- Opowiadanie: Werwena - Jabłoń zakwita, gdy zderzają się puchary

Jabłoń zakwita, gdy zderzają się puchary

Nie pykło w Fantazjach Zielonogórskich, więc w myśl zasady “czasem wygrywam, czasem się uczę”, wrzucam zielonogórski tekst Wam na żer ;)

Pierwsza nauka – oby wreszcie nie poszła w las – jest dla mnie taka, żeby nie czekać do ostatniej chwili i mieć ten margines czasu na odleżenie, jak najdłuższy. Teraz, po czasie sama widzę, że sporo rzeczy tu jest nie tak i to dość podstawowych, ale jestem ciekawa co jeszcze. 

 

Cieniu, sorry za zignorowanie Twego apelu w szałtboksie :P

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Jabłoń zakwita, gdy zderzają się puchary

Wszystko co zdołałam ze sobą zabrać – zapach wiatru we włosach i maleńkie półksiężyce ziemi, ukryte pod paznokciami. Zawieszony u szyi woreczek z ziołami zdarli mi od razu, rozrywając przy tym koszulę. Na nadgarstkach zacisnęli powróz, w usta wepchnęli cuchnący gałgan. Rzucili mnie na wóz, na twarde deski, w których na próżno szukałam żywotnych soków. Pod budę, która przysłoniła niebo. W smród krwi i stęchlizny, który wyparł woń jaśminu, winorośli i dżdżu.

Za wyjaśnienie musiało mi wystarczyć imię Urszuli, starej wdowy o zwichrowanym umyśle. Zabrali ją dwie pełnie temu z chaty za wzgórzem i aż do tej chwili nikt nie słyszał żadnych wieści o jej losie.

Wśród zbrojnych drabów, którzy wdrapali się za mną na wóz, był miejski oficjel o pałąkowatej, mizernej sylwetce, wydający rozkazy. Kopał mnie za każdym razem, gdy próbowałam zmienić niewygodną pozycję. Ślinił się na widok piersi i rechotał, kiedy bezskutecznie starałam się je zasłonić. Wytrzymam, mówiłam sobie, czując, jak drzazgi wbijają mi się w policzek.

Jeszcze się nie bałam. Zamknęłam oczy, próbując odnaleźć w sobie moc.

Na próżno.

Pozbawiona kontaktu z Matką Ziemią byłam bezbronną sierotą, niczym więcej.

Załkałam, a śliniący się urzędnik ryknął śmiechem. Kopnął mnie jeszcze raz, mocno, dla sadystycznej uciechy. Pochylił się i oślizgłym szeptem obiecał mi całe morze bólu. Zawieszony u jego szyi złoty krzyż kołysał się w nierównym rytmie podskakującego na wybojach wozu, ostrą krawędzią uderzał mnie w odsłonięty obojczyk.

Kiedy wóz się zatrzymał, odrzucili plandekę, ale nie kazali mi wysiadać. Podnieśli mnie tylko, bym mogła popatrzeć. Staliśmy na niewielkim wzniesieniu, skąd doskonale widzieliśmy połacie winnic, wieże Grünbergu i okalające miasto mury. A także ustawiony pod nimi stos. Ludzi, których krzyki i wzniesione pięści miały wkrótce być wymierzone we mnie. Teraz ich złorzeczenia sięgały przywiązanej do pala garbatej staruchy, której wątłe ciało znaczyły sińce i skrzepy tak rozległe i jaskrawe, że bez trudu mogłam dostrzec je z daleka.

Zaskowyczałam, usiłując wykrzyczeć jej imię. Knebel omal mnie nie zadławił, a oficjel natychmiast boleśnie zapoznał mnie z pierścieniami, zdobiącymi jego gruzłowate palce.

To nie Urszula, pomyślałam, dochodząc do siebie po ciosie. To jakaś inna nieszczęsna starowina. Zapewne równie samotna, słabująca na umyśle, zdziwaczała. Patrzyłam, jak wysoki mężczyzna w katowskim kapturze podkłada ogień. Jak płomienie wspinają się, sięgają pięt ofiary, rosną i potężnieją. Kiedy kobieta zawyła, zapragnęłam zasłonić uszy, ale ręce miałam skrępowane za plecami.

A więc kazali mi patrzeć i słuchać. Tortury, które przysiągł mi mój prześladowca, właśnie się zaczęły.

Rzadko czerpałam moc z nieba i nie byłam pewna czy mi się uda, ale zaglądające pod budę wozu słońce było jedynym, czego mogłam się chwycić. Skupiłam się na znajomym cieple, próbując zapomnieć o piekącym bólu policzka, o coraz intensywniejszym smrodzie płonącego ciała, o tym potwornym wrzasku. Zaczerpnęłam, pozwoliłam mocy przelać się moimi żyłami przez kilka uderzeń serca, a potem wypchnęłam ją z siebie wraz z myślą. Oprawcy niczego nie zauważyli – czerwone żyłki, które musiały usiać białka moich oczu, przypisali zapewne uderzeniu urzędnika. A gdy domniemana wiedźma ucichła, nie przeszło im przez myśl, że wygłuszyłam jej ból. Uznali, że skonała i podobnie jak uradowany tłum porzucili widowisko. Plandeka opadła, słońce zgasło, kolejny kopniak rzucił mnie na deski, w tę samą przeklętą pozycję, eksponującą rozdarcie koszuli. Wóz ruszył.

Wieża Głodowa przywitała mnie obelgami strażników, wilgocią i mrokiem. Poprowadzili mnie w dół, głęboko pod ziemię. Wepchnęli do celi. Wszędzie wokół, nad głową i pod stopami – martwy kamień, gruby, ceglany pierścień, odgradzający zatęchły loch od Matki, od życia, z którego czerpałam siłę. Mrok i chłód, wpełzający głęboko w kości. I przyczajony w ciemności strach. Lepki, plugawy, oślizgły.

Ukryta pod paznokciami odrobina ziemi pozwoliła mi skrzesać nieco ciepła. Ogrzać te miejsca, które bolały z zimna – stopy, kostki, lędźwie. Przemycony zapach wiatru przyniósł ukojenie – wtuliłam nos i obtłuczony policzek we włosy i czekałam na sen.

 

***

 

Włosy miała sypkie jak wyschnięte źdźbła trawy i cienkie jak pajęcze nitki. Tak różne od sztywnych, przerzedzonych kłaków staruch, które goliłem wcześniej. Zwykle zaczynałem od ścięcia warkocza, ona jednak go nie nosiła. Proste kosmyki opadały na plecy, pomiędzy łopatki, z przodu zasłaniały drobne piersi. Może być i tak, pomyślałem, może być wreszcie inaczej. Coś ścisnęło mnie dziwnie w gardle, gdy zauważyłem, że bardziej niż ohydą mojego rzemiosła zacząłem przejmować się rutyną.

Wyciągnąłem dłoń, by zebrać te pajęcze włosy. Odgarnąć je jak do pocałunku. Ta krótka myśl i jakieś mgliste, odległe wspomnienie sprawiły, że prześliznąłem wzrokiem po jej ustach, zajrzałem w oczy. Ciemnoniebieskie, niemal granatowe. Widziałem w nich strach, doskonale mi znany. I widziałem coś jeszcze, coś z czym nigdy dotąd się nie spotkałem.

Wspomnienie wyostrzyło się nagle, wylało z mojej głowy, przesłoniło mroczną, cuchnącą izbę, wessało mnie w siebie.

Sędzia powiedział coś, krótko, ostro. Majak rozwiał się, uleciał, twarz dziewczyny, której kiedyś pragnąłem, zmieniła się z powrotem w oszpecone siniakiem i grymasem oblicze wiedźmy. Upewniłem się, że jej ręce są solidnie skrępowane. Chwyciłem nożyce i zabrałem się do roboty. Hulający po izbie przeciąg unosił opadające kosmyki jak babie lato. A potem powróciła rutyna. Brzytwą dokończyłem dzieła, starannie wypatrując znamion na pokrywającej czaszkę skórze, choć to już należało do zadań asystenta sędziego. Ja jednak robiłem wszystko, by ukryć niepokój i nie patrzeć więcej w te oczy. A im usilniej się starałem, tym większy czułem strach. Ciekawość. Wreszcie – pragnienie.

– Gdzie oskarżona ukryła diabła? – dopytywał sędzia, gdy kobieta była już pozbawiona wszystkich włosów na ciele. Wiedźma milczała uparcie, a ja rozgrzewałem szpilę. Asystent odnalazł kilka znamion – na lewym przedramieniu, powyżej prawego pośladka, za uchem i w okolicy pępka. Raupenstrauch, jeden z urzędników, podjął się osobistej obserwacji – upierścienionymi paluchami wodził tuż ponad skórą czarownicy, krzywiąc się przy tym lubieżnie i ohydnie.

Złamanie rutyny. Młódka, zamiast kolejnej staruchy. Nie piękna, chuda, już przesiąknięta smrodem więzienia. A mimo wszystko zdawała się mieszać nam w głowach. Czarami, golizną, spojrzeniem.

Zadawałem jej ból. Kolejno: skroń, przedramię, brzuch, plecy. Sprawdzałem przebarwienia, szukając w nich demonów. Nie znalazłem. Wiedźma krzyczała, za każdym razem.

Wynik badania zaprotokołowano, ale nie stwierdzono, by dowodził czegokolwiek. Na tym zakończono. Sędzia wraz z asystentami i urzędnikami opuścił izbę, pozostawiając mnie sam na sam z czarownicą, nie licząc obojętnego strażnika, który miał zaprowadzić kobietę do celi po uwolnieniu jej z krzesła. Nie bardzo wiedząc, co zamierzam, kazałem mu zaczekać na zewnątrz.

Nie drgnęła nawet, gdy drzwi zamknęły się z łoskotem. Siedziała zgarbiona, z głową zwieszoną nisko. Drżała.

Sięgnąłem po podartą koszulinę, którą Raupenstrauch ściągnął z niej na początku badania. Przykryłem jej nagie, poznaczone czerwonymi strużkami ciało, ale nie pozwoliłem się ubrać – musiałbym uwolnić ją z pasów, a z tym wolałem poczekać. Coś kazało mi się trzymać na baczności, jednocześnie popychając mnie, bym jeszcze raz zajrzał w te granatowe oczy. Bym spojrzał w nie bez świadków i dał się porwać czarom, budzącym najsłodsze wspomnienia.

Ująłem jej podbródek, uniosłem głowę. Gwałtownie, brutalnie. Nie pamiętałem już jak zrobić to inaczej. I nie chciałem, by przestała się mnie bać. Zależało mi, byśmy mieli równe szanse.

Tym razem jej spojrzenie nie przyniosło niczego poza wstydem. Zdałem sobie sprawę, że nigdy przedtem nie patrzyłem z tak bliska w oczy człowieka, którego chwilę wcześniej traktowałem katowskim narzędziem.

– Co mi zrobiłaś? – zapytałem, mimowolnie odwracając wzrok. – Co zrobiłaś na moment przed tym, jak obciąłem ci włosy?

Wiedźma milczała. Omiotłem spojrzeniem ławę i leżące na niej przyrządy. Odruchowo chciałem po nie sięgnąć, ale ten dziwny, niechciany wstyd wciąż palił mnie gdzieś w trzewiach. Zawahałem się.

– Powiedz mi. Nie tknę cię już dzisiaj. Obiecuję. Powiedz, co mi zrobiłaś. I… czy możesz zrobić to jeszcze raz?

Uspokajała się powoli. Jej nerwowy oddech zwolnił wyraźnie, oczy rozjaśniły się nieco.

– Nic nie zrobiłam – powiedziała zaskakująco dźwięcznym, choć lekko rozedrganym głosem. – Ale wiem, co zobaczyłeś.

– Wyjaśnij mi to – rozkazałem, zerkając na drzwi. Nie chciałem, by strażnik nas usłyszał. – Wyjaśnij mi, co się stało, wiedźmo.

Zaśmiała się, załkała i smarknęła.

– Ja nie mam nad tym władzy – wyszeptała, jakby domyślając się, że zależy mi na poufności. – Nie tutaj. Jestem jak puste naczynie. Ale gdy dwa puchary się zderzą, choćby i puste, rozlega się brzęk. To właśnie się wydarzyło, nie mniej, nie więcej.

– Mów jaśniej.

– Nie mogę jaśniej. Nie chcę, i ty też tego nie chcesz. – Ledwie zauważalnie skinęła głową w kierunku drzwi. A może tylko mi się zdawało.

– Jaśniej, wiedźmo! – syknąłem. – Sam wiem, czego chcę!

– A kto cię zastąpi, mój panie, gdy ty siądziesz na moim miejscu? Kto zbada twoje ciało rozgrzaną szpilą, szukając diabła, co go skrywasz pod skórą? I wreszcie kto ogień podłoży, gdy przytroczą cię do pala na stosie?

– Bredzisz, żmijo!

– Skoroś miał wizję, spojrzawszy pierwszy raz w moje oczy, to znak, że jesteś wrażliwy na moc. Być może, gdyby ktoś cię nauczył, potrafiłbyś czerpać ją i wykorzystywać.

– Tak jak ty?

Skinęła głową. Bardzo wolno. Cofnąłem się, czując, jak ogarnia mnie panika. Wiedźma nie ukrywała przede mną swojej czarciej profesji, choć przez całe badanie, oprócz wrzasków boleści, nie uroniła ani słówka. Dałem się jej wplątać w jakąś szatańską grę.

Zrozumiałem, że czarownica gotowa była mnie pomówić. Mnie. Mężczyznę. Kata. Kaźniącego takie jak ona. Byłby to precedens, ale w obliczu szaleństwa, które ogarnęło sądy Grünberga, nie wydawało się to wcale nie do pomyślenia.

– Czego chcesz ode mnie?

– Sądziłam, że to ty czegoś chcesz. Cudownych wizji, słodkich wspomnień. Powrotu do przeszłości, w której pieściłeś piękną dziewczynę, zamiast szarpać cęgami wstrętne ci ciała kościstych staruch. Do dni, w których zanurzałeś palce w czyichś włosach, nie ścinając ich. Kiedy nie czułeś wstrętu do samego siebie za to co robisz i nie musiałeś zadręczać się myślami o tym, co cię do tego doprowadziło. O tym, że może lepiej było wybrać więzienie czy śmierć, bo byłaby to lżejsza cena do spłaty. Czy nie o to ci chodzi, mój panie?

Patrzyłem na nią bez słowa. Wiedziałem, że gdzieś w mroku musi czaić się diabeł, szepczący jej do ucha moje tajemnice. Czułem lęk, przesączający się przez pory skóry obrzydliwie lepkim, zimnym potem.

– Mogę dać ci takie wizje – ciągnęła czarownica. – Piękne chwile ucieczki od męczarni rzeczywistości. Mogę ci je dać, ale w tych murach jestem pustym pucharem, tak jak ty. Przynieś mi coś, czym będę mogła się wypełnić, z czego zaczerpnę moc. Przynieś mi kawałek świata, mój panie. Dostaniesz swoje wizje, a ja ucieknę od bólu, który będziesz mi zadawał. Pójdźmy na układ, który nam obojgu pozwoli złagodzić cierpienie.

Milcząc, uwolniłem ją z pasów, odczekałem, aż wciągnie koszulę i zawołałem strażnika. Pchnął ją brutalnie w kierunku drzwi, a wiedźma rzuciła mi ostatnie spojrzenie. Wciąż czułem je na sobie, gdy sprzątałem z podłogi pajęcze włosy.

 

***

 

Zjawił się w celi o świcie – poznałam to po kroplach rosy na ukwieconej gałązce jabłoni, którą mi przyniósł. Rozbiegane światło pochodni tańczyło na jego ściągniętej twarzy. Zaciśnięte usta zdradzały nieudolnie skrywane zakłopotanie. Z chmurnych oczu próbowałam wyczytać kłamstwa, jakimi zwiódł strażników. Nie byłam pewna, czy znajdzie sposób, by spełnić moją prośbę, choć wiedziałam, że pragnienie, które w nim rozgorzało, było silne. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że nie mogę podarować mu nic poza ułudą i pozorem, krótką chwilą zapomnienia.

Wtuliłam twarz w białe płatki, wraz z zapachem wciągnęłam w siebie moc. Niewiele, tyle ile pozostało w umierających powoli kwiatach i listkach. Odczekałam kilka uderzeń serca, by energia Matki wypełniła mnie i nasyciła, mieszając się z krwią. A potem pozwoliłam mu zajrzeć w moje oczy.

Patrzyłam jak jego twarz łagodnieje, jak napięcie opuszcza ciało, spojrzenie jaśnieje i mętnieje, usta rozchylają się lekko i rozciągają. Zgarbił się nieco, pochylił do przodu. Zniknęła wyprężona, groźna sylwetka oprawcy i zimne oblicze obojętnego narzędzia dziwacznie pojmowanej sprawiedliwości.

Wyciągnął dłoń i dotknął mojego policzka. Z czułością gestu kłóciła się szorstkość skóry i nieporadność palców, które dawno zapomniały już smaku pieszczoty. Czekałam, gdy całował zjawę z przeszłości, wypożyczając moje usta. A kiedy poczułam, że już-już ma zamiar oderwać ode mnie wargi, postanowiłam zaryzykować. Wykorzystałam tę bliskość i tchnęłam w niego odrobinę mocy, ledwie kroplę na dno pustego pucharu.

Byłam ciekawa. I nie miałam nic do stracenia.

Wizja trwała jeszcze chwilę. Rozmawiał z kimś, trzymając moją dłoń. Śmiał się, szczerze i odrobinę za głośno. Ktoś zaszurał za drzwiami, maleńkie okienko w drzwiach rozbłysło światłem zbliżonej doń pochodni. Przerwałam czar i padłam na ziemię, udając, że się wyrywam. Blask przygasł i oddalił się. Kat zamrugał i odwrócił głowę. Być może po to, bym nie dostrzegła jego wzruszenia i rozczarowania, przyczajonych w kącikach oczu.

– To wszystko na dzisiaj, mój panie. Chyba nie powinieneś zostawać tu dłużej.

– Nie powinienem. Za kilka godzin zobaczymy się znowu – dodał po chwili. – Już teraz proszę cię o wybaczenie.

– Masz je – szepnęłam, tuląc do piersi gałązkę. – Zostaw mi ją tylko, bym mogła zaczerpnąć jeszcze nieco energii. Powinno wystarczyć, by złagodzić ból. Czyń, co do ciebie należy, a ja o siebie zadbam.

Skinął głową i wyszedł, posyłając mi smutne spojrzenie. Tak, jakby nie wierzył w to, co mówię.

Później miałam przekonać się, że moc małej gałązki być może wystarczyłaby na ponowne nakłuwanie szpilą, ale było jej zdecydowanie za mało na to, co mnie czekało.

 

***

 

Kiedy zawyła kolejny raz, byłem zupełnie pewien, że nie ma w tym nic udawanego. Cokolwiek planowała, nie powiodło się. Starałem się nie dokręcać śrub zbyt mocno, ale Raupenstrauch cały czas patrzył mi na ręce. Ryzykowałem.

W końcu zdecydowała się mówić. Poczułem ulgę, jakby dręczenie jej było moją własną męczarnią.

– Czy oskarżona przyznaje się, że spółkowała z diabłem, który przychodził do niej pod postacią mężczyzny, czarno odzianego? – Beznamiętny głos sędziego odbijał się echem od ścian izby.

– Nie znam waszego diabła, nie spółkowałam z nim. – Przełknąłem ślinę, gdy wycharczała odpowiedź. Sędzia jednak nie dawał znaku, by kontynuować torturę.

– A więc nigdy oskarżona go nie spotkała? Nie widziała?

– Widziałam.

– W jakich okolicznościach?

– Obecnych – syknęła. – Widzę czarno odzianego mężczyznę, diabła. Tu i teraz.

Nieprzyjemny dreszcz pomknął wzdłuż moich pleców. Wiedziałem, jaką cenę wiedźma poniesie za to, że ośmieliła się lżyć pytającego i pozostałych oficjeli, przyrównując ich do czarta. I kto ją wyegzekwuje.

Udając gorliwość, odwróciłem się do ławy z narzędziami. Liczyłem na to, że jeśli zdążę chwycić któreś, nim sędzia poda własną propozycję, nie będzie nalegał, by postawić na swoim.

Ale nie zdążyłem wybrać żadnego. Zamarłem w pół kroku, dostrzegając stojącą mi na drodze postać. Mężczyznę, mniej więcej mojego wzrostu, spowitego w czarny płaszcz. O brzydkiej, bladożółtej cerze i oczach będących kłębiącym się mrokiem.

Nikt z urzędników go nie dostrzegał.

– Dalej, Mistrzu, co z wami?! – zagrzmiał Raupenstrauch, podrywając się z krzesła. – Ukarz wiedźmę za bezczelność!

Czarny jegomość, kimkolwiek był, wcisnął mi w ręce rozgrzane do czerwoności szczypce. Zbliżyłem się do czarownicy, chwytając jej spojrzenie. Coś mi nie pasowało, coś było nie tak.

Wiedźma uśmiechnęła się blado. Zbliżyłem cęgi, zacisnąłem na chudym udzie, szarpnąłem machinalnie. Strach nie pozwalał mi na trzeźwe myślenie, kontrolę przejęła rutyna, wyuczone, powtarzane od lat ruchy. Kobieta załkała, krzyknęła.

Fałszywie.

Wtedy pojąłem, że przez rękawice nie czułem ani odrobiny żaru. Przyrząd był zimny, czerwień iluzoryczna, tortura udawana. Diabeł przycupnął tuż obok sędziowskiego stołu, rozciągnął usta w uśmiechu, a jego oczy pozostawały bez wyrazu. Jedynym, co dało się w nich dostrzec, był obraz nocnego, burzowego nieba.

Przesłuchanie dobiegło końca, gdy sędziemu zaczęło donośnie burczeć w brzuchu.

Wymknąłem się z izby tuż za ostatnim z urzędników. Sprzątanie mogło poczekać. Tym razem wstyd był tak silny, że nie potrafiłem na nią spojrzeć.

Odprowadził mnie wzrok diabła. Czułem, że wypala mi haniebną dziurę między łopatkami.

 

***

 

Był przy mnie przez całą drogę w dół przeklętej wieży. Gdy straciłam równowagę, szarpnięta przez wlokącego mnie, cuchnącego potem osiłka, podsunął mi ramię – zimne i twarde jak stalowy drąg. Jego chłód przyniósł chwilową ulgę zmasakrowanej dłoni. Strażnik uśmiechnął się krzywo, widząc, że uniknęłam upadku, pozostawał jednak całkowicie nieświadomy obecności towarzyszącego nam osobnika.

Wepchnął mnie do celi, a diabeł wsunął się za mną. Odczekał, oparty o ścianę, aż kroki osiłka oddalą się i ścichną. A potem odezwał się głosem głębokim jak piekielne otchłanie i słodkim jak kwiatowy nektar.

– Uczyniono nas bohaterami jednej bajki i proszę, oto się spotykamy. A sądziłem, że nigdy nie ułowią nic poza na wpół szalonymi, leciwymi zielarkami.

– Chcesz czegoś ode mnie?

Zadumał się.

– A bo ja wiem… Towarzystwa? Rozmowy? Nie będę namawiał cię do spółkowania, choć w tej opowieści, snutej wciąż od nowa w izbie przesłuchań, to nieodłączny element naszych spotkań.

Na wszelki wypadek podczołgałam się w kąt celi, gdzie docierało najmniej sączącego się z korytarza światła. Pogruchotanymi palcami usiłowałam chwycić ukrytą tam gałązkę, niemal całkiem już zwiędniętą. Bardziej po to, by dodać sobie otuchy, niż mocy.

– A może nawet chciałbym czegoś jeszcze – dodał po chwili. – Czegoś, czym możesz być żywo zainteresowana.

Milczałam, czekając na jego dalsze słowa.

– Chciałbym cię stąd zabrać – oświadczył w końcu.

 

***

 

Zjawił się, gdy sączyłem wino w ogrodzie, siedząc pod tą samą jabłonią, z której o brzasku uciąłem gałązkę dla wiedźmy. Starałem się wygłuszyć coś, co targało mną w środku i szarpało jak rozwścieczony pies. Ból nie znikał, ale zelżał nieco, rozmył się. Strach zaś całkowicie utonął w szkarłatnej słodyczy, nawet czarcie oczy nie zdołały go obudzić.

– Witaj, Mistrzu.

W odruchu pijackiej bezwarunkowej życzliwości wyciągnąłem w jego kierunku gliniany kubek. Wino zachlupotało, kilka kropel przelało się przez krawędź.

Diabeł napił się i usiadł obok. Nie patrzyliśmy na siebie, ale nasze ramiona stykały się lekko. Czułem bijący od niego chłód.

– Namieszała ci w głowie, prawda? – zagadnął. – Pokazała, kim jesteś, przywołała dawne życie, pod pozorem rozkoszy podsuwając bolesną ranę do jątrzenia. Obudziła ludzkie odruchy, przypomniała o wstręcie i wstydzie, wzbudziła litość i zupełnie nieoczekiwane ciepłe uczucia. Wreszcie, byś jej uwierzył, tchnęła w ciebie moc, sprawiając, że możesz teraz ze mną rozmawiać. Chuda, nieładna, a dzięki tobie również łysa kobietka. Wiedźma.

Pociągnąłem solidny łyk, pokiwałem głową, zgadzając się w pełni z tym, co mówił i czekając na to, do czego zmierzał.

– A zatem oboje jesteście w potrzasku. W sytuacji, z której chcielibyście się wydostać. A ja mogę wam pomóc.

– W zamian za co? – zapytałem zaskakująco trzeźwo.

Diabeł parsknął.

– Bajki, bajki. O wiedźmach, co z diabłem spółkują, o paktach i cyrografach, o duszach sprzedanych. Nie brakuje wam fantazji. A mnie ani twoja dusza, ani wiedźmie ciało do niczego niepotrzebne.

– Czego zatem chcesz? – Mój głos musiał brzmieć bełkotliwie i niewyraźnie, a cała sytuacja wydawała się coraz mniej realna. Powieki zaczynały mi ciążyć, przygniatane nadchodzącym pijackim snem.

– Chaosu. Ja zawsze pragnę chaosu. Tego, co wy często mylicie ze złem, choć chaos nie jest ani dobry, ani zły. Zamieszać, zadziwić, przerazić, wyrwać spod kontroli. Oto czym się zajmuję i na czym mi zależy. Kat-czarownik i prawdziwa wiedźma, zbiegła z głębokich lochów, idealnie się w to pragnienie wpasowują.

– Więc co mam zrobić? – zapytałem po prostu, bo sformułowanie filozoficznego pytania przerosło już moje możliwości.

– Wypij sobie jeszcze – powiedział, wstając i otrzepując czarny płaszcz. Sięgnął ku jednej z gałęzi i ułamał ją. – W końcu wasze wino to też dar od Ziemi. Niech cię oszołomi, tak chyba będzie najłatwiej na pierwszy raz. A dla naszej wiedźmy zabierzemy kawałek drzewka. No, chodźmy. Pora na nas.

 

** *

 

Zgrzytnął klucz, zajęczała przeciągle stalowa zasuwa. Drzwi zaszurały o kamienie posadzki. Odruchowo wcisnęłam się głębiej w kąt. Strach mieszał się we mnie z nadzieją, że to kolejne odwiedziny mojego oprawcy – tego, który dręczy me ciało, a jednocześnie pozostaje jedynym człowiekiem w Grünbergu, który nie żywi wobec mnie wrogich uczuć.

Zamiast wysokiej sylwetki dostrzegłam inną – chudą, pałąkowatą. Znajomą. Rozpoznałam go jeszcze zanim ktoś stojący z tyłu podał mu pochodnię, a jej blask odbił się w klejnotach pierścieni i padł na wykrzywioną żądzą i nienawiścią twarz.

Zasyczałam ostrzegawczo, jak kot.

Dopadł do mnie w dwóch krokach, wymierzył kopniaka w podbródek. Usta natychmiast wypełniły się metalicznym smakiem krwi, ugryziony język pulsował rwącym bólem. Usłyszałam łoskot zamykanych drzwi.

– Nareszcie sami – wysapał mi wprost do ucha, tak samo jak wtedy, na wozie. – Choć szpetna, łysa i cuchnąca krwią, dostaniesz, co ci się należy. Lżyłaś nas, porównując do diabła, zaprzeczając przy tym, byś jemu kiedy kupra nadstawiała. A więc masz okazję, wiedźmo, z czartem spółkować. Może raźniej ci będzie gadać na kolejnym przesłuchaniu. Może pamięć ci to odświeży, skoroś taka do porównywania chętna.

Gdzieś z korytarza dobiegł nas stłumiony krzyk.

Lewą, mniej zmaltretowaną dłonią sięgnęłam po gałązkę, smagnęłam napastnika z rozmachem po twarzy. Obumarłe kwiaty sfrunęły na podłogę. Mężczyzna syknął i zaklął wściekle, przyciskając ręce do oczu.

Gdy je od nich oderwał, było nas w celi troje. Czworo, jeśli liczyć diabła, którego on nadal nie mógł zobaczyć.

 

***

 

Chwycił mnie za rękę, która niemal natychmiast zdrętwiała z zimna. Potem stwierdziłem, że wrażenie unoszenia się nad ziemią nie jest już tylko skutkiem pijackiej euforii, ale całkiem realnym doznaniem. Wzlatywaliśmy powoli ponad pachnącą intensywnie jabłoń, ponad dachy, wreszcie – ponad kościelne wieże. Zawiśliśmy na krótką chwilę tuż pod granatowym niebem, na wyciągnięcie rąk mając złocisty talar księżyca. W jego upiornym świetle spoglądałem na śpiące w dole miasto, na otulające je wzgórza winnic. Na Rynek, górujący nad nim ratusz, główne ulice, gdzie ludzie pluli mi pod nogi, i na zaułki, w których nędzarze tylko nieco rzadziej odwracali wzrok na widok żółtej wstążki, znaczącej mój rękaw. Patrzyłem na ogród, z rozrastającą się pośrodku starą jabłonią, towarzyszką moich pijatyk. Na dom, który mieszczanie omijali z daleka, jeśli tylko nie brakło im czasu, by nadłożyć drogi. Na Rynek Drzewny, gdzie przez krótkie, perwersyjne chwile bywałem bohaterem, budzącym jednocześnie respekt i odrazę.

Spoglądając spod księżyca na Grünberg, patrzyłem na moją samotność.

A potem odszukałem w dole Wieżę Głodową. Wystarczyło, bym zwrócił na nią wzrok, a diabeł natychmiast pomknął ku niej, ciągnąc mnie za sobą przez rześkie, nocne powietrze.

Żaden ze strażników nie zdążył o nic zapytać. Pod spojrzeniem czarnych oczu, którego nie byli nawet świadomi, natychmiast zapadali w dziwny sen, który perlił im na czołach pot, a nogi i ręce wykrzywiał w gwałtownych konwulsjach. Gdy ruszyłem schodami w dół, mój towarzysz zniknął, obierając krótszą drogę – wprost przez ściany i stropy, nie stanowiące dla niego przeszkody. Wcześniej wręczył mi jabłoniową gałązkę, znacznie większą niż ta, którą poprzednim razem przemycałem pod kaftanem. Trzymając ją w jednej dłoni, w drugiej dzierżąc pochodnię, biegiem pokonywałem stopnie, gnany jakimś niepokojącym przeczuciem.

Im bardziej zagłębiałem się w trzewia wieży, tym mocniej cuchnęło stęchlizną i niemytymi ciałami więźniów. Zanurzyłem twarz w kwieciu, by zamaskować smród lochu.

Uderzenie mocy omal nie zwaliło mnie z nóg. Krew zagotowała się w żyłach i pomknęła nimi z niewiarygodną prędkością. Dreszcze ścigały się wzdłuż kręgosłupa, przywodząc na myśl echa miłosnych rozkoszy.

A potem fala gwałtownych doznań odpłynęła, zabierając ze sobą resztki rauszu.

Kiedy natknąłem się na strażnika, czułem się trzeźwy i pełen siły, której dotąd nie znałem. Jedna myśl wystarczyła, by wartownik osunął się miękko na ziemię, tracąc władzę w nogach. Jego wrzaski niosły się echem, alarmując innych, ja byłem już jednak u celu.

Pchnąłem drzwi. Zwisający skobel i bujający się lekko łańcuch dowodziły, że przed paroma chwilami otworzono je i zatrzaśnięto gwałtownie, bez dodatkowego zabezpieczania. A to oznaczało, że ktoś złożył wiedźmie wizytę.

Raupenstrauch przyciskał złocone pierścieniami dłonie do twarzy i ryczał wściekle z bólu. Czarownica kuliła się pod ścianą, wyciągając przed siebie mizerną gałązkę jak broń. U jej stóp ścieliły się zwiędłe, białe płatki. Diabeł zmaterializował się w przeciwległym kącie, za plecami urzędnika. Uśmiechał się nieprzyjemnie, ruchem głowy przypominając mi o podarunku dla wiedźmy.

Na mój widok Raupenstrauch zmrużył oczy i ponownie na chwilę je zasłonił, jakby niepewny, czy może im uwierzyć.

– Mistrzu! – zawołał, zdecydowawszy, że nie jestem przywidzeniem. – W samą porę! Rzuciła się na mnie, szatańska gamratka!

– Z pewnością – wycedziłem, podchodząc powoli do kobiety. – A co was tu sprowadza nocną porą, panie Raupenstrauch?

– To co i was, jak mniemam – odparł oślizgłym głosem i uśmiechnął się paskudnie, patrząc na ukwieconą gałąź. – Czy rózga, którą mnie potraktowała ta dziwka, to również prezent od ciebie? Taką zapłatę jej przynosisz? Czy może dorzucasz jeszcze jakąś słodką obietnicę? O lżej dokręcanych śrubach, dajmy na to? To chyba bardziej ją interesuje, niż kwiat, który zmarnieje w tej ciemnicy w ciągu kilku godzin?

– Być może. Sprawdźmy, co i na ile ją interesuje.

Wystarczyło, by wiedźma dotknęła gałązki, by moc wypełniła jej ciało. Urzędnik gapił się na więźniarkę beznamiętnie, zrozumiałem więc, że nie jest w stanie dostrzec tego, co dla mnie było widoczne – delikatnej, niebieskawej poświaty, rozświetlającego oczy blasku, rumieńca malującego jej policzki i dekolt, przywracającego udręczonemu ciału zdrowy, witalny wygląd. Zwykły człowiek nie był w stanie dostrzec takich subtelności w nikłym świetle, ja zaś dobrze już pojąłem, że nie należałem do zwykłych ludzi. Późno, zważywszy na to, od jak dawna wszyscy w koło pokazywali mi moją odmienność i niedopasowanie. Nieważne, że ich przyczyn upatrywali w czymś zupełnie innym.

Uderzyła niemal natychmiast. Krzyk pomógł jej wyrzucić energię, uformować ją wedle myśli. Białka oczu nabiegły krwią, usta wygięły się w grymasie bólu. Czułem, że kobieta cierpi i wiedziałem, co jest powodem; w jakiś nieodgadniony sposób potrafiłem zajrzeć do wnętrza jej umysłu, jak do przejrzystego słoja.

Nigdy dotąd nie wykorzystała mocy czerpanej z życia do tego, by zadać ból. Nigdy.

Ukryty w cieniu diabeł zanosił się okrutnym śmiechem.

Urzędnik wył, klęcząc pośród butwiejącej słomy i zwiędłych kwiatów jabłoni.

Wiedźma krzyczała, a trzymana przez nią gałąź usychała. Białe płatki żółkły, kurczyły się i opadały. Pachniało śmiercią.

 

***

 

Gdy urzędnik padł wreszcie twarzą na posadzkę i zamilkł, diabeł przestąpił nad nim i wyciągnął ramiona ku mnie i katu. Wydały mi się niezwykle chude i nieproporcjonalnie długie, jakby rozciągnięte. Ujął każde z nas za ręce, obdarzając boleśnie zimnym dotykiem. A potem poczułam, jak moje stopy odrywają się od ziemi. Unieśliśmy się ku sklepieniu i pomknęliśmy wprost przez kamienie, zanurzając się w nich niczym w wodzie i porzucając naszą cielesność jak niepotrzebne ubranie.

– Musicie przyznać – powiedział, gdy wszyscy troje zawiśliśmy wysoko ponad miastem – że każde z was wyniosło z wzajemnego spotkania naukę. Oto kat stał się czarownikiem a czarownica – katem.

Śmiał się bardzo długo, a jego śmiech niósł się pośród nocy i wkradał w sny nieświadomych niczego mieszkańców Grünberga, o czym świadczyły dobiegające nas z dołu urywane okrzyki. Kat przypatrywał mi się ze smutkiem, który z jakiegoś powodu trudno mi było znieść.

W jednym diabeł się nie mylił – ostatnie wydarzenia rzeczywiście wiele mnie nauczyły. Choćby tego, że bardzo dobrze radzę sobie z czerpaniem energii z nieba. Puściłam lodowatą dłoń i otworzyłam się na moc, spijając ją z nocnego wiatru i gwiazd.

Spadałam tylko przez chwilę, którą zajęło mi przywołanie nowej postaci. Czerń, biel, granat i zieleń zawirowały wokół mnie, oplotły się wokół duszy miękkim pierzem. Potem, w sroczym ciele, szybowałam w górę tak długo, aż Grünberg stał się okruchem, zagubionym pośród spowitych w mroku fałd pagórków.

 

***

 

– Co to za miejsce? – zapytałem, gdy diabeł zakończył lot przy jakimś ponurym, zrujnowanym dworzyszczu.

– Bezpieczne.

Poprowadził mnie do piwniczki, skąd wytoczyliśmy porośniętą pajęczynami beczułkę. Usadowiliśmy się w ogrodzie, pośród wybujałych chwastów i drzewek owocowych o powykręcanych konarach. Piliśmy w milczeniu. Długo.

– A zatem, Mistrzu, wygląda na to, że straciłeś posadę – odezwał się wreszcie diabeł, gdy na horyzoncie malowała się już łuna wschodzącego słońca. – A wraz z nią dom, kupione ułaskawienie i bezpieczną pogardę, która niewiele miała wspólnego z chęcią zamęczenia cię i skazania na śmierć. Co planujesz zrobić?

Jego oczy niezmiennie były tylko skłębionym mrokiem, usta zaś uśmiechały się, złośliwie i szaleńczo.

– Odnaleźć ją – powiedziałem, patrząc na różowiejące niebo. – A potem zapomnieć o wszystkim i zacząć nowe życie. 

Koniec

Komentarze

I dobrze tak Cieniowi, niech coś czasem poczyta…

Napisane nieźle, szwankują naprawdę drobiazgi – w pierwszym zdaniu dołożyłabym przecinek, gdzieś tam błąd w zapisie dialogu. Nie sądzę, żeby to zadecydowało.

Nie jurorowałam, więc trudno mi zgadywać, ale ja w takim konkursie preferowałabym opowiadania ściślej związane z Zieloną Górą. Akcja Twojego mogła się rozgrywać gdziekolwiek w zachodniej Europie. A nawet w Stanach. Wystarczy zmienić nazwę miasta (ewentualnie jeszcze odrobinę realiów na mniej średniowieczne).

W samej historii brakuje mi jeszcze jakiegoś pazura. Motyw więzionej wiedźmy jest już mocno oklepany. Fakt, dokładasz niebanalne zakończenie, ale to najwidoczniej za mało na zwycięstwo.

Więcej szczęścia następnym razem. :-)

Babska logika rządzi!

Werwenko, do Ciebie akurat nie mogę mieć pretensji (ani prawdziwych ani żartobliwych), bo – jak Cię znam – to i tak będę musiał przeczytać ten tekst niejako z obowiązku, i to pilniejszego niż dyżury – więc przynajmniej usmażę sobie tę pieczeń od razu na dwóch ogniach.

 

Maksyma z przemowy jest urzekająca w swoim geniuszu.

 

Wrócę, tak czy inaczej. Choć pewnie dopiero w sierpniu, już na spokojnie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie wiem jakie wymagania stawiał konkurs, więc nie mam pojęcia, czy im sprostałaś. Opowiadanie podoba mi się raczej średnio. Przeczytałam bez przykrości, ale i bez zachwytu. Ot, jeszcze jedna historia pochwyconej czarownicy, niewiele odbiegająca od wielu podobnych.

Do wykonania nie miałabym zastrzeżeń, gdyby w opowiadaniu nie namnożyło się tyle zaimków i gdyby dialogi były zapisane poprawnie.

 

Wieża Gło­do­wa przy­wi­ta­ła mnie obe­lga­mi straż­ni­ków, wil­go­cią i mro­kiem. Po­pro­wa­dzi­li mnie w dół, głę­bo­ko pod zie­mię. We­pchnę­li do celi. Wokół mnie, nad głową i pod sto­pa­mi – mar­twy ka­mień, gruby, ce­gla­ny pier­ścień, od­dzie­la­ją­cy mnie od Matki… – Przykład nadmiaru zaimków.

 

– Gdzie oskar­żo­na ukry­ła dia­bła? – Do­py­ty­wał sę­dzia… – – Gdzie oskar­żo­na ukry­ła dia­bła? – do­py­ty­wał sę­dzia

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

Nie­wie­le, tyle ile po­zo­sta­ło w umie­ra­ją­cych po­wo­li kwia­tach i list­kach. Od­cze­ka­łam kilka po­wol­nych ude­rzeń serca… – Powtórzenie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No tak, zemścił się na mnie wybór tematu. Zawsze chciałam napisać coś o polowaniach na czarownice, a tu akuratnie się nadarzyła okazja… i mam za swoje ;)

Finklo, dzięki za miłe słowo. Pewnie masz rację, że za mało Grunbergu w Grunbergu, ale pewnie ważniejsza jest ta uwaga o pazurze. Dzięki za klik! :)

Reg, przyznam, że te zaimki mnie zaskoczyły. Czułam, że coś tam nie dźwięczy jak trzeba, ale niesamowite jest jak człowiek ślepnie na takie babole we własnej twórczości. Dziękuję, jutro postaram się je trochę wyeksterminować :)

Cieniu, obawiam się, że tym razem to będzie tylko jeden ogień i jedna pieczeń. Mam nadzieję, że okaże się dla Ciebie strawna ;) Fajnie, że we mnie wierzysz, a ja tymczasem wierzę, że wrócisz ;)

Spodobało mnie się, to wzięłam i sobie kliknęłam. To zdanie o zamianie czarownicy i kata interesujące. I diabeł też niezgorszy… W szczegółach nawet zdążyłaś dopracować. Tylko faktycznie – ogólny temat obrałaś słabawy. Obawiam się, że tekstów o czarownicach to już jurorzy czytali sporo.

Babska logika rządzi!

– Co mi zrobiłaś? – Zapytałem, mimowolnie odwracając wzrok – zapytałem

– Jaśniej, wiedźmo! – Syknąłem – syknąłem 

– W zamian za co? – Zapytałem zaskakująco trzeźwo. – zapytałem 

– Więc co mam zrobić? – Zapytałem – j.w. 

– Mistrzu! – Zawołał, zdecydowawszy, – zawołał 

– Co to za miejsce? – Zapytałem, – zapytałem 

Spodobało mi się. Cieszę się, że pozwoliłaś sobie na szczęśliwe zakończenie. I bardzo podobało mi się czarowanie i przekazywanie mocy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Może nie przeszło, bo faktycznie nie jest ściśle związane z Zieloną Górą? Ale z drugiej strony taka łopatologia, to też nic fajnego. I może czarownice im się przejadły.

Mnie ogólnie się całkiem podobało. Tytuł też przyciągający i zakończenie ładnie zamyka historię. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Fajnie postawione literki, dobry pomysł na relację czarownicy z katem, napięcie między nimi, kata który jest czarownikiem i piękne czarowanie. Postać diabła bardzo klasyczna, wszyscy kochają taki wizerunek ;) To zdanie o chaosie dobrze go ustawia.

 

Co mnie jednak mierziło to ta straszliwa sztampa w pokazaniu “drugiej strony”. Oczywiście, że jak inkwizytor to obleśny. Oczywiście, że ma paluchy a nie palce. Oczywiście że sadysta. Oczywiście, że małostkowy. Oczywiście, że będzie się do niej dobierać. To właśnie robi z tego opowiadania “tekst o polowaniu na czarownice jakich wiele”, jak to ktoś nade mną napisał. Niestety, bo poza tym to naprawdę dobry pomysł.

 

A, i przepiękny tytuł :)

Przyznaję, że Finkla mnie wiatrem we włosach skusiła, by tu zajrzeć jeszcze w ostatniej wolnej chwili :) I nie żałuję, bo ładna opowieść. 

Spodobało mi się o to przemyconym we włosach zapachu wiatru – przypomniał mi się jakiś stary wiersz o łapaniu wiatru w sieci włosów (wiem, że się powtarzam, ale nie mam głowy, żeby to lepiej napisać). Podobała mi się relacja czarownicy i kata. I postać diabła, który nie chciał duszy i był taki stoicko spokojny:) 

Zastrzeżenie mam takie jak June – sztampowość, taka aż do bólu, oficjela.

Co do konkursu, to zdanie mam podobne do Finkli – gdybym była w jury, odrzuciłabym tekst ze względu na słabiutkie powiązanie z miastem, które mogłoby wcale nie istnieć. Ale tak to jest, jak się chce dwie sroki na raz za ogon złapać ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zaczynam się zastanawiać, czy można w ten sposób stworzyć symulację “umysłu jurora”. Na pewno będę z zainteresowaniem śledzić dalsze komentarze wypowiadających się w tym tonie. No, na co jeszcze zwracacie uwagę?

Babska logika rządzi!

można w ten sposób stworzyć symulację “umysłu jurora”

Patrząc na wyniki Macek i rozstrzał w typach, to chyba jednak nie takie proste :) Ale pewnie wiele zależy od konkursu i jego założeń.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bemik, cieszy mnie, że Ci się spodobało :) Dzięki za wyłapanie tych dialogów. Widzę, co jest nie tak – odruchowo po wykrzykniku i znaku zapytania daję wielka literę. Będę tego pilnować, a popoprawiam wieczorkiem. Co do zakończenia, mam nadzieje, że ostatecznie dla kata też się okaże szczęśliwe, bo tak do końca pewne to nie jest ;)

 

Morgiano, dzięki! I przy okazji, kolejny raz wielkie dzięki za doping przy pisaniu :) To całkiem możliwe, że im się czarownice przejadły. Psycho ostrzegał, trza było słuchać…

 

June, cieszę się, że kilka elementów Ci się spodobało i cieszę się, że także tytuł, bo trudno mi było jakiś wymyślić ;) Bardzo Ci dziękuję za dosadne wskazanie co jest nie tak. Trochę się tego obawiałam pisząc, i miałam nadzieję że ten wizerunek “drugiej strony” urozmaici właśnie kat, który jest w porządku i sędzia, który w sumie nie jest zbyt gorliwy, taki raczej zblazowany. Ale patrząc tylko na Raupenstraucha to trudno się nie zgodzić, taka sztampa, że aż wstyd.  Biorę do serca i dziękuję :)

 

Śniąca, fajnie, że zajrzałaś :) Nie wiem co prawda, jak dokładnie Finkla Cię skusiła, ale to miło, że tym wiatrem. Ja ogólnie jestem na zapachy bardzo czuła, a ten konkretny należy do kilku ulubionych ;) A pamiętasz może, co to dokładnie za wiersz? Ładna metafora.

 

Fifi, tez sądzę, że to pewnie za każdym razem działa inaczej, ale taka analiza mimo to może być ciekawa. Zwłaszcza że przypomina mi się jak ktoś (chyba BGLola) pisał(a) o rozmowie z jury po którymś z konkursów – mówili, że dobrze napisanych tekstów jest naprawdę dużo. Więc pytanie o to co trzeba więcej, aby się wyróżnić jest szalenie interesujące :)

Śniąca, fajnie, że zajrzałaś :) Nie wiem co prawda, jak dokładnie Finkla Cię skusiła,

Zajrzyj do najnowszego tekstu Śniącej, to się dowiesz… ;-)

Babska logika rządzi!

Bardzo ładnie napisane, wręcz poetycko. Urzekający klimat i ciekawa historia. Co do powodów niedocenienia: Nie wydaje mi się, żeby chodziło o za małe nawiązania do miasta, bo nie sądzę, abym ja miała ich więcej. To z pewnością temat, temat, i jeszcze raz temat

 

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

O czarownicach i katach w literaturze było już na wiele różnych sposobów. Dołożyłaś do tego swoją cegiełkę. Dobrze oddane relacje między bohaterami, ciekawe zakończenie. Ładnie napisany, klimatyczny tekst :) Nie będę oryginalny mówiąc, że pewnie przepadł z powodu tego, że mógłby się dziać w jakimkolwiek innym miejscu.

Znalazłam wreszcie chwile, by poprawić wskazane błędy, a wszystkim wskazującym jeszcze raz dziękuję.

 

Fleur, cieszę się bardzo że Ci się podobało, pozytywny komentarz od laureatki bardzo podnosi na duchu :)) Tak, pewnie masz rację – temat, ale to chyba nie wszystko. W końcu Badi rok temu też pisała o czarownicach i zrobiła to na tyle świetnie, że była w gronie wyróżnionych.

Jestem bardzo ciekawa Twojego opowiadania i mam nadzieję że kiedyś będzie mi dane je przeczytać :)

A jeśli podobają Ci się takie niemal poetyckie klimaty i jeśli nie czytałaś, to może spodoba Ci się moja Cesarzowa Tilisza ;)

 

Belhaju, fajnie, że zajrzałeś. Cieszę się, że doceniłeś relacje, bo rzeczywiście na tym mi najbardziej zależało. Dzięki! :)

Wiesz Werweno, być może Badi przelała ten kielich goryczy – oczywiście piszę to z przymrużeniem oka. Do Cesarzowej chętnie zajrzę w najbliższych dniach, już kiedyś chciałam, ale wyleciało z głowy w natłoku zdarzeń.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dobre.

Zakończenie mnie nie przekonuje – ​diabeł po kumplowsku zapytuje bohatera, co ten planuje, a bohater romantycznie bredzi i koniec.

Toć to znaczy, iż miłość/dobro zwycięży (ła), a diabeł przegrał (choćby nawet bohater nie odnalazł wybranki, lub nie potrafił zapomnieć – to i tak zakończenie jest jednoznacznie pozytywne).

Jestem (nie znaczy, iż słusznie) przekonany, iż opowieści z diabłem powinny mieć zakończenie: albo dwuznaczne w aspekcie moralnym (jako wyraz niepewności losu ludzkiego) albo zwycięskiego diabła (jako przestroga).

Zakończenie pozytywne w diabelskich historyjkach uważam za chybione (nie trzeba się zgadzać).

Twoje zakończenie jest pozytywne, bo:

– bohaterka, mimo pojedynczego upadku moralnego – wybiera (chyba) zapomnienie i ucieczkę (może i pokutę);

– bohater, mimo złego prowadzenia się – wybiera poszukiwanie miłości i próbę zapomnienia (może i niespełnione, nieskuteczne, ale przedstawione jako pozytywna przemiana).

A co na to diabeł? Nic. Ostatnie słowo winno należeć do diabła!

Przydałby się jakiś iście diabelski komentarz (najprościej), który przyszłość pokazałby jako niepewną lub choćby zwątpienie w możliwość sukcesu bohatera. Wystarczyłoby.

Dlatego nie jestem usatysfakcjonowany. Buuuu.

 

 

 

 

Ignorancja to cnota.

Ten diabeł lubi chaos. I swoje dostał – jak wyjdzie na jaw, że bohaterowie zniknęli, zostawiając w celi inkwizytora, to zrobi się niezły bajzel. Do tego wydaje mi się, że uporządkowane życie kata właśnie szlag trafił. Wiedźma nie mogła przegrać, bo już nie miała czego przegrywać. Tyle że moralnie się stoczyła – po raz pierwszy itd. – gratka dla klasycznego diabła.

Babska logika rządzi!

Finkla.

To co napisałaś to prawda. I faktycznie, diabeł mówi, iż lubi chaos i mu wystarcza.

Wierzysz diabłu?

 

Przecież nie przeteleportował ich gdzieś indziej, tylko  (chyba wystarczyłoby dla chaosu). Diabeł zadbał o przemianę bohaterów w kierunku chaosu (ona i on) i zła (ona), ale ostatecznie (w zakończeniu) przemiana ma wydźwięk pozytywny, bez żadnego “ ​ale".

Nawet z punktu widzenia “chaosu’ jako wartości nadrzędnej – otrzymuję niepowodzenie diabła: on ma plany (poszukać i zapomnieć), ona też (zapomnieć) – gdzie tu chaos? Bohaterowie nie kończą opowieści z rozterkami i wątpliwościami. Popełnili błędy, ale je rozumieją i chcą lepiej, porządniej i mniej chaotycznie! A diabeł nic na to.

Ponadto, chyba nie umiem oderwać diabła od podziału dobro/zło i zastąpić podziałem tylko chaos/porządek. Chaos to środek i cel (ale nie jedyny) – w mojej wizji diabła.

 

EDIT: a tak, diabeł osiągnął sukces (ona się stoczyła, on zmienił uporządkowane życie), ale w końcu i diabeł przegrał, oceniając ich końcowe decyzje w opowiadaniu. I o zakończenie mi chodzi, tylko. Bo doceniam i zauważam sukces diabła, oczywiście.

 

 

 

 

 

Ignorancja to cnota.

Dobre pytanie. :-)

Zasadniczo pewnie nie bardzo bym wierzyła. Ale w kwestii chaosu – dlaczego miałby kłamać? A czy ma jeszcze inne cele? Możesz mieć rację…

I bohaterowie w jakimś stopniu pozostają w mocy diabła. On bardziej, ona trochę uciekła. Jeśli diabeł będzie chciał, to w każdym momencie może naprowadzić prześladowców na trop bohatera. Jakby dostał od kata weksel in blanco. Z kobietą musiałby się trochę powysilać. Nie, diabeł nie stracił…

 

Edytka (do Twojego Edka): “Osobiste” zakończenia to inna bajka. Tak, tu skończyło się dobrze lub przynajmniej nie najgorzej. Mnie to nie przeszkadza, bo lubię happy endy. A i w tradycji motyw wystrychnięcia diabła na dudka się przewija.

Babska logika rządzi!

To co napisałaś to możliwe dalsze losy bohaterów, przypuszczenia. Ale zakończenie jest inne – pozytywne, na moment zakończenia historyjki. 

Dlatego, dodałbym zdanie np. typu ( warianty różne, aby pokazać o co mi kaman):

 

– Tak, mogę ci w tym pomóc.

 I spojrzał w zadumie na wschód słońca. (refleksyjnie)

 

Odwrócił się na chwilę, lecz dostrzegłem chyba, nie mogę być pewien, triumfujący uśmiech, który zagościł na tym bladym, paskudnym obliczu. (tajemniczo)

 

- Teraz, gdy wszystko straciłeś i jesteś sam? Szukaj ile sił, lecz tej wiedźmy nigdy już nie zobaczysz. (wprost)

 

Edit: do twego edita.

HA, a więc zakończenie jest pozytywne, przyznajesz!

A jak pisałem, z diabłem nie lubię pozytywnych zakończeń (i nie trzeba się zgadzać). Co do wystrychnięcia diabła – tu nie pasuje. To następuje w wyniku świadomych, zaplanowanych działań bohaterów  (o których dowiadujemy się końcu) – ktoś tam przechytrza diabła, tu takich działań nie było.

 

 

 

Ignorancja to cnota.

A i jeszcze najlepsze powiedzonko z opowiadanka.

– Gdzie oskarżona ukryła diabła? – dopytywał sędzia.

Przepiękne.

Ignorancja to cnota.

Sprawdzałem przebarwienia, szukając w nich demonów

 

To jeden z takich smaczków, które mi się podobały. Czerpanie energii z natury jest fajnie zaznaczone. Nie przepadam za magią i czarami, ale tutaj wszystko ma ręce i nogi. I jest przyjemnie napisane. Jestem bardzo usatysfakcjonowany lekturą – żal, że pracy nie przyjęto do antologii; może za dużo już wiedźm i diabłów mieli w dotychczasowych antkach? Cóż, ich strata, dla czytelnika też, bo opowiadanie dobre.

W sumie gdyby je tak trochę przerobić, nadawałoby się na “Jakie czasy, taki diabeł” (konkurs do końca sierpnia).

Dodaję do polecanek i najlepszych opowiadań lipca.

Zgadzam się z Finklą, że akcja mogłaby toczyć się gdziekolwiek.

Czy wino było zielonogórskim akcentem : > ?

Ciekawe, na co zwracało uwagę jury…

Na minus – niekoniecznie bardzo oryginalna historia, niekoniecznie bardzo oryginalni bohaterowie (zob. komentarz June).

Na plus – ładne przedstawienie magii, fajnie nawiązujący do realiów historycznych opis torturowania czarownicy (to zdecydowanie jeden z lepszych elementów), spodobało mi się, jak przedstawiłaś postać kata. 

Z diabła można było natomiast wycisnąć odrobinę więcej : >.

 

Lubię język, w którym piszesz i czytało mi się miło, ale fabuła nie jest równie oryginalna, co na przykład w Tiliszy : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Werweno, chyba sobie postawiłaś poprzeczkę bardzo wysoko Tiliszą. ;D

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przeczytałam z przyjemnością.Sio do Biblioteki

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Finkla, Katastrof – bardzo ciekawa dyskusja :)

Właściwie to podoba mi się sugestia Katastrofa, by ostatnie słowo należało do diabła. Czegoś mi w tym zakończeniu brakowało i jestem bliska uznania, że właśnie tego, ale ponieważ absolutnej pewności nie mam, to zostawiam tak jak jest. Jednak dziękuję Ci, Katastrofie, za Twój punkt widzenia. Jak jeszcze kiedyś zdarzy mi się pisać o diable, na pewno to rozważę :)

 

Sirin, dziękuję za głos :) Cieszę się, że Ci się spodobało. Masz rację, pewnie mogłoby pójść na ten konkurs, ale teraz to już chyba przepadło. Trudno – przynajmniej zbiorę informacje zwrotne.

 

Nevazie, owszem, wino miało być zielonogórskim akcentem ;) Podobnie sroka w którą zmienia się wiedźma. No i oczywiście ten nieszczęsny temat polowań na czarownice ;P

Dzięki za opinię i punkcik :)

 

Morgiano, taaak, chyba nieprędko ją przeskoczę :P 

 

Alex – dziękuje za finalny kopniaczek na regał :)

 

 

Świetnie napisany tekst i bardzo podobał mi się styl :) 

Pozdrawiam 

Czółkiem kółkiem.

 

Pomysł na relację kata z oskarżoną o czary, zamianę miejsc – dobry.

Napisane ładnie.

Tytuł świetny.

 

Gdzież jest porażka, milordzie?

Moim zdaniem – w sztampie i niekonsekwentnie poprowadzonym diable.

Sztampowo przedstawiona inkwizycja.

Sztampowo przedstawiony motyw ‘sympatycznej’, bogom ducha winnej wiedźmy.

Sztampowa przemiana wątku relacji kat-ofiara w quasi romans. To nawet nie syndrom sztokholmski, a jego cukierkowa wersja, moim zdaniem.

No i ten mięciutki jak kaczuszka diabeł, który – skoro chciał chaosu – dlaczego pozwala na tak proste, jednoznaczne zakonczenie dla pary głównych bohaterów? Bez pazura, bez kopyta, taki jak z kreskówki dla dzieci: niby straszny, a niestraszny, niby chaos, a układa życie bohaterom…

 

A jezeli chodzi o “Fantazje Zielonogórskie”, to z tego co słyszałem, mają co roku przesyt tekstów o czarownicach i procesach czarownic (element gruenberskiej historii). Do głównej antologii przebijają się tylko te z oryginalnym ujęciem i rozwiązaniem tematu, co nie dziwi, jeżeli ten nośny, ale wyeksploatowany temat rok w rok zdobywa pierwsza pozycję w ilości opowiadań “w sprawie”…

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bracken, dziękuje, cieszę się, że się podobało :)

 

Fiszu, dzięki za wizytę i pokazanie płetwą sztampowatości w całej okazałości. No nic, kolejny głos w tej sprawie, nie ma co dyskutować… Przynajmniej sporo mądrzejsza wracam z tej wyprawy na Grunberg… :)

“Wiedziałem, jaką cenę wiedźma poniesie za to…” – zastanowiłam się nad tym zwrotem. Czy cenę można ponosić? Cenę się płaci…

 

“znacznie większą niż ta, którą poprzednim razem przemycałem pod kaftanem.“ – ile razy przemycał jedną gałązkę? :)

 

Przychylam się do opinii, że jurorzy konkursu – niezależnie od tematyki i wykonania – tekst odrzucili, bo właściwie nie ma w nim nic o Zielonej Górze. To, że raz na jakiś czas pada nazwa Grunberg to o wiele za mało, jak sądzę.

 

Generalnie mi się spodobało. Nie jakoś szaleńczo, ale czytało się dobrze, spodobała mi się koncepcja i to, że czarownicy pomaga i kat, i diabeł. Jednak kwestia diabła wypadła o tyle blado, że w zupełnym domyśle pozostawiłaś oczekiwany przez niego chaos – w zasadzie nic nie zyskuje na tym, że pomógł bohaterom, nie wiemy, co wydarzyło się po zniknięciu wiedźmy i kata. Nie podszedł mi również sam koniec, jakiś taki bez żadnej siły przebicia. Wylecieli z więzienia i już. Powiedziałabym, że to tak jakby wstęp do ciekawej historii, ale jako twór samodzielny sprawdza się przeciętnie. Fajna koncepcja, fajne wykonanie, ale trochę mało treści. Dopiero teraz tak naprawdę masz pole do popisu – co działo się z bohaterami? Jak na Zieloną Górę wpłynęło zniknięcie więźniarki i kata? Dokąd odleciała wiedźma? Jak kat jej szukał, gdzie właściwie wylądował, co zrobił ze swoim nowym życiem? Jak wykorzystywał dopiero co odkrytą moc? Co dalej robił diabeł? I tak dalej ;)

 

EDIT: Jeszcze jedno – tytuł mi się nie podoba ;p Jest jak na mój gust mocno udziwniony i deczko bez sensu… Jabłoń kwitła i tak, nie? Ale to tylko takie tam marudzenie…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, Jose! Hihi, najbardziej lubię te momenty, jak przychodzi ktoś, i mówi, że to o czym już zdążyłam pomyśleć, że było fajne, się nie podoba (tytuł) :D 

Ciekawe pytania, cholerka. Z jednej strony – dupa, że historia się urywa zanim się zrobi ciekawa, ale z drugiej – może właśnie jakoś tam wciąga, skoro postawiłaś pytania o to co dalej… A ja zostaję z pytaniem na przyszłość o to gdzie się zaczyna a gdzie kończy to o czym warto opowiadać. Dzięki!

:) Jak napisałam, spodobała mi się koncepcja. Wiedźma jako bohaterka wydaje mi się wyrazistsza niż kat, ale oboje mają potencjał (anyway, do pytań dochodzi: kim jest kobieta z przeszłości kata i co się z nią stało?). Podoba mi się magia polegająca po prostu na czerpaniu z natury i robieniu różnych rzeczy… No więc tak, jakbyś kiedyś zdecydowała się rozwinąć tę opowieść, to ja chętnie przeczytam, co było dalej ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

I co działo się wcześniej. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I czy momenty były! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Haha. Widzisz? Czuj się zachęcona i siadaj do pisania :)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytane. Tekst dobry, świetnie napisany.  Ujmuje mu jedynie to, o czym mówili już inni: za bardzo sztampowo, i brakuje pazura. Samo zakończenie średnio mi się podobało,  jak dla mnie za delikatne, bardziej liczyłem na to, że  może szatan, z racji tego ze namieszał już troszkę w życiu kata, porwie go gdzieś ze sobą, zwerbuje do jakieś mrocznej drużyny…. albo coś w ten deseń :D

Jakkolwiek przyjemna lektura.  Zaraz zabieram za jakieś kolejne Twoje opowiadanie ! :)

Pozdrawiam

Jose, Reg, Psycho – :D :D :D

 

Fosken – dzięki za odwiedziny, miłe słowo i potwierdzenie tego, co nie poszło ;) Polecam się do dalszej lektury, zapraszam, zapraszam :)) I pozdrawiam zwrotnie :)

 

 

Tortury przyprawiły mnie o dreszcz. To czerpanie magii opisane wyjątkowo i tak jak ja to lubię i robię, czyli że magia to nie fiu bździu i potrzeba wysiłku by jej używać. Trochę to zabawne bo natrafiłem na ten tekst pisząc plan do mojego opowiadania i odziwo bohater jest katem, magiem apostatą torturującym "swoich". Jeszcze jakby tego było mało zafascynowany postacią Gauntera o'Dim z dodatku do wiedźmina trzeciego wklejam tam diabła tudzież demona. Całe szczęście moja koncepcja diabła różni się od twojej, bo ja chcę z niego zrobić druha kata, takiego który mąci, ale nie wygląda tak jak go malują na rycinach. Pomyślałem że mój diabełek byłby pewnego rodzaju sumieniem bohatera tak jak świerszcx w pinokiu. Odchodząc jednak od moich planów i samozachwytu, który bierze nade mną górę mówie szczerze, że tekst odebrałem bardzo pozytywnie. Wpłyną na mnie pod względem emocji i uderzył w moje gusta. Tak w ogóle czytałaś coś o katach bo ja wzoruję się tylko na książce "Krwawa profesja: rzecz o katach i ich ofiarach" Szymona Wrzesińskiego bodajże.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Dzięki za odwiedziny, SamotnyWilku :) Cieszę się, że opowiadanie do Ciebie przemówiło, powodzenia w pisaniu Twojego życzę. Przyznam, że akurat jeśli chodzi o kata to risercz zrobiłam dość pobieżny. Tytuł książki brzmi ciekawie, daj znać czy zawartość rzeczywiście taka jest – może się przyda w przyszłości ;)

. (wiecej z domu, na spokojnie). Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Językowo – bajka. Napisane po to, żeby czytać.

Kolejny plusik za Szatana. Uwielbiam zabawy konwencją tej postaci. Genialnie zrobiła to Gravel w swoim “Szatanie smutnym jak diabli…” Nie, nie tak to szło. Ale mniejsza. Tobie też świetnie wyszło. Raz, że postać sama w sobie sympatyczna, dwa, że podejście do tematu dusz, chaosu i w ogóle – miodzio. Bardzo fajny pomysł. Tylko trochę liczyłem, że w imię Chaosu bies wytnie na koniec jakiś biesi dowcip i wszystko skończy się jeszcze mniej różowo, niż się skończyło.

Abstrahując od wtórności historii i założeń konkursowych, mi się historia – w sumie chyba bardziej baśń niż cokolwiek innego – bardziej podobała niż nie podobała. Ale wyraźnie ucierpiała na limitach, bo wszystko dzieje się jakoś tak zbyt szybko, a przez to “płytko”, niż mogłoby i niż powinno. Zabrakło rodzącego się napięcia między bohaterami i ogólnie emocji. Na początku wyglądało to świetnie; opis schwytania, stos, strach, emocje dziewczyny – w tym była moc. Potem jednak zrezygnowałaś z niej na rzecz akcji i – moim zdaniem – opowieść straciła jeden ze swoich największych atutów. Nie czuło się już strachu bohaterki, jej bólu czy samotności. Ze strony kata też to jakoś tak zbyt filozoficznie wyglądało. Jestem odmieńcem, pomagam czarownicy, widzę diabła… w sumie spoko, w końcu mamy średniowiecze, takie rzeczy bez przerwy się ludziom zdarzają.

Nie wiem, jak to o mnie to świadczy, lubię, kiedy takie śmieci lądują w koszu. Wiem natomiast, jak to świadczy o opowiadaniu: Zabieg, choć jest do bólu sztampowy, to jednak zabicie Raupenstraucha jest bardzo na plus, bo dałaś mi to, na co czekałem. Mimo że jest to postać wręcz papierowo zła, to jednak wykrojona bardziej niż dosyć udatnie, by dało się ją szczerze znienawidzić.

Ergo – wygląda na to, że siłą tego opowiadania, prócz świetnego stylu i sugestywnych opisów, są postaci drugoplanowe, dla mnie znacznie bardziej wyraziste niż główni bohaterowie (poniekąd też przerysowani).

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Hej, Cieniu :) Odpisuję z opóźnieniem, albowiem urlopowałam bez internetów :) Dzięki za obszerny komentarz. Jakoś mi ulżyło, że z tym Raupenstrauchem nieszczęsnym jednak nie jest tak najgorzej, skoro ktoś wreszcie o nim ciepłe słowo napisał ;) Ciepłe dla mnie, nie dla niego, naturalnie.

Pięknie napisane, językowo imponujące.

 

Mam wrażenie że angażowałaś mniej zmysłów snując narrację z punktu widzenia kata. Jakbyś ograniczyła styl na bardziej suchy i surowy. Fragmenty, które opowiadała czarownica, eksplodują kolorami, zapachami, podczas gdy u kata więcej jest akcji, rzeczy po prostu dzieją się. Nie wiem czy to celowy zabieg, czy może moje subiektywne odczucie, ale bardzo udany szwindel Ci wyszedł.

 

Zgrzytnęło mi w momencie, kiedy diabła nazwałaś bez ostrzeżenia "diabłem", gdy historię opowiadał kat. Najpierw jest:

Czarny jegomość, kimkolwiek był (…)

a potem pojawia się:

Diabeł przycupnął tuż obok sędziowskiego stołu (…)

Wiadomo, że to diabeł, bo tak go nazwała wiedźma, ale trzymałbym się formy anonimowej, dopóki nie wyjaśnisz, że kat w końcu zaaprobował fakt, że to diabeł. No chyba, że scena "udawanych tortur" ma tu służyć za całe wyjaśnienie.

 

Napięcie trochę siadło, gdy już odsłoniłaś wszystkie karty i szturmem zaczęłaś zmierzać do happy endu ;)

 

Niektóre pomysły dość oklepane: zło jako chaos, inkwizycja, czarownice czerpiące moc z ziemi, sympatia dla diabła. Widzę, że pisano już o tym na forum.

Najbardziej mnie jednak zaskoczyłaś przedstawioną przez siebie samą wizją diabła. Byłem już wstrząśnięty, gdy zobaczyłem na dużym ekranie, że można diabłu bezkarnie pokazać palec (dopuścił się tego Keanu Reeves w roli Constantine), ale diabeł ratujący osaczonych ludzi przed religijną hipokryzją – to już nie mieści mi się w definicji tej istoty.

Chyba, że to taki diaboł z "Wiedźmina", co żelaznymi kulkami rzuca ;)

 

Dla mnie w tekście najważniejsza jest prawda, która wynika w głównej mierze z przeżyć lub orginalnej filozofii pisarza. Kiedy twórca opowiadania pisze o tym, co sam przeżył, odpowiednio transponując swoje doświadczenia w historię, czuję wtedy jakiś ogień bijący z tekstu. Nie można tego osiągnąć, jeśli komponuje się fabułę z gotowych klocków. "Story is the queen" – tak zdaje się powiedział Clint Eastwood po reżyserowanym przez niego filmie "Medium", nielicznym z jego filmografii, który zwiera elementy fantasy.

To oczywiście tylko refleksja-dygresja. Ogólnie bardzo udany tekst, gratuluję warsztatu. Pod względem języka i narracji to chyba jeden z lepszych tekstów, jakie czytałem na tym portalu.

Sama strona językowa i Twój styl zasługują na najwyższą uwagę.

 

Nimrod, ogromne dzięki za wizytę i wyczerpujący komentarz! :) 

Bardzo mi zależało na zróżnicowaniu narracji i dostrojeniu jej do postaci. Szczerze mówiąc, czytając tekst po napisaniu, miałam wrażenie, że wyszło tak sobie, więc bardzo się cieszę, że jednak różnice okazały się dostrzegalne :) Zwykle w pisaniu stawiam raczej na emocje (moje) i improwizację, więc nijak tego nie przemyśliwałam, po prostu próbowałam się wczuć w bohaterów.

Pozostałe uwagi oraz komplementy również biorę do serca. Dzięki! :)

Podobało mi się. Ładnie napisane, z emocjami i nieźle oddanymi relacjami między bohaterami. Na plus bardzo malowniczy motyw jabłonki. Zgodzę się, że diabeł trochę, jak to napisał Psycho, “mięciutki” i dość mało ugrał, że przedstawienie inkwizycji i wiedźmy takie, jakich wiele, ale czytało się to wszystko bardzo przyjemnie i w sumie nie zgrzytało za bardzo.

Cześć zygfrydzie, miło że zajrzałeś :) I tym bardziej, że się spodobało. Dzięki! 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet! :)

Nowa Fantastyka