Dawno, dawno temu, jeszcze przed erą Chaosu, w górach żyły krasnoludy. Większość z nich parała się kowalstwem, jednak był wśród nich jeden wyjątkowy. Nikt wcześniej, ani później nawet nie zbliżył się do poziomu jego kunsztu. Omdlenia z zachwytu były powszechne podczas oglądania jego dzieł. Wraz z nastaniem ery Chaosu na powierzchni świata zapanowało zło, krasnoludy skryły się więc w swych tunelach, głęboko pod ziemią, aby tam uprawiać swą sztukę. Wszyscy poza jednym uznali wysoki świat za stracony, tym jednym był właśnie ów najwybitniejszy kowal. Wykuł miecz, ale cóż to był za miecz! Żadne słowa nie potrafiły opisać jego wspaniałości. Należy wiedzieć, że było to najwybitniejsze z wybitnych dzieł sławnego kowala. Jedyne co można powiedzieć o tym mieczu to, że był bielszy niż najczystszy śnieg i lśnił tak jasno, że rozświetlał ciemność. Nazwał go Dobro. “Zła Dobrem nikt nie poczyni” – myślał. Następnie oddał życie, aby dostarczyć go na powierzchnię, komuś kto potrafił zrobić z niego użytek…
Wiele stuleci później…
– Już zamykamy – powiedział bibliotekarz znudzonym głosem. “Codziennie to samo” pomyślał. Chłopiec był stałym bywalcem biblioteki i każdego wieczoru niesłychanie trudno było go oderwać od lektury.
– Tylko dokończę stronę – wymruczał chłopak. Obaj dobrze wiedzieli, że to kłamstwo, bo przecież po jednej stronie jest następna, więc jak można jej też nie przeczytać?
Bibliotekarz spojrzał przez ramię chłopaka. Dzisiaj miał szczęście, Tom właśnie kończył książkę. Starzec szybko zebrał pozostałe tomiska leżące na stoliku, aby Tom nie miał szansy ich także “dokończyć”. Warto wspomnieć, że w tamtych czasach z biblioteki nie można było zabierać książek. Świat zewnętrzny był zbyt brudny, mokry i niebezpieczny, aby tak narażać cenne woluminy.
– Do jutra! – zawołał chłopak, wychodząc i machając na pożegnanie.
Bibliotekarz uśmiechnął się, w gruncie rzeczy lubił Toma. Tak naprawdę był to jedyny stały bywalec biblioteki. Czasem przychodzili też inni ludzie, ale w nikim starzec nie dostrzegał aż takiej pasji. Odwiedzający zwykle potrzebowali przepisu na jakieś lekarstwo, bądź potrawę; zastosowań ziół lub porad ogrodniczych. Nikt z takim zapałem jak Tom nie wczytywał się w kroniki historyczne, czy opowieści o bohaterach i magii z dawnych czasów.
Tom miał siedemnaście lat, był zwykłym chłopcem ze średniozamożnej rodziny. Bardzo dobrze układało mi się z rodzicami. Miał kilku przyjaciół, lubił się z nimi spotykać, ale większość wolnego czasu poświęcał lekturze wszelakiej maści ksiąg i książek.
Ostatnio chłopak zachowywał się dziwnie, tak jakby trapił go jakiś problem. Posmutniał, zmizerniał. Co więcej przeglądał kroniki z czasów najdawniejszych. Ich znalezienie nie było proste, gdyż niewiele się zachowało. Wypytywał o bohatera Karla, ale też starą historie krasnoludzkiego miecza i wiele, wiele innych wydarzeń z przeszłości. Bibliotekarz miał problemy z odpowiedziami, gdyż cierpiał na chorobę zwaną sklerozą i pozapominał większość opowieści, które było mu dane poznać. Wspomniana historia miecza dawno już odeszła w niepamięć. Tom odkopał ją z na wpół zniszczonego woluminu, spisanego ręcznie, którego daty powstania nie sposób było poznać.
Tom siedział na łóżku w swoim pokoju i myślał. Doszedł ostatnio do nadzwyczajnego wniosku. Świat jest zły. Każda historia, którą czytał, każda kronika… W dawnych czasach na świecie zapanowało zło, każdy to wiedział. Każdy wiedział również, że znalazło się kilku odważnych śmiałków, kilka magicznych artefaktów, miało miejsce kilka ważnych bitew. W końcu zło zostało pokonane. Tom jednak poznając historię teoretycznie dobrego świata nie mógł tego dostrzec. “Niby zło zostało wygnane, a wszystko jest takie samo, nic się nie zmieniło” myślał. Wszystko wskazywało na poprawność jego domysłów. Nie chciał, żeby to była prawda. Miał nadzieję, że nie jest. Jeśli świat byłby zły… Chłopak wkraczał już w wiek młodzieńczy, jednak czasem myślał jak dziecko. Jeśli świat jest zły to po co na nim żyć? Może tam po śmierci jest coś lepszego? Dobrego? Zaczęło się od przemyśleń, które szybko zmieniły się w dostrzeganie dowodów w życiu codziennym. Wiedząc pewną rzecz znacznie łatwiej ją zauważyć. Tom z dnia na dzień stawał się bardziej posępny i ponury, zły humor go nie opuszczał. Ugruntowywało się w nim przekonanie co do słuszności postawionej tezy. Teraz jego rozważania przyjęły inną formę: “Musi być jakaś nadzieja, tylko jaka?” Ostatnio wśród starych legend dokopał się do opowieści o krasnoludzkim mieczu zwanym Dobro. To go trochę podniosło na duchu. Czy pradawny kowal dalej czuwa nad ludzkością poprzez ten artefakt? Może… Na pewno! Przecież zawsze jest nadzieja!
Teraz już wystarczyło się przekonać czy zło można Dobrem poczynić. Jeśli tak… Jeśli tak, to próżno szukać nadziei. Wiedział jak się tego dowiedzieć. Wystarczy mieć ten miecz w dłoni. Nie chciał czynić zła, ale uznał, że skoro to jedyny sposób, aby się dowiedzieć, czy jest nadzieja, to musi. Postanowił, że nie będzie żył na świecie bez nadziei.
Był przekonany, że broń przetrwała do współczesnych mu czasów. Starał się wyśledzić jej historię w starych księgach, ale ta bardzo często po prostu się urywała, na szczęście był doświadczonym czytelnikiem i potrafił wyłapać każdą, nawet najdrobniejszą wzmiankę. Wszystkie tropy prowadziły do Białego Rycerza Karla. Wojownik był uznawany za najznamienitszego i najszlachetniejszego bohatera stąpającego aktualnie po Ziemi. Kolejnym problemem było oczywiście, znalezienie Karla i odebranie mu miecza. W końcu nic nie wymyśliwszy zasnął.
Następnego dnia po przebudzeniu miał już plan na zdobycie miecza, tak prosty, że śmiał się w duchu z samego siebie. Pozostało odkryć miejsce pobytu Karla. “W tym wypadku biblioteka na pewno nie pomoże.” pomyślał Tom “Trzeba by wypytać ludzi, posłuchać plotek. Najlepszym miejscem będzie oczywiście gospoda.” Tom wdział wyjściowe ubranie, sprawdził swoje fundusze – nie było źle. Następnie udał się na poszukiwanie informacji. Zawitał do kilku gospód i karczm, w końcu w jednej z nich spotkał interesującego barda.
– Nie uwierzycie, kogo spotkałem na rozstaju dróg do Marwos i Ghan! – rozpoczął swój występ ubrany na pstrokato młodzieniec z lutnią.
Rozległo się kilka sprośnych komentarzy, kilka prób odgadnięcia kogóż to artysta spotkał.
– To był sam Wielki Karl! – przechwalał się bard. – Widziałem również jego wspaniałego białego smoka i lśniący miecz. Opowiedział mi historię o tym jak pokonał złego maga Gotarda. Ułożyłem już o niej pieśń, chcecie być pierwsi, którzy ją usłyszą? – Zainteresowana gawiedź przyklasnęła bardowi. – Potrzebuję jedynie kielich miodu dla rozgrzania gardła…
Tom wątpił, aby bard coś wiedział, jednak cierpliwie zaczekał do końca występu. Gdy muzyk zbierał oklaski i drobniaki rzucane do podsuwanej aksamitnej czapki z pawim piórem, Tom zagadnął go:
– A nie wiesz może dokąd zmierzał bohater Karl?
– Cóż… Informacje kosztują. – Uśmiechnął się bard.
Tom bez słowa wrzucił do czapki srebrną monetę.
– Mówił coś o Ghan i Melkior, podobno udaje się też na Wielki Turniej tutaj, u nas. – Bard chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążył bo jego uwagę zaprzątnęło młode i urodziwe dziewczę siedzące niedaleko i niejednoznacznie uśmiechające się w jego stronę.
Wielki Turniej, jakież to oczywiste! Przedstawiało sobą tylko jeden problem, zawody odbywały się za pół roku, pewnie dlatego o tym nie pomyślał. Nie miał złudzeń, że bard wymyślił swoją historię na potrzeby występu. Dawno nie słyszał tak zniekształconej wersji historii o walce z Gotardem. Ale pogoń za posiadaczem smoka była zadaniem z góry skazanym na porażkę. Poczeka.
Pół roku później…
Drzwi gospody otworzyły się z trzaskiem.
– Najlepszego wina, najlepszą kolację i kilka baranów dla mojego smoka! – zawołał Karl w stronę szynku. – Tylko szybko, bo głodny i gotów coś spalić!
Teraz dopiero przybysz rozglądnął się po gospodzie. Większość stolików była pusta, ogień wesoło płonął w palenisku. Nieliczni goście rozmawiali ściszonymi głosami, spoglądając ukradkiem na nieznajomego. A było na co popatrzeć. Karl był szerokim w barach, wysokim wojownikiem odzianym w biel. Kolczuga połyskująca małymi diamentami, śnieżnobiała szata, u pasa piękny, biały miecz zdobiony drogimi klejnotami. Efektu dopełniała srebrzysta broda spleciona w warkocz. Zajął miejsce na środku gospody przy największym stole. Jeden z gości, młody chłopak wstał i przysiadł się do stolika bohatera.
– Witaj! Słyszałem i czytałem wiele opowieści o tobie, czy to prawda, że po pokonaniu maga Gotarda związałeś go i utopiłeś w wychodku?
– Ha ha ha! – roześmiał się Karl. – A któż takich bzdur chłopcze naopowiadał? Przebiłem mu serce tym oto mieczem a ciało rzuciłem krukom na pożarcie. – Mężczyzna spojrzał na chłopaka. – Wyglądasz na miejscowego, a ja poszukuję gospody ze smoczą stajnią, do turnieju jeszcze kilka dni. Czy to prawda, że to jedyna taka gospoda w mieście? – Tom skinął głową.
– Tak i z najlepszym winem, dobrze pan trafił – powiedział chłopak, uśmiechając się.
Gospodarz przyniósł wina, wtedy Karl dorzucił:
– Dla tego młodego człowieka także! Cenię sobie odwagę w podejmowaniu rozmów z obcymi i to jeszcze tak szanowanymi i poważanymi jak ja. Ha ha ha. – Tom również roześmiał się ale, raczej z grzeczności. Zakładał, że taka powierzchowność rycerza jest tylko maską, która kryje prawdziwego bohatera.
Przy trzeciej kolejce, gospodarz podał kolację. Rozmowa toczyła się w najlepsze. Omawiali dawne historie, Karl opowiadał o niektórych swoich przygodach, o życiu najsławniejszego bohatera w znanym świecie. W pewnym momencie Tom przez przypadek strącił jeden z pustych kielichów po winie tak, że ten potoczył się w stronę Karla i spadł na podłogę. Bohater zerwał się, żeby go podnieść i w tym samym momencie chłopak szybkim ruchem wrzucił mały brązowy listek do pełnego kielicha rycerza. Kawałek zioła momentalnie rozpuścił się w winie. “Chyba mi się udało” pomyślał z ulgą Tom. Chłopak przeprosił, a rozmowa toczyła się dalej jak gdyby nigdy nic. Już kilka chwil później zioło zaczęło działać. Wzrok Karla zrobił się jakiś dziwny, mętny.
– Gospodarzu! Możecie na chwilkę? – zawołał chłopak. – Ten pan będzie potrzebował pokoju, na pewno ma pieniądze.
– Oczywiście, na szczęście mój najlepszy pokój jest wolny. Chodźmy, pomogę ci go zaprowadzić.
Wzięli bohatera pod ramiona i ten powłócząc nogami z trudem i dużą pomocą, ale dostał się na górę, do pokoju gościnnego. Po drodze wybełkotał kilka niezrozumiałych słów.
– Wyjątkowo słaba głowa! – dziwił się gospodarz. – Toż to nawet moja siedmioletnia córka by go przepiła. Niebywałe – kręcił głową wychodząc z pokoju. – Ci bohaterowie to jednak dziwni ludzie.
Tom też kręcił głową ze zdziwienia. I ten gospodarz prowadzi najlepszą karczmę w mieście? Przecież mógłbym teraz okraść jego klienta z całego dobytku. No dobrze, ale nie dawajmy mu czasu na refleksję! Chłopak złapał miecz, zawinął go w szmatę, schował pod własny płaszcz i szybkim krokiem skierował się w stronę swojego domu.
Usiadł na podłodze i wpatrzył się w swoją zdobycz. Nie można było zbyt długo skupiać wzroku na mieczu, bo bił od niego niesamowicie jasny blask najczystszej bieli. “Cóż, teraz wystarczy spróbować uczynić zło tym Dobrem” – myślał Tom. “Tylko jak? Co może być złe? Może pocięcie ściany.” Złapał za miecz i wydrapał w ścianie brzydki napis, nic się nie stało. “Pewnie niewystarczająco złe.” myślał. “Sąsiad ma kilka kur, może spróbuję je zabić? To już powinno być zło.” Jak pomyślał, tak zrobił. Oczywiście poczekał aż na zewnątrz zapadnie ciemność i przekradł się do kurnika z mieczem pod płaszczem, następnie poderżnął gardło jednej z kur. Zupełnie nic się nie stało poza tym, że pozostałe zaczęły bardzo głośno gdakać. Tom powoli podupadał na duchu. “A co, jeśli nie ma żadnej nadziei? Co jeśli to zwykły miecz.” Miał pewność, że to broń z opowieści. Wszystko się zgadzało , ale czy na pewno? Chciał się przekonać.
– To musi być prawdziwe zło! Coś więcej! – Tak jakby myśl wypowiedziana na głos była bardziej prawdziwa. “ Ludzkie życie? Cóż, trzeba będzie spróbować zabić człowieka.” Nie było to aż tak trudne. Niedaleko znajdowała się dzielnica biedoty, nikt nie zauważy zniknięcia jednego z chorych żebraków.
Przekradał się ciemnymi ulicami. Na wszelki wypadek, nie chciał by go zauważono zanim dowie się prawdy. Po kilku minutach dotarł do słabiej oświetlonych terenów gorszej dzielnicy. Znalazł jednego kandydata, śpiącego starca. “Chory, i tak już długo nie pożyje.” Jednak wtedy uświadomił sobie problem. Takie oszczędzenie cierpień może być równie dobrze pojmowane jako dobry uczynek. “Zrobię inaczej!” Podszedł do starca i mieczem odciął prawie pustą sakiewkę zwisającą mu u pasa. Znowu zupełnie nic się nie stało. “Ale kradzież? Przecież to nie jest wcale aż takie złe” to myśląc odrzucił sakiewkę.
Łzy cisnęły się do oczu chłopaka. “A może ta nadzieja nie jest potrzebna? Po co mi ona?” Starał się przekonać sam siebie, jednak w głębi duszy wiedział, że nie ma racji, że życie bez nadziei na dobry świat nie ma sensu. Myśli Toma galopowały we wszystkich kierunkach równocześnie. W końcu podjął decyzję. I tak nie miał nic do stracenia. Najwyżej go złapią i powieszą, co z tego? Wracając do lepszej dzielnicy wszedł na chybił trafił do jednego z domów. Nie wiedział, kto tam mieszka i nic go to nie obchodziło. Wyrżnął we śnie wszystkich mieszkańców, miecz był na tyle ostry, że żaden z członków kilkuosobowej rodziny nawet nie pisnął. Znowu nic się nie stało. Chłopak stał nad ciałami z opuszczoną głową, miecz wysunął się ze spoconej i zakrwawionej dłoni, upadł z brzdękiem na podłogę. Wniosek był prosty: zło można i Dobrem uczynić. Nie ma nadziei. Po co to dalej ciągnąć?
Wtedy usłyszał głos dobiegający z otwartych drzwi:
– Zło Dobrem uczyniłeś? – zapytał Karl znając odpowiedź. – A nie powtarzała ci chłopcze matka, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? Oddaj mi mój miecz i nie uczyń więcej zła Dobrem. To nie przystoi!
Tom doznał olśnienia. Przecież nadzieja tkwi tylko w ludziach. Była to jego ostatnia myśl.