- Opowiadanie: Loocikowski - Mgl'r wywołuje demona

Mgl'r wywołuje demona

Moje drugie opowiadanie, tym razem bez podpierania się innymi autorami.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Mgl'r wywołuje demona

Roman Semeszyn obudził się i jęknął z bólu. Zesztywniałe palce i obciążone plecy mocno dawały o sobie znać, a był dopiero wtorek.

Nie pójdę dzisiaj do roboty – pomyślał, wiedząc że oszukuje sam siebie. W końcu po kilku przewrotach z boku na bok przemógł się i zgarbiony poczłapał do łazienki.

 Przemywając twarz, Roman Semeszyn zastanawiał się jak sobie poradzi, jeśli szef znowu wyśle go na kosę. Podchodził już pod sześćdziesiątkę i ciężko mu było machać przez osiem godzin dziesięciokilową spalinówką, kiedy jego schorowany kręgosłup protestował przy każdym ruchu.

Na dole powitały go słaby zapach kawy i zimna jajecznica. Helena musiała wyjść wcześniej – pomyślał Roman, zabierając się do jedzenia. Gdy skończył, ubrał się i sprawdził, czy ma wszystko, czego potrzebuje w arboretum: składany nożyk, parę grubych i parę cienkich rękawic, papierosy oraz zapalniczkę. Jeszcze tylko czteropak żubra schowany pod siedzeniem simsona i mógł ruszać w drogę.

 

*

 

W pracy Roman Semeszyn jak zwykle był pierwszy. Zaparkował skuter tak, żeby nie widziała go kamera, osuszył jedną puszkę i zapalił papierosa. W tym czasie do arboretum leśnego w Sławińcu powoli schodzili się inni pracownicy.

Roman zadeptał niedopałek i wszedł przez blaszane drzwi do wnętrza warsztatu. Przywitał się, podając rękę wszystkim, nawet Bartkowi, który był siostrzeńcem pani Magdy, tej okropnej baby, pilnującej finansów w firmie i donoszącej szefowi o wszystkim, co się działo w pracy. To ona wprowadziła do arboretum swoją siostrę, jej córkę oraz kuzynkę z mężem, co sprawiało, że ich rodzina stanowiła niemal połowę stałych pracowników firmy.

Cholerna rodzinka. – Pomyślał Roman, patrząc Bartkowi prosto w oczy, bez uśmiechu. Zachowują się jakby byli na jakimś lepszym kontrakcie niż reszta zatrudnionych, a obijają się najbardziej ze wszystkich.

W warsztacie zrobił się ruch, szurały krzesła odsuwane od stołu, ludzie podnosili się z miejsc. Przez blaszane drzwi wszedł niewysoki starszy pan o aparycji poczciwego dziadka. Szef.

– Dobra dosyć tego siedzenia! Roman, Darek, Steniu, Krzysiek na kosy, Bartek i Władek do podlewania. Albert i Jasiu do bab do sadzenia, Kaziu a ty co robisz?

– Sieję tam na tym klinie koło plantacji – odpowiedział Kazio, gładząc się po łysinie.

– I długo jeszcze będziesz się z tym pierdzielił?

Szef był niski, co nie znaczyło, że nie potrafił być groźny.

– Do pierwszej przerwy skończę – wyjąkał Kazio o głowę wyższy i dwa razy szerszy od szefa, choć w tym momencie wcale nie było tego widać.

– Potem jedź na Turówkę opryskiwać z Wiesiem, a wy wiecie gdzie macie robić? – Szef zwrócił się do kosiarzy.

– Tam dalej, za kolekcją świerków tak jak pan kazał – powiedział Darek.

Roman westchnął i rad nierad poszedł po kosę i paliwo. Kiedy później wlókł się przegięty w lewo pod ciężarem maszyny, myślał że nic w tym parszywym dniu już go nie zaskoczy.

 

*

 

Mgl’r  Mętnook podniósł się z leża i przeciągnął stawiając na sztywno łuski na całym ciele Slariańskim zwyczajem. Czuł sztywność w grzbiecie i wiedział, że kolejny dzień pracy nie będzie przyjemny.

Z komory żerowej słychać było krzątanie się Nglb’v. Powietrze niosło zapach mięsa, zawiniętego w wodorosty naar. Mgl’r powlókł się do komory wodnej. Ukucnął nad sadzawką blrblr (do brudu), a potem zanurzył się w sadzawce drllblr (do przemycia). Kiedy się odświeżył, przeszedł do komory żerowej, musnął ręką grzebień Nglb’v zabrał swoje mięso i wyszedł.

 

*

 

W ogrodach królowej Sglrblrbl’v nie było prawie żadnego slariana, jeśli nie liczyć dwóch strażników w chitynowych pancerzach stojących przed wejściem. Mgl’r pomachał im lewą ręką, prostując przy tym wszystkie trzy palce.

W oczekiwaniu na innych Mgl’r otworzył drzwi do komory blrb (dla robotników), usiadł na swoim miejscu i włożył do ust kilka listków ziela tann. Odchylił lekko głowę na oparciu i rozkoszował się jego gorzko–ostrym smakiem łapiąc ostatnie chwile wolności przed pracą.

 Po chwili do komory weszli Shl’r, Gllb’r, Dlb’r i Blb’r co razem z Mgl’r’em dawało całą pierwszą zmianę. Mgl’r przywitał się ze wszystkimi, nawet z braćmi Dlb’r i Blb’r, którzy byli tak fałszywi i przewrotni, że aż łuski schły.

– Jak tam twoje palce? – zapytał Shl’r, najlepszy kumpel z pracy Mgl’r’a.

– Nic nie lepiej, a dzisiaj muszę udrożnić tunele pod kopalniakiem. Dużo pracy i dużo machania krzesiwem.

Kopalniakiem nazywano miejsce, w którym rosły krzewy Zgrbrg. Cała praca Mgl’r’a  w królewskich ogrodach polegała na przeczołgiwaniu się przez tunele drenażowe i rozpalaniu ognia w miejscach, gdzie skupiały się glony Tghh stanowiące utrapienie niejednego ciekołaza.

– Staraj się. Szef na pewno da ci za to medal – powiedział Shl’r przejeżdżając językiem po wargach co wśród Slarian oznaczało drwinę.

– Gdyby nie palce i nadzór tego wysuszonego Hnglbr’r mógłbym rozpalać ogniska przy glonach aż do ostatniej mokrości.

– To powiedz szefowi, że ci się naprzykrza.

– Nie. Nie chodzi o to, że jest jakiś nieprzyjemny, po prostu drażni mnie to, że muszę się męczyć z krzesiwem, podczas gdy on może wywołać ogień jednym gestem, a zamiast tego, po prostu na mnie patrzy i bezczelnie się szczerzy. Wredny sucholub.

Wszyscy Slarianie posiadali pewien talent do magii. Ci, którzy mieli dość funduszy, by rozwijać swoje umiejętności w akademii, dostawali się na lepsze stanowiska i często pogardzali swoimi braćmi bez dyplomu. Hynglbr’r był wyjątkiem nawet wśród dyplomowanych Slarian. Posiadał minimum zdolności, które ledwo pozwoliły mu na uzyskanie cenzurki, za to jego ego było niezmierzone niczym głębiny jeziora Klbrlb.

– Wiesz, to jeszcze nie jest takie złe, ja jestem wysyłany codziennie z jednego końca ogrodu na drugi. – Przycinanie traw hanblg tępym, chitynowym nożem… już chyba wolałbym te ogniska.

– Szkoda, że nie możemy sobie jakoś tego wszystkiego ułatwić – powiedział Mgl’r wstając od stołu.

– Zawsze możemy się napić. – Shl’r mrugnął wyłupiastym okiem. – Wpadasz do mnie dzisiaj po pracy na cajblbr?

 

*

 

W altanie było spokojnie i cicho. Wilgotne powietrze ciągnące z pobliskiej sadzawki wprawiało dwóch Slarian w stan przyjemnego rozprężenia. Koralowe kieliszki wypełnione aromatycznym cajblbr wznosiły się raz za razem, mięso i marynowane wodorosty znikały ze stołu z akompaniamentem głośnego mlaskania.

Mgl’r osunął się na krześle, czując że wypił już nieco więcej, niż wynosiła jego norma, Shl’r też wydawał się lekko zamroczony.

– Hej wiesz co? Mam taki pomysł. – Shl’r wstał i zatoczył się lekko. – Pamiętasz, jak robili nam testy na bezpłatne przyjęcie do akademii? Te z przesuwaniem przedmiotów bez użycia siły.

– Nawet mi nie przypominaj – Mgl’r zabulgotał i osunął się jeszcze niżej. – Gdybym przesunął tę kulkę jeszcze o długość palca nadzorowałbym pewnie w ogrodach zamiast Hnglbr’r’a.

– Czyli masz minimum zdolności, które są potrzebne do tego – Shl’r wcisnął mu w ręce niewielką księgę zatytułowaną: „W głębinach j’blbrl – o wywoływaniu demonów niższych

– Skąd to masz – zapytał Mgl’r gładząc wgłębienia wyżłobionych liter.

– Kiedyś widziałem ją w szafce Hnglbr’r’a, później czekałem kilka dni aż nadarzy się okazja i…

– Ukradłeś!

– Tylko pożyczyłem. Hnglbr’r nawet pewnie tego nie zauważył. Ma dwie szafki, a w jednej większy bajzel niż w drugiej.

– I co ja mam z tym niby zrobić? – Mgl’r obracał księgę w dłoni, jakby bał się, że zostawiona w spokoju wybuchnie mu na kolanach.

– No jak to co? Tam jest wszystko napisane. – Wywołamy demona, który będzie musiał spełnić po jednym naszym żądaniu, inaczej nie odeślemy go do domu. To będzie niższy demon, więc nie możemy sobie zażyczyć, nie wiadomo czego, ale myślę, że twój problem z ogniskami i mój z trawami hanblg dałoby się załatwić.

– A co jak wymknie nam się spod kontroli? Nawet doświadczonym wywoływaczom się zdarzało, a co dopiero nam.

Shl’r oblizał wargi i pokazał Mgl’r’owi stronę pełną rycin i regułek.

– Jak zrobimy wszystko według instrukcji to nic się nie stanie. No chodź i tak pewnie za mało umiemy i nic się nie stanie, a przynajmniej będzie zabawa.

Mgl’r łyknął jeszcze jeden kieliszek cajblbr na odwagę. Spojrzał na swoje poobdzierane ręce studiując dokładnie każdą zadrę i zdecydował się spróbować.

 

*

 

Piwnica Shl’r’a była zatęchła i wilgotna, czyli taka, jaka powinna być spiżarnia przyzwoitego Slarianina. Na środku pomieszczenia, między półkami pełnymi zakonserwowanego w słojach pożywienia Mgl’r wyrysował kawałkiem muszli trójkąt z wpisanymi w każdy jego róg okręgami.

Shl’r siedział na jednej z półek z księgą na kolanach i dyrygował wszystkim z wysokości.

– Dobra teraz musisz bardzo ostrożnie rozmieścić naczynia z wodą w każdym kole tak, żeby nie wylać, bo inaczej będziemy mieli przesuszone na całego.

Niełatwo było wykonać to zadanie trzęsącymi się od cajblbr rękami. Mgl’r miał coraz gorsze przeczucia, ale jak się powiedziało bl to trzeba było też powiedzieć br.

– Rozłożyłem tak, jak kazałeś i co teraz?

– Chodź tutaj i bierz tę księgę, będziesz wypowiadał formułę czaru.

– A ty?

– Stanę, o tu za tobą i będę cię asekurował w razie wypadku.

– Wypadku? – Mgl’r rozdziawił paszczę.

– Tak tylko mówię. – Shl’r splótł błoniaste palce w geście zakłopotania – będzie dobrze, zobaczysz.

Zaklęcie rzeczywiście wydawało się bardzo proste i kiedy Mgl’r wzniósł ręce nad głowę, cały niepokój z niego wyparował. Została tylko ukryta wcześniej pod zwałami strachu euforia.

Aglhblbrblbrblbrhgwblrklbr!

Początkowo nic się nie stało. Mgl’r już miał się odwrócić do swojego przyjaciela i oblizać soczyście wargi, gdy nagle z samego środka wyrysowanego trójkąta rozległo się ciche pyknięcie.

W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą była tylko pusta przestrzeń, zmaterializował się ohydny stwór, wysoki na dwóch slarian, różowy, włochaty i śmierdzący.

 

*

 

Silnik wykaszarki brzęczał tuż nad uchem Romana Semeszyna. Roman ledwie go słyszał, przyzwyczaił się. Trzydzieści lat pracy bez ochronników słuchu zrobiło swoje.

Kosiarze początkowo zbici w jednej kupie stopniowo odsuwali się od siebie na odległość wyznaczaną przez kolejne pokosy. Wkrótce stracili się z oczu tak, że każdy został w osobnej działce przedzielony od swoich sąsiadów rzędami drzew.

Kolejna puszka żubra poszła w ruch, a po niej jeszcze następna. Roman dawniej nie musiał się z tym wcale kryć, wręcz przeciwnie razem z chłopakami często siadali wspólnie przy piwie, tak żeby nie było widać ich z drogi, z włączonymi kosami leżącymi na ziemi, dzięki czemu z daleka na słuch wydawało się, że pracują.

Dawno już tak nie było. Po pierwsze, od kiedy szefowi rzucił się cukier, pracownicy częściej musieli dmuchać w balonik, nie tylko przy zbiórce, ale i na fajrant. Po drugie była rodzinka. Cholerni donosiciele.

Roman machnął wykaszarką na pełnym gazie kilka razy, licząc na to, że wreszcie skończy mu się paliwo i będzie mógł usiąść chociaż na kilka minut udając, że tankuje. Cztery pokosy dalej maszyna stanęła, a Roman z ulgą odpiął ją z zatrzasku i zdjął wrzynające mu się w lewe ramię szelki nośne.

Zanim zdążył oprzeć się o drzewo i odpalić papierosa zniknął, zostawiając po sobie smużkę ciemnego dymu.

 

*

 

Roman Semeszyn znalazł się w dziwnym, nieznanym mu miejscu, a co najgorsze nie wiedział, jak to się stało.

Powietrze oziębiło się wyczuwalnie i było o wiele bardziej wilgotne niż w arboretum. Roman spojrzał w dół i zobaczył, że stoi na czymś w rodzaju klepiska, oddzielony od reszty pomieszczenia dziwną poświatą. Spróbował ją przekroczyć. Nie udało mu się.

Poczuł, że pot wystąpił mu na całym ciele. Był uwięziony.

Zza bariery rozległy się głosy charkliwe i nieprzyjemne. Niczego nie zrozumiał, ale po chwili usłyszał w głowie…

 

*

 

– …przekaz myślowy, dzięki czemu będzie mniej więcej wiedział, co do niego mówimy – Shl’r tłumaczył Mgl’r’owi zawiłości zaklęcia, które przed chwilą rzucił.

– Paskudny jest nie? – Mgl’r przyglądał się wysokiej, gładkiej istocie – zobacz, on ma dwie skóry!

– Dobra, dobra nie wiadomo jak długo Wodny Trójkąt Gamglrl’r’a go utrzyma. Wypowiadaj życzenie. Tylko pamiętaj, że to niższy demon, nie zażądaj za wiele, bo się zeźli.

– Ale jak? Tak po prostu? Ty zacznij, w końcu sam to wymyśliłeś.

Shl’r westchnął i zbliżył się do bariery trzymającej demona w ryzach.

– Chcę mieć coś ostrego i niełamliwego, czym bez trudu będę mógł wycinać trawy hanul.

 

*

 

Ostre. Wycinać. Daj coś ostrego.

Roman Semeszyn pogrzebał w uchu, ale nic to nie zmieniło. Nadal słyszał te dziwne głosy dobiegające wprost z jego głowy.

– Jak z tego wyjdę, to przestaję pić. Daję słowo. – Roman powiedział to do siebie, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło.

Za barierą coś się poruszyło i pan Semeszyn dostrzegł dwie pokraczne postacie przypominające mu skrzyżowanie żaby i jaszczurki chodzące na dwóch nogach. Roman nigdy nie wierzył w istnienie kosmitów, ale teraz szybko zaczynał weryfikować swoje poglądy.

Ossstre. Daj ossstre!

Nie widząc innego wyjścia Roman Semeszyn wyjął z kieszeni swój składany nożyk i wyrzucił go przez barierę.

 

*

 

Dziwny przedmiot leżał na ziemi tuż obok nogi Shl’r’a. Slarianin podniósł go i obrócił w błoniastych palcach.

– Twarde, obite drewnem, ale nie ostre – powiedział Shl’r.

– Tam coś wystaje. Pociągnij – mówiąc to Mgl’r stanął za beczką po kiszonych wodorostach.

– Czego się chowasz?

– W razie wypadku.

– Wypadku? – Shl’r spojrzał na niego z ukosa.

Mgl’r oblizał wargi.

Shl’r pociągnął za ruchomą część i wysunął krótki, podłużny pasek z nieznanego mu materiału. Przejechał po nim wierzchem dłoni i syknął z bólu.

– Co? – Mgl’r wyjrzał zza beczki.

– Ostre! Rozcięło mi rękę!

– Przecież sam chciałeś, masz teraz czym wycinać to trawsko nie? Dobra teraz moja kolej.

Mgl’r podszedł bliżej do uwięzionego demona, założył ręce za plecy i przemówił:

– Chciałbym dostać coś, dzięki czemu będę mógł rozpalić ogień, gdzie zechcę.

 

*

 

Jak na statek kosmiczny to całkiem tu swojsko – pomyślał Roman, widząc coraz wyraźniej przez poświatę, która go otaczała. Z grubsza wyglądało to tak, jakby znalazł się w starej spiżarce swojej dawno zmarłej babci. Największa różnica przedstawiała się w zapachach. Odkąd Roman znalazł się w tym dziwnym miejscu, jego nozdrza były nieustannie atakowane smrodem bagna, mułu rzecznego i ryb.

Pan Semeszyn miał dość, a nigdy nie słynął z cierpliwości czy rozsądku. Uderzył lekko pięścią w barierę. Kiedy nic się nie stało, walnął z całej siły, aż coś chrupnęło mu w barku. Nawet nie drgnęła.

Ogień. Daj ognia.

Znowu ten głos, ale przynajmniej prośba rozsądna. Roman też miał ochotę puścić sobie dymka. Odpalił jednego papierosa z paczki, po czym wyrzucił zapalniczkę przez barierę.

– Przenieście mnie z powrotem! – Roman Semeszyn pokazał dwóm stworom wulgarny gest, nie zdając sobie sprawy, że one go nie zrozumieją.

 

*

 

Mgl’r machał i wywijał nietypową, krótką różdżką, którą dostał od przyzwanego demona, ale nic się nie działo. Zdenerwowany ścisnął ją w dłoni i odkrył płytkę naciskową na jednym z jej końców. Kiedy tylko ją nacisnął, z różdżki wystrzelił niebiesko-czerwony płomień. Mgl’r puścił przycisk i płomień zgasł. Nacisnął i pojawił się ponownie.

– Nie mogę się doczekać miny tego sucholuba Hnglbr’r’a. Mgl’r pokazał Shl’r’owi sztuczkę z ogniem.

– Odeślijmy go już z powrotem. Widziałeś, jak walił w barierę? Próbuje się wydostać. Robił jakieś dziwne gesty i zadymił cały Wodny Trójkąt. Źle to wygląda.

– No dobra. Odsuń się trochę, przeczytam przeciwzaklęcie.

Mgl’r skierował obie ręce w dół, po czym krzyknął:

Blblblgrblglbr!

Włochaty demon zniknął równie szybko, jak się pojawił.

 

*

 

Huknęło i Roman Semeszyn spadł na ziemię tuż obok swojej kosy, szelek i piwa. Pierwsze co zrobił, to wyrzucił ostatniego żubra daleko w las. Nie wiedział, czy te zwidy były spowodowane alkoholem, ale wolał nie ryzykować. Trzęsły mu się ręce. Wyjął paczkę papierosów. Poszukał po kieszeniach zapalniczki. Nie znalazł. No tak, pewnie mu gdzieś wypadła.

Zatankował kosę i odpalił, zapominając o szelkach. Założył je najpierw tył do przodu, potem na lewą stronę. Kiedy już udało mu się doprowadzić do porządku, kosił jak nigdy, wyrabiając dwukrotnie swoją dzienną normę.

W tym dniu nic już nie miało go zaskoczyć i bardzo go to cieszyło.

Koniec

Komentarze

Przemywając twarz(+,) Roman Semeszyn zastanawiał się jak sobie poradzi – w całym tekście brakuje spoooro przecinków

 

Na warsztacie zrobił się ruch, szurały krzesła odsuwane od stołu, ludzie podnosili się z miejsc. – gdzie?

 

stawiając na sztywno łuski na całym ciele Slariańskim zwyczajem – przymiotnik małą literą

 

W ogrodach królowej Sglrblrbl’v nie było ani jednego Slariana, jeśli nie liczyć dwóch strażników w chitynowych pancerzach stojących przed wejściem. – jakoś dziwnie mi to brzmi, że nie było ani jednego, ale byli dwaj… 

 

– Jak tam twoje palce? – zapytał Shl’r – skoro zapytał, to przydałby się pytajnik

 

Piwnica Shl’r’a była zatęchła i wilgotna, czyli taka, jaka powinna być spiżarnia przyzwoitego slarianina. – tu dla odmiany wielką literą byłoby lepiej i konsekwentniej 

 

Na środku pomieszczenia, między pułkami pełnymi zakonserwowanego w słojach pożywienia

 

Sam pomysł zabawny, by to człowiek był wzywanym do innego wymiaru demonem :) Mgl’r i Shl’r są bardzo sympatyczni. I fajnie też pokazałeś, że w różnych światach potrafią być dokładnie takie same problemy.

Gdyby tylko wykonanie było troszkę lepsze…

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Poprawione:)

Bardzo sympatyczny tekst. Chociaż nie przepadam za takim nagromadzeniem wymyślonych nazw, to szanuję za zdolności stworzenia czegoś takiego, bo wyszło moim zdaniem dość zgrabnie. Nazwa demonów przywiodła mi na myśl Salarian z uniwersum Mass Effect, którzy z resztą też przypominają płazy, też mają trzy palce… ;) Podobało mi się.

Pozdrawiam!

Szczerze mówiąc nigdy nie grałem w Mass Effect. Nazwę Slarianie wziąłem od Slaan’a z Neverwinter Nights 2, a trzy palce były od tak dla odróżnienia od ludzi. Teraz sprawdzam jak wyglądają Salarianie i faktycznie widzę pewne podobieństwo, chociaż przy pisaniu myślałem bardziej o Murlokach z uniwersum Warcrafta.

Jakiś pomysł miałeś. Doceniam też "swojskość" tekstu, humor i proste, konkretne przesłanie. Ale wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

A mnie się spodobało. Sympatyczny tekst, fajnie zagrałeś odwróceniem motywów. I jak się ładnie czarnoksiężnicy dopasowali do możliwości demona. :-)

Kiedy tu się zjawiłam, z wykonaniem nie było już tak źle, jak głoszą przedpiścy.

Babska logika rządzi!

Dzięki:) Nie jestem pewny co dokładnie znaczy “wykonanie” tzn. czy chodzi tylko o interpunkcję i błędy, czy też o konstrukcję zdań i to, czy tekst łatwo się czyta, ale będę pracował nad wszystkim po trochu.

Najogólniej mówiąc, “wykonanie” to wszystko, co nie jest pomysłem. :-)

Chodziło mi o jakość tekstu – błędy różnego rodzaju, przekładanie myśli na słowa w zrozumiały sposób i takie tam…

Babska logika rządzi!

Fajny pomysł. Wciągająca, wartka akcja. Wszystko przemyślane.

Podobało się.

Bez bicia się przyznaję, że umknęło mi Twoje opowiadanie. Źle się stało, bo mi się spodobało :) Śmiechłem. Takie akurat na niedzielę :)

F.S

Cieszę się, Loocikowski, że tym razem uwierzyłeś w siebie i nie posiłkowałeś się cudzymi pomysłami. Opowiadanie bardzo zgrabne i zabawne. I masz u mnie dodatkowy plus za umieszczenie opowieści w arboretum. ;-)

 

czte­ro­pak żubra scho­wa­ny pod sie­dze­niem Sim­so­na… – …czte­ro­pak żubra scho­wa­ny pod sie­dze­niem sim­so­na

http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

roz­ko­szo­wał się jego gorz­ko – ostrym sma­kiem… – …roz­ko­szo­wał się jego gorz­ko-ostrym sma­kiem

W tego rodzaju połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

je­stem wy­sy­ła­ny co­dzien­nie od jed­ne­go końca ogro­du na drugi. – …je­stem wy­sy­ła­ny co­dzien­nie z jed­ne­go końca ogro­du na drugi.

 

znikały ze stołu w akom­pa­nia­men­cie gło­śne­go mla­ska­nia. – Raczej: …zni­ka­ły ze stołu, z akom­pa­nia­men­tem gło­śne­go mla­ska­nia.

 

za­py­tał Mgl’r gła­dząc wy­pu­kło­ści wy­żło­bio­nych liter. – Skoro litery były wyżłobione, to raczej: …za­py­tał Mgl’r, gła­dząc wklęsłości/ wgłębienia wy­żło­bio­nych liter.

 

z różdż­ki wy­strze­lił nie­bie­sko – czer­wo­ny pło­mień. – …z różdż­ki wy­strze­lił nie­bie­sko-czer­wo­ny pło­mień.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawione, dzięki. Te wypukłości wyżłobionych liter nadają się na jakąś ścianę wstydu :D

Bez przesady. Ważne, że odzyskały wklęsłość. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Do powyższych komentarzy nie mam wiele do dodania, poza: całkiem zabawne, dobrze się czytało. A co mi tam! Kliknę Bibliotekę. :)

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Zabawne. Fajne :) (na lic. Anet)

Nowa Fantastyka