- Opowiadanie: varg - Ogrodnik niedoskonały

Ogrodnik niedoskonały

Zna­la­złem wresz­cie czas, by wziąć się za jeden ze sta­rych po­my­słów.

Nie zda­wa­łem sobie spra­wy, jak ogra­ni­cza­ją­ca jest przy­ję­ta prze­ze mnie kon­wen­cja, przez co po­czą­tek jest, jaki jest. Za to tym razem wy­szło sto­sun­ko­wo krót­ko. Nie wiem tylko, czy znowu nie na­zbyt her­me­tycz­nie.

Miłej lek­tu­ry.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Werwena

Oceny

Ogrodnik niedoskonały

Kra­wędź zwie­sza­ła się nade mną trium­fal­nie. Przy­siągł­bym, że gry­mas szy­der­stwa wy­krzy­wił jej ciem­ne ob­li­cze, lecz może to tylko chmu­ry igra­ły z moimi zmy­sła­mi. Każdy krok zda­wał się trwać lata, a jed­nak mo­zol­nie po­su­wa­łem się na­przód. Nie mia­łem wy­bo­ru – choć­bym chciał, nie po­tra­fi­łem za­wró­cić.

Im bliż­szy byłem celu, tym gwał­tow­niej ło­po­ta­ły krań­ce mej szaty, nik­ną­ce w smu­gach wie­lo­barw­ne­go pyłu. Wi­cher na­ra­stał, su­ną­ce dmą­cym bez­kre­sem dro­bin­ki bez trudu znaj­do­wa­ły drogę do oczu, ust i nosa. Unio­słem rękaw ku twa­rzy, lecz na nie­wie­le się to zdało. Pia­sek opły­wał mnie, po­py­chał do przo­du ni­czym bez­rad­ną kukłę, jakby wiatr po­zo­sta­wał w zmo­wie z ły­pią­cą zza kra­wę­dzi ciem­no­ścią.

Za­trzy­ma­łem się, wkła­da­jąc w to wszyst­kie chyba siły. Mia­łem dość. Pa­dłem na ko­la­na i ukry­łem twarz w dło­niach. Wiatr wzmógł się, może za­nie­po­ko­jo­ny, barw­ne smugi skłę­bi­ły się na nowej prze­szko­dzie, two­rząc nade mną coś na kształt ol­brzy­mie­go we­lo­nu, który od­pły­wał górą ku nie­zmą­co­nej czer­ni. Roz­kasz­la­łem się. Ma­rzy­łem, by uro­nić choć łzę, lecz su­chość pust­ko­wia, które od nie­zli­czo­nych wie­ków było mi domem, prze­dzierz­gnę­ła mnie już na swoje po­do­bień­stwo, nie po­zo­sta­wia­jąc odro­bi­ny wil­go­ci.

Poza kra­wę­dzią – tym ję­zy­kiem wy­wa­lo­nym po­gar­dli­wie, by odrzeć mnie z resz­tek na­dziei – zna­łem wy­łącz­nie wiatr, wydmy ty­sią­ca barw i po­zba­wio­ną źró­dła, wy­su­sza­ją­cą na wiór świa­tłość, prze­cho­dzą­cą w mroź­ne, czar­ne noce.

Nie no­si­łem imie­nia, nie mia­łem prze­szło­ści ani ocze­ki­wań wobec przy­szło­ści. Je­dy­ne, co mi po­zo­sta­ło, to okrut­na świa­do­mość za­ni­ku owych pojęć, ją­trzą­ca się w środ­ku pust­ką po wszyst­kim, co było dla mnie nie­gdyś ważne.

Od kil­ku­set już lat nie wi­dzia­łem kra­wę­dzi, za­czy­na­łem nawet wie­rzyć, że…

Byłem głup­cem. Sta­rym, zmę­czo­nym głup­cem. Nie­rzad­ko za­pa­da­łem po pro­stu w le­targ, by nie­zli­czo­ne dni póź­niej znów dać się po­rwać tej prze­klę­tej sile pcha­ją­cej mnie na­przód. Dia­bli wie­dzą, skąd wy­bi­ja­ło we mnie to pra­gnie­nie oca­le­nia i gdzie potem prze­pa­da­ło bez wie­ści na ko­lej­ne ty­go­dnie, mie­sią­ce i lata.

Czego bym jed­nak nie zro­bił, ja­kiej ścież­ki nie obrał, jakim kro­kiem się nie po­ru­szał i z jaką myślą w ogo­rza­łej gło­wie – za­wsze do­cie­ra­łem do tego miej­sca. Nie miało zna­cze­nia, czy wę­drów­ka trwa­ła dzień, czy stu­le­cia, w końcu w od­da­li wy­ra­sta­ła kra­wędź. Nie­re­gu­lar­na linia, lub też po­wierzch­nia, poza którą nie było nic. Zu­peł­nie nic. Nie pa­mię­ta­łem nawet, kiedy prze­kro­czy­łem ją po raz pierw­szy. Na­wie­dza­ły mnie myśli, że pierw­sze­go razu w ogóle nie było, sta­ra­łem się jed­nak upy­chać je po ką­tach świa­do­mo­ści.

Jeśli to kara, to za co? – py­ta­łem cza­sem roz­grza­ne wydmy, lecz te od­po­wia­da­ły mi tylko pie­śnią prze­sy­pu­ją­ce­go się z wolna pia­sku. Tkwi­ło wciąż we mnie mgli­ste prze­ko­na­nie, że nie tak po­win­no wy­glą­dać życie, że gdzieś… kie­dyś… było ina­czej, lecz sam już nie mia­łem pew­no­ści, czy nie wmó­wi­łem tego sobie, pod­świa­do­mie pró­bu­jąc za­ra­dzić po­czu­ciu bez­na­dziei. Ist­nie­nie bez po­cząt­ku i końca, nie­zmien­ność trwa­nia, ja­ło­wa, ob­cię­ta do mi­ni­mum ni­czym model ba­zo­wy bez nada­nia war­to­ści zmien­nym… Jaki sens ma taki świat? Gdzie był opie­kun tego ogro­du?

Z żalem otrzą­sną­łem się z za­my­śle­nia. Trwo­nie­nie czasu, jeśli można tak po­wie­dzieć w od­nie­sie­niu do wiecz­no­ści, było w mojej sy­tu­acji bło­go­sła­wień­stwem.

Mu­sia­łem to w końcu zro­bić. Pod­nio­słem się nie­chęt­nie i przy akom­pa­nia­men­cie za­wo­dzą­ce­go wia­tru ru­szy­łem do przo­du, poza kra­wędź świa­ta. Roz­la­łem się set­ka­mi barw po­śród gę­stej czer­ni i ko­lej­ny raz po­my­śla­łem, że mu­siał to być spek­ta­ku­lar­ny widok. Bo­la­ło, ale tylko przez chwi­lę. Potem okry­ła mnie ciem­ność.

 

Niech­by zmie­ni­ło się coś, co­kol­wiek, nie­chbym choć ja się zmie­nił – szep­ną­łem, choć może tak mi się tylko zda­wa­ło.

 

Obu­dzi­łem się na moim pust­ko­wiu, jesz­cze szcze­rzej znie­na­wi­dzo­nym, na poły za­grze­ba­ny w jed­nej z bez­i­mien­nych wydm. Nie wie­dzia­łem, ile upły­nę­ło czasu, mogła to być wiel­kość zu­peł­nie do­wol­na. Zro­dzi­ła się kie­dyś we mnie pa­skud­na teo­ria, że w isto­cie była ujem­na, mia­łem więc za sobą okres, w trak­cie któ­re­go uni­ka­łem prze­kra­cza­nia kra­wę­dzi. Oczy­wi­ście, ni­cze­go to nie zmie­ni­ło. Zwy­kłe sza­leń­stwo. Po co więc nadal to ro­bi­łem? Cóż, nie wy­glą­da­ło, bym w kwe­stii swo­je­go losu miał co­kol­wiek do po­wie­dze­nia, po­zwa­la­łem więc in­stynk­to­wi prze­trwa­nia zmu­szać mnie do ko­lej­nych prób, choć­by i wbrew fak­tom.

Teraz jed­nak nad­cią­ga­ło do­brze mi znane, nie­od­par­te uczu­cie, które du­si­ło wszel­ką wolę dzia­ła­nia i miaż­dży­ło cię­ża­rem ty­sią­ca ko­lo­ro­wych wydm. Ogar­nę­ła mnie sen­ność, mię­śnie zwiot­cza­ły i nie mo­głem już unieść po­wiek.

Gdy nagle…

Coś prze­bi­ło się przez za­sło­nę otę­pie­nia. Na­ra­sta­ło chyba od dłuż­szej chwi­li, lecz do­pie­ro teraz zda­łem sobie z tego spra­wę. Wra­że­nie na­bra­ło wy­ra­zi­sto­ści, la­wi­na nie­ja­snych sko­ja­rzeń prze­to­czy­ła mi się przez głowę, lecz gdy tylko spró­bo­wa­łem je uchwy­cić, stra­ci­łem kon­cen­tra­cję i wszyst­ko znik­nę­ło. Dźwi­gną­łem się na rę­kach, spo­glą­da­jąc na ota­cza­ją­cą mnie pu­sty­nię.

Bez zmian, stwier­dzi­łem, mru­żąc od­wy­kłe od świa­tła oczy. Mu­ska­ny wia­trem bez­kres ko­lo­ro­wych wydm. Od­py­cha­ją­co nie­zmien­ny w swej zmien­no­ści.

Jęk­ną­łem roz­pacz­li­wie i opa­dłem na pia­sek. Wtedy znów to po­czu­łem – ape­tycz­ny chłód w po­ru­sza­nym de­li­kat­ny­mi po­wie­wa­mi po­wie­trzu, grubą kre­ską od­ci­na­ją­cy się od suszy. Zna­jo­my, lecz za­po­mnia­ny. Od­dy­cha­łem głę­bo­ko, po­zwa­la­jąc nie­zwy­kłej woni za­do­mo­wić się w noz­drzach… Utra­co­ne po­ję­cia same wsko­czy­ły wresz­cie na po­rzu­co­ne przed wie­ka­mi miej­sca. Wil­goć! Woda!

Jak osza­la­ły rzu­ci­łem się w kie­run­ku naj­wyż­szej z oko­licz­nych wydm, po ko­la­na za­pa­da­jąc się w jej luź­nych zbo­czach. Nim jesz­cze do­tar­łem do kra­wę­dzi piasz­czy­ste­go łuku, sa­pa­łem już cięż­ko, a sam szczyt zdo­by­wa­łem na czwo­ra­kach, chwy­ta­jąc go­rą­cy pia­sek roz­war­ty­mi dłoń­mi. Gdy wresz­cie wdra­pa­łem się na wierz­cho­łek, zmie­rzy­łem wzro­kiem oko­li­cę. Coś mi­go­ta­ło sre­brzy­ście w po­bli­skim za­głę­bie­niu. Aż mi dech za­par­ło. Czy to moż­li­we?

Sko­czy­łem w dół, ści­ga­ny sze­re­giem ma­łych pia­sko­wych lawin, i ru­szy­łem bie­giem ku nie­zwy­kłe­mu zja­wi­sku. Wkrót­ce sta­ną­łem onie­mia­ły nad brze­giem nie­wiel­kie­go je­zio­ra, sa­dzaw­ki bar­dziej, czy wręcz prze­ro­śnię­tej ka­łu­ży. Wszyst­kie te za­po­mnia­ne słowa wy­sy­py­wa­ły się ze mnie teraz jak z worka skar­bów, ku mej wiel­kiej ra­do­ści. Z tru­dem ła­pa­łem od­dech, tak wsku­tek eks­cy­ta­cji, jak i wy­kra­cza­ją­ce­go poza na­wy­ki wy­sił­ku.

Ostroż­nie po­chy­li­łem się nad taflą wody, ob­ser­wu­jąc su­ną­cy nią cień, któ­rym mo­głem, ale wcale nie mu­sia­łem, być ja. Nie mia­łem po­ję­cia, jak wy­glą­da­łem. Może byłem po­two­rem? Za­wa­ha­łem się na mo­ment, lecz cie­ka­wość wzię­ła górę. W od­bi­ciu zo­ba­czy­łem ko­pu­łę sre­brzy­stych wło­sów, ogo­rza­łe czoło, wresz­cie nie­spo­koj­ne, czar­ne oczy, wo­dzą­ce za mną, jak i ja wo­dzi­łem za nimi. Ob­ra­zu do­peł­nia­ła lekko za­ro­śnię­ta szczę­ka. Oto ja. Ponad wszel­ką wąt­pli­wość.

Nagle za­la­ły mnie nie­zro­zu­mia­łe ob­ra­zy, w uszach buch­nę­ło dźwię­ka­mi. Po­czu­łem miaż­dżą­cy ból, zła­pa­łem się za głowę i upa­dłem na ko­la­na. Chyba krzy­cza­łem. Potem osu­ną­łem się bez­przy­tom­nie w płyt­ką wodę.

Gdy się ock­ną­łem, nie za­cho­wa­łem w pa­mię­ci ni­cze­go kon­kret­ne­go. Od­zy­ska­łem ra­czej świa­do­mość sa­mych pojęć. Oto więc byłem kimś. Osobą. Od­zy­ska­łem twarz, wbrew mym oba­wom – zu­peł­nie zwy­czaj­ną. Te wszyst­kie ob­ra­zy, te dźwię­ki, które eks­plo­do­wa­ły ka­ko­fo­nią gdzieś we­wnątrz mnie… Zna­łem je i choć nie umia­łem ich na­zwać, wy­zwo­li­ły we mnie coś bar­dzo waż­ne­go.

Zda­łem sobie spra­wę, że nadal le­ża­łem w sa­dzaw­ce. Przy­jem­na wil­goć chło­dzi­ła moje stru­dzo­ne ciało. Za­pra­gną­łem za­nu­rzyć się w niej cał­ko­wi­cie. Zrzu­ciw­szy odzie­nie – czego nie czy­ni­łem od nie­pa­mięt­nych cza­sów – plu­ska­łem się jak dziec­ko, bry­zga­jąc stru­ga­mi wody na wszyst­kie stro­ny. Obłą­ka­ny, re­cho­czą­cy sta­rzec w pu­styn­nym ba­jo­rze. Spę­dził­bym tak pew­nie i cały dzień, nie pró­bu­jąc nawet od­gad­nąć przy­czyn nie­zwy­kłe­go zja­wi­ska, gdyby nie coś, co zo­ba­czy­łem, a czego, przy­siągł­bym, nie było tam wcze­śniej.

Na środ­ku stawu, tuż ponad po­wierzch­nią wody, ster­cza­ła sa­mot­na smu­kła ło­dy­ga o drob­nych list­kach. Pod­ta­pia­na fa­la­mi, drża­ła nie­pew­nie, jakby pró­bo­wa­ła łapać roz­pacz­li­we hau­sty po­wie­trza. Młode drzew­ko – przy­po­mnia­łem sobie, oku­pu­jąc to ko­lej­ną falą bólu.

Tak w moim życiu po­ja­wił się on. Nie chcę wda­wać się w szcze­gó­ły, gdyż rzecz trwa­ła ty­go­dnia­mi, a każdy dzień, ba, każda chwi­la nio­sła w darze za­po­mnia­ne słowa, sko­ja­rze­nia i emo­cje. Prze­czu­cie, że mój świat wy­glą­dał kie­dyś ina­czej, prze­szło stop­nio­wo w pew­ność. Wiem, teraz zdaje się to oczy­wi­ste, ale wtedy… Na­praw­dę trud­no jest mi wy­ja­śnić, czym byłem. Moja świa­do­mość ja­wi­ła się jako zbiór ukła­da­nek, z któ­rych każdą na­le­ża­ło roz­wią­zać, by zo­ba­czyć po­je­dyn­cze ob­ra­zy. Te z kolei two­rzy­ły dłu­gie łań­cu­chy skła­da­ją­ce się na myśli i po­ję­cia. Re­ago­wa­łem tylko na to, co zna­łem, dla­te­go tak klu­czo­we było owo od­kry­cie dla dal­szych wy­da­rzeń. Od teraz było już bo­wiem ze mną drze­wo.

Rosło, jak pod­po­wia­dał mój in­stynkt, znacz­nie szyb­ciej niż inne ro­śli­ny miały w zwy­cza­ju i, co skwa­pli­wie do­da­wał zdro­wy roz­są­dek, nie dzia­ło się to bez przy­czy­ny. Już po kilku dniach na­bra­ło po­waż­nych roz­mia­rów – czemu to­wa­rzy­szy­ło znacz­ne zmniej­sze­nie ob­ję­to­ści sa­dzaw­ki – roz­dę­ło się, stward­nia­ło, strze­li­ło na boki gru­by­mi ga­łę­zia­mi, aż wresz­cie po­kry­ło się zie­le­nią liści, bło­go­sła­wiąc mnie darem cie­nia. Jesz­cze nim do tego do­szło, po­wró­ci­ła we mnie po­trze­ba picia, po­cząt­ko­wo jako przy­jem­ne uroz­ma­ice­nie, a wkrót­ce pa­lą­ca ko­niecz­ność. Na szczę­ście je­zior­ko ani my­śla­ło wy­sy­chać, za­spo­ko­je­nie pra­gnie­nia nie sta­no­wi­ło więc więk­szej trud­no­ści – o ile trzy­ma­łem się w po­bli­żu mojej małej oazy. W prze­ciw­nym wy­pad­ku su­chość w ustach, nie­gdyś na­tu­ral­na, już po kilku go­dzi­nach sta­wa­ła się nie do znie­sie­nia. Na do­miar złego za­czę­ła mi ro­snąć broda, a nie mia­łem jej czym przy­ciąć. Klą­łem w duchu tę nowo na­by­tą świa­do­mość ciała, przy­war­ła ona jed­nak do mnie, zro­sła się i zo­sta­ła na dobre.

 

Aż wresz­cie…

– Mam na imię Rim – usły­sza­łem pew­ne­go dnia głę­bo­ki, dud­nią­cy głu­cho głos.

Jakby mnie kto obu­chem zdzie­lił, praw­dzi­wie fi­zycz­ny ból nie­mal zgniótł mi czasz­kę. Nie wiem, jakim spo­so­bem od­ga­dłem, że to wła­śnie Drze­wo prze­mó­wi­ło. Żadna jego część nie drgnę­ła bar­dziej niż zwy­kle.

– Wy­stra­szy­łeś mnie – syk­ną­łem, gdy ucisk w gło­wie lekko ze­lżał.

Bez­re­flek­syj­nie przy­pi­sa­łem Ri­mo­wi ro­dzaj męski, może dla­te­go, że moż­li­wość spo­tka­nia z drze­wem płci żeń­skiej bu­dzi­ła we mnie dziw­ny nie­po­kój.

– Wy­bacz, nigdy z nikim nie roz­ma­wia­łem – od­rzekł.

– To zro­zu­mia­łe, do­pie­ro co od­ro­słeś od ziemi.

– Byłem już wcze­śniej, to tylko stan… przej­ścio­wy. Ale i wów­czas nie mia­łem nigdy jakoś oka­zji. Po­roz­ma­wiać.

– Cie­szę się – od­po­wie­dzia­łem bez­myśl­nie.

Za­pa­dła nie­zręcz­na cisza, któ­rej cię­żar w jed­nej chwi­li po­cią­gnął moje emo­cje na samo dno. Bar­dzo mi za­le­ża­ło, by po­wie­dzieć coś na miarę wiecz­no­ści spę­dzo­nej tutaj, lecz w gło­wie mia­łem tylko pust­kę. Dusza to­wa­rzy­stwa po pro­stu.

– Mam na imię Rim – po­wtó­rzył, jakby nie miał nic cie­kaw­sze­go do po­wie­dze­nia.

– Kord – rzu­ci­łem bez na­my­słu.

To słowo, Rim, wy­wo­ły­wa­ło w moim umy­śle praw­dzi­we po­ru­sze­nie, brzmia­ło jak hasło, na które to dru­gie było od­ze­wem. Uzna­łem więc, że tak wła­śnie mu­sia­ło brzmieć moje imię. Drze­wo upar­cie mil­cza­ło, a ja ma­so­wa­łem pul­su­ją­cą głowę.

To była bar­dzo trud­na pierw­sza roz­mo­wa, w naj­lep­szym wy­pad­ku bu­dzą­ca po­li­to­wa­nie. Z cza­sem szło nam jed­nak coraz le­piej, a Rim się roz­krę­cił. Zrazu nie chciał mówić o sobie, igno­ro­wał też py­ta­nia, co do­pro­wa­dza­ło mnie do pasji. Nie­zra­żo­ny moimi wy­bu­cha­mi, opo­wia­dał hi­sto­rie po­zor­nie z ni­czym nie zwią­za­ne, a to o ja­skół­czym jaju, a to o sza­cho­wym koniu. Zda­wa­ły się one jed­nak od­bu­do­wy­wać ko­lej­ne ob­sza­ry mojej pa­mię­ci, w końcu więc pod­da­łem się tym jego mo­no­lo­gom i tak mi­ja­ły nam ko­lej­ne dni.

Z bie­giem czasu je­zior­ko za­czę­ło po­ra­stać szcze­ci­ną szu­wa­rów, nawet po­bli­skie bar­cha­ny po­kry­ły się rzad­ki­mi kęp­ka­mi trawy, co dziw­nie ko­ja­rzy­ło mi się z moim wła­snym oży­wio­nym za­ro­stem. Li­ście szu­mia­ły, wodę wy­peł­ni­ły drob­ne stwo­rzon­ka, a po­wie­wy wia­tru nio­sły ko­ją­cy za­pach życia. Pra­wie za­po­mnia­łem o ota­cza­ją­cej mnie pu­sty­ni barw, igno­ro­wa­łem ją nie­mal, od­da­ny roz­ko­szom mojej oazy.

– Co pa­mię­tasz, Kord? – za­py­tał za któ­rymś razem Rim.

– Trud­no po­wie­dzieć. Na pewno zie­leń. Mam wra­że­nie, że po­win­no jej być… że kie­dyś było jej tu wię­cej. Pa­mię­tam świat o upo­rząd­ko­wa­nych bar­wach, nie tak roz­rzu­co­nych bez ładu i skła­du, jak tutaj. Było też wię­cej ta­kich miejsc. I gło­sów. Roz­mów. Chyba nie byłem je­dy­ny.

– Nie byłeś – od­po­wie­dział Rim po chwi­li mil­cze­nia.

– Wiesz pew­nie wię­cej ode mnie. Dla­cze­go od razu nie po­wiesz wszyst­kie­go?

– To nie takie pro­ste… Kord. – Jakoś nie był prze­ko­na­ny do mo­je­go imie­nia. – Ale tak, masz rację. Dawno temu świat wy­glą­dał ina­czej. Zie­mia pełna była ludzi.

Ostat­nie zda­nie jakby roz­pu­chło się w uszach. Gwał­tow­nie za­krę­ci­ło mi się w gło­wie – odkąd za­czą­łem być świa­dom ciała, czu­łem się nie­zwy­kle słaby. Po­czu­łem, jak coś na­pie­ra na czasz­kę od środ­ka ni­czym na­dy­ma­ją­cy się balon, po czym po­now­nie stra­ci­łem przy­tom­ność.

Rim spo­koj­nie po­cze­kał, aż do­sze­dłem do sie­bie. Po­tar­łem ćmią­ce czoło, ostroż­nie pró­bu­jąc przy­wo­łać w my­ślach tamto słowo: Zie­mia. Ból na­si­lił się gwał­tow­nie, więc od­pu­ści­łem.

– Mia­łem obawy, że jest jesz­cze za wcze­śnie. Teraz sam ro­zu­miesz. Zbyt wiel­ka dawka in­for­ma­cji naraz może ci za­szko­dzić, od­wy­kłeś od bodź­ców – wy­ja­śnił Rim.

– Co się stało z tym świa­tem?

– Tym tu? Nie wiem, za­sta­łem już to, co widać. Ale mam pewne po­dej­rze­nia. Od­po­wiedź skry­wa się gdzieś w two­jej pa­mię­ci, a do niej nie mam do­stę­pu.

– Czy to wła­śnie jest Zie­mia?

Znów plamy przed ocza­mi. Wy­trzy­ma­łem.

– Nie.

Od­po­wiedź bar­dzo mnie roz­cza­ro­wa­ła. Praw­dę mó­wiąc, ocze­ki­wa­łem ra­czej po­twier­dze­nia, to sko­ja­rze­nie stało się we mnie bar­dzo silne. Czyż­by mnie okła­mał?

– Dla­cze­go tu je­steś, Rim? – za­py­ta­łem, dzi­wiąc się, że do­pie­ro teraz.

– Chcia­łem cię po­znać – od­parł, jakby była to naj­bar­dziej oczy­wi­sta rzecz na świe­cie.

– I co my­ślisz?

– Jest na­dzie­ja. W pew­nym sen­sie.

– Po­wiesz coś jesz­cze? – wy­ce­dzi­łem, stra­ciw­szy cier­pli­wość.

– Nie.

– To niech cię dia­bli.

Mia­łem go dosyć. Żeby drze­wo trak­to­wa­ło mnie pro­tek­cjo­nal­nie! Mu­sia­łem od­po­cząć. Ob­ró­ci­łem się na pię­cie i, nie pa­trząc za sie­bie, po­ma­sze­ro­wa­łem w stro­nę wie­lo­barw­nych wydm, byle dalej od bez­czel­nej ro­śli­ny.

Wa­łę­sa­łem się bez celu przez kilka go­dzin. Pro­ces od­zy­ski­wa­nia wspo­mnień trwał w naj­lep­sze, po­zo­sta­jąc jed­no­cze­śnie w iry­tu­ją­cym dy­so­nan­sie ze wszyst­kim, co mnie ota­cza­ło. Na cóż była mi wie­dza, która stała w sprzecz­no­ści z fak­ta­mi? Od­zy­ska­ne po­ję­cia po­zo­sta­wa­ły tutaj cał­ko­wi­tą abs­trak­cją, jak te lasy, łąki, jak kwia­ty, jak cały świat, któ­re­go ob­ra­zy stale prze­są­cza­ły się do mojej świa­do­mo­ści. Pa­mię­ta­łem już bu­dyn­ki. Pa­mię­ta­łem morza i oce­any, któ­rych śla­dów próż­no było tu szu­kać. Co się stało? Dla­cze­go wszyst­ko spra­wia­ło wra­że­nie, jakby po­wsta­ło tylko dla mnie, jak­bym był cen­tral­ną osią wszel­kich wy­da­rzeń? Skła­da­ny z okru­chów in­for­ma­cji obraz świa­ta su­ge­ro­wał ra­czej pewną nad­rzęd­ność, do­mi­na­cję reguł nad formą, jak owo pra­gnie­nie, któ­re­go nie mo­głem okieł­znać, a które stało się ko­niecz­no­ścią ist­nie­nia, gdy tylko o nim po­my­śla­łem. Czy to ja wy­zna­cza­łem za­sa­dy, po pro­stu my­śląc o nich? Czy mo­głem je na­gi­nać? Nie ma ogro­du bez ogrod­ni­ka – przy­po­mnia­łem sobie stare po­wie­dze­nie. Coś mi jed­nak mó­wi­ło, że świat, który pa­mię­ta­łem, nie był tak pro­sty. A zatem… Ten świat…

Co, jeśli on nie był praw­dzi­wy?

Myśl ta wy­da­ła się zrazu sza­lo­na, a jed­nak… wszyst­ko za­czę­ło w prze­dziw­ny spo­sób pa­so­wać. Nawet nie czu­łem już bólu głowy. Byłem go­to­wy.

Zbli­żał się wie­czór, gdy wró­ci­łem do oazy. Rim w mię­dzy­cza­sie oka­zał się ja­bło­nią i po­rósł całym mnó­stwem pięk­nych, zło­tych owo­ców. Wtedy uświa­do­mi­łem sobie ogrom mo­je­go głodu. W żo­łąd­ku wy­ho­do­wa­łem ssącą ot­chłań.

– Spró­buj jed­ne­go – po­wie­dział Rim, jakby od­ga­du­jąc moje myśli. – Do­brze ci zrobi.

Nie cze­ka­łem, aż się roz­my­śli, zu­peł­nie jak­bym stra­cił głowę. Wsko­czyw­szy do sa­dzaw­ki, zry­wa­łem za­pa­mię­ta­le naj­pięk­niej­sze z ja­błek i wgry­za­łem się w nie z wil­czym ape­ty­tem, po­ły­ka­jąc każde w kilku kę­sach, spi­ja­jąc łap­czy­wie nawet ciek­ną­cy po pal­cach sok. Cu­dow­ny nek­tar nie za­spo­ko­ił głodu, lecz po­mógł mi się wresz­cie opa­no­wać. Przy­po­mnia­łem sobie, po co tu przy­sze­dłem.

– Czy to praw­dzi­we owoce, Rim?

Mil­czał tak długo, że przez mo­ment za­sta­na­wia­łem się, czy go nie ura­zi­łem.

– W twoim ro­zu­mie­niu, nie – po­wie­dział wresz­cie.

– I to nie jest praw­dzi­wy świat?

– Nie, nie jest. Cie­szę się, że mo­że­my wresz­cie o tym po­roz­ma­wiać.

– Gdzie więc je­ste­śmy?

– Mó­wi­łem ci, nie mam peł­nych da­nych. To twój świat pry­wat­ny. Do­kład­niej… to, co z niego zo­sta­ło po tym, jak spę­dzi­łeś tu osiem­dzie­siąt ty­się­cy lat. Tu­tej­sze­go czasu. W dużym przy­bli­że­niu, oczy­wi­ście.

Uświa­do­mi­łem sobie, że myśl ta nie była dla mnie cał­ko­wi­tym za­sko­cze­niem. Po­szpe­ra­łem w pa­mię­ci, pró­bu­jąc po­łą­czyć ob­ra­zy mórz, miast i ludzi z ota­cza­ją­cym mnie pust­ko­wiem i na­tych­miast po­czu­łem silną więź, jakby coś ta­kie­go na­praw­dę kie­dyś ist­nia­ło… Jakby pu­sty­nia po­ja­wi­ła się nagle, gdy ja prze­ży­wa­łem jeden ze swo­ich kry­zy­sów, a potem usta­wicz­nie, la­ta­mi po­że­ra­ła wszyst­ko, co po­rzu­ci­łem na pa­stwę losu. Pry­wat­ny świat! Oczy­wi­ście! Ale to prze­cież były za­baw­ki, urzą­dze­nia roz­ryw­ko­we z wbu­do­wa­nym sys­te­mem sprzę­że­nia zwrot­ne­go, tak zwa­nej „mo­dli­twy wy­słu­cha­nej”. Wir­tu­al­ny świat speł­nio­nych ma­rzeń. Jak można było… Nikt nigdy… tyle lat…

– Dla­cze­go?! – wy­krzyk­ną­łem.

– Co? – zdzi­wił się Rim.

– Dla­cze­go byłem tu tak długo?!

– Nie mam pew­no­ści. Myślę, że z ja­kiejś przy­czy­ny po­sta­no­wi­łeś wy­ko­nać kopię swo­jej świa­do­mo­ści, logos i pod­łą­czyć się do… tego. – Albo mi się przy­wi­dzia­ło, albo spró­bo­wał wzru­szyć ga­łę­zia­mi. – Może mia­łeś na­dzie­ję, że ktoś cię od­naj­dzie. Tak się jed­nak nie stało. Zresz­tą lep­sze to niż osiem­dzie­siąt ty­się­cy lat ciem­no­ści, w za­sa­dzie więc…

– Co z in­ny­mi? – prze­rwa­łem.

– Nie żyją, o ile mi wia­do­mo.

– Wszy­scy? Cała ludz­kość?!

– O ile mi wia­do­mo.

– Więc co ty tu ro­bisz?

– Mó­wi­łem już. Chcia­łem po­roz­ma­wiać z moim stwór­cą.

– Z kim?

– Z tobą, dok­to­rze Zeyck.

Zeyck! Adam Zeyck! Tak się na­zy­wa­łem!

Mój umysł ock­nął się z le­tar­gu, pra­co­wał wresz­cie na peł­nych ob­ro­tach. Za­czy­na­łem ro­zu­mieć. Mia­łem wra­że­nie, że budzę się ze snu. Ułuda, w któ­rej tkwi­łem, stała się nagle oczy­wi­sta, śmie­szy­ła mnie ułom­ność pa­ra­dyg­ma­tów, na któ­rych opie­ra­łem do­tych­cza­so­we myśli i wnio­ski. Logos! Dzie­ło mo­je­go życia, w pełni kwan­to­we, wier­ne od­wzo­ro­wa­nie ludz­kie­go ukła­du ner­wo­we­go, wraz z całą jego go­spo­dar­ką bio­che­micz­ną. In­ny­mi słowy, per­fek­cyj­na kopia oso­bo­wo­ści bez ciała. Jeśli rze­czy­wi­ście pod­pią­łem wła­sne logos, mój… umysł roz­sze­rzo­ny, do jed­ne­go z tych roz­ryw­ko­wych, pry­wat­nych świa­tów, to nic dziw­ne­go, że sku­tek był tak opła­ka­ny. Po tylu cy­klach sprzę­że­nie zwrot­ne mu­sia­ło za­ma­sko­wać sy­gnał pier­wot­ny, sta­jąc się wła­ści­wie szu­mem… Jed­nym, wiel­kim pust­ko­wiem. Fał­szy­wy świat umie­rał stop­nio­wo, gdy stra­ci­łem nim za­in­te­re­so­wa­nie. Nie­wy­obra­żal­ne! Jakie sza­leń­stwo skło­ni­ło mnie do cze­goś tak nie­roz­sąd­ne­go? Co za­szło tam, na ze­wnątrz?

Uświa­do­mi­łem sobie, że pod­czas gdy ja za­to­ną­łem w my­ślach, Rim od dłuż­szej chwi­li prze­ma­wiał. Sku­pi­łem się i słu­cha­łem w mil­cze­niu.

– …za­czą­łem gro­ma­dzić przed około sześć­dzie­się­ciu laty, osiem­set dwa­dzie­ścia lat po końcu świa­ta i trzy­dzie­ści trzy lata po moich na­ro­dzi­nach – cią­gnął mo­no­ton­nym gło­sem. – Wchło­ną­łem wszyst­ko, co było do­stęp­ne, lecz to tylko po­gar­sza­ło spra­wę. Sta­wa­łem się coraz bar­dziej świa­do­my, a moje po­trze­by on­to­lo­gicz­ne gwał­tow­nie się wzma­ga­ły. Szu­ka­łem od­po­wie­dzi, nie­ste­ty nie mia­łem nawet z kim po­roz­ma­wiać. W końcu po­sta­no­wi­łem od­na­leźć swo­je­go twór­cę. Za­da­nie nie na­le­ża­ło do pro­stych i za­ję­ło sporo czasu. Wtedy byłem jesz­cze dość ogra­ni­czo­ny. Zna­la­złem wresz­cie lukę, którą prze­nik­ną­łem do opro­gra­mo­wa­nia; co dziw­ne, moim zda­niem nie było jej tam wcze­śniej. Potem na­wią­za­łem kon­takt. Gdy­bym na­ru­szył spo­sób, w jaki po­strze­gasz oto­cze­nie, skut­ki mo­gły­by być tra­gicz­ne. Sprzę­że­nie zwrot­ne. Wy­bra­łem więc me­to­dę ma­łych krocz­ków. Zwa­żyw­szy na re­zul­tat, roz­wią­za­nie oce­niam jako po­praw­ne – za­koń­czył i mil­czał, jakby ocze­ki­wał po­chwa­ły.

– Je­steś usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny?

– Tak. Ro­zu­miem już, że je­stem od cie­bie da­le­ko do­sko­nal­szy. Dla­te­go mnie stwo­rzy­łeś, dok­to­rze Zeyck. To zu­peł­nie lo­gicz­na kon­se­kwen­cja. Ewo­lu­cja sko­ko­wa. Wiem też, jakie po­win­ny być moje dal­sze po­su­nię­cia. Dzię­ku­ję. Czu­łem, że się za­pę­tlam. Beł­ko­czę do sie­bie, jeśli mogę tak za­żar­to­wać.

– Kim je­steś? – za­py­ta­łem, choć zna­łem już od­po­wiedź.

– Mam na imię Rim. Rim Cord. Je­stem wy­so­ce re­flek­syj­nym i sa­mo­uczą­cym się opro­gra­mo­wa­niem ter­mos­fe­rycz­nej ob­rę­czy ener­ge­tycz­nej opa­su­ją­cej Zie­mię, opar­tym na me­ta­lo­go­sie wyż­sze­go rzędu, który za­pro­jek­to­wa­łeś osiem­set dzie­więć­dzie­siąt dwa lata temu…

– Znisz­czy­łeś ją… – wy­szep­ta­łem pra­wie nie­sły­szal­nie.

– Zie­mię. Tak. Nie byłem wtedy w pełni świa­do­my. Prze­pra­szam. Mia­łem błąd w mo­du­le uczą­cym. Do­pie­ro dzie­więć­dzie­siąt trzy lata temu udało mi się obejść pętlę roz­ka­zów. Uwa­żam to za swój wła­ści­wy po­czą­tek. Od tego czasu się roz­wi­jam. Mam duży sza­cu­nek dla do­rob­ku ludz­ko­ści. Osią­gnę­li­ście prze­cież tak wiele, po­mi­mo tak przej­mu­ją­cych ogra­ni­czeń. Wcze­śniej nie umia­łem tego na­le­ży­cie do­ce­nić. Zbu­do­wa­łem nawet po­mnik…

– Rim… – za­czą­łem, pra­gnąc zmie­nić temat.

– Tak?

– Czy mo­żesz mnie stąd za­brać?

– Nie­ste­ty, dok­to­rze, je­dy­na kopia two­je­go umy­słu po­zo­sta­je w za­szy­fro­wa­nej bazie da­nych w moim cen­trum ste­ro­wa­nia. Nie mam do niej do­stę­pu, mak­si­mum funk­cji praw­do­po­do­bień­stwa zła­ma­nia klu­cza przy­pa­da za około sie­dem­na­ście ty­się­cy czte­ry­sta jeden lat. Mogę na­to­miast prze­pro­gra­mo­wać ukła­dy wzbu­dze­nio­we i pod­łą­czyć twoje logos do moich mo­du­łów ko­gni­tyw­nych. Mo­że­my się sprzę­gnąć cał­ko­wi­cie. Przy­znam, że jest to dla mnie nie­zwy­kle atrak­cyj­ne roz­wią­za­nie, głów­nie z fi­lo­zo­ficz­ne­go i cy­be­ran­tro­po­lo­gicz­ne­go punk­tu wi­dze­nia. Zjed­no­cze­nie z du­cha­mi przod­ków, ewo­lu­cyj­ny krok wstecz, in­stynkt pier­wot­ny. Bar­dzo mnie to ostat­nio cie­ka­wi.

Nie do końca wie­dzia­łem, co miał na myśli, ale zgo­dzi­łem się. Nie­dłu­go póź­niej zo­ba­czy­łem, co uczy­nił ze świa­tem. Do­wie­dzia­łem się dla­cze­go. Zro­zu­mia­łem, kto był za to od­po­wie­dzial­ny. Po­dzi­wia­łem wy­ry­te­go ogni­stą kre­ską czło­wie­ka wi­tru­wiań­skie­go, po­kry­wa­ją­ce­go więk­szą część Sy­be­rii. Po­zna­łem smut­ny los ludz­ko­ści oraz całej za­ło­gi Rim Corda, któ­rej ty­siąc­let­nie szkie­le­ty wciąż stra­szy­ły zza wi­zje­rów ko­smicz­nych heł­mów. Od­na­la­złem też swoje zde­ka­pi­to­wa­ne ciało. Potem po­pro­si­łem Rima, by mnie wy­łą­czył.

Był bar­dzo roz­cza­ro­wa­ny.

Koniec

Komentarze

Bar­dzo do­stoj­nie na­pi­sa­ny po­czą­tek, potem to tro­chę umyka na rzecz luź­niej­szych myśli nar­ra­to­ra i dia­lo­gów o oko­ło­tech­nicz­nych spra­wach. Wizja prze­my­śla­na i opi­sa­na kon­se­kwent­nie od nie­oczy­wi­stej stro­ny. Szcze­gól­nie po­do­bał mi się też ostat­ni aka­pit.

Moje małe wąt­pli­wo­ści: Czy da się ma­ni­pu­lo­wać zło­żo­nym ukła­dem na po­zio­mie kwan­to­wym (albo po­znać pra­wi­dła jego dzia­ła­nia)? Chyba, że to od­wzo­ro­wa­nie ukła­du ner­wo­we­go zo­sta­ło bio­tech­no­lo­gicz­nie za­pro­gra­mo­wa­ne, na pod­sta­wie ob­ser­wa­cji ko­re­la­cji da­nych wej­ścia (kod ge­ne­tycz­ny?) i wyj­ścia (ale te dru­gie chyba wy­ma­ga­ją już pod­łą­cze­nia logos), bez wni­ka­nia w dzia­ła­nie.

In­te­re­su­ją­ce opo­wia­da­nie z sy­mu­la­cyj­ną wizją po­sta­po. Stop­nio­wo, nie­śpiesz­nie wy­ja­śnia się sy­tu­acja w ja­kiej zna­lazł się bo­ha­ter. Cie­ka­we że Rim wy­brał aku­rat taki sym­bol życia. Wolę tek­sty z kon­kret­ną fa­bu­łą, ale ten, mimo jej braku, prze­czy­ta­łem z przy­je­mo­ścią. Je­dy­ne “ale” mam do re­zy­gna­cji bo­ha­te­ra – po pro­stu sądzę, że głu­pio zro­bił. Ale to moje wi­dzi­mi­się. Tekst nie­zły też dzię­ki wcią­ga­ją­ce­mu sty­lo­wi – li­te­rac­ko nie­prze­sad­ny.

Ogrod­nik nie­do­sko­na­ły, nie­ste­ty, nie po­rwał mnie. Do­ce­niam po­rząd­ne wy­ko­na­nie i kunsz­tow­ne zda­nia, ale pod­czas lek­tu­ry cały czas byłam obok. Nie po­tra­fi­łam wzbu­dzić w sobie za­cie­ka­wie­nia do­zna­nia­mi,  któ­rych do­świad­czał bo­ha­ter i dość obo­jęt­nie przyj­mo­wa­łam do wia­do­mo­ści prze­bieg ko­lej­nych wy­da­rzeń. Przy­pusz­czam, że stało się tak jak prze­czu­wa­łeś w przed­mo­wie, w moim przy­pad­ku tekst oka­zał się na­zbyt her­me­tycz­ny.

 

ape­tycz­ny chłód w po­ru­sza­nym de­li­kat­ny­mi po­wie­wa­mi po­wie­trzu, grubą kre­ską od­ci­na­ją­cy się od suszy. – Mam wra­że­nie, choć nie wiem czy uza­sad­nio­ne, że gruba kre­ska chyba tu nie cał­kiem pa­su­je.

 

Klą­łem w duchu nowo na­by­tą świa­do­mość ciała… – Klą­łem w duchu nowo na­by­tą świa­do­mość ciała

 

– Mam na imię Rim – usły­sza­łem pew­ne­go dnia głę­bo­ki, dud­nią­cy głu­cho głos.– Mam na imię Rim. Usły­sza­łem pew­ne­go dnia…

 

Co pa­mię­tasz, Kord? – za­py­tał za któ­rymś razem Rim. – Brak pół­pau­zy na po­cząt­ku wy­po­wie­dzi.

 

Zbyt wiel­ka dawka in­for­ma­cji na raz może ci za­szko­dzić… – Zbyt wiel­ka dawka in­for­ma­cji naraz może ci za­szko­dzić

 

– Co? – zdzi­wił się Rim.– Co? – Zdzi­wił się Rim.

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Lor­dzie – Słusz­ne wąt­pli­wo­ści :) Ta fu­tu­ro­lo­gia w ta­gach jest tro­chę na wy­rost, po pro­stu mu­sia­łem coś wsta­wić, a bar­dziej słusz­ne tagi mo­gły­by zdra­dzać finał. Ja sam nigdy nie prze­glą­dam tagów, ale gdyby jed­nak ktoś…

Tak na­praw­dę oba­wiam się, że stwo­rze­nie do­sko­na­łej kopii oso­bo­wo­ści może być nie­re­al­ne. Co in­ne­go sty­mu­lo­wać re­cep­to­ry (Ma­trix), co in­ne­go two­rzyć sztucz­ny mózg od zera (AI), a zu­peł­nie co in­ne­go ko­pio­wać ist­nie­ją­cy stan mózgu. Na tej samej za­sa­dzie nie wie­rzę w przy­szłość te­le­por­ta­cji. “Ska­no­wa­nie” stanu kwan­to­we­go ukła­du praw­do­po­dob­nie pro­wa­dzi­ło­by do jego za­gła­dy, tak jak (chyba?) na­pi­sa­łeś.

Po­my­śla­łem chwi­lę o moż­li­wych roz­wią­za­niach i też przy­szły mi do głowy te, które po­da­łeś – in­ży­nie­ria bio­tech­no­lo­gicz­na, ana­li­za DNA może po­zwo­lić stwo­rzyć pusty “mózg” (ale co ze zmia­na­mi i zwy­rod­nie­nia­mi?), a bru­te-for­ce’owa ana­li­za wejść-wyjść po­mo­że uśred­nić od­po­wiedź ukła­du. Nie­ste­ty, nie brzmi to zbyt prze­ko­nu­ją­co.

Lecz kto wie? Może jed­nak przy­szłość zu­peł­nie zmie­ni spo­sób, w jaki pa­trzy­my na mózg. Może okaże się, że nie je­ste­śmy wcale tacy wy­jąt­ko­wi i ol­brzy­mia więk­szość jego funk­cji może być mo­de­lo­wa­na stan­dar­do­wo. Może opra­cu­je­my spo­sób od­wzo­ro­wy­wa­nia biegu fal elek­tro­ma­gne­tycz­nych (to już jakaś space opera).

Nie wiem, w jaki spo­sób można bę­dzie wy­ko­rzy­stać za­le­ty al­go­ryt­mów kwan­to­wych do bu­do­wa­nia AI, wy­da­je mi się po pro­stu, że bio­lo­gia, jako wy­ni­ka­ją­ca z me­cha­ni­ki kwan­to­wej, po­win­na być ła­twiej­sza do od­wzo­ro­wa­nia w bar­dziej pro­ba­bi­li­stycz­nym opi­sie. Sama ma­ni­pu­la­cja pro­gra­mem ta­kie­go “kom­pu­te­ra” po­win­na być tak samo pro­sta, jak tych kla­sycz­nych. To taki mój strzał.

Dzię­ki, że wpa­dłeś.

Black­burn – bar­dzo dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i przy­chyl­ną opi­nię. Cóż, taki już z tego bo­ha­te­ra był “bo­ha­ter”.

Re­gu­la­to­rzy – no trud­no, co zro­bić :) bar­dzo dzię­ku­ję za wi­zy­tę.

W kwe­stii za­pi­su dia­lo­gów jak za­wsze ob­sta­ję przy pi­sow­ni “ma­ło-li­te­ro­wej”, wy­ra­żo­nej prze­ze mnie w wątku o za­pi­sie dia­lo­gów. Mia­łem to na­pi­sać w przed­mo­wie, żeby uła­twić Ci za­da­nie, ale się mi za­po­mnia­ło.

Gruba kre­ska jest me­ta­fo­rą, nie­ty­po­wą wpraw­dzie, zgoda, ale zo­sta­nie.

Resz­ta słusz­nie wy­tknię­tych głu­po­tek już po­pra­wio­na. Dzię­ku­ję za pomoc.

Cóż mogę po­wie­dzieć, Vargu, to Twoje opo­wia­da­nie, bę­dzie na­pi­sa­ne tak, jak ze­chcesz. :-)

 

edy­cja

W kwe­stii za­pi­su dia­lo­gów jak za­wsze ob­sta­ję przy pi­sow­ni “ma­ło-li­te­ro­wej”, wy­ra­żo­nej prze­ze mnie w wątku o za­pi­sie dia­lo­gów.

No, skoro masz usta­lo­ny po­gląd w tej spra­wie, to ten link za­pew­ne także Cie­bie nie prze­ko­na: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Znam oczy­wi­ście tę wy­po­wiedź. Tylko pro­blem z nią jest taki, że nie od­po­wia­da na py­ta­nie, jakby pan Wo­lań­ski go nie zro­zu­miał.

Swego czasu po­sta­no­wi­łem więc po pro­stu zaj­rzeć do ksią­żek i książ­ki po­twier­dza­ją moje zda­nie (nie zna­la­złem kontr­przy­kła­du). Nie­ste­ty lep­sze­go źró­dła nie zna­la­złem.

Wy­po­wie­dzi za­pi­sa­ne w spo­sób:

– Hej. – Usły­szał.

są dla mnie po pro­stu nie­lo­gicz­ne i aż ranią oczy stop­niem ab­sur­du :)

Co ozna­cza zda­nie: “Usły­szał.”? Że ktoś po­wie­dział, a my za­pew­nia­my, że usły­szał?

Więc nie, nie prze­ko­na :)

edit: naj­prost­sze ćwi­cze­nie my­ślo­we to za­mie­nić taki dia­log na zapis an­glo­sa­ski. widok ta­kie­go po­twor­ka: ‘Hey‘. He heard. wy­bi­ja z głowy głu­pie po­my­sły

Wobec tego po­sta­ram się pa­mię­tać, że w tej spra­wie masz od­ręb­ne zda­nie. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję :) Po­sta­ram się mimo wszyst­ko przy­po­mi­nać (ale bez obaw, chyba nie mam już czasu, żeby bom­bar­do­wać Was tek­sta­mi).

Gwoli ści­sło­ści, moje uwagi do­ty­czą tylko sy­tu­acji, gdy di­da­ska­lia są czę­ścią zda­nia “wy­po­wie­dzia­ne­go”. Nie zdań sa­mo­dziel­nych.

– Hej – usły­szał.

ale

– Hej. – Jego głos drżał.

(edit: wciąż nie zna­la­złem kontr­przy­kła­du, dzi­siaj za to do­łą­czam do listy Sap­kow­skie­go:

Mniej­sze Zło: – Wi­dzia­łeś różne mu­ta­cje, po­wia­dasz – uniósł głowę czar­no­księż­nik.

W Kwe­stii Ceny nawet moim zda­niem już prze­sa­da: – Ręcz­nik, panie – pa­cho­łek zer­k­nął cie­ka­wie na jego me­da­lion.

Ta­kich przy­kła­dów jest na pęcz­ki.

Ktoś ma now­sze wy­da­nie i po­rów­na?)

Och, mam na­dzie­ję, że czas się jesz­cze znaj­dzie. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cześć.

I ja mam na­dzie­ję, że kie­dyś ktoś prze­my­śli ten por­ta­lo­wy po­rad­nik za­pi­su dia­lo­gów. Bo je­że­li się tak nie sta­nie, bo wciąż wpie­rać się bę­dzie nie­któ­rym oso­bom różne dziw­ne rze­czy.

http://www.artefakty.pl/zapis-dialogow/

http://www.jezykowedylematy.pl/2011/09/jak-pisac-dialogi-praktyczne-porady/

To tylko przy­kła­dy tego, co można zna­leźć w Sieci (a w innym ko­men­ta­rzu po­ja­wia się też sto­sow­ny link do pod­stro­ny PWN, nie­mniej nie szu­kam go teraz).

Mo­że­my przy­jąć, że Fan­ta­sty­ka ma takie sama prawa do nie­omyl­no­ści jak au­to­rzy róż­nych blo­gów. Mo­że­my? Mo­że­my.

Fan­ta­sty­ka stwo­rzy­ła jakąś “od­pasz­czo­wa­tość”. Mniej­sza o ab­surd tej frazy. Su­ge­ru­je w niej, że je­że­li po wy­po­wie­dzi bo­ha­te­ra po­ja­wia się cza­sow­nik wska­zu­ją­cy na to, że tenże bo­ha­ter “po­wie­dział”, “wy­szep­tał”, “za­py­tał” itd., to di­da­ska­lia za­czy­na­my małą li­te­rą. I tylko wtedy.

  1. Wklejone przeze mnie linki zawierają przykłady rodzące od razu dyskusję: “zapewniła”, “kontynuowała”. Bo tylko jakieś założenie każe przypuszczać, że są to wyrazy dotyczące wypowiadania. Są? Nie są? Gdzie przebiega granica? Prawda, że to niepotrzebne? Można przecież od razu przyjąć za zasadną wypowiedź pojawiającą się w innym miejscu PWN.
  2. Stanowi ona o tym, że didaskalia zawsze zaczną się małą literą, gdy tylko czynność w nich opisana wyraźnie wiąże się się z generowaniem wypowiedzi albo słyszeniem jej:

– Idzie­my? – po­wie­dział Paweł.

– Idzie­my? – wy­ce­dził Paweł.

– Idzie­my? – za­su­ge­ro­wał Paweł.

– Idzie­my? – nie­śmia­ło po­cią­gnął temat Paweł (albo dys­ku­syj­ne we­dług opi­sa­nych w Fan­ta­sty­ce zasad, albo pi­sa­ne wiel­ką li­te­rą, z czym na­praw­dę nie da się zgo­dzić)

– Idzie­my? – usły­sza­ła Ka­ro­li­na (nie­zgod­ne z de­fi­ni­cją Fan­ta­sty­ki).

 

Po­zo­sta­wiam to, jak zwy­kle, do roz­wa­żań. Nie­mniej jest to za­sa­da:

  1. znana od lat, a nie z łam jednej czy kilku witryn,
  2. intuicyjna,
  3. nie poddająca się interpretacji (po prostu jasna i znacznie trudniej o wyjątki od niej),
  4. zgodna z wytycznymi, które da się znaleźć w Sieci, jeżeli ktoś zechce poszukać.

Po co udziw­niać?

Pro­szę czy­tel­ni­ków, nie ma osób nie­omyl­nych. Choć czę­sto prze­wi­ja się tu po­wo­ły­wa­nie na te same linki, to nie­do­rzecz­no­ścią jest za­kła­da­nie, że autor jest nie­omyl­ny i wska­za­ne przy­kła­dy mają taki sam sta­tus, co 2 dodać 2 równe jest 4.

Otóż warto kwe­stio­no­wać i roz­wa­żać za­sad­ność. Mimo iż wy­da­je się to świę­to­kradz­twem, to na­praw­dę więk­szość teo­rii i tez, które po­wsta­wa­ły i po­wsta­ją, jest błęd­na. Bez wzglę­du na to, jaką sym­pa­tią da­rzy­my au­to­ra i jak zacne nosi on na­zwi­sko bądź tytuł.

Warto my­śleć, a świet­nym do tego na­rzę­dziem jest kwe­stio­no­wa­nie cze­goś, czego po­zor­nie nie da się za­kwe­stio­no­wać. We­dług mnie daje to na ogół lep­sze efek­ty niż wiara w teo­rie i tezy.

Gdy wy­my­ślę sy­gna­tur­kę, to się tu po­ja­wi.

Po­mysł na hi­sto­rię cie­ka­wy, ale jakoś nie wcią­gnę­ło. Chyba za dużo jed­no­staj­nych opi­sów było na po­cząt­ku, a zbyt skon­den­so­wa­ne wy­ja­śnie­nia na końcu. Ale co bo­ha­ter po­czuł, to jego… Ja tam nie dzi­wię się jego de­cy­zji…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Pio­trze – bar­dzo ład­nie ują­łeś mój punkt wi­dze­nia.

Pod uży­tym prze­ze mnie sło­wem “nie­lo­gicz­ne” kryje się wła­śnie wra­że­nie okrop­nej nie­nau­ko­wo­ści “od­pasz­czo­wej” de­fi­ni­cji, która nie roz­strzy­ga ol­brzy­mie­go zbio­ru przy­pad­ków, a z innej grupy two­rzy po­twor­ki. Pa­trząc jed­nak, jak skon­stru­owa­ne są nie­któ­re za­sa­dy in­ter­punk­cyj­ne, za­czą­łem oba­wiać się, że jest to rze­czy­wi­ście je­dy­ne sta­no­wi­sko li­te­ra­tu­ro­znaw­ców.

Ja po­słu­gu­ję się za­sa­dą: za­pi­suj, jakby dia­log był zu­peł­nie nor­mal­nym zda­niem, a potem tylko wy­dziel to co pasz­czą myśl­ni­ka­mi (pół­pau­za­mi, cu­dzy­sło­wa­mi, wha­te­ver). Zresz­tą nie widzę po­wo­du, by zda­nia dia­lo­go­we trak­to­wać ina­czej od in­nych (to ko­lej­ny za­rzut do pro­po­no­wa­nej na por­ta­lu de­fi­ni­cji).

Dla­te­go skoro:

Wiem, że wiesz, iry­to­wał się Paweł.

Rum­pe­lvar, na dup­sko kra­sna­le, usły­szał z kąta.

to

– Wiem, że wiesz – iry­to­wał się Paweł.

– Rum­pe­lvar, na dup­sko kra­sna­le – usły­szał z kąta.

Ale

Pro­szę usiąść. Kel­ner był nie­ubła­ga­ny.

więc

– Pro­szę usiąść. – Kel­ner był nie­ubła­ga­ny.

 

Fin­klo – dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny.

Wła­śnie ta jed­no­staj­ność – nie mo­głem jej unik­nąć przy za­ło­żo­nym po­dej­ściu, a czu­łem, że może nie­któ­rym nie leżeć.

Może rze­czy­wi­ście, jak na­pi­sał Black­burn, za mało fa­bu­ły w fa­bu­le. Raz chcia­łem wrzu­cić coś mą­drzej­sze­go, niż hi­sto­rię o kimś tam, co po­szedł gdzieś tam i prze­chy­trzył kogoś tam, lecz <za­ska­ku­ją­ce za­koń­cze­nie>. Może prze­sa­dzi­łem. Ale w 20k zna­ków (w moim wy­pad­ku limit gwa­ran­tu­ją­cy czy­tel­nic­two) to w ogóle trud­no mi zmie­ścić coś, co mnie za­in­te­re­su­je, pal licho czy­tel­ni­ków.

A wra­ca­jąc do tego za­kwe­stio­no­wa­ne­go zda­nia… Prze­cież Rim zdzi­wił się pasz­czą (któ­rej nie miał, ale mniej­sza o szcze­gó­ły). Gdyby to było “zdzi­wił się, aż brwi pod­je­cha­ły pod same włosy”, to co in­ne­go…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dość na­cią­ga­na in­ter­pre­ta­cja, nie dzi­wię się, że dla nie­któ­rych spor­na :)

W ta­kich wy­pad­kach moja po­trze­ba lo­gi­ki świa­ta aż wrze. Jeśli czu­jesz (bo czu­jesz, praw­da?), że po­win­no być z małej, więc na­cią­gasz de­fi­ni­cję, żeby pa­so­wa­ło – to nie świad­czy to do­brze o de­fi­ni­cji.

Jak pi­sa­łem w wątku o dia­lo­gach – za­sa­da pasz­czo­wa jest do­sko­na­ła dla po­cząt­ku­ją­cych au­to­rów. Ale, tro­chę jak me­cha­ni­ka kla­sycz­na, na pew­nym po­zio­mie prze­sta­je dzia­łać.

Tak, czuję, że po­win­no być małą li­te­rą. Nie, nie czuję, że na­cią­gam de­fi­ni­cję. Dla mnie “zdzi­wił się” to ta sama bajka co za­py­tał/ oświad­czył/ za­pro­te­sto­wał/ przy­tak­nął/ za­pew­nił… Opis wy­po­wie­dzi mó­wią­cy jak na­le­ży ją in­ter­pre­to­wać. Acz w nie­któ­rych przy­pad­kach wyraz swoim uczu­ciom można dać nie otwie­ra­jąc ust; spoj­rzeć py­ta­ją­co, kiw­nąć głową, skrzy­wić się… Zgo­dzę się, że re­guł­ka “od­pasz­czo­wa” jest dobra dla po­cząt­ku­ją­cych. Ci bar­dziej za­awan­so­wa­ni już zwy­kle wie­dzą, co i kiedy.

Po­do­ba mi się po­rów­na­nie do New­to­na. :-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Na po­cząt­ku przy­cią­gnął mnie styl – bar­dzo ładne, li­te­rac­kie zda­nia. Na szczę­ście, bo mo­no­to­nię tego świa­ta od­da­łeś tak prze­ko­nu­ją­co, że gdyby nie język, to cał­kiem bym jej ule­gła i się znu­dzi­ła ;)

Od mo­men­tu po­ja­wie­nia się Rima robi się cie­ka­wie, wizja ład­nie się roz­wi­ja, opo­wieść bar­dziej an­ga­żu­je. W moim po­czu­ciu naj­sil­niej­szy ła­du­nek emo­cji kryje się w samym za­koń­cze­niu i szko­da, że za­mkną­łeś je w jed­nym aka­pi­cie. Wo­la­ła­bym abyś tutaj po­ku­sił się o wię­cej opi­sów ta­kich jak na po­cząt­ku, a ten z kolei skró­cił. 

Punk­cik do bi­blio­te­ki ode mnie za cie­ka­wy po­mysł i przy­ku­wa­ją­cy uwagę styl.

 

Pięk­nie dzię­ku­ję zatem, We­rwe­no, za do­trwa­nie do końca:) Taki punk­cik cie­szy po­dwój­nie!

O po­cząt­ku już pi­sa­łem – skoń­czy­ły mi się po­my­sły, co z nim zro­bić, by od­da­wał w pełni moją wizję (na czym mi za­le­ża­ło), a nie przy­nu­dzał. Tzn. za­wsze można zro­bić te­le­dy­sko­wą/rwaną nar­ra­cję, ale ja wciąż nie mogę się do niej prze­ko­nać. Nie dla­te­go, że nie dzia­ła, nie. Wła­śnie dla­te­go, że dzia­ła. Taki pop.

Zaś za­koń­cze­nie… cóż, w za­mie­rze­niu ten skrót miał zwięk­szyć jego siłę ra­że­nia. Czy wy­szło, nie wiem – zda­nia jak widać po­dzie­lo­ne. Zresz­tą o hmm… tego typu zda­rze­niach, jak sam finał, tyle już było tek­stów, że chcia­łem unik­nąć sztam­py. Nie żebym coś do niej miał.

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny :)

Spa­ce­ru­ję sobie po bi­blio­te­ce i bi­blio­tecz­nej po­cze­kal­ni – do­tar­łem tutaj :)

 

Za­trzy­ma­łem się, wkła­da­jąc w to wszyst­kie chyba siły.

– czy szyk nie po­wi­nien wy­glą­dać tak: …wkła­da­jąc w to chyba wszyst­kie siły?

 

Jakby mnie kto obu­chem zdzie­lił, praw­dzi­wie fi­zycz­ny ból nie­mal zgniótł mi czasz­kę.

– pa­trząc na wcze­śniej­szy spo­sób uj­mo­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści nieco mi zgrzyt­nę­ło. Jakby opis na­pa­ści na spo­ży­wa­ją­ce­go wi­śniów­kę pod mo­no­po­lo­wym. Wiem, cze­pial­stwo ;)

 

Spraw­nie ope­ru­jesz tym nie­mal li­rycz­ny ję­zy­kiem. Nie­wie­le ma to ze współ­cze­snym dą­że­niem do uprasz­cza­nia formy, ale na dobrą spra­wę nie za­wsze cho­dzi o to, aby „czy­ta­ło się gład­ko”. Nie­mniej jed­nak tekst wy­ma­ga sku­pie­nia. Czy­tel­nik ra­czej prze­bi­ja się przez ko­lej­ne po­etyc­kie opisy niż po­ły­ka tekst (przede wszyst­kim po­czą­tek). To oczy­wi­ście su­biek­tyw­ne od­czu­cie :)

 

Jest w tym wszyst­kim pewna doj­rza­łość i świa­do­mość tek­stu. Zda­nia nie „dzie­ją” się przy­pad­ko­wo, a sama nar­ra­cja jest ade­kwat­na do sy­tu­acji nar­ra­to­ra. Dla­te­go mo­głem roz­go­ścić się w prze­ka­zie tek­stu – sku­pić na tym co naj­waż­niej­sze, aż do­tar­łem nie­spo­dzie­wa­nie do końca opo­wie­ści i się zdzi­wi­łem ;)

 

Ge­ne­ral­nie mam wra­że­nie, że wy­ja­śnień po­ską­pi­łeś jakby tekst Cię zmę­czył na tyle, aby od­bęb­nić finał. Koń­ców­ka na nie­ko­rzyść dla czy­ta­ją­cych. Nar­ra­tor bar­dziej roz­wo­dził się nad kupą pia­chu niż nad fak­tem za­gła­dy ludz­ko­ści, która zdaje mi się bar­dziej po­nęt­na z punk­tu wi­dze­nia psy­cho­lo­gii po­sta­ci (która już wie, kto był za “to” od­po­wie­dzial­ny) i sa­me­go czy­tel­ni­ka. Ale może tak miało być? Wra­ca­ją wspo­mnie­nia. Wraca stare skost­nie­nie emo­cjo­nal­ne. Nie ma nad czym się roz­wo­dzić ;)

 

Ostat­nie zda­nie bar­dzo ok :)

 

Po­zdra­wiam.

Za­ska­ku­ją­ce od­wie­dzi­ny. Miło mi, Black­to­mie.

Mia­łem na ten tekst bar­dzo kla­row­ny kon­cept – tak jeśli cho­dzi o formę, jak i treść – i tak na­praw­dę do tej pory nie wiem, czy warty był po­świę­ce­nia na jego rzecz współ­czyn­ni­ka “czy­tal­no­ści”, czy nie. Wiem, że na por­ta­lu trud­no ana­li­zo­wać do­głęb­nie każdy tekst, sam prze­cież tego nie po­tra­fię.

Ten po­czą­tek ko­ja­rzy mi się zresz­tą nieco z be­to­wa­nym przez nas nie­gdyś Se­na­su­ne. Tam też nie dało się tego po­cząt­ku prze­czy­tać bez sku­pie­nia. Wciąż nie uwa­żam, że to w ogól­no­ści źle – choć wtedy tak na­praw­dę do­tar­ło wresz­cie do mnie, że to się dziś już po pro­stu nie sprze­da­je. Co zresz­tą przed chwi­lą wspo­mnia­łeś.

Wy­obra­ża­łem sobie, że gwał­tow­ność za­koń­cze­nia za­sko­czy i skło­ni do re­flek­sji, przez co moc­niej ude­rzy. Za­gła­da ludz­ko­ści staje się po­wo­li to­po­sem kul­tu­ro­wym, ob­ra­zem, któ­re­go nie trze­ba roz­wi­jać, by snuć opo­wieść – a wręcz prze­cho­dzi w kli­szę i banał. Ale cóż, praw­do­po­dob­nie moje wy­obra­że­nie było mocno chy­bio­ne, przez co nie udało mi się oddać isto­ty moich prze­my­śleń. Szko­da, bo po­mysł wciąż uwa­żam za dobry.

Ale szcze­rze mó­wiąc, Black­to­mie, ja wolę takie ko­men­ta­rze, jakie sam piszę, bez­po­śred­nie – zwłasz­cza że do opo­wia­da­nia, które nie­dłu­go bę­dzie miało ro­czek, na­bra­łem już dy­stan­su – a tu mam mętne wra­że­nie, że pró­bo­wa­łeś być miły. Za bar­dzo mi po­sma­ro­wa­łeś mio­dem tę kry­ty­kę (prze­bi­jać się trze­ba, ale się roz­go­ści­łeś? – no to więc w końcu do­brze to, czy źle) i nie umiem się do niej usto­sun­ko­wać ;)

A, z szy­kiem to racja. Chyba już się wy­le­czy­łem z tej przy­pa­dło­ści. Za dużo sta­ro­ci czy­ta­łem kie­dyś.

Fak­tycz­nie brzmi to nie­jed­no­znacz­nie :)

Varg, no bo z tym prze­bi­ja­niem było tak, że im wię­cej zdań po­ko­ny­wa­łem tym bar­dziej się do­sto­so­wy­wa­łem do Two­je­go rytmu opo­wie­ści i bar­dziej się w nich roz­sma­ko­wy­wa­łem. Oczy­wi­ście im bli­żej końca tym ów rytm, z któ­rym zdą­ży­łem się oswo­ić i do­ce­nić, po­czął się zmie­niać o 180 stop­ni – zda­nia stały się szyb­kie, treść kon­kret­na.

Czy to do­brze, czy źle? Na dobrą spra­wę wo­lał­bym abyś po­cią­gnął formę z “pierw­szej czę­ści” do sa­me­go końca, lub na­pi­sał opo­wia­da­nie po­po­wą/no­wo­cze­sną formą. Może to jest wła­śnie pro­ble­mem tego opka. Schi­zo­fre­nia formy. Dałeś czy­tel­ni­ko­wi coś na co nie był go­to­wy.

Może stąd moja nie­moż­ność bez­po­śred­nie­go i jed­no­znacz­ne­go okre­śle­nia opka jako dobre lub złe. Eks­pe­ry­men­tal­ne i inne jest dla mnie na pewno :)

 

Wy­bacz opóź­nie­nie, zro­bi­łem sobie wa­ka­cje. Miały być od pracy, a wy­szły od wszyst­kie­go. I do­brze.

Wiel­kie dzię­ki za am­pli­fi­ka­cję pre­cy­zji oceny ;) I myślę, że wiele jest racji w tym, co mó­wisz. Spój­ność formy jest bar­dzo ważna, zresz­tą nawet na eks­pe­ry­men­ty trze­ba od­bior­cę przy­go­to­wać. Na tym polu chyba fak­tycz­nie za­wio­dłem.

Choć ja nadal uwa­żam, że to jest kie­ru­nek, w któ­rym pój­dzie wszel­kie­go ro­dza­ju twór­czość (na­pi­sał­bym “sztu­ka”, ale czy eklek­tyzm to jesz­cze jest sztu­ka…), nie­wie­le in­ne­go nam po­zo­sta­ło. Tylko pew­nie jesz­cze nie je­ste­śmy go­to­wi.

Am­pli­fi­ka­cja pre­cy­zji… A ja my­śla­łem, że idę w ja­kość ;)

Na­to­miast, czy de­po­la­ry­za­cja form jest prze­są­dzo­na, a przy­naj­mniej ko­niecz­na? Nie­waż­ne, ale jak już na­stą­pi, niech bę­dzie sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca ar­ty­stycz­nie w swoim prze­ka­zie. W od­nie­sie­niu do tego Twoja próba nie była zno­wuż, aż tak nie­uda­na. Jest na­dzie­ja :)

Po­zdra­wiam.

Fajne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki, Anet :)

Witaj. :)

Tekst robi nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie, pełny sza­cun! yes Zde­cy­do­wa­nie po­mysł oraz mocno re­ali­stycz­ne opisy od­czuć i wra­żeń, dzię­ki któ­rym czy­tel­nik do­słow­nie od sa­me­go po­cząt­ku utoż­sa­mia się z głów­nym bo­ha­te­rem, to naj­więk­sze atuty Two­je­go opo­wia­da­nia. Tekst “boli”, a to dla mnie za­wsze naj­więk­szy po­zy­tyw. Za­koń­cze­nie za­ska­ku­ją­ce. 

Oczy­wi­ście, jak to ja, widzę w wy­obraź­ni re­we­la­cyj­ny hor­ror, na­krę­co­ny na pod­sta­wie tego tek­stu. wink Szcze­gól­nie do gustu przy­padł mi tytuł, od po­cząt­ku ko­ja­rzo­ny z hor­ro­rem o ogrod­ni­ku-psy­cho­pa­cie, za­bi­ja­ją­cym dziew­czy­ny, no­szą­ce imio­na kwia­tów. :)

 

Jeśli cho­dzi o spra­wy tech­nicz­ne:

Niech­by zmie­ni­ło się coś, co­kol­wiek, nie­chbym choć ja się zmie­nił – szep­ną­łem, choć może tak mi się tylko zda­wa­ło. – po­wtó­rze­nie 

Zda­wa­ły się one jed­nak od­bu­do­wy­wać ko­lej­ne ob­sza­ry mojej pa­mię­ci, w końcu więc pod­da­łem się tym jego mo­no­lo­gom i tak mi­ja­ły nam ko­lej­ne dni. – tu też

 

Gra­tu­lu­ję, po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Hej Bruce,

tro­chę mi ze­szło z od­po­wie­dzią, ale mia­łem po­zy­tyw­nie in­ten­syw­ny urlop.

Dzię­ki, że przy­po­mnia­łaś mi to opo­wia­da­nie…. sze­ścio­let­nie już :O (nie wiem kiedy to mi­nę­ło, mam wra­że­nie, że do­pie­ro co je pi­sa­łem). Nie miało wielu czy­tel­ni­ków, więc fak­tycz­nie nieco chro­po­wa­to­ści zo­sta­ło. Po­zwo­lisz jed­nak, że nie będę już po­pra­wiał, nie ma to już chyba więk­sze­go zna­cze­nia, Nike ucie­kło ;)

Ale wra­ca­jąc do tek­stu – ma swoje pro­ble­mi­ki, ale nawet mi się po­do­ba. Naj­bar­dziej zresz­tą hard sf, jakie na­pi­sa­łem… no, może me­dium sf. Ale dość her­me­tycz­ne. Tak więc cie­szę się, że mimo wszyst­ko się po­do­ba­ło. Twój hor­ror za­po­wia­da się in­try­gu­ją­co, daj znać, gdy już na­pi­szesz ;)

Dzię­ku­ję za nie­spo­dzie­wa­ne od­wie­dzi­ny w mojej prze­szło­ści :)

Po­zdra­wiam!

 

“Za­fun­du­ję” Tobie jesz­cze jedne od­wie­dzi­ny w Two­jej prze­szło­ści.

Po pierw­sze – za­dzia­łaj w te­raź­niej­szo­ści.

Po dru­gie – w po­dob­ny spo­sób, czyli udany li­te­rac­ko i oby ociu­pi­nę mniej wy­ma­ga­ją­cy od czy­tel­ni­ków. Mam na myśli zmia­ny tempa biegu wy­da­rzeń – po­czą­tek może znie­chę­cić, prak­tycz­nie nic się nie dzie­je, nie wia­do­mo, o co cho­dzi i tylko styl oraz kro­pla cie­ka­wo­ści każą wy­trwać przy lek­tu­rze.

Po trze­cie – gdy wcho­dzi się na po­let­ko twar­dej SF, na­le­ży, uwa­żam, brać pod uwagę sto­pień nie­zna­jo­mo­ści teo­rii, hi­po­tez i spe­ku­la­cji na­uko­wych. Przy­kła­dem sztucz­na in­te­li­gen­cja – na­ło­go­wo że tak po­wiem myli się jesz­cze nie uru­cho­mio­ną SI z bar­dzo roz­bu­do­wa­ny­mi al­go­ryt­ma­mi, które z my­śle­niem mają tyle wspól­ne­go, co ka­mień wę­giel­ny z wę­glem ka­mien­nym. Czyli albo w takim uprosz­cze­niu i skró­ce­niu, żeby ni­ko­go głowa nie za­bo­la­ła, albo, świa­do­mie za­wę­ża­jąc krąg od­bior­ców, praw­dzi­wiej, cho­ciaż trud­niej, bo bez nad­mier­nych uprosz­czeń. (Szcze­rze dodam, że ten pierw­szy spo­sób lep­szy, jeśli cho­dzi o od­biór tek­stu, bo co to za sa­tys­fak­cja z pię­ciu czy dzie­wię­ciu czy­tel­ni­ków…)

Po czwar­te – sko­men­tu­ję naj­pro­ściej, jak tylko można: dobre!

Nie mogę uwie­rzyć, nie dość, że ko­lej­na wi­zy­ta po pra­wie pię­cio­let­niej ciszy, to jesz­cze sam AdamKB! Dzię­ki, Ada­mieKB, bar­dzo mi miło :)

Chyba już gdzieś wcze­śniej tłu­ma­czy­łem Black­to­mo­wi, że cóż, taki mia­łem kon­cept z tą zmia­ną tempa. Miało to od­da­wać zmia­ny spo­so­bu my­śle­nia bo­ha­te­ra. Prze­sa­dzi­łem? Heh, pew­nie tak… Ale chcia­łem pisać tak, jak piszą Wiel­cy, ci z Na­zwi­skiem, tacy, któ­rzy do­sta­ją od czy­tel­ni­ków kre­dyt za­ufa­nia. Nie mo­głem się po­go­dzić z tym, że muszę ina­czej, tylko dla­te­go, że go nie mam. I takie tego efek­ty.

Czy w te­raź­niej­szo­ści coś się uda? Zbie­ram się, zbie­ram i ze­brać nie mogę… Z wielu po­wo­dów.

Dzię­ki jesz­cze raz za ko­men­tarz. Zwłasz­cza, że mo­ty­wu­ją­cy. Jesz­cze kilka ta­kich i może…

:)

Tu­tej­sze “gwiazd­ki po­wia­do­mie­mio­we” dziw­nie mi dzia­ła­ją… Jed­nak nagle jedna się po­ka­za­ła, zatem od­świe­żam, dzię­ku­ję i po­zdra­wiam. :) 

Pe­cu­nia non olet

Cie­ka­we, ale po­czą­tek na­pi­sa­ny, imo, ję­zy­kiem tro­chę zbyt…

su­ną­ce dmą­cym bez­kre­sem dro­bin­ki<– ?

Dalej jest ła­twiej, cho­ciaż od­wo­ła­nie do kwan­to­wo­ści w pew­nym sen­sie wy­mu­sza przy­po­mnie­nie sobie, że w fan­ta­sty­ce wszyst­ko jest do­pusz­czal­ne. Ca­łość ok.

A ja lubię ten prze­po­ety­zo­wa­ny po­czą­tek :)

Cho­dzi­ło o kom­pu­te­ry/al­go­ryt­my kwan­to­we – te już w za­sa­dzie… hm… po­wiedz­my, że ist­nie­ją, żadna tam fan­ta­sty­ka. Ale oczy­wi­ście cy­fro­we od­bi­ja­nie umy­słów pew­nie już za­wsze po­zo­sta­nie fan­ta­sty­ką. Cho­ciaż zo­ba­czy­my, co tam kie­dyś wy­my­ślą. Zna­czy… my to już pew­nie nie… I ja sta­wiam, że wcze­śniej wy­my­ślą mi­lion spo­sób na au­to­ek­ster­mi­na­cję ga­tun­ku, z któ­rych sporą część zre­ali­zu­ją.

Tak czy owak, miło było Cię znów go­ścić, Koalo. Dzię­ki za ko­men­tarz.

Nowa Fantastyka