- Opowiadanie: Mały Słowik - Jak Adam Nęcki (być może) naród polski ocalił

Jak Adam Nęcki (być może) naród polski ocalił

(Chyba) science – (na pewno) fiction.

 

Miłej lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Zalth

Oceny

Jak Adam Nęcki (być może) naród polski ocalił

Rozciągnięty na łóżku podziwiałem gwiazdy zdobiące sufit. Te błyszczące w ciemnościach, dokładnie takie same, jakimi dekorowało się dziecięce pokoje. Miałem podobne za lat szczenięcych: główny zresztą powód fascynacji kosmosem i stereotypowego pragnienia, by zostać kosmonautą. Zawsze chciałem spojrzeć na Ziemię tak, jak patrzą one. Przez chociaż chwilę być członkiem wodorowego kolektywu.

Oczywiście nie wyjaśniało to wcale, dlaczego gwiazdy te znajdowały się tutaj. Musiałbym zapytań Jensena, bo same raczej nie były w stanie odpowiedzieć. Choćby dlatego, że drzemały, uśpione buszującym wewnątrz mieszkania światłem, wcale nie księżycowym. Też bym chciał, ale pościel z zewnątrz była szorstka, a wszechobecny blask również nie pomagał.

W pokoju rozbrzmiały Arktyczne Małpy. Zapytały mnie, czy chcę wiedzieć. Oczywiście że tak, wszyscy chcą, do jasnej cholery. Bardzo jasnej. Wolałbym, żeby ta muzyka była halucynacją, ale do nut przyłączyły się wibracje telefonu. Próbował rozmasować moje udo. Nie miałbym czym zapłacić, więc musiałem odebrać.

Odblokowany ekran uświadomił mi, że minęła czwarta nad ranem, a dwa tygodnie temu były święta Bożego Narodzenia. Z rzeczy mniej ważnych – że dzwoni Jensen. Właściwie, to dobrze się składało, mógłby mi wyjaśnić…

– Wciąż? – pyta, zanim zdążyłem się odezwać. Wiedział, że przesunąłem ikonkę chyba wcześniej niż ja sam. Może to dlatego, że miałem nieogoloną brodę i rozmierzwione włosy, oba cuda ceglastej barwy. Może przez ukryte pod przyciemnianymi okularami, przekrwione oczy, jakby ktoś mieszał sok malinowy z oceanem; albo przez ciężki oddech oraz piosenkę, która przestała mu grać kiedy odebrałem. Sam już nie wiem. Zdradzieckie Małpy.

– Niech no się zastanowię – odpowiadam, nieco teatralnym głosem. Zazdrościłem sukinsynowi, że siedzi teraz w norweskim bunkrze; przede wszystkim tego, że może się wyspać.

Zwlokłem leniwy tyłek z łóżka. Poruszałem się odrobinę nieporadnie, ale w aktualnym stanie to wyczyn niemal olimpijski. Ruszyłem w kierunku okna, od którego biło mocne, piekielnie ostre światło. Po drodze potrąciłem kilka butelek po piwie, chyba nawet wdepnąłem w kawałek pizzy. Pierwsze mlaśnięcie jest zawsze najobrzydliwsze.

Drżącą dłonią sięgnąłem do mechanizmu spustowego i jednym pociągnięciem odsłoniłem bezużyteczne rolety. Jeśli coś może sprawić, że wytrzeźwiejesz w ułamku sekundy, to jest to właśnie taki widok.

Ostatnią pozostałością po normalnym niebie był księżyc, stanowiący teraz jego jedyny, w miarę ciemny obszar. Tuż nad nim sklepienie rozdzierane było przez olbrzymią, równą linię światła, jakby przez kosmos płynąć zaczęła rzeka ognia.

– Tak, twoja mać – mówię do słuchawki – wciąż.

 

***

 

Jednym z plusów możliwej apokalipsy są wyjątkowo puste ulice. Większość ludzi wyjechała do rodzin albo gdzieś się schować. Niewielu było takich, którzy zostawili bezpańskie samochody na środku skrzyżowania. Powodem różnic między filmami a rzeczywistością była opieszałość, z jaką niebo rozstępowało się na dwoje.

Zaczęło się równo sześć dni i siedem godzin temu, chociaż oczywiście teleskopy i satelity wychwyciły anomalię całe lata wcześniej. Opinia publiczna dowiedziała się o wszystkim dopiero w momencie, kiedy piekło rozwarło paszczę, z początku przypominającą niepozorną nitkę dentystyczną.

Na ulice Nowego Jorku wypełzło wtedy mrowie wieszczów i proroków, powołujących się na biblijnego Jana, każących wyczekiwać dźwięku trąb i szelestu skrzydeł. Co ciekawe, gdy sprawa rzeczywiście zaczęła wyglądać poważnie, byli pierwszymi, którzy zamilkli. Tacy ludzie wolą wróżyć z fusów po herbacie i przesłanek zasłyszanych w mediach niż stawiać czoło faktom.

W drodze do pracy mijałem ich częściej niż normalnych obywateli. Przypominające przestraszonego proroka słupki drogowe, obwieszone tabliczkami z górnolotnymi hasłami. Sugerowali żeby kajać się przed obliczem bogów, najlepiej wszystkich jednocześnie. Dziękować im za dni do tej pory oferowane i błagać o więcej. Sam myślę, że powinniśmy być wdzięczni za jedną tylko rzecz: że w Stanach nie wybuchła taka panika, jak to się stało chociażby w kontynentalnej Japonii. Jeśli tydzień temu miałbym zgadywać na podstawie różnic kulturowych oraz społecznych, obstawiłbym że powinno stać się zupełnie odwrotnie.

W radiu powtarzano zapętlony komunikat prezydenta Johna McCaina. Uspokaja naród zimnym tonem głosu i nienaganną artykulacją. Czytał pajac z kartki albo myśli że sprawę da się załatwić jak w Wietnamie. Nie sądzę żeby miał odpowiednich rozmiarów karabin. Przełączam na jakiś gówniany pop. Chwała Wielkiej Ameryce.

 

Kolejnym plusem możliwej apokalipsy są bardzo pobłażliwe służby porządkowe. Nie przejmując się konsekwencjami zaparkowałem swojego fiata w miejscu teoretycznie niedozwolonym. Żal byłoby go stracić, bo przytachałem rzęcha aż z ojczyzny, znad Wisły – przylepił się mocą sentymentu. Teraz jednak szanse na to były minimalne.

Instytut kosmologiczny imienia Maxa Plancka wbrew wszelkim wyobrażeniom o pracy tutejszych naukowców, nie znajdował się w szczerym polu, a w samym centrum Manhattanu. Nie patrzeliśmy przecież przez teleskopy, to pieśń dalekiej przeszłości. To co naprawdę robimy nie wiąże się nawet ze spoglądaniem w niebo, a przynajmniej nie takie, pod którego postacią rozumie je większość ludzi.

Sam budynek, tak jak zdecydowana większość w tej okolicy, był smukłym wieżowcem oszklonym niczym biurowiec kolejnego banku chcącego krzyczeć, że nie mają nic do ukrycia. Na Manhattanie, od hydrantów po taksówkarzy, wszystko wygląda jak supermodelki.

Po prowadzących do wejścia schodkach zbiegał do mnie drobny mężczyzna o nieco ciemniejszej karnacji. Mimo że przez chwilę miałem wątpliwości, bo jest jasno jak cholera i okulary przeciwsłoneczne zaburzają obraz, rozpoznałem Juana.

Juan Antonio de Hernandez, jak śmialiśmy się w pracy, był ostatnim Meksykaninem w całych Stanach Zjednoczonych. Tytuł ten zawdzięczał McCainowi, który w dwa tysiące dwunastym dostąpiwszy zaszczytu reelekcji, poczuł wiatr w żaglach. Jako że na granicy nie trzeba było już nic uszczelniać, pozostało tylko wyplenić meksykański pierwiastek, który do tej pory zdążył się zadomowić. Juana nie deportowali, bo robił w centrum naukowym. Tak nam przynajmniej mówił, a nikt nie czuł potrzeby węszenia wokół sprawy.

Zresztą, było nam po drodze, jako jedynym obcokrajowcom w całym ośrodku. Oczywiście, nie u wszystkich rysy były typowo amerykańskie, jeśli w ogóle można użyć takiego określenia, ale czas i mieszanie genów robiło swoje. Moim osobistym zmartwieniem, szczególnie po zakończeniu czystek McCaina, była rychła potrzeba szukania kolejnych kozłów ofiarnych. To z kolei oznaczało, że prędzej czy później na wierzch wypłynie sprawa polska.

– Adaś! – krzyknął Juan zaraz po tym jak zauważyłem jego obecność. Pomieszała się biedakowi kolejność albo to ja wystrzeliłem przed szereg.

– O co chodzi? Coś taki podekscytowany? – odpowiedziałęm uśmiechem i solidnym uściskiem dłoni, kiedy już zbliżył się na odpowiednią odległość. Kroki kierujemy w stronę instytutu, z którego dopiero co przed chwilą wybiegł. Wciąż nie wiem, czemu jest taki niski, ale tajemnicę szczupłej sylwetki chyba rozszyfrowałem.

– Jesteśmy w dupie, Adaś! W dupie!

Decybele w jego głosie nie zmieniły się wraz z odległością między nami. Kac dał o sobie znać pomimo tabletek. Skrzywiłem się i przyłożonym do ust palcem pokazałem, że potrzeba mi nieco mniej hałaśliwej rzeczywistości. Chyba zrozumiał, bo teraz mówił prawie szeptem, a w kąciku ust tlił się szyderczy uśmieszek.

– No więc, jesteśmy w…

– Wiem, słyszałem.

Spoglądam na niebo. Wyrwy nie widać, ale pomimo znacznego zachmurzenia, jest niezwykle jasno. Anomalia przepełzła na drugi koniec kuli ziemskiej.

– A gdzie jesteśmy, to ja już wiem od paru dni. Cały świat wie.

– Gorzej, Adaś. Nie o to chodzi. To – macha rękoma jakby w nadziei, że któraś trafi na odpowiedni, wskazujący Anomalię kierunek – to jest pikuś.

– Aha?

Wchodzimy do środka przez obrotowe drzwi. Na chwilę przerywamy rozmowę, żeby przyzwyczaić uszy do panującego gwaru. W kilku miejscach ochroniarze starają się spławić reporterów; tego samego cudu próbują dokonać pracownicy recepcji. Więcej niż kamer jest tylko zaśmiecających podłogę kubków po kawie. Ostatnia sprzątaczka spakowała swoje rzeczy wczoraj; chciała zobaczyć się z rodziną na zachodnim wybrzeżu.

Nawet one nie wierzyły, że to wcale nie musi być coś niebezpiecznego, a ci wszyscy jajogłowi oddelegowani na parter próbowali przekonać media. Większość tych naukowców była równie głupia jeszcze przed apokalipsą.

Ze mną na czele. Wierzyliśmy, że możemy coś zmienić, że nasze odkrycia pomogą zrozumieć naturę nie tylko naszego wszechświata, ale sięgnąć dalej, dostrzec nieskończone kształty multiświata. Udowadnialiśmy teorię, której istnienie nie miało żadnego znaczenia. Pozwalało tylko dowiedzieć się, co może w nas walnąć, jeśli tylko kosmos będzie miał takowy, niczym niepodyktowany kaprys. To tak jakbyś tuż przed śmiercią zapytał mordercę, jakiego kalibru spluwę trzyma w dłoni. Glock? Aha. Znakomicie, dobranoc.

Czekaliśmy na windę. Takie było jej osobiste powołanie i życiowa ścieżka; zmuszać ludzi do czekania. Żeby jej w liny poszło i blachy przerdzewiały.

– Było głosowanie, nie odbierałeś telefonu – mówił, z rosnącym w kąciku ust uśmieszkiem. Myślał kurdupel, że wszystko wie.

– To by znaczyło, że jednak udało mi się trochę zdrzemnąć. Może nawet będę żył. Chwała Wielkiej Ameryce.

– Ja wiem, że jesteś nie w humorze, ale teraz odtańczę Jarabe na twoim trupie. Głosowanie wyłoniło nas.

Mlaskam z dezaprobatą, patrząc jak numerek piętra co chwila się zatrzymuje. Ktoś musiał bawić się przyciskami. Naukowcy to duże dzieci, które zamiast budować rakietę z piasku, wysyłają prawdziwą w kosmos.

– Co wygraliśmy?

Juan spochmurniał. Nawet uśmieszek zniknął spod meksykańskiego wąsa i po raz pierwszy człowiek ten wydał mi się naprawdę stary. Mieliśmy ledwo po trzydziestce na karku, ale kiedy przestał promieniować radością, jego twarz przypominała fakturą zgniłe jabłko. Jak to szczęście wiele ukrywa.

– Mamy porozmawiać z człowiekiem prezydenta.

– Aha – patrzę na niego krzywo. – Gnidy rzeczywiście nie wiedzą, że jako jedyni będziemy mieli z tego powodu kłopoty, czy może udają że nic nigdy nie i w ogóle?

– O to właśnie chodzi. Adaś, oni chcą żeby poczuł się komfortowo, kiedy będzie wszystkiego wysłuchiwał. Nie ma nic bardziej komfortowego niż poczucie własnej wyższości. Rozumiesz?

– Tak – przewracam oczami. Juan wierci się niespokojnie w miejscu. – Chcesz mi chyba jeszcze coś powiedzieć.

– Raczej poprosić. Wiesz, że pochodzę z Meksyku?

Żarty na taką okazję miałem rozpisane na zwojach pamięci długich jak stąd do Acapulco. Nie miałem jednak ani siły, ani ochoty. Pokiwałem tylko głową.

– Wiesz co zrobił z moimi rodakami McCain? Jasne, że wiesz. Stąd rozumiesz, że konsekwencje mojego pokazania się będą bardzo nieprzyjemne. To trochę jak paradowanie topless po Bronksie.

– Znaczy, chcesz, żebym załatwił to sam. Juan, nie ma sprawy. Lepiej żeby dokopali jednemu – zawieszam głos, daję poprzednim słowom przebrzmieć. – Chcę jednak czegoś w zamian.

Patrzy na mnie niespokojnie. Miesza się w nim radość i obawa. Wąs drży, dłonie się pocą. Zabawnie to wygląda, przez chwilę przypominał mi konsolowego Mario, ale to przecież nie makaroniarz.

– Tak więc, Juan. Powiedz mi, co jest nie tak z tą pieprzoną windą?

– A, to – odetchnął z ulgą. – Wiesz, że mamy w placówce kilku Żydów? W tym jednego ortodoksa, którego nawet pozostali nie lubią.

– Aha?

– No więc, mamy dzisiaj szabas. Winda zatrzymuje się sama, żeby leniwy kutas nie wykonywał zbędnych ruchów.

– Takich, jak na przykład wciśnięcie przycisku. Rozumiem – dopowiadam przecierając rękawem spocone czoło. Robiło się gorąco i nawet klimatyzacja nie pomagała. Normalna sprawa w trakcie zimy. Czułem, jak coś we mnie wzbiera, jakiś płomień rozdziera na pół, podobny temu na niebie.

– Wiedziałbyś, gdyby częściej zdarzało ci się pracować w soboty. Albo, ja wiem? Może poznaj kilku Żydów? Mamy apokalipsę, więc możesz zrobić coś szalonego.

 

Drzwi otworzyły się. Powietrze zapachniało cytrusami i zadrżało od nut beethovenowskiego fortepianu. Dopiero przy tak przyjemnej woni poczułem, że nocna libacja wpłynęła na mój oddech.

– Załatw mi jeszcze porządne, miętowe gumy i jesteśmy kwita.

 

***

 

Jestem przewodniczącym grupy charlie wydziału osiemnastego.

Osiemnastego, chociaż cały wydział powstał jako jeden z pierwszych. Wszystko zostało rozplanowane na papierze zanim ludzie poruszyli tryby rzeczywistości. Dwa lata temu, zaraz po wykryciu Anomalii, zainwestowano olbrzymie pieniądze. Z tego co wiem, ze stu osiemdziesięciu placówek nie powstało tylko pięć, które ugrzęzły na mieliznach prawa. W tej kwestii nawet wsparcie rządu niewiele dawało.

Najpierw była wściekłość, że Anomalia istnieje prawdopodobnie od setek tysięcy, jeśli nie miliardów lat. Tak naprawdę została wykryta jeszcze w dwa tysiące szóstym, przez niezależny zespół pionierów badających mapy częstotliwości otrzymane, wtedy jeszcze na wyłączność, od Europejskiej Agencji Kosmicznej imienia Plancka. Był to efekt mozolnego badania za pomocą jednego zaledwie satelity – aktualnie mamy takich na smyczy ponad setkę.

Dokonane wtedy odkrycie potraktowano tak, jak większość nowinek z tego okresu. Razem z ciemną materią , czarnymi dziurami i tym, co poza dostrzegalnym wszechświatem, trafiło do koszyka, z którego pożywiały się liczne teorie. Każda zresztą równie logiczna i na swój sposób nie do obalenia. Esencja nauki dwudziestego pierwszego wieku.

 

Miejsce pracy mojej grupy ulokowane jest na piątym piętrze, przez co wciąż słychać hałasy dochodzące z parteru. Już od wyjścia z windy, witany jestem przez zimne ekrany komputerów. Siedzący przy nich ludzie zdają się mieć, tak jak ja, podkrążone oczy. W moich musi jednak być więcej gorąca, bo unikają kontaktu wzrokowego. Wstydzą się, sukinsyny. Łatwo rozpoznać, kto i jak głosował. Na koniec sumienie zawsze zwycięża, wyciera tobą podłogę i wyciska jak szmatę, a mimo to, tydzień później popełniasz identyczny błąd.

Staram się ogarnąć spojrzeniem całe pomieszczenie jednocześnie. Brakuje trzech osób, możliwe że się poddali. Nieszczęśliwe wypadki też zdarzają się jakby częściej. Kiedy sam pomyślę, na czym polega ta praca, i że tak naprawdę nic nie jesteśmy w stanie zmienić, nogi same zawracają do wyjścia.

Godzinami siedzieliśmy nad zamalowanymi obrazami fragmentów wszechświata, powoli i cierpliwie usuwając wszystko co mogło zakłócać prawdę: kosmiczny pył, chmury gazowe i gwiazdy. Trochę jak oddzielanie piasku od grochu.

Chciałem być astronautą, żeby móc spojrzeć na ziemię z kosmosu; zostałem naukowcem, który patrzy na wszechświat znad biurka.

A teraz musiałem stawić czoła krwiożerczemu urzędnikowi, który jednym, nieopatrznym słowem mógł skierować uwagę prezydenta na sprawę polską.

 

***

 

Do spotkania miało dojść w biurze wielce szanownego Profesora, szefa całej placówki, jako że było to miejsce najbardziej reprezentacyjne oraz, jako umieszczone na ostatnim piętrze – bardzo ciche i spokojne.

Miał tam szerokie, hebanowe biurko, które zawsze pachniało jakby niedawno ściągnięto je z linii produkcyjnej. Między czarnymi szafami kontrastującymi z bielą ścian stały miniaturowe palmy, wyglądające jakby wyrastały prosto z drewnianych paneli. Po lewej barek z różnymi alkoholami, po prawej niska szafka z gustowną lampką i maszyną do kawy, a nad tym wszystkim smukły żyrandol, opadający spiralnie ku hebanowi.

Tylko drzwi wejściowe nie pasowały. Przywoływały szkolne wspomnienia na temat gabinetu dyrektora. Przez szybkę z gruboziarnistego szkła dostrzegałem zarys urzędnika, a przeczucie sprawiło, że przegryzłem wargę.

Kiedy wszedłem do środka, musiałem pozwolić oczom przyzwyczaić się do blasku Anomalii bijącego zza biurka. Kiedy wzrok ochłonął, usta zmieliły przekleństwo.

 

Jeśli ktoś pragnąłby wyobrazić sobie urzędnika bardziej krwiożerczego, nieustępliwego i podejrzliwego niż ci, którzy wychodzili spod ramienia McCaina, musiałby dodać do tej mieszanki pierwiastek kobiecy.

Była ubrana bardzo gustownie, oczywiście formalnie, wciąż jednak ponętnie. Chociaż sam miałem na sobie najlepszą chyba koszulę wyciągniętą z pracowniczej szafki, nie mogłem się równać z karmelowym żakietem o srebrnych spinkach. Rozsądek podpowiadał, że nie powinienem nawet o tym pomyśleć, szczególnie w taki sposób; ale do cholery, nawet koszulę miała o kilka stopni bielszą w dowolnej skali porównawczej.

Jest szansa, że naród polski nie zdąży mnie wychłostać, albo nie dowiedzą się, który to rodak śmiał stawać na drodze tak wysoko postawionemu sępowi. Apokalipsa nie mogła być taką złą opcją.

 

Uśmiechnęła się i wskazała żebym usiadł naprzeciwko. Zapewne bawił ją fakt, że patrzeć na nią będę z przymrużonymi powiekami, przez bijące zza drobnych ramion światło. Chwilę zbliżania się do biurka wykorzystałem żeby zdobyć jakąś przewagę, zrozumieć co mówi ciało.

Miała skrzyżowane na teczce ręce, z bladymi dłońmi o bardzo zadbanych paznokciach. Zwykle można po nich rozpoznać człowieka, ale te mówiły tylko, że nie pali i dobrze kontroluje każdy stres. Ewentualnie, że ma zajebistą kosmetyczkę.

Chociaż nie mogłem dostrzec jak ułożyła nogi, bo zakrywało je biurko, miałem przeczucie że pokazują równie kształtną literę iks. To oznaczało mniej więcej tyle, że była nieprzychylnie nastawiona od samego początku, a mały meksykaniec ocalił swoje życie. Więcej zobaczyć nie zdążyłem, bo kiedy usiadłem, natychmiast łowiła moje spojrzenie. Nie mogłem okazywać słabości. Oczy miała zresztą ładne, jasnoniebieskie.

– Pan Adam Nęcki – wymówiła nazwisko tak płynnie, że aż mnie skręciło w żołądku. – Mieszkał pan w Warszawie, zanim Polskę i Rumunię zamieniono w pas atomowych pustkowi.

– Żeby powstrzymać skaczących sobie do gardeł szaleńców – dopowiadam z nutą irytacji w głosie. Próbuję powstrzymywać negatywne emocje, bo nic dobrego by nie ugrały. – Znam historię własnego kraju, pani…

– Jessica Newman.

Uśmiecha się ponownie, ale zaraz potem wraca spojrzeniem w papiery.

– Ukończył pan uniwersytet w Chicago, fizyka stosowana. Chciał zostać astronautą, ale życie zweryfikowało plany niewydolnością serca.

– Myślałem, że jesteśmy tutaj, żeby porozmawiać o tym – wskazuję za biurko, na niebo ogorzałe od blasku Anomalii. Mam nadzieję, że nie zdradziłem gniewu niczym więcej, niż tylko drgnięciem powieki; miałem ochotę wyprowadzić co najmniej prawy sierpowy. – O tym, nie o mnie.

– Tak, oczywiście.

Odkłada z żalem teczkę, jakby dostrzegła wewnątrz coś pięknego. Prawdziwy urzędnik, z rozumu i serca. Rozpozna kłamstwo, to na pewno. Będę szczery, jak jeszcze przed nikim nigdy.

– Zatem, co udało się wam ustalić?

– Chciałbym mieć nadzieję, że coś więcej niż pozostałym placówkom, ale… może od początku?

– Ależ proszę.

Sprawiała wrażenie rozluźnionej. Trudne kłamstwo, skrzyżowane dłonie wciąż zdradzały zbyt wiele. Musiałem utrzymać kontakt wzrokowy, jakoś zdobyć niechętną uwagę.

– Jessico – powiedziałem, ciesząc się jednocześnie z efektu, jaki wywołuje przejście z pani na coś lżejszego. Więcej ma w oczach zdziwienia, niż zimna. – Kiedy patrzysz w niebo nocą, co widzisz?

– Dym z fabryk. Spokojnie, żartowałam. Gwiazdy oczywiście.

– Więc, gdybyś Jessico tak jak my całymi dniami oglądała ekrany komputerów, widziałabyś już nie gwiazdy, a ślady po gwiazdach. Tropy do nich prowadzące. To co tam widzisz, to wszystko jest echo przeszłości. Każda z tych pięknych, umilających nasze wieczory gwiazd może być już martwa.

– Żaden z ciebie romantyk, prawda?

Uśmiecham się. Widzę, jak krzyż zniechęcenia zaczyna luzować formę.

– Niełatwo być romantycznym kiedy widzisz, że coś równie pięknego jak niebo otwiera na ciebie paszczę. No więc, oczywistym jest, że my nie możemy bawić się takim jednowymiarowym i niespójnym obrazem. My polegamy na analizie map mikrofalowego promieniowania tła. Inaczej – zareagowałem szybko na uniesioną brew – nazywanego promieniowaniem reliktowym. Jest to pozostałość po wczesnych etapach ewolucji wszechświata, zachowana w formie rozkładu termicznego energii. Najprościej rzecz ujmując, na ekranach swoich komputerów oglądamy wszechświat w wieku właściwie niemowlęcym.

– Niemowlęcym?

– Około trzysta osiemdziesiąt tysięcy lat po Wielkim Wybuchu. Proszę nie robić min. Pomijając kwestie sporne wobec czasu samego w sobie i patrząc wyłącznie na skalę porównawczą do, dajmy na to, długości życia człowieka: w tym wypadku główka dziecka ledwo wystaje z łona matki.

Sam byłem zaskoczony, z jaką łatwością składałem kolejne zdania. Ludzie kłamią, twierdząc że mówienie prawdy przychodzi z trudem. Nie ma nic łatwiejszego, kiedy nie blokują cię własne myśli i szukanie odpowiednich ścieżek, czy brzmienia słów. To co chcieli powiedzieć, dotyczy tylko ludzkiego sumienia.

– Ale jak to się ma do…

– To ważne, chociaż trudno jest uwierzyć, że wydarzenia sprzed ponad trzynastu miliardów lat mogą mieć znaczenie, prawda?

– Proszę kontynuować.

Zdezorientowała mnie nieco, wstając od biurka. Podeszła do maszyny z kawą stojącej na sąsiedniej szafce. Żałowałem, że nie widziałem jej nóg wcześniej. Podobała mi się perspektywa rozmowy w tych pozycjach.

– W tej chwili muszę powołać się na stare teorie – zaczynam nie odrywając wzroku. – Rzucę nawet paroma nazwiskami, żeby wyglądać na mądrego. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym światło dzienne ujrzała książka Bryce’a DeWitta pod przyciągającym wyobraźnię tytułem „Interpretacja mechaniki kwantowej w teorii wielu światów”. Było to właściwie wyciągnięcie z cienia odrzuconych przez ówczesnych naukowców teorii Hugh Everetta Trzeciego.

Spódnica pokazywała tylko to co powinna, doskonale opinając odpowiednie kształty. Musiałem teraz wyglądać jak licealista podglądający koleżanki w damskiej toalecie. Żeby ratować resztki honoru, zmusiłem się do spojrzenia w okno. Anomalia wcale nie zachęcała.

– No więc, teoria kwantowa zakłada, że istnieje nieskończenie wiele stanów odpowiadających każdej, najmniejszej drobinie materii. W granicach swojego królestwa, może być wszędzie jednocześnie. Według teorii Everetta znajdującej bezpośrednie, chociaż niejednoznaczne oparcie w fizyce kwantowej…

– Wpada pan w żargon.

Wcięła się w połowie zdania. Zupełnie słusznie i równie nieuprzejmie. Stała teraz opierając się o szafkę i popijając, jak wnosiłem z delikatnej woni, zwyczajne cappuccino. Nie zaproponowała kawy, ale układ rąk i nóg nie oznajmiał już bariery w kontakcie. Uciekałem wzrokiem to na palmy, to na Anomalię. Przeklęty pierwiastek kobiecy.

– Tak, przepraszam. Teoria wieloświata, jak można to zgrabnie ująć, zakłada istnienie nieskończonej ilości superpozycji… znaczy logicznych możliwości, czy dokładniej stanów logicznych dla każdego możliwego działania, zdarzenia, przyczyny i wyniku; jednym słowem, wszystkiego.

– Czyli, że wszystko co mogło się wydarzyć, wydarzy się, lub się już wydarzyło.

Przez chwilę nie potrafiłem wydusić kolejnego słowa. Nie spodziewałem się słuchacza o równie otwartym umyśle. Z drugiej strony, podobne sprawozdania mogła już usłyszeć w innych placówkach, a teraz zgrywała inteligentną lepiej niż ja sam. Obie opcje były na swój sposób intrygujące.

– Można to przedstawić w postaci drzewa o nieskończonej możliwości rozgałęzień. W takiej interpretacji, wszechświat w którym żyjemy jest jednym z nieprzeliczenie wielu. Jest jedną tylko gałęzią od której odrastać może ich więcej niż do tej pory powstało, a która sama może takiego rozgałęzienia być wynikiem.

– To wciąż jednak tylko teoria – mówi wracając za biurko. Albo zauważyła jaki kłopot sprawia mi skupianie się, albo zatęskniła za moim spojrzeniem. Powstrzymałem uśmiech, który mógł zostać źle odczytany.

– Do niedawna tak, oczywiście. Z odsieczą przyszła analiza mikrofalowego promieniowania tła. Jesteśmy archeologami, którzy badają przeszłość naszego wszechświata i wiedzieliśmy o niej jeszcze zanim – wskazałem palcem na Anomalię powoli znikającą za horyzontem – zapukała do naszych okien. Otrzymane z Plancka mapy miały dużo lepszą jakość niż wcześniejsze projekty, chociaż i one zwracały już uwagę na pewne charakterystyczne, że tak ujmę, przestrzenie.

Położyła dłoń na policzku i musnęła łokciem blat biurka. Obserwowałem, czy nie podeprze przypadkiem brody nadgarstkiem, co oznaczałoby całkowitą klęskę i znużenie słuchacza.

– Na samym początku trzeba usunąć wszelkie kosmiczne śmieci mogące fałszować zbierane dane. Kiedyś było z tym więcej kłopotu i mniej dokładności. Teraz mamy maszyny o wystarczającej mocy przerobowej do takiego zadania. Algorytmy wszystko załatwiają, a my otrzymujemy już tylko czyste dane.

Dostrzegam, że nadgarstek niebezpiecznie zbliża się do negatywnego punktu. Muszę działać, więc wstaję od biurka i kieruję się w stronę szyby. Zmuszam Jessicę do rozbicia własnej pozy. Jensen nazywał mnie przy takich okazjach manipulatorem, co zwykłem wyśmiewać. Teraz jednak, gdy wszystko robię w zupełnej szczerości i bez głębszego zastanowienia, wychodzi na to, że jest ono gdzieś zakorzenione.

Bezlitośnie smagana światłem szyba jest gorąca. Mimo to przytrzymałem na niej dłoń, w geście tak wiele razy widzianym na filmach. Widocznie integralną częścią mojej prawdy była pewna doza fałszu.

– A czyste dane pokazują wyraźnie, że w niektórych fragmentach naszego wszechświata znajdują się relikty w postaci olbrzymich plam odbiegających parametrami od tych, jakie podpowiada nauka. Mają regularne kształty, jakby ktoś wrzucił kamień do wody i obserwował rozchodzące się kręgi. Charakteryzują się znaczną różnicą temperatur, czyli na mapach częstotliwości są albo dużo jaśniejsze, albo odwrotnie, bardzo ciemne względem otaczającego je wszechświata. Nienaturalne, potężne przeskoki barw to są dowody, których znajdujemy coraz więcej. Nie musimy opierać się już na argumencie, że stanowi to doskonałe wyjaśnienie dla postępującej inflacji naszego wszechświata i wszystkich związanych z tym nielogiczności. Nie potrzeba nam już wymówek.

– Ale co oznacza to dla ludzi, dla ludzkości?

– Są to prawdopodobne ślady po powstałych wszechświatach, a te wcale nie muszą rodzić się bezboleśnie. Jessico, pamiętasz jeszcze, co mówiłem o nieskończonych rozgałęzieniach?

Czuję, że wzrokiem sunie od moich pleców do Anomalii. Skrzypnięcie fotela zdradziło, że mocniej zapadła się w oparcie.

– Oczywiście. Nie minęło wcale tak wiele czasu.

– Ale minęło dużo myśli. Byłoby zrozumiałe… No więc ta nieskończona ilość musi implikować również istnienie wszechświatów o zupełne odmiennej fizyce niż przez nas obserwowana. Zupełnie inna gęstość materii, stosunek barionów do protonów często do setek razy większy. Prawo bytu ma tutaj każda samowystarczalna i wewnętrznie spójna fizyka; zapewne każda rwie się do życia, chociaż nie wszystkie są w stanie przetrwać. Teraz, gdyby zderzyć ze sobą dwie takie, zupełnie odmienne fizyki, efekty mogłyby być spektakularne.

– Chce pan zatem powiedzieć, że nasza Anomalia…

– To tak naprawdę echo narodzin innego, odrobinę młodszego wszechświata. Takiego, który rodził się w niewyobrażalnym bólu. Nie dostrzegliśmy tego wcześniej, bo linia oznaczająca podział była tak rozległa, że rozjaśnienie na mapach sugerowało raczej obszar naturalny.

O blat biurka stuknął kubek, z być może niedopitym cappuccino. Podeszła do szyby, mając na względzie zwyczajową przestrzeń osobistą; znaczy, więcej jak pół metra ode mnie. Gasnące za horyzontem światło Anomalii pozwalało podziwiać fenomen gołym okiem.

– Czy stanowi zagrożenie?

– To co obserwujemy teraz, wydarzyło się już dawno. Mamy nadzieję, że chroni nas prędkość rozszerzania się wszechświata i echo nigdy tutaj nie dotrze. Trzeba zobaczyć, czy z czasem nie będzie przygasać. Na pewno zagraża klimatowi, z oczywistych względów.

– Czyli jest szansa na brak apokalipsy?

– Niestety tak.

– Słucham?

Obróciła się w moją stronę, ramieniem opierając o szybę. Miała w oczach co najmniej kilka sprzecznych emocji; nie rozpoznałem jednak żadnej, która mogłaby ukąsić. Stąd też wezbrała we mnie potrzeba wyplucia reszty myśli, bardzo szczerych, bardzo zalegających. Bezwiednie zmieniłem ton głosu na bliżej nieokreślony.

– Bo właśnie tak chciałbym, żeby wyglądała apokalipsa. Żeby trwała dość długo, by dać ludziom czas na pogodzenie się z losem. Czas, żeby pożegnać się z rodzinami i przyjaciółmi, załatwić niedokończone sprawy. Pozwolić przez chwilę żyć naprawdę, bo chyba nie sądzisz, że rozmawiałbym z tobą w ten sposób w innej sytuacji? – zapytałem, nie przestając spoglądać na horyzont. Straciłem zainteresowanie mową ciała rozmówczyni, nie byłem nawet pewien czy nie próbowała mi przerwać. – Dobrzy ludzie zamknęliby wszystkie rozdziały, a źli skurwili się do końca, co by święty Piotr nie miał dylematów. A co mamy z drugiej strony? Z drugiej strony mamy tykającą bombę. Nie znamy mechanizmów rządzących rodzeniem się nowych wszechświatów, a te zdają się powstawać bez większych korelacji. Jakby ze zwykłej konieczności. Gdyby zaczęło się gdzieś w naszej galaktyce, prawdopodobnie nie zdążylibyśmy nawet krzyknąć. Jednego słowa z własnym dzieckiem byśmy nie zamienili. Dlatego ta apokalipsa mi się podoba. Daje nam kilka chwil normalnego życia. Im dłużej trwa, tym więcej wyciąga na wierzch ukrytych tchórzy i bohaterów, gnid i przyjaciół, prawdziwego człowieka. Po czymś takim nie ma już kroku w tył. Dlatego chcę, żeby była prawdziwa, bo jest na swój sposób piękna.

 

Nie potrafiłem późnej określić ile potrzebowałem czasu, żeby ochłonąć. Kiedy spojrzałem w bok, patrzyła z jeszcze bardziej skomplikowaną mieszanką emocji, z których nie potrafiłem rozpoznać żadnej. Też milczała, może z zaskoczenia, może podziwu czy dezorientacji. Sam nie wiedziałem, kiedy to we mnie wezbrało, ale rosło i pęczniało dłużej niż wiedzieliśmy o Anomalii. Musiało wreszcie wybuchnąć; chwila szczerości była tylko zapalnikiem. Stąd zdobyłem się na jeszcze odrobinę słów.

– Co robisz dzisiaj po pracy?

 

***

 

Następnego dnia wieczór zdawał się nieco chłodniejszy. Matka natura stawiała jeszcze odpór nadchodzącemu z kosmosu potworowi. Siedzieliśmy z Juanem na balkonie mieszkania, które zostawił mi Jensen.

Jak przystało na dobrego meksykańca, przytachał ze sobą mnóstwo tequili, która chłodziła się zaraz obok zapasu piw uzbieranych przeze mnie osobiście. Nie próbowaliśmy uciekać od stereotypów. Z uczciwością w sercach wpasowaliśmy się w koncepcję Stanów Zjednoczonego Rasizmu.

Krzesła były wygodne, tylko któryś sąsiad z dołu spalił kiełbasę z grilla, czego efekty przysłaniały nieco widoki. Czarny dym mieszał się z konturami księżyca, stanowiącego teraz czarny punkt na niebie, od którego odchodziły ramiona Anomalii. Paradoks, że wszystkie gwiazdy pociemniały. Jedna rzecz, której McCain nie wyrzuci od tak, za drzwi.

Za plecami przygrywały nam Arktyczne Małpy, tyle że ja już chyba nie chcę wiedzieć.

– I jak poszło? – pyta Juan. Ma czkawkę, jakby dużo się dzisiaj stresował, albo opił. Te akurat przyczyny lubią chodzić w parze.

– No, poznałem kolejny z plusów nadchodzącej apokalipsy.

– Adaś, ale…

– Apokalipsa taka, widzisz, zmienia kobiece podejście do tego jak powinna wyglądać pierwsza randka. Bardzo przyjemna zmiana.

– Adaś, wiesz o co pytam.

Jasne jak Anomalia, że wiedziałem. Przedłużyłem chwilę odgłosem otwieranego piwa.

– Wydaje mi się, że naród polski nic przykrego nie spotka. Dalej będziemy żyć szczęśliwie upodleni po tym, jak na Wyspy Brytyjskie nas nie wpuszczono.

– Znaczy, przekonałeś ją?

Ma w głosie coś więcej niż niepewność, to zdumienie. W oczkach małego meksykańca jawię się teraz bohaterem. Chwała Wielkiej Ameryce.

– Nie sądzę, żeby to było czynnikiem decydującym, ale możliwe, że tak. To oznacza, że nie przedłoży sprawy polskiej prezydentowi. Trzeba to opić.

– Cudotwórca Adaś Nęcki. Będę o tobie dzieciom opowiadał.

Zaśmiałem się, podając mu drugie piwo. Obaj patrzeliśmy teraz na pejzaż namalowany innym wszechświatem.

– Ha. Ciekawe, czy on się z naszego świata narodził, czy tylko wpadł z wizytą, wypchnięty przez rozszerzanie się innego wszechświata.

– Jakie ma to znaczenie? – Szukam po kieszeniach papierosów, które kupiłem razem z alkoholem. Ostatni raz spróbowałem zapalić jeszcze przed studiami, ale już po pierwszym wdechu zwróciłem śniadanie. Pora na drugie podejście.

– Bo ja wiem. To by znaczyło, że jest szansa, że gdzieś tam jestem wpływowym biznesmenem i używam sobie życia nie tylko w czasie apokalipsy.

– O tak. Albo jaszczurki wyprzedziły nas w wyścigu ewolucyjnym, a Sinatra był kobietą. Albo nawet – wskazuję palcem na księżyc – prezydent Stanów Zjednoczonych jest równie ciemnego koloru.

Obrócił się w moją stronę razem z krzesłem, wyraźnie poruszony.

– Ale Adaś, miej ty granice. Ja prędzej uwierzę w najbardziej zwariowane odmiany fizyki, niż w czarnego prezydenta.

W radiu przerwali muzykę, żeby podać komunikat o masowych samobójstwach dokonywanych w europejskich bunkrach. Ręka sama powędrowała do komórki. Odpowiedział mi długi sygnał, a zaraz potem poczta głosowa. Zostawiłem tylko krótkie: oddzwoń.

– Do kogo ci tak tęskno? – zapytał Juan, otwierając jednocześnie piwo. Delikatny syk popieścił przyjemnie słuch.

– Do Jensena. Chciałem zapytać, co te samoprzylepne gwiazdy robią w sypialni.

– Widocznie chce ci opowiedzieć później.

Spojrzałem raz jeszcze na niebo i uśmiechnąłem się.

– Mam nadzieję.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Mam mieszane odczucia. Spodobała mi się alternatywna polityka amerykańska. Ale większość tekstu to nudnawy wykład. A i tak mam wrażenie, że niewiele nowego urzędniczce powiedział. No i nie przemówiła do mnie koncepcja, że narodziny nowego wszechświata tak mocno odbijają się na naszym. Rośnie sobie drzewo, wypuszcza nowe gałązki, a tu nagle do środka konara wpycha się sąsiednie drzewo. Ale o co chodzi? A jeszcze damsko-męskie konsekwencje apokalipsy takie płytkie.

Warsztat – interpunkcja niekiedy szwankuje.

Babska logika rządzi!

Nie jest to koncepcja totalnie wyssana z palca. Oczywiście, zmodyfikowałem odpowiednio skalę na potrzeby dramatu, ale nie jest to z punktu widzenia teorii fizycznych niemożliwe, zwłaszcza jeśli dopuści się opcję nie tyle tak hucznego rodzenia się wszechświatów, co możliwości ich zderzenia (przy wzajemnym rozpychaniu co agresywniejszych. Trzeba pamiętać : jeśli w multiświecie coś mogło się wydarzyć, to na pewno już się wydarzyło, albo się wydarzy (nawet jeśli implikuje to bąbel w bąblu). Wybrałem przy tym dość specyficzną gałąź, poszkodowaną na wielu płaszczyznach ^^.

Całość opierałem głównie na artykułach, newsach i pracach naukowych. Cokolwiek przestarzałych, bo z grudnia zeszłego roku, ale na potrzeby fikcji literackiej i dla spokoju własnej duszy – nie szukałem najnowszych rozwiązań danej kwestii :P.

 

Wykład stanowiący rdzeń starałem się przedstawić w sposób atrakcyjny, jako poniekąd pojedynek dwóch manipulatorów. Wszak obie strony stosowały sztuczki, chociaż to te z perspektywy Adama, z wiadomych powodów, zostały bardziej uwypuklone.

Płytkość musisz wybaczyć. Nie stać mnie na kobiecą głębię uczuć, chociaż się starałem :P.

 

Dzięki za wizytę!

A, bąbel w bąblu. OK, niech będzie.

Babska logika rządzi!

Było morze, w morzu kołek, na tym kołku był wierzchoołek. Na wierzchołku siedział zając i nóżkami przebierając śpiewał tak.. Było morze, wwmorzu kołek…

Nie  wiem, czegoś mi tutaj brakuje, no i te ciemne punkty zamiast gwiazd i księżyca. O ile jeszcze jakoś przeboleję światy równoległe, to załamania światła w atmosferze nie odpuszczę.

Finklo, nie spodziewałem się. Dziękuję.

 

Burku, co rozumiesz przez “przeboleję” światy równoległe? O jakim załamaniu światła w atmosferze mówisz? (Samo użycie słowa “załamanie” nieco mnie zaskakuje. Nie dostrzegam możliwego kontekstu.)

Księżyc jest ciemniejszy w stosunku do tła z tego jednego powodu, że stoi na drodze światła, a jako że jest stosunkowo blisko ziemi, dowolny kąt powinien wywoływać zmianę natężenia barwy na tle nieba. Oczywiście na krawędziach ulegałoby to stopniowemu rozmyciu i byłby zdecydowanie słabiej widoczny niż księżyc w nawet najmniej okazałej pełni. Gwiazdy z kolei (i to wbrew początkowej logice, te które echo już minęło) przypominałyby raczej piksele niż to co możemy normalnie zobaczyć. Wciąż będą jasne, ale dostrzegalnie odmienne, lub się rozmyją zupełnie (ciekawa opcja byłaby też, że możnaby dostrzec gołym okiem miejsca, gdzie światło jest pochłaniane, czyli np czarne dziury i wszystkie inne olbrzymie anomalie na kosmicznej drodze). Nie chodzi o to, że gwiazdy i księżyc nagle zaczęły emanować czernią (?), a że ich tło się zmieniło. Nie opisywałem też dokładnego rozstawu i szerokości tej “rzeki ognia”.

 

Sprecyzuj niejasności, a się nad nimi zastanowię i przyznam rację (albo i nie), bo teraz niestety nie zrozumiałem :(.

 

Większej niespójności szukałbym w kwestii kolizji na ramieniu prędkość rozszerzania wszechświata a prędkość światła, które mogłyby zaburzać koncepcję dotarcia “po jakimś czasie” (albo co bardziej logiczne – bycia na miejscu cały czas) echa takiego wybuchu przy niewłaściwych proporcjach (zależy na jakim etapie dany wszechświat się rodził/zderzył). Dużo różnych czynników, których nie będę rozpisywał i bardzo małe prawdopodobieństwo (echo powinno być raczej obecne cały czas, albo w pewnym momencie zniknąć, niż nagle się pojawić). No i wciąż trzeba pamiętać, że to tylko fikcja literacka.

 

Ale rymowanka ładna.

A, bo miałam wątpliwości, ale mnie przekonałeś tym bąblem. Chociaż ja sobie raczej w moim małym rozumku wyobrażałam, że inne wszechświaty są w innych wymiarach. Coś jak postacie w książkach stojących na półce. Trzeba przeskoczyć co najmniej oczko wyżej, żeby Dumbledore spotkał się z Sherlockiem.

Babska logika rządzi!

zajmująco przegadane

znudziło, ale doceniam zaangażowanie w tłumaczenie czytelnikowi co i jak

może jakby się rozebrała i zatańczyła – to bym lepiej ocenił

Ignorancja to cnota.

W końcu się rozebrała… Tylko Autor tego nie pokazał… ;-)

Babska logika rządzi!

A ja chciałem zobaczyć. Bo takie tam, za kurtyną, czy w szafie – to słabe jest. A zapowiadało się tak apetycznie, a tu bach, scena ucięta.

Ignorancja to cnota.

Ale ile zostawia miejsca wyobraźni… Bo takie pokazane, i to jeszcze w pełnym świetle, często okazuje się przereklamowane – tu zmarszczki, tam cellulit… I w ogóle laska mogła być nie w Twoim typie.

Babska logika rządzi!

Wymiary to w ogóle niejednoznaczna, wciąż ewoluująca sprawa :P.

 

Naprawdę chciałbyś zobaczyć scenę przegadanego seksu? Dałbym radę. Udowodniłem całym tekstem!

E… tam. 

Karmelowy żakiecik, biała bluzka, zadbane paznokcie, iks, spódnica, nie byle jakie nogi, niebieskie oczęta – nie pisz, że pod ubraniem były jakieś defekty.

Nie wierzę!

To chyba kobieca zazdrość, nie inaczej.

Autorze, proszę, napisz jaka była pod spodem!

 

EDIT: pisz, przegadaj.

 

Ignorancja to cnota.

Myślę, że jeden obraz wyraża więcej niż tysiąc słów! Z dedykacją dla Ciebie, Katastrofie.

 

 

Tam pod kołdrą wyczyniają się niesamowite, przegadane rzeczy. Musieli się schować przed denerwującym światłem. Zwracam uwagę na szczegóły, takie jak wyjątkowe bezguście Adama (albo i Jensena) w doborze poszewek na poduszkę i kołdrę. Oraz z dedykacją dla Burka, niesamowicie naturalne zachowanie się światła, uwzględniające chociażby tak ważne zasady jak dyfrakcja. Refrakcję w atmosferze było ciężej, ale myślę że zachowałem proporcję tych kilku minut kątowych dla księżyca (właściwie, to nawet nie wiem ile by to było. Stosunek załamania to jakieś 1 do 1,0002 coś tam, zgodnie z wiki).

 

Eh, mam beznadziejne poczucie humoru.

Zaiste, pościel straszliwie dobrana. ;-)

Babska logika rządzi!

Starałam się uważnie śledzić tekst, ale szczerze powiedziawszy, nie wszystkie wywody bohatera do mnie trafiły, a chwilami czułam się wręcz przytłoczona jego opowieścią. Sprawę uratowały komentarze, że o ilustracji nie wspomnę, pomagając wszystko lepiej zrozumieć.  

 

Nie­wie­lu było ta­kich, co zo­sta­wi­ło bez­pań­skie sa­mo­cho­dy na środ­ku skrzy­żo­wa­nia. – Nie­wie­lu było ta­kich, którzy zostawili

 

Tacy lu­dzie wolą wró­żyć z fusów w her­ba­cie… – Tacy lu­dzie wolą wró­żyć z fusów po her­ba­cie

 

Nie przej­mu­jąc się kon­se­kwen­cja­mi za­par­ko­wa­łem swo­je­go Fiata… – Nie przej­mu­jąc się kon­se­kwen­cja­mi, za­par­ko­wa­łem swo­je­go fiata

 

był ostat­nim mek­sy­ka­ni­nem w ca­łych Sta­nach Zjed­no­czo­nych. – …był ostat­nim Mek­sy­ka­ni­nem w ca­łych Sta­nach Zjed­no­czo­nych.

 

który w dwu­ty­sięcz­nym dwu­na­stym do­stą­piw­szy za­szczy­tu re­elek­cji… – …który w dwa tysiące dwunastym, do­stą­piw­szy za­szczy­tu re­elek­cji

 

Nawet uśmie­szek znik­nął spod mek­sy­kań­skie­go wąsa i po raz pierw­szy wydał mi się na­praw­dę stary. – W jaki sposób określa się wiek uśmieszku?

 

To tro­chę jak pa­ra­do­wa­nie to­pless po bronk­sie.To tro­chę jak pa­ra­do­wa­nie to­pless po Bronksie.

 

Wiesz, że mamy w pla­ców­ce kilku żydów?Wiesz, że mamy w pla­ców­ce kilku Żydów?

 

Może po­znaj kilku żydów?Może po­znaj kilku Żydów?

 

Tak na­praw­dę zo­sta­ła wy­kry­ta jesz­cze w dwu­ty­sięcz­nym szó­stym… – Tak na­praw­dę zo­sta­ła wy­kry­ta jesz­cze w dwa tysiące szó­stym

 

Sie­dzą­cy przy nich lu­dzie zdają się mieć rów­nie co ja pod­krą­żo­ne oczy.Sie­dzą­cy przy nich lu­dzie zdają się mieć, tak jak ja, pod­krą­żo­ne oczy.

 

– Jes­si­co – po­wie­dzia­łem, cie­sząc jed­no­cze­śnie z efek­tu… – – Jes­si­co – po­wie­dzia­łem, cie­sząc się jed­no­cze­śnie z efek­tu

 

Lu­dzie kła­mią, twier­dząc że mó­wie­nie praw­dy przy­cho­dzi cięż­ko.Lu­dzie kła­mią, twier­dząc, że mó­wie­nie praw­dy przy­cho­dzi z trudem.

 

– To ważne, cho­ciaż cięż­ko jest uwie­rzyć… – – To ważne, cho­ciaż trudno jest uwie­rzyć

 

po pra­wej do­dat­ko­wy sto­lik z gu­stow­ną lamp­ką i ma­szy­ną do kawy […] Po­de­szła do ma­szy­ny z kawą sto­ją­cej na są­sied­niej szaf­ce. – Czy w gabinecie dwie maszyny do kawy stały na dwóch różnych meblach?

 

tylko któ­ryś są­siad z dołu spa­lił kieł­ba­sę z gril­laswąd przy­sła­niał nieco wi­do­ki. – …tylko któ­ryś są­siad z dołu spa­lił kieł­ba­sę na grillu i dym przy­sła­niał nieco wi­do­ki.

Sprawdź, czy swąd może przysłaniać widok.

 

jak na wyspy bry­tyj­skie nas nie wpusz­czo­no. – …jak na Wyspy Bry­tyj­skie nas nie wpusz­czo­no.

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję.

Autorze,

rysunek przedni, ale gdzie są cycki?

 

 

Ignorancja to cnota.

wolna interpretacja, dwudziestypierwszy wiek czerwony coś napędzany tajną energią fotoniczną robi za jeszcze bardziej tajny parnik najbliższego wormhole”a. pożera zielone prątki gwiazd. grawitacja czarnej dziury z najbliższego układu gwiezdnego limes dążący do nieskończoności wg ludzkiej wyobraźnirozprzestrzenia się bezwymiarowo nie ukazyjąc wchłoniętych przez grawitujący wokół siebie, targany niemrawo zewnętrznymi oddziaływaniami, czerwonych zębów które kryją się w jednej lini tworząc swoisty czrny punkt na nieboskłonie, albowiem grawitacja odgina źródlo dyfrakcji ,czyniąc punkt widzialnym. to mój naukowy wywód nt. dzieła. Następnym razem użyj kredek świecowych i zrób zdjęcie. przeoczonych słów 

sziukaj na www. pudelek liże twoją parówę i drapie cię pazurkami po jajach.pl

Katastrofie, cycki są pod kołderką. To bardzo subtelna scena.

 

Burku, już załapałem. Po prostu trollujesz, a ja się dałem wciągnąć jakbym pierwszy raz internet zobaczył. Tutaj się nie spodziewałem ^^. Miłego dnia.

“Większość ludzi wyjechała do rodzin[-,] albo gdzieś się schować.”

 

“Czytał pajac z kartki[-,] albo myśli że sprawę da się załatwić jak w Wietnamie.”

 

“Pomieszała się biedakowi kolejność[-,] albo to ja wystrzeliłem przed szereg.”

 

Zdecydowanie musisz popracować nad kwestią przecinków przy “albo”…

 

“– Adaś! – krzyknął Juan zaraz po tym jak zauważyłem jego obecność. Pomieszała się biedakowi kolejność, albo to ja wystrzeliłem przed szereg.

– O co chodzi? Coś taki podekscytowany? – odpowiadam uśmiechem i solidnym uściskiem dłoni, kiedy już zbliżył się na odpowiednią odległość.”

Raz, że następuje tu przedziwna, niczym niewytłumaczalna zmiana czasów. Czemu Juan krzyczy w czasie przeszłym, a Adam odpowiada w teraźniejszym?

Dwa, że albo “odpowiadam z uśmiechem” i wtedy zaczynamy małą literą, albo “Odpowiadam uśmiechem” i wówczas zaczynamy wielką literą.

 

“– Jesteśmy w dupie[+,] Adaś! W dupie!”

 

“Spoglądam na niebo. Wyrwy nie widać, ale pomimo znacznego zachmurzenia, jest niezwykle jasno.” – wtrącenie w zdanie wydzielamy albo przecinkami z obu stron, albo wcale.

 

“Mieliśmy może po trzydziestce na karku“ – to brzmi tak, jakby bohater sam nie wiedział, ile ma lat…

 

“– Aha – patrzę na niego krzywo.” – “Patrzę” wielką literą.

 

“…czy może udają[+,] że nic nigdy nie i w ogóle?”

 

“– Tak – przewracam oczami.” – Przewracam wielką literą.

 

“Miesza się w nim radość i obawa.” – Mieszają w liczbie mnogiej.

 

“Robiło się gorąco i nawet klimatyzacja nie pomagała. Normalna sprawa w trakcie zimy. Czuję, jak coś we mnie wzbiera, jakiś płomień rozdziera na pół, podobny temu na niebie.“ – Znowu zmiana czasów, najpierw przeszły, potem teraźniejszy.

 

“Dwa lata temu, zaraz po wykryciu Anomalii[+,] zainwestowano olbrzymie pieniądze.“

 

“Dokonane wtedy odkrycie potraktowano tak[+,] jak większość nowinek z tego okresu.“

 

“Razem z ciemną materią , czarnymi dziurami i tym[+,] co poza…“ – zbędna spacja

 

Jakby co, nie wynotowuję więcej rzeczy związanych z interpunkcją. Powinieneś jednakowoż nad nią popracować.

 

“najlepszą chyba koszulę wyciągnięta z pracowniczej szafki“ – literówka: wyciągniętą

 

“nie powinienem nawet o tym pomyśleć, szczególnie w taki sposób; ale do cholery, nawet koszulę miała o kilka stopni“

 

“natychmiast łowiła moje spojrzenie“ – chyba literówka: złowiła? Inaczej zdanie nie miałoby sensu.

 

“– Myślałem, że jesteśmy tutaj, żeby porozmawiać o tym – wskazuję za biurko“ – Wskazuję wielką literą.

 

“światło dzienne ujrzała książka Bryce DeWitta“ – Bryce’a, nie Bryce

 

“wracając z powrotem“ – trzy dni w dybach pod ratuszem.

 

“Jensen nazywał mnie przy takich okazjach manipulatorem, co zwykłem wyśmiewać. Teraz jednak, gdy wszystko robię w zupełnej szczerości i bez głębszego zastanowienia, wychodzi na to, że jest ono gdzieś zakorzenione.“ – To znaczy co właściwie jest zakorzenione?

 

“jakby ktoś wrzucił kamień do wody i obserwował odchodzące kręgi.“ – raczej: rozchodzące się

 

“Charakteryzują się znaczną różnicą temperatur, czyli na mapach częstotliwości są albo dużo jaśniejsze, albo odwrotnie, bardzo ciemne względem otaczającego ich wszechświata.“ – Nie ich, tylko je (plamy).

 

“…dać ludziom czas na pogodzenie się z losem. Czas, żeby pożegnać się z rodzinami i przyjaciółmi, załatwić niedokończone sprawy. Pozwolić przez jakiś czas…“

 

mówię, nie przestając spoglądać na horyzont. Straciłem zainteresowanie mową ciała rozmówczyni, nie byłem nawet pewien czy czegoś nie mówiła.“

 

“Nie znamy mechanizmów rządzących rodzeniem nowych wszechświatów“ – raczej rodzeniem się

 

Nie próbowaliśmy wyłamywać się stereotypom.“ – Z tym zdaniem jest coś nie tak…

 

“Z uczciwością w sercach wpasowaliśmy się w koncepcje Stanów Zjednoczonego Rasizmu.“ – koncepcje czy koncepcję?

 

“Ostatni raz spróbowałem zapalić jeszcze przed studiami, ale już po pierwszym wdechu zwróciłem śniadanie. Pora na drugie podejście.“ – Drugie zdanie sugeruje, że bohater próbował palić tylko raz w życiu, zaś pierwsze, że tych razów było więcej, skoro przed studiami zdarzył się “ostatni”.

 

“– Do kogo ci tak tęskno? – zapytał Juan, otwierając jednocześnie piwo.“ – Dopiero co Adam podał mu jego drugie piwo?

 

Wydaje mi się, choć mogę się mylić, że “Meksykaniec”, nawet jeśli to określenie pogardliwe, jednak powinien być pisany wielką literą.

 

Przeczytałam. Abstrahując od paru innych rzeczy, zastanawiam się, czy w obliczu Apokalipsy tak rząd Stanów jak i jeden Polak naprawdę mieliby głowę do zajmowania się “sprawą polską” w kraju… Wątek ten wydaje mi się rozdmuchany i przesadzony na tle czegoś takiego jak potencjalna ostateczna zagłada ludzkości.

Jako juror nie wypowiadam się szczegółowo, jednak przeczytałam z pewnym zainteresowaniem (choć może to “naukowe” tłumaczenie zjawiska Anomalii deczko mnie znużyło).

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Podciągam rękawy i zaczynam ścinać grzybki. Dużo tego, stąd bardzo dziękuję.

Czasy wynikają z niezdecydowania autora, który najpierw napisał całość w czasie teraźniejszym, a potem mu się odwidziało. Nie wszystko wyłapałem. Ślepiec.

 

Jeśli apokalipsa trwa dostatecznie długo i bezboleśnie… no to wtedy myślę, że wszystko rozgrywa się inaczej. Zwłaszcza kiedy są szanse, że takowa ostatecznie nie nadejdzie. Ale to już kwestia osobliwa i tylko moja wizja.

 

Kłaniam się raz jeszcze i zaczynam sprzątać Stany Zjednoczonego Rasizmu. (ha, swoją drogą to wyciąłem motyw KKK, który wydał mi się zdecydowanie zbyt mocny w stosunku do raczej lekko potraktowanej historii, ale i przeszkadzał z limitem. Chyba wreszcie nauczyłem się skracać tekst. Ura.)

 

Podobała mi się wizja rodzącego się wszechświata na niebie i związane z tym konsekwencje. Bardzo malownicze. Trochę szkoda, że alternatywna wizja USA sprowadziła się tylko do nowego prezydenta i związanym z nim prześladowań rasowych, chciałoby się poznać więcej szczegółów (no dobra, jest jeszcze ten nowy wszechświat :P). Napisane poprawnie, choć był moment, że bliżej było tekstowi do wywodu naukowego niż do opowiadania. Wątek “sprawy polskiej” nie do końca mnie przekonał. 

W trakcie czytania, zadałem sobie pytanie: “Trafiło już do biblioteki?” Nie. OK, to doczytam do końca zanim kliknę. A chwilę potem był już koniec…

Kurde, przeboleję naukowe lanie wody (jak dla mnie, bo znam te teorie), ale jak można rozkręcić tak dobry pomysł i tak beznadziejnie go uciąć!

Zły jestem, na ciebie Autorze, bo narobiłeś mi smaku na dobre portalowe SF i tym smakiem się obszedłem.

Dlatego, kuźwa, nie kliknę!

Ale piątkę postawię.

 

:) 

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Nie no, Zalth, piątkowe opko chyba zasługuje na Bibliotekę. Nie bądź taki! ;-)

Babska logika rządzi!

Pod włos mnie bierzesz, pani Finklestain. :)

Zastanowię się, pójdę na browar, prześpię, nic nie obiecuję. :P

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zygfrydzie

Zaznaczonych zmian jest trochę więcej (niezaznaczonych to hoho – bo oczywistym jest że każda zmiana wywołuje lawinę kolejnych), ale nie są eksponowane z prostego względu: nikt normalny nie rozmawia od tak sobie, na środku ulicy o tym co się wydarzyło 50lat temu w odległych zakątkach świata. Tylko to co bezpośrednio dotyczy moich bohaterów było ważne.

Dziękuję :).

 

Zalth

Pomysł wpadł do głowy po skorelowaniu przeczytanego artykułu i przyuważeniu, że wystartował konkurs. Stąd musiał się rodzić w odpowiednich objętościowo granicach i podążać tropem historii którą można by sensownie na takiej przestrzeni zamknąć. Stąd to bardziej historia Adama i poniekąd Polaków niż Anomalii. I proszę mi tutaj nie zmiękczać sumienia alkoholem! Tekst albo zasługuje na klik albo nie, i nie należy rozmywać tej granicy procentami! :P

Kłaniam się, ujmując w dłoń kapelusz.

Niech będzie. Dam na zachętę. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Uroczy barok. smiley

Pozdrawiam

stereotypowego pragnienia, by zostać kosmonautą

Dla kogo stereotypowego? Dla Polaka? Naukowca? Czy to już taki futurologiczny wątek, że każde dziecko chce, bo wszystko inne nieciekawe?

Musiałbym zapytań Jensena,

Sugerowali [+,]żeby kajać się

Mimo że przez chwilę miałem wątpliwości, bo jest jasno

Czas się nagle zmienił. Szczerze mówiąc, sam mam czasem wątpliwości, które zmiany czasu są dozwolone (purystów do lasu) – niektóre zdają się nawet pasować. Ale ta nie. Moim zdaniem.

gdybyś Jessico tak jak my

brakujące przecinki!

twierdząc [+,] że mówienie prawdy przychodzi z trudem

Zastanawiałem się, jaki sens ma uwaga o ortodoksyjnym Żydzie? Po co trzymać w pracy w sobotę faceta, dla którego wciśnięcie przycisku to zbyt wiele pracy (nie wnikając w to, czy istnieją ludzie aż tak szaleni)?

Dialogi całkiem naturalne, może z wyjątkiem tego:

Dym z fabryk. Spokojnie, żartowałam. Gwiazdy oczywiście.

Zupełnie nieprzekonujący wątek tytułowy, rzeczywiście, ta sprawa polska w obliczu apokalipsy… Ale sam pomysł na narodziny fajny. Trochę inaczej może wyobrażam sobie taki bąbel w bąblu. Tzn. z naszego punktu widzenia nie powinien być specjalnie widoczny; jeśli powstaje, to w naszej przestrzeni przybywa przestrzeni drugiego wszechświata, a jeśli weźmiemy pod uwagę inflację, to energia, w tym światło, nigdy nie powinna do nas dotrzeć (zabrakłoby czasu, żadne oddziaływanie nie przekracza “krawędzi” wszechświata, oddala się od swojego przysłowiowego centrum, pozostając w obrębie noworodka). A usuwając inflację, w momencie, gdy dociera do nas światło, dociera do nas ten wszechświat i mordercze promieniowanie, czyż nie?

Ale te dywagacje specjalnie na odbiór tekstu nie wpływają. Nie jest źle napisane, nawet całkiem przyjemnie. Miejscami trochę koślawo, ale to niedługo sam zobaczysz. Romans dramatycznie nieżyciowy. Taki byłem mądry (jako jedyny gadający w pokoju), że mnie z miejsca zapragnęła? Mutantka jakaś. Alternatywy chyba grubymi nićmi szyte.

Za pomysł i nie najgorsze wykonanie: 5-.

Nowa Fantastyka