- Opowiadanie: AnnaMariaVanitachi - Jesteś perłą

Jesteś perłą

(Nie jestem dobra w pisaniu przedmów, ale przygotowałam coś, co mogłoby być posłowiem, więc  Czytelnikom pozostawiam wybór, w jakiej kolejności zapoznają się z tekstem opowiadania i tym tu.)

Garść informacji, które nie są niezbędne do zrozumienia opowiadania, ale może zaciekawią kogoś, kto akurat niespecjalnie interesował się wcześniej historią Bliskiego Wschodu (czyli moim najważniejszym źródłem inspiracji):  „neftai” w biblijnym hebrajskim oznacza „światło”, choć oczywiście imię bohaterki pochodzi od protoplasty jednego z dwunastu plemion Izraela.  Podobnie w wypadku Benjamin i Lewi (przy czym u mnie funkcjonują one jako imiona kobiet).

Mewlewici to jeden z zakonów tradycji sufickiej, a imię Murakaba pochodzi od słowa „muraqaba”,  wykorzystywanego w ich medytacji, a oznaczającego  między innymi „schronienie”.

 Hin to miara objętości, około 7 litrów.

Filarcha jest dowódcą konnicy.

Czytelnicy na pewno zauważą, że opowiadanie nawiązuje do wydarzeń przedstawionych w kilku księgach Starego Testamenty (zwłaszcza w Księdze Wyjścia oraz Pierwszej i Drugiej Księdze Machabejskiej) oraz surach Koranu. Religię świata przedstawionego można sobie wyobrażać jako zbliżoną do judaizmu i islamu – co oczywiście nie oznacza, że tekst jest próbą oddania istniejących systemów religijnych ani tym bardziej próbą ich oceny.

PS. A tymczasem opowiadania z ulicy Bergamuta rozkopane jak Świętokrzyska przed budową drugiej linii metra. Wstyd mi… 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Jesteś perłą

W imię Boga Jedynego, Miłosiernego, Litościwego! W imię Boga Wielorakiego, Sprawiedliwego, Niepojętego! Słuchaj, Ludu Pustyni, jak wielkie rzeczy uczynił ci Wszechmocny, a święte jest Imię Jego. Opowiemy, a nie skłamiemy, cośmy widzieli i cośmy słyszeli, czegośmy byli świadkami w piątym roku gigantomachii, podczas walk z pogańskim królem Antiochem Epifanesem, dwudziestym czwartym tego bluźnierczego miana, który oblegał Ostatnią Cytadelę wraz ze swoimi wojskami, machinami plującymi ogniem, ze swoimi bestiami, żmirłaczami, słoniami i dromaderami, a ponadto armią dżinnów i cyklopów z kraju Kusz. Opowiemy o Sądzie Bożym, jaki dokonał się nad Neftali, córką Szeolu, od siedmiu lat wierną wojowniczką trzeciego pułku husarii pod dowództwem miłościwie nam panującego szejka, Milczącego Murakaby ibn Batorego z zakonu mewlewitów.

[Roczniki Ziemi Ocalenia, księga XX]

 

Rygiel szczęknął, łańcuchy zadzwoniły. Drzwi do celi były grube jak pięść, a na dodatek okute srebrem z grawerunkami świętych wersetów. Ale Willigis pchnęła je bez trudu. Inskrypcje ochronne nie mogły jej zaszkodzić. Była przecież bożą bojowniczką. Tak jak i Neftali – pomyślała. Podziemia Cytadeli dawały przyjemny chłód, przenikający przez prostą, lnianą tunikę. Wokół panowały ciemności, ale pod bosymi stopami wyczuwała suchą słomę. Tuż za progiem mało nie kopnęła glinianej miski z kaszą i grochem. Dbają o nią. Nieźle karmią – stwierdziła w myślach i zagryzła wargi. Nie wiedziała, czy to dobry czy zły znak. Oczy Willigis szybko przyzwyczajały się do braku światła, kocie źrenice zogromniały i już po kilku minutach mogła dojrzeć najdrobniejszy załomek muru, najdrobniejsze pęknięcie na sklepieniu. Ale przyjaciółki nie widziała. Zrobiła jeszcze kilka kroków. I usłyszała jej oddech.

Neftali leżała w rogu celi, skryta za siennikiem, który odrzuciła na bok, skulona jak przed burzą piaskową. Dygotała z zimna, choć tuż obok leżał grubo tkany koc z wielbłądziej wełny. Kaftan był cały w strzępach, w połowie drogi do tej dziwnej kryjówki Willigis dostrzegła na nim plamy rdzawej, zakrzepłej krwi. Bladą, ściągniętą w potwornym grymasie twarz zasłaniały skołtunione włosy, wciąż tak samo zaskakująco jasne, jak w dniu, kiedy Neftali i Willigis się poznały.

Nikt w obozie nie miał podobnych. Willigis uśmiechnęła się cierpko. W rodzinnej wiosce uchodziła za piękność dzięki swoim kasztanowym warkoczom. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, że uciekinierzy z Północy mogą mieć skórę tak białą, białą jak mleko, a włosy w kolorze dojrzałych kłosów. Wcześniej Willigis widziała tylko jednego takiego człowieka, a był nim sam Milczący Murakaba ibn Batory, najwyższy z dostojników i największy z wojowników, jakich nosiła pustynna Ziemia Ocalenia. Myślała, że tak może wyglądać tylko anioł boży. Ale kiedy pierwszy zachwyt minął, Willigis uświadomiła sobie fakt znacznie bardziej prozaiczny: że w porównaniu z Neftali wygląda równie pospolicie jak pozostałe dwie setki czarnowłosych adeptek, które ubiegały się o miejsce w armii. Tak, tak. To było siedem lat temu, jeszcze przed wojną. Nosząc stągwie wypełnione piachem, kopiąc rowy melioracyjne, ćwicząc walkę dwiema szablami i strzelanie z łuku, wiążąc sznury w sieci i lepiąc woskiem skrzydła dla dromaderów, miała jeszcze czas martwić się swoim wyglądem. Ale była młoda, głupia, wychowana w czasach stuletniego pokoju. Przynajmniej, w przeciwieństwie do reszty, nie dokuczała Neftali. Nie, żeby nie chciała. Ta dziewczyna była naprawdę słaba, wychudzona, niezaradna, chyba jedynie nauka świętych tekstów przychodziła jej bez trudu. I faktycznie szybko pozbywała się północnego akcentu. Tak naprawdę Willigis bała się, że w jej wypadku kpiny pod adresem koleżanki zostaną odebrane jako przejaw zazdrości. Sama przecież też nie była zbyt lubiana.

Może właśnie dlatego powoli nawiązywała się między nimi nić porozumienia. Raz czy drugi Willigis pomogła małej, gdy Neftali niemal została wypchnięta z kolejki po wodę. Nauczyła ją walczyć „rogami fakira”, o których drugie ostrze Neftali ciągle się kaleczyła – pokazała, jak trzymać rękojeść, aby swobodnie obracać nadgarstkiem. Broniła przed docinkami. Jasnowłosa dziewczyna przyjmowała każdy objaw życzliwości z naiwną, pełną zapału wdzięcznością i już w trzecim miesiącu szkolenia nie odstępowała Willigis ani na krok. A Willigis zdała sobie sprawę, że już nie udaje jej przyjaciółki – że naprawdę się nią stała.

Jednak nawet podczas pierwszych tygodni w obozie dla rekrutów Neftali nie wyglądała tak mizernie jak teraz. W niczym nie przypominała tej sprytnej małej, która podczas prób na pustyni radziła sobie niewiele gorzej od samej Wigillis. Zręczność, wyczucie i opanowanie drobnej dziewczyny z Północy chwaliła każda z kolejnych dowódczyń. Teraz Neftali chowała się za siennikiem jak zaszczute zwierzę. Jej wątłym ciałem targał bezgłośny szloch.

Willigis zastanawiała się, jakim cudem – czy raczej: jakim okrutnym zrządzeniem losu –  mogło do tego dojść. Patrzyła, jak palce Neftali zaciskają się na jej ramionach, a paznokcie wbijają w skórę. Widziała zimną, opalizującą poświatę, która otaczała jej przyjaciółkę – jeden ze skutków zażycia ofiru, niedostrzegalny dla zwykłych ludzi. Ale Willigis nie była już zwykłym człowiekiem. Była bożą bojowniczką. Jej ciało emanowało podobnym blaskiem. Dlatego pozwolono jej tu wejść. Nie z powodu zasług dla Białej Armii, dla trzeciego pułku husarii, do którego obie należały. Nie przez wzgląd na ich wieloletnią przyjaźń. Willigis pozwolono wejść do celi Neftali, ponieważ wierzono, że więźniarka nie wyrządzi kobiecie krzywdy. Choćby próbowała.

Mizerny tobołek skóry, kości, strzępów materiału i jasnych włosów drgnął. Neftali bardziej wyczuła niż dostrzegła obecność drugiej osoby. Ulga, z jaką wypuściła z ust powietrze, kazała domyślać się, że rozpoznała Willigis po zapachu. Ale nie wydobyła z siebie głosu. A już po chwili spazmy przybrały na sile.

Willigis klęknęła przy niej. Niezgrabnie objęła przyjaciółkę i przyciągnęła do siebie. Ta wyszarpnęła się z przerażeniem, a może i złością, której Willigis nie przewidziała. Odruchowo zwolniła uchwyt. Kocie źrenice zalśniły i zgasły, przykryte powiekami. Ich właścicielka już wiedziała, że obie będą potrzebować czasu. Czasu, którego żadna z nich nie miała.

Po długim, długim milczeniu oblizała spierzchłe wargi i powiedziała tak stanowczo, jak tylko potrafiła:

–  To nie twoja wina, Neftali.

Przyjaciółka podniosła na nią oczy pełne bezbrzeżnego zdumienia. Chwilę potem wypełnił je ból. Zwiesiła głowę i szepnęła cicho jak przestraszona dziewczynka, którą od tak dawna nie była.

– Moja wina…

– To nie twoja wina, Neftali – powtórzyła Willigis cierpliwie, siadając na klepisku, blisko, ale nie za blisko. – Uwierz mi. Wiem, jak działa ofir.

Tych kilka jęków, które wydała z siebie Neftali, Willigis wzięła najpierw za płacz. Dopiero po chwili zrozumiała, że więźniarka śmieje się, śmieje się śmiechem bardziej rozpaczliwym i rozdzierającym od najrzewniejszego płaczu.

– Teraz… i ja… i ja wiem…

 

A ofir jest darem danym nam przez Wszechmogącego, świętym napojem i jedynym ratunkiem w czasach wielkiego ucisku, w czasach wojny i zarazy, w czasach gigantomachii, gdy przyszło nam się mierzyć z Goliatem z Gad, filarchą Bakchidesem, podstępnym Nikamorem Medyjczykiem i innymi olbrzymami, a także dżinnami i cyklopami, i bestiami z Otchłani. Pod koniec pierwszego roku wojny, gdy mury Pierwszej Stolicy legły w gruzach, a lud wzywał imienia Pana w pokucie i poście (wszak i tak wielki głód trwał w onej godzinie), Święty i Niepojęty wejrzał na uniżenie sług swoich, i zapłonął gniewem przeciw Antiochowi Epifanesowi i jego bluźnierczym ustom, i wszelkiej obrzydliwości, jaką sprowadził do Ziemi Ocalenia. Wtedy to nasi królowie, mędrcy i magowie, oświeceni przez Przedwiecznego, z krwi ofiarnych koźląt, ze złota najwyborniejszego, ofiarowanego w Świątyni, z olejków alabastrowych i kryształów morskich przyrządzili ofir, święty napój, sprowadzający złotą gorączkę na bożych bojowników. Oczy ich zachodzą bielmem, język staje kołkiem, a członki pęcznieją i rozrastają się jak ciasto na zakwasie, a potem, niby chleb w piecu, twardnieją, i jak ten chleb okrywa się skórką złocistą, tak na ich członkach wyrasta złoty pancerz, twardy niczym skała, od którego odbijają się pociski nieprzyjaciół, któremu nawet plujące ogniem działa niestraszne. I tak boży bojownik, niczym golem silny, lecz, jeśli Najwyższy pozwoli, wciąż z pomyślunkiem własnym, wielki jak wieża oblężnicza, jak taran śmiercionośny, zapalczywy jak grom z niebios, staje przeciwko dżinnom i jak dzieci je rozgania, staje naprzeciw wojsku i jak psy je depcze, staje przeciwko olbrzymom i cyklopom z kraju Kusz, i o śmierć je przyprawia. Od bestii, lwów, żmirłaczy nawet się nie odpędza, gadziny zęby swoje łamią o jego piętę, jego siła siłą Najwyższego, On umacnia jego biodra, On tarczą naszej opieki.

[Kroniki dni, rozdział XII]

 

Śmiech zmienił się w szloch, a szloch przerwała czkawka. Willigis pokręciła głową z niedowierzaniem. Zdawała sobie sprawę, że wypicie ofiru może skutkować pomieszaniem zmysłów. Doświadczyła tego na własnej skórze, gdy cztery lata wcześniej to jej podano magiczną miksturę. Pamiętała uczucie wszechogarniającego, przybierającego na sile ciepła w trzewiach i tępego bólu, rozrywającego mózg na strzępy. Nie pamiętała, jak walczyła. Nie pamiętała, przeciw komu walczyła. Nie pamiętała, jakie zniszczenie poczyniła w zastępach wrogów ani jak przetrzebiła szeregi własnego pułku. Ze zdumieniem słuchała relacji świadków w czasie swojego Sądu Bożego. Gdy obudziła się w lochach, już w swojej ludzkiej postaci, skuta czterema srebrnymi obręczami z wypisanymi czterema Prawdami Wiary, potrafiła sobie przypomnieć jedynie zwierzęcy strach, jaki towarzyszył jej w momencie przemiany, gorąc i ból, jakby wlewano jej do gardła roztopiony ołów. Tak było za pierwszym razem. Za drugim już nie. Przeszła odpowiednie szkolenie. Czy może raczej – tresurę.

– Sie… siedemnaścioro ludzi… już mi powiedziano… – jęczała Neftali. – Siedemnaścioro ludzi… Osiem koni… dwa wielbłądy… cysterna… cysterna, dwa tysiące hinów wody…

Wyliczankę przerwał kolejny atak czkawki. Willigis odwróciła wzrok. Neftali znów zachowywała się jak na samym początku szkolenia. Współczuła tej małej, a jednocześnie nie potrafiła opanować czającej się gdzieś w głębi serca pogardy dla jej łez i śmiesznej czkawki, i ocierania nosa wierzchem dłoni. Odkąd Willigis kazano wypić ofir, bardzo się od siebie oddaliły. Boża bojowniczka, zdolna rozgromić armię dżinnów, była zbyt cenną bronią, wymagała specjalnych treningów, no i wszyscy schodzili jej z drogi. Ale bardziej niż ranga od Neftali i czasu wspólnych ćwiczeń oddzieliły ją te trzy miesiące spędzone w katowniach Cytadeli. Willigis nie zdołała ukryć, że patrzy na przyjaciółkę z wyższością.

 – Tak, siedemnaścioro ludzi, osiem koni, dwa wielbłądy i cysterna – przytaknęła z roztargnieniem i pewną niecierpliwością. – Ale chyba nie zapomniano cię poinformować, że obaliłaś Eglona Moabitę i świętokradczego Lizymacha, a dżinny, które wezwał parszywy Dorymeusz, wybiłaś co do nogi. Zerwałaś z kołków ich namioty, obóz zajął się ogniem. Reszta zginęła przy wybuchu siarki i prochu, które składowali do swojej piekielnej machiny. Bilans zysków i strat można więc uznać za zadowalający.

I na potwierdzenie swoich słów wzruszyła jeszcze ramionami. Nawet nie zwróciła uwagi, jak cynicznie to zabrzmiało.

 – Siedemnaścioro ludzi…  –  powtarzała Neftali. – Ali… Eleazar… Jazon i Menelaos… Bernie i mała Benjamin…

 – Przestań wreszcie – warknęła Willigis. – W ten sposób na pewno im nie pomożesz.

Miała ochotę chwycić przyjaciółkę za nadgarstki i potrzasnąć nią kilka razy. Albo pogłaskać ją po plecach. A najlepiej jedno i drugie. Histerią nic nie zdziałają. A ona przyszła tu, by przemyśleć wspólnie linię obrony. Neftali miała oddać się pod Sąd Boży – ale diabli wiedzieli, co z tego wyniknie. Ludzie jednak potrzebowali znaku, czy Najwyższy zechce dalej posługiwać się narzędziem, które zawiodło. Tak to wyglądało. Wielkie zgromadzenie na dziedzińcu Świątyni, duszący zapach płonącego lnu, gdy łuczywa rozświetlają niebo przed brzaskiem. I spokojny, miarowy głos Kacicy, Anioła Bożego, na którego wspomnienie Willigis wzdrygnęła się mimowolnie. Co to miało wspólnego z wolą Bożą? Nie wiedziała do dziś. Nawet po trzech miesiącach spędzonych w katowniach Cytadeli. I właśnie dlatego chciała oszczędzić przyjaciółce takiego losu.

 – Wszyscy jesteśmy świadomi, że nie zrobiłaś tego specjalnie. Nie miałaś nad sobą kontroli. To był twój pierwszy raz. Wiem, że przeprosiny nie zwrócą życia zmarłym… No i dwa tysiące hinów to naprawdę niepowetowana strata, ale…

 – Stratowałam… Bernie…  –  kwiliła Neftali, zaciskając palce na ramionach.  –  Ro… rozdeptałam ją… Mam krew na rękach…

 – Jeśli już, to na stopach.

 – Eleazara…

Willigis zacisnęła dłonie w pięści. Starała się uspokoić oddech.

 –  Kiedy ja po raz pierwszy wyszłam na wroga, straty w naszych oddziałach były jeszcze większe. Fakt, nie zmarnowałam tyle wody… Mimo wszystko uważam jednak, że zasługujesz na wyrozumiałość. Przez te cztery lata sposoby dawkowania ofiru bardzo się zmieniły. Ja byłam pierwsza… Potem długo eksperymentowali, nie tylko na mnie… Rozumiesz, że sułtan jest przerażony. Szczerze mówiąc…  –  Tu Willigis przerwała i rozejrzała się w obie strony, jakby sądząc, że nadworni szpiedzy przyszli za nią do tego ciemnego lochu.  –… on zawsze jest przerażony. Dlatego to od naszego dowódcy wszystko zależy. Sąd Boży musi się odbyć, ale nie wierzę, by mieli potraktować cię szczególnie suro…

 – Zabiją mnie, prawda?! – krzyknęła nagle Neftali. –  Prawda, że mnie zabiją?

Jej oczy rozpromieniała nadzieja.

Willigis przełknęła ślinę. Przeraziło ją to niewypowiedziane życzenie przyjaciółki, a jeszcze bardziej – jego daremność. Kryształ morski, użyty do wytworzenia choćby naparstka ofiru, mógł zapewnić całej Cytadeli zapasy wody na rok. Skoro Neftali wypiła ofir, była dla wojska zbyt cenna, by pozbawiać ją życia. Nie tego bała się Willigis.

 – Musimy ich przekonać, że…  –  podjęła temat.

I wtedy usłyszała tuż za sobą cichy, bezbarwny głos.

 – Twój czas minął. Wyjdź.

Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, do kogo należał. Ale to było silniejsze od niej. Zerwała się na równe nogi. Stanęła na baczność. Pewnie ukłoniłaby się, gdyby kacica nie stała tak blisko. Tak przerażająco blisko, że mogłyby zderzyć się czołami. To idiotyczne wyobrażenie pomogło jej opanować pierwszy odruch panicznego strachu.

 – Więźniarka potrzebuje spokoju – dodała kacica i spojrzała Willigis prosto w oczy. Ta odwróciła wzrok. Znów zabrakło jej siły. To spojrzenie wąskich, podkrążonych oczu wracało do niej każdej nocy, kiedy budziła się z krzykiem. Dopiero po chwili odważyła się spojrzeć…

Miała twarz podlotka i oczy starej, zmęczonej życiem kobiety. Jej tunika była ciemniejsza i znacznie bardziej dopasowana od tej, którą nosiła Willigis, ale raczej przypominała pancerz niż ubranie. Wszystko w tej istocie wydawało się odpychające – wysunięty podbródek, opadające kąciki oczu, blade, wąskie usta, włosy – oczywiście pospolicie czarne – zaczesane gładko w tył, podejrzanie drobna sylwetka.

Na imię miała Lewi, córka Lewiatana. I była chyba jedyną wśród Ludu Pustyni, do której tradycja Potwornych Rodziców naprawdę pasowała. Mityczne monstra dodawano do imion wszystkim, kobietom i mężczyznom, by odstraszyć pomniejsze bestie zamieszkujące Otchłań, a także jako przypomnienie grzesznej przeszłości ich pogańskich przodków, czcicieli ognia. Lewiatan był legendarnym potworem, zamieszkującym bezmiar wód otaczających świat, nazywanych Oceanem. Nikt oczywiście nie wierzył w istnienie Oceanu. A jednak w Lewiatana Willigis byłaby w stanie uwierzyć. Mówiono, że kacica jest zwykłym człowiekiem. Że przyjęła swoją funkcję z pokorą, jak jej matka i babka. Że nigdy nie próbowała ofiru. Ale potrafiła zabić dżinna. Potrafiła zabić golema. Potrafiłaby zabić i ją.

– Tak. Wiem. Ale…

Kacica posłała Willligis coś na kształt przepraszającego uśmiechu. Tak przynajmniej kobieta zrozumiała ten dziwny grymas. Skinęła głową w stronę Neftali, ale bez krzty nadziei, że przyjaciółka odwzajemni pożegnanie, i ruszyła ku drzwiom.

Nie słyszała za sobą kroków, ale była pewna, że Lewi idzie jej śladem. Widocznie chciała porozmawiać na osobności. A przynajmniej – nie w towarzystwie Neftali.

Zamknęła drzwi. Zasunęła rygiel. Zabezpieczyła łańcuchy. Dłonie Willigis drżały nieznacznie, jak zwykle, gdy czuła, że ktoś patrzy jej na ręce, chociaż ciemność korytarza nie zdradzała niczyjej obecności. Ruszyła szybkim krokiem przed siebie, a serce biło jej coraz mocniej, jakby opuszczała miejsce zbrodni. Loch, do którego trafiła cztery lata wcześniej, był cuchnącą klitką, zupełnie niepodobną do tej części podziemi. A jednak w drodze na zewnątrz uświadomiła sobie, jak bardzo bała się przez cały ten czas. I chociaż pragnęła pomóc Neftali, w tym momencie marzyła jedynie o tym, by wydostać się na powierzchnię. Prażące południowe słońce, zalewające placyk, wydawało jej się prawdziwym cudem. Zmrużyła oczy, zwracając twarz ku niebu. Kacica zniknęła jak cień. Tak przynajmniej myślała, póki nie usłyszała tuż obok:

– Dawno się nie widziałyśmy, Perło.

Zacisnęła dłonie na balustradzie, o którą oparła się, wychodząc z podziemi. Próbowała nie okazać, że ciągle boi się tego głosu. Ale nie mogła zapomnieć, kiedy pierwszy raz nazwano ją „Perłą”.

 

A perła jest klejnotem niezwykle rzadkim, bajkowym, jednym z cudów zza krańca świata, opisanym w Księdze Tysiąca i Jednej Księgi. Hen, za granicami Ziemi Ocalenia, gdzie nie postała ludzka stopa, rozciąga się szafirowym jak okleina Księgi Ksiąg bezmiarem ogromne słone jezioro, a imię jego Ocean. W Oceanie żyje bestii bez liku, wielkich i małych, a jedna z nich, małż, ciało ma tak wątłe, że musi mieszkać w pancerzu, muszlą zwanym, i tak się chroni przed drapieżcą wszelakim. Kiedy jednak do muszli wpadnie ziarnko piasku, małż cierpi okrutnie, jak człowiek, który kamyka nie może wyjąć z sandała, i dlatego otacza to ziarnko masą podobną do tej, która wyściela mu wnętrze muszli, gładką, mleczną i połyskliwą. Tak powstaje ów klejnot osobliwy, Mały Księżyc, Łza Oceanu. Nikt perły nie widział, ale w starych annałach sprzed Wielkiej Wędrówki znaleźć można wiersze i pieśni, w których poeci rymarze do pereł przyrównują dzielne niewiasty. Bo blask perły rodzi się w bólu, bo w cierpieniu hartuje się serce człowieka.

[Spis cudów świata tego i przyszłego]

 

Przez te trzy miesiące, każdego dnia, każdej nocy, zimny, bezdźwięczny głos sączył w jej uszy jak truciznę, jak miłosne zaklęcie, słowa Pieśni o perle, aż znienawidziła je i pokochała całym sercem. Jesteś perłą, perła rodzi się z bólu… I chociaż wyszła z tej próby zwycięsko, choć potem umiała posługiwać się mocą złotej gorączki jak rzadko kto, nie chciała, by Neftali musiała przechodzić przez to samo. Na usta cisnęły jej się tysiące pytań. Wybrała pierwsze:

– Czemu do tego dopuściłaś? – rzuciła gdzieś w pustkę.

– Pytasz, czemu Neftali została zmieniona w bożą bojowniczkę? – upewniła się kacica. I po chwili dodała jakby bez związku: – Dawno nie zaglądałaś do tej części Cytadeli.

Willigis musiała przyznać jej rację. Cytadela była wielka jak świat. Była całym światem. Jedynym obszarem, na którym mogli schronić się przed potęgą obcych, wrogich żywiołów. Jako bożą bojowniczkę wysyłano ją tam, gdzie inne pułki potrzebowały wsparcia, by zdobyć zapasy żywności, odbić źródła wody, odeprzeć oblężenie.

– Ktoś zatruł klątwą jedną ze studni. Wybuchła zaraza. I choć szybko opieczętowaliśmy chorych świętymi wersetami, stan kilku nie pozostawiał już nadziei. Nie umieliśmy wybudzić Neftali ze śpiączki. Wtedy wasz dowódca rozkazał, by podać jej tyle ofiru, ile nam zostało. Nie było go wiele, dlatego jest taka słaba.

Willigis słuchała, kiwając głową. Jej cień na piasku kołysał się razem z nią, to rosnąc, to malejąc.

– Wiedzieliście, że nie ma predyspozycji. Ale podaliście jej ofir, bo liczyliście, że ją uzdrowi – upewniła się.

Kacica siedziała u jej boku, w milczeniu żując źdźbło jakiejś trawy. Z ociąganiem powiedziała:

– Wasz dowódca…

– Twój też – syknęła Willigis, sama zaskoczona gwałtownością swojej reakcji.

– Nasz dowódca – poprawiła się kacica tym samym płaskim i wyblakłym tonem, przezroczystym jak szkło. – Wasz dowódca powiedział, że nie chce stracić dobrego stratega. I że warto zaryzykować.

– Zaryzykowaliście. Ba, wysłaliście ją do boju. Nie pomyśleliście, że choroba mogła poczynić już nieodwracalne spustoszenia nie tylko w jej ciele, ale również…

Odkaszlnęła. Głos uwiązł jej w gardle. Nie chciała wypowiadać na głos obawy, która zrodziła się w jej sercu już podczas wizyty w celi – że Neftali oszalała. Że teraz żadne zaklęcia, żadne szkolenia, żadne modlitwy ani mikstury nie pomogą, a jej przyjaciółka już na zawsze zostanie tym przerażonym zwierzęciem, niewiele rozumniejszym od golema, w którego się zmieniała.

– Podjęliśmy takie ryzyko – stwierdziła kacica. – A gdybyś chciała znać moje zdanie… Uważam, że jest w szoku. Że jej ciało jeszcze ma problemy z transmutacją ofiru. Że nie kontroluje momentu swojej przemiany i nie potrafi sama wrócić do człowieczej postaci. I że to przyjdzie z czasem.

– Właśnie! – krzyknęła Willigis. – Ale…

Wbiła wzrok w świetlistą tarczę słońca. Oczy zapiekły niemiłosiernie. Nakryła je powiekami, ale wciąż widziała blask zmieniający się w skrawki czerni z krwawymi krawędziami. Jak płonący papier – pomyślała. Winny opuścić dziedziniec, zanim powali je demon południa, skryć się w arkadach albo wejść pod dach. Wolała jednak zakończyć tę rozmowę tu i teraz.

– Ale? – spytała Lewi bez cienia zainteresowania.

 –  Neftali jest naprawdę mądra. Dlatego umie nadrobić brak kondycji i odporności… Nie wątpię też, że od początku szkolenia jej siła i umiejętności znacznie się podniosły. Ale szkolenie zostało już zakończone. Tuż przed wybuchem walk. Nie możesz oczekiwać, że nauczysz ją dużo więcej. Jest też, jak widzisz, wątłego zdrowia. Uważam, że podawanie jej ofiru było błędem. Ja… ja nawet się cieszę, że popełniliście ten błąd, bo dzięki temu mogłam wrócić i dowiedzieć się, że została uwięziona, a nie – już pogrzebana… Mogłam ją jeszcze zobaczyć… Ale nie zmuszajcie jej do takiej walki. A przede wszystkim – nie karzcie za błąd, który popełniliście wy sami.

– Jakaś ty dziś gadatliwa – mruknęła Lewi. A po chwili spytała:  – Czego tak się boisz?

– Że…

Zaciśnięte na barierce dłonie Willigis niemal pobielały. Oddech miała płytki, coraz krótszy. Nie umiała wykrztusić ani słowa więcej.

– Pozwól, że zgadnę – podjęła kacica tonem jeszcze bardziej znudzonym niż zwykle. – Myślisz, że spotka ją to samo co ciebie. Że połamiemy jej ręce… i nogi… i będziemy czekać, aż się zrosną, aby połamać je jeszcze raz? Że zagłodzimy ją na śmierć, aby sprawdzić, czy ofir zacznie wytwarzać niezbędne składniki odżywcze? Że wypalimy jej oczy i zobaczymy, kiedy znów będzie w stanie płakać? Że…

– Tak – przerwała Willigis, walcząc ze wzbierającymi torsjami. – Tego się boję.

Nawet wspomnienie własnej męki nie przerażało ją tak bardzo jak świadomość, że podobny los czeka Neftali. Gdzieś na dnie jej duszy kiełkowało przekonanie, że byłaby w stanie znieść jeszcze raz pobyt w Cytadeli, byle tylko oszczędzić przyjaciółce podobnych cierpień.

– Jeśli tak, to bądź spokojna. – Kacica wyjęła z ust źdźbło. – Kara musi być adekwatna do winy. A ja nie robię tego dlatego, że lubię. To wszystko odbywało się dla twojego dobra. I dla dobra naszej nauki. Wiesz o tym doskonale. – A gdy Willigis uparcie milczała, Lewi kontynuowała:  –  Tobie potrzeba było właśnie tego. Tresury. Byłaś silna i zdrowa, i nawet nie podejrzewałaś, że ciało może tak boleć. Dlatego obchodziłaś się z nim bezmyślnie. Narażałaś siebie i innych na niebezpieczeństwo. Twoim problemem był przede wszystkim brak świadomości własnego ciała. Mówiłam ci, że ból jest najlepszym nauczycielem. I miałam rację. Stałaś się silna, bardzo silna. A Neftali? Od samego początku musiała walczyć z różnymi ograniczeniami swojego słabego organizmu. Jej nie będę musiała tyle tłumaczyć. Zresztą… widziałaś, w jakim jest stanie. Wierzysz, że jestem  zdolna zrobić cokolwiek, by bolało ją bardziej?

Willigis poczuła, że od strachu i upału kręci jej się w głowie. Wzięła kilka głębszych oddechów. Nadal nie rozumiała.

– Więc co zamierzacie z nią…?

Odwróciła się, ale kacicy już nie było. Odeszła nie wiadomo kiedy i dokąd. Jak nocny koszmar, jak senne widziadło.

 

Aż zapadł zmierzch, a po nim noc, na niebie wszedł księżyc, pełny dwunastego dnia miesiąca Suchego. Zabraliśmy się w imię Boga Jedynego, Miłosiernego, Litościwego, na dziedzińcu Świątyni, z każdej strony otoczonym schodami – te północne prowadziły do przedsionka Świętego Świętych, południowe – do miejsca, w którym anioł Boży objawił się praojcu naszemu, Abrahamowi z Ur Chaldejskiego, wschodnie – do miejsca, gdzie składano ofiary pokarmowe i płynne, a zachodnie – do ołtarza kadzenia, przy którym rzucano losy. Dowódcy i starszyzna, świątobliwe a wpływowe niewiasty, nasi uczeni medycy i astronomowie, którzy uczestniczyli przy narodzinach ofiru, wreszcie sam szejk, Milczący Murakaba ibn Batory z zakonu mewlewitów, z głową odkrytą, z włosami jaśniejącymi jak słońce i oczami jak turkusy z Kraju Piramid. Zapalono ognie i wznieśliśmy hymn pochwalny ku czci Bożej Mądrości i nieprzeniknionych zamysłów Przedwiecznego, który dziś, w tę gwiaździstą noc, pod skrzydłami mroku, zechce dokonać sądu nad Neftali, córką Szeolu, bożą bojowniczką, z rąk której zginęło siedemnastu wiernych, a także osiem koni i dwa dromadery, i która rozbiła cysternę z zapasem wody, wracając z walki toczonej pod postacią golema z wojskami przeklętego po stokroć Antiocha Epifanesa, jego dżinnami i bestiami.

[Roczniki Ziemi Ocalenia, księga XX]

 

Willigis siedziała w pierwszym rzędzie zachodnich schodów, okryta burą opończą z owczej wełny, nieruchoma, otępiała, w asyście dwójki strażników. Obok świadków i rzeczoznawców roił się tłum gapiów – tak samo od strony wschodu i południa. Tylko północne schody pozostały puste. U ich szczytu zasiadał Murakaba ibn Batory, szejk, generał husarii. Za nim prężył się mężczyzna w żółtym turbanie i z bardzo poważną miną, świadczącą o nowo nadanej randze Mówiącego.

Neftali została wprowadzona, dopiero gdy hymny ucichły. Skuta srebrnymi obręczami, z oczami i ustami przewiązanymi zielonym jedwabiem, ledwo stała na nogach, gdy przykuto ją do mosiężnego pala wbitego pośrodku dziedzińca.

Powstała jedna ze starszych, prawdopodobnie matka Alego, i drżącym głosem odczytała zarzuty ciążące na oskarżonej, punkt po punkcie. Gdy przerywała, tłum czekał w ciszy, a Neftali tylko kiwała głową, niemal dusząc się od płaczu i knebla. Wreszcie kobieta zamilkła. A mężczyzna w żółtym turbanie oświadczył donośnym głosem, że oskarżona przyznała się do wszystkiego.

Wtedy Murakaba ibn Batory zwrócił swe oblicze do kacicy.

Mężczyzna w żółtym turbanie zapowiedział:

– Teraz głos Anioła Bożego, Lewi, córka Lewiatana, z woli boskiej i katowskiej, przemówi.

Na trybunach zapadła pełna czci cisza.

– Wszystkiemu winna trąbka – oświadczyła Lewi lakonicznie. Potem odczekała, aż okrzyki zdziwienia, pojedyncze śmiechy i głosy sprzeciwu przycichną. Kiedy szejk uniósł dłoń, ostatnie hałasy umilkły. Ibn Batory skinął głową. Było to wezwanie do udzielenia wyjaśnień.

Lewi skłoniła się nisko w stronę północnych schodów.

– Trąbka – powtórzyła. – Trąbka wzywająca nasze wojska do odwrotu za mury, gdy boża bojowniczka Neftali, córka Szeolu, obaliła Eglona Moabitę i świętokradcę Lizymacha, a także dżinny przyzywane przez bluźnierczego maga Dorymeusza, a ponadto spaliła żywym ogniem obóz ich wojsk. Wiecie wszakże, że człowiek zmieniony w golema niewiele więcej ma pomyślunku od dzikiej bestii. Jednakowoż Neftali, córka Szeolu, zawsze odznaczała się tęgim umysłem, jak również wielką pobożnością i łagodnością.

Przykuta do mosiężnego słupa Neftali wyprostowała się nagle, jakby próbowała wywęszyć, z której strony dolatuje niepokojący zapach siarki. Willigis, która nie spuszczała wzroku z przyjaciółki, była zaskoczona jej reakcją. Co prawda sugestia, by wojskowa trąbka spłoszyła bożą bojowniczkę niczym młode słoniątko, wydawała się dziwna, ale była przecież jakąś linią obrony, całkiem prawdopodobną, jeśli po prostu nie prawdziwą. Co więcej, kacica wymieniła niemal wszystkie zasługi oskarżonej, o których nikt ze świętego zgromadzenia nie wspomniał. Willigis poczuła przypływ otuchy. Tylko zachowanie Neftali ją niepokoiło.

– Kiedy więc rozbrzmiała trąbka wzywająca do powrotu, Neftali, córka Szeolu, uznała ją za pieśń rogu wzywającego do wieczornej modlitwy. Dlatego rzuciła się ku otwartej bramie i dopadła cysterny, by jak najszybciej obmyć swe ręce i złożyć je, wielbiąc Najwyższego za cuda, których dokonał, gromiąc naszych nieprzyjaciół. Jednak, będąc uwięzioną w ciele golema, nie pamiętała, że jest tak wielka, i biegnąc ku bramie, stratowała wszystko, co nie zdążyło uciec spod jej pięt. Próbując dostać się do cysterny, przechyliła ją i rozłupała, również wyrządzając poważne szkody. W żadnym jednak wypadku nie kierowało nią nic poza żarliwą pobożnością i kiepską koordynacją ruchów.

Willigis podniosła oczy w kierunku kacicy. Jej profil rysował się niczym ciemny kształt na tle płonących pochodni. Ale Willigis była pewna, że widzi, jak kąciki ust Lewi unoszą się w kpiącym uśmiechu. Brakowało tylko źdźbła trawy, które żuła dziś w południe.

– Wnoszę więc, by w dowód licznych zasług, wcześniejszych i tych wymienionych, a także dla docenienia godnego naśladowania zapału w służbie bożej, Neftali, córkę Szeolu, bożą bojowniczkę… uniewinnić…

W tłumie zawrzało, jakby na dach świątyni spadło stado szarańczy.

 – … a nadto otoczyć modlitwą i jak najżyczliwszą opieką…

Neftali szarpnęła się ze wszystkich sił. Krew spływała po jej szyi i nadgarstkach.

Wtedy Willigis zrozumiała. Wiedziała już, jaki cel przyświeca kacicy. Pojęła, że dla istoty tak wrażliwej, tak bezsprzecznie niewinnej jak Neftali właśnie uniewinnienie jest najcięższym, najdotkliwszym wyrokiem, najokrutniejszą katorgą, najbardziej wyrafinowaną torturą.

 –…i przenigdy w jej obecności nie wspominać przykrego i niezawinionego incydentu, który miał miejsce podczas ostatniej bitwy przeciw wojskom…

Willigis wyobraziła sobie te wszystkie dalsze dni, wypełnione pełnymi żalu spojrzeniami i krzywymi uśmiechami, te nieudolne starania innych żołnierzy, by nie poruszać drażliwego tematu, by nie wymawiać imion zmarłych. Widziała też Neftali w towarzystwie współczujących i łatwowiernych towarzyszek broni, które, kto wie, może uwierzyły w bajkę o trąbce i teraz stają na rzęsach, by udowodnić, że wciąż uważają Neftali za jedną z nich, nie widzą w niej straszliwego golema, nie boją się ani trochę. I tylko przypadkiem, przez nieuwagę, wstrzymują oddech i pocą się ze strachu, gdy obok nich przechodzi. Te niemal szczere zapewnienia, że nic się nie zmieniło. Tę samą derkę i poduszki, na których Neftali będzie spędzać noce, patrząc w sierp księżyca zawieszony nad minaretem i myśląc o okropnej, niewybaczalnej zbrodni, którą popełniła, aż wreszcie wejdzie na sam szczyt wieży astronomicznej i runie głową w dół, aż chwyci za sztylet, aż zobaczy na piasku skorpiona i zupełnie bezwiednie wyciągnie ku niemu dłoń…

I wtedy, gdy Willigis pojęła, jak okrutne może być dobro,  nabrała powietrza w płuca i krzyknęła ile tchu:

 – Bluźnierstwo!

Oczy wszystkich świadków zwróciły się w stronę północnych schodów-trybun, w jej kierunku. Neftali zamarła – nie próbowała już zerwać wbijających się w ciało obroży. Kacica podniosła dłoń na wysokość twarzy takim gestem, jakby odgarniała piasek lecący jej do oczu.  Murakaba ibn Batory uniósł brew.

–  A teraz  Willigis, córka Beliara, boża bojowniczka, przemówi. – Mężczyzna w żółtym turbanie bezbłędnie zinterpretował wskazówkę zwierzchnika.

Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Poderwała się ze swojego miejsca na schodach, wbiegła na dziedziniec i stanęła między spiżowym słupem a kacicą. Oczy Willigis płonęły wściekłością, gdy zakrzyknęła:

–  W imię Boga Jedynego, Miłosiernego, Litościwego! Odpowiem, a nie skłamię. Jestem Willigis, córka Beliara, zwana również Perłą, boża bojowniczka z trzeciego pułku husarii! I klnę się na swoją grzeszną duszę, że Lewi, córka Lewiatana, kacica, wydała wyrok niesłuszny. Wydała wyrok, którego nie miała prawa wydać. Bowiem Jeden jest Bóg, Sprawiedliwy i Miłosierny. My, ludzie, jesteśmy niczym trawa więdnąca w promieniach słońca. Mamy czelność naśladować Bożą Sprawiedliwość, wierząc, że Jedyny posyła między nas swojego anioła, by objawiał Jego Wolę. Lecz jakim prawem próbujemy jeszcze być miłosierni? My, których dni są policzone, którzy żyjemy na tym łez padole, uważamy, że możemy być jednocześnie i sprawiedliwi w swych wyrokach, i litościwi w swym osądzie? Że zdołamy połączyć święte przymioty Boga, które wymykają się naszemu poznawaniu? Że wolno nam czynić dobro tam, gdzie ludzki sąd wzywa do kary? Że w naszej mocy jest przebaczać?

Odpowiedziała jej cisza. Tłum na schodach najpierw zerwał się, każdy ze swojego miejsca, ale stał jak skamieniały, oniemiały, porażony myślą, którą Willigis im przedstawiła. Kacica, głos Anioła Bożego, winna bluźnierstwa?

Widząc, że zyskała chwilową przewagę, Willigis przemówiła ponownie:

– Wybaczcie. Gorliwość o bojaźń Pańską pożera mnie. Być może Lewi, córka Lewiatana, nie zamierzała bluźnić Imieniu Bożemu, udając, że w swej łaskawości jest równa samemu Stwórcy. Wnoszę jednak, że była zbyt łagodna. Przypomnę więc, że odkąd wielki głód nastał w Ziemi Ocalenia, od wielu, wielu lat do rytualnych oczyszczeń używamy piasku, a wody tylko w największe święta. Dlatego biegnięcie do cysterny, a co gorsza przepychanie się wśród innych wiernych, nawet celem dokonania oczyszczenia, jest czynem nagannym, wedle prawa zasługującym na wymierzenie piętnastu batów. I o taką karę wnoszę dla oskarżonej.

Ibn Batory skinął głową.

–  Neftali, córka Szeolu, boża bojowniczka, winna zarzucanych jej czynów, zostaje skazana na karę piętnastu batów, która zostanie wymierzona jutro po wschodzie słońca – obwieścił mężczyzna w żółtym turbanie.

Jego słowa nagrodzono gwizdami i oklaskami. Willigis widziała, jak spod zielonej, jedwabnej opaski po policzkach Neftali płyną łzy. Bez wątpienia były to łzy ulgi.

–  A ja? – spytała kacica, wyraźnie zwracając się ku północnym schodom.

Gwar momentalnie ucichł. Strażnik usiłujący zdjąć Neftali knebel sam stał jak zakneblowany. Ludzie patrzyli po sobie.

Mężczyzna w żółtym turbanie ocknął się jako pierwszy.

– Ponieważ głos Anioła Bożego, Lewi, córka Lewiatana, z woli boskiej i katowskiej, spytała, teraz miłościwie nam panujący szejk, Milczący Murakaba ibn Batory z zakonu mewlewitów, przemówi!

I wtedy, zaiste, Milczący Murakaba przemówił:

 – Tobie, ukochana, przyjaciółko mej duszy, tobie, siostro, złego słowa nie powiem.

Kacica zwiesiła głowę. Z pokorą przyjęła wyrok. Tłum wolno rozchodził się do domów, gdy światło wschodzącego słońca wpełzało na pierwsze stopnie świątynnych schodów.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawie nakreślony świat, choć bardziej niż z historią Bliskiego Wschodu miałam skojarzenia z Diuną (’przyprawa’ podawana w celu przemiany, czczenie wody, nawet te wstawki wprowadzające w świat). Zabrakło mi za to fabuły – ponad 30k znaków, a dzieje się bardzo niewiele. Wygląda jak fragment większej całości.

Przeczytane. :-)

Babska logika rządzi!

chyba jedynie nauka świętych tekstów przychodziło jej bez trudu. – przychodziła

Ze zdumieniem słuchała relacji światków w czasie swojego Sądu Bożego – świadków 

była zbyt cenna bronią – cenną

Jej oczy rozpłomieniała nadzieja. – raczej rozpromieniała 

ja nawet się cieszę, że popełniliście tej błąd, – ten 

wracając z walki pod postacią golema toczonej z wojskami – zmieniłabym nieco szyk: wracając pod postacią golema z walki toczonej z wojskami

U ich szczytu zasiadał Murakaba ibm Batory, szejk – ibn 

te nieudolne starania innych żołnieży, – żołnierzy 

 teraz staja na rzęsach, – stają 

Oczy wszystkich światków zwróciły się – świadek – świadków  świat – światków 

wielu lat do rytualnych oczyszczeni używamy – oczyszczeń 

Bardzo dobrze napisane, ciekawe i pokrętne rozumowanie. JAk najbardziej wpisuje się w temat konkursu. Rozumiem, że piętnaście batów zabije tę dziewczynę? 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wymagania konkursowe spełnione, nawet spodobała mi się interpretacja tematu.

Bohaterki ciekawe, zróżnicowane, każdą coś tam kieruje. Interesujący pomysł na opowieść, ładnie przemyślany świat, bogaty w szczegóły. Plus za oryginalne miejsce akcji i wyjaśnienia w przedmowie – jakiś walor edukacyjny jest. Trochę mało fabuły, a do tego koncentruje się głównie w retrospekcjach, tu i teraz dzieje się niewiele.

Warsztat – bardzo dobry, ale chyba termin zanadto gonił, bo pozostało kilka literówek.

PS. No i szkoda, że ulica Bergamuta taka opuszczona. A już miałam nadzieję… ;-)

Babska logika rządzi!

Czytając, doznawałam dwoistych uczuć – z jednej strony opowieść mnie zaciekawiła, z drugiej zastanawiałam się, kiedy coś się zacznie dziać. Kiedy skończyłam, nie miałam poczucia straconego czasu, ale nie ukrywam, że opowiadanie zdało mi się mocno przegadane.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

tej spryt­nej małej, która pod­czas te­stów na pu­sty­ni ra­dzi­ła sobie… – Czy testy są najodpowiedniejszym słowem, biorąc po uwagę czasy, w których rzecz się dzieje?

 

Wi­dzia­ła zimną, opa­li­zu­ją­cą po­świa­tę, która ota­cza­ła – jeden ze skut­ków za­ży­cia ofiru, nie­do­strze­gal­ny dla zwy­kłych ludzi. – Co/ kogo otaczała poświata?

 

gorąc i ból, jakby wle­wa­no jej do gar­dła roz­to­pio­ny ołów. – Raczej: …gorąco/ żar i ból, jakby wle­wa­no jej do gar­dła roz­to­pio­ny ołów.

 

Sie…sie­dem­na­ścio­ro ludzi… – Brak spacji po wielokropku.

 

Resz­ta zgi­nę­ła przy wy­bu­chu siar­ki i pro­chu, który skła­do­wa­li dla swo­jej pie­kiel­nej ma­chi­ny.Resz­ta zgi­nę­ła przy wy­bu­chu siar­ki i pro­chu, które skła­do­wa­li do swo­jej pie­kiel­nej ma­chi­ny.

 

– … on za­wsze jest prze­ra­żo­ny. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

mógł za­pew­nić dla całej Cy­ta­de­li za­pa­sy wody na rok. – …mógł za­pew­nić całej Cy­ta­de­li za­pa­sy wody na rok.

Zapewniamy coś komuś/ czemuś, nie dla kogoś/dla czegoś.

 

Miała twarz pod­lot­ka i oczy sta­rej, zmę­czo­nej ży­ciem ko­bie­ty. – Czy podlotek jest dobrym określeniem dla czasów, o których piszesz.

 

jak czło­wiek, który ka­my­ka nie może wyjąc z san­da­ła… – Literówka.

 

w sta­rych an­na­łach sprzed Wiel­kiej Wę­drów­ki zna­leźć można wier­sze i pie­śni, gdzie poeci ry­ma­rze do pereł przy­rów­nu­ją dziel­ne nie­wia­sty. – …wier­sze i pie­śni, w których poeci

 

Wbiła wzrok w świe­tli­stą kulę słoń­ca. – Patrząc na słońce lub księżyc, nie widzimy kuli, widzimy koło/ dysk/ okrągłą tarczę.

 

do miej­sca, w któ­rym anioł Boży ob­ja­wił się pra­oj­co­wi na­sze­mu, Abra­ha­mo­wi z Ur Chal­dej­skie­go… – …ob­ja­wił się pra­oj­cu na­sze­mu

 

wra­ca­jąc z walki pod po­sta­cią go­le­ma to­czo­nej z woj­ska­mi… – Co to znaczy, że była pod postacią golema toczonej z wojskami?

Zdanie do remontu.

 

Kiedy szejk uniósł w górę dłoń, ostat­nie ha­ła­sy umil­kły. – Masło maślane. Czy mógł unieść dłoń w dół?

 

– … i prze­nig­dy w jej obec­no­ści nie wspo­mi­nać… – Zbędna spacja po wielokropku.

 

aż zo­ba­czy na pia­sku skor­pio­na i zu­peł­nie bez­wied­nie wy­cią­gnie ku niemu dłoń…. – Po wielokropku nie stawia kropki.

 

Ka­ci­ca unio­sła dłoń na wy­so­kość twa­rzy takim ge­stem, jakby od­gar­nia­ła pia­sek le­cą­cy jej do oczu.  Mu­ra­ka­ba ibn Ba­to­ry uniósł brew. – Powtórzenie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane, kliknięte, komentarz w drodze.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Bardzo szybko i przyjemnie czytało mi się tekst, ale mam podobne wrażenie, jak poprzedniczki – mało akcji. Albo inaczej – może umknęła mi waga tej historii, ale zastanowiłam się, czy na pewno trafiłaby do kronik… ale podobały mi się postaci i podejście do założeń konkursu.

Mnie nie czytało się szybko. Mam wrażenie, że można by ten tekst sporo odchudzić i nie straciłby nic na wartości. Plus za klasyczne – a jednak oryginalne – inspiracje. Przemyślana i dobrze napisana historia.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

przytaknęła z roztargnieniem i pewną dozą niecierpliwością.

“niecierpliwości”

 

 – Zabiją, mnie, prawda?

Zbędny przecinek po “Zabiją”.

 

mógł zapewnić dla całej Cytadeli zapasy wody na rok

Wyrzuciłbym “dla”.

 

Myślisz, że spotka ją to samo co ciebie. Że połamiemy jej ręce i nogi,

Znak zapytania zamiast kropki.

 

Gdy przerywała, tłum milknął, a Neftali tylko kiwała głową, niemal dusząc się od płaczu i knebla. Wreszcie kobieta zamilkła.

Powtórzenie.

aż zobaczy na piasku skorpiona i zupełnie bezwiednie wyciągnie ku niemu dłoń….

Zbędna kropka po wielokropku.

 

“Tradycja Potwornych Rodziców” – u mnie akurat wzbudziła skojarzenia z popularnymi ostatnio pop-bajkami dla dzieci w stylu “Monster High” i “Następców”, ale to tak na marginesie:) Zapewne te skojarzenia powinny być inne, tylko zbyt mało oczytany jestem.

Tyle minusów.

Klimat przypomina trochę “Achaję”. Wiedza Autorki na temat kultury dawnego Wschodu i umiejętność wykorzystania jej dla celów tekstu zasługują na podziw. Bardzo dobry język (nie licząc potknięć, które nie psują jakoś szczególnie odbioru całości), doskonały styl. Udało Ci się stworzyć sugestywny świat, ciekawe postaci i dobrą fabułę w tekście dość krótkim. Należy się Biblioteka.

 

 

 

 

The rain it raineth on the just and also on the unjust fella; but chiefly on the just, because the unjust hath the just’s umbrella. (Charles Bowen)

Bardzo ciekawy świat i interesujące bohaterki. Trzeba przyznać, że czuje się atmosferę tego miejsca. Stylizacja mi się podobała, a postacie krwiste. Sama kacica dla mnie była za bardzo jednowymiarowa, choć plus za to, że próbowałaś wybrnąć, każąc jej usprawiedliwiać znęcanie się nad bohaterką ("bo tego potrzebowała"). 

 

Fabuła płynie dość powoli i w pewnym momencie robi się jednak nużąca. Scenie sądu nie brakuje napięcia, jednak gdzieś w połowie jest go nieco za mało, żeby utrzymać zainteresowanie czytelnika. Zastanawiam się, jak działa ten ofir – skoro cały czas ma wpływ na bojowniczki i to taki, że trzeba je skuwać łańcuchami, to dlaczego baty miałyby wyrządzić Neftali jakąś krzywdę? Bo rozumiem, że to dla niej duża kara, nie na darmo podkreślałaś wątłość dziewczyny  – ale jednak promieniuje od tego eliksiru, czyli wciąż jest pod wpływem. Miałam tu pewien zgrzyt. 

 

Pomysł na realizację tematu konkursowego bardzo dobry, nie ma dobrych chęci i złego rezultatu, tylko duża przebiegłość i udawane dobro :) Mam nadzieję, że zdecydujesz się napisać jeszcze coś osadzonego w tym świecie, z bardziej rozbudowaną fabułą i podobnie mocnymi postaciami.

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Jeden z dwóch tekstów, które przeczytałam nie w kolejności i to poza domem, przez co nie napisałam sobie wcześniej komentarza. A że autorka coś się wydaje nie zaglądać na portal, to pozwolę sobie na razie tylko napisać, że “Jesteś perłą” podobało mi się :) Jak autorka zechce poznać bardziej rozbudowane zdanie mojsze, niech da znaki życia.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Starałam się nie powtarzać rzeczy już wymienionych w poprzednich komentarzach.

 

„W rodzinnej wiosce uchodziła za piękność dzięki swoim kasztanowym warkoczom.

(…)

w porównaniu z Neftali wygląda równie pospolicie jak pozostałe dwie setki czarnowłosych adeptek, które ubiegały się o miejsce w armii.”

Kasztanowe włosy i czarne włosy to zdecydowanie nie jest to samo.

 

„…powtórzyła Willigis cierpliwie, siadając na słomie klepiska…” – Słomie klepiska, co to znaczy? Równie dobrze można by napisać: słomie parkietu czy słomie podłogi, tak samo nie ma to sensu.

 

„…wielki ja wieża oblężnicza…” – literówka: jak

 

„– Zabiją, mnie, prawda? – krzyknęła nagle Neftali.” – Skoro krzyknęła, to brakuje wykrzyknika.

 

„skrawki czerni z krwawymi krawędziami.” – Niefortunny zbitek słów, dużo „kr”. Przeczytaj to na głos ;)

 

„Powstała jedna z starszych…” – ze starszych

 

„– Wnoszę więc, by w dowód licznych zasług, wcześniejszych i tych wymienionych, a także dla docenienia godnego naśladowania zapału w służbie bożej, Neftali, córkę Szeolu, bożą bojowniczkę… uniewinnić… (…)

Wtedy Willigis zrozumiała. Wiedziała już, jaki cel przyświeca kacicy. Pojęła, że dla istoty tak wrażliwej, tak bezsprzecznie niewinnej jak Neftali właśnie uniewinnienie jest najcięższym, najdotkliwszym wyrokiem, najokrutniejszą katorgą, najbardziej wyrafinowaną torturą.

– … i przenigdy w jej obecności nie wspominać przykrego i niezawinionego incydentu…”

 

„–  W imię Boga W imię Boga Jedynego” – brak znaku interpunkcyjnego między dwoma „W imię Boga”.

 

„Tłum na schodach najpierw zerwał się, każdy ze swojego miejsca” – Czy każdy tłum zerwał się ze swojego miejsca…?

 

„…nie zamierzała bluźnić Imieniu Bożemu…” – wydaje mi się, że bluźni się przeciw czemuś, a nie czemuś.

 

 

W sumie nie wiem, co myśleć. Czuję ten klimat, słońce i piasek, trudne życie, konieczność walki o swoje, podobają mi się jasnowłose-husarskie-Batory akcenty, ale jakieś mało gęste to dla mnie. Raczej scena, sytuacja wyjęta z większej całości niż opowieść sama w sobie. Jak epizod, rozdział z książki, a nie opowiadanie. Czytało się dobrze, ale pozostaje niedosyt, jakby człowiek tylko ułamek świata zobaczył, a nie zamkniętą historię.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Narażałaś siebie innych na niebezpieczeństwo.

siebie i innych?

 

wracając z walki pod postacią golema toczonej z wojskami przeklętego po stokroć Antiocha Epifanesa,

szyk: wracając pod postacią golema z walki, toczonej…?

 

żołnieży

Za to chłostam pejczem przez sutki! Ortografia…

 

Zrobiłaś fragment, służący prezentacji świata. Rozprawa wydała mi się jednak tak wątłą linią fabularną, że odruchowo szukałem ciągu dalszego. Bardzo chciałem poczytać, co z przyjaciółkami, z kacicą… Tekst wydaje się być dopiero zawiązaniem czegoś większego, dłuższego.

 

Ładnie napisane, podoba się. Ale jak dla mnie – to nie jest pełne opowiadanie, to zestaw kilku scen zaledwie, przetykanych infodumpami w formie jakiejś kroniki. Chyba jakiś konkursowy limit znaków przydusił pomysł, co? I z opowiadania został tylko worldbuilding…

 

Może za szeroko poszłaś, za wiele chciałaś wyjaśnić w tym alternatywnym świecie? Ja widzę to tak: – ofir – wpływ – bohaterka – konflikt → i tu spodziewałem sie historii, jak Nefali sobie dalej poradzi. Świat wystarczyłby mi w postaci ciekawego szkicu. ;-)

 

Będziesz pisała cos więcej w tych realiach? Chętnie poczytam.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Eeee, nie zwalajmy na konkursowy limit znaków. Jeśli dobrze pamiętam, było do 60 kilo i jeszcze mnóstwo miejsca na literki zostało. ;-)

Babska logika rządzi!

Bogowie, tyle osób widziało ten tekst, a dopiero Psycho złapał żołnieży za jaja XD Idę klęczeć na grochu…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ej, ja lubię się bawić cudzymi sutkami, zostawcie mi tę odrobinę radości… (trzask pejcza tnącego powietrze) ;-)

 

Limit znaków był 60k? O, to nieładnie, tak w połowie czytelnika zostawić. Gniewam się, Autorko! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mylisz się Joseheim, to Bemik chwyciła żołnieży. ;-D

bemik 12.09.16, g. 18:03

te nie­udol­ne sta­ra­nia in­nych żoł­nie­ży, – żoł­nie­rzy 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bemik szybsza w pejczowaniu niż ja… Ech to jej doświadczenie w grach sprośnych… ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Mam wrażenie, że od Bemik można by się wiele nauczyć… ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To raczej pewność! ;-D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ach, a to przepraszam… Bemik, zwracam honor. Psycho, nie musisz żadnych osobników męskich za nic łapać, w tej sytuacji ;) Ale ja nadal na grochu klęczę, bo wstyd jeszcze nie przeszedł…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Joseheim, wstań, opatrz kolana i ustąp miejsca Autorce, jako że owi żołnieże ciągle zdobią tekst. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem ładnie opisany świat, ale zabrakło mi czegoś – fabuły (jak widzę, nie jestem jedyna). Nawiązania i smaczki wzbudzają zainteresowanie, ale skończyło się na narobieniu apetytu. Z jednej strony lektura przyjemna (wciągnęło na tyle, że nie zwracałam uwagi na usterki), ale pozostał za duży niedosyt, żeby była w pełni satysfakcjonująca.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć. Piękny tekst. Bardzo mnie wciągnął.

Czasem trochę dezorientujące były dla mnie nadawane przez Ciebie nazwy stworzeniom i postaciom.

Lewi, córka Lewiatana – pomimo, że wyjaśniasz pochodzenie imienia, to u mnie to wyrażenie wywołało lekki uśmiech, być może dlatego, że to gra słów podobnie brzmiących, a w kontekście tekstów biblijnych nie ma dla mnie większego sensu. Głównym zadaniem Lewitów było wielbienie Boga, a Lewiatan to morski stwór.

Tak samo określenie “córka Szeolu" – trochę mglista jest dla mnie wymowa takiego imienia. Szeol kojarzy mi się z taką krainą umarłych, otchłanią, w której nie ma wiedzy ani poznania, a wszyscy czekają na "coś" (prawdopodobnie na zbawienie, jeśliby odczytywać znaczenie tego słowa w kontekście Nowego Testamentu). Wyjaśnij proszę, jeśli coś pokręciłem, albo jeśli miałaś na myśli jakieś inne znaczenie tego słowa.

Wrzucasz tu także takie stworzenia jak mumakile, które występują u Tolkiena i żmirłacze (Lewis Carroll?). Obydwa stworzenia występują tylko u tych autorów, chyba że się mylę. Jeśli tak, to zapala się u mnie czerwona lampka "don't do it!". Powodów mógłbym podać wiele, ale być może to tylko mój własny gust, więc powstrzymam się.

 

Poza tym piszesz w sposób, który mi bardzo odpowiada.

(…) śmiechem bardziej rozpaczliwym i rozdzierającym od najrzewniejszego płaczu.

(…) duszący zapach płonącego lnu, gdy łuczywa rozświetlają niebo przed brzaskiem

(…) podejrzanie drobna sylwetka.

(…) tym samym płaskim i wyblakłym tonem, przezroczystym jak szkło

– te stwierdzenia trafiają do mnie, mam wrażenie, że wiem dokładnie co masz na myśli, nie marnujesz przy tym słów.

 

Literówki:

wielki ja wieża oblężnicza

relacji światków

Z osiąganiem powiedziała:

Oczy wszystkich światków

do rytualnych oczyszczeni

 

(…) Willigis pojęła, jak okrutne może być dobro

– to zdanie mi zgrzytnęło, ponieważ chodzi tu, jak sądzę, o dobre intencje kacicy, a nie o dobro. Wiem o co chodzi w kontekście konkursu, ale dla mnie to zbytnie uproszczenie tematu.

 

Według mnie Twoja proza jest wciągająca i głęboka. Pozdrawiam, oczywiście jeśli tu jeszcze jesteś i to czytasz.

 

Cześć.

Prawdę mówiąc, tekst niemal zupełnie mi się nie podobał.

Po pierwsze, brak tu tak naprawdę jakiejś historii… Albo nie, to po drugie. Po pierwsze będą liczne błędy każdego sortu, w tym również i ortograficzne (”żołnieże” mnie rozstrzelali ;), które cholernie psuły odbiór opowiadania.

No więc, po drugie: zasadniczy brak historii. Trzy scenki przeplatane retrospekcją, z czego żadna w sumie nie urwała niczego, za czym musiałbym tęsknić, a trzecia była najsłabsza o tyle, że nie wywiązała się z zadania; spłycona i z niejasnym, miałkim finałem (wypowiedź Batorego – nie wiem, co miała wnieść i pokazać), nie zdołała “spiąć” całej historii w coś ciekawego, sensownego i ważnego. A szkoda, bo pomysł jest (choć magiczne ewolucje bojowniczek i ogólne klimat mocno przypomina mangę, a raczej anime: Atak tytanów), potencjał literacki jest, umiejętność kreowania postaci (cokolwiek sztampowych, ale jednak wyrazistych), też jest. Emocje ukazane świetnie. Motywacja kacicy (paskudne słowo) wnoszącej o uniewinnienie też ładna; sugestywnie przedstawiona, ale przemowa córy Beliala i jej następstwa już znacznie gorzej.

Stylizacja niby w porządku, ładna nawet (osobliwie wpisy z ksiąg wszelakich), ale bywają momenty, gdy ma się wrażenie, że jest albo sztuczna i wymuszona (taki brak naturalności), albo trochę nieporadna.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję bardzo za dotychczasowe komentarze. Tenszo, autorka nie odpisuje, bo wie, że tekstów konkursowych nie wolno poprawiać przed jego rozstrzygnięciem, a głupio jej pisać: “Dzięki za trafne uwagi, tu jest błąd, ale poprawię go, jak już będzie można”.

Wyniki są, autorka już nie musi się obawiać :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Gratuluję pierwszego miejsca. :-)

W mojej klasyfikacji drugie miejsce, plusy na egzotyczną scenerię i reasearch.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie opinie, uwagi, podpowiedzi, konstruktywną krytykę i wnikliwą jak zwykle korektę (Ci „żołnieże”…  Mogę tylko zacytować siebie samą: „Nie wieżę!”…). Większość poprawek natury ortograficznej, interpunkcyjnej i stylistycznej wprowadziłam (z wielką ulgą, że nie będą dłużej szpecić tekstu). W kilku wypadkach zdecydowałam się na zachowanie starej wersji, gdy powtórzenie albo aliteracja były celowe, gdy słowniki dopuszczają dwie formy („bluźnić komuś/czemuś” lub „przeciw komuś/czemuś”)…  Albo w tych miejscach, gdzie jeszcze potrzebuję czasu do namysłu. Wstyd mi, że sprawiłam tyle kłopotu.

Chciałabym odpowiedzieć na komentarze poszczególnych czytelników (w porządku jako tako chronologicznym).

BELLATRIX – Skojarzenie z „Diuną” to piękny komplement, choć troszkę niezasłużony. Ofir nie jest przyprawą, sądząc po składnikach, to jakiś roztwór. Sama nazwa pochodzi od bliżej niezlokalizowanego miasta w Azji, które było przysłowiowym centrum wydobycia złota. Tak jak w Starym Testamencie cedry prawie zawsze pochodzą z Libanu, tak złoto jest z Ofiru. Wody nikt nie otacza tu czcią w sensie czci religijnej. Po prostu jest bardzo cenna – tak bywa na pustyni. Ale coś pewnie jest na rzeczy. Takie lektury jak Herbert  pozostawiają w człowieku ślad. To dotyczy również Zbigniewa.

FINKLA – Jeśli mam być szczera, to mnie na początku nie podobał się temat konkursu. Pomyślałam, że jest taki cyniczno-efekciarski. A potem uświadomiłam sobie, że to tylko moje rozumienie problemu było bardzo wąskie.  Dziękuję za ciepłe słowa. Bergamuta nie tyle opuszczona, co rozkopana, ale nie oddam jej bez walki.

BEMIK – Dziękuję Ci bardzo. Myślę, że autor nie powinien odpowiadać wprost na takie pytania jak to, które zadałaś, więc ujmę sprawę bardziej opisowo. W Izraelu pod okupacją rzymską najsurowszą tego typu karą było czterdzieści razów bez jednego, co brało z przekonania, że właśnie czterdzieści batów mogłoby człowieka zabić. Święty Paweł w drugim liście do Koryntian (11,24) pisze, że wykonano na nim taki wyrok pięć razy. Piętnaście batów pewnie nie zrobiłoby na nim wielkiego wrażenia.  Ale Neftali jest kobietą, i to delikatnej budowy (oczywiście bez przesady, skoro udało jej się ukończyć szkolenie wojskowe).  Skutki działania ofiru dzielą się na takie, które dotyczą tylko momentu przemiany w golema (skóra twarda jak pancerz, gigantyczne ciało), oraz te, które towarzyszą bojownikom przez resztę życia (opalizująca poświata, nadludzko wyczulone zmysły) – oczywiście post factum widzę, że w samym opowiadaniu powinnam lepiej to wyjaśnić. W tym momencie ofir na pewno jej nie chroni. Więc kara nie jest tylko symboliczna. A czy Willigis chciałaby śmierci przyjaciółki, czy wierzyła, że śmierć będzie dla Neftali lepsza niż życie ze świadomością popełnionych czynów? Uważam, że tu powinnam zawiesić głos.

REGULATORZY – Mam poczucie, że wiem, o jakim wrażeniu piszesz. Samej akcji jest bardzo mało, fabuła pojawia się w retrospekcjach i dialogach. Przyznam, że osobiście lubię taki zabieg.  Na bitwę z dżinnami, słoniami i żmirłaczami prawdopodobnie nie starczyłoby mi nawet 60 000 znaków. Co może dowodzić jedynie braków warsztatowych.

BARDZOGRUBALOLA – Dziękuję za pozytywne ujęcie tematu akcji. Ale dla spokoju sumienia muszę poważnie przemyśleć, czy na pewno nie zrobiłam jedynie tchórzliwego uniku. Opisywać bitwę, brr…

FLEURDELACOUR – Kolejna opinia do przemyślenia, a to zawsze cenne. Dziękuję.

BARUARLAB – Skojarzenie z „Monster High” niszczy system. O ile mi wiadomo, tak postacie wykazują jakieś cechy swoich rodziców, czyli różnej maści potworów i straszydeł. Zastanawiam się, czy przy Lewi to faktycznie nie działa w podobny sposób (na pewno miała budzić grozę, ale może i podziw). Sama idea pochodzi z ludowej tradycji nadawania imion w taki sposób, aby zmylić przeciwnika, którym są spadające na ludzi nieszczęścia. Chorobom nadaje się ładne imiona (gościec, czyli gość, różyczka – tak pieszczotliwie), a ukochane dzieci wyzywa od znajd. W tradycji opisanego ludu ma to jeszcze uzasadnienie religijne, o czym wspomniałam w opowiadaniu. Dziękuję za wyrozumiałość dla „żołnieży” i innych potworności straszniejszych niż całe stado lewiatanów.

MIRABELL – Słuszna uwaga – działanie ofiru należało wyjaśnić dokładniej. Myślę, że odpowiedź na Twoje pytanie zawarłam w próbie uniknięcia odpowiedzi na pytanie Bemik. Nad dynamiką historii zdecydowanie muszę popracować. Na potrzeby dłuższego tekstu (albo kilku opowiadań) musiałabym chyba jednak lepiej wiedzieć, jak działa opisywana tu religia. Taka wypadowa judaizmu i islamu na pewno by nie wystarczyła. Do poważnego przemyślenia (dla mnie).

JOSEHEIM – Kolejna kwestia do przemyślenia, za którą jestem bardzo wdzięczna. Lubię historie, które wydają się fragmentem większej całości (nawet niekoniecznie tym najistotniejszym), ale może nadużywam cierpliwości czytelników. Albo takie miniaturki muszą mieć wyraźniejsze ramy. Ponieważ nie wprowadziłam poprawki po Twoim skądinąd bardzo trafnym spostrzeżeniu, że kasztanowe i czarne włosy to duuuża różnica, wyjaśnię: chodziło mi o subiektywne wrażenie Willigis, że nie taka duża, jak między kasztanowymi i blond.

PSYCHOFISH – Swoje podejście do proporcji opisów, fabuły i akcji obiecuję przemyśleć. Co do ewentualnych planów pisarskich: chciałabym do tego podejść odpowiedzialnie. A to wymagałoby znacznie lepszej znajomości życia nomadów, przydałby mi się starohebrajski albo arabski, żebym mogła pokombinować z językiem, no i trzeba wymyślić religię. Nie wiem, czy się podejmę. Niewidzialna ulica na Mokotowie wymagała jednak mniejszego researchu. Tak, żartuję – ale sama uwielbiam taką fantastykę, w której można autorowi zadać dużo pytań o realia i wierzyć, że on wie. To ideał, do którego naprawdę daleka droga.

ŚNIĄCA – Dziękuję za głos w sprawie fabuły i światełko nadziei (odwracające uwagę od wiadomych przedstawicieli armii).

NIMROD – Już po pseudonimie można zgadnąć, że mam do czynienia ze znawcą tematu. Co utwierdza mnie w przekonaniu, że byłoby nieodpowiedzialne pisać dłuższe teksty bez dokładnej znajomości religii ludu, który pragnę opisać. Ale kwestie onomastyki wyjaśnię. Lewi, córka Lewiatana – oczywiście zależało mi na tej aliteracji (i wrażeniu fałszywej etymologii). Lewici byli jednym z dwunastu plemion Izraela, jedynymi, którzy nie dostali przydziału ziemi, bo ich „działem” była służba w Świątyni. Kiedy Mojżesz rozmawiał z Bogiem na górze Horeb, a wyprowadzeni z Egiptu Izraelici sporządzili sobie złotego cielca, właśnie (przyszli) lewici na wezwanie Mojżesza chwycili za miecze – więc był w historii narodu wybranego taki moment, gdy ta kapłańska  gorliwość miała wymiar dość radykalny. Dlatego pasowało mi to do kobiety pełniącej rolę kata, a jednocześnie ogłaszającej boskie wyroki. Lewiatan jest potworem morskim, czasem tłumaczy się go jako krokodyla. Ale np. w księdze Hioba (40,25 i nast.) lewiatan zostaje opisany jako  mocarne stworzenie, którego potęga jest dowodem wspaniałości świata stworzonego przez Boga. Bóg odpowiada Hiobowi, że człowiek nie jest w stanie ujarzmić dzikich zwierząt, więc nie może oczekiwać, że będzie mądrzejszy od ich Stwórcy. Tam lewiatan wydaje się wręcz personifikacja potęgi natury. Nie ma więc takiego negatywnego zabarwienia, jakie potem nadano mu w kulturze (np. w traktacie Hobbesa). Ale… te uwagi dotyczyły źródła inspiracji. A w samym opowiadaniu została przywołana tradycja nadawania imion potworów jako „rodziców”, aby przypomnieć ludziom je noszącym o ich pogańskich przodkach i… na postrach innym potworom.

Szeol jest dokładnie tym Szeolem, o którym piszesz. Bywa też personifikowany, a przynajmniej animizowany („paszcza Otchłani” – to tez było o Szeolu). Stąd idea, że w wierzeniach opisywanego tu ludu może uchodzić za potwora. Na podobnej zasadzie śmierć zostaje Śmiercią – staruchą z kosą.

Mumakile i żmirłacze – źródła rozpoznane bezbłędnie. Opisywana tu historia rozgrywa się w krainie przypominającej Tolkienowski Harad, pomyślałam więc, że ukłon w stronę Mistrza nie zaszkodzi. Słowo „mumakil” stworzył, naturalnie, Tolkien, ale samo zwierzę to zdecydowanie nasz swojski słoń (nie jakiś zmutowany mamut – wbrew intencjom Petera Jacksona), wydawało mi się więc, że nawiązanie nikomu nie będzie przeszkadzało. Jeśli jednak ma przeszkadzać… Za Twoją namową zmieniłam na słonia. Co do żmirłacza, sprawa jest o tyle skomplikowana, że to akurat stworzenie narodziło się w wyobraźni Carrolla na tyle wcześnie, by wyprzedzić ustawy o prawie autorskim. Co prawda tak bardzo poważnie rzecz ujmując, mumakil też nie jest znakiem handlowym (trade mark) – w przeciwieństwie do np. Hogwartu ™. Podoba mi się brzmienie tego słowa, więc żmirłacza zostawiłam. Ale uważam, że poruszyłeś problem dużo ciekawszy niż kwestie prawne: na ile literatura fantastyczna ma być dobrem wspólnym, na ile warto nawiązywać do dzieł wcześniejszych, czy autor tworzący swoje uniwersum ma je budować od zera – a może próbować wpisać je w jakiś szerszy kontekst? Baśnie, mity, legendy, eposy… Dla fantastyki to najurodzajniejsza gleba. Co nie znaczy na pewno, że zawsze i ze wszystkiego należy korzystać (nawet pomijając pytanie: „Czy wolno w majestacie prawa?”).  W sumie jestem bardzo ciekawa opinii Twojej i innych twórców z forum NF.

W zdaniu o okrucieństwie dobra miałam na myśli to, że czasem kontekst (także psychologiczny) zmienia ocenę moralną czynu. To zresztą myśli Willigis. Dobro w sensie absolutnym nie może być okrutne – dlatego jako przymioty Boga wiele religii wskazuje i sprawiedliwość, i miłosierdzie. Willigis opiera swoją argumentację na przesłance, że Bóg potrafi pogodzić te cechy, a człowiek nie. Czy Willigis ma rację? Myślę, że każdy czytelnik odpowie na to pytanie we własnym sercu.

CIEŃBURZY – Dziękuję za krytykę bez krytykanctwa i szczerość. Dzięki innym Twoim komentarzom wiem, że nie marudzisz dla sportu, a znając teksty, które Ci się podobały, mogę ocenić, w których miejscach moje opowiadanie nie dorosło do Twoich oczekiwań, a w których mamy po prostu inny gust. Te pierwsze to obszar, nad którym muszę popracować. A na te drugie niestety nie poradzę.

Jeszcze raz dziękuję wszystkim za tak bogaty materiał do przemyśleń.

Ło . matko, Cień pokonany w kategorii "sążnisty komentarz" :-):-) AMV – dzięki za odpowiedź.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ale AMV musiała długo zbierać siły, żeby tego dokonać. ;-)

Żmirłacz – IMO, ten termin wymyślił tłumacz. I to możliwe, że całkiem niedawno (w sensie praw autorskich, nie w sensie tygodni ;-) ).

Babska logika rządzi!

Dwa dni…!

Racja. Zwierzątko jest Carrolla, polska nazwa zwierzątka to pomysł Roberta Stillera, a “Wyprawę na żmirłacza” wydano w 2005 r. Tłumaczyć w ten sposób nazwę innego zwierzątka byłoby plagiatem. Użyć nazwy zwierzątka jako aluzji literackiej (zważywszy na jej częstotliwość występowania w tekście i rolę zwierzątka w samej historii) – nie sądzę. Ale może mamy na sali prawnika?

Dzięki za przeobszerny komentarz. Pokora jaką wykazujesz wobec tematu, budzi mój podziw.

 

Nie wiem, czy zetknęłaś się z taką książką “Ostatni Władca Pierścienia” rosyjskiego pisarza Yeskova. To taka zdemitologizowana wersja “Władcy Pierścieni”, mająca pokazać, że historię piszą zwycięzcy. Występują tam więc np. Aragorn i Gandalf, tyle że są to osoby bezwzględne, krótkowzroczne, okrutne i tym samym złe. Yeskov tłumaczy się w posłowiu z motywów, dla których napisał powieść, dość celnie zresztą.

Oprócz tego, że jest to bardzo dobrze napisana książka, moim zdaniem zamienia się w powieść szpiegowską, która została sprytnie osadzona w świecie Tolkiena. Z tego co wyczytałem na wikipedii, fundacja chroniąca prawa autorskie Tolkiena stoi na stanowisku, że książka Yeskova jest ich naruszeniem. Pytanie, które jest ważne dla mnie: czy Yeskov miał prawo wykorzystać Tolkienowski świat po to, by dodać popularności swojemu dziełu? To świetnie napisana książka, ale pewnie nigdy bym nie sięgnął po tę pozycję, gdyby nie moja fascynacja Tolkienem. Stąd u mnie ten przycisk z napisem “don’t do it”.

Z drugiej strony wiadomo, że bez zapożyczania elfów i krasnoludów nie mielibyśmy gatunku fantasy jaki znamy, a większość strzyg, wampirów, południc, koboldów to też importy z innych bajek. A może jednak sam fakt napisania tak przemyślanej repliki do “Władcy Pierścienia” jest hołdem dla jego twórcy?

Żeby wprowadzić trochę chaosu w mój wywód, zreasumuję go wnioskiem nieadekwatnym do całej reszty: Gandalf był zawsze moją ulubioną postacią postacią z Drużyny Pierścienia, a zderzenie z wizją Yeskova było dla mnie traumatyczne (rozważałem terapię ;) ). Jeden mumakil nie czyni ani wiosny, ani plagiatu, ani hołdu… ;)

 

 

Rosjanie zawsze mieli specyficzne podejście do praw autorskich…

Nie no, użycie jednego słowa/ stwora jest nieporównywalne do wykorzystania całego świata z fabułą włącznie. W ilu książkach pojawiają się na przykład entowie? I chyba nikt się nie czepia autorów.

Babska logika rządzi!

Pytanie dla mnie nie jest natury prawniczej. Rzecz sprowadza się raczej do tego, że nie sprowadziłbym do mojej historii zapożyczonych postaci, by grały rolę statystów. To moim zdaniem kwestia gustu, nie prawa. Masz rację, Yeskov to skrajność, nie reguła.

Z innych ciekawych historii – słyszałem o osadzeniu Aragorna w bożonarodzeniowej szopce – i to jest autentyk (chodzi o figurkę Aragorna przy żłóbku). Ale skończę może już te moje wywody, autorce pozostawiam wybór.

Tolkien był dla Yeskova znakomitym materiałem  wyjściowym – stworzył epos, którego bohaterowie mogli uchodzić za rycerzy bez zmazy. W „Ostatnim powierniku pierścienia” założenie brzmi, że cała Wojna o Pierścień to relacja stronnicza, ugładzona, mitologizowana na potrzeby propagandy jak północnokoreańskie historie o cudownych narodzinach Kim Ir Sena. U Yeskova nie istnieje absolutne zło – Sauron to dziedziczne imię władców Mordoru, a wiadomo o nich tyle, że jeden przeprowadził reformę edukacji. Być może Śródziemie w wykonaniu Yeskova jest bardziej prawdopodobne – ale ograniczenie się do tego wniosku zakładałoby tylko jeden typ fantastyki, taki, w którym obserwowana na co dzień ludzka małość zostaje przeniesiona w jakieś nieco dziwniejsze realia. Tolkiem pisał inną fantastykę, bardziej, powiedziałabym, normotwórczą, wyrastającą z jego wiary, że światem nie rządzi przypadek, a zło nie ma ostatniego słowa. W moim odczuciu Yeskov nie chciał podważać tolkienowskiego typu fantastyki, tylko przeprowadzić eksperyment myślowy – i być może ostrzec przed zbyt uładzonymi wizjami historii (bardzo zdrowy odruch, biorąc pod uwagę jego narodowość). Aczkolwiek… rozumiem traumę po takim Gandalfie. Pod żadnym pozorem nie uznałabym tej książki za plagiat czy odcinanie kuponów od cudzego sukcesu – chociaż o za takiego Nika Pierumowa („Pierścień mroku”) czy Michaela Ridpatha („Gdzie zaległy cienie”) już bym nie ręczyła…

W moim odczuciu (i zamierzeniu) hołd dla Tolkiena i Carrolla miał polegać nie na tym, że poświęcam cały tekst ich opowieściom, ale – że traktuje je jak część ogólnie znanego dziedzictwa wyobraźni i o mumakilach albo żmirłaczach piszę tak jak o dżinnach. Taki zabieg oznacza dla mnie, że istoty, które stworzyli/nazwali, są częścią rzeczywistości znaną czytelnikowi. Jak pisałam wcześniej, z mumakila się wycofałam (skoro równie dobrze mogę za Księgą Machabejską napisać „słoń”), a żmirłacz został. Chciałam wyjaśnić, dlaczego. W „Wyprawie na żmirłacza” żmirłacz jest Wielkim Nieobecnym. Występuje tylko we śnie jednej z postaci. Poza tym cecha tego potwora jest to, że późno się budzi i dużo czasu zajmuje mu zrozumienie dowcipów, a walczy się z nim widełkami, naparstkiem i akcjami kolei. Jest więc u Carrolla częścią purnonsensowego świata, w którym bóbr dzierga koronki. Ja chciałam zaproponować żmirłacza na serio– kontekst wskazuje, że to naprawdę groźne bydlę i że może brać udział w walce.

Po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że najlepszy hołd, jaki mogę złożyć Tolkienowi, to nie pisać fantastyki, do której nie mam map i języków. Czyli raczej wcale jej nie pisać. Albo ograniczyć się do niewielkiego formatu –  jak w tym opowiadaniu.

A Aragorn w szopce to pyszny pomysł (dziękuję za ten obrazek). Był królem w starotestamentalnym stylu, na pewno chciałby doczekać takiego dnia. Jego pożegnalna rozmowa z Arweną zawiera przeczucie wiary w zmartwychwstanie. I z pastuszkami też by się dogadał…. Ja jestem za.

Dzięki za tak obszerne odniesienie się do mojej wypowiedzi. Myślę, że dość celnie podsumowałaś temat Yeskova.

A Aragorn z pastuszkami mógłby się dogadać i po elficku, i to nie tylko z pastuszkami, ale i z parzystokopytnymi, bo ponoć tę szczególną noc wszyscy mówią jednym językiem.

Fakt! Prawdziwa Wspólna Mowa!

A teraz z zupełnie innej beczki – Kapuściński i “Rwący nurt historii”. Zaskakująco celne obserwacje.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka