- Opowiadanie: Kurtz - Oto listonosz

Oto listonosz

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Oto listonosz

Czy­ta­cie te kry­mi­na­ły Jo­na­tha­na Kel­ler­ma­na? Coś wam po­wiem, facet gówno wie o mu­zy­ce. Wszy­scy po­pa­prań­cy i wy­ko­le­jeń­cy z jego ksią­żek słu­cha­ją Se­pul­tu­ry. Uprze­dze­nia mu­zycz­ne to coś gor­sze­go niż ra­sizm, niż nie­to­le­ran­cja wobec osób o innej orien­ta­cji sek­su­al­nej – za coś ta­kie­go po­win­no się pa­ko­wać kulkę w tył głowy bez ostrze­że­nia.

Zresz­tą o co mu cho­dzi z tą Se­pul­tu­rą? Chce­cie cze­goś na­praw­dę po­krę­co­ne­go? Po­słu­chaj­cie Me­shug­gah.

Rano le­cia­ło u mnie „Catch 33”. Zja­dłem lek­kie śnia­da­nie i wy­pi­łem her­ba­tę. Sta­ran­nie się ogo­li­łem – w moim za­wo­dzie twarz jest nie­zwy­kle ważna, liczy się od­po­wied­nia pre­zen­cja. Potem usia­dłem w fo­te­lu i wy­pa­li­łem pa­pie­ro­sa. Rano sta­ram się nie spie­szyć, lubię mo­no­to­nię tych sa­mych, do­brze zna­nych czyn­no­ści.

Z mo­je­go domu do pocz­ty jest nie­da­le­ko, więc prze­sze­dłem ten ka­wa­łek na pie­cho­tę. Nie­na­wi­dzę smro­du au­to­bu­sów. I tych ludzi pcha­ją­cych się na cie­bie z każ­dej stro­ny.

Przy wej­ściu spo­tka­łem mo­je­go przy­ja­cie­la, Prze­mka. Uści­snę­li­śmy sobie ręce.

– Słu­chaj – po­wie­dział – mam kartę do cie­bie.

– Do mnie? – Zdzi­wi­łem się. – Kto miał­by do mnie pisać?

– Szewc bez butów cho­dzi, co nie? – Po­kle­pał mnie po ra­mie­niu. – Wy­sła­ła ci ją ta mała blon­dyn­ka, ta co jej mąż jeź­dzi na ti­rach i śle jej te prze­ka­zy pie­nięż­ne, ko­ja­rzysz?

– Skąd wiesz? Chyba tego nie czy­ta­łeś?

– Nie, nie, oczy­wi­ście że nie. Zresz­tą to tylko kart­ka z ży­cze­nia­mi świą­tecz­ny­mi. Nie ma tam ni­cze­go ta­kie­go… Ale wiesz, myślę że ona jest na cie­bie na­pa­lo­na. Far­ciarz.

Wy­rwa­łem mu kartę z ręki.

– Wo­lał­bym, żebyś nie czy­tał mojej ko­re­spon­den­cji.

– Jasne, jasne. A, wła­śnie… muszę cię uprze­dzić, mamy nie­złą aferę. Wy­obraź sobie, że do listu do jed­nej sta­rusz­ki od jej ko­cha­ją­ce­go syna, ktoś wsa­dził zdję­cie na któ­rym ten syn ubra­ny w skó­rza­ny gor­set cią­gnie druta ja­kie­muś gru­ba­so­wi. Sta­rusz­ka z miej­sca wy­ki­to­wa­ła. Mo­żesz mieć kło­po­ty, ma być śledz­two w tej spra­wie, a to było w twoim re­jo­nie.

Mach­ną­łem ręką.

– Ja tylko do­star­czam listy. Nie ob­cho­dzi mnie, co jest w środ­ku.

 

Prze­mek jak zwy­kle prze­sa­dził. Było tro­chę ha­ła­su, bo lu­dzie lubią po­ga­dać o ta­kich rze­czach, żeby uroz­ma­icić sobie czymś nudny dzień. Jed­nak wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że po pro­stu jakiś na­ćpa­ny pa­lant przez po­mył­kę wsa­dził w ko­per­tę z li­stem do ma­mu­si zdję­cie, które miał wy­słać zna­jo­me­mu z ser­wi­su rand­ko­we­go.

Mimo to mu­sia­łem iść na dy­wa­nik do na­czel­ni­ka.

– Panie Jurku… – za­czął, uważ­nie lu­stru­jąc mnie zza swo­ich sta­ro­świec­kich bi­no­kli. – Ja tylko chcę znać pana opi­nię… Krążą dziw­ne plot­ki… Czy sądzi pan, że by­ło­by moż­li­we, żeby któ­ryś z na­szych pra­cow­ni­ków otwie­rał i czy­tał cudze listy?

– Myśli pan, że pra­cu­je tu ktoś, kto tego nie robi? – za­py­ta­łem. – Jaki miał­by być inny powód tkwie­nia w tej bez­na­dziej­nej dziu­rze?

Na jego czole po­ja­wi­ły się dwie grube żyłki, wy­glą­da­ło to tak, jakby pod skórą peł­za­ły mu dżdżow­ni­ce.

– Ha­ha­ha, panie na­czel­ni­ku, ale pan miał minę. Jak można w ogóle coś ta­kie­go po­dej­rze­wać? Pry­wat­ność ko­re­spon­den­cji to rzecz świę­ta. Oczy­wi­ście, że nikt z na­szych pra­cow­ni­ków nigdy nie otwie­ra cu­dzych li­stów. To jakaś bzdu­ra, ko­lej­na próba oczer­nie­nia na­szej sza­cow­nej in­sty­tu­cji.

Po­ki­wał głową. Dżdżow­ni­ce z czoła znik­nę­ły.

– Cie­szę się, że mamy takie same po­glą­dy na tę spra­wę – po­wie­dział i nie­dba­łym ge­stem dał mi znać, żebym sobie po­szedł.

 

Potem już wszyst­ko prze­bie­ga­ło jak co dzień. Wy­sze­dłem z pocz­ty i uda­łem się do mojej skryt­ki, gdzie pod­mie­ni­łem torbę na inną, z li­sta­mi które przy­go­to­wa­łem po­przed­nie­go dnia. Ra­dość z roz­no­sze­nia nie była zbyt wiel­ka. Ci wszy­scy lu­dzie na­praw­dę nie mają sobie nic cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia. Nie ma już kul­tu­ry epi­sto­lar­nej. Pi­su­ją do sie­bie naj­wy­żej jacyś sta­rzy pier­dzie­le i to też naj­czę­ściej w stylu: „Sza­now­ny Panie, nie­ste­ty nie mogę w tej chwi­li sko­rzy­stać z Pań­skie­go za­pro­sze­nia. Pro­sta­ta strasz­nie daje mi się we znaki. Jed­nak gdyby ze­chciał był Pan od­wie­dzić mnie kie­dyś…”, a za pół roku: „Ser­decz­nie dzię­ku­je za za­pro­sze­nie, jed­nak he­mo­ro­idy nie po­zwa­la­ją mi w tej chwi­li na od­wie­dze­nie Pana. Z wy­ra­za­mi sza­cun­ku…”. Pod­nie­ca­ją­cy list mi­ło­sny albo pełne emo­cji prze­pro­si­ny zda­rza­ją się może raz na mie­siąc albo i tego nie. Uwierz­cie mi, od tego syfu który teraz lu­dzie piszą, na­praw­dę cie­kaw­sze są już nawet ich ra­chun­ki za te­le­fon. Przy­naj­mniej można się zo­rien­to­wać, kto do kogo dzwo­ni.

 

Po pracy, jak za­wsze, kilka osób szło na piwo do ta­kiej jed­nej, sy­fia­stej knaj­py. Nie mogę po­wie­dzieć, żebym spe­cjal­nie prze­pa­dał za tymi ludź­mi, ale ja­kimś spo­so­bem Prze­mko­wi czę­sto uda­wa­ło się mnie wy­cią­gnąć.

– No chodź, Jurek – mówił.

Tak więc usie­dli­śmy przy dużym, za­la­nym piwem sto­li­ku. W uszach dud­ni­ło mi od roz­krę­co­nej na pełną gło­śność mu­zy­ki. Uda­wa­ło mi się wy­ła­py­wać tylko strzę­py ich idio­tycz­nej roz­mo­wy:

– Dziś był cięż­ki dzień…

– Dzwo­nię do drzwi, a tu otwie­ra mi stara, gruba baba w samej bie­liź­nie…

– Już wło­ży­łem do skrzyn­ki wy­pi­sa­ne awizo, a ten debil otwo­rzył drzwi i po­wie­dział, że chce ode­brać. Jesz­cze fra­jer miał pre­ten­sje, że nie dzwo­ni­łem…

Mię­dzy ko­lej­ny­mi ka­wał­ka­mi była kil­ku­se­kun­do­wa prze­rwa, więc żeby nie wyjść na osobę mało to­wa­rzy­ską, cze­ka­łem na te mo­men­ty i pró­bo­wa­łem coś po­wie­dzieć. Za­zwy­czaj nie uda­wa­ło mi się wy­ro­bić w kilka se­kund i w po­ło­wie zda­nia za­głu­sza­ła mnie mu­zy­ka. Zresz­tą chyba wszy­scy mieli to gdzieś. Prze­je­cha­łem dło­nią po twa­rzy i po­czu­łem za­rost. To dziw­ne, po go­le­niu moja twarz była przez kil­ka­na­ście go­dzin zu­peł­nie gład­ka, a potem w jed­nej chwi­li po­kry­wa­ła się kil­ku­na­sto­mi­li­me­tro­wą szcze­ci­ną.

W na­stęp­nej prze­rwie mię­dzy pio­sen­ka­mi po­wie­dzia­łem o tym Prze­mko­wi.

– Cho­le­ra! – Darł się, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć mu­zy­kę. – Z tobą Jurek, to w ogóle jest jakoś dziw­nie! Nie upi­jasz się, nie by­wasz rano nie­wy­spa­ny! Ty nawet się nie po­cisz!

Po dru­giej stro­nie stołu za­czę­ła się jakaś oży­wio­na dys­ku­sja. W ogóle wszę­dzie na około wszy­scy krzy­cze­li, oplu­wa­li się piwem, wszyst­ko było za­dy­mio­ne, a mię­dzy sto­li­ka­mi co chwi­la prze­py­cha­li się jacyś lu­dzie. Nie zno­szę, kiedy coś mnie roz­pra­sza. Kiedy widzę i sły­szę zbyt wiele rze­czy na raz.

Mu­sia­łem stam­tąd wyjść.

 

Po­sta­no­wi­łem pójść do tej blon­dyn­ki od ży­czeń świą­tecz­nych. Było dość późno, nie wie­dzia­łem czy po­ło­ży­ła już spać dzie­cia­ki, czy jest sama i czy w ogóle jest w domu, ale co mi szko­dzi­ło spraw­dzić?

– Pra­cu­je pan po go­dzi­nach? – za­py­ta­ła, kiedy za­dzwo­ni­łem do­mo­fo­nem. Ale wpu­ści­ła mnie na górę.

– Wła­ści­wie chcia­łem tylko po­dzię­ko­wać za ży­cze­nia. Do­sta­łem dziś kart­kę od pani.

– Dziś? – zdzi­wi­ła się. – Jest już po świę­tach.

– W okre­sie świą­tecz­nym by­wa­ją u nas opóź­nie­nia.

– Ro­zu­miem. Ale skoro pan już przy­szedł, to może wej­dzie pan na chwi­lę? Opo­wie mi o pracy li­sto­no­sza.

Gdy tylko wsze­dłem do jej miesz­ka­nia, za­trza­snę­ła za mną drzwi i za­rzu­ci­ła mi ręce na szyję. Była już pra­wie ro­ze­bra­na, kiedy do­szli­śmy do sy­pial­ni.

– Czy mógł­by pan po­wie­dzieć: „Dzień dobry, pocz­ta”? – za­py­ta­ła.

– Hm, wła­ści­wie mógł­bym… Dzień dobry, pocz­ta.

– Nie, nie, nie teraz. Pro­szę po­cze­kać, aż po­wiem: „Halo, kto tam?”.

– No do­brze.

– Halo, kto tam?

– Dzień dobry, pocz­ta.

– Nie mogę pana wpu­ścić. Nie je­stem do końca ubra­na.

Ko­cha­li­śmy się na jej łóżku. W pew­nym mo­men­cie po­czu­łem, że za­czy­na mnie ca­ło­wać. Ode­pchną­łem ją de­li­kat­nie, ale ona zro­bi­ła to znowu.

– Słu­chaj, mo­gła­byś tego nie robić? – sta­ra­łem się mówić jak naj­de­li­kat­niej.

– O co ci cho­dzi?

– Mo­gła­byś mnie nie ca­ło­wać, kiedy to ro­bi­my?

– Nie chcesz, żebym cię ca­ło­wa­ła? Przed chwi­lą wpy­cha­łeś mi język w usta… Nie wy­glą­da­ło, jakby ci to prze­szka­dza­ło…

– To mnie roz­pra­sza. Skup­my się na jed­nej czyn­no­ści. Mo­gła­byś po pro­stu leżeć bez ruchu?

– Uwa­żasz, że kiep­sko ca­łu­ję?! To chcia­łeś po­wie­dzieć?! – za­czę­ła się drzeć.

Wie­dzia­łem, że tej nocy nie uda mi się już sku­pić.

 

Ist­nie­ją pewne gra­ni­ce, które dla więk­szo­ści ludzi są nie do prze­kro­cze­nia, nigdy nie uda­ło­by im się na to zdo­być, cho­ciaż może w swo­jej gło­wie ty­sią­ce razy wy­obra­ża­li sobie, że to robią. Na pewno mie­sią­ca­mi wa­ha­li­by­ście się, zanim uda­ło­by się wam zdo­być na numer w ro­dza­ju tego z prze­ło­że­niem zdję­cia z listu do ko­chan­ka do listu do matki. Ale to żadna przy­jem­ność po­czuć kie­dyś, że wszyst­kie gra­ni­ce i za­ka­zy nie były wy­zna­czo­ne z myślą o tobie. Że nikt nie za­pla­no­wał pro­stych i ła­twych dróg dla osoby ta­kiej, jak ty. Że ten, kto umie­ścił cię w tym obcym świe­cie, nie­źle cię wy­dy­mał.

 

Wcho­dząc do jego ga­bi­ne­tu nie spra­wia­łem chyba naj­lep­sze­go wra­że­nia.

– Panie dok­to­rze, musi mi pan pomóc – krzy­cza­łem hi­ste­rycz­nie.

– Spo­koj­nie. O co cho­dzi? – po­wie­dział sta­ru­szek z wą­si­kiem.

Od razu wkur­wił mnie tym, jak ze znu­dze­niem prze­cie­rał oku­la­ry.

– Mam pro­ble­my… W pracy… Pro­ble­my z po­dziel­no­ścią uwagi… Pod­nie­ca­ją mnie strasz­nie dziw­ne rze­czy…

– Ro­zu­miem. Chciał­bym, aby­śmy roz­ma­wia­li o pań­skich pro­ble­mach po kolei.

– Ale tro­chę tego jest. Nie wiem, od czego za­cząć…

– Oh, oczy­wi­ście po­win­ni­śmy spró­bo­wać za­cząć od po­cząt­ku. To na­tu­ral­ne, że pro­ble­my gro­ma­dzą się i ku­mu­lu­ją, ale spró­bu­je­my wy­plą­tać po­czą­tek tego kłęb­ka…

– Jasne. A więc… – Za­sta­na­wia­łem się przez chwi­lę. - Od dziec­ka za­uwa­ży­łem, że dzie­je się ze mną coś dziw­ne­go. Za­uwa­ży­łem, że pod pew­nym wzglę­dem róż­nie się od in­nych. Źle re­agu­ję na bodź­ce ze­wnętrz­ne. Nie po­tra­fię sobie po­ra­dzić ze zbyt dużą ilo­ścią in­for­ma­cji.

– I nadal pan to od­czu­wa, tak? Czy te wra­że­nia z wie­kiem na­si­li­ły się?

– Chyba cały czas jest tak samo. Prze­pra­szam, czy mógł­by pan prze­stać bawić się tymi oku­la­ra­mi?

– Ależ oczy­wi­ście? Czy to pana roz­pra­sza? Draż­ni?

– Tak, roz­pra­sza i draż­ni. W ogóle, wszyst­ko… na ulicy, ci wszy­scy lu­dzie, ich głosy, dźwię­ki sa­mo­cho­dów, ta­bli­ce z re­kla­ma­mi, na­pi­sy na szy­bach skle­pów, brzę­cze­nie owa­dów, szcze­ka­nie psów, prze­la­tu­ją­ce nad głową sa­mo­lo­ty… Cza­sa­mi to wszyst­ko mnie przy­tła­cza.

W tym mo­men­cie zu­peł­nie się roz­kle­iłem. Dok­to­rek za­czął mnie uspo­ka­jać.

– Tak, tak. Pro­szę się nie mar­twić, wielu ludzi ma uczu­cie, że wszyst­ko ich przy­tła­cza. Pana pro­ble­my nie są ni­czym nie­zwy­kłym. Myślę, że bę­dzie­my mogli temu za­ra­dzić. Zaraz prze­pi­szę panu coś na lep­sze sa­mo­po­czu­cie. Zo­ba­czy­my czy to panu po­mo­że, a naszą roz­mo­wę bę­dzie­my kon­ty­nu­ować przy na­stęp­nej wi­zy­cie…

– Przy na­stęp­nej wi­zy­cie? Pan dok­tor mnie nie zro­zu­miał… To do­pie­ro po­czą­tek… Jest wiele rze­czy o któ­rych musi pan wie­dzieć… Dwa razy w mie­sią­cu no­si­łem eme­ry­tu­rę do miesz­ka­nia ta­kie­go star­sze­go mał­żeń­stwa. Dzia­dek wy­glą­dał na pod­sta­rza­łe­go al­fon­sa. A ta jego głu­pia żona… cały czas coś mó­wi­ła… „Zim­no­dzi­śch­ce­pan­her­ba­ty?”. Bez prze­rwy szcze­kał na mnie ich skar­ło­wa­cia­ły pies. Radio szu­mia­ło tak, że nie dało się zro­zu­mieć słów spi­ke­ra. Ta głu­pia kurwa cią­gnę­ła mnie za rękaw. „Daw­no­pa­na­nie­by­ło­ko­le­gak­tó­ry­przy­cho­dził­za­pa­na­był­bar­dzo­mi­ły­ład­na­dziś­po­go­da­niech­się­pa­nie­bo­iku­bu­sia­on­tyl­kosz­cze­ka”. Dałem dziw­ce w twarz. Nawet pa­pież by nie wy­trzy­mał. Sta­ruch za­czął wy­dzie­rać się na mnie: „Co ty sobie kurwa my­ślisz, gnoj­ku, nie bę­dziesz w moim domu bił mojej żony, ty skur­wy­sy­nu…”. Wy­cią­gną­łem pi­sto­let i strze­li­łem mu w głowę.

Dok­to­rek przyj­rzał mi się uważ­nie.

– Skąd miał pan pi­sto­let?

– Ku­pi­łem. Je­stem li­sto­no­szem, to nie­bez­piecz­ny zawód. Chyba mam prawo się bro­nić? Ale nie w tym rzecz. Cho­dzi o to, że kiedy strze­li­łem do sta­rusz­ka, wszyst­ko mnie roz­pra­sza­ło… szcze­ka­nie psa, go­tu­ją­ca się w kuch­ni woda, ptaki za oknem… Roz­wa­li­łem też tę dziw­kę i w ogóle nie byłem sku­pio­ny na tym, co robię. W ta­kiej chwi­li to chyba dziw­ne, praw­da? Ab­so­lut­ny brak kon­cen­tra­cji. Wie­dzia­łem, co było w tym mo­men­cie naj­waż­niej­sze, ale mój mózg jed­no­cze­śnie zaj­mo­wał się też wszyst­kim innym, te naj­waż­niej­sze czyn­no­ści po­zo­sta­wa­ły tylko jakby w tle. Nie wiem, czy dość jasno to wy­ra­zi­łem… Na ko­niec wpa­ko­wa­łem cały ma­ga­zy­nek w tego cho­ler­ne­go ra­tler­ka.

– Cóż, hum – chrząk­nął – nie­ste­ty mam teraz na­stęp­ne­go pa­cjen­ta i nie mogę już po­świę­cić panu ani chwi­li dłu­żej. Mu­si­my prze­ło­żyć dal­szy ciąg tej roz­mo­wy na na­stęp­ną wi­zy­tę.

Zro­bi­łem kilka gło­śnych wde­chów żeby się uspo­ko­ić.

Wy­cho­dząc zdą­ży­łem jesz­cze usły­szeć, jak mówi do se­kre­tar­ki: „Nie mam nigdy wol­nych ter­mi­nów dla tego fa­ce­ta. To jakiś czu­bek. Chyba był na­ćpa­ny”.

 

Było jesz­cze parę in­nych wizyt. Więk­szość prze­bie­ga­ła w po­dob­ny spo­sób, ale paru gości spra­wia­ło wra­że­nie, jakby na­praw­dę się przej­mo­wa­li – prze­pi­sy­wa­li mi Va­lium albo Xanax, do­ra­dza­li re­lak­sa­cyj­ne ką­pie­le i grun­tow­ną psy­cho­ana­li­zę. Szyb­ko stwier­dzi­łem, że je­że­li nawet je­stem chory, to oni nie po­tra­fią tego wy­le­czyć. W końcu cho­dzi­łem już tylko do jed­nej pani psy­cho­log, która uwa­ża­ła, że z jakiś po­wo­dów mój or­ga­nizm nie re­agu­je na żadne sub­stan­cje che­micz­ne. Chcia­ła nawet prze­pro­wa­dzać na mnie eks­pe­ry­men­ty. Babka miała nie­sa­mo­wi­te nogi. Mógł­bym je oglą­dać go­dzi­na­mi. I wła­śnie pew­ne­go razu, sie­dząc wy­god­nie na ka­na­pie w jej ga­bi­ne­cie, przy­po­mnia­łem sobie o Jo­na­tha­nie Kel­ler­ma­nie. To było jak zna­le­zie­nie bar­dzo cen­nej, zgu­bio­nej kie­dyś rze­czy. Tego sa­me­go dnia roz­po­czą­łem przy­go­to­wa­nia. Samo za­bi­cie Kel­ler­ma­na nie wy­da­wa­ło się wiel­kim pro­ble­mem, przede wszyst­kim cho­dzi­ło mi o do­kład­ne ob­my­śle­nie, co po­wi­nie­nem zro­bić potem. Co zro­bić, żeby mój czyn nie zo­stał źle zro­zu­mia­ny. W końcu do tej pory byłem tylko zwy­kłym li­sto­no­szem, a mia­łem stać się Mar­ti­nem Lu­the­rem Kin­giem mu­zy­ki roz­ryw­ko­wej. Chcia­łem mówić, że mu­zy­ka prze­sta­ła łą­czyć ludzi. Że gło­śna mu­zy­ka w ba­rach za­głu­sza ich roz­mo­wy. Może nawet za­głu­sza ich myśli. I że to wszyst­ko nadal można na­pra­wić, je­że­li tylko zwo­len­ni­cy róż­nych ga­tun­ków mu­zycz­nych na­uczą się to­le­ran­cji, prze­sta­ną bać się in­no­ści, je­że­li za­miast szu­ka­nia róż­nic, za­czną do­strze­gać rze­czy war­to­ścio­we, choć dotąd im nie­zna­ne.

 

Tego wie­czo­ra, kiedy za­sta­na­wia­łem się, który ka­wa­łek Se­pul­tu­ry Kel­ler­man po­wi­nien wy­słu­chać przed śmier­cią, przy­szedł do mnie Prze­mek. Już dawno spo­tka­nie z żad­nym czło­wie­kiem tak mnie nie ucie­szy­ło. Za­sta­na­wia­łem się czy nie po­wi­nie­nem po­wie­dzieć mu o moich pla­nach. Może nawet po­zwo­lił­bym mu brać w tym udział. Wy­obra­zi­łem sobie nas, jako dwóch li­sto­no­szy wy­sy­ła­ją­cych nie­zwy­kle ważny list do ludz­ko­ści. Po­trze­bo­wa­łem chwi­li, by jakoś to za­cząć…

Ale wtedy Prze­mek nie­sa­mo­wi­cie mnie wkur­wił. Był moim przy­ja­cie­lem, za­wsze go słu­cha­łem, bo twier­dził, że nasze roz­mo­wy mu po­ma­ga­ją. No i dla­te­go, że praw­dzi­wi przy­ja­cie­le po­win­ni się słu­chać. Ale w tym mo­men­cie, kiedy na­praw­dę mia­łem mu coś do po­wie­dze­nia, on nie do­pu­ścił mnie do głosu.

– Wiesz Jurek, to mia­sto jest ab­so­lut­nie do dupy. Nie ma z kim po­ga­dać. Teraz nawet bar­man za­miast cię wy­słu­chać, woli opo­wia­dać o swo­ich pro­ble­mach, jak to ma trój­kę dzie­ci i musi pła­cić ali­men­ty byłej żonie, jak do­szedł do tego stanu, że po wy­rzy­ga­niu się pije na­stęp­ną wódkę i że praca w barze miała być tylko przej­ścio­wa, bo tak na­praw­dę chciał zda­wać do szko­ły fil­mo­wej…

Skur­wiel le­ciał cały czas na wy­de­chu. Nie po­trze­bo­wał od­dy­chać. Nie prze­sta­wał wy­rzu­cać z sie­bie słowa nawet kiedy pił piwo.

– I co, jed­nak prze­spa­łeś się z tą blon­dy­ną… Wie­dzia­łem, że tak bę­dzie, choć w sumie li­czy­łem, że zo­ba­czysz dys­kret­ne znaki, które ci da­wa­łem… i zo­rien­tu­jesz się, jak bar­dzo mi na niej za­le­ża­ło… Po­dej­rze­wam, że Witek jest uta­jo­nym ho­mo­sek­su­ali­stą… chło­pa­ki chcą go na­kryć. Ela ma wyjść za Witka, ale i tak prze­spa­ła się z Mar­kiem… Ry­siek i paru gości kręci się koło tej two­jej blon­dyn­ki… Jeśli ci na niej nie za­le­ży, to może ja… A w ogóle, to na­praw­dę nie rób sobie wy­rzu­tów, choć pew­nie i tak bę­dziesz się gryzł, że tak po­stą­pi­łeś wobec swo­je­go naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la…

 

 

Są lu­dzie, któ­rzy przez całe życie po­zo­sta­ną oso­ba­mi, któ­ry­mi się uro­dzi­li. Ja też za­wsze będę przede wszyst­kim li­sto­no­szem… Za pracę li­sto­no­sza płacę ry­zy­kiem życia, ona za­bra­ła mi po­ło­wę ro­zu­mu. Za­dzwo­nił do mnie Prze­mek. Strasz­nie krzy­czał, znów nie po­zwo­lił mi dojść do słowa. W końcu mu­sia­łem odło­żyć słu­chaw­kę. Myślę, że zde­ner­wo­wa­ło go tak to ucho, które mu wy­sła­łem. Niech je sobie za­trzy­ma, i tak za­wsze było mu obo­jęt­ne czy mówi do mnie, czy tylko do mo­je­go ucha.

Nie mia­łem za­mia­ru się tym przej­mo­wać, coś in­ne­go przez cały dzień nie da­wa­ło mi spo­ko­ju. Tak na­praw­dę głowę za­ban­da­żo­wa­łem sobie tylko na wszel­ki wy­pa­dek, bo krwi po­cie­kło naj­wy­żej kilka kro­pel. To było dziw­ne. Mę­czy­ło mnie do tego stop­nia, że w końcu po­sze­dłem do kuch­ni i nad zle­wem zro­bi­łem małe na­cię­cie na ręce. Znów to samo – kilka kro­pel krwi i to wszyst­ko. Ścią­gną­łem ko­szu­lę i prze­je­cha­łem nożem po klat­ce pier­sio­wej. Nic. Z całej siły wbi­łem sobie nóż w brzuch. Usły­sza­łem świsz­czą­cy dźwięk, coś jak po­wie­trze spusz­cza­ne z dmu­cha­ne­go ma­te­ra­ca. Po­czu­łem się słabo, upa­dłem na ko­la­na, potem osu­ną­łem się na pod­ło­gę. Po­wie­trze wy­la­ty­wa­ło ze mnie, a mój brzuch i klat­ka pier­sio­wa przy­po­mi­na­ły sfla­cza­ły balon. Po­sze­rzy­łem dziu­rę w brzu­chu, żeby do­kład­niej przyj­rzeć się temu cze­muś. Na ze­wnątrz była nor­mal­na skóra i mię­śnie, ale pod spodem zo­ba­czy­łem przy­po­mi­na­ją­cy gumę ma­te­riał. Wiele wy­sił­ku kosz­to­wa­ło mnie prze­pro­wa­dze­nie jesz­cze jed­nej próby. Się­gną­łem po nóż i wbi­łem go w ko­la­no. Znowu świsz­czą­cy dźwięk, a potem obok jed­nej, nor­mal­nej nogi, zo­ba­czy­łem drugą, zu­peł­nie sfla­cza­łą i bez­u­ży­tecz­ną. Wresz­cie po­zna­łem praw­dę o sobie. Cho­le­ra, byłem na­dmu­chi­wa­ny.

Udało mi się wy­czoł­gać z kuch­ni i do­stać do te­le­fo­nu. Mia­łem na­dzie­ję, że Prze­mek już ochło­nął i że bę­dzie można z nim nor­mal­nie roz­ma­wiać. W ta­kiej chwi­li na­praw­dę nie ma się na­stro­ju na głu­pie dys­ku­sje.

– Prze­mek, to ja… – rzu­ci­łem i zaraz, nie cze­ka­jąc aż znowu za­cznie się drzeć, do­da­łem - Słu­chaj, czy mo­żesz mnie za­stą­pić… bo jutro nie bę­dzie mnie w pracy.

Koniec

Komentarze

Nie­sa­mo­wi­te, za­ska­ku­ją­ce, wcią­ga­ją­ce z po­in­tą i mo­ra­łem. Nie wiem czy to autor miał na myśli ale ja do­pa­trzy­łem się tutaj prze­stro­gi przed za­prze­da­niem się pę­dzą­ce­mu kon­sump­cjo­ni­zmo­wi i rady dla in­nych: Ochłoń, od­pocz­nij, wy­cisz się, zaj­mij się ży­ciem bo pew­ne­go dnia obu­dzisz się i po­wiesz: Cho­le­ra, je­stem na­dmu­chi­wa­ny !

Ode mnie pięć. Szóst­ka­mi nie sza­stam, bo spo­wsze­dnie­ją.
Wszyst­ko jest jak trze­ba, tylko fan­ta­sty­ki bra­ku­je - oso­bi­ście mi to zu­peł­nie nie prze­szka­dza, ważne, że tekst dobry.
Kilka du­pe­re­li, które warto po­pra­wić, zanim czas na edy­cję minie:

"Kiedy widzę i sły­szę zbyt wiele rzecz na raz."

Li­te­rów­ka "rze­czy".

"Kiedy do­szli­śmy do jej sy­pial­ni, była już pra­wie ro­ze­bra­na."

-> "Była już pra­wie ro­ze­bra­na, kiedy do­szli­śmy do sy­pial­ni."

Bo ina­czej wy­cho­dzi Ci "ro­ze­bra­na sy­pial­nia".

"Za­czę­li­śmy ko­chać się na jej łóżku. Po­czu­łem, jak obej­mu­je mnie za szyje i za­czy­na ca­ło­wać."

Oby­dwa zda­nia są tym samym - po­wta­rzasz tu in­for­ma­cję, masz też zwy­czaj­ne po­wtó­rze­nie (za­czy­nać), a w do­dat­ku nieco wyżej pi­sa­łeś już o za­kła­da­niu rąk na szyję.
Naj­le­piej zrób z za­cy­to­wa­nych zdań jedno -> "Kiedy zna­leź­li­śmy się w łóżku, ob­ję­ła mnie i za­czę­ła ca­ło­wać." Albo coś w tym gu­ście, to tylko su­ge­stia.

"- Uwa­żasz, że kiep­sko ca­łu­je?!"

Ogon­ka bra­ku­je - "ca­łu­ję".

"dotąd nie znane" -> "nie­zna­ne"

"Nie prze­ry­wał wy­rzu­cać z sie­bie słowa nawet kiedy pił piwo." -> "Nie prze­sta­wał wy­rzu­cać z sie­bie słów nawet kiedy pił piwo." albo: "Wy­rzu­cał z sie­bie słowa nawet kiedy pił piwo."

"Są lu­dzie, któ­rzy przez całe życie zo­sta­ną oso­ba­mi, któ­ry­mi się uro­dzi­li."

Albo "całe życie będą", albo "całe życie po­zo­sta­ną".

Warto po­pra­wić, bo tekst dobry. Czemu mają go szpe­cić du­pe­re­le.
Gra­tu­lu­ję opo­wia­da­nia.

No tak, rze­czy­wi­scie fan­ta­sty­ki tro­che bra­ku­je. Jak ja ostat­ni raz wbi­łem sobie w brzuch nóż, to też usły­sza­łem tylko po­wie­trze ucho­dzą­ce ;) No ro­zu­miem, to opo­wia­da­nie o świ­rze, a to żadna fan­ta­sty­ka, bo pełno ich wokół. I nie tylko wokół ;)

Dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze!

Tel­mand, wiel­kie dzię­ki, jak wrócę dziś do domu, to po­pra­wię.

Co do fan­ta­sty­ki, po­praw­cie mnie je­że­li się mylę: kiedy świat przed­sta­wio­ny w tek­ście li­te­rac­kim za­wie­ra ele­men­ty nie­re­al­ne, nie­zgod­ne z rze­czy­wi­sto­ścią, to to jest fan­ta­sty­ka, nie­waż­ne czy ta nie­re­al­ność zo­sta­ła spo­wo­do­wa­na przez po­ja­wie­nie się elfów, zom­bie czy w inny spo­sób.

Jest moc. Tekst chło­nie się sam, słowo za sło­wem.
 Krót­ko, bo przed­mów­cy po­wie­dzie­li to co trze­ba.

To mi przy­po­mi­na op. Epi­ne­fry­na:) i książ­kę Fight Club.

Tak czy­tam i czy­tam i... nic z tego nie wy­ni­ka. Aż w końcu do­cie­ram do ko­lej­ne­go idio­tycz­ne­go błędu i... Już nie mam ocho­ty czy­tać dalej.

PS. ""kiedy za­sta­na­wia­łem się, który ka­wa­łek Se­pul­tu­ry Kel­ler­man po­wi­nien wy­słu­chać przed śmier­cią"

Za­gad­ka:
za­sta­na­wia­łem się : kto co - (który) ka­wa­łek
                                kogo czego - (któ­re­go) ka­wał­ka
                                komu czemu - (któ­re­mu) ka­wał­ko­wi
                                kogo co - (który) ka­wa­łek
                                z kim z czym - z (któ­rym) ka­wał­kiem
                                o kim o czym - o (któ­rym) ka­wał­ku
                                o! - (który) ka­wał­ku!
Wy­bierz wła­sci­wą formę i wstaw w miej­sce zro­bio­ne­go przez au­to­ra błędu, wraz z uwzględ­nie­niem uzgod­nie­nia resz­ty zda­nia z od­po­wied­nim przy­pad­kiem.

Pol­ska język trud­na język : )

Nie będę się roz­drab­niał, to po pro­stu dobry tekst. Mnie się spodo­ba­ło.

"Dobry tekst" to zbyt sze­ro­kie po­ję­cie. To "nie bar­dzo nudna hi­sto­ryj­ka" jest bliż­sze praw­dy. "Tekst" za­wie­ra w sobie rów­nież po­ziom ję­zy­ko­wy.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za ko­men­ta­rze. Cie­szę się, że nie­któ­rym tekst się spodo­bał i prze­pra­szam tych, któ­rzy uwa­ża­ją czas po­świę­co­ny na jego prze­czy­ta­nie za stra­co­ny.

Wik­torw­roz
Nie wiem czy to do­brze, czy źle, że przy­po­mi­na. Opo­wia­da­nia "Epi­ne­fry­na" nie czy­ta­łem, a z książ­ką Pa­lah­niu­ka mój tekst mi się nie ko­ja­rzy, cho­ciaż uwa­żam takie sko­ja­rze­nia za wy­so­ce no­bi­li­tu­ją­ce.
Z dru­giej stro­ny może cho­dzi o to, że źle - bo np. od kogoś bez­czel­nie sobie po­ży­czy­łem jakiś po­mysł. Je­że­li tak było, to jed­nak nie bez­czel­nie, ra­czej pod(/nie)świa­do­mie. Sta­ram się szu­kać po­my­słów w in­nych miej­scach niż czy­jeś tek­sty ; ) W tym wy­pad­ku np. cho­dzi­ło o sław­ną kłót­nię Gau­gu­ina z van Go­ghiem, oczy­wi­ście zu­peł­nie wszyst­ko 'prze­ro­bi­łem', ale taki był pierw­szy im­puls do wy­my­śla­nia tego tek­stu.

nie­zgo­da.b
Tekst za­wie­ra w sobie wiele po­zio­mów. Można ana­li­zo­wać fa­bu­łę, spo­sób pro­wa­dze­nia nar­ra­cji, kon­tekst w jakim tekst jest osa­dzo­ny, różne in­ter­pre­ta­cje. Sam po­ziom ję­zy­ko­wy rów­nież można ana­li­zo­wać na wielu płasz­czy­znach, np. czy język zo­stał od­po­wied­nio do­bra­ny do fa­bu­ły, bo­ha­te­rów. Jak wi­dzisz okre­śle­nie: "nie bar­dzo nudna hi­sto­ryj­ka" jest dla od­mia­ny za wą­skie ; )

Ależ skąd. W sam raz od­da­je to, co mam do po­wie­dze­nia na ten temat :)

Jak opo­wia­da­nie za­czy­na się w stylu "wsta­łem rano i ogo­li­łem się" albo "wy­pi­łem her­ba­tę i po­słu­cha­łem ja­kie­goś utwo­ru" itp., to zna­czy, że szko­da na nie oczu. I tym razem jest po­dob­nie: wieje nudą...

apro­pos: wpro­wa­dze­nie wul­ga­ry­zmów nie za­wsze po­ma­ga...

Gdy­bym sta­wiał oceny, w tym wy­pad­ku dał­bym 2.

Fan­ta­sty­ka to BAR­DZO sze­ro­kie po­ję­cie i moim zda­niem to opo­wia­da­nie spo­koj­nie można w jej po­czet za­li­czyć. A że wię­cej tu psy­cho­lo­gii niż magii? Zda­rza­ły się już tego typu opo­wia­da­nia, pu­bli­ko­wa­ne w róż­nych wy­daw­nic­twach zaj­mu­ją­cych się z fan­ta­sty­ką.  "Piąt­ka" Do­ugla­sa Clegg'a, "Rat­tus No­rve­gi­cus" Iza­be­li Szolc czy "Nie wolno wcho­dzić do ła­zien­ki" Ko­chań­skie­go. Takie wła­śnie stu­dium za­bu­rzeń psy­chi­ki, z po­gra­ni­cza fan­ta­sty­ki i li­te­ra­tu­ry nie-fan­ta­sty­czej. Cho­ciaż z dru­giej stro­ny, tam mimo wszyst­ko to, co dzia­ło się w umy­słach głów­nych bo­ha­te­rów, było nieco bar­dziej roz­bu­do­wa­ne. Wy­da­je mi się, że warto by było po­świę­cić nieco wię­cej uwagi tej od­mien­no­ści Jurka.
Wcią­gnę­ło, prze­czy­ta­łam, spodo­ba­ło się, 5.

Dzię­ki.
Sta­ra­łem się, żeby wy­pa­dło to w miarę wia­ry­god­nie, cho­ciaż oczy­wi­ście żaden ze mnie Kę­piń­ski. Może w innym opo­wia­da­niu bar­dziej roz­wi­nę temat.
Cie­szę się, że dało się czy­tać.

Nowa Fantastyka