Lwy z Hyrkanii niezwykle są płochliwe. Ostrożne. Ostrożne i płochliwe. Ewolucja wyposażyła je dodatkowo w doskonały kamuflaż i umiejętność bezszelestnego poruszania się. Do tego stopnia bezszelestnego, że gdybyś kiedykolwiek usłyszał hyrkańskiego lwa, to najpewniej za późno było by już na jakąkolwiek ucieczkę. Albo też łasiłby się on właśnie do twoich stóp mrucząc. Różnica w gruncie rzeczy niewielka, gdyż czyniłby to zapewne po to tylko, by uśpić czujność przyszłego posiłku. Prędzej, czy później rzuciłby ci się do gardła. Napewno.
Większość wiadomości o hyrkańskich lwach pochodzi z ręki drugiej i trzeciej* , co oczywiste. Zasłyszane od kogoś, kto słyszał, że inni mówią o tych, co słyszeli, itd. Z całą pewnością nikt z piszących o nich, nigdy lwa z Hyrkanii nie widział.
Góry w Hyrkanii są pustynią. Nie rosną tam drzewa, a jeśli już to nieliczne bardzo i karłowate. Nieduże i nie można za nimi skryć się skutecznie. Za to wszędzie są kamienie. Brązowe. Najczęściej brązowe. W słońcu rozżarzają się jakby i czerwienieją i lwy hyrkańskie taki kolor mają właśnie. Zdarza się, rzadko, ale zdarza się taka króciutka chwila, moment szczególny, gdy słońce zachodzące chowa się pod horyzont jakoś tak, że na mgnienie pojawia się, jakby zielony, niebieski trochę promień i w tym ułamku sekundy lwy z Hyrkanii stają się widoczne wyraźnie. Ci z karawany, którym dane było przeżyć, opowiadali potem, jak nagle wokół nich, w zupełnie pustym, czerwonobrązowym świecie, gdzie nie było niczego przed chwilą jeszcze, na krótki błysk zielononiebieski przerażonym oczom ukazywało się zbliżające się bez pośpiechu stado czterech, może pięciu czerwonobrązowych, głodnych lwów.
Niektórzy uważają, że ta pozorna skaza na niewidzialności lwów z Hyrkanii jest zamierzona. Chodzić może o to, aby mogły zobaczyć się same. Policzyć się i nie umierać w nocy ze strachu i w samotności. Nie wiadomo, czy to prawda, bo nie wiadomo, czy lwy w Hyrkanii czują się samotne.
Wśród niektórych starożytnych zapisków napotkać można wzmianki o tym, że lwy z Hyrkanii łapią i zjadają orły. Wydawać się to może dziwnym, wiadomo bowiem powszechnie, że orły mają doskonały wzrok** . A jednak, nie potrafią wypatrzyć z góry czającego się hyrkańskiego lwa.
W dawnych czasach, kiedy nie było jeszcze nikogo, kto mógłby to zapamiętać, lwy z Hyrkanii zasadzały się na orły w pobliżu nor susłów. W górzystych rejonach, tam, gdzie żyją lwy, żyło też kiedyś wiele, bardzo wiele susłów. Susłów, lub zwierząt do susłów bardzo podobnych. Dlatego będziemy je nazywać dalej po prostu susłami. Nie wiadomo, czym żywiły się susły, bo w górach Hyrkanii nie było pozornie nic do jedzenia. Pozornie oczywiście, bo przecież musiało jednak być. Ale to już inna historia.
Czasem zdarzało się, że z norki wychylił się na świat suseł. Nierozsądnie wyszedł rozglądając się uważnie. Orzeł zauważa nierozsądne, nieostrożne susły natychmiast i zniżać zaczyna swój lot w ich stronę. Suseł oczywiście także go widzi, bo i susły mają dobry wzrok. Nie tak dobry, jak orły wprawdzie, lecz przecież orła o wiele łatwiej dostrzec na niebie niebieskim, niż zagubionego w szarym pyle, szarego, powiedzmy, susła. Suseł, póki co, nie przejmuje się zbytnio, obserwując bacznie skracającą się, ale ciągle jeszcze bezpieczną, odległość. Ma za sobą, w zasięgu kilku skoków zaledwie, wejście do własnej niezawodnej kryjówki przed orłami i o tym wie. Nierozważny suseł może odnaleźć próbuje jakieś niewidoczne źdźbło, może odnalazł je właśnie i je, może robi coś innego, równie zajmującego – lub nie. I obserwuje orła. Spokojnie. Gdy orzeł zbliży się zanadto odrobinę, suseł pobiegnie ku norze. Orzeł zacznie zastanawiać się, czy warto dalej opadać. I w tym momencie coś niewidzialnego zasłoni wejście do nory. To łapa hyrkańskiego lwa. Suseł zdezorientowany przewróci się. Wstanie. Nie będzie miał się gdzie schować. Zacznie rozglądać się przerażony. Przerażony coraz bardziej. Orzeł radośnie nabiera szybkości. I gdy już, już ma złapać swój pierwszy od dwóch dni tak poważny posiłek, coś niewidzialnego strąca go na ziemię i z nadziei na, sam staje się obiadem. Nierozważny suseł tymczasem odchodzi – zdezorientowany.
Tak lwy z Hyrkanii polowały kiedyś. Potem wszystkie orły odleciały gdzieś, nie zrozumiawszy nigdy, za czyją sprawą jest ich wciąż mniej i mniej. Te, które zostały, zostały zjedzone. W następstwie tego sytuacja zmusiła lwy do polowań na susły. Zadanie niewdzięczne, pozbawione emocji, szybującego piękna, szumu skrzydeł tnących powietrze tuż nad ziemią. Susły stanowiły posiłek trywialny, trywialny i niewielki. I szybko zostały zjedzone. Wszystkie.
Cóż wtedy stało się z lwami w Hyrkanii, nie wiadomo. Przetrwały jednak jakoś. I orły przetrwały także. Jednak i jednych, i drugich jest już znacznie mniej. No i nie ma też susłów. Teraz lwy polując, z konieczności posługują się lekko puchatą jeszcze kulą uczynioną z futra ostatnich susłów przed wielu laty. Niewidoczne dla szybujących powoli i w wysokim, bezchmurnym majestacie orłów, popychają przed sobą łapami włochate coś, co z góry przypomina może trochę żartującego susła, może kreta. Turlają to, jak piłkę i czekają, aż któryś z orłów postanowi sprawdzić, co w tym jest tak śmiesznego. Zdarza się to jednak rzadko. Orły nie mają specjalnie rozwiniętego poczucia humoru.
Przez Hyrkanię spływają rzeki z gór. Hyrkańskie lwy potrafią pływać. Czasem przekraczają rzekę z jakiegoś nieznanego nikomu powodu. Może bez powodu zgoła. Widok z brzegu nie jest specjalnie porywający. Woda pieni się i zaskoczona opływa niewyraźnie widoczne coś w wodzie. Z pod wody jednak, z punktu widzenia ryby, czy traszki, widok płynącego hyrkańskiego lwa jest porażający. Tak, jakby fragment krajobrazu poruszał się powoli wbrew nurtowi rzeki, przebierając przy tym rytmicznie łapami.
Lwy z Hyrkanii nie lubią wchodzić do wody. Być może po prostu nie chcą urządzać z siebie widowiska dla ryb i innych niepoważnych stworzeń żyjących tam.
______________________________________
* O lwach z Hyrkanii wspomniał już Pliniusz Starszy w "Historii Naturalnej". Potem powtórzyli to między innymi i złotousty Święty Jan Chryzostom, i Bartolomeusz Anglik w swym traktacie "O właściwościach rzeczy". Nie ma to oczywiście żadnego znaczenia, choć może uwiarygodnia nieco. Ponieważ jednak powoływanie się na nieistniejące zapisy nachalnie przypomina przecież zabiegi pewnego wielkiego, niewidomego Bibliotekarza, dość o bibliografii.
** Już Izydor z Sewilli pisał, że gdy wzrok orła słabnie z wiekiem, wzbija się on wysoko, wysoko, gdzie słońce wypala mu w oczach mgłę i gdy potem trzykrotnie zanurzy się w wodzie, oczy ma zupełnie jak nowe i znów może wpatrywać się w słońce bez bólu