
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dorota była osobą, która wiedziała, że wampiry, wilkołaki, czarodzieje, czarownice, elfy i cała reszta fantastycznych popaprańców istniała tylko i wyłącznie na papierze, filmie lub w internecie. Lubiła od czasu do czasu poczytać sobie coś bardziej szajbniętego, ale z reguły trzymała się starych klasyków. Lubiła ich zapach. Wszystko, co osiągało wiek sędziwy, rozprowadzało dookoła swoją specyficzną woń. Najczęściej był to zapach wilgoci, ale nie tylko. Dorota potrafiła z zamkniętymi oczami na podstawie zapachu wywnioskować, czy dany przedmiot był drewniany, papierowy czy metalowy, do czego mniej więcej mógł być używany, bądź też gdzie przeleżał największą część swojej egzystencji.
Każdy stary przedmiot pachniał inaczej. Była to zawsze oryginalna woń przedmiotu, wzbogacona aromatami otoczenia, które przez kilkadziesiąt lat zdołało odbić swój ślad na przedmiocie. Książki trzymane w drewnianych półkach w salonach posiadały inny zapach niż książki trzymane w drewnianych półkach w kuchniach. Te pierwsze zawsze miały słodszy, lekko cynamonowy zapach, podczas gdy te drugie nabierały więcej wilgoci i zapachu rzeczy słonych.
Ludzie też posiadali swoje zapachy. Zależnie od wieku ich zapachy stawały się silniejsze lub słabsze, ostrzejsze lub subtelniejsze. Rozprowadzali je dookoła siebie i tworzyli własne atmosfery w swoich mieszkaniach, domach, a nawet biurach czy innych miejscach pracy. W każdym miejscu i na każdym przedmiocie, którego dotykał człowiek, pozostawał jego zapach. Może nie koniecznie akurat zapach tej jednej, konkretnej osoby, ale ogólny zapach obecności człowieka, istoty żywej, z krwi i kości.
Dorota potrafiła wyczuć to wszystko bez problemu. Nie raz słyszała, że ma niesamowity węch. Był praktycznie nieomylny. Był także pierwszym z jej zmysłów, który zaczął poprawnie pełnić swoją funkcję, kiedy dochodziła do siebie po utracie przytomności.
Najpierw w nozdrza uderzył zapach staroci. To właściwie ocuciło ją niemal od razu, ponieważ jeszcze nigdy w życiu nie spotkała się z tak silnym aromatem czystej staroci. To był istny smród wielowiekowego pomieszczenia, który praktycznie ją dusił.
Otworzyła szeroko oczy, ale zobaczyła jedynie ciemność. Wtedy zaalarmowana odruchowo zaczęła analizować zapachy panujące dookoła niej. Z lekkim przerażeniem stwierdziła, że nie rozpoznaje niczego ludzkiego w okolicy. Zaraz obok fetoru staroci, który teraz wcale nie wpływał kojąco na jej zmysły, znajdował się delikatny, waniliowy perfum, ale nawet najdrobniejsza woń obecności człowieka nie otarła się o jej nos.
Przeanalizowała swoją pozycję. Była ona dość horyzontalna. Duszność wskazywała jedynie na to, że kobieta leżała zamknięta w bardzo małym pomieszczeniu. Palcami sprawdziła delikatnie, na czym leżała. Aksamitne prześcieradło? – zdziwiła się, po czym rozłożyła ręce na boki. Łokciami od razu trafiła na miękkie, ale stanowczo opierające się naciskowi, drewniane ściany, również obite aksamitem. Ostrożnie wyciągnęła ręce przed siebie. Dziesięć centymetrów nad jej nosem znajdowało się aksamitne wieko trumny.
Oczy zaszły jej łzami. Jedynym plusem sytuacji było, że poduszka była w miarę wygodna.
Dorota napierała dłońmi na wieko, ale bezskutecznie. Waliła w nie pięściami, ale nie była w stanie go podnieść. Wszystkie dźwięki zamykały się w obitym grubym materiałem pudle. Powoli zaczynało jej się robić całkiem gorąco. Ogarnęła ją panika. Szybko przeszukała kieszenie spodni, ale nie znalazła swojego telefonu. Postarała się skupić na tym, co pamiętała sprzed omdlenia.
– Przyjechałam do domu – zaczęła mówić na głos – drzwi na mnie prychnęły, poznałam Klausa, weszłam do mieszkania, znalazłam lalkę, gadałam z sufitem… Gadałam z sufitem? – zamarła w bezruchu zastanawiając się nad ewentualnymi powodami, dla których mogłaby wdawać się w konwersację z elementem wystroju wnętrza jej mieszkania.
– I drzwi na mnie prychnęły? – upewniła się. Ta sytuacja zaczęła się robić coraz dziwniejsza, ale wcale nie łatwiejsza do przetrawienia. Dorota była wysoce niezadowolona z tego, że żadne pisma popularnonaukowe nie były w stanie przygotować ją na tą chwilę. W żadnym numerze „Zrób To Sam" nie było porad dotyczących ewentualnego zamknięcia się w trumnie. Nigdy w życiu nie słyszała o prychających drzwiach, gadających sufitach i ludziach, którzy autentycznie żywiliby się krwią i byli martwi, a także…
– O mój Boże – jęknęła uświadamiając sobie powagę sytuacji – Klaus chce mnie zjeść!
Wdała się w szamotaninę z trumną. Była w stanie posunąć się do tak drastycznych środków, jak zdzieranie aksamitu i narażanie wypielęgnowanych paznokci na darcie po drewnie, gdy niespodziewanie z drugiej strony wieka rozległo się pukanie i przytłumiony głos. Dorota zaprzestała bezsensownego walenia w drewno. Głos odezwał się ponownie, powtarzając niewyraźnie tą samą sentencję.
– Co? – zapytała głośno, wytężając jednocześnie słuch.
– Haczyk! Masz w środku haczyk do otwarcia! I nie rozwalaj mi łóżka, kobieto!
Dorota poczuła, że jej twarz zmienia kolor z bladego na purpurowy. No tak, nie wpadło jej do głowy, żeby sprawdzić, czy wzdłuż zamknięcia nie ma jakiegoś sprytnego zamka albo śrub do odkręcenia. Tymczasem chodziło o zwykły haczyk i metalową pętelkę, ulokowane na wysokości łokci.
Pchnęła wieko, które zostało też pociągnięte od zewnątrz i otwarte. Oślepiona jasnością pomieszczenia, w którym się znajdowali przymrużyła oczy siadając.
– W ramach wdzięczności chciałaś mi trumnę przemeblować? – pytanie postawił znajomy, tym razem o wiele wyraźniejszy, nieco bardziej pretensjonalny głos – Naprawdę, Doroto, gdybym chciał cię zabić, to nie wsadzałbym cię do mojej najdroższej trumny, prawda? To tak na początek. Bo gdybym miał w zwyczaju zamykać moje ofiary w mojej, podkreślam mojej trumnie, to chyba byłaby już i tak nieco zmasakrowana, nie sądzisz?
Dorota zerknęła na Klausa. Stał kawałek dalej, patrząc na nią z góry, z rękami założonymi na piersiach. Ubrany był nadal w czarne spodnie i koszulę, jego włosy nadal sterczały we wszystkich kierunkach, ale na stopach, zamiast czarnych lakierków miał ubrane pluszowe, fioletowe kapcie. Kobieta przyglądała się im krótką chwilę, po czym spojrzała w górę, na bladą twarz wyrażającą delikatne niezadowolenie.
– Przepraszam? – spróbowała, przykładając się do uśmiechu.
– Wybaczę ci pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Powiedz mi… – przykucnął przy trumnie, a w jego oczach pojawił się dziwny błysk – Naprawdę myślałaś, że cię zjem?
– No… To znaczy… – Dorota zaczęła się tłumaczyć gestykulując zawzięcie – Otwarłeś te drzwi i cały byłeś we krwi to sądziłam, że… Pomyślałam „o Boże, koniec ze mną" i… Padłam… – po chwili dotarło do niej, że mężczyzna zakrył usta dłonią i najzwyczajniej się z niej śmiał.
– Byłeś cały we krwi! – wykrzyknęła oburzona – Myślałam, że co najmniej cztery dziewice już zagryzłeś!
Klaus parsknął otwarcie śmiechem. W świetle padającym z jednej żarówki zawieszonej pod sufitem zabłysły kły. Dorota wzdrygnęła się i spojrzała w bok.
– To nie jest śmieszne.
– Moja droga – mężczyzna uspokoił się nieco – Gdybyś poświęciła trochę więcej uwagi pewnym drobiazgom, to zaoszczędziłabyś sobie połowę stresu. Proponuję jednak obgadać to przy kubku herbaty, co ty na to? Tak naprawdę chciałbym jedynie, żebyś już wylazła z mojej trumny, nim jeszcze bardziej ją uszkodzisz.
Dorota najszybciej jak to było możliwe wygrzebała się z trumny, stanęła obok niej i odruchowo otrzepała ubranie. Klaus zamknął czarne, błyszczące wieko i wskazał drzwi. Oboje opuścili pokój, w którym znajdowała się jedynie trumna, położona na gołej podłodze, wśród gołych ścian. Światło samo zgasło za nimi, a drzwi zamknęły się pomrukując nieznacznie.
Znaleźli się w salonie. Mieszkanie Klausa było lustrzanym odbiciem mieszkania Doroty, z tą tylko różnicą, że posiadało jeden dodatkowy pokoik zaraz obok sypialni.
– Jeżeli ty śpisz w tym pokoju – zaczęła Dorota, siadając na kanapie – to co w takim razie trzymasz w sypialni?
Klaus zerknął na zegar wiszący nad drzwiami wejściowymi. Dochodziła dziewiąta wieczorem.
– Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie – odparł przechodząc do kuchni.
Dorota rozejrzała się dookoła. Widać było, że Klaus miał gust. Wszystko urządzone było dość nowocześnie, jak na kogoś, kto… Kobieta wzdrygnęła się ponownie. Chyba jeszcze nie do końca oswoiła się z anomalią, jaką było pochodzenie Klausa, czy też ogólnie jego styl życia.
– Ty tak właściwie… Tak właściwie to masz tylko jakiś fetysz do krwi i trumien? To znaczy, to dla ciebie jest normalne, czy co? – zapytała podciągając kolana pod siebie i obracając się na kanapie, by lepiej widzieć kuchnię, gdzie mężczyzna stał przy ladzie i czekał z kubkiem na zagotowanie wody.
– Nie oszukujmy się, dobrze? Sprawiasz wrażenie osoby twardo stąpającej po ziemi, ale i inteligentnej. Nie twierdzę, że jedno drugie wyklucza, ale czasami może przeszkadzać. Widzisz, jak wyglądam, jak śpię, jak się zachowuję… Słyszysz jak mówię – tu Dorota musiała przyznać mu rację, gdyż mówił nadzwyczaj wyraźnie i z dość oryginalną intonacją – tak więc może zacznij nazywać rzeczy po imieniu, hmm?
– Czyli co? Jesteś… Twierdzisz, że jesteś… Umarlakiem?
Klaus uśmiechnął się nie ukrywając kłów.
– Tak, tak by to można było określić. Bardzo ci to przeszkadza? – zalał kubek wodą, wrzucił dwie kostki cukru, zamieszał łyżeczką i odcedził torebkę herbaty Lipton, podmuchał, po czym podał jej kubek. Dorota przyjęła go. Herbata nie była gorąca, tylko przyjemnie ciepła. Mogło to mieć coś wspólnego z lodowatym dotykiem mężczyzny.
Zastanowiła się chwilę nad jego pytaniem. Wielokrotnie w swoim życiu podkreślała, że nie wierzy w cuda, dziwy, potwory, istoty fantastyczne i to wszystko, całą tą magię. Teraz siedziała na kanapie w mieszkaniu najprawdziwszego wampira i piła herbatę. Miała za sobą dzień przepełniony wrażeniami typu głaskanie humorzastych drzwi, by te się otwarły, czy też rozmawianie z głosem identyfikującym się jako interfejs domowy Kasandra. Wierzyła faktom, fakty były prawdziwe, realne. Można było polegać na faktach, rzadko bywały zmienne. Co lepiej dostarcza człowiekowi faktów, niż jego własne oczy, uszy i nos? Dorota wiedziała, czego była świadkiem tego dnia. Było to oczywiście dość przełomowe przeżycie, ale czy przez to należało kwestionować jego autentyczność oraz istnienie tego wszystkiego?
– Wiesz, w sumie to chyba mi to tak bardzo nie przeszkadza – odparła.
***
Moi drodzy, oto i ostatnia część tego opowiadania, którą tutaj zamieszczę. Postanowiłam przerobić tekst na coś dłuższego – za długiego, by zamieszczać to tutaj. Pomysłów mam na razie na jakieś dwa, trzy rozdziały (tu niniejszym dobiegł końca rozdział pierwszy). Jestem wdzięczna za wszystkie sugestie, oceny i komentarze oraz dziękuję tym, którzy kibicowali i wyczekiwali kolejnych części Ironii. To głównie dzięki Wam ten projekt nie umarł zaraz po pierwszej części ;)
Uuuuż, widać, że urwane, strrrrasznie urwane. Dałabym pięć, ale za to urwanie i pozbawienie mnie ciągu dalszego... jeszcze pomyślę;) Ale rozumiem decyzję.
Ciekawy pomysł z tymi zapachami, scenka z trumną i Klausem prześliczna. Co więcej mogę powiedzieć? Chyba pod ostatnią częścią rzekłam wszystko.
Dorota była osobą, która wiedziała, że wampiry, wilkołaki, czarodzieje, czarownice, elfy i cała reszta fantastycznych popaprańców istniała tylko i wyłącznie na papierze, filmie lub w internecie. Lubiła od czasu do czasu poczytać sobie coś bardziej szajbniętego, ale z reguły trzymała się starych klasyków.
To cytat z pierwszej części Ironii. A teraz cytat z III:
Dorota była osobą, która wiedziała, że wampiry, wilkołaki, czarodzieje, czarownice, elfy i cała reszta fantastycznych popaprańców istniała tylko i wyłącznie na papierze, filmie lub w internecie. Lubiła od czasu do czasu poczytać sobie coś bardziej szajbniętego, ale z reguły trzymała się starych klasyków.
NIEŁADNIE. Chyba, że to było zamierzone, ale... No jakoś tak. Nie wiem.
Ale styl nadal mi się pdodaba.
Ostatnia część pozostawiła u mnie niedosyt. Rozumiem, że skoro projekt się rozrósł, to należało jakoś zakończyć umieszczone już fragmenty, ale mam wrażenie, że ostatnia część była napisana w zbytnim pośpiechu. Brak jej pazura Ironii II (moim zdaniem najlepszej części).
Poprzednie części na 5, ostatnia na 4.
A, zgoda z Eferelinem i Isenną. Czegoś mi zabrakło. Nieładnie urwane.
RheiDaoVan: powtórzenie w pełni zamierzone, specjalnie kopiowałam ;)
Eferelin Rand: brak pazura głównie ze względu na to, że skupiam się na metamorfozie toku myślenia Doroty - z niewierzącej w wierzącą, że się tak wyrażę. Będę jednak miała na uwadze, by kolejne części trochę "zaostrzyć".
No to w porządku ;) Ja bym tylko zaznaczyła na początku. Jak juz wiadomo..ale moze rzeczywiscie niepotrzebne. Nie wiem, ale ok. Mi też się te dwa zdania podobają :D
Ach, wbijasz czytelnikowi nóż w serce, urywając w takim momencie ;)
Poza tym większych grzechów (poza wymienionymi przez przedmówców) nie pamiętam.
Piąteczka. Z nadzieją na przeczytanie kiedyś całości w - pięknie pachnącej - papierowej formie.
Dziekuje serdecznie :D pracuje nad kolejnymi czesciami as we speak