- Opowiadanie: gravel - Dobry człowiek

Dobry człowiek

Zaczęłam pisać to opowiadanie na konkurs Obrazkowo 2016 (tak, mam naprawdę niezły zryw), ale się nie wyrobiłam czasowo i cierpliwościowo. Dopiero niedawno irytacja przeszła mi na tyle, by do tego tekstu wrócić. Po kilku operacjach plastycznych (chirurg nadzorujący efekty: Cień Burzy) opowiadanie trafia do was. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dobry człowiek

Powrót Chimy do Mexico City zbiegł się w czasie z przygotowaniami do karnawału na cześć Santa Muerte, gdy całe miasto wypełniało się świętującymi mieszkańcami, a ruch omnibusów został wstrzymany ze względu na bezpieczeństwo obywateli. Chima był zlany potem, wściekły jak osa i grubo spóźniony, dlatego gdy kolejne brązowe niczym orzech bezdomne dziecko zaplątało mu się między nogami, czarownik posłał je silnym kopniakiem na ulicę. Pech chciał, że dziecko wpadło prosto pod koła jednej z nielicznych kursujących tego dnia dorożek i zaryło głową w bok pojazdu. Zaprzężony doń muł wydał pełen niepokoju ryk, Chima zaś zaklął i przyspieszył kroku, oddalając się z miejsca wypadku. Niechże ta bezdomna hałastra nauczy się w końcu pilnować swoich wszędobylskich dzieciaków!

Miał za sobą długą podróż z Wiszących Ogrodów Salvadora u podnóży Sierra Madre del Sur i chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Walizki mu ciążyły, a w czarnym surducie pocił się niemiłosiernie. Żałował, że nie może wypuścić Abofiliela – demon był diabelsko silny i taszczenie bagażu pełnego grymuarów nie stanowiłoby dla niego żadnego wyzwania. Jednak pojawienie się demona pośrodku zatłoczonej ulicy mogłoby wywołać panikę, a Chimie tego tylko brakowało, by musiał pokazywać byle policyjnym niedoróbkom pozwolenie na posiadanie chowańca.

*

Pracownia Chimy Czarownika była od podłogi aż po sufit wypełniona książkami. Niektóre z tomów miały oczy, usta lub zęby wyrastające z okładek, a w jednej z ksiąg, zatytułowanej „Historyja i rozwój starożytnych badań kardyologicznych”, samoistnie wyrósł potężny mięsień sercowy, pompujący krew koloru atramentu przez żyły barwy zbrązowiałego papieru.

Z kolei dzieło o enigmatycznym tytule „Venera”, choć bardzo ciekawe, nie nadawało się do pokazania ewentualnym zainteresowanym. Otworzone na stronie trzysta dwudziestej czwartej rozwierało przed czytelnikiem nie tylko drzwi do krainy chorób rejonów intymnych, ale także imponującą waginę, na dodatek dotkniętą schorzeniem zwanym vaginal necrosis. Sflaczałe, nadgniłe i obrzękłe wargi sromowe wyrosłe pomiędzy kartkami wydzielały potworny smród dawno niemytej pochwy i były głównym powodem, dla którego Chima unikał otwierania „Venery”.

– To miasto aż pulsuje magią – powiadał Abofiliel, podzwaniając swoją biżuterią, czyli zwisającymi z łańcuchów ludzkimi czaszkami. Abofiliel był demonem z czwartego wymiaru i wśród jego pobratymców ozdóbki z kości homo sapiens stanowiły ostatni krzyk mody. Nie raziło to w mieście, w którym do dobrego tonu należało posiadanie szkieletu dziadka w szafie i obnoszenie go na żerdzi w czasie parady z okazji dnia Santa Muerte.

Chima na swój sposób kochał to miasto, choć nieustannie zarzekał się, że gdyby mógł, spaliłby je doszczętnie. Nie było to do końca prawdą – gdyby rzeczywiście miał dokonywać aktu destrukcji, spaliłby najwyżej tę część Mexico City, w której aktualnie przebywał Zacarias.

*

Zacarias Isbert był złym snem Chimy, jego największym nemezis i wieloletnim przyjacielem. Wychowywali się razem, choć obaj zdawali się skutecznie wypierać ów fakt z pamięci.

Gdy Chima po raz pierwszy przybył do La Casa Roja, miał trzynaście lat, był sierotą bez środków do życia, a jedynym powodem, dla którego Remiel Isbert zdecydował się wziąć go pod swoje skrzydła, był fakt, iż Chima emanował magicznym potencjałem.

La Casa Roja, Czerwony Dwór, był bodaj najokazalszym budynkiem w mieście, wzniesionym w całości z czerwonej cegły, stojącym na szczycie wzgórza niczym okrwawiony samotny ząb wyrżnięty z dziąsła. Wiele plotek krążyło o starym Remielu i Chima nigdy do końca nie zdecydował, w które uwierzyć, a które uznać za kocopoły wymyślone przez oszczerców.

Podobno starzec od lat ukrywał się w zakurzonej posiadłości, drżąc ze strachu przed urojonymi zagrożeniami. Powiadano, że sprzedał własną córkę handlarzowi niewolników zza odległego morza, ponieważ była zeszpecona. To wydarzenie, mówiono, odcisnęło tak silne piętno na staruszku, że ten do reszty zwariował i wycofał się z życia towarzyskiego, porzucając przyjaciół i ukochany Club de los Martires, zrzeszający najpotężniejszych czarowników Meksyku.

Chima od dziecka przysłuchiwał się historiom o mieszkańcach La Casa Roja, ale choć wiele z nich poświęcono sprzedanej w niewolę szpetnej córce, żadna nie wspominała, iż Remiel Isbert miał jeszcze jedno dziecko.

Był nim Zacarias Isbert, który wiele lat później, po powrocie zza oceanu, dał się poznać jako Czarny Papież.

*

Zacarias Isbert pojawił się na progu mieszkania Chimy tydzień po jego powrocie z Wiszących Ogrodów. Przybył – oczywiście – nocą i Chima spodziewał się – oczywiście – tej wizyty, tak jak ten, kto wytruł wszystkie szczury w piwnicy, spodziewa się, że prędzej czy później pojawią się nowe szkodniki. Pewne rzeczy i osoby zawsze wracają.

Chima, pogrążony w lekturze lub pracy naukowej, zwykle kładł się późno i Zacarias doskonale o tym wiedział. Chima rzadko miewał gości, więc od razu zorientował się, kto w środku nocy dobija się do drzwi.

– To pewnie znowu ten czarny szaleniec – burknął z niezadowoleniem Abofiliel. Wynurzył się spomiędzy półek kąciku bibliotecznego, sunąc kilka centymetrów nad ziemią i ciągnąc za sobą uwiązane do łańcuchów czaszki. – Czy on ci nigdy nie da spokoju? Doskonale wie, że jesteś zajęty.

– Wracaj do roboty. – Chima wstał. Do tej pory siedział na dywanie, pracując nad projektem zleconym przez Salvadora, a Abofiliel tymczasem porządkował słoje z martwymi płodami, wykorzystywanymi w niektórych rytuałach czarnomagicznych. Musieli to robić po każdym wyjeździe, ponieważ staruszka zatrudniona do podlewania sadzonek mandragor i sprzątania mieszkania pod nieobecność Chimy miała skłonności do ustawiania słojów od najmniejszego do największego. Strasznie to Abofiliela irytowało – on preferował kolejność chronologiczną zbiorów.

Demon niechętnie wycofał się pomiędzy półki, nadal gderając cicho pod nosem, a Chima ruszył otworzyć drzwi.

Gdyby nie wiedział, czego się spodziewać, przestraszyłby się wielkiej postaci Zacariasa. Czarnoskóry mężczyzna wynurzył się z ciemności niczym zjawa i wyszczerzył nieprawdopodobnie białe zęby.

Jego oczy przewiązane były kawałkiem białej szmaty. Chima nie widział Zacariasa od czasu jego powrotu zza oceanu; odkąd stary przyjaciel obwołał się samozwańczo Czarnym Papieżem, najwyższym kapłanem zakonu szybkocieśli. Ta przepaska była nowością.

– Witaj. – Zacarias odezwał się jako pierwszy. – Rzekłbym, że dawno cię nie widziałem, ale… cóż, nadal cię nie widzę.

– Co to za nowe szaleństwo? – zapytał Chima. – Kolejny z twoich projektów, który poszedł nie tak?

– Och, skądże. Sam wiesz, że za magię każdy płaci inną cenę. Za parę zdrowych oczu możesz zyskać więcej, niż sobie wyobrażasz.

Zacarias nie przestawał się uśmiechać. Chimę zaczynało to już denerwować, więc zgodnie z logiką takich sytuacji, zaprosił mężczyznę do środka.

– Wejdź. Napijesz się czegoś?

– Wyczuwam zapach wina. Dobrego wina. Zawsze miałeś niezły gust, jeśli chodzi o alkohole.

– To prawda.

Usiedli przy stole; wysoki Zacarias zawadził głową o zwisający z sufitu drobny szkielet górskiego smoka. Kości zaklekotały, jakby oburzone takim traktowaniem.

– Nadal zbierasz trupy i okradasz zwłoki?

– Zajmuję się także innymi rzeczami – odparł wymijająco Chima.

– A to co za śmieć? – Zacarias wskazał zwęglone tomiszcze zajmujące honorowe miejsce pośrodku stołu.

– Tylko nie dotykaj. To ostatni istniejący egzemplarz „Pięćdziesięciu twarzy świętości”, rozprawy filozoficznej o grzechach świętych. Przed wojną uznano go za dzieło heretyckie i spalono niemal wszystkie kopie.

– Tym się teraz zajmujesz? Znajdowaniem śmieci?

– Śmieci? – zapytał ostro Chima. – Talię Krwawego Tarota, rysowaną krwią generała Francisco, nazywasz śmieciem? Albo zakonserwowaną dłoń Fernando Cabrery, słynnego kochanka śpiewaczki operowej Dolores? Wiesz, do czego używał tej ręki? Nie? To się domyśl. Nie, nie, nie. To nie są śmieci, mój drogi. Zbieram bezcenne pamiątki dawno minionych czasów.

– Po to Salvador wezwał cię do siebie? – zapytał nagle Zacarias. – Aby zlecić ci odnalezienie jakiegoś artefaktu, czyż nie?

Chima, zbity z tropu niespodziewanym pytaniem gościa, milczał przez chwilę. Do diabła, powinien być ostrożniejszy! Za łatwo dał się sprowokować. Zacarias zawsze miał talent do wyprowadzania Chimy z równowagi – wystarczyła jedna celna uwaga, jeden drobny przytyk, a Chima już się odsłaniał i zacietrzewiał.

– To nie twój interes – odparł dumnie. – Sprawy, które omawiam z Salvadorem, są przeznaczone wyłącznie dla naszych uszu.

*

Salvador był bardzo ładnym młodzieńcem i sprawiał wrażenie dobrego człowieka, ale niestety umierał.

Siedząc na poduszkach, paląc pachnące pomarańczami papierosy i pogryzając suszone owoce, wcale nie wyglądał na chorego, jednak gdy przyjął Chimę w swoich komnatach, zaraz po grzecznościowych formułkach i powitaniach, oznajmił spokojnie:

– Umieram.

– Bardzo przykro mi to słyszeć – odparł uprzejmie Chima, zastanawiając się, po co w takim razie został wezwany. – Ale obawiam się, że w takim przypadku nie będę w stanie pomóc. Moją specjalnością jest odnajdywanie zagubionych przedmiotów. Nic nie wskóram przeciwko chorobie.

– Nie będziesz mnie przecież leczył! – Salvador machnął ze zniecierpliwieniem ręką. – Nie… Doskonale wiem, czym się zajmujesz. Musisz coś dla mnie zrobić.

Chima skłonił się lekko, wykazując gotowość do pomocy. Nie robił tego oczywiście z dobroci serca, bo choć młody bogacz zrobił na nim pozytywne wrażenie, dla czarownika liczyły się przede wszystkim pieniądze. 

Przybył do Wiszących Ogrodów Salvadora – wielkiej oazy pośrodku dziczy, jednego z największych cudów współczesnego świata – skuszony obietnicą nieprzyzwoicie wysokiego wynagrodzenia za coś, co Salvador określił jako „prostą robotę”.

– Pewnie jesteś ciekawy, jakie zadanie cię czeka – odezwał się Salvador. – Skoro już wiesz, że umieram, łatwo przyjdzie ci domyślić się, o jakie usługi mi chodzi.

Salvador pochylił się w stronę Chimy.

– Nie chcę umierać – powiedział z naciskiem – a w każdym razie jeszcze nie teraz.

Spojrzał znacząco na Chimę, który zaczął się pocić w eleganckim garniturze, pod uważnym spojrzeniem Salvadora.

– Chcę, abyś pokonał śmierć. Chcę, abyś wszelkimi dostępnymi środkami zmusił Santa Muerte do poddania się twojej woli.

*

Abofiliel założył ramiona na piersi i spojrzał spode łba na Chimę.

– Żaden ze znanych ci czarowników nie zdołałby spętać Santa Muerte. To wykracza poza możliwości śmiertelników.

– Pomyśl o wynagrodzeniu.

– Mnie i tak nic po waszych pieniądzach!

– A mnie nic po twoich radach, cholerny pesymisto z czwartego wymiaru.

Zmierzyli się gniewnymi spojrzeniami i usiedli każdy w swoim kącie przedziału. Pociąg turkotał i hałasował na torach, mknąc w stronę Mexico City. Byli sami w przedziale; tylko dlatego Chima zgodził się wypuścić Abofiliela z jego skrzyni. Po długim pobycie w zamknięciu demon robił się jeszcze bardziej gderliwy niż zwykle.

– Jak zamierzasz poradzić sobie z tym zadaniem? – Po chwili obrażonego milczenia, Abofiliela pokonało zaintrygowanie. 

– Sposobem, mój drogi – odparł Chima, w zamyśleniu wertując stare księgi w poszukiwaniu wskazówek. – Sposobem… 

*

Zacarias uniósł ręce w pojednawczym geście.

– Nie zamierzałem ingerować w twoje sprawy, przyjacielu – powiedział. – Nic nie poradzę na to, że jestem ciekawy. Poza tym, nie tylko dla zaspokojenia własnej ciekawości chciałem się dowiedzieć o waszych układach.

Nagle jego twarz straciła dobrotliwy wyraz. Spoważniał, wręcz spochmurniał i ponad stołem pochylił się w stronę Chimy.

– Wszystko, co robimy – rzekł – ma wpływ na tysiąc ludzkich losów. Ty nigdy w to nie wierzyłeś. Jak to zwykłeś mawiać? Człowiek jest samotną wyspą? Nie. – Zacarias pokręcił głową. – Tak jak moje decyzje miały wpływ na twoje życie, tak twoje wybryki odbiją się szerokim echem w całym mieście. Możesz zaburzyć magiczną równowagę.

– Nie wiesz jeszcze, co chcę zrobić – zaprotestował Chima.

– Wszędzie mam oczy. Wszystko widzę. Wiele się domyślam. Chima. Cokolwiek Salvador ci obiecał, nie jest tego warte.

Chima wstał gwałtownie. Krzesło odsunęło się ze zgrzytem.

– Dawno mamy już za sobą czasy, gdy słuchałem twoich rad – powiedział. – Dawno minęły czasy, gdy wierzyłem, że chcesz mojego dobra.

Zacarias podniósł się powoli. Górował nad Chimą i mimo ślepoty, zdawał się przenikać go wzrokiem na wskroś. Musiał wyczuć niechęć, którą czarownik aż emanował.

– Nie będę już zawracać ci głowy.

– Bardzo dobrze! – warknął Chima.

Odprowadził niechcianego gościa do drzwi. Pożegnali się bez słowa, szybkim uściskiem dłoni. Ale gdy Zacarias znalazł się na korytarzu, a Chima chciał już za nim zamknąć, czarnoskóry mężczyzna odwrócił się.

– Chcesz wiedzieć, czego dowiedziałem się w czasie moich podróży? – zapytał.

– Nieszczególnie…

– Za cenę wzroku otrzymałem szansę zbadania istoty rzeczy.

– Zawsze mierzyłeś za wysoko – przerwał mu Chima.

– A może to ty mierzyłeś za nisko? Spójrz: ty zajmujesz się hochsztaplerstwem i rabowaniem grobów, a ja i mój zakon sięgamy po wiedzę dotąd niedostępną śmiertelnikom.

– Jeszcze zobaczymy – mruknął Chima i zatrzasnął drzwi przed nosem Zacariasa. Oparł się o nie plecami i czekał, oddychając ciężko, póki nie usłyszał oddalających się korytarzem kroków. Wówczas powoli osunął się na ziemię i rozburzył wilgotne od potu włosy.

– Doskonale rozegrane – odezwał się kpiąco Abofiliel, wynurzając się spomiędzy półek. – Sytuacja ani na moment nie wymknęła ci się spod kontroli.

– Daruj sobie.

– Zacarias jest w stanie nieźle namieszać, jeśli zajdziesz mu za skórę.

– Myślisz, że o tym nie wiem? – Chima wstał. – Ale na razie mam ważniejsze problemy na głowie niż przejmowanie się apokaliptycznymi wizjami szalonego kultysty.

Poprawił przed lustrem rozwichrzone włosy, ułożył kołnierzyk i narzucił na ramiona elegancką marynarkę z cienkiego materiału.

– Wybierasz się gdzieś? – zapytał podejrzliwie Abofiliel.

Chima spojrzał swojemu odbiciu w oczy; ciemne, ukryte w cieniach, rozgorączkowane. Wyglądał jak szaleniec i tak też się czuł. Potem podniósł wzrok na Abofiliela i zmusił się do uśmiechu.

– To nie potrwa długo.

*

Wychodząc z mieszkania napatoczył się na transport haitańskich zombie, blokujący ulicę. Ożywieni mroczną magią zmarli wykorzystywani byli jako tania siła robocza; transporty z Haiti przybywały nocami, aby widok kordonu trupów nie niepokoił obywateli Mexico City.

– Co jest z tym miastem? – gardłował się Chima, swoim zwyczajem posyłając zagradzającego mu drogę zombie na ziemię za pomocą silnego kopniaka. – Czy ulice mogłyby być przejezdne choć przez jeden dzień?

– Panie, odsuń się pan! – zawołał poganiacz na koniu, odpychając przewróconego zombie długim kijem. – To świeżaki, jeszcze pana któryś dziabnie!

– Twoim zadaniem jest ich pilnować!

Ożywieńcy odprowadzali go melancholijnym wzrokiem, gdy Chima przepychał się na drugą stronę ulicy.

Nogi właściwie niosły go same, pamiętały drogę i dzięki temu Chima mógł skupić się na odganianiu wspomnień. Noc pachniała trupami. Z daleka dobiegało zawodzenie wygłodzonej chupacabry.

Czerwony Dwór bardzo się zmienił. Chima unikał tej okolicy i od dnia odejścia Zacariasa ani razu nie zbłądził w okolice domu Isbertów. Wszystkie okna były ciemne, jak puste oczodoły Zacariasa. Dwór wyglądał na opuszczony i to od dawna. Chima oparł się o żelazną bramę. Wątpił, by Zacarias wybrał Czerwony Dwór na obecną siedzibę.

– Hej! – usłyszał za sobą gniewny głos. – Co pan tu robi?

Odwrócił się. Starszy mężczyzna trzymający w dłoni lampę celował w Chimę z rewolweru i groźnie marszczył brwi. Chima uniósł ręce.

– Nie jestem złodziejem. Chciałem odwiedzić przyjaciela.

– Tu go pan nie znajdzie – odparł staruch, nadal lustrując czarownika podejrzliwym spojrzeniem. – Przyjaciel panu nie powiedział?

– Ano nie. Od jak dawna Czerwony Dwór stoi pusty?

– Będzie z dziesięć lat. – Staruszek wzruszył ramionami. – Odkąd dziedzic starego Remiela Isberta wyjechał za ocean. Isbert senior długo po tym nie pociągnął. Podobno jego wychowanek go wykończył. Niewdzięczny smarkacz, nigdy nie doceniał wszystkiego, co zrobił dla niego pan Isbert.

– Coś podobnego. – Chima spojrzał w czarne oczodoły pustych okiennic. W oczach Remiela Isberta, pamiętał, zawsze dostrzegał podobną pustkę, podobny mrok. – Cóż, dziękuję panu za pouczającą pogawędkę.

Ruszył powoli w dół łagodnego wzgórza. Wiatr niósł od miasta zapach rozkładu. Chima w kieszeniach zaciskał dłonie w pięści.

*

Pajęcza Fabryka była dojmująco, nienaturalnie cicha. Pająki pracowały w skupieniu, skoncentrowane wyłącznie na zegarach – a każdy potrafił zająć się dwoma mechanizmami równocześnie.

W głównej hali pracowały także zombie, przenoszące z miejsca na miejsce wielkie i ciężkie skrzynie. Od ożywieńców bił słodko-mdlący zapach rozkładu.

– Mogę w czymś pomóc?

Chima obejrzał się. Za nim stał ogromny pająk, rozmiarami dorównujący masywnemu kucykowi i wpatrywał się w niego wyczekująco.

– Tak. Dzień dobry. Chima Czarownik. Byłem umówiony z kierownikiem hali.

Pająk skinął okrągłą głową.

– Niezmiernie mi miło, señor Chima – odezwał się miękkim niczym pajęczyna głosem. – To zaszczyt gościć w murach fabryki tak znakomitego obywatela miasta. Proszę mówić mi Jesus.

Wyciągnął do Chimy przednie odnóże. Na jego końcu znajdowała się ręka – czarna i porośnięta krótkimi, czarnymi włoskami, ale w kształcie niewątpliwie ludzkim. Czarownik wahał się chwilę, nim uścisnął dłoń. W dotyku była zimna i twarda, jakby pająk nosił skórzane rękawiczki.

Jesus zaprosił gościa do gabinetu; za zamkniętymi drzwiami Chima z ulgą pożegnał smród żywych trupów.

Pająki słynęły z doskonałych manier. Nie były liczne, a do tego nie przepadano za nimi w Mexico City – dlatego nie mogły pozwolić sobie na utrzymywanie złych stosunków z tubylcami. Po pięciu minutach niezobowiązującej, grzecznościowej rozmowy z Jesusem i wypiciu filiżanki wyśmienitej kawy, Chima uznał, że lubi pajęczaka zdecydowanie bardziej, niż większość znanych sobie ludzi.

– A zatem – odezwał się Jesus, gdy wyczerpali możliwości podtrzymania konwersacji w zakresie pogody. – Co pana do nas sprowadza?

– Renoma pańskiego zakładu. Pańskie zegarki, choć produkowane taśmowo, zawsze są perfekcyjnie skonstruowane. Nie późnią, nie zatrzymują się. Trudno je zniszczyć.

– Staram się utrzymywać odpowiedni poziom – odparł pająk, wyraźnie mile połechtany słowami czarownika. – Nam, pajęczakom, dużo łatwiej przychodzi praca z małymi, wrażliwymi mechanizmami. Być może to kwestia genów. Mój gatunek jest z natury uważny i precyzyjny. Posiadanie czterech par odnóży zakończonych dłońmi także ma swoje plusy.

– Domyślam się. Właściwie mam zlecenie, którego wykonania nie powierzyłbym nikomu innemu.

Pająk wyglądał na zaciekawionego, o ile Chima mógł cokolwiek poprawnie wyczytać z wyrazu jego wielkich, przypominających błyszczące talerze oczu.

– Potrzebuję zegara – dodał Chima – którego wskazówki idą w odwrotną stronę, stronę przeciwną ruchom normalnych wskazówek. Potrzebuję zegara wybijającego absolutną ciszę. Potrzebuję zegara, który zabiera czas.

Jesus w zakłopotaniu podrapał się po głowie.

– To niezwykle kłopotliwe zamówienie… Obawiam się, że nie potrafiłbym się z nim uporać. Pan wybaczy, señor Chima. Jestem zajęty. – Przeszedł naokoło biurka i delikatnie dotknął czarną dłonią ramienia czarownika. – Nie mam czasu zajmować się…

– Wiem, czym jest pajęcza magia – przerwał mu cicho Chima. – Czytałem o tym, jak pająki łapią czas w pajęczyny i zaklinają go według swojej woli. Wie pan, o czym mówię. Wie pan, jak skonstruować zegar, którego potrzebuję.

– Proszę wyjść.

– Nie. – Chima założył nogę na nogę i uśmiechnął się do pająka. – Lubię pana, dlatego szkoda by było, gdybym musiał donieść policji, że spotkała mnie w pańskiej fabryce jakaś krzywda.

– Nawet pana nie dotknąłem.

– Komu uwierzą? – Chima zadał jedno proste pytanie, pozwolił, by zawisło w ciszy i obserwował reakcję, z którą się spotkało.

Jesus zaklekotał żuwaczkami. W przypadku pająka trudno było mówić o jakiejkolwiek mimice lub wyrazie twarzy, z racji tego, iż stworzenie de facto twarzy nie posiadało, ale Chima wyczuł, że zniknęła gdzieś przyjacielskość i chęć pomocy Jesusa. Pająk nerwowo zatarł górną parę dłoni.

– Niech będzie, señor Chima. Wygrał pan.

*

Santa Muerte wkroczyła do Mexico City w ostatni dzień października; powitana muzyką, tańcami i szkieletami specjalnie z tej okazji wyciągniętymi z szaf.

Wieczór był duszny i wilgotny, ale Chima i tak zamknął szczelnie okna. Odkąd sięgał pamięcią, nigdy nie przepadał za obchodami dnia Santa Muerte, nawet jako dziecko. Spędzał kilka dni karnawału zamknięty w mieszkaniu, pogrążony w lekturze, zajęty magicznymi projektami, każąc Abofilielowi śpiewać demoniczne arie operowe, aby zagłuszyć śpiewy i śmiechy dobiegające z ulicy. Zdumiewające, wrzawa, którą czynią ludzie, przedrze się nawet przez magiczne zasłony dźwiękoszczelne.

Chima nie miał wiele pracy. Przygotował wino, miseczkę z orzeszkami ziemnymi i obraną ze skórki pomarańczę. Pocił się z nerwów i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Czekał.

Poprzedniego dnia wysłał Zacariasowi krótką wiadomość, zapraszając go na kolację. Zaproponował szóstą wieczorem, gdyż upał stawał się wtedy bardziej znośny. To był wyjątkowo gorący październik.

Zacarias przybył wraz z biciem dzwonów.

– Cieszę się z twojego zaproszenia – powiedział dudniącym w przedpokoju głosem, mocno i długo potrząsając prawicą Chimy.

– Jeszcze nie zdecydowałem na pewno, czy zarzucę mój projekt dla Salvadora – ostrzegł Chima, zapraszając gościa do salonu.

Rozlał wino do kieliszków, podsunął Zachariasowi miskę orzeszków, ale ten pokręcił głową.

– Nie potrzebuję już jedzenia – powiedział Zacarias.

– Przerzuciłeś się na energię słoneczną?

– Nie. Jedzenie stępia zmysły. Było dla mnie tylko balastem, którego chętnie się pozbyłem. Teraz żywię się magią.

– A to nowość. – Chima zatarł dłonie. – Nie wiedziałem, że żywienie się magią jest możliwe.

– Jest. Po odpowiednim przeszkoleniu. Po odpowiednich wyrzeczeniach.

– Ilu jeszcze rzeczy się wyrzekłeś? – zapytał Chima, nim zdołał się powstrzymać. – W czasie swojej podróży straciłeś oczy, potrzebę jedzenia, odebrano ci rodzinny dom, miejsce w radzie miasta… Co jeszcze?

– Nie masz pojęcia, co w zamian otrzymałem.

– I tak byś to otrzymał – odparł z goryczą Chima. – Prędzej czy później. Zawsze byłeś szczęściarzem. Zdobywałeś wszystko, czego pragnąłeś. Złoty Zacarias i Chima Podrzutek: czy nie tak za nami wołano?

– Mam to, co mam, gdyż, w przeciwieństwie do ciebie, nigdy nie bałem się poświęceń. Odpowiedz szczerze: byłbyś zdolny do wyrzeczenia się czegokolwiek?

– Oczywiście. – Pewność w głosie Chimy zdumiała nawet jego. – Przysięgam ci, że poświęcę Santa Muerte najczystszą, najpiękniejszą rzecz w moim życiu. Wyrzeknę się jej, jakby nigdy nie istniała.

Zacarias wyraźnie nie wiedział, co powiedzieć. Skinął głową i wzniósł kieliszek do toastu.

– Wypiję za to. Obyś dołączył pewnego dnia do naszego grona. Obyś nigdy nie bał się sięgać po wiedzę.

Stuknęli się; Zacarias opróżnił kieliszek jednym łykiem, a Chima ledwie zmoczył usta. Miał słabą głowę do alkoholu, dużo słabszą niż Zacarias, a nie chciał, by czarnoskóry mężczyzna miał nad nim przewagę trzeźwych myśli.

– A zatem – odezwał się Zacarias po chwili milczenia – Santa Muerte.

– Co z nią?

– Skoro jesteś zdecydowany się z nią skonfrontować, powinieneś wiedzieć parę rzeczy. Powiadają, że Santa Muerte w czasie karnawału chodzi ulicami miasta przebrana za zwykłą dziewczynę. Ma czerwoną wstążkę we włosach i bose stopy. Nikt jej nie dostrzega, nie pod maską śmiertelniczki, ale ona widzi wszystko. Dostrzega chorobę, wiszącą niczym czarna chmura nad głowami ludzi, którzy dziś jeszcze są zdrowi, lecz za tydzień nie zdołają wstać z łóżek. Widzi cienie, które zalęgły się w oczach morderców: to cząstki dusz ich ofiar; zostają z katami na zawsze. Mawiają, że Santa Muerte wyczekuje karnawału, ponieważ chce być bliżej ludzi. Ponieważ tęskni za ich ciepłem. Przyzywa do siebie każdego z nas, ale nikt nie może z nią zostać.

– Ludzie mówią wiele rzeczy.

– Zgadza się. Czasami nawet warto słuchać. Szczególnie o Santa Muerte. Niezwykle fascynująca postać.

– W rzeczy samej. A ty, jako badacz istoty rzeczy i tego, co poza ramami naszej rzeczywistości, z pewnością często sięgasz po jej sekrety.

– Nie – odparł poważnie Zacarias. – Santa Muerte jest zbyt niebezpieczna, by z nią igrać. Pomaga, owszem. Jest do tego zdolna. Ale…

Chima zmusił mięśnie twarzy do uformowania szerokiego uśmiechu, choć w myślach obrzucał Zacariasa najgorszymi bluzgami. Czarnoskóry mężczyzna chyba jakimś sposobem to wyczuł, bo zamilkł. Odpowiedział niepewnym spojrzeniem i wstał. Chima także podniósł się z miejsca.

– Dziękuję, że mnie zaprosiłeś – powiedział Zacarias – ale lepiej już pójdę.

– Dobrze było cię widzieć – odparł Chima, kładąc dłoń na ramieniu Zacariasa – bracie.

Nie nazywał go bratem od bardzo wielu lat i Zacarias uśmiechnął się, zapewne do wspomnień bardziej niż do Chimy. Otworzył usta, by coś powiedzieć. Ręka Chimy poruszyła się szybko niczym atakująca kobra. Cienki jak szpila do kapeluszy sztylet wbił się w gardło Zacariasa, nieco pod kątem, tak by ostrze przeszło przez podniebienie i mózg. Zacarias wydał z siebie gulgoczący dźwięk przypominający rzężenie i wczepił się palcami w ramiona Chimy. Zabolało.

Chima warknął niczym rozwścieczona chupacabra. Uderzył drugiego mężczyznę kolanem w brzuch. Dawno temu przekonał się, że celny kopniak to najskuteczniejszy sposób, by złożyć przeciwnika wpół jak scyzoryk.

Chima z trudem podtrzymał ciało olbrzyma, nie pozwolił, by runęło bezwładnie na ziemię. Delikatnie ułożył je na tureckim dywanie. Usiadł obok i czekał chwilę w milczeniu, obracając w dłoniach mały mechanizm zegarowy. Schwytał doń duszę Zacariasa, gdy usiłowała niepostrzeżenie opuścić ciało.

*

– Czy to naprawdę było konieczne? – Abofiliel zmaterializował się pośrodku pokoju. jego mina wyrażała, że ma co do tego poważne wątpliwości.

– Znowu ględzisz. Oczywiście, że to było konieczne. W przeciwnym wypadku bym tego nie zrobił.

– Odniosłem wrażenie, całkiem możliwe, że mylne, iż chodziło nie tyle o pozyskanie jego duszy, co o wyrównanie rachunków.

Chima wstał i szturchnął demona palcem w pierś.

– Nikt cię nie prosił o dzielenie się wrażeniami. I tak się mylisz. Nic nie wiesz o ludziach. Nie miałem żadnych rachunków do wyrównania z Zachariasem. Był zbyt małym człowiekiem, bym się nim przejmował.

– Może i nie wiem wszystkiego o ludziach – zgodził się Abofiliel – ale jeśli czegoś się nauczyłem w ciągu tych dwóch dekad przebywania w waszym wymiarze, to jednej rzeczy: ludzie nie lubią, gdy się ich porzuca. I zapomina. I bezustannie przypomina, gdzie ich miejsce.

Chima szarpnął demonem i uniósł pięść, ale nie uderzył. Demon czekał spokojnie, aż czarownik się uspokoi. Mężczyzna wziął w końcu głęboki wdech i odsunął się, a Abofiliel rzekł:

– Nie osądzam cię, twoje sumienie to twoja sprawa. Masz to, czego potrzebowałeś. Rób, co uważasz za słuszne.

– Bądź pewien, że dokładnie to zrobię! – warknął Chima.

Sięgnął po zawczasu przygotowany dekokt z rododendronu, wypił go i położył się na podłodze, jak najdalej od ciała Zacariasa. Kątem oka widział, jak Abofiliel krząta się po pracowni, ostentacyjnie udając zajętego. Chima wiedział, że demon nie pochwala jego planu, lecz ta dezaprobata jedynie go motywowała. Zacisnął szczęki, nadal wzburzony i rozgniewany, ale wkrótce poczuł, że wywar zaczyna działać. Jego mięśnie rozluźniły się, wręcz zwiotczały, jakby z czarownika opadło całe napięcie. Było to dość przyjemne uczucie, więc chętnie mu się poddał. Z trudem przychodziło mu utrzymanie oczu otwartych; pozwolił ciężkim powiekom opaść. Zdążył jeszcze zarejestrować, iż jego serce zwalnia, nim wreszcie osunął się w sen.

Sen, który nie był jednak snem. Gdy Chima na powrót otworzył oczy, czuł się dobrze, rześko, zniknęła gdzieś bezwładność kończyn, serce biło w normalnym rytmie. Nie znajdował się już we własnej pracowni.

Dookoła siebie nie dostrzegał niczego, tylko ciemność, dotykającą go lepkimi mackami, jakby witała starego przyjaciela. Zdawał się unosić w pustej przestrzeni, pod czarnym niebem bez gwiazd.

Zacarias wyłonił się z mroku. Stanął przed Chimą, wielki, posępny i milczący, i wyciągnął z kieszeni coś, co Chima w pierwszej chwili wziął za kulki do gry. Dopiero po sekundzie czy dwóch dotarło do niego, że na wyciągniętej dłoni Zacariasa nie znajdują się dziecięce zabawki – lecz gałki oczne.

– Najgłębsza czerń – odezwał się Zacarias – kryje się w ludzkiej źrenicy.

– Nie przyszedłem tu wysłuchiwać twoich frazesów – odparł Chima lekko drżącym głosem. – Gdzie ona jest?

– W świecie Pomiędzy potrzebujesz przewodnika! – zagrzmiał Zacarias.

– Dobrze, dobrze! – Chima zamachał rękami. – Myślałby kto, że nagle zrobi się z ciebie taki służbista… Prowadź.

W świecie Pomiędzy każdy kierunek jest równie dobry, jak inne. Szli długo, ale nic nie zdawało się przybliżać ich do celu podróży. Gdyby nie ból w łydkach, który po pewnym czasie zaczął dokuczać Chimie, czarownik nie miałby pewności, że w ogóle się poruszają. Otaczała ich tylko nieprzenikniona ciemność, gęsta, ruchliwa i żywa. A w każdym razie sprawiała wrażenie żywej, zwłaszcza w porównaniu z Zacariasem.

Czarnoskóry mężczyzna szedł w milczeniu, ledwie powłócząc nogami, z rękami zwieszonymi luźno po bokach ciała, a w jego ruchach była przedziwna sztywność i sztuczność, jak u marionetki sterowanej przez niewprawnego lalkarza. Chima nie spuszczał wzroku ze swego przewodnika – to, że Zacarias był martwy, nie znaczyło jeszcze, że nie może sprawić kłopotów.

Mijały kolejne godziny marszu, obojętność Zacariasa nie słabła, Chima rozluźnił się więc nieco. Wyglądało na to, że jego dawny przyjaciel nie nabruździ mu już więcej.

Nagle Zacarias zatrzymał się gwałtownie, a zamyślony Chima niemal odbił się od jego szerokich pleców.

– To tutaj – powiedział przewodnik, odstąpił w bok i zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu. Chima został sam pośrodku pustki.

Ale nie był do końca sam.

– Witaj. – Słowa z trudem przeszły mu przez zaciśnięte gardło. – Witaj, Santa Muerte.

*

– Doszły mnie słuchy, Santa Muerte, że czekasz na przybycie Salvadora, gospodarza Wiszących Ogrodów z Sierra Madre del Sur. Poprosił mnie, bym w jego imieniu przybył pokornie prosić cię o łaskę.

– Nie jestem miłosierna. Niczego nie daję za darmo.

– Wiem, dlatego nie przychodzę z pustymi rękami.

Wyciągnął z kieszeni piękny złoty mechanizm i wręczył go Śmierci. Istota z zaciekawieniem zbadała podarunek palcami dorównującymi zręcznością palcom najlepszych zegarmistrzów, a gdy wreszcie zrozumiała, co Chima jej wręczył, uniosła nań zaskoczony wzrok.

– To wszystkie lata, które pozostały Zacariasowi Isbertowi z Czerwonego Dworu. Cały jego czas – wyjaśnił Chima. Reakcja Santa Muerte rozśmieszyła go i w pełni usatysfakcjonowała. Dla takich chwil uwielbiał tę pracę. Uwielbiał zadziwiać, a skoro udało mu się zadziwić samą Śmierć… – Czy przyjmujesz mój podarunek?

– Chcesz mi z własnej woli oddać życie swego przyjaciela? – Spojrzała prosto w duszę Chimy, poczuł dotyk jej zimnych palców na sercu, nie musiał odpowiadać. A jednak rzekł:

– Zacarias nie jest moim przyjacielem. Rozporządzam jego życiem i składam ci je na ręce. Dzięki temu mechanizmowi nigdy nie przejdzie dalej, pozostanie na zawsze z tobą, w świecie Pomiędzy. Opowieści mówią, że tego właśnie chcesz, towarzystwa. Przychodzisz po każdego, zabierasz ich do swojego królestwa, ale nikt nie zostaje, wszyscy idą Dalej, gdziekolwiek to jest. Daję ci kompana, który nigdy nie odejdzie, choćby chciał. W zamian napełnisz ten zegarek czasem aż po brzeg. Czy przyjmujesz mój podarunek?

Śmierć zatrzepotała skrzydłami.

– Tak. Przyjmuję.

*

Pociąg mknął po szynach, turkocząc gniewnie i sapiąc, a o szyby zacinał równie agresywny i nieustępliwy deszcz. Chima podłożył pod głowę miękką poduszkę i wyciągnął się na siedzeniu. Od kilku dni nie opuszczał go dobry nastrój.

Dodatkowo humor poprawiała mu walizka pełna pieniędzy – zasłużona zapłata od Salvadora. Stać ich było na wynajęcie osobnego przedziału w pierwszej klasie, gdzie bez problemów mógł wypuścić Abofiliela, zaciągnąć zasłony i rozkoszować się poczuciem triumfu.

Dopiero co opuścili Wiszące Ogrody. Salvador osobiście odwiózł ich na peron, gdzie pożegnał czarownika ze łzami szczęścia w oczach. Nawet Abofiliel skorzystał na tej fali wdzięczności, która ich zalała. Dostał okaz z prywatnych zbiorów Salvadora, chlubę jego kunstkammery: idealnie spreparowane zwłoki czwororękiego dziecka.

Teraz demon ściskał słój pod pachą, wpatrując się z zamyśleniem w zalewane deszczem krajobrazy za oknami.

– Nie rozumiem, dlaczego boicie się śmierci – odezwał się nagle.

– Ja się nie boję – odparł Chima – ale pomyśl, ile mógłbym zdziałać nieśmiertelny. Ile mógłbym dokonać mając czas. Nie musiałbym spieszyć się z nauką, wyrzekać przyjemności, poświęcać wszystkiego jak Zacarias.

– Znam cię dość dobrze i naprawdę dziwię się, że oparłeś się takiej pokusie – powiedział demon.

– Znasz mnie zbyt dobrze, kochany przyjacielu! – Czarownik roześmiał się. Sięgnął za pazuchę i z ukrytej kieszeni wyciągnął złoty zegarek. – Nie oparłem się.

Abofiliel otworzył usta.

– Ale… Widziałem jak dałeś Salvadorowi…

– Wyciąg z mandragory, wzbogacony o odrobinę amfetaminy. Na dwa, trzy dni wpędzi go w euforyczny stan, będzie przekonany, że ozdrowiał.

– Kiedy Salvador odkryje twoje oszustwo… – zaczął demon, ale Chima machnął ręką.

– My będziemy już na statku płynącym do Europy. Och, okaż choć odrobinę entuzjazmu, Abofilielu! Wszystko ułożyło się tak, jak powinno. Pozbyłem się Zacariasa, mam w kieszeni nieograniczony zapas czasu, pieniędzy tyle, że wystarczy na wygodne życie, a na dodatek płyniemy do Europy, tam, gdzie zawsze chciałem studiować. I gdzie studiowałbym, gdyby nie Zacarias. Gdyby nie przekonał Remiela, że nie nadaję się na studia, bo brak mi pokory.

Chima poprawił poduszkę pod głową.

– Ale jak się okazuje, pokora nie zawsze jest cnotą – mruknął. – Wracaj do skrzyni, Abofilielu, nie ględź więcej. Nie mam siły na twoje humory.

Demon zdematerializował się bez słowa, a Chima zsunął kapelusz na oczy i uśmiechnął się lekko. Czuł się wyśmienicie.

Koniec

Komentarze

Poprawiłem może dwa drobiazgi, a może trzy duperele. Więcej na pewno nie (co nie znaczy, że nic do zrobienia nie zostało).

 

Tekst lekki i zabawny, czyli Gravel w nowej odsłonie. Dodałbym też, że kolejną nowością w twórczości tej autorki jest fabuła – bo JEST fabuła – ale do tego musiałbym być jeszcze zdecydowanie bardziej złośliwy niż jestem. Tak się bowiem składa, że nie wyznaję się na zarzutach, iż teksty Gravel są o niczym.

Tutaj co prawda trochę brakło mi takiej gravelkowej głębi i literacko to też nie jest może najlepszy Twój tekst, ale finał, taki życiowy ładnie mi podszedł, bohater też bardzo przekonujący w swym takisyństwie, pomysł jest, wykonanie jest, humor jest, więc i klik jest.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

A mnie tu nic nie brakowało i niczego nie było w nadmiarze. Tekst bardzo udany, niektóre momenty mnie rozśmieszyły, inne przyprawiły o odrobinę zadumy. 

Ten fragmencik to mała perełka:

 – Witaj. – Zacarias odezwał się jako pierwszy. – Rzekłbym, że dawno cię nie widziałem, ale… cóż, nadal cię nie widzę.

Mam dziś dobry wieczór na dobre teksty. Nominuję!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ha! Nominacja jest, a bibliotekę widać emocje zjadły^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dobrze rzekłeś, Cieniu. Już się poprawiłam.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cieniu, dzięki. Tak po prawdzie, mi ten tekst też wydaje się nie mój. To pewnie przez tę fabułę. ^^

 

Bemik, dziękuję pięknie. Bardzo się cieszę, że udało mi się Ciebie rozśmieszyć :)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Bardzo przyjemny kawałek przygodowej historii, upstrzonej rekwizytami meksykańskiego kultu, co nadaje całości lekki sznyt egzotyczności.

 

ORAL BE

Ekspozycja postaci, zamiast zaprezentowania zawiązania fabuły na pierwszych stronach. Gdyby nie Twoja biegłość w piórze i oczekiwanie ‘co dalej, prze-ż to Gravel’ – mogłabyś z tego powodu stracić czytelnika. Dialog Salvadora z Chimą, IMO, nadaje się na pierwszy akapit tekstu.

 

Cytat po abla. Fuj. Tekst jest po polsku czy po abla? Nie lepiej do takiego cytatu przynajmniej dorzucić tłumaczenie albo umieścić tylko tłumaczenie? Najeżył mię trochę.

 

Tytuł mi nijak nie koresponduje z treścią.

 

ANAL CACY

 

Język. Jak zwykle, piknie.

 

Estetyka, realia – sięgnęłaś po egzotyczny dla większości z nas świat, interesujący sam w sobie. Szkoda, że sugerujesz ucieczkę z niego do Europy, chciałoby się jeszcze o tamtejszej obrzędowości, przetrawionej na fantastykę, poczytać.

 

Fabuła – jest fabuła! Prosta, ale fajnie opowiedziana, z finałem bardzo akceptowalnym i otwarciem na ciąg dalszy. Będzie książka?

 

 

 

Biblioteka na pewno, a co do reszty – pomyślę ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Odpadłabym na początku, gdybym nie zerknęła na komentarz Ryby. No, wstęp nie jest do niczego potrzebny, ale dalej się rozkręca. Antypatyczny ten czarownik, ale bibliotęke trzeba kliknąć ;p

smród dawno niemytej pochwy ← nie jestem do końca przekonana, czy anatomicznie ma to sens, gdyż same w sobie wnętrza kobiece złuszczają różne rzeczy i mają swoją florę i nawet zaleca się tego nie zaburzać wysuszającymi środkami do higieny intymnej, a co do tych ostatnich, to tak czy siak zastosowanie mają zewnętrze, a nie wewnętrzne, tak że chyba ciężko mówić o umytej pochwie, do której końca nie dałoby się nawet sięgnąć palcem…

Ja bym napisała: dawno niemytej cipki (przepraszam za słownictwo!)

 

Przybył – oczywiście – nocą i Chima spodziewał się – oczywiście – tej wizyty, tak jak ten, kto wytruł wszystkie szczury w piwnicy, spodziewa się, że prędzej czy później pojawią się nowe szkodniki. ← to zdanie w mojej opinii kuleje.

 

to cząstki dusz ich ofiar; zostają z katami na zawsze. ← to z kolei bardzo smutne stwierdzenie, narzucające niechciany determinizm, trochę jak: na zawsze pozostaniesz kobietą swojego gwałciciela, ubezwłasnowolnienie ofiary w stopniu absolutnym, wysoce niesprawiedliwe :(

 

Warsztat i wyobraźnia jak zwykle przednie, ale dla mnie za wesoło :P

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Napisane sprawnie i jak zwykłe z ciekawą wizją świata. Kolejny raz popuściłaś wodze wyobraźni :) Odkryłem tu echa Mievilla, czy Uznańskiego (szczególnie ten fragment o księdze Venera), a świat Pomiędzy skojarzył mi się z jedną z powieści Grzędowicza. Wymieszałaś to po swojemu i wyszło całkiem ciekawe opowiadanie, choć czytywałem o wiele lepsze Twoje teksty.

“– Jak niby zamierzasz sobie z tym poradzić?

(…)

– Jak zamierzasz poradzić sobie z tym zadaniem? – Po chwili obrażonego milczenia, Abofiliela pokonała ciekawość.“

Demon zadaje praktycznie to samo pytanie, co mocno mi zgrzytnęło, bo w kontekście danego dialogu – i zdania po półpauzie – wydaje się lekko bez sensu.

 

“– Sposobem, przyjacielu – odparł Chima, w zamyśleniu wertując stare księgi w poszukiwaniu wskazówek. – Sposobem… 

*

Zacarias uniósł ręce w pojednawczym geście.

– Nie zamierzałem ingerować w twoje sprawy, przyjacielu – powiedział.“

 

A także powtórzenie “ciekawości” trzy razy – raz przy wyżej zacytowanym demonie i dwa razy w słowach Zacariasa zaraz potem.

 

“Odprowadził niechcianego gościa do drzwi. Pożegnali się bez słowa, szybkim uściskiem dłoni. Ale gdy Zacarias znalazł się na korytarzu, a Chima chciał już za nim zamknąć drzwi, czarnoskóry mężczyzna odwrócił się.“

 

“Chima zadał jedno proste pytanie, pozwoliłby, by zawisło w ciszy…”

 

“W przypadku pająka ciężko było mówić o“ – trudno/niełatwo

 

“Chima zmusił mięśnie twarzy do uformowania szerokiego uśmiechu, choć w myślach obrzucał Zacariasa najgorszymi bluzgami. Czarnoskóry mężczyzna chyba jakimś sposobem to wyczuł, bo zamilkł. Odpowiedział niepewnym uśmiechem i wstał.

(…)

Nie nazywał go bratem od bardzo wielu lat i Zacarias uśmiechnął się…”

 

“…u marionetki sterowanej przez niesprawnego lalkarza.” – niesprawnego czy raczej: niewprawnego?

(Jakby co “niesprawny” generuje powtórzenie fonetyczne z występującym zaraz potem “sprawiać”).

 

“Śmierć zatrzepotała gniewnie skrzydłami.

– Tak. Przyjmuję.

*

Pociąg mknął po szynach, turkocząc gniewnie i sapiąc…”

 

 

Co do ogólnej oceny, muszę się zastanowić. Nie czytało mi się za dobrze o tyle, że główny bohater nie wzbudził we mnie za grosz sympatii, nie kibicowałam mu i nie ucieszyłam się jego sukcesem. Przeciwnie wręcz, to raczej porażka jego antagonisty mnie zasmuciła. Warstwa językowa to jedno, a treść to drugie. Nie mówię, że każdy bohater ma głaskać kocięta i wąchać kwiatki, ale emocje jakieś wzbudzać powinien. A dla mnie Chima jest po prostu obojętny. Do przespania się…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A dla mnie Chima jest po prostu obojętny. Do przespania się…

A fuj! Jose, przecież on jakiś taki obleśny jest ;)

 

Fakt, Chima sympatii nie wzbudza, ale obojętnym też czytelnika nie pozostawia (przynajmniej mnie). Jeśli wkurza, to już coś, bo jakaś struna emocji mnie-czytelnika została poruszona. A to jest to, czego od literatury oczekuję.

Gdzie Wy tu widzicie lekkość (poza piórem) i wesołość? Ja tu widzę jednak sporo mroku. Konstrukcja mi nie przeszkadza, jest w stylu, który w pełni akceptuję i nie muszę mieć od pierwszego akapitu zawiązywania akcji.

Ale baty się należą za cytat – obcojęzyczny, nieprzetłumaczony jest czymś, na co mam alergię. I nie ma znaczenia, czy sama rozumiem, czy nie.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Masz rację, Śniąca, tfu, tfu, wycofuję deklarację ;p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Psycho, dziękuję ślicznie. Cytat po abla poleciał, zresztą i tak był jedynie pozostałością po pierwotnej koncepcji na opowiadanie. Tytuł tyż bym zmieniła, gdybym miała jakikolwiek pomysł na inny. 

 

Bellatrix, przykrość i smutność, że odpadłabyś na początku – nie jest to dobra wiadomość – ale i radość, że jednak dotrwałaś i jeszcze do tego klika dałaś. Dziękuję ;)

 

Naz, ta cipka mi nijak nie pasuje :/ Poza tym wydaje mi się jednak, że mycie okolic intymnych daje jakieś efekty. ^^

to z kolei bardzo smutne stwierdzenie, narzucające niechciany determinizm, trochę jak: na zawsze pozostaniesz kobietą swojego gwałciciela, ubezwłasnowolnienie ofiary w stopniu absolutnym, wysoce niesprawiedliwe :(

Oczywiście, że niesprawiedliwe. Gwałt jest niesprawiedliwy i, niestety, cholernie, cholernie oddziałuje na psychikę. Ubezwłasnowolnia, pozbawia poczucia godności, sprowadza do poziomu czegoś niewiele lepszego od przedmiotu – a nawet gorszego, bo przecież o swoje rzeczy osobiste zwykle się dba, a nie krzywdzi je i niszczy. Wydaje mi się, że determinizm w tym przypadku jest – powtarzam, niestety – bardzo na miejscu. Chociaż, zauważ, to zdanie ma nieco inny sens – to kat jest “prześladowany”, nie ofiara. 

Anyway, dziękuję za komentarz ;)

 

belhaju, cieszę się, że znalazłeś opowiadanie ciekawym ;) Ostatnio coś dużo u mnie Mieville’a czuć, ale mogłam wybrać sobie gorszy wzór ;D

 

Joseheim, dziękuję za poprawki, przydały się ;) Szkoda, że Chima nie wzbudził w Tobie żadnych emocji. Miał być antypatyczny ;)

 

śniąca, cieszę się, że Ci się podobało. Cytat już wycięty. I w końcu ktoś dostrzega Mhrrrok. Tak być powinno ;D

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Zawsze do usług :) Moja depresyjna część osobowości zawsze dostrzeże Mhrrrok – nigdzie się on nie ukryje.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ależ oczywiście, że daje efekty! Myć trzeba, tylko według mnie nie da się myć pochwy :P A jedynie zewnętrzne okolice intymne.

 

śniąca, z tą wesołością chodzi mi o to, że ja po opku gravel lubię nie mieć chęci do życia…

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Całkiem nieźle opowiedziana historia o dążeniu do celu, choćby i po trupach. Znalazłam tu pewne ilości niezgorszego humoru, całe szczęście, czarnego, bo inny by tu chyba nie pasował, dzięki czemu lektura była całkiem przyjemna. Główny bohater, Chima, nie jest, niestety, świetlaną postacią i nie dał się polubić, ale skoro tak go sobie wymyśliłaś, taki musi pozostać.

Zachodzę w głowę, która z postaci jest tytułowym dobrym człowiekiem i nikt mi nie pasuje, skutkiem czego wyznaję, że nie rozumiem tytułu.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

cza­row­nik po­słał je sil­nym kop­nia­kiem na ulicę. – Zakładam, że czarownik szedł ulicą, więc nie wiem dlaczego dziecko, które było na ulicy, posłał na ulicę?

 

Wy­nu­rzył się spo­mię­dzy półek ką­ci­ku bi­blio­tecz­ne­go… – Wy­nu­rzył się spo­mię­dzy półek ką­ci­ka bi­blio­tecz­ne­go

 

sta­rusz­ka za­trud­nio­na do pod­le­wa­nia sa­dzo­nek man­dra­gor… – …sta­rusz­ka za­trud­nio­na do pod­le­wa­nia sa­dzo­nek man­dra­gory

Chyba że było to sadzonki wielu różnych gatunków mandragory.

 

Nie robił tego oczy­wi­ście z do­bro­ci serca, bo choć młody bo­gacz zro­bił na nim po­zy­tyw­ne wra­że­nie… – Powtórzenie.

Może: …bo­gacz wywarł na nim po­zy­tyw­ne wra­że­nie

 

w swoim kącie prze­dzia­łu. Po­ciąg tur­ko­tał i ha­ła­so­wał na to­rach, mknąc w stro­nę Me­xi­co City. Byli sami w prze­dzia­le… – Powtórzenie.

Może: Byli sami w pomieszczeniu

 

– Co jest z tym mia­stem? – gar­dło­wał się Chima… – – Co jest z tym mia­stem? – gar­dło­wał Chima

Gardłować, to głośno mówić, a przecież nie można mówić się.

 

Chima spoj­rzał w czar­ne oczo­do­ły pu­stych okien­nic. – Co to znaczy, że okiennice były puste i czego były oczodołami?

Za SJP: okiennica «ruchoma zasłona w postaci drewnianego skrzydła, zabezpieczająca okno»

 

Nie póź­nią, nie za­trzy­mu­ją się. – Raczej: Nie spóź­niają się, nie za­trzy­mu­ją.

 

Santa Mu­er­te wkro­czy­ła do Me­xi­co City w ostat­ni dzień paź­dzier­ni­ka; po­wi­ta­na mu­zy­ką… – Dlaczego w zdaniu jest średnik, a nie przecinek?

 

każąc Abo­fi­lie­lo­wi śpie­wać de­mo­nicz­ne arie ope­ro­we, aby za­głu­szyć śpie­wy i śmie­chy do­bie­ga­ją­ce z ulicy. – Powtórzenie.

 

Cien­ki jak szpi­la do ka­pe­lu­szy… – Cien­ki jak szpi­la do ka­pe­lu­sza

Jedna szpila do jednego kapelusza.

 

Abo­fi­liel zma­te­ria­li­zo­wał się po­środ­ku po­ko­ju. jego mina wy­ra­ża­ła… – Po kropce, nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

Wy­ciąg z man­dra­go­ry, wzbo­ga­co­ny o odro­bi­nę am­fe­ta­mi­ny. Wy­ciąg z man­dra­go­ry, wzbo­ga­co­ny odro­bi­ną am­fe­ta­mi­ny.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czy wszystkich bohaterów trzeba lubić, żeby im kibicować? No nie każdy bohater musi być dobry, i to jest świetne w tym opowiadaniu. La Flaquita ciut sztampowa, niemal po europejsku widziana i taka rola malutka jej przypadła ;)

Podobało się, zwłaszcza, że takie inne od poprzednich.

F.S

Gravel – proszę uprzejmie ;-)

 

Walcz z piczą kompozycyjno-fabularną, walcz – jako i ja walczę, nieustannie, od lat. Na końcu wyjdzie ci taki tekst, wymęczony, patrzeć na niego nie będziesz mogła – a będzie się podobał milionom słuchaczy. ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Gravel będzie czytać swoje dzieło na głos! ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gravel inspiracja Mievillem nie jest zła. Sam czytałem tylko Dworzec Perdido i jakieś opowiadanie w NF, ale muszę niebawem nadrobić zaległości :) Zresztą w konwencji new weird świetnie się odnajdujesz :)

Mam też pytanie? Czemu Mexico City, a nie jakaś fikcyjna metropolia? Wiem, że występuje Santa Muerte, ale bez problemu mogłaś ją zastąpić wymyśloną przez siebie panią śmierci.

Jest! Jest! Jest fabuła! :-)

No. Podobało mi się, nie dosyć, że coś się w opowiadaniu dzieje, to jeszcze zanurzyłaś je w swoim świecie – oddanym ze szczegółami; nie tylko widoki, ale również dźwięki i zapachy. Opisy książek w biblioteczce bardzo ładne.

Faktycznie czuć Mieville’a. I faktycznie, ten tytuł równie dobrze mogłaś wziąć z innego tekstu. Albo do innego tekstu przenieść. Do tego z detektywem i umierającą żoną pasowałby jak ulał. ;-p

Babska logika rządzi!

Och, jednym tchem :) Bardzo-mi-się :)

Księgozbiór Chimy przyprawił mnie o radosne skurcze nie tylko mimicznych kontrolerów, ale także całego pakietu mięśni brzucha :) :D Perełka, o której wspomniała Bemik → również.

Lubię niezmiernie mroczne światy z takim humorem. Nadrabiam Twoje opowiadania w czasie podróży do/z pracy i → Gravel, Twoje wizje świetnie rezonują :)

A Czarownik… → taki ludzki…

 

Cheers :)

 

B

 

Plusy jak zwykle – klimat, klimat, klimat ;) A także postaci, styl i Twoja niesamowita wyobraźnia. Również zakończenie dostaje ode mnie dużego plusa.

 

Zabrakło mi jednak czegoś i sądzę, że tym czymś jest napięcie. Stawiasz bohatera przed fajnym, trudnym zadaniem, dajesz mu przeszłość i ciekawego antagonistę, ale w zasadzie konflikt wydaje mi się dość miałki a Chima zmierza sobie do celu spokojnie – oczywiście musi przy tym pokazać niebyt chwalebne przymioty charakteru, ale trudności w tym w zasadzie żadnych nie ma.

Druga sprawa, którą chyba można by dopracować w przyszłości, to rola scenografii. Przegenialnie wymyśliłaś te książki i szkoda, że były tylko ozdobnikiem. Strzelba Czechowa – skoro wisi na ścianie, musi wypalić.

Odwrotnie z pająkami. Pojawiają się nagle i są oczywistym i prostym (wystarczy mały szantażyk) sposobem, by zdobyć pożądany artefakt. Fajnie byłoby, gdyby jakaś wzmianka o nich pojawiła się prędzej – niepozornie, gdzieś w tle, ale żeby wraz z ich pojawieniem się w zasadniczej roli czytelnik miał takie fajne odczucie klocuszka wskakującego na swoje miejsce, a nie cudownego rozwiązania spadającego z kosmosu prosto w ręce bohatera ;)

 

Ogólnie: czuję niedosyt, ale przyjemność z czytania miałam jak zwykle :)

Reg Sokole Oko, dziękuję za komentarz i poprawki. Aż się za głowę złapałam, kiedy zobaczyłam ile tych pierdółek się wkradło. Poprawię po weekendzie.

 

Foloin, dziękować, cieszyć się, że podobało.

 

Psycho, postaram się walczyć, ale że jestem człowiekiem antyambitnym, wątpię, by coś z tego wyszło ^^

 

belhaju, wiem, że inspiracja nie jest złą rzeczą. Zresztą nie da się jej chyba uniknąć, chcąc nie chcąc zawsze jakieś echa zostaną. Dworca Perdido nie czytałam, muszę koniecznie nadrobić. Za to Mieville’a bardzo podobał mi się Kraken.

Czemu Mexico City? Bez żadnego szczególnego powodu ;)

 

Finklo, fabuła specjalnie dla Ciebie ;) Fajnie, że Ci się podobało.

 

Banshee, dzięki ;)

 

Werweno, rozumiem zarzuty i w pełni się z nimi zgadzam. Pewnie można to opowiadanie spokojnie przerobić i rozwinąć. Niemniej, cieszę się, że lektura była przyjemna. Dziękuję ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dzięki, Gravel! Aż korci, żeby napisać “nie trzeba było”, ale nie napiszę, bo właśnie trzeba. :-)

Babska logika rządzi!

Gravel, miło mi, że uważasz poprawki za przydatne. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gravel – po prostu nie spiesz się z tekstem. Napisz go. Niech poleży w szufladzie co najmniej miesiąc, dwa. Zajmij się w tym czasie czymś innym. Potem go otwórz, przeczytaj… Pokaż komuś. Przerób. I znów do szuflady na miesiąc, powtórzyć. 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Naprawdę świetny tekst. Bardzo bogaty jak na tekst o tej długości i bardzo barwny świat – to największy plus. Ale i sama historia też daje kopa. Samo “finałowe starcie” trochę słabsze od reszty tekstu, ale potem nadeszła końcówka i znów się zachwyciłem.

P.S. Czemu w tagach jest Ameryka Południowa, skoro akcja dzieje się w Meksyku?

Sflaczałe, nadgniłe i obrzękłe wargi sromowe wyrosłe pomiędzy kartkami wydzielały potworny smród dawno niemytej pochwy i były głównym powodem, dla którego Chima unikał otwierania „Venery”.

Akurat nie miałem ochoty na taki fragment w momencie lektury, ale potraktuję go jako rodzaj literackiego opisu popisu ;P

 

Nie raziło to w mieście, w którym do dobrego tonu należało posiadanie szkieletu dziadka w szafie i obnoszenie go na żerdzi w czasie parady z okazji dnia Santa Muerte.

Chima na swój sposób kochał to miasto,

 

Nie kupiła mnie scena negocjacji z pająkiem. Przecież gdyby tak było, każdy mieszkaniec Mexico City mógłby wejść do fabryki i dostać zegarek! Powinnaś była wymyślić coś bardziej przekonującego.

 

Całokształt fajny, klimat jak zwykle udany, najbardziej spodobało mi się zakończenie. A to przecież bardzo ważne, jeśli nie najważniejsze :P. W bibliotekę na pewno bym klepał, a generalnie to zgadzam się z komentarzem Werweny. 

 

PS. – Mogłabyś napisać w odpowiedzi ten bulwersujący cytat :D ? Ciekawość mnie zżera.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ciekawe opowiadanie, dopracowany klimat, jeśli można tak powiedzieć. Pomysł z książki przedni, tylko demon mało demoniczny.

 

Ps. Czy Pięćdziesiąt twarzy świętości i pająk Jesus to jakiś przemycony manifest na anty?

Do Twoich opowiadań zawsze siadam z nadzieją na coś niezwykłego. Uwielbiam (zazwyczaj) te Twoje historie, sposób ich napisania, magię. Tak też było tym razem. Bardzo mi się podobało, przeczytałam jednym tchem.

O, fabuła. Ciekawe czy to przez nią jest trochę mniej “gravel w gravel”? ;) 

Bohater kopiący na samym początku dziecko – od razu było wiadomo, że to nie będzie historia o dobrym człowieku. Dobrym w powszechnym ujęciu, bo co tam kto lubi :D 

Postaci wydały mi się trochę płytkie (przynajmniej jak na Ciebie). Za to było sporo fajnych, drobnych pomysłów. Powtórzę za wszystkim jak papuga: księgi! Niezłe też były zombie i pająki. Lubię Twoje próby worldbuildingu. Tworzysz ciekawe scenerie. Powiedziałbym nawet, że oryginalne, ale to byłoby pewnie ignorancją, bo nie czytałem raczej nic z gatunku new-weird (o ile “Dobry człowiek” się do tego kwalifikuje).

Jest fabuła, ale zabrakło trochę napięcia. Pająki, choć same w sobie fajne, wydały mi się deus ex machina. Kulminacja też nieco kuleje, bo spodziewałem się jakiegoś twista, a tymczasem bohater kończy jak wygryw stulecia. 

Napisane jak zwykle świetnie. Choć zabrakło perełek, wciąż są obecne ładne, ciekawe zdania. 

 

No i tym sposobem niestety dotarłem do końca :( Czekam na to nowe opowiadanie, więc pogoń chirurga – pacjent nie może za długo leżeć na stole operacyjnym, bo wykituje ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Takisyn. Naprawdę nic mu nie będzie? Interesujące. Dobrze się czytało.

Nowa Fantastyka