- Opowiadanie: mut - Relikwia

Relikwia

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Relikwia

RELIKWIA

 

Ciemność przesłoniła księżyc. Ci, którzy jeszcze, albo już nie spali mogli usłyszeć tętent koni pędzących w stronę klasztoru. I tylko niektórzy patrzyli w niebo, czy przypadkiem nie spadnie deszcz. Brat furtian spojrzał na chmury przesłaniające księżyc, przeżegnał się i pośpiesznie zmówił modlitwę dziękczynną za zadaszenie, które przeor w końcu zdecydował się postawić. Usiadł na kilku polanach, złożonych przy bramie klasztornej, oparł się o zimny ceglany mur, pod głowę podłożył jakąś szmatę i przymknął oczy.

– Na chwałę Bożą – mruknął.

I zasnął.

Zbudziło go donośne walenie do bramy. Furtian otworzył oczy, ziewnął, przeciągnął się i już miał podejść do furty, gdy wzrok jego przykuły tańczące na wietrze liście, gałązki i ziarna piasku. Idzie burza, pomyślał. Znów miał ochotę się zdrzemnąć, myśląc że walenie w bramę to tylko sen lub złudzenie, gdy znów usłyszał dźwięki stukania w drewniane drzwi furty. Brat podszedł do ciężkich, dębowych wrót i uchylił je lekko. Za bramą zobaczył mężczyznę na koniu. Wierzchowiec był czarny, jak noc ich otaczająca. Tylko błysk w oczach i para unosząca się z chrap dawała możliwość dostrzeżenia zwierzęcia. Jeździec okazał się być rycerzem. Nie takim w turniejowej zbroi. Ubrany był raczej jak zwykły podróżnik lub posłaniec, jednak coś w jego postawie mówiło furtianowi, że ma do czynienia z wojownikiem. Może był to miecz przy boku jeźdźca, może herb na piersi tegoż, a może asysta składająca się z pięciu czy siedmiu innych rycerzy…

– Ktoś wy i czego chcesz? – spytał furtian.

– Marcin z Lublina, herbu Łabądź – odparł przybysz. – Otwieraj wrota, mnichu i prowadź do opata. Z polecenia księcia krakowskiego tu jestem.

Mnich powoli otwierał furtę; z jednej strony była ona ciężka i masywna, z drugiej sycił swoją próżność, gdyż w tym momencie, przez kilka chwil przybysz z towarzyszami byli zależni od jego pracy. W końcu wrota otwarły się na tyle, by jeździec mógł spokojnie wjechać na dziedziniec klasztoru. W ślad za nim ruszyli jego kompani. Razem siedmiu konnych.

– Prowadź mnichu – rzekł Marcin zsiadając z konia.

Brat furtian odpalił łuczywo od niewielkiego ogniska, które miał go ogrzać w razie chłodnej nocy i nakazał Marcinowi iść w ciszy za sobą. Przeszli przez pogrążony w ciemności wirydarz. Gdzieś w pobliżu musiał być jakiś staw lub chociaż sadzawka, bo Marcin usłyszał odgłos pluskających ryb. Chyba, że to topielica lub wodnik, pomyślał i natychmiast skarcił się w myślach. Prawdziwy chrześcijanin w żadne pogańskie gusła nie wierzy!

Szybko doszli do kapitularza. Ominęli go. Szli teraz długim, krętym i wilgotnym korytarzem. Jedynym źródłem światła był nikły blask łuczywa trzymanego przez brata furtiana. Po kilkudziesięciu krokach stanęli przed bogato zdobionymi, drewnianymi drzwiami do prywatnej kaplicy opata

– Brat opat odmawia kompletę – powiedział mnich. Marcin nie wiedział, czy to tylko informacja, czy też opatowi rzeczywiście nie należy przeszkadzać w jego kontakcie ze Stwórcą. Na wszelki wypadek wcisnął mnichowi kilka brakteatów za fatygę i kazał odejść. Gdy tylko znikł odgłos sandałów mnicha, Marcin naparł ciałem na drzwi. Te ustąpiły bez najmniejszego problemu. Nawet zawiasy nie skrzypnęły, jakby nie chciały przeszkodzić pogrążonemu w modlitwie opatowi.

Marcin wszedł do środka i szybko się przeżegnał. W blasku migoczących świec dojrzał leżącą na posadzce postać z rozłożonymi rękami. Opat zdawał się nie słyszeć gościa. Rycerz powolnym krokiem podszedł bliżej modlącego się, przyklęknął i cicho chrząknął. Nic, żadnej reakcji. Chrząknął raz jeszcze, tym razem nieco głośniej. I znowu nic. Za trzecim razem odkaszlnął na tyle głośno, by nie obrazić Boga, ale by echo poniosło odgłos po całej kaplicy.

Opat podniósł się wreszcie. Był mężczyzną średniego wzrostu, około pięćdziesiątki, z wygoloną tonsurą na szczycie głowy, a na twarzy z niewielkim zarostem. Wystający brzuch przewiązany był cingulum, zaś habit nosił widoczne ślady zużycia. Jego właściciel raczej nie należał do grupy duchownych, którym życie ziemskie ważniejsze jest od wiecznego. Opat uczynił znak krzyża, pokłonił się nisko figurce Najświętszej Panienki z Dzieciątkiem i nie patrząc na przybysza, rzekł:

– Na chrypę i kaszel najlepszy będzie prawoślaz. Każdy z braci da ci bukłaczek nalewki z jego domieszką. Oczywiście za niewielką opłatą… – Spojrzał na Marcina i dodał: – Dlaczego więc mnie niepokoisz o tak późnej porze?

Marcin padł na kolano, skłonił się nisko i nie podnosząc wzroku wręczył opatowi zapieczętowane pismo z książęcą pieczęcią. Co jak co, ale szacunek dla władzy duchownej musi być. Nie tylko dlatego, że opat był jakimś dalekim kuzynem księcia.

Duchowny rozpieczętował list. Czytał go, co rusz przybliżając i oddalając go od twarzy. Albo za ciemno, albo już wiek mu na oczy się rzucił, pomyślał Marcin zerkając na przełożonego klasztoru.

– Jakże ja mam pomóc księciu? – ni to spytał, ni stwierdził opat.

– Książę Bolesław, książę krakowski, prosi bym w razie potrzeby…

Opat przeszedł do wciąż klęczącego Marcina i delikatnie, acz stanowczo uderzył go w potylicę. Nie zabolało, ale przyniosło oczekiwany skutek. Marcin umilkł.

– Nie przerywaj, młodzieńcze – kontynuował opat. Z dobrego rodu pochodzisz, to widać i bez pism od księcia. Maniery też, widzę, posiadasz przednie, więc nie odzywaj się nie proszony, bym zdania o tobie nie zmienił. Rozumiesz? – Marcin przytaknął skinieniem głowy. – Hm, mój szanowny kuzyn, książę krakowski Bolesław wysłał ciebie, byś relikwię zakupił. A nie wiesz może jaką to relikwią książę pan jest zainteresowany? Bo widzisz; relikwie to my mamy tu dostatek. Ot, chociażby kilkanaście drzazg z Krzyża Świętego, rzemień z sandałów Jana Chrzciciela, fiolkę ze łzami Maryi wylanymi pod krzyżem, napletek świętego Pawła… – opat mrugnął porozumiewawczo okiem i dodał: – …tak z kilka sztuk. Poza tym – kontynuował opat wyliczanie – włosy świętego Piotra, pieluszkę należącą do świętej Weroniki, chustę pogrzebową Łazarza, głownię laski świętego Józefa, szczękę osiołka, na którym Święta Rodzina do Egiptu uciekała, kawałek palmy, po której Pan nasz stąpał, gdy wjeżdżał do Jerozolimy. Do tego okruchy chleba z cudownego rozmnożenia, kilka cierni z korony cierniowej, paznokieć świętego Tomasz, piórko, które zgubił archanioł Gabriel przy zwiastowaniu, nawet pot świętego Mikołaja. Ostatnio udało się nam nawet nabyć krzyż świętego Andrzeja i kilka gwoździ z arki Noego.… O kościach świętych i błogosławionych płci obojga nie będę nawet wspominał. To czego może pragnąć książę, hę?

Marcin podniósł się z kolana, spojrzał na opata i ledwie słyszalnym szeptem, rzekł:

– Książę pan pragnie relikwii męczennika, biskupa krakowskiego, sławetnego Stanisława ze Szczepanowa; najlepiej fiolki jego krwi. Tego męczennika, którego nie mniej sławetny przodek księcia, król Bolesław skazał na rozczłonkowanie. Tego biskupa, którego na dniach papież Innocenty IV na ołtarze wyniesie i…

– … i książę krakowski relikwią świętego splendoru miastu, a zwłaszcza sobie chce przysporzyć, tak? – Opat dokończył orację Marcina.

– Nie o to księciu chodzi! – odparł obruszony rycerz. – Kult męczennika-biskupa od wielu lat jest rozpowszechniony! Codziennie tłumy wiernych oddają cześć doczesnym szczątkom przyszłego świętego, złożonym na Wawelu! Książę Bolesław zaś nie potrzebuje sztuczek rodem z jarmarku, by lud czcił Stanisława!

– Wybaczcie Marcinie. Nie chciałem obrazić ani ciebie, ani tym bardzie twego i mego władcy. Trochę więcej wiosen na tym świecie przeżyłem i wiem, do czego są później wykorzystywane relikwie. Ale muszę cię zmartwić-nie znajdziesz u mnie tego, czego szukasz.

– Jak to? Przecież książę pan twierdził, że tylko tutaj można znaleźć przedmioty należące do biskupa.

– Pewnie miałby rację – wtrącił opat – gdyby przysłał cię tu za jakieś dwa lata. Nasz klasztor posiada wiele relikwii; jeszcze więcej jest ich w stanie załatwić. Jest tylko jedno małe „ale”. Samś rzekł, że biskupa lada dzień ma wynieść na ołtarze Innocenty IV. Swoją drogą ciekawe, co ten Genueńczyk kombinuje?

Opat zamyślił się na chwilę. Marcin w tym czasie nie odważył się przeszkodzić w medytacji .rozglądał się po kaplicy, patrzył na pełgające płomyki świec, na cienie, które rzucały na ścianach. Na figurę Dziewicy Maryi, która zdawała się delikatnie poruszać i uśmiechać do dziedzica herbu Łabądź. Uwagę Marcina przykuwała feeria barw migocząca na posadzce kaplicy. Promienie wschodzącego słońca przebijały się przez kolorowe szkiełka osadzone w ścianie za ołtarzem.

– Piękne, co nie? – Głos opata wyrwał Marcina z zamyślenia i podziwiania niecodziennego widoku. – Jeden z trubadurów podpowiedział mi takie rozwiązanie kosztowało niemało, ale czego nie robi się na chwałę Pana. A wracając do tematu: od blisko czterdziestu lat relikwie zatwierdzane są tylko przez papieży i tylko oni wydają pozwolenia na ich sprzedaż. Skoro biskup-męczennik ma się dopiero stać świętym, to my nie możemy mieć tu niczego, co za relikwię Stanisława można by uznać. Przykro mi. Jeżeli taka jest wola księcia możemy postarać się coś załatwić. Ale uprzedzam, że będzie to kosztowne i długotrwałe.

Lico Marcina spochmurniało. Klęknął na kolano, ujął dłoń opata, ucałował, podniósł się i powiedział:

– Spytam księcia. W dwie niedziele będę z odpowiedzią.

Skłonił się nisko, odwrócił i ruszył ku wyjściu.

– Chociaż jest może nadzieja, lecz przyrzec ci nic nie mogę. Wszystko w rękach Pana – usłyszał głos opata.

Rycerz błyskawicznie stanął przy duchownym z oczami pełnymi radości i sercem przepełnionym nadzieją.

– Jest jeden człowiek – mówił dalej opat. – Powiadają, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwej. Że, gdyby tylko chciał, zostałby samym papieżem, albo nawet cesarzem. Że sam Bóg musiał go zesłać na ziemię, bo dobro niewyobrażalne czyni, a mimo upływu lat człowiek ten wygląda wyśmienicie. Że kontakty ma wyrobione nie tylko u Innocentego IV, ale miał i u świętej pamięci papieża Celestyna, a nawet Grzegorza IX i Honoriusza III. Że przez nich z szacunkiem i czcią wielką w Rzymie goszczono. Ma on pozwolenia na sprzedaż odpustów i relikwii, choć jest zwykłym grajkiem. Pojmujesz to, Marcinie? To musi być święty człek… Niby zwykły grajek, a papieże, cesarze, nie mówiąc już o władcach mniejszych krajów przyjmują go, jak równego sobie. Tak, Marcinie, jeśli potrzebujesz relikwii Stanisława, pytaj o Didymosa. Tylko on może ci pomóc.

– Bóg wam zapłać, ojcze! – Marcin padł na oba kolana i zasypał pocałunkami dłonie i habit duchownego. – Niech was Matka Boska ma w opiece, a Duch Święty obdarzy zdrowiem i doprowadzi do życia rajskiego.

Rycerz raźno ruszył w kierunki drzwi. Już łapał za skobel, by je otworzyć, gdy nagle odwrócił się i rzekł:

– Ojcze. Mówiąc o papieżu Innocentym zacząłeś się w pewnym momencie długo nad czymś zastanawiać. Nad czym, jeśli mogę wiedzieć?

Duchowny westchnął. Spojrzał na książęcego posłańca, a oczy jego stały się poważne

– Widzisz, nie dalej jak zeszłego roku papież wydał zgodę na stosowanie tortur wobec głoszących herezje. Teraz ogłasza świętym Stanisława, który taki znowu cnotliwy nie był. Zastanawia mnie, do czego ten Fieschi dąży? Do czego dąży Kościół? A myśli moje nie napawają optymizmem.

Marcin spojrzał na opata z niezrozumieniem.

– Domyślam się, że nie rozumiesz. Idź już, Marcinie. Nie słuchaj już dyrdymałów starego pierdoły. Z Bogiem, Marcinie.

– Z Bogiem, ojcze.

Marcin opuścił klasztorne mury. Przy bramie czekali na niego kompani. Słońce zdążyło już wzejść na dobre. Zapowiadała się wspaniała pogoda. Gdy brat furtian zamykał ciężkie wrota klasztoru, Marcin z resztą rycerzy znikał za zakrętem. Pozostał po nich tylko unoszący się obłok pyłu.

 

X X X

– Grajek Didymos? – Gruby karczmarz zrzucił resztki gęsi i chleba na klepisko gospody. Opróżnione dzbanki po piwie chwycił w potężną łapę. – Był tu ze trzy niedziele nazad. Chyba udał się na północ. Pamiętam, że coś przebąkiwał o księżnej Bogumile, więc może udał się na dwór pana Zdziweuja? Tu go, panie, nie znajdziecie.

Zrezygnowany Marcin usiadł przy stole. To kolejna gospoda, w której Didymos był widziany, lecz nikt nie powiedział nic konkretnego, gdzie można by znaleźć. Gościńce i trakty znały doskonale grajka, ale też nie potrafiły dokładnie określić obecnego miejsca jego pobytu.

– Dajcie coś do zjedzenia i przygotujcie nocleg dla mnie i moich ludzi – polecił rycerz i rzucił kilka miedziaków karczmarzowi. – Każ też oporządzić konie.

Karczmarz zgiął gruby kark w niskim ukłonie i szybko wycofał się na tyły gospody. Nie często zdarzało się mu gościć tak znamienitych podróżnych. Jeśli dobrze się sprawi może liczyć na szczodrość rycerza i jego kompanów.

Książęcy wysłannik i jego ludzie rozsiedli się wygodnie w rogu gospody. Wokół unosiła się cała gama zapachów. A tak właściwie to smrodu. Woń przypalonej kaszy mieszała się z odorem zjełczałego tłuszczu, rozlanego piwa, kopcących łuczyw i niemytych ciał siedzących w gospodzie. Pomiędzy nogami plątały się psy. Od czasu do czasu do wnętrza karczmy zawitała jakaś kura, gęś czy koza. Ptasie odchody znajdowały się nie tylko na klepisku, ale także na wykonanych z drewnianych bali stołach i ławach.

Marcin z Lublina herbu Łabądź zamyślił się. Nie zwracał uwagi na jadło i konsumujących je towarzyszy, którzy przechwalali się kto ilu rycerzy wziął w niewolę, ilu ubił, a ile dziewek wziął, często wbrew ich woli. Jedyne co zaprzątało mu myśli, to miejsce, w którym mógłby spotkać się z Didymosem. W jaki sposób go znaleźć? Czy będzie posiadał poszukiwaną przez księcia Bolesława relikwię? Czy ją odda? Czy sprzeda? Za ile? Marcin spoglądał w ogień, którego płomienie tańczyły w palenisku, w przeciwległym końcu karczmy. Powoli ogarniała go senność. Było mu dobrze, spokojnie, ciepło, bezpiecznie… Z zamyślenia wyrwała go rozmowa siedzących niedaleko kupców.

– Powiadam ci, że na tym będzie można niedługo nieźle zarobić – powiedział mężczyzna, liczący około czterdziestu lat, z długą, czarną starannie przystrzyżoną brodą. Wyglądem przypominał niedźwiedzia albo zbójcę, którego egzekucje swego czasu Marcin miał okazję oglądać. – Ten grajek chyba sam nie wiedział co posiada.

– Ten grajek – odezwał się jego kompan przypominający cherubina – to Didymos. Jest bardziej bystry, niż się tobie wydaje. Powiadają, że jest nieśmiertelny, i że znał wszystkich wielkich tego świata. Że zna przyszłe czasy. Że sam Jezus, Pan nasz zesłał go na ziemię, by pilnował prawa i porządku bożego. I że pilnować go będzie, aż Jezus powtórnie przyjdzie. A w dodatku… Jak on ślicznie śpiewa… – Kupiec rozmarzył się; błysnęły iskry w jego głęboko błękitnych oczach, a blond loki samoczynnie zafalowały na wspomnienie pieśni Didymosa.

– A ja ci mówię, że dzięki temu zakupowi zarobimy fortunę – skwitował miskowaty.

– Albo zginiemy… – mruknął ponuro cherubinek.

Marcin postanowił wybadać, o czym rozmawiają kupcy. Podniósł się ciężko z ławy, strzepnął okruchy chleba, wziął dzban piwa i udając podchmielonego podszedł do handlarzy.

– Szczęść Boże, zacni kupcy – zagaił, chwiejąc się lekko, udając stan upojenia alkoholowego. – Czy pozwolicie przysiąść się rycerzowi, bo moi kompani – tu wskazał na pijących towarzyszy – zaczęli mnie ignorować.

Kupcy spojrzeli po sobie, następnie na dzban trzymany przez rycerza, po czym większy z nich odparł:

– Ależ prosimy, panie, prosimy. Siadajcie i wypijcie z nami.

– Podajcie więc swoje kubki – odparł Marcin z udawanym pijackim rozbawieniem.

Piwo ma magiczna moc. Po kilku kubkach i przy trzecim zamówionym dzbanie języki kupców rozwinęły się. Chętniej opowiadali swoje przygody i tłumaczyli rycerzowi tajniki handlu. Zwracali uwagę na to, co warto kupować, a czego się wystrzegać, jak sprawdzać jakość towaru, które towary sprowadzać w zależności od pory roku, i co najważniejsze: w jaki sposób targować się o cenę. Przy piątym dzbanie kupcy uznali Marcina za równego sobie i nawet zaczęli planować, jak by wkręcić rycerza do cechu. Rycerz, nie rycerz, handlem zawsze może się zająć, powiadali.

– Z wyprawy wracam – rzekł nagle Marcin. – A właściwie z bardzo tajnej misji. Strasznie tajnej, tak że ciii… – przyłożył palec wskazujący do ust. Podniósł kubek z piwem i upił ponad połowę. Wytarł usta wierzchem dłoni i dodał: – Jakby się wydało, to by mnie ścięto. A was mistrz małodobry wziąłby niechybnie na męki.

– A wasi kompani? – spytał szeptem cherubinek. – Nic nie powiedzą?

– Komu? Dzięki mnie mają co jeść, pić, a i jakaś potyczka od czasu do czasu się trafi. Ich bym się nie bał. Ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy kto tu nie podsłuchuje i nie doniesie, gdzie nie trzeba.

Przez chwilę zapanowała cisza. Nagle Marcin wybuchnął gromkim śmiechem, uderzył pięścią w stół i krzyknął:

– Furda! Kto nam udowodni, o czym my tu rozprawiali! Prawda, poczciwi kupcy?!

Zebrani w karczmie spojrzeli na krzyczącego gościa, a widząc pijanego rycerza, który zaśmiewa się, jak z dobrego żartu, odwrócili głowy i zajęli się swoimi sprawami.

– To co mógłbym u was nabyć? Oczywiście za rozsądną cenę – kontynuował Marcin. – Macie może coś, żeby dziewki za mną latały?

– Czcigodny panie – odezwał się cherubinek – tobie niczego nie brakuje. Wdzięk, postawa, pochodzenie, zapewne i niemały majątek. Niejedna dziewka serce, głowę i wianek by dla was chętnie straciła. I nie tylko dziewka, ale zapewne i niejeden mąż – uśmiechnął się marzycielsko i zmysłowo oblizał wargi.

– Prawdę przeczesz, przyjacielu – odparł Marcin. – Niejedna dziewka by mi się oddała, lecz ja bym na białogłowy coś chciał.

– Z takimi żądaniami to raczej do wiedźmy powinieneś się, panie udać – rzekł miskowaty kupiec, ale Marcin go nie słuchał. Podniósł swój kubek napełniony piwem i wzniósł toast:

– Za dziewki! Zwłaszcza te chętne!

– Za chętne dziewki! – odrzekł mu gruby kupiec.

– Za chętnych… – odparł cicho cherubinek.

Czas w karczmie mijał powoli. Zebranym gościom powoli szumiało w głowach od wypitego piwa, w nos uderzał fetor rozgrzanych, niemytych od Bożego Narodzenia ciał. Część z zebranych robiła się senna, część spała już na ławach lub pod stołami. Nie przeszkadzał im nawet hałas przekrzykujących się pijanych gości. Kompani Marcina umilkli; patrzyli się tępo przed siebie, apatycznie.

– To co z moim zakupem? Macie coś dla mnie? – spytał kolejny raz rycerz. Po tym beknął głośno i splunął obok siebie flegmę z żółcią. – Tylko żeby to było naprawdę coś. Coś przez wielkie C.

– W takim razie zapraszam do wozu – odrzekł miskowaty kupiec. – Myślę, że powinieneś coś dla siebie znaleźć.

Cała trójka wstała od stołu. Prócz języków plątały im się też nogi. Obijając się o stoły i ławy, szturchając zebranych w karczmie ludzi Marcin i kupcy w końcu wyszli na zewnątrz. Świeże, rześkie powietrze lekko ich otrzeźwiło. Wóz kupców, przykryty szmatami stał jakieś pięćdziesiąt kroków od nich. Próbując omijać kałuże oraz psie czy świńskie odchody (w ciemności nie dało się rozpoznać) mężczyźni dotarli do wozu.

– Mamy coś specjalnie dla pana, panie – miskowaty z kupców nie zważał na poprawność językową. Zależało mu tylko na sprzedaży towaru. A pierwsza zasada handlu mówiła, że im bardziej połechcesz klienta tytułami, tym szybciej coś kupi. I to za jak najlepsza cenę. Wspiął się na wóz i po kilku chwilach zjawił się, niosąc jakieś zawiniątko. Ze czcią i nabożnością zaczął rozwijać szmatki. Z karczmy dochodziło niewiele światła, mimo to Marcin dostrzegł, że grubas trzyma w swych serdelkowatych palcach jakąś fiolkę wypełnioną ciemnym płynem.

– Słyszałeś, panie, o Stanisławie, biskupie krakowskim? – spytał miskowaty.

– Tym, co świętym nie długo ma zostać?

– Tym samym. Tutaj oto mamy coś wyjątkowego. Ampułkę z krwią przyszłego świętego. Relikwię – dodał szeptem. – Możemy ci ją, panie odstąpić. Oczywiście za rozsądną cenę. – Uśmiechnął się szeroko w słabym świetle bijącym z karczmy błysnęły jego pożółkłe zęby.

– A skąd mam mieć pewność, że to krew samego Stanisława? – Marcin wydawał się być zainteresowany zakupem.

– Mamy gwarancję. Oto pismo wystawione przez samego papieża Innocentego, potwierdzające autentyczność relikwii. – Cherubinek wyjął z buta lekko pognieciony pergamin ozdobiony papieską pieczęcią. Rozwinął go i podał Marcinowi.

– Ciemno – powiedział rycerz.

Miskowaty kupiec odbiegł i błyskawicznie powrócił, niosąc łuczywo. Marcin zaczął czytać z zainteresowaniem. Ręce zaczęły mu drżeć. Oto miał na wyciągnięcie ręki relikwię, której szukał od tygodni. Oto krew świętego Stanisława za chwilę mogła stać się jego własnością. Jego, a następnie księcia Bolesława. Wówczas i on na tym stratny nie będzie. Pieniądze, ziemia, nadania, tytuły… To wszystko może należeć do niego. Tylko po co inwestować, skoro i bez tego zysk może być przeogromny? W głowie Marcina szybko zrodził się iście diabelski plan.

– Ile sobie życzycie za tę ampułkę? – spytał, i zanim usłyszał odpowiedź dodał: – A może ja zaproponuję cenę? Ampułka za wasze życia?

– Że co?! – Obaj kupcy zbulwersowali się propozycja rycerza.

– Wy darujecie mi ampułkę, a ja daruję wam życie.

– To rozbój! To nie po rycersku!- krzyknęli sprzedawcy. Grubszy szybkim ruchem wyciągnął z wozy jakiś sztylet. Błysnęło ostrze. Chwile potem leżało w błocie, wraz z trzymającą je dłonią.

Jak spod ziemi przy wozie wyrośli kompani Marcina. Zaczęli okrążać wóz i kupców. Z miecza, trzymanego przez jednego z nich kapała krew. Zimne, błyszczące złowrogo oczy Marcinowych kompanów wyrażały chęć walki. Kupcy jednak nie byli gotowi na śmierć. Nie chcieli ginąć w obronie towaru. Wychodzili bowiem z założenia, że zawsze można odbić się od dna, póki jeszcze się stąpa po ziemi.

Marcin podszedł do rannego obok niego szedł jeden z rycerzy.

– Krzcielu – zwrócił się rycerza Marcin – opatrzcie temu człowiekowi ranę.

– Za co? – -wyszeptał cherubinek. Z oczu płynęły mu łzy.

– W samoobronie – odparł Marcin. – A poza tym handel relikwiami bez upoważnienia papieża karana jest śmiercią.

– Przecież mamy pismo – rzekł kupiec, ocierając ręką łzy.

– Mieliście. Teraz mam je ja.

– Odciąłeś rękę mojemu druhowi!

– Obiecałem, że daruję wam życie. O zdrowi nie było mowy. Poza tym on chciał mnie zaatakować tym żelastwem. – Marcin kopnął leżący w błocie sztylet. Trzymająca go dłoń puściła ostrze i potoczyła się do pobliskiej kałuży. – Ale znajcie moje dobre serce – dodał i rzucił opatrzonemu już kupcowi niewielki mieszek, wypełniony monetami. – To powinno wynagrodzić ci straty. I nawet na sztuczną dłoń wystarczy. Tylko udaj się do cyrulika, bo lekarzom po studiach bum nie ufał.

Rycerz odwrócił się. Ampułkę z krwią zawinął w materiał, a następnie schował w specjalnie przygotowany pojemnik wykonany ze srebra i inkrustowany złotem. Ucałował i zawiesił sobie na szyi. Ruszył przed siebie, do stodoły, gdzie stały już konie. Kompani Marcina bez słowa ruszyli za dowódcą. Kilkanaście minut później grup[a rycerzy pognała w kierunku Krakowa.

 

X X X

 

Książę krakowski, Bolesław, zwany przez potomnych Wstydliwym siedział wygodnie. Płaszcz książęcy spływał po tronie, dotykając sobolim futrem, którym był wykończony, posadzki Sali na Wawelu. Książę prawą ręką gładził swój gruby wąs. Uśmiechał się słuchając relacji z misji zdobycia relikwii świętego Stanisława, którą właśnie zdawał Marcin.

– Tak oto przekazuję ci, książę, mój panie, tę relikwię – zakończył swą opowieść Marcin. Zdjął z szyi pojemnik, w którym znajdowała się ampułka z krwią świętego Stanisława. Książę Bolesław wstał, podszedł do rycerza i z nabożną czcią wziął podarek. Uniósł go do ust, chcąc uczcić go pocałunkiem. Usta władcy dzieliły milimetry od relikwiarza, gdy nagle spytał:

– Skąd pewność, że to autentyczna krew biskupa?

Marcin klasnął w dłonie. Do Sali wszedł jeden z jego ludzi niosąc srebrną, bogato zdobiona tacę, na której znajdował się jakiś dokument. Glejt stwierdzający autentyczność relikwii, wystawiony przez samego papieża. Książę podniósł pergamin, przeczytał, odłożył z powrotem na tacę i w końcu ucałował srebrny pojemnik, skrywający w sobie krew biskupa-męczennika.

– Dzielnie się spisałeś, Marcinie, wierny sługo – rzekł. – Mama nadzieję, że koszta zdobycia tego skarbu nie były zbyt wysokie?

Marcin uśmiechnął się lekko i przecząco pokręcił głową.

– Nagroda cie nie minie – dodał książę, i zaraz dodał: – Niech wszyscy opuszczą salę. Prócz ciebie Marcinie.

Wszyscy zgromadzenie w wawelskiej sali: księżna Kinga, jej dwórki, książęcy sekretarze, stolnicy, podczaszy i inni urzędnicy wyszli. Wszyscy, za wyjątkiem książęcej małżonki wychodzili nisko się kłaniając władcy. W kilka chwil w Sali znajdowało się tylko dwóch mężczyzn: książę Bolesław i rycerz Marcin. Książę stanął plecami do Marcina i przez dłuższą chwilę patrzył przez okno na panoramę Krakowa.

– Mam nadzieję, że mogę ci zaufać – powiedział w końcu.

– Oczywiście, książę – odparł Marcin.

– Historię biskupa Stanisława znasz, prawda? – zaczął książę. – Tyle tylko, że znasz opowieść z kronik bądź kościelnych homilii. A wiedz, że prócz historii oficjalnie znanej i uprawianej, jest jeszcze historia utajona. Czasami jednak można natknąć się też na historie fałszowaną.

Nie zaprzeczam, że biskup został skazany na śmierć. Że dokonał tego wuj mego sławetnego przodka, Bolesława, zresztą też Bolesław, które to imię i ja noszę z dumą. Ale czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, Marcinie, nad motywem? I dlaczego kara śmierci przez poćwiartowanie? – Książę podszedł do Marcina i spojrzał mu głęboko w oczy. Stali tak chwilę nieruchomo. Książę jakby chciał dotrzeć do duszy rycerza, Marcin zaś poddawał się woli swego pana. W pewnym momencie Bolesław spytał: – Słyszałeś kiedykolwiek o wąpierzach, Marcinie?

– Wąpierze? Matka, jak byłem mały straszyła mnie tymi zmyślonymi potworami. Bajki…

– Błąd, Marcinie – odparł książę. – To postacie z dawnych wierzeń, ale to nie znaczy, że są nierealne. Przez lata opowieści o dawnych bogach i stworach uległy zniekształceniu. Podziękujmy za to papieżom.

– Książę, sam rzekłeś, że to z dawnych wierzeń. Pogaństwem to pachnie. Wierz, książę w co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj. Sam wiesz, co grozi za głoszenie herezji!

– Czymże jest herezja? – spytał filozoficznie książę. – A wracając do tematu wypierza… To nie nocny krwiopijca. Wypierze żyją wśród nas, obejmują wysokie stanowiska na dworach, mają wpływ na politykę, religię, wojnę… Nie stanowią zagrożenia, ale żywią się krwią. Zazwyczaj nie zabijają swoich ofiar. I najczęściej idą na współpracę.

Rycerz przyglądał się swemu władcy z lekkim osłupieniem, które powoli przechodziło w rozbawienie. Czyżby książę sobie drwił z niego, pomyślał. Nawet jeśli tak, to jego książęce prawo. Zresztą Marcin przysięgał wierność Bolesławowi i tylko śmierć księcia z tej przysięgi może go zwolnić. Honor, rzecz święta i nic nie może go splamić.

– Chyba, że sprzeciwiają się woli władcy – ciągnął dalej Bolesław – a wtedy świętym prawem i obyczajem należy buntownika przykładnie ukarać. Tak też uczynił wuj mego sławetnego przodka. Gdy Stanisław zaczął podburzać lud przeciwko królowi, ten wysłał do papieża pisma z prośbą o pouczenie sługi Kościoła. Gdy Stanisław miał za nic papieskie słowa, król wysłał poselstwo do Rzymu, które miało przedstawić całą sprawę. Powracający posłowie zostali jednak zaatakowani przez ludzi biskupa. Jedni zostali zabici, inni pobici. Z ośmiu ludzi wróciło dwóch, z czego jeden szybko zmarł w wyniku ran. Tak, mój Marcinie. Zrobili to słudzy biskupa. Jednak nie do końca udało im się wypełnić rozkazy Stanisława. Poselstwu udało sie dostarczy królowi bulle papieską, która nakazywała uśmiercenie biskupa-zdrajcy. Wykonanie rozkazu spadło na barki władcy. I jak wiesz rozkaz został wykonany. Biskup Stanisław został rozczłonkowany.

Przez chwilę w wawelskiej komnacie zapanowała absolutna cisza. Marcin jednak zdawał sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec opowieści księcia. Za dobrze znał swego pana. Wiedział, że ten oczekuję od Marcina jakiegoś znaku, że ten rozumie. Że przyjmuje do wiadomości nowiny, które usłyszał. Jedno tylko Marcinowi się nie zgadzało w opowieści Bolesława. Dlaczego książę tak zabiegał o kanonizacje męczennika, skoro to łotr i złoczyńca?

– Nic nie mówisz, Marcinie? – zagaił książę. – Czyżbyś mi nie wierzył?

– Przyznasz, panie, że twe słowa brzmią niewiarygodnie – odpowiedział rycerz. – sam zabiegałeś o wyniesienie na ołtarze biskupa, a teraz opowiadasz mi tę dziwną i straszną historię. Zaczynasz od jakiś pogańskich wierzeń, a następnie kończysz na biskupie Stanisławie. Co chcesz mi, panie powiedzieć?

– Nadal nie rozumiesz? Stanisław był wąpierzem.

– To bluźnierstwo! – krzyknął Marcin. – Nie godzi się mówić takich rzeczy o świętych i błogosławionych!

– to dlaczego wuj mego przodka kazał go poćwiartować?! – okrzyknął książę.– Dlaczego innych buntowników oślepiał, wtrącał do lochu na śmierć głodową albo kazał ścinać?! Dlaczego w tym jednym przypadku kazał pastwić się nad ciałem?! Bo biskup był wąpierzem! Oślepiony, odzyskał by wzrok po pierwszej pełni! W lochu siedziałby pewnie do dziś! A bez głowy?! Powróciłby do życia najdalej po dwóch latach! Cały i zdrowy! I pewnie jeszcze odmłodzony! To dlatego król kazał go rozczłonkować! I nie podnoś głosu przed książęcym majestatem, ergo – zważ do kogo się zwracasz – dodał już spokojniejszym tonem.

Marcin stał oniemiały. Opowieść zaczynała nabierać sensu.

– A dlaczego szczątki biskupa trzymamy w srebrnym relikwiarzu? No, dlaczego? Pewnie uważasz, że nie ma to nic wspólnego z faktem, że srebro pozbawia wypierza sił i mocy?

Tak, to ma sens, pomyślał rycerz. W głowie zaczęło mu się mieszać. Cały jego dotychczasowy światopogląd, jego wiara, oddanie religii, jego wiedza zaczęły się chwiać. W duszy Marcina powoli kiełkowało zwątpienie. Jednocześnie czuł, że jego rozum oświetla dziwne światło,. Światło wiedzy, zrozumienia i dostrzegania tego, czego dotychczas nie dostrzegał. Rycerz zaczął interpretować pewne fakty inaczej, niż do tej pory mu nakazywano. Zaczął myśleć samodzielnie. Padł przed księciem na kolana i zapłakał.

– Co teraz, mój książę? Dlaczego nie powiedziałeś mi tego wcześniej? – zapytał, łkając.

– Czy wówczas wypełniłbyś misje z takim samym zaangażowaniem? – odparł książę.

 

X X X

 

Kilka godzin później książę Bolesław i rycerz Marcin nadal znajdowali się komnacie na Wawelu. Przez cały ten czas książę wyjaśniał, tłumaczył, opowiadał, przekonywał. Z minuty na minutę Marcin czuł, że cały czas żył pod dyktando innych ludzi. Że praktycznie cała jego wiedza to kłamstwo. A jednocześnie był szczęśliwy, że w końcu ktoś otworzył mu oczy. Czuł, że coraz bardziej kocha swojego księcia i żałował, że nie może być mu jeszcze bardziej wierny.

Gdy promienie zachodzącego słońca zaczęły wpadać do komnaty Marcin odważył się zapytać:

– Książę, dwie sprawy nie dają mi nadal spokoju.

– Pytaj – odparł Bolesław.

– Po pierwsze: po co nalegałeś, by Stanisław został świętym?

– A drugie?

-Drugie? Po co ci ampułka z jego krwią?

Książę Bolesław podrapał się po brodzie, przygładził wąs i odparł:

– To bardzo proste. Widzisz, ktoś, kiedyś może przez przypadek połasić się na srebrny relikwiarz, w którym trzymamy szczątki Stanisława. Pewnie wyrzuciłby kości. A te po kilu pełniach zrosłyby się i tchnęłyby w wypierza nowe życie. Po kilku latach Stanisław mógłby powrócić, pałając rządzą zemsty. Jak myślisz, Marcinie, kto wówczas powinien czuć się zagrożony? Ty? Papież? A może potomkowie króla Bolesława? Lepiej niech spoczywa na widoku publicznym, a ciemny lud niech go sobie adoruje. Poza tym, jego świętość przyniesie mi korzyść. Pielgrzymki wzbogacą państwową kasę. A wówczas, bądź to siłą, bądź dyplomacją zostanę władcą wszystkich dzielnic, które należały do mego pradziada? Wyobrażasz sobie mnie, Marcinie, tytułującego się Bolizlaus rex? – Książę się rozmarzył, a po chwili poważnym tonem dodał: – Władza, drogi Marcinie, zawsze i wszędzie idzie o władzę.

– W takim razie po co ci krew Stanisława? – zapytał rycerz.

– Jest pewna teoria – odparł książę. – W starych księgach wyczytałem, że krew wypierza ma magiczne, niewytłumaczalne zdolności. Ponoć jedna kropla błyskawicznie goi wszystkie rany i leczy nawet nieuleczalne choroby. Podobno też zatrzymuje czas na dziesięć lat. A dwa łyki krwi wąpierza, zmieszane z winem mogą zagwarantować nieśmiertelność! Tak piszą w księgach, które Rzym oficjalnie uznaje za heretyckie. Podkreślam, że oficjalnie. Nieoficjalnie zaś każdy papież za fiolkę krwi wypierza zaprzedałby duszę diabłu.

Marcin ze zdziwienia otworzył szeroko oczy.

– Jedna kropla na zatrzyma dziesięć lat – kontynuował książę. – Jedna kropla dziś, kolejna za dekadę. Jeśli to prawda, co piszą w księgach, po kilku kroplach, nadal będę miał dwa łyki.

– Chcesz, książę być nieśmiertelny?

– A co ja mam z tego życia? Kościół mnie kontroluje i ogranicza. Co chwila żąda dla siebie jakiś ustępstw, darów, ziemi… Kinga wymusiła małżeński celibat, więc nie będę miał komu przekazać ani władzy, ani majątku. Z tronu krakowskiego na razie rezygnować nie mam zamiaru. Może powalczę o resztę ziem, które statut bolesławowy rozdzielił? Marcinie, nieśmiertelność daje możliwość wypróbowania różnych wariantów życia. O poznaniu przyszłości nawet wspominać nie będę.

– Co kto lubi – odparł Marcin. – jeszcze tylko jedno, panie. Zastanawia mnie, dlaczego mi to mówisz. Cieszy mnie twoje zaufanie, ale, o ile cię znam, masz wobec mnie jakieś zamiary.

Bolesław spojrzał na rycerza, kąciki ust przesunęły mu się delikatnie do góry, chrząknął i rzekł:

– I tu się nie mylisz. Za kilka lat lud może zacząć coś podejrzewać, dlaczego ich władca się nie starzeje. Twoim zadaniem będzie dbanie o moja starość, a konkretnie musisz zadbać o postarzanie mnie przed ważniejszymi spotkaniami z posłami czy przed publicznymi wystąpieniami. W odpowiednim czasie będziesz musiał znaleźć kogoś podobnego do mnie, by odegrał ostatnie lata mych rządów. Jeżeli nie doczekasz tej chwili, będą musieli zrobić to twoi potomkowie. W zamian zyskasz moją dozgonną wdzięczność i majątek. Jeśli odmówisz, wiedz że moja zemsta dopadnie ciebie lub twych spadkobierców. Za dobro nagradzam dobrem, zaś za zło jeszcze większym złem – książę łypnął groźnie okiem na rycerza, po czym głośno się roześmiał, a echo poniosło śmiech po całej komnacie.

– Innymi słowy mówiąc, dożywotnia służba dla ciebie, panie? Myślę, że nie będzie z tym problemu – odparł Marcin i także się roześmiał.

– Jestem pewien, że dochowasz tajemnicy. Ty i twoi potomkowie.

Marcin przytaknął skinieniem głowy.

– To kiedy, książę, planujesz swój zgon? – spytał rycerz.

– Myślę, że niezłym żartem, czy też kaprysem historii będzie okrągła rocznica śmierci biskupa-wąpierza. – Białe zęby księcia błysnęły, gdy uśmiechnął się szeroko, bezczelnie.

Obaj mężczyźni, książę i poddany, w tym momencie równi prawie sobie, zaśmiewali się do rozpuku. Być może humor wyostrzyły im liczne puchary wina, które spożywali. Być może mieli osobliwe poczucie humoru. A może zdawali sobie sprawę z tego, co wiedzą, i przewidywali, co będą o nich mówić kolejne pokolenia.

Koniec

Komentarze

Interesująca koncepcja. Mam wrażenie, że trochę tu mało historii alternatywnej, która dopiero ma się zacząć, ale niech się tym jurorzy martwią.

Opowieść snuje się ładnie, w dobrym tempie, wszystko pięknie, tylko tekst został skrzywdzony wykonaniem – masz sporo literówek, zdarzają się kiksy w pisowni łącznej/ rozdzielnej, czasami interpunkcja niedomaga.

– Ktoś wy i czego chcesz? – spytał furtian.

Albo ktoś ty, albo ktoście wy.

Coś przez wielkie C.

Hmmm. W tamtych czasach chyba nie każdy rycerz umiał czytać i pisać. Ten umiał, ale czy robił to po polsku?

Babska logika rządzi!

pałając rządzą zemsty. – rządzi król, żądza zemsty

Mogłabym podpisać się pod komentarzem Finkli, dodam jeszcze zły zapis dialogów. Ale to sprawy techniczne, tego szybko można się nauczyć. 

A opowieść ciekawa. Na duży plus “żywe” dialogi (przeciwieństwo do drętwych) – to trudna sztuka, a Tobie dobrze poszło.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

W związku z ograniczeniami fizyczno-technicznymi, będę czytała i komentowała na raty.

 

Ciemność przesłoniła księżyc. Ci, którzy jeszcze, albo już nie spali mogli usłyszeć tętent koni pędzących w stronę klasztoru. I tylko niektórzy patrzyli w niebo, czy przypadkiem nie spadnie deszcz. Brat furtian spojrzał na chmury przesłaniające księżyc“ – raz, że powtórzenie, dwa że co w końcu przesłoniło ten księżyc?

 

 “…przymknął oczy.

– Na chwałę Bożą – mruknął.

I zasnął.

Zbudziło go donośne walenie do bramy. Furtian otworzył oczy, ziewnął, przeciągnął się i już miał podejść do furty, gdy wzrok jego przykuły tańczące na wietrze liście, gałązki i ziarna piasku. Idzie burza, pomyślał. Znów miał ochotę się zdrzemnąć, myśląc że walenie w bramę to tylko sen lub złudzenie, gdy znów usłyszał dźwięki stukania w drewniane drzwi furty. Brat podszedł do ciężkich, dębowych wrót i uchylił je lekko. Za bramą zobaczył mężczyznę na koniu. Wierzchowiec był czarny, jak noc ich otaczająca. Tylko błysk w oczach…”

 

“– Prowadź[+,] mnichu – rzekł Marcin zsiadając z konia.“

 

“Chyba, że to topielica lub wodnik, pomyślał i natychmiast skarcił się w myślach. Prawdziwy chrześcijanin w żadne pogańskie gusła nie wierzy!“ – Topielica lub wodnik w klasztorze…?

 

“– Brat opat odmawia kompletę – powiedział mnich. Marcin nie wiedział, czy to tylko informacja, czy też opatowi rzeczywiście nie należy przeszkadzać w jego kontakcie ze Stwórcą. Na wszelki wypadek wcisnął mnichowi kilka brakteatów za fatygę i kazał odejść. Gdy tylko znikł odgłos sandałów mnicha…”

 

“– Nie przerywaj, młodzieńcze – kontynuował opat. Z dobrego rodu pochodzisz, to“ – brak pólpauzy

 

“Maniery też, widzę, posiadasz przednie“ – Tak? Na razie tylko oderwał opata od modlitwy chrząkaniem i odezwał się nieproszony, nie zrobił absolutnie nic by dowieść dobrych manier ; p

 

“relikwie to my mamy tu dostatek“ – literówka – relikwii

 

“fiolkę ze łzami Maryi wylanymi pod krzyżem“ – Krzyżem wielką literą

 

nawet pot świętego Mikołaja. Ostatnio udało się nam nawet nabyć krzyż świętego Andrzeja i kilka gwoździ z arki Noego.… O kościach świętych i błogosławionych płci obojga nie będę nawet wspominał“

 

“– Wybaczcie[+,] Marcinie. Nie chciałem obrazić ani ciebie, ani tym bardzie twego i mego władcy. Trochę więcej wiosen na tym świecie przeżyłem i wiem, do czego są później wykorzystywane relikwie. Ale muszę cię zmartwić[+spacja]-[+spacja]nie znajdziesz u mnie tego, czego szukasz.“

 

“Marcin w tym czasie nie odważył się przeszkodzić w medytacji .rozglądał się po kaplicy“ – bałagan

 

“Jeden z trubadurów podpowiedział mi takie rozwiązanie kosztowało niemało“ – czegoś brakuje pomiędzy rozwiązanie a kosztowało

 

“– Chociaż jest może nadzieja, lecz przyrzec ci nic nie mogę. Wszystko w rękach Pana – usłyszał głos opata.

Rycerz błyskawicznie stanął przy duchownym z oczami pełnymi radości i sercem przepełnionym nadzieją.”

 

“Marcin spojrzał na opata z niezrozumieniem.

– Domyślam się, że nie rozumiesz. Idź już, Marcinie. Nie słuchaj już dyrdymałów starego pierdoły.”

 

EDYTA:

 

“Był tu ze trzy niedziele nazad.“ – Czy jesteś pewien, że dobrze użyłeś słowa nazad?

 

“gdzie można by znaleźć.“ – brakuje “go”

 

“Nie często zdarzało się mu gościć“ – Nieczęsto 

 

“i niemytych ciał siedzących w gospodzie.“ – To brzmi, jakby w gospodzie nie siedzieli ludzie, tylko właśnie ciała…

 

“kto ilu rycerzy wziął niewolę, ilu ubił, a ile dziewek wziął, często wbrew ich woli.“

 

“którego egzekucje swego czasu Marcin miał okazję oglądać“ – egzekucję

 

“– A ja ci mówię, że dzięki temu zakupowi zarobimy fortunę – skwitował miskowaty.“ – Miskowaty? Co to znaczy?

 

“i udając podchmielonego podszedł do handlarzy.

– Szczęść Boże, zacni kupcy – zagaił, chwiejąc się lekko, udając stan upojenia alkoholowego.“

Po co powtarzasz informację?

 

I znowu:

“z udawanym pijackim rozbawieniem.“

 

“Piwo ma magiczna moc.“ – literówka

 

“jak sprawdzać jakość towaru, które towary sprowadzać“

 

“– Z wyprawy wracam – rzekł nagle Marcin. – A właściwie z bardzo tajnej misji. Strasznie tajnej, tak że ciii… – przyłożył palec wskazujący do u“ – Przyłożył wielką literą.

 

“rzekł miskowaty kupiec“ – znowu miskowaty…

 

…i potem znowu…

 

“– Mamy coś specjalnie dla pana, panie – miskowaty z kupców nie zważał na poprawność językową.“ – tu nie dość, że miskowaty, to jeszcze zdanie bez sensu.

 

“I to za jak najlepsza cenę.“ – najlepszą

 

Zdecydowanie nie kupuję motywów a) “kupiec specjalnie wymawia imię Didymosa, by rycerz dosłyszał”, b) “rycerz jest na tajnej misji o której nikt nie powinien słyszeć i gada o tym na pokaz, zupełnie bez celu, bo dla kupców nie ma to przecież znaczenia, dla rycerza też nie”, a nade wszystko c) “gada, że chce coś na dziewki, słowem się nie zająknie o co chodzi, a kupcy mu wciskają relikwię przyszłego świętego, jak na zawołanie”.

 

EDYTA3:

 

“Uśmiechnął się szeroko w słabym świetle bijącym z karczmy błysnęły jego pożółkłe zęby.“ – znowu czegoś brakuje…

 

“Marcin zaczął czytać z zainteresowaniem. Ręce zaczęły mu drżeć.“

 

Kiepscy w swoim fachu ci kupcy. Pijani, oferują bardzo, bardzo cenny przedmiot przypadkowemu gościowi, również pijanemu, którego dopiero co poznali, który może niekoniecznie ma dość kasy (przy sobie), a który był zainteresowany wyłącznie środkiem na dziewczyny, na ciemnym podwórku przed karczmą, gdzie każdy może zobaczyć/podsłuchać. I od razu pokazują mu i fiolkę, i dokument.

 

“To wszystko może należeć do niego. Tylko po co inwestować, skoro i bez tego zysk może być przeogromny? W głowie Marcina szybko zrodził się iście diabelski plan.

– Ile sobie życzycie za tę ampułkę? – spytał, i zanim usłyszał odpowiedź dodał: – A może ja zaproponuję cenę? Ampułka za wasze życia?“

 

“Obaj kupcy zbulwersowali się propozycja rycerza.“ – literówka

 

“– To rozbój! To nie po rycersku!- krzyknęli sprzedawcy. Grubszy szybkim ruchem wyciągnął z wozy jakiś sztylet. Błysnęło ostrze. Chwile potem leżało w błocie, wraz z trzymającą je dłonią.“ – brak spacji i dwie literówki

 

“…wyciągnął z wozy jakiś sztylet. Błysnęło ostrze. Chwile potem leżało w błocie, wraz z trzymającą je dłonią.

Jak spod ziemi przy wozie wyrośli kompani Marcina. Zaczęli okrążać wóz i kupców. Z miecza, trzymanego przez jednego z nich kapała krew. Zimne, błyszczące złowrogo oczy Marcinowych kompanów wyrażały chęć walki.“

 

“Kupcy jednak nie byli gotowi na śmierć. Nie chcieli ginąć w obronie towaru.“ – znów niepotrzebnie powtarzasz informację

 

“Marcin podszedł do rannego obok niego szedł jeden z rycerzy.“ – i znów czegoś tu brakuje

 

“Marcin podszedł do rannego obok niego szedł jeden z rycerzy.

– Krzcielu – zwrócił się rycerza Marcin – opatrzcie temu człowiekowi ranę.”

 

“– Za co? – -wyszeptał cherubinek. Z oczu płynęły mu łzy.” = półpauza i myślnik?

 

“A poza tym handel relikwiami bez upoważnienia papieża karana jest śmiercią.“ – literówka

 

“O zdrowi nie było mowy.“ – j.w.

 

“Ruszył przed siebie, do stodoły, gdzie stały już konie.” = Już? Jak to już? Zatrzymali się w karczmie na wieczerzę i nocleg, to chyba normalne że ich konie zostały umieszczone gdzieś, gdzie też mogły przenocować i odpocząć.

 

“Kilkanaście minut później grup[a rycerzy pognała w kierunku Krakowa.”

 

“– Nagroda cie nie minie – dodał książę, i zaraz dodał:“ – literówka

 

“Prócz ciebie[+,] Marcinie.“

 

“Wszyscy zgromadzenie w wawelskiej sali”– literówka

 

“…księżna Kinga, jej dwórki, książęcy sekretarze, stolnicy, podczaszy i inni urzędnicy wyszli. Wszyscy, za wyjątkiem książęcej małżonki wychodzili nisko się kłaniając władcy. W kilka chwil w Sali znajdowało się tylko dwóch mężczyzn: książę Bolesław i rycerz Marcin. Książę stanął plecami do Marcina i przez dłuższą chwilę patrzył przez okno na panoramę Krakowa.

– Mam nadzieję, że mogę ci zaufać – powiedział w końcu.

– Oczywiście, książę – odparł Marcin.

– Historię biskupa Stanisława znasz, prawda? – zaczął książę.“

 

Generalnie sporo tego “księcia” w kolejnych akapitach.

 

“W kilka chwil w Sali znajdowało się tylko dwóch mężczyzn“ – to nie jest poprawnie skonstruowane zdanie

 

“– Historię biskupa Stanisława znasz, prawda? – zaczął książę. – Tyle tylko, że znasz opowieść z kronik bądź kościelnych homilii. A wiedz, że prócz historii oficjalnie znanej i uprawianej, jest jeszcze historia utajona. Czasami jednak można natknąć się też na historie fałszowaną.“ – w ostatnim zdaniu literówka

 

“Zazwyczaj nie zabijają swoich ofiar. I najczęściej idą na współpracę.

Rycerz przyglądał się swemu władcy“

 

Jedni zostali zabici, inni pobici. Z ośmiu ludzi wróciło dwóch, z czego jeden szybko zmarł“

 

“Poselstwu udało sie dostarczy królowi bulle papieską“ – trzy literówki

 

“Przez chwilę w wawelskiej komnacie zapanowała absolutna cisza.“ – Albo przez chwilę panowała, albo zapanowała na chwilę

 

“Wiedział, że ten oczekuję od Marcina jakiegoś znaku, że ten rozumie.”– literówka

 

“Dlaczego książę tak zabiegał o kanonizacje męczennika“– literówka

 

“– Przyznasz, panie, że twe słowa brzmią niewiarygodnie – odpowiedział rycerz. – sam“ – Sam wielką literą

 

“Zaczynasz od jakiś pogańskich wierzeń“ – jakichś

 

“– To bluźnierstwo! – krzyknął Marcin. – Nie godzi się mówić takich rzeczy o świętych i błogosławionych!

– to dlaczego wuj mego przodka kazał go poćwiartować?! – okrzyknął książę.“

1) Brak wielkiej litery na początku zdania, 2) krzyknąć i okrzyknąć to nie są synonimy.

 

“czuł, że jego rozum oświetla dziwne światło,. Światło wiedzy“ – bałagan

 

“– Czy wówczas wypełniłbyś misje z takim samym zaangażowaniem?“ – literówka

 

“-Drugie? Po co ci ampułka z jego krwią?“ – brak spacji

 

Anyway, zdecyduj się, czy to są wąpierze czy wypierze, bo jak widzę “wypierz” pojawia się wielokrotnie… A czegoś takiego jak “wypierz” raczej nie ma.

 

“A wówczas, bądź to siłą, bądź dyplomacją zostanę władcą wszystkich dzielnic, które należały do mego pradziada?“ – to nie jest pytanie

 

“– Jedna kropla na zatrzyma dziesięć lat“ – na zatrzyma?

 

“Co chwila żąda dla siebie jakiś ustępstw“ – znowu: jakichś

 

“– Co kto lubi – odparł Marcin. – jeszcze tylko jedno, panie.“ – Brak wielkiej litery

 

“Twoim zadaniem będzie dbanie o moja starość” – literówka

 

“…konkretnie musisz zadbać o postarzanie mnie przed ważniejszymi spotkaniami z posłami czy przed publicznymi wystąpieniami. W odpowiednim czasie będziesz musiał znaleźć kogoś podobnego do mnie, by odegrał ostatnie lata mych rządów. Jeżeli nie doczekasz tej chwili, będą musieli…“

 

“Za dobro nagradzam dobrem, zaś za zło jeszcze większym złem[+.]kKsiążę łypnął groźnie“ – Nagradza za zło?

 

Hm… Historia z pewnością jest alternatywna. Koncepcja ciekawa. Koniec końców jednak nie bardzo wiarygodna wydaje mi się reakcja pana rycerza. Książę mówi mu, że do końca życia będzie jego przydupasem, potem jego potomkowie, bo jak nie to czapa, a on się cieszy ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki, dzięki. W końcu ktoś przeczytał moją kolejną wypocinę. Stokrotne dzięki za uwagi i pochwały.

Na usprawiedliwienie dodam, że niektóre słowa, które uważacie za błąd językowy są celowe. To taka próba stylizacji na staropolski. Stąd też np. “relikwie” użyte w dopełniaczu (zamiast “relikwii”). Powtórzenia? Starałem się oddać mowę potoczną, a któż z nas dba o poprawność językową podczas rozmowy? Może to błąd, może rzeczywiście powinienem zadbać o tę poprawność, lecz zależało mi realizmie. Literówki wyszły chyba przy kopiowaniu tekstu. W tekście na laptopie naprawdę ich nie ma-sprawa techniczna ;-)

Motyw może trywialny, ale czy nie prawdopodobny? ;-)

Przy następnych opowiadaniach postaram się wykorzystać wszystkie uwagi i mam nadzieję, że Was nie zawiodę.

Pozdrawiam.

Jakby co edytowałam mój komentarz dwukrotnie, w tym ostatni raz teraz, przed chwilą. Skończyłam czytać.

 

Powtórzenia w dialogach to jedno, a w opisach to drugie – a te drugie ani nie stanowią stylizacji, ani nie wpływają na realizm.

 

I przyznam, że nie słyszałam, by literówki generowały się same przy kopiowaniu tekstu z edytora do edytora?

 

Jeśli nie będziesz poprawiał błędów na bieżąco, kolejni czytający będą się zniechęcać, jakby co…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Jakkolwiek opowieść zbytnio mnie nie porwała, to muszę przyznać, że jakiś pomysł jest, ale szkoda, iż historia kończy się, zanim miała szansę stać się alternatywna. Czytałoby się znacznie lepiej, gdyby Relikwia była staranniej napisana.

Teraz przeczytałam, że niektóre sformułowania, które uznałam za pomyłki, są celowe, ale nie mam już siły grzebać w łapance, by te uwagi usunąć.

 

gdy znów usły­szał dźwię­ki stu­ka­nia w drew­nia­ne drzwi furty. – Furta to drzwi.

 

Był męż­czy­zną śred­nie­go wzro­stu, około pięć­dzie­siąt­ki, z wy­go­lo­ną ton­su­rą na szczy­cie głowy… – Wystarczy: …z wy­go­lo­ną ton­su­rą

Czy istniała możliwość, by tonsura mogła być wygolona w innym miejscu?

 

nie na­le­żał do grupy du­chow­nych, któ­rym życie ziem­skie waż­niej­sze jest od wiecz­ne­go. – …nie na­le­żał do grupy du­chow­nych, dla których życie ziem­skie waż­niej­sze jest od wiecz­ne­go.

 

wrę­czył opa­to­wi za­pie­czę­to­wa­ne pismo z ksią­żę­cą pie­czę­cią. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Czy­tał go, co rusz przy­bli­ża­jąc i od­da­la­jąc go od twa­rzy. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

Bo wi­dzisz; re­li­kwie to my mamy tu do­sta­tek. – Bo wi­dzisz, re­li­kwii to my mamy tu do­sta­tek.

 

… i ksią­żę kra­kow­ski re­li­kwią świę­te­go… – Zbędna spacja po wielokropku.

 

Ale muszę cię zmar­twić-nie znaj­dziesz u mnie tego, czego szu­kasz. – Brak spacji przed i po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Mar­cin w tym cza­sie nie od­wa­żył się prze­szko­dzić w me­dy­ta­cji .roz­glą­dał się po ka­pli­cy… – Zbędna spacja przed kropką, zamiast której powinien być przecinek, a po nim spacja.

 

Że przez nich z sza­cun­kiem i czcią wiel­ką w Rzy­mie gosz­czo­no. – Pewnie miało być: Że przez nich z sza­cun­kiem i czcią wiel­ką w Rzy­mie go gosz­czo­no.

 

Spoj­rzał na ksią­żę­ce­go po­słań­ca, a oczy jego stały się po­waż­ne – Brak kropki na końcu zdania.

 

Nie czę­sto zda­rza­ło się mu go­ścić tak zna­mie­ni­tych po­dróż­nych.Nieczę­sto zda­rza­ło się mu go­ścić tak zna­mie­ni­tych po­dróż­nych.

 

i nie­my­tych ciał sie­dzą­cych w go­spo­dzie. – W gospodzie siedziały ciała?

 

Nie zwra­cał uwagi na jadło i kon­su­mu­ją­cych je to­wa­rzy­szy… – Raczej: Nie zwra­cał uwagi na jadło i spożywających je to­wa­rzy­szy

 

dzię­ki temu za­ku­po­wi za­ro­bi­my for­tu­nę – skwi­to­wał mi­sko­wa­ty. – Dlaczego kupiec jest miskowaty? Co to znaczy?

Miskowatość kupca występuje wielokrotnie w dalszej części opowiadania.

 

– Praw­dę prze­czesz, przy­ja­cie­lu – od­parł Mar­cin.– Praw­dę rze­czesz, przy­ja­cie­lu – od­parł Mar­cin.

 

Kom­pa­ni Mar­ci­na umil­kli; pa­trzy­li się tępo przed sie­bie… – Kom­pa­ni Mar­ci­na umil­kli; pa­trzy­li tępo przed sie­bie

 

Tym, co świę­tym nie długo ma zo­stać?Tym, co świę­tym niedługo ma zo­stać?

 

Am­puł­ka za wasze życia?Am­puł­ka za wasze żywoty?

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

To nie po ry­cer­sku!- krzyk­nę­li sprze­daw­cy. – Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Grub­szy szyb­kim ru­chem wy­cią­gnął z wozy jakiś szty­let. – Literówka.

 

– Krzcie­lu – zwró­cił się ry­ce­rza Mar­cin… – Pewnie miało być: – Krzcie­lu – zwró­cił się do ry­ce­rza Mar­cin

 

– Za co? – -wy­szep­tał che­ru­bi­nek. – Zbędny dywiz po półpauzie.

 

A poza tym han­del re­li­kwia­mi bez upo­waż­nie­nia pa­pie­ża ka­ra­na jest śmier­cią. – Literówka.

 

O zdro­wi nie było mowy. – Literówka.

 

bo le­ka­rzom po stu­diach bum nie ufał. – Literówka.

 

a na­stęp­nie scho­wał w spe­cjal­nie przy­go­to­wa­ny po­jem­nik… – Raczej: …a na­stęp­nie scho­wał do spe­cjal­nie przy­go­to­wa­nego po­jem­nika

 

Kil­ka­na­ście minut póź­niej grup[a ry­ce­rzy… – Przyplątał się nawias kwadratowy.

 

do­ty­ka­jąc so­bo­lim fu­trem, któ­rym był wy­koń­czo­ny, po­sadz­ki Sali na Wa­we­lu. – Literówka.

 

Uniósł go do ust, chcąc uczcić go po­ca­łun­kiem. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Do Sali wszedł jeden z jego ludzi… – Literówka.

 

– Na­gro­da cie nie minie… – Literówka.

 

W kilka chwil w Sali znaj­do­wa­ło się tylko dwóch męż­czyzn… – Literówka.

 

A wiedz, że prócz hi­sto­rii ofi­cjal­nie zna­nej i upra­wia­nej… – Jak uprawia się historię?

 

Cza­sa­mi jed­nak można na­tknąć się też na hi­sto­rie fał­szo­wa­ną. – Literówka.

 

– A wra­ca­jąc do te­ma­tu wy­pie­rza… To nie nocny krwio­pij­ca. Wy­pie­rze żyją wśród nas… – Co to są wypierze?

Wypierz występuje kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Po­sel­stwu udało sie do­star­czy kró­lo­wi bulle pa­pie­ską… – Literówki.

 

Dla­cze­go ksią­żę tak za­bie­gał o ka­no­ni­za­cje mę­czen­ni­ka… – Literówka.

 

– Nic nie mó­wisz, Mar­ci­nie? – za­ga­ił ksią­żę. – Raczej: – Nic nie mó­wisz, Mar­ci­nie? – zapytał ksią­żę.

Zagaić, to rozpocząć rozmowę, a książę i rycerz rozmawiają już od dłuższego czasu.

 

od­po­wie­dział ry­cerz. – sam za­bie­ga­łeś o wy­nie­sie­nie na oł­ta­rze bi­sku­pa… – Po kropce, nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

to dla­cze­go wuj mego przod­ka kazał go po­ćwiar­to­wać?! okrzyk­nął ksią­żę. – Zdanie rozpoczynamy wielką literą. Czy książę na pewno okrzyknął?

 

Ośle­pio­ny, od­zy­skał by wzrok po pierw­szej pełni!Ośle­pio­ny, od­zy­skałby wzrok po pierw­szej pełni!

 

– Czy wów­czas wy­peł­nił­byś misje z takim samym za­an­ga­żo­wa­niem? – Literówka.

 

-Dru­gie? Po co ci am­puł­ka z jego krwią? – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Jedna kro­pla na za­trzy­ma dzie­sięć lat – kon­ty­nu­ował ksią­żę. – Chyba nie tak miało brzmieć zdanie.

 

Może po­wal­czę o resz­tę ziem, które sta­tut bo­le­sła­wo­wy roz­dzie­lił?Może po­wal­czę o resz­tę ziem, które sta­tut Bo­le­sła­wo­wy roz­dzie­lił?

 

Twoim za­da­niem bę­dzie dba­nie o moja sta­rość… – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam wrażenie, że skomplikowane opisy przysłoniły sedno opowieści. Przez całą historię mało co się dzieje, a to co się dzieje, nic mnie nie obchodzi, nie wzbudza zainteresowania czy niepokoju.

 

Na plus na pewno należy zaliczyć ładnie opowiadaną historię (na błędy nie zwracałam uwagi).

 

Za trzecim razem odkaszlnął na tyle głośno, by nie obrazić Boga, ale by echo poniosło odgłos po całej kaplicy.

Humor też na plus. To zdanie było przepyszne :D 

www.facebook.com/mika.modrzynska

A poza tym handel relikwiami bez upoważnienia papieża karana jest śmiercią. – Literówka.

regulatorzy

furta to brama, a nie drzwi

Że przez nich z szacunkiem i czcią wielką w Rzymie goszczono. – Pewnie miało być: Że przez nich z szacunkiem i czcią wielką w Rzymie go goszczono. – Nie, jest tak, jak zamierzałem napisać.

i niemytych ciał siedzących w gospodzie. – W gospodzie siedziały ciała? – Niemyte ciała siedzących w gospodzie. Jak to napisać w tym konkretnie przypadku?

dzięki temu zakupowi zarobimy fortunę – skwitował miskowaty. – Dlaczego kupiec jest miskowaty? Co to znaczy?

Miskowatość kupca występuje wielokrotnie w dalszej części opowiadania.

Miało być miśkowaty. Wiem, że niektórzy uważają, że program jest idealny, ale w wydruku jest prawidłowo napisane, a podczas przerzucania tekstu na stronę poznikały niektóre ś, ą, ę, ć.

 

A poza tym handel relikwiami bez upoważnienia papieża karana jest śmiercią. – Literówka. – Gdzie?

A wiedz, że prócz historii oficjalnie znanej i uprawianej… – Jak uprawia się historię? – Np. się ją piszę. Kolokwializm wśród niektórych historyków z PAP.

– A wracając do tematu wypierza… To nie nocny krwiopijca. Wypierze żyją wśród nas… – Co to są wypierze?

Wypierz występuje kilkakrotnie w dalszej części opowiadania. – U mnie jest wąpierz. Jak wspomniałem program zmienia litery przy przenoszeniu tekstu z komputera na serwer. Teraz o tym wiem. Wcześniej nie wiedziałem, stąd też ie sprawdzałem poprawności zapisu.

– Czy wówczas wypełniłbyś misje z takim samym zaangażowaniem? – Literówka. – Liczba mnoga; brak literówki.

Może powalczę o resztę ziem, które statut bolesławowy rozdzielił?Może powalczę o resztę ziem, które statut Bolesławowy rozdzielił? – Przymiotniki chyba piszemy małą literą?

 

 

Dzięki za wszystkie uwagi. Z niektórymi-jak widać-się nie zgadzam. Reszta jest bardzo cenna.

I dzięki za tak wnikliwe przeczytanie.

 

 

Pozwolę sobie odpowiedzieć na niektóre wątpliwości ;)

 

A poza tym handel relikwiami bez upoważnienia papieża karana jest śmiercią. – Literówka. – Gdzie?

Handel jest jaki? Karany.

 

furta to brama, a nie drzwi

PWN mówi tak.

 

i niemytych ciał siedzących w gospodzie. – W gospodzie siedziały ciała? – Niemyte ciała siedzących w gospodzie. Jak to napisać w tym konkretnie przypadku?

Na przykład: niemytych ciał ludzi siedzących w gospodzie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Mucie, pominęłam zdania, którymi zajęła się Joseheim.

 

Że przez nich z sza­cun­kiem i czcią wiel­ką w Rzy­mie gosz­czo­no. – Pew­nie miało być: Że przez nich z sza­cun­kiem i czcią wiel­ką w Rzy­mie go gosz­czo­no. – Nie, jest tak, jak za­mie­rza­łem na­pi­sać.

Skoro twierdzisz, że tak miało być, przyjmuję to do wiadomości, choć uważam, że zdanie nie mówi jasno, kogo goszczono.

 

Miało być miś­ko­wa­ty. Wiem, że nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że pro­gram jest ide­al­ny, ale w wy­dru­ku jest pra­wi­dło­wo na­pi­sa­ne, a pod­czas prze­rzu­ca­nia tek­stu na stro­nę po­zni­ka­ły nie­któ­re ś, ą, ę, ć.

Byłam przekonana, że autor przynajmniej przegląda tekst zamieszczony na stronie i zauważa literówki.

 

– A wra­ca­jąc do te­ma­tu wy­pie­rza… To nie nocny krwio­pij­ca. Wy­pie­rze żyją wśród nas… – Co to są wy­pie­rze?

Wy­pierz wy­stę­pu­je kil­ka­krot­nie w dal­szej czę­ści opo­wia­da­nia. – U mnie jest wą­pierz. Jak wspo­mnia­łem pro­gram zmie­nia li­te­ry przy prze­no­sze­niu tek­stu z kom­pu­te­ra na ser­wer.

Jak wyżej.

 

A wiedz, że prócz hi­sto­rii ofi­cjal­nie zna­nej i upra­wia­nej… – Jak upra­wia się hi­sto­rię? – Np. się ją piszę. Ko­lo­kwia­lizm wśród nie­któ­rych hi­sto­ry­ków z PAP.

Nie zauważyłam, aby w opowiadaniu występowali niektórzy historycy z PAP.

 

Może po­wal­czę o resz­tę ziem, które sta­tut bo­le­sła­wo­wy roz­dzie­lił?Może po­wal­czę o resz­tę ziem, które sta­tut Bo­le­sła­wo­wy roz­dzie­lił? – Przy­miot­ni­ki chyba pi­sze­my małą li­te­rą?

Tyle że tutaj Bolesławowy jest przymiotnikiem dzierżawczym i mówi, że coś należy do Bolesława albo jest z nim związane.

 

 

Jeśli, mimo zastrzeżeń, uznajesz uwagi za przydatne, ogromnie się cieszę. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Owszem, wszystkie uwagi są cenne, zwłaszcza uwagi krytyczne.

I SUPER, że można tu swoje wątpliwości rozwiać, a także udowodnić swoje racje ;-)

Nie mogę się z Tobą nie zgodzić, Mucie. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka