- Opowiadanie: Wicked G - Wilcza Skrucha

Wilcza Skrucha

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wilcza Skrucha

NIEZNANE MIASTO, NIEZNANY CZAS

 

– Może w końcu przestałbyś bujać w obłokach! Patrz z czego żyjesz! Jeszcze jeden taki numer i cię zwolnię! Parszywa gnido, pasożycie, bezwartościowy śmieciu!

Ostatnią wiązankę Kev dopowiedział sobie w głowie. Ot, tak po prostu, żeby się dobić. A jeśli to szef telepatycznie podsunął mu te myśli?

Dlaczego każdy musi mieć nerwy na czubku nosa i eksplodować gniewem niczym wulkan przy byle błahostce? Przecież Kev tylko pomylił etykiety i oznaczył pierścionki z turkusowym kamieniem tą należąca do wyrobu o podobnej nazwie, choć – według starego – diametralnie różnej.

Zresztą, to chyba normalne, że gdy jesteś mistrzem w danej dziedzinie, wszystko wydaje się proste i nie potrafisz zrozumieć, jak wykonywanie danych czynności może sprawiać trudność.

– Wynieś to, rozłóż tamto, zamieć tu. I uważaj na tamto, bo coś tam.

Polecenia przełożonego rozmywały się w jaźni Keva. Praca nie wychodziła dobrze, więc dokuczał mu stres, który nie pozwalał się skupić, i co za tym szło – dobrze pracować. Błędne koło, kręcące się z zawrotną prędkością, tak samo jak ta chora planeta pełna istot prężących ego, szukających potwierdzenia własnej wartości… Każdy był taki sam, nawet on.

Po kilku godzinach układania starych zegarów, figurek, pogrzebaczy z rączką w stylu secesyjnym i innych rupieci, nastąpiła wyczekiwana pora lunchu. Pół godziny odpoczynku to stanowczo za mało, lecz trzeba doceniać choćby i to. Kev za niechętną zgodą szefa opuścił zakład pracy, średniej wielkości sklep z tanią biżuterią i starociami, i udał się na Plac Centralny, aby zjeść hot-doga i ewentualnie przysłuchać się ulicznym artystom prezentującym swe muzyczne talenty.

Powietrze gęste od upału. Tłumy kroczące we wszystkie strony. Otumaniający melanż zapachów – od potu przez drogie perfumy do smażonej wołowiny i jagodowego aromatu z e-papierosa.

Plac otoczony był wieńcem wieżowców pooblepianych bilbordami i wyświetlaczami karmiącymi społeczeństwo wizją materialnego raju. Dla kontrastu ze stalowo-szklaną nowoczesnością wolną przestrzeń pomiędzy zabytkowymi obeliskami i fontannami wypełniały rzędy tradycyjnych straganów. Obracano tu wszelakim towarem, legalnym czy też nie.

Praca i konsumpcja. Czy istnieje jakiekolwiek miejsce, gdzie można przed nimi uciec? Nawet żyjąc w głuszy trzeba uganiać się za zwierzyną i na nią polować.

Na myśl o mięsie Kev zrobił się jeszcze bardziej głodny. Uparcie przedzierał się przez gąszcz ludzi, by dostać się do ulubionej budki z fast-foodami. Poruszając się w tym tempie na pewno nie zdąży wrócić do sklepu o czasie…

Nagle jego uwagę przykuł impresjonistyczny obraz wystawiony na sprzedaż na jednym ze stoisk handlowych. Przedstawiał wilka i owcę, wtulonych w siebie i spoczywających pośród drzew pełnych owoców. Popędzany przez motłoch Kev nie zdołał dokładnie przyjrzeć się dziełu, lecz odniósł wrażenie, że było ujmująco piękne.

– Uciekajcie! Boże! Ratunku!

Wrzaski. I syk, jak gdyby gaz ulatniał się ze zbiornika pod ciśnieniem.

Ludzie desperacko próbowali opuścić targowisko. Torowali drogę siłą, przeskakiwali przez stoły z rozłożonym towarem. W tym chaosie trudno było jednak gdziekolwiek się przemieścić. Wąskie ulice wychodzące z Placu Centralnego nie pozwalały na szybką ewakuację.

Kev nie miał bladego pojęcia, co się stało. Tłum szeptał o ataku terrorystycznym, zakapturzonych osobnikach rozpylających jakiś aerozol. Lecz Kev nie wywąchał żadnego podejrzanego zapachu, nie dusił się ani go nie mdliło. Czyżby ktoś po prostu nadinterpretował pewne fakty, a panika udzieliła się innym?

Siła sugestii mogła wpłynąć również i na pracownika sklepu ze starociami. Zaczął czuć się dziwnie, aczkolwiek nie źle. Wypełniało go podniecenie, nietypowa radość z przebywania w gromadzie. Dotyk obcych osób przestał napawać lękiem, a dawał wrażenie połączenia, jedności z innymi…

– Patrzcie! Patrzcie!

Wzniesione ręce wskazywały na telebimy, które jeszcze przed chwilą wyświetlały reklamy samochodów czy też laptopów. Teraz na wszystkich z nich pojawił się człowiek w masce… Wilka. Nagle z kilku miejsc rozległ się otumaniająco spokojny głos.

– Drodzy członkowie społeczeństwa. To, co przeżywacie w tym momencie, nie jest karą, lecz lekcją.

Kev chciał oglądać nieznajomego z zakrytą twarzą, pragnął wysłuchać tego, co ma do powiedzenia, zrozumieć jego punkt widzenia… Tłum nieco ucichł, jak gdyby całkowicie zapomniał o ogarniającej go przed chwilą panice. Niektórzy starali się uciec, znakomita większość chłonęła przekaz docierający z przenośnych głośników.

– Naszym celem jest sprawienie, aby ludzkość przestała się nienawidzić i żyła w zgodzie, bez przemocy i agresji. Zaoferowaliśmy wam możliwość doznania najgłębszej empatii. Oddychajcie głęboko. Odrzućcie smutek i wszelkie troski. Zapomnijcie o ciągłej rywalizacji i konkurowaniu.

I tak czynił Kev, i tak czynili pozostali na placu. Młodego sklepowego parzyła skóra, serce biło szybko niczym młot pneumatyczny, ciało niemal topiło się od temperatury, lecz zanurzył się w pełni w słowach terrorysty. Czuł niewiarygodną radość.

– Myślcie o wrogach jako o przyjaciołach. Rozmawiajcie z ludźmi, którzy stoją obok. Wyciszcie ego i stańcie się Jednym. A wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał.

Wilk… Baranek… Megafon.

– Teren został skażony bojowym środkiem trującym! Zachować spokój i przygotować się do natychmiastowej ewakuacji!

Ekrany zgasły, gdzieś w tłumie policjant powalił na ziemię delikwenta z głośnikiem w plecaku. Władza jak zwykle zepsuła zabawę.

 

*

 

Następny dzień dla postronnego obserwatora mógłby wydawać się taki sam jak poprzedni. Przenoszenie towaru, ustawianie towaru, sprzedawanie towaru. Lecz wewnątrz umysłu Keva panował chaos.

Nie skorzystał z opieki medycznej oferowanej ofiarom ataku. Twierdził, że czuje się w porządku, wręcz wspaniale. Później miał tylko lekki zjazd, przez co źle spał w nocy. Zwlekł się z łóżka jak zawsze o szóstej trzydzieści i doczłapał do pracy. Szef zlitował się nad nim i zaoferował mu odrobinę wolnego, lecz Kev nie chciał wyjść na lesera i odmówił.

Podczas przerwy odwiedził witrynę internetową z wiadomościami na smartfonie, aby dowiedzieć się czegoś więcej o wczorajszych wydarzeniach. W powietrzu rozpylono aerozol zawierający nieznany do tej pory narkotyk o działaniu charakterystycznym dla empatogenów. Około stu osób musiało zostać hospitalizowanych, dwanaście poniosło śmierć w wyniku problemów z sercem lub hipertermii. Za zamachem stała sekta o nazwie Wilcza Skrucha. Wszyscy schwytani podejrzani przyznali się do winy, a wierchuszka przeprosiła za zgony. Według niej były one wynikiem “nieprzewidzianych efektów ubocznych substancji psychoaktywnej, które nie powinny mieć miejsca”.

Cała organizacja była wyjątkowo tajemnicza. Po sieci krążył manifest o treści zbliżonej do przemowy człowieka w masce, choć każdy zawierający go post na portalach społecznościowych niemal natychmiast usuwano. Kev brał jednak pod uwagę możliwość, że tekst to fałszywka. Pod hasłem „Wilcza Skrucha” pojawiały się nagrania z ataku oraz videoblogi opisujące przeżycia ofiar ataku. Większość osób intoksykację przeżyła podobnie jak Kev i pozytywnie wypowiadała się o tym doznaniu, jednocześnie wyrażając żal z powodu śmierci innych i krytykując przymus zastosowany przez terrorystów. Wśród filmów był również ten nagrywany przez Marca, mężczyznę około trzydziestki. Kev poznał go podczas incydentu, rozmawiał z nim przez chwilę w trakcie ewakuacji placu. Marc ciężko przeżył rozwód z żoną. W materiale wideo wrzuconym do Internetu wyjaśniał, jak atak pomógł mu przezwyciężyć brak zaufania do ludzi, postawę wywołaną traumą po rozstaniu ze zdradzającą go partnerką.

Dla jednych cud psychicznego odrodzenia, dla innych piekło śmierci. Czy wciskanie na siłę podrasowanej wersji MDMA mogło odmienić pogrążone w wyścigu szczurów społeczeństwo w kochającą się, globalną rodzinę? Może ta sekta zyska na popularności, może jakaś garstka ludzi porzuci posady w korporacjach na rzecz uprawiania warzyw w ogródku, codziennych medytacji i pomagania potrzebującym. Ale zmiana całego świata? To niemożliwe, choćby takich zamachów były jeszcze setki. System trzyma się mocno i nie lubi zmian, zwłaszcza, gdy mu się je narzuca.

Lecz gdyby odrzucić tę całą ideologiczną otoczkę, pozostaje jeszcze jeden aspekt…

Wpisawszy „Wilcza Skrucha” w wyszukiwarkę grafiki, Kev ujrzał ten sam obraz, który zwrócił jego uwagę na Placu Centralnym. Zdawał się mu równie piękny i intrygujący jak wtedy.

Myśliwy i ofiara zapomnieli o prymitywnych instynktach i odpoczywają wśród jabłoni w wieczornym słońcu. Cóż za wspaniała utopia. Czy chemicznie indukowana empatia pozwoliłaby ją osiągnąć?

Śnił o tej scenie przez całą ubiegłą noc. Widział, jak biała niczym śnieg owca oddala się z pastwiska w kierunku gęstego lasu. Gubi drogę pośród dębów i zaplątuje się w płożące po ziemi pnącza. Zwierzę szarpie nogami, próbuje dosięgnąć pyskiem do tylnych kończyn, lecz nie może się uwolnić. Gdzieś pomiędzy drzewami pojawia się wilk, a z nim strach. Drapieżnik podchodzi bliżej, nie wygląda jednak na agresywnego czy podnieconego rychłym zaspokojeniem głodu. Przegryza bluszcze i oswobadza owcę. Powoli opuszcza ją lęk, choć wciąż pozostaje nieufna.

Wilk liże bezbronną zgubę, po czym wesoło odskakuje i pokazuje głową w dal, jak gdyby chciał, żeby owieczka podążała za nim. Ruszyli przez las, by w końcu go opuścić. Początkowo kroczyli z dala od siebie, z czasem zbliżyli na tyle, że ocierali się sierścią. Dotarli do sadu, gdzie spoczęli w cieniu jabłoni i zasnęli zmęczeni marszem.

Nastała noc. Wataha pobratymców wilka znalazła go razem z owcą. Postanowili ukarać odstępcę, lecz nie mogli dojść do zgody, kto pożre ofiary. Zaczęli więc rozszarpywać siebie nawzajem, aż wybili się co do jednego. Ich krew wsiąkła w glebę, a truchła rozłożyły się jeszcze przed świtem. Para zwierząt nawet nie drgnęła podczas całego zajścia, przebudziły ich dopiero pierwsze promienie słońca.

To ostatnie sceny snu. Zakończyło go uczucie niebywałego szczęścia, totalnego, bezwarunkowego…

Kev nie zdążył dowiedzieć się więcej o obrazie, gdyż skończyła się przerwa i szef kazał wrócić do znienawidzonej pracy.

 

*

 

Musiał to zrobić.

W weekend pojechał do odległej o dwieście kilometrów miejscowości, w której znajdował się sad z obrazu. „Wilcza Skrucha” została namalowana w ubiegłym wieku przez mało znanego, zmarłego kilkanaście lat temu artystę Gaspara Cevide, mieszkającego właśnie tam.

Kev spędził dwa popołudnia na wyszukiwaniu informacji o sekcie. Dowiedział się, że Cevide i jego twórczość była główną inspiracją powstania ugrupowania. Podobno dzieło odzwierciedlało oniryczną wizję Gaspara, wyjątkowo podobną do snu Keva.

Wszystko zdawało się niesamowicie dziwne. W zasadzie „Wilczą Skruchę” trudno było nazwać sektą. Mimo silnej inspiracji chrześcijańskimi ideałami była kompletnie nonteistyczna, jej niebywale skromny przywódca Andrew T. nie uważał się za boga ani proroka…

Żadna z informacji o grupie nie została opublikowana przed atakiem. Nic dziwnego, w końcu akcja zakrojona na taką skalę wymagała pełnej konspiracji. Ukrywali się, by wyjść na światło dzienne z wielkim hukiem i rozpowszechnić propagandę, licząc na to, że w ten sposób zmienią świat.

Gdzie takim świrom udało się znaleźć chemików i hakerów do pomocy? Jakby nie patrzeć, pełno młodych zdolnych ludzi jest wściekłych na cywilizację… I dlaczego ten obraz, czy też może jego reprodukcja, znalazł na targu akurat w dzień zamachu? Czysty zbieg okoliczności?

Kev miał w głowie jeszcze wiele pytań. Łudził się, że podróż pozwoli mu znaleźć odpowiedzi na choćby część z nich.

Rzeczywistość rysowała się jednak zupełnie inaczej. Teren dawno już opuszczonego sadu został odgrodzony przez policję. Na prowadzącej do niego szutrowej drodze zebrała się spora grupa świeżych zwolenników ideologii „Wilczej Skruchy”, niosąc transparenty z hasłami o miłości, równości i pokoju, oraz mniej liczna kontrdemonstracja jakiegoś konserwatywnego odłamu protestantów żądająca aresztowania „pomiotów Szatana” i „popleczników terroryzmu”.

Wrzaski, przykuwanie się łańcuchami do słupów, szarpaniny, pałki i armatki wodne w gotowości. Nic nowego, w ten sam sposób rewolucje próbowało wywołać setki innych ruchów. Kev wiedział, że tak będzie, a jednak tu przyjechał. Na co liczył, że uda mu się przemknąć obok gliniarzy z owczarkami niemieckimi i zajrzeć do tego przeklętego sadu, jak gdyby miał znaleźć tam nie wiadomo co? Szkoda stówy wydanej na przejazd w obie strony.

Wilk.

Stał jak gdyby nigdy nic na łące obok drogi. Tłum nie zwracał na niego uwagi, a może tylko Kev go widział?

– Chodź za mną.

Sklepowy podążył za zwierzęciem, które wesoło podskakiwało i ocierało się o jego nogi. Maszerowali przez dłuższą chwilę, aż w końcu dotarli do dębowego lasu. Przystanęli i Wilk polecił Kevowi, aby spoczął na przewróconym drzewie.

– To ciebie widziałem we śnie? – zapytał Kev.

Tak. A teraz mnie wysłuchaj. Jestem istotą, którą tacy jak wy lubicie nazywać bogami. Pewnego razu objawiłem się osobie znanej jako Gaspar Cevide. Obdarzyłem go swym największym darem. Empatią i zdolnością patrzenia na świat wyłącznie przez jej pryzmat. Gaspar był mądrym człowiekiem, przeżył życie w pokoju i radości. Przed śmiercią opowiedział o mnie kilku innym, bliskim mu ludziom. Wypaczyli jednak wszystko to, co przekazałem malarzowi i doprowadzili do tej kłopotliwej sytuacji.

Dlaczego mi o tym mówisz?

Czyż nie tego pragnąłeś? Szukałeś mnie, więc dałem ci sen, więc pozwoliłem ci, byś ze mną porozmawiał. Bogowie nie próbują dotrzeć do ludzi. To wy próbujecie dotrzeć do nas, wzywacie nas, dlatego litujemy się i ukazujemy przed waszymi oczyma. Dzielimy się mądrością i miłością. Występuje jednak pewien problem. Ci, którzy nas dosięgną, uważają się za wielkich, przeinaczają nasze słowa według własnego upodobania i narzucają innym. Tak, to największa wada mieszkańców Ziemi. Żądza podporządkowywania. Nie można wymusić na kimś dobra, gdyż najwyższym dobrem jest wolna wola. Lepiej to zapamiętaj. Muszę już odejść i nie wiem, czy jeszcze się spotkamy.

Zaczekaj! Co… Co jeszcze powinienem zrobić, żeby uzyskać dobro?

Po prostu podążaj za sercem. A, i może jeszcze nie mów nikomu o tym spotkaniu. Sam wiesz jak to się kończy, lecz niczego nie zabraniam.

Wilk trącił pyskiem dłoń Keva, zachęcając, by go pogłaskał. Mężczyzna pogładził zwierzę po głowie. Po chwili Wilk odwrócił się i pobiegł gdzieś w głąb lasu, machając wesoło ogonem.

Podążaj za sercem.

Którym, zalanym serotoniną oraz dopaminą, czy tym codziennym, cynicznym i nienawidzącym świata? A może mieszanką obu?

Trudny wybór, pełna swoboda przy braku konsekwencji. Zero wzmianki o wiecznym potępieniu. I jeszcze zabronił o Sobie głosić.

Dziwny bóg z tego Wilka.

Koniec

Komentarze

Ciekawa koncepcja. Podobał mi się zamach terrorystyczny z wykorzystaniem nowego narkotyku (ale skoro były ofiary śmiertelne, to jak się poczuli sprawcy?). Wydaje mi się, że pod koniec niepotrzebnie zjechałeś w moralizowanie.

Niemalże żadna z informacji o grupie została opublikowana przed atakiem.

Coś się posypało.

– Choć za mną.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “choć”.

Babska logika rządzi!

Teren dawno już opuszczonego sad został odgrodzony przez policję.​​

Zakładam, że sadu.

 

Ciekawe, ciekawe, ale czegoś mi brakowało (albo było za dużo). Wychodzi na to, że wolność najważniejsza, a empatia i dobro opcjonalne? Nie wiem, czy nie chciałeś za dużo mądrości przekazać naraz. Przy takim motywie ja bym skupił się głównie na empati i dobrze. Bo twój pomysł jako opowieść o tym właśnie jest bardzo dobry, ale jako opowieść o tym, że jednak wolność jest najważniejsza jest mocno średni i nie przemawia do mnie. Szczerze mówiąc początek mi się bardzo podobał, ale zawiodłem się drugą częścią.

Wolność.

“Czy istnieje jakiekolwiek miejsce, gdzie można się przed nimi uciec?“ = gdzie można przed nimi uciec, zbędne się

 

“Poruszając się tym tempem“ – Wydaje mi się, że raczej: w tym tempie?

 

“Ludzie desperacko próbowali opuścić skupisko targowisk.“ – Targowisko to nie pojedynczy stragan, a miejsce przeznaczone do prowadzenia handlu. Słowo użyte tutaj w niewłaściwym kontekście.

 

“nie dusił się, ani go nie mdliło.“ – zbędny przecinek przed “ani”

 

“przebywania w licznej gromadzie.“ – liczna gromada to masło maślane

 

“Ręce wzniesione w górze“ – raczej: wzniesione w górę

 

“Kev nie chciał wyjść na lesera i również odmówił.“ – pewnie się czepiam, ale zdanie jest skonstruowane tak, jakby był tam inny człowiek/pracownik, który odmówił wzięcia wolnego i Kev, jego wzorem, również odmówił odpoczynku.

 

“Podczas przerwy na smartfonie odwiedził witrynę“ – znowu czepialstwo. Zdanie brzmi, jakby bohater miał przerwę na smartfonie, a nie jakby na smartfonie coś zrobił ;)

 

“Około stu osób musiało zostać hospitalizowana,“ – hospitalizowanych; ewentualnie setka musiała zostać hospitalizowana, ale w obecnej wersji jest nieprawidłowa odmiana wyrazu

 

“Po sieci krążył manifest o treści zbliżonej do przemowy człowieka w masce, choć każdy zawierający post na portalach społecznościowych niemal natychmiast usuwano.“ – czegoś w tym zdaniu brakuje. Zawierający go, czyli manifest, post, tak?

 

“Pod hasłem „Wilcza Skrucha” pojawiały się nagrania z ataku, oraz videoblogi“ – zbędny przecinek przed “oraz”

 

“Wśród filmów nich był również ten“

 

“po rozstaniu z zdradzającą partnerką.“ – ze zdradzającą go partnerką

 

“z czasem zbliżyli na tyle, że ocierali się futrem.“ – jeśli przyjąć, że futro to okrywa włosowa zwierząt posiadających sierść, a wełna z definicji to właśnie sierść, to zasadniczo wszystko jest ok, ale jakoś zgrzyta mi określenie, że owca nosi futro…

 

“Ich krew wsiąkła w glebę, a truchła rozłożyły jeszcze przed świtem.“ – rozłożyły się

 

“nie uważał się za Boga ani proroka“ – wydaje mi się, że tutaj “boga” powinno być małą literą

 

“Teren dawno już opuszczonego sad został odgrodzony przez policję.“ – Literówka: sadu

 

“– Choć za mną.“ – Auć!

 

wzywacie nas, dlatego nad litujemy się i ukazujemy“ – coś tu nie zagrało; powinno być chyba: dlatego się nad wami litujemy

 

“największa wada mieszkańców ziemi.“ – raczej: Ziemi

 

Muszę już odejść, i nie wiem“ – zbędny przecinek przed “i”

 

“Wilk trącił pyskiem w dłoń Keva” – trącił pyskiem dłoń, zbędne “w”

 

“Mężczyzna pogładził łowcę po głowie.“ – dlaczego łowcę? Z tego, co zrozumiałam, ten konkretny wilk właśnie nie musiał ani nie chciał niczego/nikogo łowić…

 

Sama nie wiem, co myśleć… W sumie zgadzam się z Finklą w kilku aspektach: a) za dużo moralizowania, nie trzeba było aż tak łopatologicznie; b) ogólnie koncepcja ciekawa (zatwardziałe społeczeństwo i próba “zasiania” ludzkich uczuć; c) trochę głupio, że było aż dwieście ofiar śmiertelnych; raz, że o wiele więcej niż poszkodowanych, dwa, że jakoś tak dziwnie, że od empatii im się nagle pogorszyło, trzy, że faktycznie na miejscu sekciarzy więcej bym takich ataków nie przeprowadzała, bo w końcu chcą uszczęśliwić ludzi, a nie ich zabijać, prawda?

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No proszę, jaka zgodność. Jose, może nie sama empatia, tylko na przykład alergia na specyfik albo zwyczajne zadeptanie w panikującym tłumie?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze, błędy poprawiłem, ogromne dzięki za wyliczankę.

 

Wydaje mi się, że pod koniec niepotrzebnie zjechałeś w moralizowanie.

Czyli wyszło jak zawsze :D

 

ale skoro były ofiary śmiertelne, to jak się poczuli sprawcy?

Zapomniałem o tym opowiedzieć w tekście, ale sądzę, że potraktowali to jako ofiarę konieczną dla dobra sprawy, zwłaszcza, że ich cel skupiał się na społeczeństwie jako całości, a nie pojedynczych osobach. Cytując Shreka:

:D

 

Wychodzi na to, że wolność najważniejsza, a empatia i dobro opcjonalne? Nie wiem, czy nie chciałeś za dużo mądrości przekazać naraz.

Empatia nie dla wszystkich może stanowić wartość, część osób wciąż woli wyznawać zasady zbliżone do kodeksu Hammurabiego, i mają do tego prawo. Mój tekst w zamierzeniu miał poruszać kilka aspektów, jednym z nich była krytyka prozelityzmu, stąd sceptycyzm Keva wobec sekty i monolog Wilka.

 

trochę głupio, że było aż dwieście ofiar śmiertelnych; raz, że o wiele więcej niż poszkodowanych, dwa, że jakoś tak dziwnie, że od empatii im się nagle pogorszyło, trzy, że faktycznie na miejscu sekciarzy więcej bym takich ataków nie przeprowadzała, bo w końcu chcą uszczęśliwić ludzi, a nie ich zabijać, prawda

Primo, ofiar było tylko dwanaście, aż dwa razy sprawdzałem czy i w tym miejscu się nie pomyliłem i znowu nie napisałem czegoś innego niż chciałem. Secundo, substancje z grupy emptogenów mają duży potencjał wywoływania zespołu serotoninowego (zwłaszcza w kombinacji z lekami przeciwdepresyjnymi, które część z ludzi znajdujących się na Placu Centralnym mogła regularnie zażywać), stąd nadmierna temperatura ciała (upał był dodatkowym czynnikiem) i problemy z sercem. Tertio, patrz mem wyżej ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No tak, mogli się pogodzić z ofiarami, ale co z empatią? Sami pozostawali niewrażliwi? Nie wierzyli w to, co głoszą?

Babska logika rządzi!

Jezu, naprawdę przeczytałam dwieście zamiast dwanaście? :D A to przepraszam… Skala zdecydowania zmienia wszystko, hihi ;p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mogli też zignorować ryzyko, a potem przeprosić. Ten aspekt umknał mi podczas kreowania fabuły, może jeszcze dopiszę jakąś wzmiankę…

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wyszedł bardziej swoisty manifest niż pełnoprawne opowiadanie. Moim zdaniem zbyt mało fabuły, a zbyt wiele rozważań jak na tak krótkie opowiadanie. Choć koncepcja niezła, jak zwykle u Ciebie wątki etyczne mieszają się z religijnymi.

Dziękuję za komentarz, Belhaju :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Zdaje mi się, że taki motyw już się u Ciebie powtarza – po niedługim ciągu wydarzeń pojawia się jakiś boski byt i wykłada bohaterowi jakąś prawdę. Tutaj wyszło to o tyle fajnie, że pomysł na to bóstwo jest interesujący no i to jego pojawienie się i słowa podsumowują i jednocześnie kontrastują z wcześniejszymi wydarzeniami. Podstawowa idea, którą w tym powiadaniu zawierasz, tez jest interesująca, warta przemyślenia.

Wiesz, jestem ciekawa jak wyszłoby Ci dłuższe opowiadanie z równie interesującym konceptem, który jednak byłby rozwijany przez cała opowieść, a na taką “prawdę” czy myśl bohater wpadłby sam – a może nawet by nie wpadł, ale czytelnik zostałby z refleksją. Bez tego bóstwa wykładającego kawę na ławę ;)

Dzięki za komentarz!

Racja, lubię konstrukcję utworu z zakończeniem typu Deus ex Machina. Następnym razem jakaś odmiana nie zaszkodzi :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Chyba nie powiem nic nowego. Wilcza skrucha pozostawiłaby po sobie dość pozytywne wrażenie, bo pomysł niezły i, wyjąwszy kilku usterek, opowiadanie czytało się całkiem dobrze, gdyby nie pewna ilość kawy, która w końcówce została wyłożona na ławę.

 

Praca nie wy­cho­dzi­ła mu do­brze, więc do­ku­czał mu stres, który nie po­zwa­lał mu się sku­pić… – Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Wą­skie ulice wy­cho­dzą­ce z Placu Cen­tral­ne­go nie po­zwa­la­ły na szyb­ko ewa­ku­ację. – Literówka.

 

Ręce wznie­sio­ne w górę wska­zy­wa­ły na te­le­bi­my… – Masło maślane.

Proponuję: Wznie­sio­ne ręce wska­zy­wa­ły  te­le­bi­my

 

Para zwie­rząt nawet nie drgnę­ła pod­czas ca­łe­go zaj­ścia, prze­bu­dzi­ły ich do­pie­ro pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca. – Zwierzęta są rodzaju nijakiego, więc: …prze­bu­dzi­ły je do­pie­ro pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca.

 

Skąd takim świ­rom udało się zna­leźć che­mi­ków i ha­ke­rów do po­mo­cy? – Raczej: Gdzie takim świ­rom udało się zna­leźć che­mi­ków i ha­ke­rów do po­mo­cy?

 

I dla­cze­go ten obraz, czy też może jego re­pro­duk­cja zna­la­zła na targu aku­rat w dzień za­ma­chu?I dla­cze­go ten obraz, czy też może jego re­pro­duk­cja, zna­la­zł się na targu aku­rat w dzień za­ma­chu?

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dość ciężko mi sobie było wyobrazić takie bóstwo. Wesoło podskakujący i merdający ogonem wilk jakoś nie trafia do mnie. Rozumiem zamysł, ale kłóci mi się to z poważniejszą, filozofująco-moralizującą resztą. Co do moralizatorstwa, to też nic nowego nie dodam, mogę tylko powtórzyć, że zbyt wprost. 

Ogólnie jednak tekst oceniam zdecydowanie pozytywnie – za pomysł i za wykonanie, bo czytało mi się dobrze i płynnie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję za przeczytanie i komentarze, błędy poprawiłem :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

OK. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabiłeś mnie tym końcowym moralitetem. O ile napisane jest zupełnie nieźle (minus kilka rażących błędów, w tym literówek) i z początku tekst sprawia wrażenie, że ma do pokazania coś interesującego, to jednak zbytnie przegadanie – jak na przykład nie służący niczemu wywód o pracy Keva – i finałowe faux pas zniweczyły wszystko. Drugi – a właściwie pierwszy – raz zabiłeś mnie przy tłumie szepczącym o terrorystach. Panika, zamieszanie, ludzie się tratują, nikt nie wie, co się dzieje, każdy walczy o życie, a tłum sobie szepcze…

 

Styl na plus.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za komentarz, Cieniu ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

@Anet

Dzięki za przeczytanie i komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka