- Opowiadanie: Natan - Duch melanżu

Duch melanżu

To moje pierwsze opowiadanie jakie publikuję na fantastyka.pl. Byłbym bardzo wdzięczny za opinie na jego temat, abym w przyszłości mógł pisać lepiej – co przyświeca chyba wszystkim tu publikującym. Z góry dziękuję za komentarze

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Duch melanżu

W końcu nadszedł dzień próby – po obszernej nauce miałem sprawdzić swoją wiedzę w praktyce. Mimo, że nie poświęciłem na to lat, czułem ogromną presję, aby sprostać zadaniu. Zerknąłem przez ramię na twarz mistrza. Wiedział, że od mojego powodzenia wiele zależy, także dla niego. Machnął ręką żebym ruszał. Ruszyłem.

***

Wszytko zaczęło się niewinnie, od nudnego piątkowego wieczoru. Wobec tego, że sesja zimowa już się skończyła, a do letniej było jeszcze daleko nie przyszło mi do głowy aby czas ten zhańbić nauką.

W planach miałem albo dobrą książkę, albo ciekawą grę. Jednak od tego losu uchroniło mnie pukanie do drzwi.

W drzwiach zobaczyłem Daniela, przyjaciele z liceum.

– Piątek weekendu początek – wypowiedział niczym magiczne hasło. Wymachiwał siatką w taki sposób, aby charakterystyczne brzdęknięcia znaczyły więcej niż tysiąc słów. Mimo to zapytał. – Melanż?

Chciałem odmówić, lecz wiedziałem, że jestem na straconej pozycji, dlatego po prostu kiwnąłem głową i wpuściłem nieproszonego gościa do mieszkania.

Poczułem lekki niepokój na myśl o melanżu, wszak podczas ostatniego otarłem się o śmierć. Uznałem jednak, że dzisiejszy wieczór jest dobry jak każdy inny aby przełamać swój lęk.

– Rozgość się – powiedziałem, siadając na fotelu.

– Jasne – zgodził się Daniel zdejmując buty. Nie tracąc czasu, usadowił się na kanapie i od razu otworzył jedno piwo za pomocą drugiego.

– Mam otwieracz – zauważyłem.

– Dobrze wiedzieć, ale to zbędny luksus.

Kolejny kapsel odskoczył i upadł na podłogę. Tym razem piwo było dla mnie. Pewnie chwyciłem szyjkę butelki i po stuknięciu się naczyniami zakończyliśmy część oficjalną wieczoru.

Drętwa atmosfera trwała przez kilka minut, lecz ustępowała wraz z każdym łykiem złocistego trunku. Dwa piwa później rozpoczęły się poważne dysputy filozoficzne, religijne i polityczne, przerywane tylko krótkimi wyjściami na siku.

Po opróżnieniu wszystkich butelek przyniesionych w darze przez Daniela ruszyliśmy na podbój miasta. A przynajmniej jego rozrywkowej części.

***

Autobusem bezpiecznie dojechaliśmy nieopodal rynku, gdzie znajdowało się kilkanaście klubów. Liczba ta nie była dla nas ważna, gdyż zwykle chodziliśmy do dwóch najpopularniejszych. Dzięki temu szanse wyrwania jakiejś dziewczyny znacznie wzrastały.

Po drodze wstąpiliśmy do monopolowego po "małpkę", która w tym konkretnym dniu przybrała postać ćwiartki wódki. Aby uniknąć nieprzyjemności jaką niewątpliwie było spotkanie straży miejskiej oskarżających niewinnych studentów o picie w miejscu publicznym ruszyliśmy do najbliższej otwartej bramy. Gdy już ją zlokalizowaliśmy, w jej bezpiecznym cieniu mogliśmy dokończyć konsumpcję eliksiru szczęścia.

Ostatnim etapem przed melanżem właściwym było przejście testu aktorskiego. Stojąc w długiej kolejce przed klubem przygotowaliśmy dokumenty i skupialiśmy się przed występem. Gdy kobieta wpuszczająca na imprezę wyciągnęła rękę po moją legitymację studencką pewnym ruchem ręki wręczyłem jej plastik. Daniel zrobił to samo sekundę później. Kobieta patrząc podejrzliwie wpuściła nas do środka. Jak zawsze schodząc w dół po schodach do ziemi obiecanej byłem dumny z umiejętności zagrania trzeźwego mimo, iż w rzeczywistość była zgoła odmienna.

Zapłacenie trybutu w szatni oraz odwiedziny ubikacji były ostatnimi elementami rytuału. Można było ruszyć w tany.

Parkiet, na którym każdy foton walczył o przetrwanie miał swoje wady i zalety. W półmroku mogę zgrywać modela, którym nie byłem. Z tej samej jednak przyczyny mogłem startować do dziewczyny wydającej się modelką, której nie posądziłbym o to w świetle dnia.

Niestety wieczór mi nie szedł. Chwyciłem jedną z dziewczyn za dłoń, lecz wyrwała mi ją i popatrzyła na mnie jakby zobaczyła kogoś niszczącego jej idealny świat. Gdy chwilę później podszedł do niej osiłek i trzepnął w tyłek podskoczyła z radości. Tańczyli namiętnie, kiedy zmieniałem swoje położenie.

Taneczno-chybotliwym krokiem podszedłem do grupy dziewczyn tańczących w kółeczku. Wykonałem kilka skocznych akrobacji, jednak zbyt były zajęte sobą, aby zobaczyć niespotykany talent jaki prezentowałem w mojej skromnej osobie.

W końcu mym oczom ukazała się zgrabna sylwetka dziewczyny i jej piękny tyłeczek, gdyż stała do mnie tyłem. Chwyciłem ją za dłoń, a ona odwzajemniła uścisk i już tańczyliśmy ze sobą. Wszystko szło dobrze dopóki w nagłym rozbłysku światła nie ujrzałem jej twarzy.

Doprawdy niekiedy ciemność i alkohol są bezradne wobec brutalnej natury śmiejącej się nam w twarz. Niemniej natychmiastowa ucieczka nie wchodziła w grę. Wieści mogłyby się zbyt szybko rozejść. Nie mając innego wyjścia tańczyłem dalej, jednak moja kreatywność w prowadzeniu partnerki umierała w bolesnej agonii.

Bestia nie nudziła się prędko w przeciwieństwie do mnie. W akcie desperacji zacząłem udawać atak kaszlu, w chwilach gdy łapałem oddech przeprosiłem i zszedłem z parkietu. Schowałem się w męskim kiblu i zacząłem wpatrywać się w mój zegarek. Sekundnik nie poruszał się tak szybko jak tego chciałem. Chcąc zabić czas czytałem instrukcję obsługi automatu stojącego w toalecie. Nim jednak doszedłem do sedna jakiś łysy mięśniak podszedł do mnie i powiedział:

– Tego się nie czyta, tylko zakłada na chuja i posuwa suczkę.

Zastanawiałem się w jaki sposób odpowiedzieć na takie stwierdzenie, jednak mojego rozmówcę najwyraźniej nie interesowało co mam do powiedzenia bo odszedł w kierunku parkietu.

Po kwadransie uznałem, że jestem na tyle bezpieczny abym mógł opuścić kryjówkę. Jednak przerażenie sprzed kilku chwil podziałało na mnie otrzeźwiająco, toteż straciłem zupełną nadzieję na opuszczenie lokalu z osobą płci przeciwnej.

Do autobusu miałem jeszcze pół godziny. Nie mając co robić usiadłem na pobliskim pufie i zacząłem się przyglądać podrygującym w rytm muzyki ludziom. W pewien sposób mnie to odprężało, jak oglądanie śnieżnego ekranu, tylko z lepszym udźwiękowieniem. Miało to w sobie coś hipnotyzującego.

Obserwowanie ludzi w ich naturalnym środowisku. Jedna para namiętnie się całuje nie zawracając sobie głowy słyszanym bitem. Kilka kroków dalej niska dziewczyna wyskakuje na jakiegoś dwumetrowego chłopaka i zawiesza się na nim. Proza życia.

Tę harmonię spodziewanych obrazów zakłócił jeden chłopak, który nie błądził w poszukiwaniu osamotnionej dziewczyny, ani też nie podpierał ścian. Przechodził tylko koło tańczących i coś do nich mówił. Mimo głośnej muzyki powinni go usłyszeć, a już na pewno zauważyć, jednak nic takiego się nie działo

Ten ewenement mnie zaciekawił jednak jako że nie był długonogą blondynką postanowiłem nie zawracać sobie nim głowy. Zerknąłem na zegarek i stwierdziłem, że najwyższy czas ruszyć w drogę. Gdy szedłem do wyjścia dziwny traf chciał, że potrąciłem ramieniem chłopaka, którego zachowanie zwróciło moją uwagę.

– Sorki – powiedziałem do niego i udałem się w swoim kierunku.

– Ty mówiłeś do mnie? – usłyszałem głos za sobą.

– Mhm – mruknąłem, bo nie miałem zamiaru ucinać sobie teraz pogawędki. – Przeprosiłem cię.

– Widzisz mnie? – zapytał, lecz ja nie chciałem rozbudzać jego chęci konwersacji, dlatego nic nie odpowiedziałem dalej idąc w stronę drzwi.

Chłopak z nieznanych mi powodów wbiegł na schody i spojrzał mi prosto w oczy.

– Naprawdę mnie widzisz! – prawie krzyknął, najwyraźniej z radości.

– Naćpałeś się koleś – warknąłem w jego stronę.

– Serio nic nie kapujesz? – zdziwił się mój rozmówca. – Nikt mnie nie widzi. Jestem duchem!

– Ok – spróbowałem spokojniej. – To zdecydowanie do bani, ale ja muszę już iść.

Liczyłem, że ćpun lub wariat się odczepi, jednak nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego nieznajomy chwycił mnie za rękę i pociągnął lekko przed bar. Postanowiłem na razie nie stawiać większego oporu, gdyż w klubie pełnym ludzi nic mi nie groziło… Prawda?

– Popatrz teraz – zawołał puszczając mnie. Podszedł do lady i zepchnął z niej szklankę. Usłyszałem brzdęk i zgodnie z przewidywaniami zobaczyłem jak odłamki szkła potoczyły się we wszystkie kierunki. Za to nie do przewidzenia była reakcja barmana – zamiast wydrzeć się na nieznajomego tylko zaklął pod nosem i zaczął zmiotką zbierać to co zostało ze szklanki.

Jeszcze nie wyszedłem ze zdziwienia w jaki wprawiła mnie ta scena, a chłopak już rozpoczął kolejne przedstawienie. Tym razem podchodził do najbliższych osób i machał im przed oczami dłonią, lecz wydawało się, że oni tego nie widzą.

– Rozumiesz już? – zapytał nieznajomy. – Jestem duchem i tylko ty mnie widzisz. Musisz mi pomóc! – ostatnie słowo brzmiało dość pewnie, lecz można w nim było wyczuć odrobinę błagania.

Trzeba przyznać, że dawno nie miałem takiej bomby. Jeszcze nigdy promile krążące w moim krwioobiegu niszcząc nieodwracalnie mózg nie posunęły się tak daleko. Jak nic następnego dnia czekał mnie kac morderca, skoro już teraz mam takie omamy.

Choć wytwór mojej wyobraźni wciąż mnie nawoływał, to jednak niewzruszenie wracałem do swojego domu. Widząc, że z moim stanem psychicznym nie jest najlepiej postanowiłem na przystanek iść dłuższą drogą, a z traumą zmierzyć się kiedy indziej. Pojazd przyjechał zgodnie z rozkładem. Wędrując tym wypełnionym po brzegi nocnym autobusem zastanawiał się ilu z tych nietrzeźwych ludzi może się zmagać z moim obecnym problemem.

Przystanek. Lekki spacer. Wspinaczka na schody. Wejście do mieszkania. Umycie zębów. Sen. Wszystko zgodnie z planem, a nawet z pewną nadwyżką w postaci halucynacji. I to dość porządnej, gdyż specjalnie zamknąłem drzwi, aby nie wpuścić nieproszonego gościa do mieszkania. On jednak nic sobie z tego nie robił i po prostu przez nie przeszedł. Doprawdy powinienem wytrzeźwieć już na tyle, by w spokoju udać się w objęcia Morfeusza. Zamiast tego leżąc wygodnie w łóżku i próbując zasnąć wciąż słyszałem tylko "Hej!", "Nie udawaj, że mnie nie widzisz", "Jestem tutaj".

Z czasem krzyki stały się na tyle monotonne, że zdołałem zasnąć.

***

Alarm budzika wyrwał mnie ze snu. Zawsze mam go ustawionego na dziesiątą, czasami na jedenastą. Dzięki temu w przypadku wcześniejszego obudzenia wiem, że mogę jeszcze spokojnie pospać.

Chciałbym leniwie otworzyć oczy, ale irytujący pisk nie ustawał, więc szybkimi ruchami sięgnąłem po telefon leżący na stole i wyłączyłem ten wynalazek szatana.

Usiadłem na łóżku, aby dzięki kilkuminutowej koncentracji mózg w pełni przygotował się na cały dzień wydawania poleceń mojemu ciału. Czułem jak po organizmie krąży krew pozbywająca się z każdym uderzeniem serca resztek alkoholu.

W końcu wstałem i zacząłem iść do łazienki – codzienny poranny rytuał. Ruszyłem prawą nogą. Wydawało mi się, że krok lewą również nie sprawi mi problemu, jednak poczułem jakby coś mi ową nogę trzymało.

– Bu! – usłyszałem z dołu. Spojrzałem w stronę dźwięku i zobaczyłem dłoń trzymającą mnie za kostkę. Strach dodał mi adrenaliny, aby z całej siły wyrwać kończynę z uścisku. Jednak dłoń sama mnie uwolniła, w efekcie czego wywinąłem orła na podłogę.

– Już o mnie zapomniałeś? – zawołał chłopak, którego spotkałem wczoraj. Podczas podnoszenia się z podłogi w mojej głowie kołatało się tylko jedno pytanie. Czy omamy mogą trzymać dwa dni?

– Kim do kurwy jesteś? – zapytałem w końcu. – Nie mogłeś się przyczepić do kogoś innego?

– Uwierz mi, chciałbym –  jak się okazało nieproszony gość czuł się jak u siebie i bez krępacji usiadł na moim łóżku– Nie wiem czemu, ale tylko ty mnie widzisz.

– Dlaczego zawsze mnie muszą przytrafiać się takie historie – westchnąłem do świata jako takiego.

– Tobie? A co ja mam powiedzieć. Ty przynajmniej masz tętno. Ja wałęsam się już jakiś czas i wszyscy traktują mnie jak powietrze.

Musiałem mu przyznać racje. Czyżbym był pesymistą, który zawsze widzi szklankę do połowy pustą?

– Przyjmijmy, że ci wierzę – powiedziałem w końcu. – W przeciwnym razie gadam do siebie, a to nie wróży nic dobrego. Jestem Juliusz – wyciągnąłem rękę w kierunku chłopaka.

– Wojtek… Z tego co pamiętam – uścisnęliśmy sobie dłonie.

– Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytałem idąc do kuchni i włączając czajnik.

Wojtek wybałuszył na mnie oczy w niemym zdziwieniu.

– To ty nie wiesz? – zapytał. – Myślałem, że jak spotkam kogoś kto mnie widzi sprawa sama się wyjaśni. Kurwa, wiedziałem, że życie jest ciężkie i nie dostajemy do niego instrukcji obsługi, ale myślałem, że chociaż śmierć będzie łatwa.

Nie wiedziałem co na to powiedzieć. Nigdy nie byłem martwy i cała wiedza o zjawiskach paranormalnych jaką posiadam pochodzi z filmów i książek fantastycznych.

– Na pewno musi chodzić o niedokończoną sprawę – powiedziałem z przekonaniem w głosie, choć nie byłem pewny tej teorii. Czekając na odpowiedź zaparzyłem herbatę. Zdążyłem już wsypać do niej dwie łyżeczki cukru nim Wojtek odpowiedział.

– Możliwe, ale jest jeden poważny mankament. Mało co pamiętam z mojego życia.

Mimo, że cała sytuacja wydała mi się mocno absurdalna, a czasami komiczna zachowałem spokój. Powoli usiadłem przy stole z moją parującą herbatą i spojrzałem chłopakowi w oczy, z których można było wyczytać zagubienie.

Na oko Wojtek miał dwadzieścia dwa, może trzy lata. Włosy krótkie na tyle aby sterczały mu na głowie bez użycia żelu. Ubrany był w dżinsy z pokaźnym brązowym paskiem z klamrą o kształcie węża. Tors zakrywał czarna koszulka  z krótkimi rękawami dzięki czemu chłopak mógł eksponować pokaźne bicepsy.

– Wiesz przecież jak się nazywasz – zauważyłem.

– Tak, ale pamiętam tylko fragmenty. Pamiętam jak mam na imię, ale już nazwiska nie mogę sobie przypomnieć. Zapamiętałem moje triki z melanżów i to, że często chodziłem do tego klubu, w którym cię znalazłem. Wszystko inne wydaje się jakieś zamazane.

– To kiepsko – zauważyłem, gdyż nic inteligentniejszego nie przychodziło mi do głowy.

Siedzieliśmy tak w ciszy. Pół herbaty później w Wojtka jakby wstąpiła nowa siła i podskoczył na łóżku, wstał i zaczął okrążać mój pokój mówiąc.

– To jasne, przecież to oczywiste. Pamiętam tylko melanże bo tylko to mi jest potrzebne. Wiedziałem cię wczoraj i muszę stwierdzić, że jesteś beznadziejny.

– Dzięki – warknąłem i poczułem jak wzbiera we mnie złość. Prawda boli.

– Nic nie rozumiesz? Widzisz mnie dlatego, że potrzebujesz mojej pomocy. Nauczę cię melanżu i będę mógł pójść dalej.

Gdyby nie fakt, że absurd z minuty na minutę wzrastał powiedziałbym: "Absurd sięgną zenitu". Jednak w obecnej sytuacji daleki byłem od tak arbitralnych sądów.

– Dalej?

– Tak się chyba mówi, gdziekolwiek to jest.

– Nie rozrabiam zbyt wiele, a jednak nie byłbym pewny gdybym teraz umarł czy poszedłbym do nieba. Nie boisz się…

– Piekła? – Wojtek wszedł mi w słowo. – Kurwa, może być coś gorszego od tego?

– Bo ja wiem? Garniec ze smołom brzmi dość strasznie. Do tego jako niewidzialny możesz podglądać panienki.

– Faktycznie – uśmiechnął się Wojtek całkowicie pomijając pierwszą część mojej wypowiedzi. – Początkowo to było całkiem fajne, ale kurwa ileż można oglądać gołe laski bez możliwości dotknięcia. To gorsze od oglądania porno.

Choć trybiki w moim mózgu rano nie osiągały pełnych obrotów, a kac dodatkowo nie polepszał sytuacji zorientowałem się w niespójności całej tej historii.

– Mnie przecież dotykałeś – zauważyłem, choć wiedziałem jak to brzmi.

– I to mnie zdziwiło. Zwykle jak się skupie mogę przesunąć przedmioty, ale ludzi jeszcze mi się nie udało. W tym przypadku też jesteś jedyny.

– Mhm – mruknąłem mając dość swojej wyjątkowości. Gdyby chociaż duchem była dziewczyna…

– Czyli ustalone – pewnym siebie głosem powiedział Wojtek. – Przyjdę do ciebie wieczorem na naukę. Muszę się przygotować do zajęć.

Nim zdążyłem zaprotestować zniknął. Już miałem odetchnąć i udawać, że wszystko to mi się przyśniło, gdy głowa Wojtka przeniknęła przez drzwi i powiedziała

– Bądź przygotowany. Wiem gdzie mieszkasz – i zniknęła ponownie.

Tym razem mimo, że nie miałem na to ochoty odetchnąłem. Nie wierzyłem, że to moja nauka melanżowania jest powodem pozostania Wojtka na tym świecie. A jeśli nie to, trzeba było wymyślić jakąś alternatywę.

Aby ją poznać trzeba było dowiedzieć kim był Wojtek kiedy jeszcze żył.

***

Trzy godziny później byłem bogatszy o cenne doświadczenia. Na przykład dowiedziałem się, że znalezienie gościa na facebooku bez nazwiska graniczy z cudem. Co nie znaczy oczywiście o łatwości znalezienia człowieka na tym portalu jeśli nazwisko jest jednym z popularniejszych. Wojtek Kowalski wiele by nie zmienił w rezultatach poszukiwań. Po oglądnięciu zdjęcia profilowego tysiąc trzysta siedemdziesiątego piątego Wojtka zrezygnowałem i stwierdziłem, że nie tędy droga.

Spróbowałem inaczej. Duch siedział w klubie czyli – jak rozumowałem – musiał umrzeć gdzieś w jego pobliżu. Zacząłem przeszukiwać Internet – "śmierć w klubie" miała kilkaset wyświetleń. Okazało się, że istnieje film o takim tytule, który zdobywa całkiem dobre noty od recenzentów. O Wojtku ani słowa.

Dorzuciłem do słów kluczy nazwę naszego miasta. Tym razem pokazało się kilka stron informacyjnych. Atak z nożem, lub maczetą. Dość ciekawe się zapowiadający artykuł zawiódł moje oczekiwania informacją, że ofiara przeżyła. Kilka stron dalej znalazłem wiadomość o śmiertelnym pchnięciu nożem, jednak i tym razem pudło – po pierwsze ofiara miała na imię Kacper, a po drugie nie chodziła do klubów w centrum. Przy okazji dowiedziałem się, że istnieją kluby gdzieś poza centrum.

Pomyślałem, że nie ma rady i trzeba udać się w teren.

Za oknem było ciepłe wiosenne popołudnie, więc nie musiałem ubierać się specjalnie ciepło. Na podkoszulek zarzuciłem tylko polar i ruszyłem autobusem do ulubionego klubu "mojego" Wojtka.

Na miejscu przeceniłem jednak swoje oczekiwania. Gdy szarpnąłem za drzwi one nie ustąpiły. Zerknąłem na tabliczkę obok, z której dowiedziałem się, że otwierają dopiero o osiemnastej.

Miałem jeszcze sporo czasu. Po zastanowieniu postanowiłem odwiedzić pobliską bibliotekę. Ruszyłem powoli w jej stronę.

Jak prawdziwy student często odwiedzałem bibliotekę. To było jedyne miejsce, gdzie można było w spokoju napisać dowolne wypracowanie i pracę dyplomową. Tylko tutaj Internet był na tyle słaby, że nic nie było w stanie rozproszyć studenta.

Dzięki temu doskonale znałem rozkład budynku i gdy tylko dotarłem na miejsce od razu pomknąłem na drugie piętro, gdzie znajdowała się czytelnia czasopism. Wypisałem zamówienie jednego z lokalnych dzienników z ostatnich trzech miesięcy. Gdy oddawałem karteczkę bibliotekarka spojrzała na mnie dziwnie, westchnęła i ruszyła w głąb magazynu. Po jej powrocie zrozumiałem tę reakcję. Na blacie przede mną znajdowały się opasłe tomiszcza, których powierzchnię znacznie zwiększała twarda oprawa. Każdy gruby tom to jeden miesiąc. Wziąłem moje zamówienie na wyznaczony stolik. Kto by przypuszczał, że gazety mogą tyle ważyć?

Kilka ruchów doprowadziło mnie do odpowiedniej strony nekrologów. Szukanie w gazecie było trudniejsze, niż szukanie Wojtków w Internecie, gdyż nie mogłem opierać się na zdjęciach. Z drugiej strony katalog osób był zdecydowanie mniejszy. Na stronie był tylko jeden Wojtek, ale zmarły miał siedemdziesiąt cztery lata, więc ewidentnie nie pasował do rysopisu.

Przeglądałem numery dzień za dniem. Moja lewa ręka napracowała się w przerzucaniu kilogramów papierzysk. Myślę, że mój biceps urósł o para setnych milimetra, dlatego tom z drugim miesiącem przekładałem prawą ręką. Brak symetrii w ciele może przerażać, dlatego trzeba się orientować w takich rzeczach zanim mogłoby być za późno.

Szukałem tak pilnie, że nekrologi mieniły mi się już w oczach, ale rezultaty były takie same jak poprzednie poszukiwanie. Znalazłem jednego Wojtka w podobnym wieku, ale niestety dopisane było, że zmarł po długiej i ciężkiej chorobie. Jeśli tą chorobą nie był alkoholizm albo narkomania to raczej nie o tego Wojtka chodziło. Oczywiście nie miałem powodów, aby podejrzewać ducha o takie uzależnienia, ale z drugiej strony zamieszkał w klubie. To może mówić trochę o nastawieniu człowieka do życia.

Okazało się, że sprawdzanie nekrologów jest podobne do dobrej zabawy, gdyż czas szybko płynie podczas tego zajęcia. Zakończywszy przekopywanie opasłych tomów spojrzałem na zegarek. Była już siedemnasta trzydzieści, więc postanowiłem się zbierać. Odniosłem gazety i ruszyłem do klubu.

Znów byłem na miejscu przed czasem, tym razem postanowiłem jednak poczekać. Po krótkiej chwili do drzwi podeszła dziewczyna. Zapewne pracowała w tym lokalu, gdyż miała klucz, którym otworzyła zamek i zniknęła we wnętrzu budynku. Niewiele się namyślając ruszyłem za nią.

– Jeszcze zamknięte – powiedziała szatynka stojąca już za barem. – Otwieramy za dziesięć minut.

– Przepraszam, ale jestem studentem dziennikarstwa i piszę artykuł o nocnym życiu – skłamałem. – Mogę zadać pani kilka pytań?

Dziewczyna chwilę się namyślała.

– W sumie czemu nie, tylko jak mówiłam za chwile otwieramy więc szybko.

– Słyszała pani ostatnio o jakich śmiertelnych wpadkach w klubie?

– Śmiertelnych… – oczy mojej rozmówczynie zrobiły się odrobinę większe. – Nic takiego nie słyszałem. Wiem, że gdzieś jakiś gość posiekał innego przed wejściem, ale z tego co słyszałam wszyscy żyją.

Kolejny ślepy zaułek. Aby nie spalić mojej przykrywki postanowiłem jeszcze pozadawać parę pytań.

– Czy ruch w klubach w określone dni tygodnia jest taki sam, czy zawsze jest to niespodzianka? – zaraz po wyartykułowaniu tego pytania zdałem sobie sprawę, że popełniłbym życiowy błąd jeśli faktycznie studiowałbym dziennikarstwo.

– Zwykle jest do przewidzenia – widać rozmówczyni nie znała się na profesjonalnych wywiadach bo odpowiadała bez refleksji nad poziomem pytania. – Chociaż raz się zdziwiłam. Parę tygodni temu, zwykle w piątek jest tłum ludzi, ale przez wypadek w pobliżu przyszło mniej osób.

– Pamięta pani w jaki dzień w roku przychodzi do waszego klubu najwięcej osób?

– Niech się zastanowię… Walentynki zawsze przyciągają dużo osób, ale w każdy długi weekend przychodzi mnóstwo ludzi.

– Dziękuję za wywiad – pożegnałem się. – Zbliża się pora otwarcia, nie będę już przeszkadzał.

– To żaden kłopot.

Wykonałem lekki skłon na pożegnanie i opuściłem klub. Po wcześniejszym życiu Wojtka dalej nie było ani śladu.

***

Na mojego nauczyciela czekałem czytając na łóżku książkę. Będąc na trzydziestej szóstej stronie usłyszałem "puk puk". Nie pukanie, ale właśnie te słowa wypowiadane przez człowieka. Potem bez czekania na odpowiedź Wojtek przeszedł przez drzwi.

– Gotowy na naukę?

– Zawsze… – odpowiedziałem bez entuzjazmu, mimo iż wiedza z melanżu mogła być bardziej przydatna niż większość wykładów na studiach. Nie chcący wyglądać na niewdzięcznika zamknąłem książkę i odłożyłem ją na stolik.

– Zacznijmy od podstaw, jaki dzień jest idealny na melanż? – Podczas pytania duch zaczął chodzić przede mną w tę i z powrotem niczym wykładowca na renomowanej uczelni.

– To proste – odezwałem się radośnie, znając odpowiedź na pytanie. Mogłem zabłysnąć już na początku. – Piątek i sobota, jest weekend, a jeszcze nikt nie myśli o poniedziałku.

– Klasyczny błąd – palec wskazujący Wojtka poszybował do góry, następnie mój nauczyciel pokiwał głową jakby upominał niesforne dziecko. – Oczywistą odpowiedzią jest czwartek. W piątki i soboty przychodzą ludzie pracujący cały tydzień, czyli najprawdopodobniej osobniki starsze od ciebie. Ty z racji tego, że nie pracujesz możesz sobie pozwolić na wyjście w czwartek, zwłaszcza, że zwykle na uczelni piątek jest luźniejszy, jeśli nie wolny. Dodatkowo wszyscy w weekendy schodzą się do klubu, a to oznacza tłok i o wiele większe prawdopodobieństwo na spotkanie znacznej liczby facetów wyglądających lepiej od ciebie. Próba tańca może zmienić się w walkę o jedyną pozostałą powierzchnię parkietu. Czysta matematyka.

Choć byłem sceptyczny co do wykładu ten wywód jednak mnie przekonał, że Wojtek jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Jego argumentacja była wiarygodna. Cały czas żyłem w błędnym przekonaniu…

Usiadłem po turecku, aby być bardziej skoncentrowanym.

– Sprawa numer dwa – kontynuował duch nie zaprzestając spaceru. – Adaptacja. Jeśli masz wyrwać jakąś laskę musisz pokazać, że pasujesz do otoczenia. Słyszysz największy hit ostatnich tygodni? Daj do zrozumienia, że jesteś trendy i znasz się na muzyce. To samo jak puszczą jakiś dawny hicior, np. teen spirit Nirvany.

– A co jeśli się nie znam – przerwałem po podniesieniu ręki jak grzeczny uczeń. – Nie zawsze wiem co aktualnie jest słuchane.

– I tu z pomocą przychodzą ci same laski. Puszczą coś wartego uwagi, to większość panienek zapiszczy w charakterystyczny sposób. Nie wiem czemu to robią, może to odruch bezwarunkowy albo co. Najważniejsze, że działa. Słyszysz pisk – kiwasz głową, tym samym mówisz otoczeniu "jestem światowcem, nie raz już tego słuchałem".

Mimowolnie zacząłem kiwać głową udając światowca.

– Co z piciem i ubraniem? – zapytał mój mistrz.

– Piję w domu, albo na melinie, czyli w jakiejś bramie albo na czymś niepublicznym, żeby mandatu od straży miejskiej nie dostać. W klubie się nie opłaca. Dycha za piwo? To jest złodziejstwo w czarną noc tyle powiem. Już i tak dwójkę trzeba za szatnię bulić. To powinno im wystarczyć.

– Zuch chłopak! Ten etap masz zdany. Widać tutaj moja wiedza nie jest ci potrzebna. Teraz pokaż ubranie.

Wstałem z łóżka i sięgnąłem do szafy wyjmując z niej czarną koszule z długim rękawem w szare paski, oraz dżinsowe spodnie. Czasem zamiast dżinsów zakładałem czarne bawełniane spodnie, które też udostępniłem do okazania.

– Nie najgorzej. Gdybyś trochę przypakował mógłbyś się przerzucić na krótki rękaw. Ale na to nie mamy czasu, więc musi wystarczyć to co masz.

Nie powiem, żebym nie poczuł się urażony, ale zmilczałem obelgę.

– Teraz rzecz najważniejsza. Do jakich lasek podchodzisz na parkiecie i próbujesz szczęścia?

– No normalnie… – nie rozumiałem pytania. – Która mi się podoba, to do niej podchodzę.

Wojtek na chwilę zaprzestał swojego marszu w te i z powrotem. Złapał mnie za ramie i popatrzył głęboko w oczy. Po wypowiedzeniu kolejnego zdania powrócił to swojego spaceru przez mój pokój.

– I tu mój przyjacielu dochodzimy do sedna problemu, To nie może się udać jeśli tak działasz. Trzeba uświadomić sobie jedną rzecz. Kobiety chodzą stadami. Gdy w czasach mamutów faceci rozdzielali się w poszukiwaniu zwierzyny kobiety zostawały w jaskini i trzymały się razem. Tak jest i teraz. Faceci krążą po orbitach grup panienek na parkiecie. I co trzeba w takim razie zrobić, żeby mieć większe szanse?

Wzruszyłem ramionami.

– Trzeba działać inaczej! Nie orbitować, a wypatrywać. Dwa przypadki są szczególnie ważne. Po pierwsze może być grupka dziewczyn. Jeśli odłączysz jedną dziewczynę w większości przypadków reszta nie będzie miała nic przeciwko, czasami może nawet się uśmiechnąć. Jeśli jesteś szczęściarzem to jej koleżanki będą nalegały, żeby z tobą zatańczyła. Nie będę cię jednak oszukiwał – takie cuda dzieją się głównie wtedy, gdy startujesz do którejś z brzydszych dziewczyn.

Osobiście wolałem startować do ładniejszej części płci pięknej. Dostanie kosza od laski to jednak co innego niż dostanie kosza od pasztetu.

– Opcja numer dwa – kontynuował mój guru melanżu. – Mogą przyjść dwie koleżanki. Sprawa jest trudniejsza. Najlepiej jest mieć skrzydłowego zajmującego jedną dziewczynę, żebyś sam mógł zainteresować swoją osobą tę drugą. Jak widziałem skrzydłowy w twoim wypadku odpada. Pomógłbym ci, ale jestem duchem, więc sam rozumiesz… Ale to nie oznacza, że jesteś na straconej pozycji. Najważniejsze jest wyczucie momentu. Gdy jakiś chłopak zacznie obracać jedną z koleżanek czym prędzej podejdź do tej drugiej, opuszczonej. W ten sposób obie koleżanki będą tańczyć i żadna nie poczuje, że zostawia przyjaciółkę samą. Wszyscy wygrywają.

– To wszystko? – spytałem.

– Jeszcze nie. Nie zapominajmy o sytuacji, gdy będziesz schodził z parkietu ze swoją partnerką tańca. Zwykle pytanie o postawienie piwa wystarcza do skłonienia panny do pójścia z tobą. W takim wypadku nie można zapominać o jej koleżankach, które czasami zmieniają się w "psa ogrodnika". To jest krytyczny moment, w którym wszystko może pójść po naszej myśli, lub spieprzyć sprawę na całej linii. Po takiej klęsce lepiej się wycofać i wrócić do domu. Wieczór stracony.

– Czyli? – dopytywałem, chcąc jak najszybciej posiąść całą wiedzę.

– Pies ogrodnika, czyli sam nie zeżre, a drugiemu nie da. Jeżeli będziecie już przy barze jak najszybciej musisz jej postawić coś do picia. Wtedy będzie czuła się na tyle zobowiązana, żeby spędzić z tobą choć kilka minut nim wypije piwo lub drinka postawionego przez ciebie. Jeśli nie zdążysz możesz zobaczyć grupkę koleżanek swojej laski i wymówkę "niestety, jednak muszę już iść do koleżanek". Podsumowując – totalna klapa. Z grubsza to większość podstawowych informacji. Jakieś pytania?

– Co zrobić, żeby z tańca wyciągnąć dziewczynę do baru?

– Tak jak mówiłem. Najlepiej zapytać się czy chce piwo. Jeśli odmówi można się szarpnąć i spytać, czy nie chce drinka. Wersja dla oszczędnych to sok. Zwykle działa.

– OK, wszystko jasne.

– Mam nadzieję, przyjdę jutro to potrenujemy.

– A dokąd teraz idziesz – zapytałem, sądząc, że duch nie ma zbyt wielu pilnych spraw na głowie.

– Jak to dokąd? Na melanż – odpowiedział Wojtek.

– To może ja też się przejdę – zasugerowałem. – Nabiorę jakiejś praktyki.

Mój mistrz pokręcił z politowaniem z głową.

– Dopiero co skończyłem ci wszystko tłumaczyć, a już zapomniałeś zasadę numer jeden.

– Zasadę numer jeden? – nie wiedziałem, że te zasady miały numerki.

– Jaki mamy dzisiaj dzień tygodnia? – zapytał.

– Sobotę – odpowiedziałem. W tym momencie zrozumiałem, o którą zasadę mu chodzi. – A nie czwartek.

 – Właśnie – uśmiechnął się Wojtek po czym przeszedł przez drzwi. – Zobaczę czy ktoś nie popełnia błędu, o którym zapomniałem ci wspomnieć.

Nie mając pomysłu co zrobić z taką dawką cennych informacji poszedłem spać.

***

Kolejne dni przeszły dość rutynowo – praktyczne zagadnienia z melanżowania przerywane uniwersyteckimi wykładami i ćwiczeniami (tak, wciąż byłem pilnym studentem). Wieczorami Wojtek znikał wciąż doładowując się kolejnymi dawkami melanżu. Zacząłem zastanawiać się czy tylko to w jakiś magiczny sposób nie sprawia, że istnieje. Na przykład we wtorek był dość zmizerniały. Z jego nauk wiedziałem, że poniedziałek jest najsłabszym dniem jeśli chodzi o imprezy klubowe. Wcześniej obstawiałem niedziele.

Nie przestawałem szukać jakiś wskazówek dotyczących życia przedgrobowego Wojtka. Jednak mimo starań po kilku godzinach oczy piekły mnie od wpatrywania się w ekran komputera. Popytałem też właścicieli innych klubów o jakieś wypadki imprezowiczów, jednak nie powiedzieli nic pomocnego. Jak w dzisiejszych czasach może zginąć człowiek, aby nikt o tym nie wiedział?

I tak mijały dnia. Aż nadszedł czwartek.

***

– Wszystko przygotowane? – zapytał Wojtek w wielki dzień.

– Gotowe – odpowiedziałem.

Ubrany w moje melanżowe ciuchy siedziałem przy stole, na którym stały cztery butelki piwa zakupionego wcześniej.

– To do dzieła – zakomenderował duch.

Zastanawiałem się czy samotne picie w tym wypadku zwiastuje mój alkoholizm i powolne staczanie się na margines społeczeństwa. Z drugiej strony nie byłem sam, ale mój towarzysz nie mógł pić, dosłownie.

Minęło półtorej godziny na rozmowie z Wojtkiem i już byłem gotowy. Uważam, że picie zbyt szybkie doprowadza do zwrotu procentów. To co w banku byłoby świetnym interesem w życiu melanżowym byłoby sporą stratą.

Ruszyłem w stronę przystanku. Autobus przyjechał na czas i prostą drogą zawędrowałem do nawiedzonego klubu. Zasypianie w drodze na melanż nie było dobrym pomysłem. Potem człowiek ma szczęście jeśli wysiądzie na właściwym przystanku, a nawet jeśli to zrobi to jest zaspany i musi się rozkręcać od nowa. Nie jest to łatwe, gdy we krwi krąży alkohol sukcesywnie zabijając drogocenne neurony.

Dlatego, aby tego uniknąć Wojtek podczas drogi przypominał mi co mam robić i raczył mnie anegdotami z poprzednich melanżów, na których był w ostatnim czasie. Oczywiście tylko jako niematerialny obserwator.

Gdy dojechaliśmy na miejsce odprawiłem cały rytuał potrzebny aby wejść do klubu. Zapłaciłem trybut w szatni i ruszyłem na parkiet.

W końcu nadszedł dzień próby – po obszernej nauce miałem sprawdzić swój talent w praktyce. Mimo, że nie poświęciłem na to lat, czułem ogromną presję, aby sprostać zadaniu. Zerknąłem przez ramię na twarz mistrza. Wiedział, że od mojego powodzenia wiele zależy, także dla niego. Machnął ręką żebym ruszał. Ruszyłem.

Z początku wtapiałem się w tłum. Wypatrzyłem trzy większe stadka dziewczyn oraz dwie pary. Zapewne większość nie była zabójczo piękna, ale alkohol pomagał. Jednocześnie umysł miałem na tyle jasny, aby nie uznawać każdej za piękność.

Wykonywałem przez pewien czas chaotyczne ruchy jak większość osób tańczących samotnie, gdy usłyszałem jakiś aktualny hit Internetu. Zgodnie z przewidywaniami z dziewczęcych gardeł wydobył się pisk. Ja natomiast zacząłem kiwać głową, jak kazał Wojtek. Nie wiem czy respekt do mojej osoby wzrósł w tym momencie, ale zauważyłem, że osoby które nie wykonały magicznego gestu zostały zepchnięte na margines. Niby nic materialnego, ale jakby tańczące ciała powoli wypychały je za obręb parkietu, gdzie mogli bezpiecznie orbitować nie wchodząc nikomu w drogę.

W końcu poszedłem do jednej grupki dziewczyn, a konkretniej do najładniejszej z nich. Zza pleców chwyciłem ją za rękę, jednak ta sprawnym ruchem wyśliznęła się z mej dłoni, obróciła się i ukarała spojrzeniem pod tytułem "jak śmiesz". Normalnie byłbym tym bardzo zestresowany i dziewczyna tym zachowaniem storpedowałaby moją samoocenę., jednak zostałem uodporniony przez procenty krążące po moim organizmie. Opłacało się poświęcić kilka neuronów.

Wiedziałem jednak, że w tej grupce jestem już spalony. Trzeba było płynnym krokiem przejść do innej. W czasie zmierzania do kolejnego skupiska czterech dziewczyn zobaczyłem jak jedna z dwójki koleżanek niedaleko mnie zostaje odciągnięta przez wysokiego mięśniaka. Wniosek nasuwał się sam – jedna dziewczyna jest przez ten moment sama.

Zobaczyłem Wojtka biegnącego prze tłum a potem skacząc nad brunetką, którą właśnie upatrzyłem. Krzyczał bardzo głośno, ale przez muzykę ledwo usłyszałem jego słowa.

– Bierz ją!

Niewiele się namyślając porwałem dziewczynę do tańca. Kilka obrotów, znów zetknięcie się z jej ciałem i gibanie się w rytm muzyki. Gdy dochodzi się do momentu posiadania partnerki taniec nie jest trudny.

Wyczucie czasu jest jednym z trudniejszych aspektów melanżu. Jeśli za szybko zaprosi się dziewczynę na piwo można ją spłoszyć i być u niej spalony na resztę wieczoru. Natomiast w przypadku zbyt długiego tańczenia albo znudzi się i odejdzie, albo w końcu odbije ją jej koleżanka – niezależnie od opcji także będę spalony.

Na szczęście tym razem miałem niewidzialnego sekundanta. Wraz z nadejściem odpowiedniej chwili zobaczyłem dłoń Wojtka w kształcie umówionego znaku. Przybliżyłem głowę do jej ucha i krzyknąłem, żeby przekrzyczeć muzykę.

– Nie chciałabyś się napić piwa?

– Co? – krzyknęła w moje ucho

– Chcesz piwa? – skróciłem moją wypowiedź do minimum.

– Nie! – odpowiedział. – Na dziś mam dość.

Wizja świetlanej przyszłości dzisiejszej nocy zalała czarna rozpacz. Oczywiście nie dałem tego po sobie poznać i tańczyłem dalej. Powoli otrząsałem się z tej tragicznej sytuacji. Można dopuścić dwa warianty. Pierwszy – nie chce ze mną gadać, oraz drugi, bardziej optymistyczny – jest piekielnie niedomyślna celu naszego tańca.

Nie wiedziałem co począć, gdy z pomocą przyszedł mój niewidzialny sufler.

– Spytaj ją o jakiś sok – krzyknął mi Wojtek do ucha.

Znów nachyliłem się nad jej uchem krzycząc.

– To może jakiś sok, żebyśmy mogli pogadać – modliłem się, żeby nie zapytała co, bo nie chciałem skracać tego zdania i błaźnić się w razie niepowodzenia. Modlitwy zostały wysłuchane.

– Dobra – odpowiedział. – Prowadź.

Chwyciłem ją za rękę prowadząc do baru. Barmanowi poleciłem nalać dwa soki, widać że był doświadczony, gdyż nie pytał o smak a jedynie rozlał czerwony płyn do szklanek. Cena wołała o pomstę do nieba, jednak musiałem pokazać gest przy dziewczynie.

Podczas wręczania szklanki mojej partnerce do tańca ta wyciągnęła do mnie rękę i powiedziała:

– Cześć jestem Gośka – uścisnąłem podaną dłoń.

– Miło mi poznać, Juliusz. Chodźmy gdzieś usiąść.

Nie puszczając dłoni udało mi się zaprowadzić Gosię do pustego stolika.

– Co tam porabiasz w życiu? – zapytałem.

Takie pytanie może pełnić podwójną rolę. Po pierwsze pokazuje, że jest się zainteresowanym dziewczyną, a po drugie samemu niewiele się odzywa. A jak stare chińskie przysłowie mówi – milczenie jest złotem dla ludzi pod wpływem alkoholu.

Tak dowiedziałem się, że Gosia jest studentką prawa na trzecim roku. Lubiła kino, chodzenie do klubów i tańczenie. Ja też jej opowiedziałem o swoich zainteresowaniach. Rozmowa ogólnie się kleiła.

– Często chodzisz do klubów? – zapytałem, gdy już omówiliśmy nasze ulubione filmy. – Często przychodzić potańczyć?

– Ogólnie tak, chociaż po tym wypadku długo tutaj nie zaglądałam. Dopiero w tym tygodniu koleżanka mnie tu wyciągnęła. Tłumaczyła, że piorun dwa razy nie uderza w to samo drzewo i tak dalej.

– Pamiętam to. Omal nie potrąciła mnie ta ciężarówka. Dobrze, że nikomu nic się nie stało.

Nie dość, że przeżyłem ten wypadek to jeszcze go zbadałem pod względem zmarłych, gdy szukałem danych o Wojtku. Jednak nikt nie zginął.

Potem usłyszałem zdanie, które otrzeźwiło mnie momentalnie. Zamieniłem jeszcze parę zdań z Gosią. Sam wypiłem już soczek, mojej rozmówczyni też się kończył.

– Wybacz, ale muszę już uciekać – spojrzałem na zegarek. – Byłabyś tak miła i podała numer telefonu?

– Właściwie… – widziałem moment zawahania. – Czemu nie? Nie robię tego często.

– Tym bardzie to doceniam – powiedziałem wręczając jej mój telefon. Po wpisaniu numeru grzecznie podziękowałem, pocałowałem Gosie w policzek i wyszedłem pewnym krokiem z klubu.

***

Gdy tylko postawiłem nogę poza lokalem koło mnie pojawił się Wojtek.

– Co to kurwa ma być – wrzeszczał. – Ustawiam cię z panną, a ty tak wszystko odpuszczasz. Jak mam ruszyć dalej jak z ciebie taka cipka?

Nie słuchałem go tylko szedłem pewnym krokiem w sobie znanym kierunku. W końcu przystanąłem.

– Może nie wystarczy umówić cię z dziewczyną – ciągnął duch. – Może jeszcze musisz ją zaliczyć. Kurwa, że nie ma instrukcji obsługi tego dziadostwa.

– A co? Na seksie też się tak znasz? Też chcesz mnie uczyć.

– Wal się!

– Ochłoń – powiedziałem spokojniejszym tonem. – Czy to miejsce ci coś przypomina?

Staliśmy na chodniku obok wąskiej jezdni. Oświetlała nas lampa wyglądająca na nową, mimo, że jej sąsiadkom łuszczyła się farba i ogólnie wyglądały na dość wiekowe.

– Gdzie niby?

– Pamiętasz wypadek, który miał tu miejsce? Pamiętasz, że to ty miałeś tu wypadek?

Twarz Wojtka stawała się coraz bardziej rozkojarzona. Widziałem jak mój towarzysz patrzy nieobecnym wzrokiem w dal. Chciałem go jakoś uspokoić i dotknąłem jego ramienia.

***

Szedłem chodnikiem po kolejnym melanżu. Obok mnie szły dwie dziewczyny w miniówkach mimo chłodnego wieczoru. Nagle jednej coś upadło i schyliła się po to. Widok był tak piękny, że nie mogłem oderwać wzroku. Do czasu gdy oślepiło mnie światło. Prosto na mnie jechała ciężarówka. Mimo stania na chodniku mogłem zostać potrącony, gdyż droga była za wąska dla tek dużych aut. Dlatego kierowca jechał częściowo po chodniku.

Po początkowym paraliżu, gdy śmierć zbliżała się szybkimi krokami odzyskałem władzę w ciele i rzuciłem się w lewo na pozostałą część chodnika.

Kierowca też chciał zrobić manewr jednak wpadł w poślizg i zatrzymał się na latarni. Widząc to szybko uciekłem do domu.

Jednak niedaleko za mną szedł Wojtek mocno podchmielony. Właśnie znajdował się na przeciwko latarni, gdy ciężarówka w nią uderzyła. Kilogramy metalu zaczęło spadać na głowę Wojtka.

Procenty w jego organizmie postanowiły jednak ocalić gospodarza, zaatakowały jego mózg ze zdwojoną siłą przez co chłopak przewrócił się oszukując przeznaczenie. Lampa oparła się o sąsiedni budynek i dzięki temu nie przygniotła Wojtka.

Mój nauczyciel melanżu nie zdawał sobie nawet sprawy ze swojego szczęścia. Gdy poczuł się dostatecznie sprawny by stanąć wyprostował kolana i z impetem uderzył głową w uszkodzoną lampę. Pociemniało mu przed oczami i runął jak długi na chodnik. Płytkę chodnikową za jego głową zrosiła krew.

***

Odsunąłem się od chłopaka tak nagle jakby mnie kopnął prąd. Widziałem całą scenę, która wydarzyła się trzy tygodnie temu nie ze swojego punktu widzenia, nawet nie z punktu widzenia Wojtka. Wydawało się, że stoję z boku i widzę tę scenę w bardzo realistycznym kinie 3D.

– Chcesz powiedzieć, że to przez ciebie nie żyje? – wrzasnął Wojtek rzucając się na mnie. Choć niezbyt umiem się bić szybko uchyliłem się przed ciosem. Co prawda nie wiedziałem czy duch może mnie pobić, ale wolałem tego nie sprawdzać.

– Uspokój się – wołałem. Nie spodziewałem się, że to poskutkuje, jednak furia Wojtka opuściła tak nagle jak się pojawiła. – Wiesz co mi powiedziała Gosia? Dlaczego tutaj przyszedłem?

– Skąd mam kurwa wiedzieć – wycedził Wojtek.

– Nikt wtedy nie zginął. Dlatego nie mogłem znaleźć tego miejsca wcześniej. Rodzina nie chciała nagłaśniać sprawy, ale chodzą słuchy, że chłopak wpadł w śpiączkę. Rozumiesz?

– Śpiączkę? Chcesz powiedzieć…

– Ty żyjesz! Wcale nie umarłeś – zawołałem radośnie.

– I co? Mam się teraz cieszyć? – zapytał Wojtek. – I tak jestem duchem i nikt mnie nie widzi.

– Wydaje mi się, że jak położysz się na swoim ciele obudzisz się. Nie mam żadnych dowodów, ale tak mi się wydaje.

***

Wraz z przypomnieniem sobie wypadku wspomnienia Wojtka stopniowo wracały. Podczas przeczesywania Internetu w poszukiwaniu informacji o feralnej nocy mój nauczyciel melanżu przypomniał sobie nazwisko. Łącząc te dwie informację szybko znaleźliśmy szpital w którym przebywało ciało Wojtka.

Udaliśmy się tam nad ranem. Stanąłem w poczekalni sali przyjęć. Nie chciałem iść dalej, gdyż w końcu nie miałem tutaj nikogo z rodziny. W takim wypadku szwendanie się po szpitalnych korytarzach uznałem za nierozsądne.

Za to mój niewidzialny towarzysz przeszukiwał wszystkie sale z nadzieją zobaczenia swojej twarzy.

– Znalazłem! – usłyszałem w końcu. – Jeśli twoja teoria się sprawdzi to chyba pożegnanie.

Nie odpowiedziałem, tylko poszedłem do męskiej toalety. Dałem znać Wojtkowi minimalnym ruchem dłoni, żeby szedł za mną. Po upewnieniu się, że toaleta jest pusta odpowiedziałem.

– Na to wygląda. Wybacz scenerię, ale nie chcę być uznany za czubka gadającego do siebie. Gdybym miał racje powiem tylko: żegnaj przyjacielu.

Objęliśmy się braterskim uściskiem po którym Wojtek zniknął. Nie wrócił, więc najwidoczniej miałem rację.

 

Epilog

Znajomość z Gosią rozwijała się całkiem ciekawie.

Największym pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że podany numer telefonu był prawdziwy. Gdy tylko odespałem melanż zadzwoniłem do niej i umówiliśmy się na kawę. Rozmawiało się przyjemnie, jeśli o mnie chodzi byłem bardziej aktywny niż za pierwszym razem, gdyż tym razem byłem kompletnie trzeźwy.

To co dobre nie trwa jednak długo i mimo ciągłego spędzania czasu przez miesiąc Gosia wróciła do swojego byłego. Nie słyszałem o nim nic dobrego, ale skoro uznała że on jest miłością jej życia to na pewno ona nie była moją.

Będąc znów sam wróciłem do melanżowania. Szło mi lepiej niż dawniej, jednak nie tak dobrze jak za pierwszym razem. Widać zadziałało szczęście początkującego. Mimo wszystko cieszę się z odbytych nauk.

Jakiś czas po rozstaniu się z Gosią gdy wracałem już do domu ktoś potrącił mnie ramieniem.

– Sorry, stary – usłyszałem znajomy głos.

Odwróciłem się i zobaczyłem twarz Wojtka, odrobinę chudszą niż pamiętałem.

– Nie ma sprawy – odpowiedziałem uprzejmie.

Po usłyszeniu moich słów odwrócił się i odszedł. Zdawało mi się, że zobaczyłem błysk w jego oku. Choć w sumie mogło mi się to tylko wydawać.

 

Lipiec 2015

Koniec

Komentarze

Ojejku, a gdzie narkotyki, muzyka techniczna, bit który sam porusza twoimi kończynami? warto się zapisać na capoeira żeeby wyrobić sobie gibkość i poczucie rytmu. jak miałem lat dwadzieścia, dwadzieścia paręto to ze znajomymi przed pójściem na imprezę robiliśmy faszkę, wciągaliśmy fuki a czasem żarliśmy dropsy. socjalizacja plemienna jak za starych dobrych czasów. na imprezę nie szło się na podryw, tylko po to żeby sobie kilka, kilkanaście godzin potańczyć. w klubach z muzyką elektroniczną wielki szman jazdy zwany dj,em ustawia rytm zabawy, najczęściej pod tych którzy aktualnie chodzą na najwyższych obrotach. a! koszty.. pięć gram fuki kosztuje sto złotych, starcza to na dziesięć studenciaków na pięć godzin intensywnego tańca. z klubu nie wychodzi się po małpki, browary itp, chyba że grupowo, to wtedy ok. inaczej to obciach i traci się rytm oraz dużo dobrej muzyki, nadto można wyłapać nie powiem co, pod monopolem. impreza techno to jak pradawny plemienny taniec wokoło ogniska wszyscy naćpani dużżych unikać, nadrabiać gibkością i wyczuciem rytmu. wtedy wojownicy i starszyzna uznać twoje święte opętanie, ajak dobrze tańczyć w transowym rytmie to kobiałki same chcieć tańczyć z tobą. a jeśli chodzi o sekret of udane polowanie to wystarczy zatańczyć zwierzynę na śmierć seksualnie, nie łapać zza tyłek, chyba że już wyrażżnie tego chce i sama się nastawia, tylko tańczyć blisko do rytmu muzyki, po prostu bawić się jak beztroskie dzieci. wtedy nie mieć może gwarancja że przebićnasza ofiara oszczepem, ale jako ten młody aborygen , nauczyć się rozpoznawać tropy niebezpiecznych zwierząt, uczyć się czytać tropy zwierzyny i zdobywać wodę. A, i co to za patent z tym łapaniem za rękę? bankowy przepis na wpierdol. ona zwrócić się o pomoc do pierwszy lepszy ogr który jej się spodobać a ty pijany studenciak wylecieć z klubu na pysk, mocno sponiewierany.

Cześć.

Komentarz burka wprowadził mnie chyba pod każdym względem w inny świat. Opowiadania nie czytałem, ale dla tego komentarza… Łe tam opowiadanie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Spodobał mi się pomysł. Duch z misją edukacyjną to coś ożywczo świeżego. Niestety, wykonanie nie nadąża… Masz mnóstwo błędów i błędzików. W końcówce aż roi się od literówek. Interpunkcja niedomaga. Poniżej przykłady byków różnej maści:

W planach miałem albo dobrą książkę, ewentualnie ciekawą grę.

Albo o jedno “albo” za mało, albo za dużo.

Tą harmonię spodziewanych obrazów zakłócił jeden chłopak,

Tę harmonię.

Mimo głośnej muzyki powinni go usłyszeć, a już na pewno zauważyć, jednak nikt nie zwracał na niego uwagi.

Powtórzenie.

Czasem zamiast dżinsów ubierałem czarne bawełniane spodnie,

Ubrań się nie ubiera.

– Chcesz powiedzieć, że to przez Ciebie nie żyje?

Ty, twój itp. w dialogach małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Niestety, sam pomysł nie udźwignął tego opowiadania. Nie dosyć, że fatalnie napisane, to okrutnie przegadane, momentami nudne i choć miejscami zabawne, to, przykro mi, ale nie tym rodzajem humoru, który preferuję.

Do nie najlepszego odbioru przyczyniło się wykonanie. Mnóstwo błędów i usterek – zbędne zaimki, literówki, powtórzenia, nieczytelnie konstruowania zdania, źle zapisane dialogi i kompletnie zlekceważona interpunkcja sprawiły, że lektury Ducha melanżu nie mogę zaliczyć do udanych.

Masz przed sobą mnóstwo pracy, Natanie, ale mam nadzieję, że z czasem, gdy poprawisz warsztat, będziesz pisać coraz lepiej.

 

po ob­szer­nej nauce mia­łem spraw­dzić swój ta­lent w prak­ty­ce. – Obszerny może być materiał do nauczenia, ale chyba nie nauka.

 

– Pią­tek week­en­du po­czą­tek. – do­koń­czył sen­ten­cją… – Zbędna kropka po wypowiedzi.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

za­pew­ne to trau­ma po ostat­nim gdzie omal otar­łem się o śmierć. – Raczej: …za­pew­ne to trau­ma po ostat­nim, kiedy niemal otar­łem się o śmierć.

 

Już to zro­bi­łem – słusz­nie za­uwa­żył mój gość. Da­niel już zdjął buty… – Powtórzenie.

 

Aby unik­nąć nie­przy­jem­no­ści jakim nie­wąt­pli­wie było spo­tka­nie stra­ży miej­skiej… – Aby unik­nąć nie­przy­jem­no­ści, jaką nie­wąt­pli­wie było spo­tka­nie stra­ży miej­skiej

 

Mała por­cja świa­tła jaką nam ser­wo­wa­no na par­kie­cie… – Czy można serwować światło w porcjach?

 

Za­le­tą było to, że w pół­mro­ku mogę zgry­wać rolę mo­de­la, któ­rym nie byłem. – Powtórzenie.

 

mo­głem star­to­wać do dziew­czy­ny wy­da­ją­cą się mo­del­ką, którą nie po­są­dził­bym o to w świe­tle dnia. – …mo­głem star­to­wać do dziew­czy­ny wy­da­ją­cej się mo­del­ką, której nie po­są­dził­bym o to w świe­tle dnia.

 

Do­praw­dy nie­kie­dy ciem­ność i al­ko­hol są bez­rad­ne z bru­tal­ną na­tu­rą śmie­ją­cą się nam w twarz. – Ze zdania wynika, że bezradne są, zusammen do kupy: ciemność, alkohol i brutalna, wesoła natura.

Pewnie miało być: Do­praw­dy, nie­kie­dy ciem­ność i al­ko­hol są bez­rad­ne wobec bru­tal­nej na­tu­ry, śmie­ją­cej się nam w twarz.

 

że je­stem na tyle bez­piecz­ny abym mógł opu­ścić bez­piecz­ną kry­jów­kę. – Powtórzenie.

 

Do au­to­bu­su mia­łem jesz­cze pół go­dzi­ny. Nie mając co robić… – Powtórzenie.

 

Nie mając co robić usia­dłem na po­bli­skiej pufie… – Nie mając co robić, usia­dłem na po­bli­skim pufie

Puf jest rodzaju męskiego.

 

Ten dziw­ny ewe­ne­ment mnie za­cie­ka­wił… – Masło maślane. Ewenement jest dziwny/ osobliwy z definicji.

 

– Sorki – po­wie­dzia­łem w jego stro­nę… – – Sorki – po­wie­dzia­łem do niego

Mówimy do kogoś, nie w czyjąś stronę.

 

Pod­szedł do lad i ze­pchnął szklan­kę z lady. – Powtórzenie.

 

ostat­nie słowo brzmia­ło dość pew­nie, lecz można w niej było wy­czuć odro­bi­nę bła­ga­nia. – …lecz można w nim było wy­czuć odro­bi­nę bła­ga­nia.

 

Po­jazd przy­je­chał zgod­ne z roz­kła­dem, wiec więk­szość spraw ukła­da­ła się jak na­le­ży. – Nie brzmi to najlepiej.

 

ale iry­tu­ją­cy pisk nie prze­sta­wał dzwo­nić… – Pisk nie dzwoni, pisk piszczy.

 

Czu­łem jak po moim or­ga­ni­zmie krąży krew… – Zbędny zaimek. Czy czułby coś w cudzym organizmie?

 

W końcu wsta­łem i za­czą­łem iść do ła­zien­ki aby za­cząć co­dzien­ny po­ran­ny ry­tu­ał. – Brzydkie powtórzenie.

 

Ru­szy­łem prawą nogą. Wy­da­wa­ło mi się, że krok lewą nogą rów­nież nie spra­wi mi pro­ble­mu, jed­nak po­czu­łem jakby coś mi ową nogę trzy­ma­ło. – Czy to celowe powtórzenia?

 

nie­pro­szo­ny gość roz­go­ścił się na tyle… – Nie brzmi to najlepiej.

 

za­pa­rzy­łem her­ba­tę. Zdą­ży­łem już wsy­pać w nią dwie ły­żecz­ki cukru… – Cukier sypie się raczej do herbaty, nie w herbatę.

 

Na oko Woj­tek miał dwa­dzie­ścia dwa, może trzy lata. Włosy miał krót­kie… – Powtórzenie.

 

Ubra­ny był w dżin­sy z po­kaź­nym brą­zo­wym pa­skiem z klam­rą o kształ­cie węża. Tors za­kry­wał czar­ny T-shirt, któ­re­go rę­ka­wy były na tyle krót­kie aby można było zo­ba­czyć cał­kiem duże bi­cep­sy. – Początki byłozy.

 

pod­sko­czył na mim łóżku, wsta­ło i za­czął okrą­żać mój pokój mó­wiąc. – Literówki, zbędne zaimki. Zamiast kropki powinien być dwukropek.

Proponuję: …pod­sko­czył na łóżku, wsta­ł i za­czął okrą­żać pokój, mó­wiąc:

 

gdy­bym teraz umarł to czy po­szedł bym do nieba. – …gdy­bym teraz umarł, to czy po­szedłbym do nieba?

 

-Kur­wa, może być coś gor­sze­go od tego? – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Gar­niec ze smo­łom brzmi dość strasz­nie.Gar­niec ze smo­łą brzmi dość strasz­nie.

 

Zwy­kle jak się sku­pie… – Literówka.

 

Po ogląd­nię­ciu zdję­cia pro­fi­lo­we­go 1375 Wojt­ka… – Po ogląd­nię­ciu/ obejrzeniu zdję­cia pro­fi­lo­we­go tysiąc trzysta siedemdziesiątego piątego Wojt­ka

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

za­wiódł moje ocze­ki­wa­nia in­for­ma­cją, że ofia­ra prze­ży­ła. Kilka stron dalej zna­la­złem in­for­ma­cję… – Powtórzenie.

 

że otwie­ra­ją do­pie­ro o 18. – …że otwie­ra­ją do­pie­ro o osiemnastej.

 

Po za­sta­no­wie­niu się po­sta­no­wi­łem udać się do bi­blio­te­ki znaj­du­ją­cej się nie­opo­dal. – Nie brzmi to najlepiej.

 

do­wol­ne wy­pra­co­wa­nie i prace dy­plo­mo­wą. – Literówka.

 

Po jej po­wro­cie zro­zu­mia­łem jej re­ak­cje. – Czy oba zaimki są niezbędne? Literówka.

 

ol­brzy­mie to­misz­cza opra­wio­ne w twar­dą opra­wę. – Brzmi to fatalnie.

 

ale zmar­ły miał 74 lata… – …ale zmar­ły miał siedemdziesiąt cztery lata

 

Była już 17:30… – Była już siedemnasta trzydzieści

 

Nie wiele się na­my­śla­jąc ru­szy­łem za nią.Niewiele się na­my­śla­jąc, ru­szy­łem za nią.

 

ale z tego co sły­sza­łem wszy­scy żyją. Usły­sza­łem już od­po­wiedź… – Powtórzenie.

 

palec wska­zu­ją­cy Wojt­ka po­szy­bo­wał do góry, na­stęp­nie po­ki­wał głową… – Z tego wynika, że palec Wojtka miał głowę i umiał nią kiwać. ;-)

 

Aby być bar­dziej skon­cen­tro­wa­nym za­stę­pu­jąc po­zy­cję le­żą­cą sia­dem po tu­rec­ku. – Bardzo nieczytelne zdanie.

Proponuję: Aby bar­dziej się skon­cen­tro­wa­ć, podniosłem się z łóżka i usiadłem po tu­rec­ku.

 

Spraw numer dwa… – Literówka.

 

– A co jeśli się nie znam– prze­rwa­łem… – Brak spacji po wypowiedzi.

 

Pusz­czą coś war­te­go zda­nia… – Raczej: Puszczą coś, co warto znać

 

Pije w domu, albo na me­li­nie… – Literówka.

 

Już i tak dwój­kę trze­ba za szat­nie bulić. – Literówka.

 

Cza­sem za­miast dżin­sów ubie­ra­łem czar­ne ba­weł­nia­ne spodnie… – W co ubierał spodnie???

Spodni, ani żadnej odzieży nie ubiera się! Spodnie można włożyć, założyć, przywdziać, odziać się w nie, ubrać się w nie, wystroić, ale nigdy, przenigdy, nie można spodni ubrać!!!

Za ubieranie spodni grodzi dotkliwa kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, twarzą do ściany i z rękami w górze!

 

To ja­kich lasek pod­cho­dzisz na par­kie­cie… – Literówka.

 

Woj­tek na chwi­le za­prze­stał swo­je­go Sy­zy­fo­we­go mar­szu.Woj­tek na chwi­lę za­prze­stał  mar­szu.

Nie ma pojęcia syzyfowego marszu. Istnieje tylko związek frazeologiczny syzyfowa praca.

 

Pod­szedł do mnie i zła­pał moje ramię. Po­pa­trzył mi głę­bo­ko w oczy. Po wy­po­wie­dze­niu ko­lej­ne­go zda­nia po­wró­cił to swo­je­go spa­ce­ru przez mój pokój. – Nadmiar zaimków. Literówka.

 

żebyś sa­me­mu mógł za­in­te­re­so­wać swoją osobą drugą. – …żebyś sa­m mógł za­in­te­re­so­wać swoją osobą drugą.

 

gdy bę­dziesz scho­dził z par­kie­ty z twoją part­ner­ką tańca. – …gdy bę­dziesz scho­dził z par­kie­tu ze swoją part­ner­ką.

 

które cza­sa­mi zmie­nia­ją się w "psy ogrod­ni­ka". – …które cza­sa­mi zmie­nia­ją się w psa ogrod­ni­ka.

 

– A gdzie teraz idziesz… – Raczej: – A dokąd teraz idziesz

 

prak­tycz­ne za­gad­nie­nia z me­lan­żo­wa­nia prze­ry­wa­ny­mi wy­kła­da­mi i ćwi­cze­nia­mi… – …prak­tycz­ne za­gad­nie­nia z me­lan­żo­wa­nia, prze­ry­wa­ne wy­kła­da­mi i ćwi­cze­nia­mi

 

Nie prze­sta­wa­łem szu­kać jakiś wska­zó­wek… – Nie prze­sta­wa­łem szu­kać jakichś wska­zó­wek

 

za­py­tał Woj­tek w wiel­ki dzień, jak co dzień wcho­dząc… – Powtórzenie.

 

Ubra­ny w moje me­lan­żo­we ciuch sie­dzia­łem przed moim sto­łem… – Zbędne zaimki.

Proponuję: Ubra­ny w me­lan­żo­we ciuchy, sie­dzia­łem za sto­łem/ przy stole

 

Mi­nę­ło pół­to­rej go­dzi­ny przy roz­mo­wie z Wojt­kiem… – Mi­nę­ło pół­to­rej go­dzi­ny na roz­mo­wie z Wojt­kiem

 

Uwa­żam, że picie zbyt szyb­kie do­pro­wa­dza do zwrot pro­cen­tów. – Literówka.

 

Ru­szy­łem w stro­nę przy­stan­ku. Au­to­bus przy­je­chał na czas i ru­szy­łem pro­stą drogą… – Powtórzenie.

 

Za­pła­ci­łem try­but w po­sta­ci szat­ni… – Zapłacił szatnią???

 

W końcu nad­szedł dzień próby – po ob­szer­nej nauce… – Nauka nie jest obszerna.

 

Wy­ko­ny­wa­łem przez pe­wien czas cha­otycz­ne ruchy jak więk­szość osób tań­czą­cych sa­me­mu… – …jak więk­szość osób tań­czą­cych sa­motnie/ solo

 

gdy usły­sza­łem jakiś obec­ny hit In­ter­ne­tu. – Raczej: …gdy usły­sza­łem jakiś aktualny hit In­ter­ne­tu.

 

Z za ple­ców chwy­ci­łem ją za rękę… – Zza ple­ców chwy­ci­łem ją za rękę

 

Opła­ca­ło się po­świę­cić kilak neu­ro­nów. – Literówka.

 

zo­ba­czy­łem jak jedna z dwój­ki ko­le­żan­kę… – …zo­ba­czy­łem jak jedna z dwój­ki ko­le­żan­ek

 

Gdy do­cho­dzi się do mo­ment po­sia­da­nia part­ner­ki… – Literówka.

 

Wy­czu­cie czas jest jed­nym z trud­niej­szych aspek­tów me­lan­żu. – Literówka.

 

Po­wo­li otrzą­sa­łem się z tej tra­gicz­nej po­zy­cji. – Raczej: Po­wo­li otrzą­sa­łem się z tej tra­gicz­nej sytuacji.

 

Pod­czas wrę­cza­nia szklan­ki mojej part­ner­ce tańca… – Dziewczyna nie jest partnerką tańca, może być partnerką do tańca.

 

nie­wie­le się mówi. A jak stare chiń­skie przy­sło­wie mówi – le­piej nie mówić pod wpły­wem al­ko­ho­lu. – Powtórzenia.

 

Nie robie tego czę­sto. – Literówka.

 

uca­ło­wa­łem Gosie w po­li­czek… – Literówka.

 

Sta­li­śmy na chod­ni­ku obok wą­skiej ulicy. – W mieście, chodnik zazwyczaj jest częścią ulicy. Jak, stojąc na ulicy, można stać obok ulicy?

Może miało być: Sta­li­śmy na chod­ni­ku obok wą­skiej jezdni.

 

Wi­dzia­łem jak mój to­wa­rzysz patrz nie­obec­nym wzro­kiem w dal. – Literówka.

 

Pro­sto na mnie je­cha­ła cię­ża­rów­ka, ja­dą­ca czę­ścio­wo po chod­ni­ku… – Powtórzenie.

 

Choć nie zbyt umiem się bić szyb­ko uchy­li­łem się przed cio­sem.Choć niezbyt umiem się bić, szyb­ko uchy­li­łem się przed cio­sem.

 

Za to mój nie­wi­dzial­ny to­wa­rzysz prze­szu­ki­wał wszyst­kie sale po­szu­ku­jąc swo­jej twa­rzy. – Powtórzenie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za szczegółowe uwagi – mam nadzieję, że z każdym opowiadaniem będzie coraz lepiej.

Nie ograniczaj się do podziękowań, tylko wprowadzaj poprawki. Niech następni czytelnicy dostaną lepszy tekst.

Babska logika rządzi!

Nie zabrzmi to najlepiej, ale przeczytanie tego sztosa zajęło mi trzy dni i wymagało kilku podejść. Widać tu rękę początkującego pisarza, który nie radzi sobie z warsztatem i estetyką która się z nim wiąże. Opko jest koszmarnie rozlazłe i mnie jako czytelnikowi było ciężko załapać jakikolwiek rytm. O błędach drobnych nie wspomnę, bo regulatorzy wyczerpała temat :)

Obawiam się że czeka cię mnóstwo pracy. Nie zniechęcaj się jednak, gdyż pomysł jest całkiem całkiem i opowieść też niczego sobie. Nie mniej radzę najpierw podciągnąć się z pisania i napisać “Ducha“ jeszcze raz od zera :)

lol

Trochę mi to zajęło, jednak naładowałem akumulatory na Polconie i poprawiłem opowiadanie zgodnie z radami dodając kilka zmian od siebie. Mam nadzieję, że przyszłym czytelnikom ten nowy warsztat przypadnie do gustu i nie zakłóci odbierania historii. 

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka