwijając, skutkiem czego Święty czy grzesznik na razie wygląda jak rozgrzebany plac budowy – widać, że coś na nim budują, nikt jeszcze nie wie, co zbudują.

Natomiast mogę powiedzieć, że życzyłabym sobie, aby ewentualny ciąg dalszy był napisany zdecydowanie lepiej, nie zawierał tylu literówek i błędów, by wszystkie zdania były czytelne i należycie skonstruowane, a interpunkcja poprawna. No i, Anonimie, pamiętaj, że to portal fantastyczny.

 

dźwięk skrap­lającej się w pob­liżu wo­dy. – Skroplić się może para wodna, ale robi to raczej bezgłośnie. Woda, będąc cieczą, nie skrapla się.

Pewnie miało być: …dźwięk kapiącej w pob­liżu wo­dy.

 

Ma­cam dło­nią to coś na czym leże.Ma­cam dło­nią to coś, na czym leżę.

 

I co się ze mną dzia­ło? - py­tam zachryp­niętym gło­sem. – Zamiast dywizu powinna być półpauza. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Gdy się nie re­agu­ję kon­ty­nuuje… – W jaki sposób bohater mógłby się reagować?

Powinno być: Gdy nie re­agu­ję, kon­ty­nuuje

 

pra­wie nie czu­je bólu. – Literówka.

 

za­uwa­żam, le­żą­cy na pob­liskim krze­śle, schlud­nie zło­żo­ny w kos­tkę mun­dur: czar­ne skórza­ne spod­nie, kur­tkę z dużym kołnie­rzem z te­go sa­mego ma­teriału oraz kre­mową lnia­ną ko­szu­lę się­ga­ją­cą mi do po­ło­wy ud. – W jaki sposób bohater, widząc mundur i koszulę złożone w kostkę, zauważył, że koszula sięga mu do połowy ud? ;-)

 

Te ka­wałki skóry wrę­czy do nich krzy­cza­ły:”To jest Ma­gik! – Literówka. Brak spacji po dwukropku.

 

to one sta­wiają mnie w jesz­cze więk­szym niebez­pie­czeństwie… – Nie wydaje mi się, by można kogoś postawić w niebezpieczeństwie.

Proponuję: …to one sprawiają, że jestem narażony na jesz­cze więk­sze niebez­pie­czeństwo

 

Wsta­je po­woli z łóżka… – Literówka.

 

który tra­fił do wię­zie­nia za nie­umyśl­ne spo­wodo­wanie śmier­ci – w po­ża­rze tym zgi­nę­ło dzie­więć osób. Tak tra­fiłem na uli­ce. – Powtórzenie. Literówka.

 

że będę te­raz obiek­tem drwin osób, które nie będą znały całej his­to­rii. – Powtórzenie.

 

wów­czas mie­szkałem na uli­cy już kil­ka la­ta… – Literówka.

 

Nie wy­szedł bym z te­go żywy… – Nie wy­szedłbym z te­go żywy

 

Cho­ciaż tyl­ko Jur­ru'emu, ja­ko Do­wód­cy, opo­wie­działem swo­je pop­rzed­nie życie. – Dlaczego dowódca jest napisany wielką literą?

 

Tak więc – pa­kiet do­rosłości wy­sła­no do mnie w pacz­ce peł­nej leków. – Nie rozumiem tego zdania.

 

Ma na sobie je­an­sy, białą ko­szu­le… – Ma na sobie dżin­sy, białą ko­szu­lę

Stosujemy pisownię spolszczoną.

 

Jest wiecz­nym opty­mi­stą nie lu­bią­cym brać życia na serio.Jest wiecz­nym opty­mi­stą, nielu­bią­cym brać życia na serio.

 

Odnośna uchwała ortograficzna RJP pozwala na pisownię rozdzielną.

dźwięk skraplającej się w pobliżu wody. – skraplającej? Chyba kapiącej! Skraplanie jest chyba procesem baaardzo cichym.

Nowa Fantastyka