- Opowiadanie: eyecontrol - Imperator

Imperator

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Imperator

OSOBY:

IMPERATOR

REKTORIUSZ

KOBIETA

LUDZIE Z KARABINAMI

Imperator stoi na środku sceny, ma zamknięte oczy, uśmiech na twarzy, podniesione czoło i połowicznie rozłożone ręce. Po chwili splata ręce na piersiach, otwiera oczy pochyla głowę do przodu, ale wzrok utkwiony ma w jakimś punkcie przed sobą.

 

IMPERATOR: Taak. Dziś wszystko się zacznie. Właśnie dziś nastaje pierwszy dzień nowej ery! (Pauza) Wielu jeszcze o tym nie wie i jeszcze przez czas jakiś się nie dowie. Ale kiedy to nastąpi, zbyt późno będzie by jakikolwiek opór miał znaczenie.

 

Zaczyna łazić w jedną i w drugą stronę. Jest trochę podekscytowany.

Taak. Dziś zaczyna się rzecz, która pokaże światu jak może być mały w stosunku do inteligencji jednego człowieka. (Odwraca wzrok ku podłodze) Rektoriuszu!

 

Na scenie pojawia się dobrze ubrany człowiek, jednak bez żadnych na nim emblematów, czy insygni, sposób zachowania zdradza podwładność Imperatorowi.

REKTORIUSZ: Słucham

IMPERATOR: Dziś zaczynamy, proszę ja ciebie, całą zabawę.

REKTORIUSZ: (Bez emocji) A, to już dziś. Zupełnie zapomniałem.

IMPERATOR: Tak, tak. Wszystko już gotowe. Nie ma co zwlekać.

REKTORIUSZ: A zatem, Imperatorze, jakie mam zanieść rozkazy?

IMPERATOR: Taak, rozkazy. Rozkazy wyglądają następująco: wszyscy dowódcy oddziałów mają niezwłocznie zająć swoje pozycje oznaczone kryptonimem „Dzień Narodzin". Po dotarciu na miejsce mają wysłać meldunki o zastanej sytuacji i raporty o stanie jednostek. Zarządzić ciągły rekonesans najbliższych okolic. Pozostać w obozach niewidoczni i czekać na kolejne rozkazy. Nie podejmować samodzielnie żadnych decyzji! To wszystko!

REKTORIUSZ: Tak jest!

 

Rektoriusz wychodzi. Imperator radośnie wzdycha. Rektoriusz wchodzi.

REKTORIUSZ: Zrobione! Machina ruszyła. Nie da się zatrzymać.

IMPERATOR: (z uśmiechem na twarzy) Nie da się już zatrzymać.

REKTORIUSZ: (smętnie) Nie da się już zatrzymać.

IMERATOR: Och, Rektoriuszu! Nie cieszysz się? Nie bądź takim pesymistą. Wszystkie ruchy są zaplanowane w najmniejszych szczegółach. Nie może się nie udać.

REKTORIUSZ: Nie wątpię Imperatorze.

IMPERATOR: No ale od samego gadania to niczego nie będzie. Rusz no się Rektoriuszu i sprawdź czy nie może już jakiś meldunków.

REKTORIUSZ: Tak jest.

 

Rektoriusz wychodzi. Imperator radośnie zaciera ręce. Rektoriusz wchodzi

REKTORIUSZ: Melduję, że są pierwsze meldunki Imperatorze!

IMPERATOR: (Zaciera ręce ponownie) Nie zwlekaj zatem Rektoriuszu! Opowiadaj prędko!

REKTORIUSZ: Igor Smutny siedzi w pełnej gotowości na Orlim Nosie, melduje brak strat w ludziach i sprzęcie, dobre morale oddziałów. Franciszek Odważny rozstawił się w Widmowej przełęczy, melduje brak jakichkolwiek strat, morale wyśmienite. Anna Sroga podobnie, Cerfitjusz również, no i Meryklet wysoki też. (Trochę znudzony) No w ogóle wszyscy spisali się na medal, dotarli tam gdzie dotrzeć mieli i niczego nie pogubili po drodze i mają się dobrze. (Udając zadowolenie) Hosanna! (Pauza) W ogóle.

IMPERATOR: No to doskonale. Dobry początek to klucz do sukcesu. No Rektoriuszu! Pierwsze koty za płoty, że tak powiem, mamy już za sobą. (Rektoriusz nieco zdziwiony, Imperator natomiast spokojnie) A teraz zostaw mnie samego, napiszę kolejne rozkazy w ciszy i skupieniu, bo jeden fałszywy ruch…! i koniec pieśni.

 

Rektoriusz wychodzi bez słowa. Imperator zasiada za biurkiem, wyjmuje ryzę papieru z szuflady, bierze jedną kartkę, zza pazuchy wyjmuje pióro i zaczyna pisać. Trochę jest przy tym nerwowy, szyje nogą. Dwa razy się nad czymś zastanawia i prędko wraca do pisania. Stawia kropkę.

IMPERATOR: Rektoriuszu! (Mija chwila. Imperator pewny, że Rektoriusz już wszedł zaczyna) Zanieś niezwłocznie te… (Orientuje się, że mów do siebie i pauza) Rektoriuszu!

Rektoriusz wchodzi z drugiej strony sceny.

 

REKTORIUSZ: Słucham!

IMPERATOR: Gdzie?! Skąd?! Jak?!… Czemu nie przychodzisz jak cię wołam?

REKTORIUSZ: Nie mogłem.

IMPERATOR: Jak to, nie mogłeś? Jaśniej proszę. Gdzie byłeś?!

REKTORIUSZ: No…., w samochodzie byłem (zdziwienie Imperatora) No, a że zaparkowałem kawałek stąd, to za pierwszym razem nawet nie usłyszałem wołania.

IMPERATOR: W samochodzie?! Co się z tobą dzieje Rektoriuszu? Prowadzimy wojnę! Rozumiesz?! I to nie tam jakąś podrzędną potyczkę, tylko największą batalię wszechczasów!!

REKTORIUSZ: Tak jest! Przepraszam! Nigdy więcej się to nie powtórzy!

IMERATOR: No aż tak bardzo się nie wczuwaj, ale słowa dotrzymaj, bo teraz będzie już tylko trudniej.

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: Zatem, co to ja miałem?… A! Rozkazy! Oto one. Przekaż je niezwłocznie odpowiedzialnym jednostkom.

REKTORIUSZ: Tak jest!

Rektoriusz wychodzi. Imperator się przeciąga, przechadza po scenie. Rektoriusz wchodzi.

REKTORIUSZ: Imperatorze!

IMPERATOR: Rektoriuszu!

REKTORIUSZ: Yy…. W sensie… melduję wykonanie rozkazu, przekazania rozkazów! (Ma trochę kartek w rękach i przebiera w nich), a także kilka meldunków.

IMERATOR: Doskonale! To rozumiem. Widzisz? Wystarczy się tylko lekko przyłożyć i wszystko idzie jak po maśle. Pokaż no te meldunki.

Imperator przerzuca kartki dość szybko i wydawałoby się niezbyt uważnie.

 

IMPERATOR: Nie no, co on wyprawia… O! Tu dobrze… No nienajgorzej. Tak ogólnie (Wypuszcza na podłogę kartki, zostawiając jedną) Temu muszę poświęcić więcej wagi.

 

Imperator marszczy czoło, dłonią daje znak Rektoriuszowi, żeby mu nie przeszkadzał. Rektoriusz wychodzi. Imperator znieruchomiały stoi i czyta, czasem odwraca kartkę, ale nic tam nie znajduje. Wzdycha ciężko, drapie się w głowę. Bardzo powoli wchodzi Rektoriusz i staje z boku ze spuszczoną głową.

IMPERATOR: Rektoriuszu!

REKTORIUSZ: (z uśmiechem) Imperatorze.

IMPERATOR: O! Jesteś tutaj.

REKTORIUSZ: Właśnie przybyłem.

IMPERATOR: Jak to przybyłeś? A gdzie byłeś? Nigdzie cię nie wysyłałem.

REKTORIUSZ: Yy…, no dokładnie pamiętam jak Imperator mówił: „Rektoriuszu, idź no do samochodu."

IMPERATOR: Ja? Że do samochodu? Skąd ci to do głowy przyszło? Nigdy czegoś takiego bym nie powiedział.

REKTORIUSZ: No, ale…, kiedy tak właśnie Imperator powiedział.

 

Mierzą się wzrokiem, Imperator groźnie, Rektoriusz trochę jednak szyderczo.

IMPERATOR: To żart jakiś, dosłownie. Ja, jeden z największych antagonistów motoryzacji na świecie, wysłałbym cię do samochodu? Pomyśl chwilę Rektoriuszu. Następnym razem musisz wymyślić coś bardziej wiarygodnego, żebyśmy obaj się mogli pośmiać.

REKTORIUSZ: Imperatorze, jak zwykle przejrzałeś wszystko. Prawda, nie byłem w samochodzie, byłem…, byłem…, no wie imperator gdzie byłem przecież.

 

Imperator bada Rektoriusza wzrokiem. Po chwili szeroko się uśmiecha, podchodzi do Rektoriusza i szturcha łokciem porozumiewawczo.

IMPERATOR: No jasne, że wiem. U niej byłeś!

REKTORIUSZ: Tak Imperatorze, byłem właśnie u niej.

IMPERATOR: No to, co mi tu bzdury jakieś o tym samochodzie.

REKTORIUSZ: A…, tak wyszło jakoś…, wstydziłem się

IMPERATOR: He, he! No to żeby mi to było ostatni raz. A?

REKTORIUSZ: Tak jest! (Pauza) Ale…, o ile sobie przypominam to imperator mnie wzywał chyba.

 

Spogląda wymownie na kartkę trzymana przez imperatora. Imperator jakby dopiero teraz zauważa, że trzyma ja w ręku

IMPERATOR: A rzeczywiście, my tu o dupie Maryny gadamy, a tu przecież wojna! Wojna! Wojna! Cha, cha! Oto specjalny rozkaz dla Franciszka Odważnego. Tajny i o najwyższym priorytecie. Także do roboty Rektoriuszu. Do roboty!

 

Rektoriusz wychodzi. Imperator zadumany zbiera porozrzucane kartki, coś przegląda, ale bez większego zainteresowania. Siada na podłodze i wzdycha ciężko. Nagle wpada Rektoriusz, mało, co się nie przewracając o siedzącego Imperatora.

REKTORIUSZ: Proszę o wybaczenie! Imperatorze! (Pauza) Oto meldunki od Franciszka Odważnego i Anny Srogiej! Pilne!
IMPERATOR: Szlag by cię trafił, Rektoriuszu! Chcesz mnie poturbować?!

REKTORIUSZ: Najmocniej proszę o wybaczenie. Nienaumyślnie wpadłem na Imperatora. Dajmy jednak temu pokój na razie, bo meldunki ważne.

IMPERATOR: (Gniewnie) Pokaż!

REKTORIUSZ: Proszę.

IMPERATOR: No i trochę uważaj następnym razem.

REKTORIUSZ: Tak jest!

 

Imperator wstaje, otrzepuje się niespiesznie i zaczyna czytać meldunki. Drapie się przy tym po brodzie i po głowie, ciężko wzdycha.

 

IMPERATOR: Ech… Franciszek Odważny ma nie lada kłopoty. Tak przypuszczałem, że Widmowa Przełęcz może nam tu nabruździć nieco w planach. Dlatego właśnie wysłałem tam Franciszka. Ten wiarus nie jedno w życiu widział, byle maszkaron go nie przestraszy. (Pauza) Wyślij rozkaz Franciszkowi o natychmiastowym odwrocie do najbliższej bezpiecznej strefy! A! Czekaj, czekaj. Rozkaz dla Merykleta! Niech jego dwa oddziały odwodowe ruszą do Boru Utrapienia w charakterze posiłków dla Anny Srogiej.

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: Poczekaj!

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: Niech przejdą południowym Wąwozem Cieni, starają się być niewidzialni, ale niech nie tracą czasu. Szybkość jest priorytetem. Nie brać jeńców. Dotrzeć na miejsce zanim wróg się zorientuje w naszych ruchach.

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: Biegiem!

 

Rektoriusz wybiega. Imperator dramatycznie składa twarz w dłoniach i przez te dłonie gada.

IMPERATOR: Och! Żeby tylko zdążyli, żeby tylko zdążyli.

 

Nagle gaśnie światło. Po krótkiej chwili zapala się snop światła na imperatora. Imperator stoi tak jak stał. Zapala się drugi snop światła na drugim planie, w którym stoi naga kobieta. W tle bardzo cicho słychać zniekształcone odgłosy walki (generalnie masakra na bitwie).

KOBIETA: I co tam Janku słychać?

IMPERATOR: Jestem Imperatorem! Do jasnej cholery!

KOBIETA: Oj, już się tak nie wściekaj. Nikt nas przecież tu nie zobaczy.

IMPERATOR: (Przedrzeźnia) Nie zobaczy, nie zobaczy. Ale usłyszeć może. Nie pomyślałaś o tym?

KOBIETA: Dramatyzujesz.

IMPERATOR: No nie jestem tego taki pewien. Ten Rektoriusz zaczyna mnie zaskakiwać. Niby znamy się kopę lat, ale… jakiś taki dziwny ostatnio.

KOBIETA: Ale co się stało?

IMPERATOR: No wyobraź sobie, że ostatnio zaczął chodzić do samochodu. Coś tam generalnie ściemnia, ale ja wiem, że do samochodu.

KOBIETA: Spokojnie Janku. Co z tego, że do samochodu? Nie samą pracą człowiek żyje.

IMPERATOR: A co ty możesz wiedzieć o człowieczeństwie? Ile to już wieków minęło? Co? Pamiętasz w ogóle?

KOBIETA: (Z uśmiechem) Oczywiście, że pamiętam Janku. Ja wszystko pamiętam.

IMPERATOR: Wiem, wiem przecież. (Pauza) Po co w ogóle przylazłaś?

 

Kobieta powoli idzie do przodu aż zrówna się z Imperatorem, ale są na tyle oddaleni od siebie, że snopy świateł nie krzyżują się. Jak idzie snop podąża za nią.

KOBIETA: Przyszłam podtrzymać cię na duchu Janku.

IMPERATOR: (Przez zęby) Jestem Imperatorem.

KOBIETA: Wiem Janku. Przecież sama cię nim stworzyłam.

IMPERATOR: Nie musisz mi przypominać. Ale skoro już tu jesteś, to może się na coś przydasz. W oddziałach Franciszka zapanowała zaraza. A wiesz gdzie on stacjonuje? W Widmowej Przełęczy. Melduje, że nie działają już żadne mantry, ani zaklęcia znane nam do tej pory. Zwiadowcy, jeżeli w ogóle wracają z patroli, to są tak zdeformowani, że nie są w stanie zdać z niczego relacji, a pobyt w bezpiecznej strefie nie odwraca tym dramatycznych zmian. Sytuacja jest na tyle poważna, że nawet nie jestem w stanie dokładnie określić jak bardzo, ponieważ Franciszek nie potrafi odnaleźć słów, by mi opisać to, co tam widzi. Efektem końcowym zaistniałej sytuacji, jest fakt, że jego oddziały nie są zdolne do walki w żaden znany mi sposób.

KOBIETA: Och Janku, Janku. Zachowujesz się jak bezbronny bobas. (Naigrywa się) Co robić? Pomocy! Jestem skończony! Weź się w garść! Jesteś Imperatorem, czy nie?

 

Imperator milczy zdziwiony reakcją Kobiety.

KOBIETA: To pokaż, że jesteś. Nie będę Cię we wszystkim wyręczać. Pokaż, że zasługujesz na nagrodę.

 

Podczas następującej zaraz wypowiedzi Imperatora snop Kobiety powoli gaśnie, a ona sama oddala się w cień i znika.

IMPERATOR: Nagroda. Już zaczynam o niej zapominać, a właściwie to już zapomniałem, że istnieje i w ogóle nie jestem pewien, czy nie wymyśliłem sobie ten nagrody sam. (Pauza) Ale masz rację. Sam sobie dać radę muszę ze wszystkim. Sam będę podejmował decyzje i potem sam za nie będę płacił swoją godnością, honorem, majestatem może, a może i nawet sumieniem. Na nikogo nie będę mógł zwalić winy, ale i sobie tylko będę mógł przypisać zasługi. (Odwraca się, rozgląda, macha w ciemności rękami, jakby szukał po omacku czegoś. Zapala się więcej światła, na której nie ma nikogo oprócz Imperatora. Ten na ten widok reaguje ze złością) Co za baba!

 

Pauza. Brak ruchu Imperatora. Po chwili bardzo powoli wchodzi Rektoriusz i niepewnie się rozgląda.

IMPERATOR: Co taki przestraszony, Rektoriuszu?

REKTORIUSZ: Ja? Nie… Nic…

IMPERATOR: Nie irytuj mnie Rektoriuszu!

REKTORIUSZ: Ech… No, bo usłyszałem jakiś głos, a nikogo tu przecież nie powinno być, poza Imperatorem. Bo nie ma, prawda?

IMPERATOR: Nie ma.

REKTORIUSZ: No właśnie. Więc zacząłem się zastanawiać… Bo ostatnio słyszałem taka audycję w radiu…

IMPERATOR: (Przerywa Rektoriuszowi) W radio.

REKTORIUSZ: Słucham.

IMPERATOR: No nie mówi się w „radiu", tylko w „radio".

REKTORIUSZ: Słusznie, słusznie… w radio, że nie powinno się nadużywać rozmów z samym sobą, prowadzonych na głos, gdyż prowadzi to do pogłębiającej się alienacji osobowości, co kończyć się może całkowitą utratą kontaktu ze światem realnym i możliwą egzystencją we własnym, sztucznie stworzonym.

IMPERATOR: O czym ty opowiadasz?! Chcesz mnie zupełnie wyprowadzić z równowagi? Wystawiasz moją cierpliwość na wielką próbę Rektoriuszu. A tak w ogóle to skąd masz radio?

REKTORIUSZ: W samochodzie. (Pauza) To znaczy ja nie mam radio. To jak byłem u Maryny… To ona ma radio.

IMPERATOR: Wyjdź! (Rektoriusz zaczyna wychodzić) Wróć! (Rektoriusz wraca) Jak możesz być tak mało odpowiedzialny?! Co mnie zresztą obchodzi, czy masz radio, czy nie. Nie zawracaj mi głowy pierdołami w najbliższym czasie! Rozumiesz!

REKTORIUSZ: Rozumiem Imperatorze!

IMPERATOR: Żywię, zatem nadzieję, że nie był to jedyny cel twojego przybycia.

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: Zatem, z czym przychodzisz Rektoriuszu?

REKTORIUSZ: Mam najnowsze meldunki z frontów. Sporo się dzieje Imperatorze.

IMPERATOR: Wiem o tym. Wojna się dzieje, więc musi się dziać sporo. Psia krew! Miałem nadzieję więcej ci o tym nie przypominać!

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: Pokaż mi te meldunki. (Przegląda kartki)…no, myślałem, że będzie gorzej… Franciszek to mądry przywódca… Taak… Ale jeszcze najgorsze przed nim niestety… Anna sroga też, cholera, w nie najlepszej sytuacji…

REKTORIUSZ: Imperatorze, proszę wybaczyć śmiałość, ale znów mówi pan do siebie. Przynajmniej odnoszę takie wrażenie.

IMPERATOR: Głośno myślę, a nie gadam do siebie… (Pauza) A w ogóle to, co ty mi tu… znowu z tym radiowym gównem wyjeżdżasz?! Nie chcę więcej o tym słyszeć! I jak gadam do siebie, to znaczy, że wykładam na światło dzienne trudną sytuację, żeby jej się lepiej przyjrzeć, ocenić, właściwie podjąć później decyzję. Nie stwarzam sobie swojego własnego świata, ale staram się dobrze zakończyć to cośmy zaczęli.

REKTORIUSZ: My?

IMPERATOR: Słucham?

REKTORIUSZ: Nie, nic.

 

Imperator wyjmuje z tylnej kieszeni i podaje ją Rektoriuszowi.

IMPERATOR: Zatem, żeby nie tracić czasu, mam tu już przygotowane rozkazy dla Franciszka Odważnego. Anna Sroga niestety jeszcze trochę poczekać. Bierz się do roboty Rektoriuszu.

REKTORIUSZ: Tak jest!

 

Rektoriusz wychodzi. Imperator przechadza się w jedną i w drugą stronę. Twarz ma skrytą w dłoniach, szura stopami, depcze porozrzucane papiery. Rektoriusz wchodzi.

REKTORIUSZ: Oto najnowsze wieści! (Wybiera jedną kartkę z pliku trzymanego w rękach)
IMPERATOR: A reszta? Te pozostałe kartki, to nie przypadkiem jakieś meldunki?

 

Rektoriusz podaje resztę kartek, Imperator przegląda je szybko i niedbale i rzuca na kupę porozrzucanych wcześniej kartek. Czyta jedną, tę, którą dostał na początku.

IMPERATOR: Franciszek zaczyna wychodzić na prostą… Jakiś metamorficzny tubylec, poddany torturom, bądź też rozkoszom – tego jeszcze nie mogą ustalić – pokazał im mantrę, która chroni ich przed siłami zła Widmowej Przełęczy i szybkim marszem nadrabiają straty. (Pauza) Widzisz Rektoriuszu? I żebyś nie wiem jak chciał, to mi nie udowodnisz, że gadam do siebie, ponieważ gadam do ciebie. A?

 

Rektoriusz wzrusza ramionami.

IMPERATOR: Zatem, zaczynamy wracać do gry, drogi Rektoriuszu. Przekaż rozkazy Merykletowi, żeby wysłał jeszcze jeden oddział pomocniczy Annie Srogiej na takich samych warunkach jak poprzednio.

REKTORIUSZ: Tak jest!

IMPERATOR: A tobie Rektoriuszu jestem zmuszony wydać rozkaz odrębny, powiedziałbym indywidualny.

REKTORIUSZ: A?

IMPERATOR: Nie „A", tylko „Tak jest".

REKTORIUSZ: (Nie pewnie) Tak jest.

IMPERATOR: Nie miej mi za złe tego rozkazu. Chcę jedynie, abyś w ciągu najbliższych kilku dni skupił się na prowadzonej przez nas wojnie. Doprowadźmy do końca, to cośmy zaczęli i będziesz mógł robić, co chcesz. A w dodatku pomyśl, że jak zwyciężymy, to, to będzie bardzo miły dzień w twoim życiu.

REKTORIUSZ: Tak jest.

IMPERATOR: A jak przegramy, to pewnie nie bardzo.

REKTORIUSZ: (Znużony) Tak jest…

IMPERATOR: Nie czekaj, zatem, tylko spiesz z tymi rozkazami. (Pauza) No czemu nie spieszysz z rozkazami?

REKTORIUSZ: No bo… W sumie to mam taka propozycję.

IMPERATOR: Propozycję powiadasz. (Pauza) No słucham. Co tam wymyśliłeś drogi Rektoriuszu.

REKTORIUSZ: No bo… Tak latam w tę i z powrotem bez przerwy. Już mnie nogi bolą. Może by tak zainwestować w jakieś połączenie, żeby stąd, z miejsca rozkazy wysyłać. Jakiś telefon może. Szybciej będą docierać do celu. W tym możemy jeszcze bardziej zwiększyć naszą przewagę. Nie sądzi Imperator?

IMPERATOR: Wyobraź sobie, że nie sądzę Rektoriuszu. Wiesz jak łatwo podsłuchać taki przekaz? Najlepszy szyfr jest niczym w porównaniu do zaufania między przywódcą a żołnierzem. Walka w słusznej sprawie jest najlepszym zabezpieczeniem przed zdradą.

REKTORIUSZ: No może i tak, ale…

IMPERATOR: Ale co? Jakie „co"? Jakie „ale"? Znaczy się.

REKTORIUSZ: A już nic… Co ja tam będę gadał. I tak Imperator swoje wie i swój plan ma. Co mi do tego – w ogóle. Pójdę lepiej zanieść te rozkazy.

 

Rektoriusz wychodzi. Imperator za nim wygląda, potem podnosi jedną kartkę z podłogi i czyta, drapie się w głowę. Rektoriusz wchodzi.

REKTORIUSZ: Melduję…

IMPERATOR: (Przerywa Rektoriuszowi) Wysłałeś już tamte rozkazy?

REKTORIUSZ: Wysłałem.

IMPERATOR: No trudno. Trzeba będzie sobie z tym jakoś poradzić. (Pauza) Przekaż niezwłocznie Mintralowi Krzywonosemu, co następuje; ma najszybciej jak to tylko możliwe wysłać posiłki Franciszkowi i niech zbierze kilka oddziałów, bo przeprawę będzie miał niełatwą. Niech zabiorą ze sobą tylu Uduchowionych ilu tylko zdołają.

REKTORIUSZ: Hmm…

IMPERATOR: Co „hmm…"?

 

Rektoriusz podaje kartkę Imperatorowi, ten czyta ją, wypuszcza z ręki i chowa głowę w dłoniach. Nagle jednak się podrywa.

IMPERATOR: Może nie jest jednak tak źle Rektoriuszu. Ta dramatyczna, z pierwszego rzutu oka, sytuacja, może okazać się dla nas wielce korzystna i zakończymy Batalię dużo wcześniej i bardziej efektownie niż to planowałem na początku.

REKTORIUSZ: Śmiem wątpić…

IMPERATOR: Jak śmiesz!

REKTORIUSZ: No nie wygląda to tak różowo jak Imperator raczył zauważyć.

IMPERATOR: I właśnie, dlatego ja jestem imperatorem, a nie ty. Ponieważ ja z porażki jestem w stanie zrobić zwycięstwo, a ty potrafisz jedynie wykonywać rozkazy. Niektórzy rodzą się z tym czymś, a inni bez tego czegoś. No i obawiam się, że to ja to coś mam, a ty…

 

Teraz szybka akcja. Gaśnie światło, zapalają się snopy dwa na aktorów. W tym samym czasie, błyskawicznie wręcz, Rektoriusz zza pazuchy wyciąga pistolet i celuje w Imperatora, który ze zdumienia aż trochę przykucną. Mija jakieś dwie lub trzy sekundy, zapala się trzeci snop światła na drugim planie, w którym stoi ta sama kobieta, co wcześniej, również jest naga i pojawia się na bardzo krótko. W momencie, kiedy gaśnie jej snop, pada strzał i Imperator pada na ziemię (huk musi być spory). Z szyi Imperatora tryska krew jak z sikawki, Z gardła wydobywa się charczenie, drgawki ciała następują. Rektoriusz stoi w bezruchu.

IMPERATOR: Ale… Hrrr! Hrrr… Jak to? Hrrr…

REKTORIUSZ: Tak to. (Pauza) Pokraczny błaźnie!

IMPERATOR: Jak śmiesz? Hrrr… hrrr…

REKTORIUSZ: A śmiem. (Pauza) Żałosny idioto. Widzę, że strzał mój śmierć twą uczynił niełatwą. To dobrze. Tak to sobie zaplanowałem, tak ten strzał trenowałem…
IMPERATOR: Sraże… hrrr… hrrr…

REKTORIUSZ: Che…

IMPERATOR: Hrrr… Sraże… Hrrr…

REKTORIUSZ: Jakie Sraże? Jakie Sraże? Myślisz pierdoło, że ktoś cię w ogóle słucha? Co ty wiesz w ogóle?

 

Imperator jedna ręką trzyma się za gardło, drugą zaś sięga w kierunku Rektoriusza z rozczapierzonymi palcami, jakby chciał go dosięgnąć, spluwa.

IMPERATOR: Hrrr… Co ty…? Hrrr… opowiadasz? Hrrr…

REKTORIUSZ: Co ja opowiadam? Hmmm… Zaraz ci wszystko wyjaśnię, żałosny głupcze. (Pauza) Otóż, pierwszą i najważniejszą rzeczą jest fakt, że żadnej batalii nie ma. (Imperator zdziwiony). A tak. Nie ma żadnych wojsk, żadnych popapranych dolin, żadnych magicznych deformacji, żadnych „Dni Narodzin". Nie ma Franciszka Odważnego i nie ma Anny Srogiej. A? Widzę, że Imperator mój kochany nieco zdruzgotany. Ale nie ma co się dziwić. Sytuacja Imperatora nie do pozazdroszczenia.

IMPERATOR: Hrrr… Khhh… Kurwa…

REKTORIUSZ: O! Mocne słowo. Jednak jest w tobie trochę człowieka.

 

Imperator próbuje się podnieść, usiąść chociaż, ale nie daje rady. Kaszle.

IMPERATOR: Ty łobuzie (mruga zaciekle). Kłamiesz konającemu w żywe oczy! Hrrr..

REKTORIUSZ: To sama prawda jest, na nieszczęście twoje. Może lżej ci na sercu zrobi, jak się dowiesz, że szczerze rozumiem twój dramat. Wyjątkowo paskudna sytuacja.

IMPERATOR: Khh… Khurwo ty…

REKTORIUSZ: O, widzę, że zaczynasz zdawać sobie sprawę ze swojego położenia. Normalnie nie mogę się nadziwić, że wszystko się układa dokładnie tak jak widziałem to oczami wyobraźni. W najśmielszych marzeniach nie podejrzewałem, że scenariusz ten idealny spełni się tak dokładnie.

 

Imperator zaczyna się podnosić z czworaków na klęczki, chwyta się biurka, dyszy straszliwie, podnosi się na nogi. Chwiejny Imperator. Rektoriusz patrzy trochę z politowaniem, zaczyna celować ponownie z pistoletu, wybiera przez chwilę, w którą część ciała ofiary posłać kulę. (Snopy światła cały czas śledzą aktorów) Pada strzał, podobnie jak wcześniej z wielkim hukiem. Imperator pada na ziemię jak kłoda i się nie rusza.

REKTORIUSZ: (Załamuje ręce) Ech… (Pauza) E! Dychasz jeszcze?! Ty! Żyw? Bo najlepsze jeszcze przed nami – popaprańcu!

IMPERATOR: Hrrr…

REKTORIUSZ: O! Bardzo dobrze. Byłem praktycznie pewien, że żyjesz. Bo widzisz, ja rzeczywiście nie chodziłem do samochodu, a u Maryny tylko raz byłem i nie podobało mi się, ale mimo wszystko nie powinieneś Marynie dupy obrabiać! Ćwoku!

IMPERATOR: Hrrr?

REKTORIUSZ: Mniejsza z tym. Dupa Maryny nie jest w ogóle istotna. Odwróć no się na plecy, chcę widzieć twoją twarz.

 

Imperator maksymalnie niewyraźnie mówi „pierdol się"

REKTORIUSZ: No nie marudź. Zrób to dla siebie. Mam ci coś bardzo ważnego do powiedzenia. (Pauza) No weź stań godnie. Podnieś czoło, bo się qlue programu zbliża.

 

Imperator nieporadnie przewraca się na plecy. Efektowne siknięcie krwi z jego ciała następuje.

REKTORIUSZ: Brawo! Prawdziwy mężczyzna! Chociaż z drugiej strony, niczego sobie marionetka.

 

Rektoriusz chowa pistolet za pazuchę, wstrząsa rękami jakby rozluźniał mięśnie, wzdycha.

REKTORIUSZ: Bo widzisz, ja chodziłem na kurs strzelania. Prawda! Ciężko to było zgrać z narzuconymi przez ciebie obowiązkami i parę razy mi się powinęło, ale na tyle jesteś głupi, że nie zauważyłeś. Dzięki i tylko i wyłącznie tym moim kursom jeszcze jesteś na tym świecie. A żyjesz jeszcze tylko w jednym celu. Myślę, że wiesz, w jakim. Z pewnością chcesz poznać tą tajemnicę. O, przepraszam, „tę" tajemnicę. Rozwiązanie zagadki. To, chociaż przed śmiercią mieć z życia. Otóż, znaj moje dobre serce. Wyjawię ci ją. Dowiesz się, który to szkopuł i w którym szkopule tkwi. Jaki to cierń ten ból ci zadaje.

 

Długa pauza, brak ruchu kogokolwiek, tylko słychać czasem charczenie Imperatora. Z offu zaczyna być słychać z cicha najpierw, a zaraz coraz głośniej łoskot z rzezi – batalii. Hałas robi się dość poważny. W tym samym czasie na scenę wchodzi ta sama, naga kobieta. Idzie bardzo powoli. Staje przy Rektoriuszu i obejmuje go czule. Hałas cichnie.

IMPERATOR: HRRR!!!!

 

Imperator wykonuje ostatni, drapieżny ruch ręką, ostatnia minę złowrogą i bezwładnie rozlewa się na podłodze, siknięcie krwi ostatnie.

REKTORIUSZ: No Maryna! Przynieś mi proszę mój pieróg i odziej no się trochę, gdyż właśnie zostałaś pierwszą damą, a pierwszej damie nie wypada na golasa łazić.

KOBIETA: Nie pomyliło ci się czasem coś? Młokosie. Nie rozpędzaj się za nadto, bo każdy ma jakąś granicę cierpliwości.

REKTORIUSZ: Nie pieprz mi tu, Maryna głupot, tylko zasuwaj po pieróg i ubierz się, bo sobie cycki przeziębisz jeszcze i dopiero będzie.

 

Kobieta patrzy na Rektoriusza przez chwilę, Rektoriusz na kobietę. Kobieta uśmiecha się lekko, odwraca się na pięcie i wychodzi bardzo powoli i uwodzicielsko kołysze biodrami. Znika za kulisami. Mija chwila i na scenę wpada sam pieróg.

REKTORIUSZ: No! Wystarczy trochę skrócić sznurek i kobita chodzi jak zegarek.

 

Rektoriusz rozgląda się na około i po chwili zaczyna zbierać porozrzucane papiery. Układa je w równą ryzę na biurku.

REKTORIUSZ: (Pod nosem) Jak w takim bałaganie można w ogóle pracować? (Próbuje porozklejać kartki zaplamione krwią) I na koniec dał jeszcze w sumie niczego sobie pokaz bałaganiarstwa. Imperator Bałaganiator! He, he. (Próbuje go przesunąć, ale nie daje rady) Straże!

 

Przez chwilę nic się nie dzieje. Rektoriusz zaczyna, więc ponowne próby przesunięcia gdzieś w kąt Imperatora, ale męczy się przy tym niemiłosiernie. Udaje mu się przesunąć ciało mniej-więcej na środek sceny, bliżej publiczności. Jest tak zaaferowany swoim zadaniem, że nie słyszy coraz głośniejszego dudnienia biegnących ludzi. Hałas się wzmacnia i na scenę zaczynają wbiegać sukcesywnie ludzie uzbrojeni w karabiny i ubrani identycznie. Zaczynają otaczać Rektoriusza. Kiedy wydaje się, że cała scena jest już zapełniona ludźmi i nie widać ruchu, przez chwilę słychać jeszcze dudnienie kroków. Łomot cichnie i jakby to dopiero budzi Rektoriusza z transu. Wstaje zbyt gwałtownie i pieróg spada mu z głowy. Wtedy wszyscy wycelowują w niego swoje karabiny. Rektoriusz kuca z wrażenia, orientuje się w sytuacji i powoli, powoli sięga po pieróg i bardzo ostrożnie zakłada na głowę. Ludzie z szelestem odkładają broń. (Ludzie z karabinami zwani są dalej w skrócie „LUDZIE" i zawsze mówię chórem)

REKTORIUSZ: (Trochę zlękniony) Uuu… Kto wy?

LUDZIE: Jesteśmy strażą przyboczną waszej miłości!!!

REKTORIUSZ: Hę? Do tej pory myślałem, że jest was tylko dwóch. Skąd się wzięliście chłopaki?

LUDZIE: Takie były rozkazy waszej miłości!!!

REKTORIUSZ: Jakie rozkazy?

LUDZIE: Waszej miłości!!!

REKTORIUSZ: A tak, tak, coś przypominam sobie. To było wtedy, prawda?

LUDZIE: Tak jest!!! To było właśnie wtedy!!!

REKTORIUSZ: Tak, tak. Nie dałbym chyba nawet rady zapomnieć czegoś tak wstrząsającego… (Pauza) Ale mniejsza z tym, albo powiem nawet więcej. Wydaję taki wielki oficjalny rozkaz zakazujący wspominania o tym wydarzeniu – kiedykolwiek! Zrozumieliście?!

LUDZIE: Tak jest!!!

REKTORIUSZ: No dobra. Co to ja miałem? A! Wynieście to, bo miejsce mi tu zawala i wszystko mi krwią paskudzi. (Pod nosem) Po śmierci jeszcze gorsza fleja niż za życia.

 

Imperator zostaje wciągnięty w tłum przez niewidzialne ręce i bez żadnego słowa ze strony Ludzi. Rektoriusz składa pozostałe kartki i wpycha do szuflady biurka. Rozgląda się dokoła, zastanawia, pomrukuje. Ludzie bez drgnięcia nawet jak słupy soli.

REKTORIUSZ: Dobra! Bierzmy się do pracy, koniec z tymi pierdołami. Trzeba przecież wygrać tę wojnę, he, he. Po pierwsze, zatem, mianuję się Imperatorem Pierwszym, gdyż tamtego fajtłapy w żaden sposób poważnie traktować nie wypada. Jego poczynania były tak żałosne, że nie warto o nich w ogóle wspominać. Drugim powodem, dla którego nie warto o nim wspominać jest fakt, że uczynek taki będzie karany śmiercią.

LUDZIE: Uuuu…

REKTORIUSZ: Tak, tak. Dobrze słyszeliście. Jest to jednak niezbędny element tej fazy… Jak by to powiedzieć?… procesu… W każdym razie lepiej niech nikt się nie waży. Tak, więc, wszyscy razem jak jeden mąż, jak doskonale działający organizm, lub, jak co tam sobie chcecie, zapominamy o poprzedniej epoce. (Splata dłonie na krzyżu i chodzi w jedną i w drugą stronę na tym niewielkim kawałku przestrzeni, jaki mu pozostał) I jak? Zapomnieliśmy? A?

LUDZIE: Tak jest!!!

REKTORIUSZ: Lejecie miód na serce Imperatora Pierwszego. Więc jedźmy dalej. Proszę, żeby natychmiast wynieść to paskudny biurko i wprowadzić moje – bardzo ładne.

 

Biurko, podobnie jak wcześniej Imperator, znika w tłumie Ludzi prawie magicznie.

REKTORIUSZ: Czas przecież wydać jakieś rozkazy. Zamach stanu, co prawda poszedł sprawnie, ale nie ma, co dłużej zasypywać gruszek w popiele. Potrzebuję raportów z pola walki jak najszybciej. No gdzie to biurko!

 

Z pomiędzy ludzi wypływa biurko z mnóstwem technologicznego, nowoczesnego sprzętu. Naćkane tym sprzętem do przesady.

REKTORIUSZ: Nareszcie! Cudeńko moje, moje… moje… słodkości. Teraz to dopiero można prowadzić jakieś działania wojenne, he, he.

 

Rektoriusz siada i majdruje zapamiętale coś przy maszynie. Ustawia gałki, wpisuje na klawiaturze i tym podobne czynności wykonuje.

REKTORIUSZ: O! Wszystko jest ustawione. To zaczynamy zabawę! (Mówiąc ostatnie słowo wciska przycisk jakiś w maszynie)

Nagle odzywa się wielki hałas, zniekształcone dźwięki szumami technologicznymi, dźwięki bitwy, strzały, krzyki i w ogóle masakra. Uderzenie hałasu jest tak duże, że wszyscy na scenie przysiadają aż z wrażenia. Wszyscy, prócz Rektoriusza.

REKTORIUSZ: To się nazywa woja, moi drodzy! Nie ma żartów. Widzę, że sporo z was słyszy wojnę po raz pierwszy. Przyzwyczajajcie się, zatem!

 

Krótka pauza. Rektoriusz kieruje się do maszyny. Przekrzykuje hałasy.

REKTORIUSZ: Kod indentyfikacyjny: XA118; priorytet 21, hasło: MINTAJ! Komandorze Merfis! Słyszycie mnie?!

 

Z maszyny wydobywa się okropny jakiś jęk cierpiący. Rektoriusz włącza słuchawki, hałasy cichną, zakłada słuchawki.

REKTORIUSZ: Komandorze Merfis!!! Słyszycie mnie?!! Proszę dać jakikolwiek znak życia!!! Proszę się nie ociągać!!! (Pauza) Komandorze Merfis! Powtarzam po raz ostatni! Proszę natychmiast…! Bo inaczej…! (Pauza) Do jasnej cholery!!! Gdzie się podziewaliście?!! (Pauza) Zresztą, niewiele mnie to obchodzi! Zeszliście z posterunku i grozi za to sąd wojenny! Tym razem jednak wam daruję, bo nie mamy na to czasu, ale zapamiętam sobie waszą postawę! (Pauza) Co mnie to obchodzi?! Proszę wysłać mi natychmiast raporty od wszystkich dostępnych jednostek!! (Pauza) Nie ustnie!!! Do stu diabłów!! Od czego macie sprzęt, który wam zapewniłem.

Po krótkiej chwili z biurka – maszyny zostaje wydrukowana kartka tekstu. Rektoriusz zdejmuje słuchawki, i wyrywa kartkę maszynie w złości. Zaczyna czytać, ale coś nie idzie. Podnosi kartkę do światła i takie różne ewolucje pomocnicze wykonuje.

REKTORIUSZ: (Pod nosem) Kurwa mać, no… (Pauza) Nie da się rozczytać!!! Ty! Jeden z drugim! Na front!

 

Tłum Ludzi z karabinami nawet nie drgnął.

 

REKTORIUSZ: No, co jest?! Nie wykonanie rozkazu?! Niesubordynacja?!

LUDZIE: Ależ skąd!!! Poszli Jarek i Franek!!!

REKTORIUSZ: (Trochę przestraszony) Aha. Dobrze, dobrze, mniejsza z tym. (Do maszyny) Komandorze Merfis!!! Komandorze…!!! (Zakłada słuchawki) Komandorze Merfis! Proszę mnie uważnie posłuchać! Musi pan przełączyć gałkę oznaczoną symbolem Alfa na wartość 60°! Następnie suwak oznaczony symbolem Pi na wartość 3,14! (Pauza) Ta k!! Może być mniej-więcej!! Aha! Nie zapomnijcie ustawić kontrastu na maksymalną wartość!!! (Pauza) No! Teraz wypuście raport jeszcze raz!! Tak! Powinno być dobrze!!

 

Rektoriusz zdejmuje słuchawki, potrząsa głową, aby wyrzucić straszne hałasy wojny z głowy i po chwili maszyna drukuje kolejną kartkę.

REKTORIUSZ: No może być… Hmm… W sumie pod światło to nawet jakoś wygląda, ale i tak nie przyłożył się do kalibracji. Pewnie coś źle ustawił, tak czy inaczej. (Pauza, czyta kartkę) Hmm…

Mamrocze coś pod nosem, nie jest zadowolony z tego, co czyta. Po chwili podchodzi do maszyny, naciska kilka przycisków, coś jakimś pokrętłem kręci, przykłada słuchawki do ucha, naciska ostatni guzik i mówi.

 

REKTORIUSZ: Komandorze Lukas!! Słyszycie mnie?! Odbiór! (Pauza) Kod identyfikacyjny: XB216C, priorytet: 25W, hasło: Sumik Pospolity!!! Słyszycie mnie?! (Pauza) O! Miło pana słyszeć!! Tak!! Ale przejdźmy od razu do rzeczy, bo sprawa jest nagląca!! Mianuję was odpowiedzialnym za zorganizowanie sił posiłkowych dla wojsk komandora Merfisa i dla komandor Jeniffer, a także pułkownika Namiesłowa!!! (Pauza) Dacie radę!!! Wymyśliłem pewien plan, który powinien posłużyć wam jako podstawa do wszelkich działań! (Pauza) Uwaga komandorze, przekazuję dane! Proszę uruchomić odpowiednie procedury! (Pauza) Już? Nie? Hmm… No dobra, dajcie znak, jak już wszystko ustawicie!

 

Rektoriusz odkłada słuchawki, drapie się w głowę pod pierogiem zadumany. Zdejmuje go, aby trochę dać głowie odpocząć i w tym samym momencie Ludzie z karabinami wycelowują w niego błyskawicznie swą broń. Rektoriusz przestraszony szybko zakłada pieróg z powrotem. Ludzie chowają karabiny. Niezręczną sytuację przerywa pikanie maszyny.

REKTORIUSZ: Nareszcie. Halo!! Tak!! Udało się?! No to doskonale!! Teraz proszę mnie słuchać!! Na pierwszy ogień idzie pomoc dla Merfisa! Dwa plutony rozpoznawcze wypuścić wektorem 304/450/A12, po dwóch minutach rozdzielić na wektory okrążające strefę G813! W pogotowiu formacja E' w szyku standardowym 1B! Bardzo ważna sprawa przy tym, żeby cały czas obserwować czarny pas w kontrapunkcie Kasjopei 7!! Rozkazuję wręcz nie lekceważyć tego obszaru podczas obserwacji!!! Formacja E' ma czekać na raporty plutonów rozpoznawczych w strefie cienia słonecznego w polu grawitacyjnym Gigantolosa S-Alfa-1. Stamtąd przypuszczą atak na wyraźny mój rozkaz, bądź w trybie odwetowym, jeżeli zostaną wcześniej wykryci. Co?!! Drukuje się nieczytelnie?!!! Do jasnej cholery!!! Myślałem, że pracuję z ludźmi wykształconymi!!! Pięciu gałek nie potraficie odpowiednio ustawić?!! (Pauza) No nic, nie mam czasu na pierdoły komandorze Lukas!!! Wydrukujecie sobie jeszcze raz z pamięci komputera! I nie przerywajcie więcej transmisji!! Zrozumiano?! (Pauza) No! To, co ja miałem? A! Teraz pomoc dla komandor Jeniffer! Tu sprawa wygląda nieco łatwiej, bo chodzi tylko o to by liczebnie podratować jej zasoby! Sposób, w jaki działa nie budzi żadnych wątpliwości. Przerzut oddziałów można wykonać w cieniu układu Z12-B"! tego wróg na pewno się nie spodziewa, he, he. Co?! A nic! Nie ważne!! Idziemy dalej! Jeżeli chodzi o pułkownika Namiesłowa, to tutaj problem jest innej natury. Podejrzewają, że zakradł się w ich szeregi szpieg i trzeba go zlikwidować jak najciszej jak najszybciej, podstawiając go naszym człowiekiem, tak by wróg nie zorientował się o zmianie. Pamiętajcie, że wybór zmiennika to kluczowy punkt tej operacji. Nadajcie mu kryptonim i w ogóle dobrze się tym zajmijcie. Przeszkolcie odpowiednio jak trzeba! A jak znajdziecie wroga w szeregach Namiesłowa i znajdziecie pierwszych kandydatów do zadania, dajcie mi niezwłocznie znać. Chciałby zobaczyć jak wam poszło, komandorze. Poza tym oczekuję standartowych raportów z przebiegu wszystkich działań, jakie wam powierzyłem! Zrozumiano!! (Pauza) No! Bez odbioru!!

 

Na scenę wchodzi Kobieta, ubrana od stóp do głów, tak szczelnie, że widać tylko jej twarz. Ludzie z karabinami od momentu jej pojawienia się na scenie celują w nią z broni. Kobieta nie zwraca na to najmniejszej uwagi.

 

KOBIETA: Mój Rektoriuszu! Jak sobie radzisz?

IMPERATOR: Jestem Imperatorem! I to nie byle, jakim, bo Pierwszym! Nie jest to trudne do zapamiętania! Tak?!

KOBIETA: Och, jak tylko posiedzicie chwilę na tym swoim stołku, to od razu robicie się tacy poważni. Więcej luzu Rektoriuszu. Puci, puci, puci…

REKTORIUSZ: Co?!! Co to ma znaczyć?! Nie przesadzaj! Nie publicznie!

KOBIETA: No nie mów mi, że swoja straż przyboczną traktujesz jak publiczność. Nie masz do nich zaufania?

REKTORIUSZ: Oczywiście, że mam! Co ty sobie o mnie myślisz? Ludzie w straży przybocznej to wyjątkowo dobrze wyselekcjonowani i przeszkoleni ludzie.

KOBIETA: No to, o co ci chodzi? Misiaczku.

REKTORIUSZ: Przestań!

KOBIETA: Dziubasku.

REKTORIUSZ: Bo…!!!

KOBIETA: Hmm?

REKTORIUSZ: Bo… Bo… yyy.. Bo cię o to proszę. Może być?

KOBIETA: No dobrze Rektoriuszu…

REKTORIUSZ: Imperatorze…

KOBIETA: (Krótkie milczące spojrzenie Rektoriuszowi w oczy) A więc Rektoriuszu. Tym razem dam ci jeszcze szanse, ale następnym razem będziesz musiał być bardziej przekonujący. (Pauza) Bo szczerze mówiąc na razie marnie ci idzie.

REKTORIUSZ: Wynoś się!

KOBIETA: Chyba cię grzmi!! Zapominasz się drogi Rektoriuszu! To w ogóle jakaś imperatorowa choroba. Co i rusz jeden z drugim na nią zapada. Moja cierpliwość zaczyna się kończyć.

REKTORIUSZ: Co ty pleciesz?

KOBIETA: (Załamuje ręce) Nie ważne. Nic nie rozumiesz, nie wiesz kim jesteś, nie wiesz kim jestem ja. I pewnie już nawet sam uwierzyłeś w to, że nie pamiętasz kim był Imperator, którego zabiłeś.

REKTORIUSZ: Co?

KOBIETA: Spójrz na swoje ręce, to zobaczysz jak niedawno to było.

 

Rektoriusz spogląda na dłonie, w tym momencie z rękawów następuje wyciek czerwonej mazi.

REKTORIUSZ: Rany Julek!! (Pauza) Co mi zrobiłaś?

KOBIETA: Cha! Cha! Cha! Jesteś niewyobrażalnie bezczelny! Ten poprzedni miał chociaż jakieś maniery i poczucie estetyki. A ty? Jesteś tak zapamiętały w osiągnięcie jakiegoś irracjonalnie małego i pośredniego celu, że w ogóle nie pamiętasz jak to się zaczęło.

 

Rektoriusz jakby trochę mniej słucha, bo nie może zatamować krwotoku z rękawów.

KOBIETA: Założę się, że nawet nie pamiętasz jak się poznaliśmy, o czym rozmawialiśmy, gdzie były miejsca naszych tajnych schadzek. (Pauza) Musi być jakaś choroba, która wyjaśniłaby takie wasze zachowanie. „Imperatoris Amnezis". Hę? Brzmi wiarygodnie. Trzeba to sprawdzić. (Pauza) Strasznie zaczyna to być wszystko męczące. Normalnie nie wiem czy wykrzesam jeszcze siły na trzeciego takiego wariata. A tendencja jest raczej niekorzystna.

REKTRIUSZ: Kogo nazywasz wariatem? Zastanów się dobrze kto tu jest większym dziwadłem. (Pauza) I na dodatek gada do siebie. Stara wariatka.

KOBIETA: Jakbyś podszedł do tego trochę z innej strony, drogi Rektoriuszu, posłuchał trochę, bo tak naprawdę to mówię to wszystko tobie, to może byś się czegoś nauczył. Albo może czegoś dowiedział. Może nawet udałoby ci się wygrać tę twoją – nie twoją Wielką Batalię Dziejów.

 

Jeden z Ludzi z karabinami ręką woła Rektoriusza. Robi to od jakiegoś czasu, ale Rektoriusz dopiero teraz to zauważa.

REKTORIUSZ: (Zwraca się do kobiety) Poczekaj chwilę.

Rektoriusz podchodzi do człowieka, który go wołał, tamten coś mu chwilę szepcze do ucha. Rektoriusz nagle wyprostowuje się z oburzeniem, rozgląda się po tłumie, zza pazuchy wyjmuje pistolet i niedbale celując gdzieś w tylne rzędy i wykonuje dwa strzały. Przez chwilę nad czymś się zastanawia, odwraca się do człowieka, z którym rozmawiał i strzela do niego również. Siknięcie krwi z rękawa.

KOBIETA: (Bez emocji) Możesz wyjaśnić mi co się właśnie wydarzyło.
REKTORIUSZ: Ten, tamten, powiedział mi, że tamtych dwóch jest zdrajcami, albo szpiegami… w każdym razie wrogami… jakiegoś rodzaju.

 

Pistoletem daje znaki, żeby wyniesiono zwłoki, które znikają wciągnięte przez tłum.

 

KOBIETA: A ten biedak?

REKTORIUSZ: Mógł kłamać.

KOBIETA: (Drwiąco) No rzeczywiście, gratulacje. To było genialne posunięcie. Godne, powiedziałabym, Imperatora. Kretyn. Częściej musisz patrzeć na swoje ręce. To taka praca, rozumiesz, w której używa się mózgu. Czasem warto usiąść i pomyśleć. Hmm… ten poprzedni w sumie to robił…

REKTORIUSZ: Przestań ciągle o nim gadać! Jakie to ma teraz znaczenie?

KOBIETA: Ach! Rzeczywiście, zabiłeś go. Kolejny moment przebłysku inteligencji wielkiego Imperatora.

REKTORIUSZ: Przestań gderać. Dałaś mi wolną rękę, nie pamiętasz?

KOBIETA: Ja wszystko pamiętam Rektoriuszu.

REKTORIUSZ: Jasne, jasne, nie musisz mi przypominać. Psia krew! (Pauza) A propos! Mogłabyś coś zrobić, żeby zatamować ten krwotok?

KOBIETA: Kpisz sobie? Nie po to dawałam ci wolną rękę, żeby się teraz babrać w twoich brudach. Powiedz lepiej jak tam na froncie.

 

Rektoriusz cały czas zajęty jest swoimi rękami. Rozgląda się za czymś w co mógłby wytrzeć się, ale nic nie znajduje. Wyciera się więc w ubranie.

REKTORIUSZ: Nie no, generalnie nie jest źle. Był mały kryzysik, ale wszystko idzie w dobrym kierunku. Myślę, że jeszcze jedna, góra dwie bitwy i będę gotowy przeprowadzić ostatnie uderzenie. O! Właśnie przychodzi kolejny raport. Pomożesz mi go wyjąć z maszyny?

KOBIETA: Nie.

REKTORIUSZ: Jeszcze kiedyś coś cię spotka… Coś niedobrego. Zobaczysz.

 

Rektoriusz wyjmuje papier z drukarki i zaplamia go niewiarygodnie.

REKTORIUSZ: (Pod nosem) Kurwa, nic się nie da rozczytać.

KOBIETA: I jak?

REKTORIUSZ: Nie no, bardzo dobrze. Może nawet lepiej niżby się można było spodziewać.

 

Zwraca się ku maszynie, podnosi słuchawki, wciska guzik jakiś. Wszystko coraz bardziej ubabrane w czerwonej mazi.

REKTORIUSZ: Do wszystkich jednostek!! Kod identyfikacyjny XY001!! Powtarzam: XY001!!! Niezwłocznie przejść do operacji B12-ALFA!!! Powtarzam!! Niezwłocznie przejść do operacji P12-Alfa!!! Tak!! Bez odbioru! (Zwraca się do kobiety) Widzisz? Teraz już wszystko praktycznie samo się robi. Nie ma wyjścia, żeby coś poszło nie tak.

KOBIETA: Co się tak patrzysz? Nie żartuj sobie ze mnie. Najpierw skończ, co zacząłeś.

REKTORIUSZ: Zaczęliśmy!

KOBIETA: Jak sobie chcesz, sam wiesz jak jest.

REKTORIUSZ: Zaczynasz mnie irytować! W ogóle to ty mnie do tego wszystkiego namówiłaś, a teraz co? „Nara"? Teraz ty raczysz sobie żartować! Co za baba, no! I jeszcze jakieś uszczypliwe uwagi. O co ci chodzi? Wszystko dobrze idzie, mucha nie siada, a tu przyjdzie taka i marudzi. Niedobrze mi się robi od tego twojego ględzenia, bardziej niż od tej krwi. No zrób coś! Ile można się nad człowiekiem pastwić?

KOBIETA: Sam dobrze wiesz ile. I nie ściemniaj, że już nie pamiętasz.

 

Rektoriusz łapie się za głowę, zapominając w jakim stanie są jego ręce, także twarz chowa w dłoniach. W efekcie utytłany jest niesamowicie. Po chwili błyskawicznie odrywa dłonie od twarzy, patrzy na nie przestraszony trochę.

KOBIETA: (Perliście i krótko) Cha! Cha! Cha!

 

Rektoriusz wściekły, ochlapuje kobietę zamaszystym zamachnięciem z odległości.

REKTORIUSZ: Jesteś po prostu wiedźma! Nie mogę sobie teraz zupełnie wyobrazić, jak mogłaś kiedyś mnie rajcować?! Jak sobie przypomnę, że robiłem to z tobą w samochodzie, na tylnym siedzeniu… Jakby to było w innym życiu… (Pauza) Zejdź mi z oczu!

 

Kobieta trochę rozbawiona ogląda zniszczenia w garderobie dokonane ochlapaniem Rektoriusza.

REKTORIUSZ: Czego rechoczesz? Mało ci? (Chlap, chlap)

 

Kobieta śmieje się już normalnie w twarz Rektoriuszowi. Rektoriusz już zaczyna krzyczeć na Ludzi z karabinami, także ochlapując ich z rękawów.

REKTORIUSZ: A wy co?! Też się wynoście! Darmozjady! Więcej was matka nie miała!? Psia mać!! Na co jeszcze czekacie?! Banda klonów!! (Pauza) To rozkaz!!!

 

Z offu odgłosy kroków biegnących ludzi, na scenie przez chwilę nic się nie dzieje, ale zaraz powoli zaczynają sukcesywnie wybiegać Ludzie z karabinami. Jak na scenie robi się pusto, jeszcze przez chwilę słychać cichnące powoli kroki.

KOBIETA: Brawo.

REKTORIUSZ: A ty co jeszcze tu robisz?! Niewyraźnie mówię?! Wynocha!!

KOBIETA: Ty gówniarzu!! Bezrozumna pokrako!!!

 

Kobieta podchodzi do Rektoriusza szybkim krokiem, ten opiera się o biurko z przestrachem.

KOBIETA: Ignorancie! Tłuku i bezmyślny karaluchu! Jesteś największym błędem mojego życia. Trudno nawet cię zakwalifikować do kategorii „produktu próbnego". Jesteś „produktem przedpróbnym", pomysłem pomysłu, niepoczętym zarodkiem! Mam ciebie dosyć! Nie zobaczysz mnie już więcej, a jeśli tak, to długo się tym widokiem nie nacieszysz!

 

Kobieta odwraca się na pięcie i wychodzi. Dużo światła na Rektoriusza, tył sceny zatopiony w ciemnościach.

REKTORIUSZ: Nareszcie spokój.

 

Rektoriusz upaćkany niemiłosiernie stoi bez ruchu przez chwilę, kiedy maszyna biurko zaczyna drukować kartkę papieru.

REKTORIUSZ: Nie na długo jednak. Co my tu mamy? (Pauza) O! Wygrałem. Wygrałem tę przeklętą wojnę.

Na scenę wchodzi żołnierz. Jest w bardzo obłoconym, rozpiętym mundurze, utyka i ma bandaż na głowie i wąsy ma gęste.
ŻOŁNIERZ: Przynoszę Imperatorze Pierwszy ostatnie wieści z frontu.

REKTORIUSZ: Ależ proszę, wejdź. Co ci się stało? Jak ty wyglądasz? I w ogóle nie potrzebnie się fatygowałeś dzielny żołnierzu. Właśnie dostałem najświeższy raport dzięki temu nowoczesnemu urządzeniu.

ŻOŁNIERZ: Czemu w takim razie jesteś Imperatorze Pierwszy taki radosny?

REKTORIUSZ: Cóż za niedorzeczne pytanie. Ciebie zwycięstwo ostateczne nie cieszy?

ŻOŁNIERZ: Zwycięstwo ostateczne? Ależ Imperatorze Pierwszy, właśnie idę prosto z frontu, żeby donieść o ostatecznej klęsce. Wróg okazał się zbyt silny. Po naszych wojskach zostało niekończące się morze trupów i trzepoczące białe flagi. A jedynymi ich towarzyszami, teraz w tej niedoli są złowrogie zgromadzenia sępów i szydercze watahy hien. Pusty, złośliwy śmiech tych bestii na długo nie pozwoli mi jeszcze spokojnie zmrużyć oka w nocy. Zgnilizna i robactwo to jedyna dla nich przyszłość. We mgle to wszystko jest skąpane wilgotnej i lepkiej jak miód. Słodki odór rozkładających się ciał już zagościł na tym polu straceńców. Jedyne życie jakie tam teraz gości to wysłannicy i sługi ciemności, którzy zagarniają ulatujące skrawki dusz tych walecznych nieszczęśników. (Pauza) Ale widzę, że Imperator Pierwszy też nie wygląda najlepiej.

REKTORIUSZ: Ponosi cię żołnierzu. Mam tu przed sobą oficjalny raport od komandora Merfisa o całej przeprowadzonej przez niego akcji, wedle moich, zresztą, wydanych wcześniej poleceń. No a na końcu stoi jak wół „OSTATECZNE ZWYCIĘSTWO". Sami zobaczcie.

ŻOŁNIERZ: Ja tam nie wiem, na nowej technologii się nie wyznaję. Prosty człowiek jestem i wiem jak szablą komuś łeb odrąbać. Mówię tylko com widział na własne oczy.

REKTORIUSZ: W sumie brzmisz wiarygodnie. Wyglądasz wiarygodnie. Z tym błotem i w ogóle.

 

Mierzą się przez chwilę wzrokiem w milczeniu. Na drugim planie zapala się snop światła w którym stoi naga Maryna. Światło świeci się bardzo krótką chwilę. W momencie kiedy snop gaśnie Żołnierz się wyprostowuje, wyjmuje pistolet zza pazuchy i zabija Rektoriusza. Żołnierz zdejmuje sztuczne wąsy i bandaż z głowy, i okazuje się, że to Imperator ten z pierwszej części dramatu. Rzuca tym wszystkim w trupa Rektoriusza.

IMPERATOR: Bo mnie ochlapał autobus.

 

 

KURTYNA

Koniec

Komentarze

Mam straszny dylemat.
Historia - świetna.
A językowo - aż zgrzyta między zębami.
Wstrzymam się od oceny i przemyślę.

Cieszę się, że podoba ci się historia.

A możesz napisać, co zgrzyta językowo, jakiś przykład chociaż? Wtedy bym się zorientował czy chodzi ci o błędy językowe, czy nie jest to w twoim stylu

"połowicznie rozłożone ręce" - zombie jakiś?
Poza tym mnóstwo literówek, uwielbienie dla słowa "łazić", niecelowo poprzestawiane przecinki i na pewno o wiele więcej, ale nie chce mi się tego szukać :)

Nowa Fantastyka