- Opowiadanie: eyecontrol - Starówka

Starówka

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Starówka

W tej części miasta nie mogłem biec już tak szybko. Powietrze było tu bowiem bardzo gęste. Oddychanie było bardzo trudne i męczące, każdy haust niezbędnej materii kosztował mnie bardzo dużo. Nawet pot spływał po mnie wolniej niż zwykle. Prawdopodobnie miałem oczy na policzkach i język przy pasku, ale nie obchodziło mnie to.

Po pewnym czasie byłem już zupełnie wyczerpany, topiłem się w tej ciężkiej, nieprzyjemnie ciepłej masie powietrza. Nagle jednak zauważyłem, że środowisko to bardzo przypomina wodne i od razu wykorzystałem to. Powoli uniosłem się do góry i machając rękoma i nogami jak żaba, pływałem po pięknych uliczkach Starego Miasta. Niezmiernie podniecony łatwością poruszania się w ten sposób, wykonywałem w powietrzu różne ewolucje akrobatyczne. Ludzie przechodzący obok nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi, przystosowani do panującego wokół środowiska poruszali się z ogromną łatwością. Robili przy tym jednak dziwne ruchy rękoma i głową – przez chwilę wydawało mi się, że oni wyglądają nawet bardziej groteskowo niż ja .

Moja postać natomiast wpływała beztrosko przez okna do mieszkań ponętnych nagich kobiet, które wydawały się czekać na mnie przez cały dzień, ponieważ wyglądały na nieco zniecierpliwione – w takim przypadku zatrzymywałem swą podróż na pewien czas. Potem wypływałem na ulicę i gościłem u następnej osoby. Nie zawsze nią była piękna syrena, nie raz zaskakiwał mnie wściekły, cały otatuowany mężczyzna, który bez słowa uderzał mnie w twarz dłonią zaciśniętą w pięść. Uderzenie to powodowało, iż wypływałem prawie nieprzytomny na zewnątrz, tłukąc przy tym nie jednokrotnie okno, co sprawiało dużo bólu. Moje nieprzystosowanie do panującego środowiska , bardzo często przypłacałem dodatkowym ciosem zadanym podczas mojego powolnego wylotu na ulicę.

W domach były także małe dzieci, które w ogóle nie zwracały na mnie najmniejszej uwagi , rzucały tylko wzrok na mą postać i pośpiesznie wracały do zabawy , której nie byłem w stanie pojąć. Wszystkie z nich zachowywały się tak samo.

Najbardziej jednak nienawidziłem odwiedzać starych kobiet. Były one brzydkie , małe , niektóre nie miały oczu lub zębów, ręki albo innej części ciała. Niestety tylko to je różniło. Gdy tylko zbliżyłem się do którejś z nich , od razu zadawały mi tysiące pytań, na które nie umiałem odpowiedzieć, wmawiały mi również, że uwielbiam ciasto z kapłona lub pierniki z odyńca, robiły mi pośpiesznie herbatę z kolorowych starych prezerwatyw, pozostawionych jako pamiątki po dawno już zmarłych mężach.

Po pewnym czasie zorientowałem się, że należę do pewnego gatunku osobników zamieszkujących tę okolicę. Charakterystycznymi cechami naszej grupy było to, że umieliśmy latać, kochały nas młode kobiety, nienawidzili mężczyźni i to, że mieszkaliśmy pod gołym niebem. Mimo nazwy golizna ta nie była w ogóle podniecająca

Podczas mojego pobytu w tym ciekawym miejscu nauczyłem się paru rzeczy. Umiałem już o wiele lepiej poruszać się w powietrzu, wiedziałem gdzie mieszka kilka bardzo atrakcyjnych dziewcząt, które zawsze wpuszczały mnie do środka, wiedziałem również, które mieszkania powinienem omijać. Nie raz zdarzały się jednak pomyłki, po których przez cały dzień plułem na swą nierozwagę. Znalazłem sobie nawet miły kąt w tej plątaninie wszystkiego. mieszkałem na jednej z anten telewizyjnych wbitych w głowy niewinnych, jak mi się zdawało, zabudowań. Byłem jednak w błędzie jak się później okazało. Pewnego dnia jakiś stary człowiek , który nie mógł być już zazdrosny o żadną z kobiet, opowiedział mi legendę tłumaczącą powód wbitych anten. A mianowicie bardzo, dawno temu jedna z kamienic zbuntowała się przeciw człowiekowi i zamknęła wszystkie drzwi i okna, nie wpuszczając do się nikogo. Posłano więc po pewnego mędrca , mimo swego młodego wieku, uznanego za najświatlejszego człowieka w okolicy. Po tygodniu rozmyślań wpadł on na znakomity pomysł, wszedł on na dach domu przywódcy i powbijał anteny w jego czułe miejsca. Rozległ się wtedy krzyk sięgający do wnętrza wszystkich wnętrzności. Budynek nie mogąc znieść bólu otworzył wszystkie drzwi i okna. Dzisiaj podobno nie ma już takich kłopotów.

Pewnego dnia o wschodzie słońca, kiedy powietrze przenikał przyjemny wilgotny chłód, stanąłem na gzymsie swego dachu i majestatycznie skoczyłem w przestrzeń. Spadając nie myślałem o niczym, nie myślałem o kobietach, które zaraz miałem stracić, nie myślałem o tym, że straciłem swoje zaskakujące zdolności, nie myślałem nawet o swej najdroższej antenie. I nagle śmierć, kto by się spodziewał, że nadejdzie tak prędko. Była to ostatnia kobieta jaką widziałem, najpiękniejsza jaką widziałem.

Koniec

Komentarze

Dużo błędów interpunkcyjnych, szczególnie przecinki kuleją. Niepotrzebne spacje przed znakami interpunkcyjnymi, w środku lub na początku zdań. W tekście pojawia się dziwny znak --, nie występujący w polskiej interpunkcji. Błąd ortograficzny w wyrazie krzyk. To do poprawy.

Jeśli chodzi o sam tekst. Herbatka z kolorowych, starych prezerwatyw, pozostawionych jako pamiątki po zmarłych mężach, zniesmaczyła mnie do granic możliwości. Sama fabuła nie ma wyraźnego celu. Mimo, że odrealniona, powinna – według mnie – jednak coś nam wyjaśniać, objaśniać, odkrywać. Tu tego nie ma. Są same znaki zapytania, które łączą się w jedno wielkie pytanie: po co to zostało napisane, w jakim celu?

Duży plus za obrazowanie i specyficzny rodzaj nastroju, ale nastrój i obraz to za mało. Powinien być jeszcze przekaz, sens, morał, coś co pozwoli nam lepiej zrozumieć sens naszej egzystencji.

...always look on the bright side of life ; )

Dzięki za korektę. Poprawiłem błędy (z pewnością nie wszystkie). Jeżeli chodzi o te zaskakujące formy stylistyczne, to są wynikiem mojego młodego wieku, kiedy je pisałem i trzymałem się słuszności, wtedy podjętych decyzji, a teraz darzę je dużym sentymentem i postanowiłem zachować je w niezmienionej postaci. Ale zdaję sobie sprawę z tych dziwactw (żeby nie było :-).
No i rzeczywiście nie ma tutaj "kawy na ławę", ale nie miałem zamiaru w żadnym momencie jej podawać.
Ocena emocjonalna to ocena jednostkowa, na przykład twoja - dzięki, że się nią ze mną podzieliłeś.
Dzięki również za "plusa". To dla mnie ważny plus. Dużo skupiam się właśnie na próbach oddawania nastroju dokładnie w taki sposób jaki sobie wyobraziłem. Niebawem wrzucę coś nowszego, zobaczymy jak przypadnie ci do gustu (mam nadzieję, że nie zraziłeś tym na tyle by nie przeczytać następnego)
luk 

,,ogromnie dużo''. Jakoś niefortunnie brzmi to sformułowanie, przysłówek 'ogromnie' może lepiej zastąpić w tym przypadku słowem 'bardzo', 'niezmiernie' itp.
,,wracały do zabawy , której nie byłem w stanie pojąć.'' Domyślam się, że bohater nie mógł zrozumieć reguł tejże zabawy.
,,wpadł on na znakomity pomysł, wszedł on na dach''. Też warto poprawić to zdanie.
Ogólnie, mimo tych nielicznych pomyłek opowiadanie ciekawe, dziwny świat, zdolności bohatera, który dzięki wojażom po mieście poznaje miejsca prawdziwie przyjaźnie i te mniej również. Końcówka jakby poetycka, tylko chyba nie połapałem się dlaczego bohater postanowił skoczyć z dachu. Ode mnie 4.
Pozdrawiam.

dzięki :-)
skoczył z dachu bo myślał że poleci, a nie poleciał
dzięki za korekty też. 

Sorki, o ocenie zapomniałem, ale już jest.

Do mnie ten tekst wogóle nie przemówił. Jakiś taki zagmatwany, jakby wyjęty z kontekstu fragment, do tego napisany w taki sposób, że przebrnięcie przez niego było dość ciężkie. Było trochę dziwnie brzmiących zdań i parę powtórzeń. Ode mnie trzy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mam mieszane uczucia, z jednej strony pomysł ciekawy, z drugiej, jak już powiedziano, ciężko się to czyta. Myślę, że można by spędzić trochę czasu nad treścią i rozbudować ją, tak aby była łatwiejsza w odbiorze. Chwilami miałem wrażenie przeskoku do innego tekstu, krótkie opowiadanie a można się w nim pogubić kilka razy. Błędy, błędy, niestety jest ich trochę. Zazwyczaj przelatuję po nich, zbytnio się nie zastanawiając, ale "nie wpuszczając do się nikogo" skłoniło mnie do dłuższego postoju.
Ode mnie 4. Za pomysł, za ostatni akapit, na zachętę i z prośbą, aby autor przejrzał dokładniej kolejny tekst przed publikacją.
PS. Spacja przed znakami interpunkcyjnymi, wypala oczy:).
 

W tej części miasta nie mogłem biec już tak szybko. Powietrze było tu bowiem bardzo gęste. Oddychanie było bardzo trudne i męczące, każdy haust niezbędnej materii kosztował mnie bardzo dużo.

 

Powtórzenia. Nie jestem przekonany, czy zamierzone.

 

Prawdopodobnie miałem oczy na policzkach i język przy pasku, ale nie obchodziło mnie to.

 

Jak to "prawdopodobnie"? To "prawdopodobnie" ze zwykłej figury retorycznej uczyniło opis rzeczywistości.. Tak jakby naprawdę oczy były na policzkach a język przy pasku.

 

 Powoli uniosłem się do góry 

 

Nadopis. W zupełności wystarczy: "Powoli się uniosłem", bo z samej definicji wynika, że unieść to się można wyłącznie do góry. W dół nijak się unieść nie da. Co najwyżej opuścić.

 

 cały otatuowany mężczyzna

 

wytatuowany

 

"Nieraz" razem

 

Fabuła. Bardzo, bardzo nie lubię groteski. Może dlatego, że jej nie rozumiem. A możę po prostu dlatego, że nie ma za grosz sensu, a ja lubię wiedzieć, co czytam. Z tego samego powodu, pisząc sam staram się unikać groteski jak ognia.

 

Gdybym zawierzył degustibusowi musiałbym chyba dać 1, więc nie zapunktuję tym razem.

 

dzięki wszystkim za komentarze i korekty. 
jak będziecie mieli siłę, to przeczytajcie "Imperatora", co to go dodałem niedawno. Utwór ten jest dużo młodszy, więc może i zauważycie jakiś postęp.
 

Nowa Fantastyka