- Opowiadanie: Loocikowski - Nowy Ład

Nowy Ład

Witam, oto jedno z moich sta­rych opo­wia­dań, które udało się wy­pu­ścić na świat dzię­ki ty­ta­nicz­nej pracy użyt­kow­ni­ka Ba­ru­Ar­lab za co mu ser­decz­nie dzię­ku­je.

W za­sa­dzie w je­dy­na rzecz, w któ­rej się go nie po­słu­cha­łem to zo­sta­wie­nie kon­cep­cji dzien­ni­ka, która może i jest okle­pa­na, ale czy to zna­czy, że nie można jej już uży­wać?:) Ba­ru­Ar­lab su­ge­ro­wał też, że ta hi­sto­ria prosi się o roz­wi­nię­cie... tego do­wiem się już od was.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nowy Ład

Pięć uzbro­jo­nych po­sta­ci wy­sia­dło ze stat­ku szyb­ko i spraw­nie, wy­ćwi­czo­nym ma­new­rem zaj­mu­jąc wokół niego do­god­ne po­zy­cje. Sami ochot­ni­cy, z róż­nych po­wo­dów pchnię­ci do opusz­cze­nia ro­dzi­mej pla­ne­ty.

– Idzie­my po­wo­li i spo­koj­nie – Głos Gra­bow­skie­go roz­le­gał się do­no­śnie wśród srebr­nych pust­ko­wi. – Nie wia­do­mo czy ko­go­kol­wiek spo­tka­my po tylu la­tach izo­la­cji. Sztucz­na at­mos­fe­ra wciąż dzia­ła, więc może i ktoś z pro­jek­tu prze­trwał. Pa­mię­taj­cie, że ko­lo­nie za­ło­żo­no kil­ka­dzie­siąt lat temu i bę­dzie­my mieli do czy­nie­nia co naj­wy­żej z daw­ny­mi po­tom­ka­mi za­ło­ży­cie­li. Nie wia­do­mo jak będą na­sta­wie­ni. Popov! Tak, do cie­bie mówię, ostroż­nie z tym ka­ra­bi­nem, do cho­le­ry, nie chce­my po­wtór­ki z Ma­sa­kry Ber­liń­skiej, praw­da? Dzi­wie się, że cię z nami wy­sła­no, ale skoro już mu­sisz tu być, to panuj nad sobą, bo pod moją ko­men­dą sąd po­lo­wy to naj­lep­sze co może cię spo­tkać, jasne?

Popov je­dy­nie mruk­nął coś nie­zro­zu­mia­le i rzu­cił Gra­bow­skie­mu nie­chęt­ne spoj­rze­nie.

Po­su­wa­li się rów­nym, mar­szo­wym kro­kiem w kie­run­ku daw­ne­go przy­czół­ka ba­daw­czo – ko­lo­ni­za­tor­skie­go. Księ­życ nie był wcale takim złym miej­scem, od kiedy go ster­ra­for­mo­wa­no. Gdzie­nie­gdzie z piasz­czy­ste­go pod­ło­ża wy­ła­nia­ły się Cyc­la­men pur­pu­ra­scens, na Ziemi rzad­kie i ob­ję­te ochro­ną, tutaj były wszę­dzie w za­się­gu wzro­ku. Wśród wyż­szej war­stwy ro­ślin­no­ści do­mi­no­wa­ły mocno skar­la­łe Pinus cem­bra i wy­jąt­ko­wo po­kaź­ne Spo­ro­bo­lus he­te­ro­le­pis.

Wszyst­kie te po­krę­co­ne nazwy znał Ne­we­diev, nie­po­zor­ny chło­pa­czek ści­ska­ją­cy go­rącz­ko­wo swój AK – 1004 (do­wódz­two nie po­zwo­li­ło na prze­wie­zie­nie no­wo­cze­snej broni na księ­życ) i ma­ją­cy w wieku dwu­dzie­stu czte­rech lat tytuł dok­to­ra nauk bo­ta­nicz­nych. Sta­rał się nie po­zo­stać w tyle i ża­ło­wał, że nie ma czasu na ro­bie­nie zdjęć. Tuż za nim wszyst­ko wie­dzą­cy Lof­fler opo­wia­dał Żu­jec­kiej o swo­ich po­my­słach na na­pra­wę po­ten­cjal­nej przy­czy­ny awa­rii łącz­no­ści. Po­chód za­my­kał Popov bacz­nie ob­ser­wu­ją­cy tyły jakby nagle miały ich za­ata­ko­wać hordy wy­głod­nia­łych ko­smi­tów. Ostroż­no­ści tej nabył u progu swo­jej ka­rie­ry woj­sko­wej, kiedy to jesz­cze jako kot zo­stał przy­ła­pa­ny przez star­szych na spa­niu przed cap­strzy­kiem (fala wró­ci­ła do łask w dwa ty­sią­ce czter­dzie­stym dru­gim roku). Obu­dził się z pło­ną­cą ga­ze­tą wple­cio­ną mię­dzy palce u stóp. Po tym zda­rze­niu był po­śmie­wi­skiem ca­łe­go ba­ta­lio­nu i już nigdy wię­cej nie dał się ni­ko­mu za­sko­czyć.

Gdy do­tar­li na miej­sce, wszyst­kim za­par­ło dech w pier­siach. Paweł Ne­we­diev wy­su­nął się na czoło i jako pierw­szy zo­ba­czył, co zo­sta­ło z daw­nej ko­lo­nii. Bu­dyn­ki nie­gdyś czy­ste, za­dba­ne, zro­bio­ne z su­per­wy­trzy­ma­łych ma­te­ria­łów wy­glą­da­ły jak po przej­ściu hu­ra­ga­nu. Szklar­nie i po­let­ka upraw­ne dawno już prze­sta­ły ist­nieć. Na mu­rach oprócz dziw­nych sym­bo­li wid­nia­ły ciem­no­czer­wo­ne na­pi­sy (skąd wzię­li spray na księ­ży­cu?) takie jak: ,, WY­ZWO­LE­NIE'' , ,,NOWY ŁAD'', ,,NAD­CHO­DZI PAN'', ,,LIDER''.

Wszę­dzie wa­la­ły się czę­ści znisz­czo­nych ma­szyn. Je­dy­nie ge­ne­ra­tor at­mos­fe­ry i gra­wi­ta­cji stał na środ­ku obozu nie­na­ru­szo­ny. Kiedy tak szli, po­śród sta­rych szcząt­ków mło­dej cy­wi­li­za­cji za­czął wkra­dać się mię­dzy nich strach. A co jeśli nie byli sami? Czy ,,dawni po­tom­ko­wie za­ło­ży­cie­li'' by­li­by zdol­ni do ta­kich znisz­czeń? Zgod­nie z da­ny­mi pro­jek­tu nie po­sia­da­li żad­nej broni oprócz kilku pi­sto­le­tów. Paweł spoj­rzał w górę na sporą wyrwę w murze i bie­gną­ce od niej pęk­nię­cia. To nie zo­sta­ło wy­sa­dzo­ne…tylko wy­rwa­ne. Co mogło mieć tyle siły, aby ukru­szyć kawał two­rzy­wa zro­bio­ne­go spe­cjal­nie tak, aby nie dało się go znisz­czyć?

Nie­opo­dal Żu­jec­ka prze­sta­ła się za­sta­na­wiać co spo­wo­do­wa­ło awa­rię łącz­no­ści. Lof­fler wska­zał jej głów­ną an­te­nę przy­gnie­cio­ną gru­zem i ka­wał­ka­mi muru. Pa­trzy­li ze zgro­zą na wiel­kie bryły żel­be­to­nu, które nie miały prawa ode­rwać się od ścian. Je­dy­nie Popov i Gra­bow­ski za­cho­wa­li zimną krew. Gra­bow­ski, po­nie­waż czuł się od­po­wie­dzial­ny za swo­ich ludzi. Popov po czę­ści dla­te­go, że był żoł­nie­rzem i nie takie rze­czy już wi­dział, a po czę­ści ze swo­jej zwy­kłej, przy­tę­pia­ją­cej in­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy głu­po­ty. Do­pó­ki miał w rę­kach ka­ra­bin czuł, że pa­nu­je nad sy­tu­acją. W końcu przy­sta­nę­li i po prze­dłu­ża­ją­cym się w nie­skoń­czo­ność mil­cze­niu głos za­brał do­wód­ca jed­nost­ki, Sła­wo­mir Gra­bow­ski:

– Słu­chaj­cie lu­dzie, wiem, że sy­tu­acja jest nie­we­so­ła, ale nie po to zgło­si­li­śmy się na ochot­ni­ków, żeby teraz stąd, za prze­pro­sze­niem pani Żu­jec­kiej, tak­tycz­nie spier­do­lić nie do­wia­du­jąc się ni­cze­go. Ten naj­wyż­szy bu­dy­nek, jeśli można go tak na­zwać był nie­gdyś cen­trum do­wo­dze­nia. Wejdę tam i po­szpe­ram w ak­tach moż­li­we, że dzię­ki temu do­wie­my się, co tu za­szło i bę­dzie­my mogli się wy­nieść z po­czu­ciem speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku. Lof­fler za mną. Resz­ta cze­kaj­cie tutaj i pod żad­nym po­zo­rem się nie od­da­laj­cie. – Spoj­rzał krót­ko po wszyst­kich. – Popov! – krzyk­nął.

– Tajes! – od­po­wie­dział.

– Do­wo­dzisz pod moją nie­obec­ność. Pil­nuj, żeby nikt nie od­strze­lił sobie dupy.

Gra­bow­ski jesz­cze nie wie­dział, że od­strze­le­nie sobie dupy to naj­lep­sze co może ich spo­tkać.

 

*

 

We­wnątrz cen­trum do­wo­dze­nia nie pre­zen­to­wa­ło się wcale le­piej niż na ze­wnątrz. Ob­łu­pa­ne ścia­ny, po­ła­ma­ne stoły, część la­bo­ra­to­ryj­na – znisz­czo­na, ma­ga­zy­ny – przed sa­my­mi drzwia­mi za­wa­lił się strop, unie­moż­li­wia­jąc wej­ście, kwa­te­ra do­wód­cy – zde­wa­sto­wa­na. Nad roz­pru­tym łóż­kiem wid­niał wiel­ki napis ,,LIDER JE­DY­NYM DO­WÓD­CĄ". Tylko sala ape­lo­wa wy­da­wa­ła się nie­na­ru­szo­na, a nawet jako tako za­dba­na. – Zaraz – Gra­bow­ski mruk­nął do sie­bie tak cicho, że sto­ją­cy na stra­ży Lof­fler go nie usły­szał. – Kto dbał o tę pier­do­lo­ną salę, skoro resz­ta po­miesz­czeń wy­glą­da­ła jakby prze­je­chał po niej czołg? Już samo to, że ławki nie były wy­ła­ma­ne, a na pod­ło­dze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu świad­czy­ło o tym, że ktoś dbał tu o po­rzą­dek. I to nie­daw­no!

Mimo wszyst­ko zi­gno­ro­wał to na razie. Po­ku­sa zaj­rze­nia do akt była zbyt silna. Wró­cił do po­ko­ju do­wód­cy (na­zy­wał się jakoś tak śmiesz­nie, coś jak Sne­akers). Po chwi­li po­szu­ki­wań zna­lazł w prze­wró­co­nej, sta­lo­wej ko­mo­dzie z szu­flad­ka­mi do­szczęt­nie zwę­glo­ne akta. Za­klął jak szewc, ale zaraz do­strzegł gruby, lekko nad­pa­lo­ny ze­szyt w samym rogu szaf­ki. Usiadł na je­dy­nym oca­la­łym krze­śle, otwo­rzył go i za­czął kart­ko­wać, czy­ta­jąc co cie­kaw­sze frag­men­ty:

Wpis 399: Kar­na­ge'a nie ma już ty­dzień, oba­wiam się, że wy­szedł poza at­mos­fe­rę ochron­ną i zwy­czaj­nie się udu­sił. Dziw­ne, bo za­wsze wy­da­wał się bar­dzo in­te­li­gent­nym, choć nieco po­ryw­czym czło­wie­kiem. Te ba­da­nia, które pro­wa­dził… wszę­dzie mu­siał zaj­rzeć. Za­ło­żę się, że od­kryw­szy te ,,czar­ne skały'' we­wnątrz kra­te­rów (dzię­ki któ­rym mamy nasze wspa­nia­łe ,,morza'' po­ma­ga­ją­ce nam orien­to­wać się w te­re­nie) nie mógł się po­wstrzy­mać i po pro­stu po­szedł parę kro­ków za da­le­ko. At­mos­fe­ra koń­czy się do­kład­nie w po­ło­wie Morza Prze­si­leń, tam gdzie po­bie­rał prób­ki. Jak zwy­kle sam, taki to był z niego nie­uf­ny mruk. Mamy jed­nak o wiele więk­sze pro­ble­my niż zni­ka­ją­cy na­ukow­cy. Od dwóch dni łącz­ność z Zie­mią jest ze­rwa­na i co naj­gor­sze nie wiemy dla­cze­go! Lur­ski i Gra­wec­ki ba­da­li naszą an­te­nę już sześć razy i nie zna­leź­li żad­nych nie­pra­wi­dło­wo­ści. Je­dy­ne co stwier­dzi­li to ,,dziw­na ano­ma­lia blo­ku­ją­ca sy­gnał'' nie­zbyt to po­moc­ne…zwłasz­cza kiedy będę mu­siał wy­ja­śnić prze­ło­żo­nym, dla­cze­go nie skła­da­łem ra­por­tów o na­szym ,,pro­jek­cie''….(kilka wy­rwa­nych stron) … Ktoś kto wy­słał nas na tę wy­pra­wę, do­znał chyba chwi­lo­we­go za­ćmie­nia dając nam tylko czte­ry pi­sto­le­ty!!! Tu nie ma po­li­cji, sądów, wię­zień… jeśli się nad tym za­sta­no­wić to nie ma nawet prawa, bo wszel­kie usta­wy i kon­sty­tu­cje od­no­szą się do Ziemi. Re­spek­to­wa­no mnie jako do­wód­cę…przez dłuż­szy czas. Bez zmru­że­nia oka, bez pro­te­stów. Pełna akla­ma­cja. Tak było do czasu, aż No­wic­ki pod­niósł larum, że skoro na Ziemi pa­nu­je de­mo­kra­cja to tutaj też po­win­na. Nie je­stem ty­ra­nem, a nawet gdy­bym nim był, cięż­ko jest za­pa­no­wać nad roz­wście­czo­nym tłu­mem mając je­dy­nie czte­ry pi­sto­le­ty. Zgo­dzi­łem się na wy­bo­ry i to był po­czą­tek pro­ble­mów. Póź­niej od de­mo­kra­cji prze­szli­śmy już do peł­ne­go ega­li­ta­ry­zmu. Każdy robił co chciał, z kim chciał i kiedy chciał. Prze­wi­nę­ły się dwa mor­der­stwa, jedno za­gi­nię­cie (nie li­cząc Kar­na­ge'a) i nie­zli­czo­ne kra­dzie­że. Jako że ofi­cjal­nie nie spra­wu­ję już wła­dzy, po­zo­sta­ło mi je­dy­nie bier­nie się przy­glą­dać i mieć na­dzie­ję na lep­sze jutro.

 

Wpis 447: Pełna anar­chia jak mo­głem do tego do­pu­ścić? Moje oczy są już stare, ale widzą do­brze to, co się tu dzie­je. Prawo sil­niej­sze­go jest po­wszech­ne. Jeśli pa­nu­ją tu ja­kie­kol­wiek za­sa­dy, to są iście Tra­zy­ma­chow­skie, choć wąt­pię by ktoś tutaj oprócz mnie znał tego grec­kie­go fi­lo­zo­fa. Ja naj­chęt­niej wpro­wa­dził­bym ko­deks Ham­mu­ra­bie­go albo przy­naj­mniej przy­wró­cił po­rzą­dek. Jest jesz­cze kilku ludzi, któ­rzy myślą tak samo. Może nam się udać, mamy 2 pi­sto­le­ty.

 

Wpis 561: Chyba zo­sta­łem tylko ja, resz­ta zu­peł­nie zwa­rio­wa­ła, mor­du­ją star­szych i bez­bron­nych. Wczo­raj wi­dzia­łem, jak wy­cią­ga­li Gra­wec­kie­go z domu. On miał prze­cież 76 lat! Na razie ukry­wam się w ma­ga­zy­nach, przy­cho­dzą tu czę­sto po żyw­ność, ale jak na razie udaje mi się ich wy­ki­wać.

 

Wpis 601: Nie­sa­mo­wi­te!!! Kar­na­ge po­wró­cił! Po kilku mie­sią­cach jak on tego do­ko­nał? Nie miał żad­nych za­pa­sów, a teraz kro­czy dum­nie środ­kiem obozu. Chcia­łem go jakoś ostrzec o tym, co się tu wy­ra­bia, ale bałem się o swoje życie. Może on za­pro­wa­dzi jakiś po­rzą­dek.

 

Wpis 605: Nie­by­wa­łe! Mło­dzież wy­da­je się słu­chać Kar­na­ge'a, co wię­cej trak­tu­ją go jak bożka i na­zy­wa­ją ,,Li­de­rem''. – Pod­słu­cha­łem to kiedy dwóch wy­rost­ków o wło­sach bę­dą­cych ist­nym kosz­ma­rem dla każ­de­go fry­zje­ra wy­no­si­ło kar­to­ny z kon­cen­tra­ta­mi. Może jest jesz­cze na­dzie­ja…

 

Wpis 623: Tra­ge­dia! Nie wiem co robić, Kar­na­ge się zmie­nił, nie tylko nie za­prze­stał rzezi, ale po­sta­rał się o jej uroz­ma­ice­nie. Teraz, za­miast od razu za­bi­jać, łapią stra­ceń­ców i krzy­żu­ją na daw­nych słu­pach ener­ge­tycz­nych albo męczą w inny spo­sób. On sam uległ ja­kiejś dziw­nej me­ta­mor­fro­zie (czy to moż­li­we, żeby te jego ,,czar­ne skały'' miały na to wpływ?). Chwi­la­mi wy­da­je się, że jego ze­wnętrz­na po­wło­ka jest je­dy­nie ułudą, ilu­zją, ku­glar­ską sztucz­ką dla ma­lucz­kich, a pod nią kryje się coś dzi­kie­go, pier­wot­ne­go… i po­twor­ne­go. Mam wra­że­nie, że wie o mojej obec­no­ści i ce­lo­wo zo­sta­wia mnie przy życiu, abym cier­piał psy­chicz­ne ka­tu­sze. Sły­szę jego myśli. Inni chyba też, bo wy­peł­nia­ją jego po­le­ce­nia bez słowa. To już nie jest czło­wiek. Zwią­za­ła się z nim jakaś obca, pa­skud­na isto­ta. Po­cząt­ko­wo może nawet się z tego cie­szył, da­wa­ła mu nowe moż­li­wo­ści i ogrom­ną wie­dzę, gdyż zwie­dzi­ła wiele świa­tów i ga­lak­tyk (skąd o tym wiem???). Póź­niej po­wo­li ła­ma­ła go i przej­mo­wa­ła kon­tro­lę ży­wiąc się jego emo­cja­mi. Im były moc­niej­sze tym bar­dziej TO było wy­głod­nia­łe. Teraz Kar­na­ge nie jest isto­tą ludz­ką, jest…czymś wię­cej. Miesz­kań­cy srebr­ne­go globu ukłu­li na to wła­sne, jasne i pro­ste w prze­ka­zie okre­śle­nie: ,,Lider''. Nie je­stem spe­cem od bio­lo­gii, ale wy­glą­da na to, że to coś po­cho­dzą­ce z czar­nych skał z księ­ży­co­wych kra­te­rów zwią­za­ło się sym­bio­tycz­nie z Kar­na­ge'em i ży­wi­ło jego uczu­cia­mi. Nie­speł­nio­ne am­bi­cje, pasja… złość… taaak, przede wszyst­kim złość. Sły­sze, to w mojej gło­wie. Wiem to. Po co opo­wia­da mi swoją hi­sto­rię? Nie mam po­ję­cia. Spi­su­ję co się da w na­dziei, że ktoś to kie­dyś prze­czy­ta. Może TO też ma taką na­dzie­ję.

 

Wpis 635: Boje się. Na­praw­dę nic nie jest w sta­nie tego oddać. Myśl, że za chwi­lę mogą tu wpaść i mnie do­stać… lu­dzie to naj­gor­sze, naj­strasz­liw­sze po­two­ry we Wszech­świe­cie. Nikt i nic nie może im do­rów­nać w okru­cień­stwie. Cza­sa­mi czuję jakby roz­cią­ga­nie i dziw­ny ból mię­dzy kro­czem a od­by­tem. Trud­no to opi­sać, ale chcę wtedy wy­biec z ukry­cia i pod­dać się.

 

Wpis 642 : Prze­sta­łem się ukry­wać. Wszy­scy mają świa­do­mość mo­je­go ist­nie­nia. Są w jakiś nie­po­ję­ty spo­sób ze­spo­le­ni my­ślo­wo. Po­cząt­ko­wo to było strasz­ne. Nisz­czy­li wszyst­ko wokół, a prym wiódł w tym sam Kar­na­ge. Ma teraz taką siłę, że roz­ry­wa ścia­ny ze wzmoc­nio­ne­go two­rzy­wa ni­czym krnąbr­ny dzie­ciak ka­wał­ki pa­pie­ru. Póź­niej się uspo­ko­iło. Skoń­czył się SZAŁ, roz­po­czę­ło się STRO­JE­NIE. A skoro o tym mowa, to wiem już skąd wzię­ły się ,,dziw­ne ano­ma­lie'' blo­ku­ją­ce sy­gnał z Ziemi.

 

Wpis 645: Na­zi­ści przy nich to nie­sfor­ne ma­ło­la­ty. Ci lu­dzie, cho­ciaż w łach­ma­nach i z wi­docz­nym w oczach obłę­dem, są bar­dziej karni i od­da­ni niż nawet naj­więk­si fa­na­ty­cy re­li­gij­ni z Ziemi. Gdy­bym ich nie znał, my­ślał­bym że to jakaś im­pe­rial­na armia go­to­wa do pod­bo­ju ko­lej­nej pla­ne­ty. Może taki wła­śnie jest ich CEL. Wszy­scy wie­dzą o CELU i znają go. Tylko ja nie mogę go do­strzec. Zdra­dza­ją mi tylko tyle, ile chcą, bo nie je­stem GODNY. My­śląc o mnie lub ,,w moją stro­nę'' zwra­ca­ją się jakby do przed­mio­tu, cze­goś użyt­ko­we­go, zwie­rzę­cia po­cią­go­we­go czy ho­dow­la­ne­go. Je­stem ich za­baw­ką, na­rzę­dziem. Chcę pła­kać, ale nie mogę. Tłu­mią mój smu­tek. Mam się sku­pić i robić co do mnie na­le­ży. Je­stem jakby kro­ni­ka­rzem. Piszę, co karzą, ale cza­sem udaje mi się wy­rwać z tej zbio­ro­wej mo­gi­ły myśli i na­skro­bać coś tylko od sie­bie. Wtedy przy­cho­dzi ból. Tor­tu­ra cier­pie­nia. Mi­gre­ny, apa­tia, de­pre­sja… Każdy nerw krzy­czy, boli i pali. Sa­mo­oka­le­cze­nia, schi­zo­fre­nia, obłęd… je­dy­nym le­kar­stwem jest SŁU­CHAĆ i PRZE­KA­ZY­WAĆ. Wabić nowe ofia­ry, jeśli się po­ja­wią. Spo­wal­niać je sta­ry­mi sło­wa­mi utrwa­lo­ny­mi w dzien­ni­ku. Za­stra­szać, wpra­wiać w osłu­pie­nie, mamić. Czym jest siła, wy­szko­le­nie, broń w ob­li­czu nie­chę­ci do pod­ję­cia dzia­łań? Za­pa­dam się. Mój umysł nie wy­trzy­mu­je ich cię­ża­ru. Za­ła­mu­je się przy każ­dej pró­bie oporu. Praw­do­po­dob­nie będę żył do­pó­ki sam ze sobą nie skoń­czę. Wy­ko­rzy­sta­ją mnie i rzucą w kąt jak po­psu­tą za­baw­kę.

 

Wpis ostat­ni: Chyba prze­sta­łem im być po­trzeb­ny. Idą po mnie. Sły­szę kroki jed­no­cze­śnie przed bu­dyn­kiem i w swo­jej gło­wie. Nie cho­wam dzien­ni­ka; i tak wie­dzą gdzie jest. Je­że­li ktoś czyta moje za­pi­ski, pro­szę o jedno: po­wstrzy­maj to, do­pó­ki nie roz­prze­strze­ni­ło się dalej. Wy­sadź księ­życ, jeśli trze­ba. Niech Bóg ma nas w opie­ce.

Sła­wo­mir Gra­bow­ski wstał. Trzę­sły mu się ko­la­na. Odło­żył dzien­nik i po­pra­wił broń na pasku, w tym samym mo­men­cie, gdy usły­szał ło­skot przy wej­ściu.

– Lof­fler – za­wo­łał. Ale nie było od­po­wie­dzi.

Chwy­cił za ka­ra­bin i bez wa­ha­nia wy­szedł z po­ko­ju do­wód­cy pro­sto na ko­ry­tarz. Nie pa­ni­ko­wał. Był na nie­jed­nej woj­nie i wi­dział już wiele.

Szyb­kim kro­kiem prze­szedł po po­kry­tej ku­rzem pod­ło­dze i wyj­rzał zza rogu. Czte­rech wy­rost­ków ota­cza­ło za­krwa­wio­ne ciało Lof­fle­ra.

Jeden ciem­no­wło­sy i wy­so­ki trzy­mał nóż, po­zo­sta­li pałki zro­bio­ne z czę­ści ma­szyn i nóg od krze­seł. Nie po­wie­dzie­li ani słowa. No­żow­nik uśmiech­nął się tylko i trzech po­zo­sta­łych in­stynk­tow­nie rzu­ci­ło się na­przód.

Gra­bow­ski nie stra­cił głowy. Jako żoł­nierz umiał się opa­no­wać w cza­sie kry­zy­su. Jedną serią sko­sił trzech na­cie­ra­ją­cych. Zanim wy­ce­lo­wał w czwar­te­go, z przed­ra­mie­nia ster­czał mu rzeź­nic­ki nóż z czar­ną rącz­ką, któ­rym przed se­kun­dą ci­snął ciem­no­wło­sy. Nie przej­mu­jąc się tym, Gra­bow­ski wy­ce­lo­wał w mło­de­go mor­der­cę i strze­lał, aż skoń­czy­ły mu się na­bo­je w ma­ga­zyn­ku.

Gdy no­żow­nik padł, bęb­niąc no­ga­mi o pod­ło­gę w przed­śmiert­nym tańcu, Gra­bow­ski prze­ła­do­wał, wyjął ostroż­nie nóż, przy­kła­da­jąc do rany opa­tru­nek bę­dą­cy czę­ścią stan­dar­do­we­go wy­po­sa­że­nia żoł­nie­rza i pro­wi­zo­rycz­nie za­ban­da­żo­wał ranę. Ledwo się z tym upo­rał, a już usły­szał krzy­ki z ze­wnątrz.

Prze­sko­czył nad cia­łem Lof­fle­ra no­tu­jąc sobie w pa­mię­ci, że trze­ba bę­dzie po niego wró­cić i oddać mu wszyst­kie ho­no­ry. Do­biegł do ge­ne­ra­to­ra at­mos­fe­ry i już wi­dział, co prze­ra­zi­ło resz­tę.

Stali w kręgu, ple­ca­mi do sie­bie z ka­ra­bi­na­mi go­to­wy­mi do strza­łu. Wokół nich ze wszyst­kich stron nad­cho­dzi­li miesz­kań­cy sta­cji. Głów­nie dzie­ci i mło­dzież z bladą, wy­nisz­czo­ną skórą, która po­wle­ka­ła wy­chu­dzo­ne, ko­ści­ste ciała ni­czym per­ga­min. W ich oczach palił się dziw­ny żar, jakby wie­dzie­li o spra­wach nie­prze­zna­czo­nych dla śmier­tel­nych. Każdy z nich miał na czę­ści swo­je­go ciała czar­ną na­rośl (to zwią­za­ło się sym­bio­tycz­nie) fa­lu­ją­cą dziw­nie w rytm ich kro­ków. W dło­niach trzy­ma­li pry­mi­tyw­ną broń. Noże, sta­lo­we pręty, dawne na­rzę­dzia, a na ich twa­rzach ma­lo­wał się wyraz tę­pe­go, pry­mi­tyw­ne­go okru­cień­stwa. Nie od­zy­wa­li się (w trak­cie prze­mia­ny stra­ci­li mowę), ale widać było, że po­ja­wie­nie się ob­cych spra­wi­ło im nie­ma­łą fraj­dę.

Pierw­szy nie zdzier­żył Popov. Wrza­snął i za­czął strze­lać, nie­mal zmia­ta­jąc chłop­ca (po­two­ra) dźwi­ga­ją­ce­go ogrom­ny młot. Resz­ta po­szła za jego przy­kła­dem, ale na­past­ni­ków było zbyt wielu.

Młoda, na oko naj­wy­żej szes­na­sto­let­nia dziew­czy­na wy­cią­gnę­ła Ne­we­die­va z kręgu i ci­snę­ła nim o żel­be­to­no­wy słup ni­czym szma­cia­ną lalką. Dok­tor nauk bo­ta­nicz­nych osu­nął się po nim, zo­sta­wia­jąc krwa­wą smugę (ciem­no­czer­wo­ny spray).

Na widok tego Żu­jec­ka stra­ci­ła głowę. Upu­ści­ła ka­ra­bin i za­czę­ła biec na oślep, wyjąc jak ranne zwie­rzę. Znik­nę­ła w kłę­bo­wi­sku ciał tu­byl­ców, któ­rzy ją opa­dli.

Gra­bow­ski otrzą­snął się z szoku i sam za­czął strze­lać do­pó­ki, wy­so­ki, ja­sno­wło­sy osi­łek nie do­sko­czył do niego z nie­mal sze­ściu me­trów, wy­ry­wa­jąc mu broń i oba­la­jąc go na zie­mię. Po­ło­wę pra­we­go po­licz­ka miał po­kry­tą czar­nym, pa­skud­nym osa­dem. Wy­cią­gnął przed sie­bie blade, po­skrę­ca­ne ręce i za­ci­snął dło­nie na szyi żoł­nie­rza. Gra­bow­ski w de­spe­ra­cji wy­szarp­nął lewą ręką pi­sto­let i wpa­ko­wał mło­dzień­co­wi czte­ry po­ci­ski pro­sto w twarz. Strzą­snął go z sie­bie z obrzy­dze­niem i rzu­cił się do uciecz­ki, pa­trząc je­dy­nie prze­lot­nie na wy­be­be­szo­ne­go Po­po­va.

– Je­stem de­zer­te­rem, pie­przo­nym de­zer­te­rem. – Po­my­ślał, ale tylko przez chwi­lę.

Dy­sząc i char­cząc, do­biegł do ruin daw­nych ba­ra­ków nie­mal czu­jąc na ple­cach od­de­chy ści­ga­ją­cych go dzie­ci (po­two­rów), gdy nagle w jego gło­wie roz­legł się głos mocny i nie­zno­szą­cy sprze­ci­wu: Zo­staw­cie ostat­nie­go, on na­le­ży do mnie!

Dzie­ci wy­co­fa­ły się szyb­ko i bez sprze­ci­wu rzu­ca­jąc je­dy­nie po­nu­re spoj­rze­nia na nie­do­szłą zdo­bycz. Gra­bow­ski ro­zej­rzał się, ale nie zo­ba­czył ni­ko­go. Czuł, jak mija pierw­szy szok i po­wo­li opa­no­wu­je go strach. Nie taki zwy­czaj­ny, gdy boimy się cze­goś, co ma na­stą­pić jak pój­ścia do den­ty­sty czy za­strzy­ku. To był naj­pa­skud­niej­szy z lęków, tor­tu­ra ocze­ki­wa­nia i nie­wie­dzy co sta­nie się za chwi­lę (przej­mo­wa­ła kon­tro­lę, ży­wiąc się jego emo­cja­mi).

– Nie! – wy­krzyk­nął. Nie będę taki jak oni, nie boje się! – Ale wie­dział, że to tylko puste słowa nie­ma­ją­ce związ­ku z rze­czy­wi­sto­ścią. Nogi mu zmię­kły, wnętrz­no­ści wiły się jak węże. W uszach miał nie­przy­jem­ny pisk, jakby ze­psu­te­go te­le­wi­zo­ra (im były moc­niej­sze tym bar­dziej TO było wy­głod­nia­łe).

W cza­sie gdy tak stał bez­bron­ny, nie­osło­nię­ty na obcej ziemi czar­ny cień opadł na niego i zanim uj­rzał naj­strasz­niej­sze­go stwo­ra w swoim życiu, był już w matni, ople­cio­ny pa­skud­ny­mi mac­ka­mi, które przy­wie­ra­ły do jego skóry.

– Ko­lej­ne dziec­ko księ­ży­ca na­ro­dzi­ło się – wy­chry­piał stwór o na wpół ludz­kiej, na wpół zwie­rzę­cej twa­rzy.

***

Dzie­ci ze­bra­ły się w sali ape­lo­wej. Więk­szość z nich już dawno utra­ci­ła czło­wie­czeń­stwo, ale nie­któ­re po cichu ża­ło­wa­ły Gra­bow­skie­go, który stał w pierw­szym rzę­dzie i dzie­lił ich los. Na pod­wyż­sze­niu stał Lider. Nie­gdyś John Kar­na­ge, wy­so­kiej klasy ba­dacz, teraz spo­wi­ty mro­kiem wrak czło­wie­ka, przez któ­re­go prze­ma­wia obca cy­wi­li­za­cja:

– Stało się. Prę­dzej czy póź­niej ktoś mu­siał nas od­kryć. Ży­li­śmy wiele lat, przy­go­to­wu­jąc się do zej­ścia na Zie­mię. Teraz mamy sta­tek, który nam to umoż­li­wi. Je­ste­śmy pra­sta­rzy. Dry­fo­wa­li­śmy w ko­smo­sie od za­ra­nia dzie­jów na me­te­orach jako nie­groź­na forma życia. Po­dró­żu­jąc w naj­dal­sze za­kąt­ki Świa­ta ewo­lu­owa­li­śmy i na­uczy­li­śmy się od in­nych ras okru­cień­stwa, prze­mo­cy i nie­go­dzi­wo­ści. Je­ste­śmy od­bi­ciem tego, co drze­mie w ser­cach ,,cy­wi­li­zo­wa­nych''. Teraz na­de­szła pora, aby­śmy im te serca wy­dar­li i za­adap­to­wa­li ich pla­ne­ty do na­szych po­trzeb. Zie­mia to ide­al­ny po­czą­tek. Żadna znana nam do­tych­czas rasa nie prze­ja­wia­ła tak wiel­kiej agre­sji i nie­na­wi­ści do swo­je­go ga­tun­ku. Przez lata za­nie­czysz­cza­li swoje wody i po­wie­trze, spra­wia­jąc, że wa­run­ki tam pa­nu­ją­ce sprzy­ja­ją nam. Przy­bierz­cie maski, bra­cia, i ru­szaj­cie na pod­bój. Gdy Zie­mia­nie upad­ną, zbu­du­je­my na ich pro­chach i zglisz­czach wła­sny, do­sko­na­ły ład.

Obcy za­czę­li przy­bie­rać ludz­kie formy. Czar­ne na­ro­śle nikły, za­ka­mu­flo­wa­ne i ukry­te we­wnątrz ciał. Świat po­now­nie mógł uj­rzeć twarz Johna Kar­na­gea. Twarz za­gła­dy.

 

Koniec

Komentarze

Cał­kiem cie­ka­we :) 

Kiedy tak szli, po­śród sta­rych szcząt­ków mło­dej cy­wi­li­za­cji [+,]za­czął wkra­dać się mię­dzy nich strach.

 

Nie­opo­dal Żu­jec­ka prze­sta­ła się za­sta­na­wiać[+,] co spo­wo­do­wa­ło awa­rię łącz­no­ści.

Ten naj­wyż­szy bu­dy­nek, jeśli można go tak na­zwać [+,]był nie­gdyś cen­trum do­wo­dze­nia.

 

Wejdę tam i po­szpe­ram w ak­tach [+,]moż­li­we, że dzię­ki temu do­wie­my się, co tu za­szło i bę­dzie­my mogli się wy­nieść z po­czu­ciem speł­nio­ne­go obo­wiąz­ku.

Ale naj­le­piej zro­bić z tego moż­li­we nowe zda­nie. 

 

Mimo wszyst­ko zi­gno­ro­wał to na razie. Po­ku­sa zaj­rze­nia do akt była zbyt silna. Wró­cił do po­ko­ju do­wód­cy (na­zy­wał się jakoś tak śmiesz­nie, coś jak Sne­akers). Po chwi­li po­szu­ki­wań zna­lazł w prze­wró­co­nej, sta­lo­wej ko­mo­dzie z szu­flad­ka­mi do­szczęt­nie zwę­glo­ne akta.

 

Piszę, co karzą, ale cza­sem udaje mi się wy­rwać z tej zbio­ro­wej mo­gi­ły myśli i na­skro­bać coś tylko od sie­bie.

Autor kro­ni­ki wy­da­wał się oczy­ta­ną osobą, więc nie po­wi­nien po­peł­niać ta­kich błę­dów.

 

Gra­bow­ski jesz­cze nie wie­dział, że od­strze­le­nie sobie dupy to naj­lep­sze co może ich spo­tkać. – nisz­czysz na­strój tym zda­niem

,,dziw­na ano­ma­lia blo­ku­ją­ca sy­gnał'' nie­zbyt to po­moc­ne…zwłasz­cza kiedy będę mu­siał wy­ja­śnić prze­ło­żo­nym, dla­cze­go nie skła­da­łem ra­por­tów o na­szym ,,pro­jek­cie''….(kilka wy­rwa­nych stron) … Ktoś kto wy­słał nas na tę wy­pra­wę, do­znał chyba chwi­lo­we­go za­ćmie­nia dając nam tylko czte­ry pi­sto­le­ty!!! Tu nie ma po­li­cji, sądów, wię­zień… jeśli się nad tym za­sta­no­wić to nie ma nawet prawa, bo wszel­kie usta­wy i kon­sty­tu­cje od­no­szą się do Ziemi. Re­spek­to­wa­no mnie jako dowódcę…przez dłuż­szy czas – za mało lub za dużo spa­cji i tak parę razy póź­niej

Wpis 635: Boje się – ogo­nek przy “e”

 

Wcią­ga­ją­ce i na­pi­sa­ne tak, że nie wia­do­mo kiedy na­stał ko­niec. Chciał­bym się tro­chę wię­cej do­wie­dzieć o ta­jem­ni­czej rasie ob­cych – dla­cze­go tak nagle się zmie­ni­li, dla­cze­go aku­rat na­uczy­li się prze­mo­cy i agre­sji? I mam wra­że­nie, że to nie ko­niec opo­wia­da­nia, że to je­dy­nie frag­ment cze­goś więk­sze­go.

F.S

Wiem, że to nie SF, ale i tak mia­łam pro­blem z za­wie­sze­niem nie­wia­ry. Zgrzy­ta­ła mi at­mos­fe­ra na Księ­ży­cu (wy­da­je mi się, że Luna za cien­ka w uszach, żeby utrzy­mać at­mos­fe­rę), a jesz­cze bar­dziej in­for­ma­cja, że nagle się ucina. A co z dy­fu­zją?

Sam po­mysł nie na­le­ży do ja­kichś sza­leń­czo no­wa­tor­skich.

Masz tro­chę li­te­ró­wek i in­ter­punk­cja szwan­ku­je.

Miesz­kań­cy srebr­ne­go globu ukłu­li na to wła­sne

Na­pi­sa­ła­bym Srebr­ny Glob du­ży­mi li­te­ra­mi. To w końcu nazwa wła­sna. Sprawdź w słow­ni­ku, co zna­czy ukłuć.

Piszę, co karzą

Ojjj. Kara fak­tycz­nie się na­le­ży.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Pi­szesz, że to stare opo­wia­da­nie, więc za­sta­na­wiam się, dla­cze­go po­ka­za­łeś je w nie­peł­nym kształ­cie, z bra­ka­mi w tre­ści, z nie­wy­ja­śnio­ny­mi spra­wa­mi, z nie­do­po­wie­dze­nia­mi? In­ny­mi słowy – mam za­strze­że­nia po­dob­ne do tych, o któ­rych na­pi­sał Fo­lo­in.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

 

– Idzie­my po­wo­li i spo­koj­nie – Głos Gra­bow­skie­go… – Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi.

Nadal nie za­wsze po­praw­nie za­pi­su­jesz dia­lo­gi.

 

Głos Gra­bow­skie­go roz­le­gał się do­no­śnie wśród srebr­nych pust­ko­wi. – Czy było wię­cej niż jedno pust­ko­wie, na któ­rym roz­le­gał się głos?

 

ko­lo­nie za­ło­żo­no kil­ka­dzie­siąt lat temu i bę­dzie­my mieli do czy­nie­nia co naj­wy­żej z daw­ny­mi po­tom­ka­mi za­ło­ży­cie­li. – Po­wtó­rze­nie.

Czy koń­ców­ka zda­nia nie po­win­na brzmieć: …bę­dzie­my mieli do czy­nie­nia co naj­wy­żej z po­tom­ka­mi daw­nych za­ło­ży­cie­li.

 

Dzi­wie się, że cię z nami wy­sła­no… – Li­te­rów­ka.

 

w kie­run­ku daw­ne­go przy­czół­ka ba­daw­czo – ko­lo­ni­za­tor­skie­go. – …w kie­run­ku daw­ne­go przy­czół­ka ba­daw­czo-ko­lo­ni­za­tor­skie­go.

 

takie jak: ,, WY­ZWO­LE­NIE'' – Zbęd­na spa­cja po otwar­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

To nie zo­sta­ło wy­sa­dzo­ne…tylko wy­rwa­ne. – Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Lof­fler wska­zał jej głów­ną an­te­nę przy­gnie­cio­ną gru­zem i ka­wał­ka­mi muru. – Ka­wał­ki muru to też gruz. 

 

Nad roz­pru­tym łóż­kiem wid­niał wiel­ki napis… – Można roz­pruć ma­te­rac, po­ściel, ale jak można roz­pruć łóżko?

 

a na pod­ło­dze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu świad­czy­ło o tym… – Ra­czej: …a na pod­ło­dze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet brak kurzu świad­czy­ł o tym

 

Za­klął jak szewc, ale zaraz do­strzegł gruby, lekko nad­pa­lo­ny ze­szyt w samym rogu szaf­ki. Usiadł na je­dy­nym oca­la­łym krze­śle, otwo­rzył go i za­czął kart­ko­wać… – Tego krze­sła otwo­rzył i kart­ko­wał?

Ze zda­nia wy­ni­ka, że ze­szyt cią­gle leży w rogu szaf­ki.

Pro­po­nu­ję: Za­klął jak szewc, ale do­strzegłszy w rogu szaf­ki gruby, lekko nad­pa­lo­ny ze­szyt, wziął go i usiadł­szy na je­dy­nym oca­la­łym krze­śle, otwo­rzył i za­czął kart­ko­wać

 

otwo­rzył go i za­czął kart­ko­wać, czy­ta­jąc co cie­kaw­sze frag­men­ty… – Skąd wie­dział, które frag­men­ty są cie­kaw­sze od in­nych, skoro do­pie­ro co zna­lazł ze­szyt?

 

dla­cze­go nie skła­da­łem ra­por­tów o na­szym ,,pro­jek­cie''…. – Po wie­lo­krop­ku nie sta­wia się krop­ki.

 

… Ktoś kto wy­słał nas na tę wy­pra­wę… – Zbęd­ny wie­lo­kro­pek na po­cząt­ki zda­nia.

 

Re­spek­to­wa­no mnie jako do­wód­cę…przez dłuż­szy czas. – Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

cięż­ko jest za­pa­no­wać nad roz­wście­czo­nym tłu­mem mając je­dy­nie czte­ry pi­sto­le­ty. – …trud­no jest za­pa­no­wać nad roz­wście­czo­nym tłu­mem, mając je­dy­nie czte­ry pi­sto­le­ty.

 

Prze­wi­nę­ły się dwa mor­der­stwa, jedno za­gi­nię­cie (nie li­cząc Kar­na­ge'a) i nie­zli­czo­ne kra­dzie­że. – Jak prze­wi­ja­ją się mor­der­stwa, za­gi­nię­cia i kra­dzie­że?

Pro­po­nu­ję: Po­peł­nio­no dwa mor­der­stwa, zda­rzy­ło się jedno za­gi­nię­cie (nie li­cząc Kar­na­ge'a) i nie­zli­czo­ne kra­dzie­że.

 

On sam uległ ja­kiejś dziw­nej me­ta­mor­fro­zie… – Li­te­rów­ka.

 

Teraz Kar­na­ge nie jest isto­tą ludz­ką, jest…czymś wię­cej. – Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku.

 

Sły­sze, to w mojej gło­wie. – Li­te­rów­ka.

 

Boje się. – Li­te­rów­ka.

 

Chwy­cił za ka­ra­bin i bez wa­ha­nia wy­szedł z po­ko­ju… – Chwy­cił ka­ra­bin i bez wa­ha­nia wy­szedł z po­ko­ju

 

do­sko­czył do niego z nie­mal sze­ściu me­trów, wy­ry­wa­jąc mu broń i oba­la­jąc go na zie­mię. – Czy wszyst­kie za­im­ki są nie­zbęd­ne?

 

Nie będę taki jak oni, nie boje się! – Li­te­rów­ka.

 

Świat po­now­nie mógł uj­rzeć twarz Johna Kar­na­gea. – Wcze­śniej pi­sa­łeś: Kar­na­ge'a.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Opo­wia­da­nie jest stare, ale od­świe­ży­łem je i prze­ro­bi­łem w becie. Moim zda­niem jest cie­ka­we i wcią­ga­ją­ce wła­śnie dzię­ki temu, że jest wiele nie­do­po­wie­dzeń oraz nie­wy­ja­śnio­nych spraw i czy­tel­nik musi użyć wy­obraź­ni żeby sa­me­mu do­po­wie­dzieć sobie pewne rze­czy. Nie je­stem zwo­len­ni­kiem tek­stów, w któ­rych mamy wszyst­ko wy­ja­śnio­ne czar­no na bia­łym. Inna spra­wa, że praw­do­po­dob­nie to opo­wia­da­nie bę­dzie czę­ścią cze­goś tro­chę więk­sze­go. Księ­życ wydał mi się lo­gicz­ny, po­nie­waż skoro były to pierw­sze próby życia poza Zie­mią to w razie czego le­piej te próby prze­pro­wa­dzić jak naj­bli­żej Ziemi. W mo­men­cie kiedy do­wia­du­je­my się o od­cię­ciu łącz­no­ści z Księ­ży­cem w dzien­ni­ku bra­ku­je kilku kar­tek. Bra­ku­je ich po­nie­waż za­miast wy­ja­śniać dla­cze­go w żaden spo­sób nie da się ko­mu­ni­ko­wać na linii Zie­mia – Księ­życ po pro­stu zmu­szam czy­tel­ni­ka żeby przy­jął to na wiarę(albo sam sobie do­po­wie­dział co na tych wy­rwa­nych kart­kach było). Nie ma łącz­no­ści i ko­niec:)

 

Nie cze­piam się wy­rwa­nych kar­tek i braku łącz­no­ści. Cho­ciaż, mogli chyba ko­mu­ni­ko­wać się za po­mo­cą świa­tła? Naj­bar­dziej zgrzy­ta­ła mi at­mos­fe­ra na Księ­ży­cu. Nie chro­nio­na żadną ko­pu­łą, tylko tak po pro­stu, bez wy­ja­śnień, obec­na.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Opo­wieść nie po­rwa­ła mnie, nie­ste­ty. Choć zwy­kle nie zwra­cam uwagi na takie rze­czy, mnie też za­sta­no­wi­ła ta at­mos­fe­ra na Księ­ży­cu, która nagle się “koń­czy”.

Wy­da­rze­nia są po­da­ne bar­dzo ło­pa­to­lo­gicz­nie, a przez to nie­cie­ka­wie, w tych wpi­sach w dzien­ni­ku. Ge­ne­ral­nie te wpisy nie wy­da­ją mi się na­tu­ral­ne/wia­ry­god­ne (póź­niej­sze można wy­ja­śnić “opę­ta­niem” przez isto­tę, ale wcze­śniej­szych nie). Bo­ha­te­rów nie mamy oka­zji po­znać ani po­lu­bić, więc też trud­no im ki­bi­co­wać.

Z tech­ni­ka­liów – w wy­ko­na­niu tra­fi­ło się tro­chę błę­dów in­ter­punk­cyj­nych i li­te­ró­wek, a błąd or­to­gra­ficz­ny (”Piszę, co karzą“) stra­szy.

Do­świad­cze­nie uczy, że od­ku­rza­nie na­praw­dę sta­rych tek­stów nie po­pła­ca. Le­piej jest dany po­mysł, jeśli już, na­pi­sać cał­kiem od nowa, niż pró­bo­wać ra­to­wać to, co już zo­sta­ło na­pi­sa­ne.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Pięć uzbro­jo­nych po­sta­ci wy­sia­dło ze stat­ku szyb­ko i spraw­nie, wy­ćwi­czo­nym ma­new­rem zaj­mu­jąc wokół niego do­god­ne po­zy­cje. Sami ochot­ni­cy, z róż­nych po­wo­dów pchnię­ci do opusz­cze­nia ro­dzi­mej pla­ne­ty. ← taki po­czą­tek, na­pi­sa­no nieco kan­cia­sto, wy­ma­ga dwu­krot­ne­go prze­czy­ta­nia, żeby jako tako brzmiał. To nie jest dobre.

 

– Idzie­my po­wo­li i spo­koj­nie – Ggłos Gra­bow­skie­go roz­le­gał się do­no­śnie wśród srebr­nych pust­ko­wi.

 

Gdzie­nie­gdzie z piasz­czy­ste­go pod­ło­ża wy­ła­nia­ły się Cyc­la­men pur­pu­ra­scens, na Ziemi rzad­kie i ob­ję­te ochro­ną, tutaj były wszę­dzie w za­się­gu wzro­ku. ← to nie ma naj­mniej­sze­go sensu. Albo gdzie­nie­gdzie je widać, albo są wszę­dzie

 

wszyst­ko wie­dzą­cy ← wszyst­ko­wie­dzą­cy 

 

Po­chód za­my­kał Popov(+,) bacz­nie ob­ser­wu­ją­cy tyły(+,) jakby nagle miały ich za­ata­ko­wać

 

Kiedy tak szli, po­śród sta­rych szcząt­ków mło­dej cy­wi­li­za­cji(+,) za­czął wkra­dać się mię­dzy nich strach.

 

Ten naj­wyż­szy bu­dy­nek, jeśli można go tak na­zwać(+,) był nie­gdyś cen­trum do­wo­dze­nia.

 

Resz­ta cze­kaj­cie tutaj i pod żad­nym po­zo­rem się nie od­da­laj­cie. ← źle to brzmi, nie można zwró­cić się wo­ła­czem: resz­ta, to po­win­no być: resz­ta niech czeka tutaj…

 

że od­strze­le­nie sobie dupy to naj­lep­sze(+,) co może ich spo­tkać.

 

Ob­łu­pa­ne ścia­ny, po­ła­ma­ne stoły. Część la­bo­ra­to­ryj­na – znisz­czo­na. Ma­ga­zy­ny – przed sa­my­mi drzwia­mi za­wa­lił się strop, unie­moż­li­wia­jąc wej­ście. Kwa­te­ra do­wód­cy – zde­wa­sto­wa­na. ← krop­ki za­miast prze­cin­ków, ina­czej zu­peł­nie nie­czy­tel­ne

 

Już samo to, że ławki nie były wy­ła­ma­ne, a na pod­ło­dze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu(+,) świad­czy­ło o tym

 

Wpis ostat­ni: Chyba prze­sta­łem im być po­trzeb­ny. Idą po mnie. Sły­szę kroki jed­no­cze­śnie przed bu­dyn­kiem i w swo­jej gło­wie. Nie cho­wam dzien­ni­ka; i tak wie­dzą gdzie jest. Je­że­li ktoś czyta moje za­pi­ski, pro­szę o jedno: po­wstrzy­maj to, do­pó­ki nie roz­prze­strze­ni­ło się dalej. Wy­sadź księ­życ, jeśli trze­ba. Niech Bóg ma nas w opie­ce.

Sła­wo­mir Gra­bow­ski wstał. ← przy­da­ła­by się wi­docz­na prze­rwa po­mię­dzy wpi­sem a tek­stem

 

Wpa­dek w dzien­ni­ku nie mam siły po­pra­wiać. Uznaj­my, że autor mógł tak pisać.

 

Prze­sko­czył nad cia­łem Lof­fle­ra(+,) no­tu­jąc sobie w pa­mię­ci, że trze­ba bę­dzie po niego wró­cić i oddać mu wszyst­kie ho­no­ry.

 

Stali w kręgu, ple­ca­mi do sie­bie(+,) z ka­ra­bi­na­mi go­to­wy­mi do strza­łu.

 

– Je­stem de­zer­te­rem, pie­przo­nym de­zer­te­rem. – Po­my­ślał, ale tylko przez chwi­lę. ← Je­stem de­zer­te­rem (…), po­my­ślał albo Je­stem de­zer­te­rem (…) – po­my­ślał, ale nie tak jak jest

 

Dzie­ci wy­co­fa­ły się szyb­ko i bez sprze­ci­wu(+,) rzu­ca­jąc je­dy­nie po­nu­re spoj­rze­nia na nie­do­szłą zdo­bycz.

 

Nie taki zwy­czaj­ny, gdy boimy się cze­goś, co ma na­stą­pić jak pój­ścia do den­ty­sty czy za­strzy­ku.

 

To tylko nie­któ­re wpad­ki, wy­ła­pa­ne prze­ze mnie. Fa­bu­ła cie­ka­wa, ale kwe­stie tech­nicz­ne psują po­ten­cjał. Po­do­ba mi się twój spo­sób two­rze­nia zdań i czę­ści opi­sów, jest dość ory­gi­nal­ny. Wpisy w dzien­ni­ku mnie także się nie po­do­ba­ły. Poza tym zga­dzam się z za­rzu­ta­mi po­przed­ni­ków.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka