
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
EPILOG
– Zostań jeszcze z nami, Sh'elala.
– Nie. Nie mogę… Nie chcę. Mam swoje sprawy, kasztelanie.
– Kasztelanie… Jeszcze nie mogę się przyzwyczaić.
– Tamaine zrzekła się władzy i wybrała podróż do Smoczych Koron. Nie masz czego obawiać, co? – Jednooka odstawiła pusty kielich.
– Ech, co innego przekazanie insygniów, a co innego posłuch…
– Miałeś go już jako doradca, Enhaimie. – Wtrącił Aspen, ciągle noszący bandaże po niedawnej bitwie.
– To fakt. Sama widziałam.
– Mili jesteście.
Sh'elala zarechotała i rzuciła do góry winogrono. Otworzyła usta i owoc wpadł w nie centralnie. Nagle spytała, wycierając sok z brody:
– Kto będzie twoim zastępcą?
– Myślałem o Aspenie, ale mi podziękował.
– Dość niewybrednie. – Uzupełnił ogr.
– Taaak. – Przyznał Enhaim. – No więc mam dwóch kandydatów: może Schubstolz, a może Hektor? Kogo byś wybrała?
Sh'elala wzruszyła ramionami:
– Hektora, oczywiście. – Uśmiechnęła się. – Wybacz, Aspen. Wiem, jak się lubicie.
– Te zwady są już przeszłością. – Ogr machnął ręką.
– To dobrze. – Przytaknęła, po czym niespiesznie wstała. – No, pora na mnie.
– Sh'elala… Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć… – Zaczął kasztelan, ale jednooka przerwała mu .
– Daj spokój. Kierowałam się własnymi, zgoła egoistycznymi pobudkami. Walka z Samopałem nadarzyła się przy okazji, jeśli tak to mogę określić. Poza tym… ech, Enhaim. Przecież nie macie złota.
– Racja, nie chciałbym rozporządzać skarbem Semaine. Już dość było przez niego kłopotów.
– Nooo, faktycznie się tu dużo zmieni… – Aspen zatarł radośnie ręce.
– Obyśmy tylko mieli okazję się o tym przekonać. – Spochmurniał Enhaim. – Książę Wensley uciekł. Boję się, że powróci… Przydałabyś się, Sh'elala.
– Nie. – Przepasała miecz. – Dacie radę sami. Nauczyłeś się strzelać, to nauczysz się walczyć.
– Mogłabyś nam pokazać parę sztuczek… – Wtrącił nieśmiało ogr.
– Zrozumcie. Ja muszę iść, bo… muszę.
– Uzasadnienie godne polityka. – Zaśmiał się smutno Enhaim. – Lecz skoro tak…
Podszedł do niej i wyciągnął rękę. Uścisnęła mu prawicę, żegnając się również z Aspenem. Gdy wychodziła, nagle zagadnęli ją:
– Ej, Sh'elala!
Odwróciła się.
– A kim ty naprawdę jesteś na tym swoim Zachodzie? Nigdy nie mówiłaś!
– Chcecie wiedzieć?
– Inaczej byśmy nie pytali.
– No to wam powiem. – Wyszczerzyła zęby i ten grymas zmiótł im uśmiechy z twarzy. – Jestem płatnym mordercą. Wyjątkowym. Najlepszym w całym Cesarstwie. Ściga mnie czternaście listów gończych, wisi nade mną pięć ciężkich kar, w tym dwa wyroki śmierci z Eclasu i Volggy. Zła ze mnie kobieta. Zła i niebezpieczna, panowie.
Gapili się na nią przez moment, aż w końcu Enhaim wyjąkał:
– Na… naprawdę…?
W odpowiedzi zaśmiała się nieszczerze:
– Nie. – Wyjaśniła. – Żartowałam.
I wyszła.
Aspen i Enhaim patrzyli na siebie, po czym ogr rzekł:
– Albo różnimy się poczuciem humoru, albo Sh'elala nie żartowała.
Kasztelan pokiwał głową:
– Stawiam na to drugie, przyjacielu. Chyba wolałbym, żeby tu nie wracała.
– Rozumiem cię jak nigdy wcześniej, wiesz?
– Hm.
***
Na czas rekonwalescencji kasztelanówna i Semaine zamieszkali w domu Enhaima, ponieważ elf – z racji nowych obowiązków – przeniósł się do kasztelu.
Otworzyła jej Tamaine.
– Semaine mówił, że przyjdziesz. Czeka na ciebie.
– Ja myślę.
– Leży w pokoju dla gości, obok…
– Znam drogę.
Sh'elala pewnie wkroczyła do środka, gdzie zastała Semaine. Mężczyzna oczekiwał jej z butelką przedniego wina.
– Znalazłem to w spiżarni elfa. Ależ to dobrze ukrył, skubany. – Wyjaśnił. – Napijesz się?
– Kieliszkiem nie pogardzę. – Siadła przy stole. Ogarnęła smoka spojrzeniem i rzekła – Tak cię wolę, przynajmniej będzie się nam lepiej rozmawiało.
– Inaczej nigdzie bym się nie zmieścił. – Zaryzykował niezbyt eleganckim żartem, a Tamaine fuknęła jak obrażona kotka.
– Ona zostanie? – Spytała Sh'elala i skrzywiła się.
– Dlaczegóżby nie? – Odpowiedział pytaniem. – Jest narzeczoną władcy smoków, opuszcza swój świat, by zamieszkać w moim. Jakich tajemnic nie należałoby jej powierzać?
Morderczyni wzruszyła ramionami.
Właściwie miała to w nosie. Dziewka nie dziewka, smok nie smok. Musi otrzymać zapłatę i na jakiś czas skończyć z Conanem.
– Przyszłaś po nagrodę, jak sądzę? – Zaczął. Przytaknęła, więc podjął temat. – No cóż, nie było tak, jak zaplanowaliśmy. Troszkę się potknęłaś, ale biorąc pod uwagę okoliczności… tak, Szarmach był wyjątkowo podłą kanalią. Grunt, że się zrehabilitowałaś… I to z nawiązką. Ryzykowałaś życiem dla mnie i Tamaine… Wiem: to jest wliczone w twój zawód, ale przecież trudnisz się zabijaniem, a nie ocalaniem. Och, kochana, nie mówiłem ci?
Semaine zwrócił się do kasztelanówny, a ta odrzekła:
– Nie…
– Sh'elala jest platnym mordercą. Nie muszę dodawać, że znakomitym. Widziałaś, jak walczy.
Dziewczyna głośno wciągnęła powietrze i mimowolnie odsunęła się od jednookiej. Ta tylko parsknęła i napiła się.
– Tak sobie myślę, że zasłużyłaś na nagrodę. Widzisz, mam ją tutaj.
Semaine wyjął zza koszuli małe zawiniątko i położył je na stole. Sh'elala błyskawicznie po nie sięgnęła, ale smok był szybszy. Przykrył pakunek dłonią i na pytający, podenerwowany wzrok zabójczyni zareagował tak:
– Nie martw się, nie cofnę obietnicy. Dałem ci przecież słowo, a to rzecz święta. Przedtem jednak pragnę cię o coś zapytać. Czy na pewno chcesz iść do mojego państwa przez Czerwone Pazury? Jesteś przekonana, że właśnie to powinnaś zrobić?
– Wiesz, że twoje państwo mnie nie interesuje. Nie pożądam waszych bogactw, potęgi i wiedzy. Ta mapa pozwoli mi dotrzeć do Portalu Wymiany. I tylko o to mi zawsze chodziło…
– Portali było więcej. – Przerwał jej Semaine. – Zbudowano je na każdej większej wyspie, zanim Cesarstwo stało się zwartym lądem. Nie musisz więc przechodzić do mojego królestwa. Wystarczy, że…
– Muszę. – Jednooka zerknęła na Tamaine, która wyglądała tak, jakby nic nie rozumiała. – Myślisz, że nie szukałam innych przejść? Powiem więcej. Odnalazłam je.
– Po co ci więc mapa?
– Semaine, czyś ty naprawdę tak zgnuśniał?! Nie wiesz, co się dzieje na Zachodzie? Nikt ci nie doniósł, że wszystko, co łączy się innorasowcami lub Angelusem jest niszczone, mordowane i obracane w perzynę? Te portale zostały wysadzone w powietrze, do jasnej cholery. Powiedzieć ci, kto to zrobił?
Smok zacisnął szczęki. Nie, nie chodziło o to, że ktoś mówił do niego podniesionym głosem. Szło raczej o prawdę – rzeczywiście, nie wyścibiał nosa poza Conan. Jeżeli jest tak, jak mówi Sh'elala, to koniec musi być naprawdę blisko.
– Pamiętasz jeszcze Caltę?
Semaine zaczerpnął powietrza, a z jego nosa wydobył się dym.
– Po twojej reakcji wnoszę, że pamiętasz. – Skwitowała. – Precz z psychologicznymi bzdurami. Daj mi wreszcie tę kurewską mapę.
Strąciła mu dłoń z pakunku, wzięła go do rąk i powoli rozpakowała. Drugi fragment był pożółkły, lekko podziurawiony na załamaniach pergaminu, ale z pewnością wskazywał część drogi do Smoczych Koron. Uśmiechnęła się radośnie.
– Popełniasz błąd, Sh'elala. – Rzekł Semaine. – Nawet jeżeli złożysz cały dokument, jeżeli przejdziesz przez portal… Rozczarujesz się.
– Czyżby smoki miały też dar jasnowidzenia? – Zakpiła. – Nie wiedziałam.
– Tu wystarczy logika. Wspominałaś, że Angelus się osacza… Bądź pewna, że gdy dotrzesz do celu, on przygotuje dla ciebie niespodziankę. Przeznaczenie to kapryśne bóstwo.
– Nie przekonam się, jeżeli nie spróbuję.
– Sh'elala… Nie walcz przeciw niemu. Walcz wraz z nim. Wyjdzie ci to na dobre.
– Wyszłoby mi na dobre, gdybyś przeniósł mnie nad Czerwonymi Pazurami do Smoczych Koron. Byłoby szybciej. – Wyszczerzyła się.
– Nie. Przykro mi, ale przekazanie tego fragmentu to jedyne, co mogę dla ciebie zrobić.
– Ty się boisz Angelusa?! – Uniosła niedowierzająco brwi.– Smok?!
– Też powinnaś.
Jednooka nic nie odpowiedziała. Dopiła resztkę wina, starła je z ust. Przed wyjściem z pokoju, spytała cicho… wręcz nieśmiało.
– Powiedz mi… gdzie powinnam szukać kolejnego fragmentu mapy?
– Przecież wiesz, że otrzymali je władcy najpotężniejszych ras. – Odparł powoli. – Masz już część krasnoludzką, jak mówiłaś. Masz też i smoczą. Pomyśl chwilkę…
– Elfy. – Odpowiedziała sama sobie. – Ale które?
– Szukaj, Sh'elala. I pamiętaj, że najciemniej bywa pod latarnią. – Odwrócił wzrok i objął Tamaine. – Ja już ci nie mogę pomóc.
Morderczyni w mig zrozumiała znaczenie tego przysłowia.
– Dzięki, Semaine. Nie żegnam się z tobą… to znaczy z wami. Bo jeśli dobrze pójdzie, jeszcze się spotkamy. W waszych progach, w Smoczych Koronach.
– Wolałbym na polu bitwy, gdy dopełnią się słowa klątwy.
– Na to nie licz. – Odpowiedziała.
Skinęła głową i wyszła.
Tamaine przytuliła się mocno do swego wybranka.
– Ta Sh'elala… To ktoś więcej, niż zwykły morderca.
– Tak, kochanie. Ktoś dużo, dużo więcej.
– Dla ciebie? – Spytała podchwytliwie.
– Dla każdego, w którego żyłach płynie nieludzka krew.
***
Cieniodąb szybko wrócił do swojego dawnego rytmu. Znowu stał się stolicą prowincjonalnego księstewka, o którym zapomnieli bogowie.
Zalegające na podgrodziu trupy utopiono w Szarej Mgławicy, zaś dzień bitwy uhonorowano Świętem Smoka. I tylko niektórzy zaniepokoili się tajemniczym zniknięciem Frenzy – czarnowłosy halfinga o beczkowatej sylwetce. Ciało tego amatora warzyw i egzekucji znaleziono po paru dniach: było straszcie pokaleczone i obite.
Aspen zawiesił śledztwo. Przecież morderca już stąd wyjechał. Ściganie go nie miało najmniejszego sensu.
Po co się tak bezmyślnie narażać?
***
Sh'elala bez żalu opuszczała Conan. Jeszcze tu wróci z mapą, która przeprowadzi ją przez Czerwone Pazury. Jednooka miała już dwa fragmenty i domyślała się, gdzie może być kolejny.
Semaine powiedział, że najciemniej jest pod latarnią.
Chodziło oczywiście o księstwo Eclasu. O krainę, którą Calta utopił już we krwi innorasowców. To tam dawno temu, jeszcze przed planową eksterminacją, elfy zbudowały Kamienną Twierdzę. Warownię zajmowały teraz Czerwone Płaszcze – fanatyczni zwolennicy cesarskiego czarodzieja – ale mapa warta była KAŻDEGO ryzyka.
Sh'elala popędziła konia.
No co ją mogło tam takiego spotkać?!
Najwyżej śmierć.
– Szybciej, do cholery! – Dźgnęła klacz w boki, a zwierzę puściło się szaleńczym galopem.
Śmierć.
Jednooka dziko zaśmiała się.
I co z tego?!
I tak oto dotarłam do końca opowiadania o Sh'elali i smoku Semaine. Wkleiłam właśnie ostatni rozdział "Nie kradnij...". Bardzo Wam dziękuję, że - mimo długości tekstu - czytaliście go, ocenialiście i komentowaliście.
I tak teraz zastanawiam się - czy wysłać bohaterkę na zasłużony urlop, czy jednak conieco jeszcze o niej opowiedzieć...? Bo, jak pisałam, historii o jednookiej mam sporo. :)
Pozdrawiam Wszystkich bardzo serdecznie i jeszcze raz dziękuję za to, że przez cały lipiec (i kawałek sierpnia) zaglądaliście do Cieniodębu. :)
Uważam, że nie ma lekko, żadnego urlopu... Dlaczego? Dowiesz się.
Ja ci dam urlop!
Przeczytałam wszystkie części, umiliły mi podróż pociagiem ;).
Gładko się czyta, wciąga i bardzo chce sie dowiedzieć co będzie dalej.
Czekam na więcej opowiadań o Twojej morderczyni, cholernie ja polubiłam.
Dzięki.
Shoo, bardzo Ci dziękuję za komentarz. Strasznie się cieszę, że opowiadanie Ci się podobało, jeszcze raz dzięki.
Myślę, że Sh'elala jednak nie dostanie urlopu.... :) Pozdrawiam!