Część I
***
Śmierdziało kotem. Pluszowy, miękki zapach snuł się wśród paproci tak wyraźnie, iż wątpliwości nie mogło być co do kociego w owym miejscu bytowania. Ponadto Estherę zaczęło kręcić w nosie. Zaklęła. Nie dlatego że miała alergię na zapach tego zwierzęcia, nie dlatego też że nie lubiła kotów. Zareagowała tak, bo dokładnie wiedziała który z przedstawicieli tego gatunku wydzielał dziś ową pluszową woń i nie darzyła go ani krzytną sympatii. Jednak miała mu coś do przekazania, co przekazane zostać musiało i to niezwłocznie.
Przedarła się przez pióropusze paproci tytłając sobie pantofle błotem. Przywołała jednak na oblicze dumną i cokolwiek wredną minę, gdy tylko spostrzegła zwisający z grubego konaru ogon. Głośno kaszlnęła. Ogon nie drgnął nawet, dyndając stoicko i cynicznie nad jej głową. Kaszlnęła znów, rozkaszlała się na dobre krztusząc się własnym upokorzeniem.
Z konaru uniósł się leniwie kosmaty łepek i dwoje trójkątnych uszu.
– Chyba żeś się porządnie przeziębiła, Esthero del Coeur. Nie sadzaj tyłka na zimnym marmurze, dobrze ci radzę, w przeciwnym razie się przekręcisz.
– Wiadomość od Jej Miłości, najmiłościwiej nam panującej w dobrobycie i chwale.
Kot stanął na cztery łapy, przeciągnął się i wygiął grzbiet w łuk, a potem zadarłszy nogę ku niebu zaczął dystyngowanie lizać sobie zadek.
– Słucham uprzejmie. – mruknął.
Esthera z trudem opanowała trzęsące się ze złości ręce. Twarz też jej się trzęsła, pulchne policzki skakały na wszystkie strony. Rozwinęła różowy papier ozdobiony pięczęciami formowanymi w serca i podnosząc tubalnie głos, przeczytała:
– Jej Miłościwa Królewska Mość Coeur, władczyni tej krainy, której zamieszkali tu jak i tymaczasowo przebywający winni są bezwzględną miłość, szacunek oraz posłuch zawiadamia i rozkazuje aby w poniższej sprawie podwładny noszący miano Kota z Cheschire, rodzaju kociego, zaniechał bezwzględnie działań jakichkolwiek, zwłaszcza dywersyjnych i szkodliwych.
– Ja? A co ja mam z tym wspólnego? Zwłaszcza że nie mam pojęcia o żadnej sprawie. Ponadto, możesz to przekazać tej psychopatce, Esthero, jest wiele błędów w tym cyrografie.
– kot półuśmiechnął się drwiąco. – Czytaj dalej. – wrócił do lizania zadka.
– To już koniec.
– Jak to? A gdzie jakiekolwek wyjaśnienie? Chyba że jest to sprawa tak jasna, że wyjaśnienia nie wymaga. Wówczas byłaby też sprawą wielkiej wagi – oczy kota zaczynały błyszczeć w dziwny sposób. – Sprawą w której namieszać chce Coeur osobiście, i w której moje łapki wywołałyby kataklizm. A więc nie potrzebuję wyjaśnień, sprawa objawi się sama niebawem. Podziękuj tej psychopatce że powiadomiła mnie o tym, rad jestem że o mnie pamiętała. A co do rozkazów i tym podobnych zwróć jej uwagę że popełniła zastraszającą ilość błędów. Na przykład przypisała mnie do rasy kociej. Oraz uznała za podwładnego. O ile wiem podwładnym można nazwać tylko istotę która mieszka lub tymczasowo przebywa w Krainie. Ja natomiast… No cóż. – To mówiąc kocisko uśmiechnęło się całym arsenałem kłów i zaczęło znikać. Jego sierść przezroczyściała, mgliła się tak, że kilka chwil później nad gałęzią wisiało tylko dwoje wielkich oczu i przerażający uzbrojony w zębiska uśmiech.
Esthera del Coeur zbladła i rzuciła się w krzewy paproci, aby jak najszybciej znaleźć się znów w jednej z czyściutkich rózowych komnat pałacu.
***
Coś lazło ścieżką. Tuptało jak nornica i podskakiwało jak zajączek. Machało rączkami na wszystkie strony. Wydawało piskliwe melodyjne odgłosy. Wydzielało właściwy pisklakom czyściutki zapach. Kot uniósł znów łepek. Tym razem skrócił gimnastykę do jednego przeciągnięcia, przysiadł i czekał ze sceptyczną ciekawością.
W końcu pisklak dotarł w zasięg jego wzroku i okazał się niedorosłą dziewczynką wetkniętą w falbaniastą niebieską sukienkę. Dziecko zadarło głowę i wgapiało się w niego okrągłymi oczkami, których źrenice zajmowały niemal całe miejsce przeznaczone na tęczówki.
– Aha, więc już wiemy skąd się tu wzięła. – mruknął do siebie kot.
– Niesamowite. – westchnęła. – Ty jesteś kotem. najprawdziwszym! Więc co z tobą jest nie tak?
– Zignoruję to pytanie, jako że obraziłaś mnie całkiem nieumyślnie.
Przycisnęła obie rączki do ust.
– Przepraszam panie kocie, nie chciałam żeby tak to zabrzmiało… Oczywiście że wszystko z Tobą tak! Masz oczy,wąsy, nos, ogon i łapki. Wszystko na miejscu.
– Ja jestem Alicja Liddel. – dodała z przekonaniem.
Wszystko jedno, mogłabyś być równie dobrze kimkolwiek innym. A może nie? Może to ma ukryte znaczenie? – zastanowił się kot.
Nadal się w niego wgapiała, splótłszy teraz rączki na plecach.
– A Ty jak masz na imię kocie?
– Nie mam. Możesz mówić do mnie jak ci się podoba, byle z szacunkiem.
– Musisz mieć jakieś imię. Na pewno masz. Przypomnij sobie.
– Kot. Może być?
Zastanowiła się chwilę.
– Skąd pochodzisz?
– Z daleka. Pewnie z tak daleka jak ty. Wymyśl sobie skąd.
– Dobrze więc, jesteś Kotem z Cheschire!
Kot wzdrygnął się, bo zgadła. Zaczynał wyczuwać w niej potencjał.
– Chyba się zgubiłam. Wiesz może dokąd prowadzi ta ścieżka?
– Dokąd tylko zechcesz. Wgłąb twojej podświadomości, tak sądzę.
– Nie wiem co to jest podświadomość, ale chętnie tamtędy pójdę. Jednak wiesz może dokąd trafię?
– Myślę że nawet ty jeszcze tego nie wiesz.
– Jednak chciałabym trafić dokądkolwiek. Dokąd jest stąd najbliżej?
– W tym kierunku zwykle mieszka Kapelusznik, a w tamtym Marcowy Zając. Obydwu z nich brak piątej klepki, więc wszystko jedno w którą stronę pójdziesz.
– Czy oni mogą być niebezpieczni? – wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej.
– Nawet jeśli, sama musisz się o tym przekonać, Alicjo Liddel.
To dziwne, ale kotu żal się zrbiło dziewczynki. Postanowił nie spuszczać z niej oka. Jednak część podróży musiała przebyć sama, toteż usmiechnął się szeroko. Za kilka chwil nad konarem drzewa wisiał już tylko ten złowrogi uśmiech i para ślepi.
Alicja wyglądała na wniebowziętą ale niezbyt zaskoczoną. Wreszcie koci uśmiech też zniknął. Stała tam jeszcze chwilę po czym ruszyła ścieżką w stronę domku Marcowego Zająca. Kto wie dlaczego wybrała tą właśnie drogę.
Na okrągłej polanie stał dziwacznie kolorowy domek. Nieopodal, pod drzewem rozstawione były krzesła i stół, ładnie nakryty jak do podwieczorku.
Przy owym stole spał głową w talerzu suseł. Wysoki człowiek w niezwykłym kapeluszu unosił w górę filiżankę wypełnioną z pewnośćią nie herbatą. Marcowy Zając, a był to niewątpliwie on, ze względu na dwoje zajęczych uszu, zauważywszy ją, zaproponował grzecznie:
– Może byś miała ochotę na troszeczkę wina?
Na upstrzonym plamami i dźwigającym istne pobojowisko stole było wszystko oprócz wina.
– Tak, tak, nie ma tu wina. – Zając nalał jej do filiżanki absyntu i usadził obok siebie.
– Powinnaś mieć obcięte włosy. – zauważył Kapelusznik ni z tego ni z owego.
– To impertynencja tak się zwracać do gościa.
– Masz rację. – stropił się nieco. – Nie wiedziałem że przyjdziesz, nie chciałem żebyś mnie widziała w tym stanie.
– W jakim stanie?
– Nieprzygotowanego! Zwłaszcza przy Tobie.
Alicja miała ograniczone zdolności dziwienia się, zwłaszcza dzisiaj.
– Wróćmy do rozmowy. Czy właściwe jest odróżnianie rzeczywistości od halucynacji? – wtrącił Zając.
– Absolutnie nie.
– Czasem mi się to gubi. – zastanowiła się dziewczynka.
– To wszystko tkwi w twojej głowie! Nie ma sensu się nad tym zastanawiać!
– Nic nie jest prawdą. – stwierdził Kapelusznik.
– Którego dzisiaj mamy? – zapytał Suseł obudziwszy się na chwilkę.
– Czwartego. – odparła Alicja.
– Czy na pewno? Jestem już spóźniony. – Zając nalał Susłowi do pyszczka absyntu, po czym ten znów zasnął.
Kapelusznik potrząsnął zegarkiem.
– Mówiłem że masło nie jest dobrą maścią na niedomagania zegarów.
– Widocznie były w nim okruchy. – odparł Zając.
Kapelusznik wpatrywał się w oczy Alicji z zastanowieniem.
– Nic z tego nie rozumiem. – stwierdziła.
– Ani ja. – potwierdził.
– Co też za bzdury opowiadacie. – burknął Zając.
– Włączę muzykę! – Kapelusznik wyjął spod stołu konsolę i głośniki z których zaraz zadudniły hardteki.
Wszyscy zaczęli ruszać głową o rytmu.
– Życzysz sobie więcej herbaty?
– Z chcęcią. – odparła Alicja, a do jej filiżanki popłynął zielony płyn.
– Właściwie jak się tu znalazłaś?
– O, to bardzo długa historia. Najpierw spotkałam białlego królika, pobiegłam za nim i wtedy zaczęłam spadać, spadałam długo aż znalażłam się w okrągłej sali, były tam drzwi…
– Interesujące. – stwierdził Zając.
– Zjadłam ciastko z cukrem pudrem i wtedy…
– Czy puder był gorzki? – wtrącił Kapelusznik.
– Co to ma do rzeczy?
– Zaczęłam się zmniejszać i zwiększać, przez drzwi dostałam się do tej Krainy. Spotkałam gąsiennicę która paliła fajkę…
– O proszę. A wiesz może co było przedtem?
– Jak to przedtem?
– Mów dalej.
– Była powódź, spotkałam też kota z Cheschire, on wskazał mi drogę tutaj.
– Fascynująca podróż. Obawiam się że potrwa jeszcze jakiś czas.
– Jesteśmy więc jej częścią.
– Ja wcale nie śpię. – stwierdził Suseł.
Kapelusznik wpatrywał się w nią badawczo.
Na stół wskoczył kot, materializując się pospiesznie.
– Chętnie bym jeszcze posłuchał tych bzdur, ale postanowiłem jednak się wtrącić. – rzekł.
– Znów pakujesz łapy w jakieś szemrane sprawy, Kocie?
– Obawiam się że wy również tym razem. Znów będę musiał narazić się na impertynencje ze strony naszej miłościwej psychopatki.
Zając nerwowo poruszył wąsami.
– Co masz na myśli?
Dłoń kapelusznika nalała absyntu na obrus.
– Alicjo Liddel, czy mogłabyś proszę schować się do czajnika?
– Słucham? – oburzyła się.
Zając wpakował jej ciastko z pudrem do ust i zmniejszoną wepchnął do naczynia razem z milionem falbanek sukienki. Kapelusznik mrugnął do niej na znak że wszystko w porządku i zakrył pokrywką.
Akurat w porę, bo na stół, tuż przed nosem Susła spadł zapieczętowany formowaną w kształt serca pieczęcią list.
– No otwórzcie, na co czekacie. – mruknął Kot.
Kapelusznik sięgnął po papier, rozłamał pieczęć i zadeklamował:
– Jej Miłościwa Królewska Mość Coeur, władczyni tej krainy, której zamieszkali tu jak i tymaczasowo przebywający winni są bezwzględną miłość, szacunek oraz posłuch zawiadamia oraz zaprasza osobiście szanowną Alicję Liddel dziewczynkę rodzaju ludzkiego na partię krokieta oraz królewski poczęstunek. W terminie: niezwłocznie.
– Brzmi okrutnie, aż mnie dreszcz przeszedł. – wzdrygnął się Zając.
– Alicjo, możesz już wyjść.
– Może lepiej jakby tam już została?
– Musi stawić czoło temu co następuje, tak czy owak. To ona tu decyduje, tak sądzę. – zauważył Kot.
Kapelusznik wyjął ją i postawił na stole.
– To chyba dobrze, że królowa zaprasza mnie na partię krokieta?
– Skoro tak uważasz.
– Ta dziewczyna jest kompletnie pomylona! – mruknął Suseł.
– Koniec podwieczorku! – zakrzyknął zając i umknął do swojego domku, zatrzaskując drzwi. Suseł spał dalej, a Kapelusznik ze smutkiem przyjrzał się dziewczynce. Kot napił się absyntu z filiżanki Alicji.
– No, to chodźmy! – zawołała radośnie.
***
– Och witaj moje kochanie! – Królowa była wyższa od niej o głowę tylko za sprawą butów na platformie. Przyodziana była w kraciastą, czerwono białą suknię, w ręku trzymała długi kij zakończony ostrym zakrzywionym bagnetem.
Ogród był pełen idealnie przyciętych krzewów i fontann z różowego marmuru.
– Tak się cieszę że cię widzę. Jakaś ty ładniutka! Wprost do schrupania. O, jest i Kapelusznik.. Ależ zionie od ciebie alkoholem! Cudownie! O. – jej głos zmienił się w zimny i szorstki. – I Kot z Cheschire. Jak widzę nie zastosowałeś się do rozkazu. Wiesz chyba co za to grozi?
Kot uśmiechnął się pełnym arsenałem kłów.
– Oczywiście, Coeur. Wiesz chyba gdzie mam twoje rozkazy?
Królowa zatrzęsła się ze złości, posłała Alicji słodki uśmiech i zakrzyknęła
– Skrócić go o głowę!
Natychmiast kilkoro czerwonobiałych strażników dopadło kota. Jednak za chwilę stanęli w konsternacji, bowiem w powietrzu unosiła się tylko kocia głowa z krwiożerczym uśmiechem.
– Zrobione, wasza miłość!
– Uhh, wy niedojdy! Precz!
– Uwielbiam gdy się złościsz, Coeur. – wymruczał Kot z Cheschire.
Salwa śmiechu Królowej zabrzmiała jakby była wygenerowana z odtwarzacza.
– Nie traćmy czasu, w przeciwnym razie nie dotrzemy do Wielkiego Finału!
– Co za farsa. – mruknął Kot.
W różnych, dość przypadkowych miejscach kwadratowego trawnika ustawiono czerwono lub biało ubranych graczy. Na środku pola stanowisko zajęła Królowa oraz dziewczynka usadzona na wysokim fotelu, co skutecznie pozbawiało ją możliwości ruchów w grze, bowiem mebel ów nie był ani trochę mobilny. Wszystkim wręczono oreż, w postaci długich szpikulców.
– Na czym polega gra? – zapytała Alicja.
– Och, to bardzo proste. Należy nabić przeciwnika na szpikulec, tak aby nie uciekł. – odparła Królowa.
Gronostaj zadął w trąbkę, co najwyraźniej oznaczało początek partii.
Dama w białym kołnierzyku została znokautowana ciosem pod żebra. Osunęła się na trawę.
– Kolej Białych! – oświadczył Gronostaj.
Wąsaty panicz z gracją wbił szpikulec w gardło młodzieńca w czerwonym kaftanie.
– Jeden do jednego! Kolej Czerwonych!
Alicja napotkała spojrzenie Kapelusznika, który został ustawiony w drużynie Białych.
– To Ty tutaj decydujesz, Alicjo. Nie zapominaj o tym. W gruncie rzeczy to tylko Twoja głowa. – szepnął.
Zając w białym surducie wygiął się w konwulsjach tuż obok, trafiony w kręgosłup.
– Chwileczkę! – dziewczynka zsunęła się z fotela. – Nie chcę grać w tą grę!
– Ryzykowne. – mruknął Kot, materializując się nieopodal. – Ale niegłupie.
– Jak to nie chcesz? – zdumiała się Coeur. – To najlepsza gra jaką znam!
– Wcale nie jest taka zabawna.
– Niby dlaczego? Czyś ty postradała zmysły?
– To nie ulega wątpliwości. – stwierdził Kapelusznik w tej samej chwili gdy alicja stwierdziła: – Raczej wątpię.
Po chwili namysłu dodała jednak: - Pomimo iż ostatnio gubię się w rzeczywistości.
Ale tylko odrobinkę. – dopowiedział w myślach Kot, szczerze zafascynowany.
Konsternacja na twarzy Królowej powoli zmieniała się w szyderczy uśmiech.
– Jednak moi kochani – spomiędzy warg Coeur ukazał się rządek spiczastych zębów. – Wypadałoby skończyć partię.