Lipcowa pogoda uczyniła to, czego rodzice nie potrafili przez całą, wyjątkowo chłodną wiosnę. Podwórka wypełniły się tupotem dziecięcych butów i krzykami dobiegającymi z okien bloków. Pora obiadowa.
Gdzieś w tym chaosie znalazł się Tomek, prawie dwa razy wyższy od Ani siedzącej na skraju piaskownicy. Łopatka wędrowała to w górę, to w dół, tworząc strukturę przypominającą nic więcej, jak przydrożny rów. Tak właśnie powstają najwspanialsze fosy.
– Hej, Aneczka – zawołał, zbliżając się luźnym krokiem, okazjonalnie rozdając przy tym kopy dojrzałym dmuchawcom. – Widziałaś, co mam?
W otwartej garści pokazał jej maleńkie lusterko błyszczące jak dyskotekowa kula.
– Co byś powiedziała, jakbym rozbił twoje lustereczko?
– Ale to nie moje.
Tylko przez ułamek sekundy na twarzy chłopca można było dostrzec konsternację. Nie stracił rezonu, mówił pewnym głosem.
– A chciałabyś, żeby było twoje?
Oczy Ani zaświeciły się, jak świecił się w słońcu brokat zdobiący lusterko.
– Nooo…
– To już jest twoje – odpowiedział, jednocześnie rozbijając błyskotkę o kamienie i zataczając się od śmiechu.
Siedzący na przychodnikowej ławeczce dwaj zwiadowcy imperium Jego Kosmicznej Omnipotencji przyglądali się całej sytuacji, skryci za blokadą przestrzeni oraz, na wszelki wypadek, kombinezonami maskującymi. Spostrzeżeniami dzielili się na myślączu.
– Pamiętasz, jak zrobiłem ci to samo z kondensatorem białej materii?
– Pamiętam. Rozwój i ewolucja zmieniają tylko skalę.