
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rozdział 3
Whinsley w niebezpieczeństwie
Kiedy podróżnicy dotarli do bram Grypehill, potwierdziły się ich przypuszczenia. Na murach i wieżyczkach obronnych stali orkowie, po ulicach miasta spacerowali zwiadowcy, a z ratusza swój posterunek zrobili ich ludzcy najemnicy.
– Niemożliwe… – mruczał co jakiś czas Jack. Mężczyźni patrzyli z przerażeniem na wymarsz nowych zwiadowców z miasta do ratusza, gdzie już czekał inny patrol na zmianę warty. Również na murach nastąpiła podobna sytuacja.
– Czyli mamy samo południe – powiedział kapitan.
– Skąd wiesz? – zdziwił się Jack.
– Byłeś jeszcze dzieckiem, kiedy stąd wyruszaliśmy. A na statku o takich rzeczach się nie mówi. Lecz to proste. Wśród każdej rasy, w każdej kulturze zmiana warty była zawsze w samo południe. Chodźmy. Musimy dojść do zachodniej bramy zanim jakiś zwiadowca nas zobaczy…
– Przykro mi, ale to chyba nie będzie możliwe… – stwierdził Jack patrząc w stronę grupki tak samo ubranych ludzi. Mężczyzna podszedł do nich bliżej i zapytał:
– Co z wami? Dlaczego jesteście tak samo poubierani? I w dodatku w jakieś szmaty? – na twarzach trzech pojawił się dziwny grymas. Dwóch pozostałych cofnęło się po usłyszeniu tych słów.
– Nie jesteś stąd prawda? – zapytał jeden z nich. – W takim razie lepiej szybko uciekajcie z miasta. Jeżeli herszt dowie się, że przybyli nowi, od razu was dorwą.
– Ale dlaczego jesteście ubrani w niewolnicze szmaty?!
– Orkowie dali nam wybór. Albo będziemy pracować dla nich i zostaniemy najemnikami, albo wezmą nas w niewolę. Sam nie wiem co gorsze…
– A czym to ma się niby od siebie różnić? – zapytał Jack z oburzeniem.
– Bycie najemnikiem to łatwe, dostatnie a zarazem plugawe życie. Najemnicy mają wszystko, o co poproszą, a w zamian łapią nowo przybyłych i sprowadzają do przywódcy orków albo do herszta danego miasta. Poza tym walczą dla orków w bitwach.
– Herszta? – zapytał Jack.
– Tak. Każde miasto ma swojego orkowego zarządcę. Nazywają go hersztem. Tylko pustynia należy w całości do najemników, ale tam też nie radzę się wybierać…
– Dlaczego? – dopytywał się podróżnik. Na twarzy odpowiadającego niewolnika pojawił się grymas podenerwowania i zirytowania dziecinną dociekliwością przybysza.
– Po prostu jak tylko wejdziesz na pustynię, albo zostaniesz zastrzelony przez łuczników, albo złapią cię i sprowadzą do któregoś z miast.
– Przepraszam. Szukamy Marii. Kobiety prowadzącej karczmę koło zachodniej bramy – wtrącił się do rozmowy kapitan.
– A, tej. Cóż… Sprzeciwiła się orkom i została wygnana. Biedaczka. Pewnie włóczy się teraz gdzieś sama. O ile orkowie już jej nie zabili… – Whinsley wzdrygnął się.
– Dziękujemy za pomoc. Do Widzenia.
– Lepiej stąd wiać i to jak najdalej – powiedział niewolnik, po czym odszedł wraz z pozostałymi.
– Choć Jack… – mruknął kapitan – Musimy znaleźć Marię.
– Hej. Przecież mieliśmy jutro jechać prosto do Merlonu! Trzymajmy się planu!
– Posłuchaj. Tylko Maria może nam załatwić przejazd prosto do miasta. Poza tym jeśli jej nie znajdziemy, nie będziemy mieli szans na dostanie się tam nawet pieszo!
– Dlaczego?
– Spójrz – Whinsley wskazał wiszący na ścianie jednego ze sklepów plakat:
Jesteś tu nowy? Zgłoś się na najbliższy posterunek najemników. Poszukujemy ludzi. Nie musisz biegle posługiwać się bronią. Wszystkiego cię nauczymy!
– No to faktycznie mamy problem – mruknął Jack.
Pod spodem mniejszym drukiem mężczyźni przeczytali:
Każdy nowy, który nie stawi się na posterunek, zostanie zabity.
John Steeler
Dowódca Najemników.
– Cholera. Wiejmy stąd zanim nas złapią! – krzyknął kapitan i obaj puścili się pędem w kierunku zachodniej bramy.
– Zmiana planów. Od tej pory trzymamy się z dala od głównego szlaku! Ruszamy do Greystone!
– Ale kapitanie! W stolicy na pewno nas złapią!
– Może i masz rację… W takim razie idziemy prosto do Merlonu!
– Ale nie mamy ani jedzenia ani wody, ani nawet miejsca na spanie!
– Wymyślimy coś po drodze. Na razie WIEJ!!! – krzyknął widząc kilku najemników dziwnie się im przyglądającym.
– Patrzcie! Nowi! – usłyszeli za swoimi plecami.
– BRAĆ ICH!!! – po tych słowach trzech najemników ruszyło w pogoń za uciekinierami.
– Jack… – wysapał zmęczony już kapitan. – Nie dam rady dalej uciekać. Biegnij i znajdź Marię. Powiedz, że ja cię przysyłam i że jestem w tarapatach. Ona będzie wiedziała, co robić.
– Ale…
– Biegnij! – przerwał przyjacielowi.
– Nie zostawię cię…
– Biegnij! Nic mi nie będzie! – wysapał zatrzymując się. Jack spojrzał na towarzysza błagalnym wzrokiem. Najemnicy nieubłagalnie zbliżali się do nich.
– Jack! To obietnica! – mruknął Whinsley, po czym odwrócił się w stronę najemników podnosząc ręce do góry. Jack spojrzał jeszcze raz na plecy swojego przyjaciela, po czym puścił się biegiem w stronę bramy. Dalszą drogę pokonał bez przeszkód.
„Widocznie cały pościg jakimś cudem zatrzymał kapitan. Ale jak? Oby nic mu się nie stało.”
Pomyślał, po czym wskoczył w pobliskie zarośla, usiadł na ziemi, żeby złapać oddech. W tym momencie przypomniał sobie, kiedy po raz ostatni Whinsley mu coś obiecywał. Było to, gdy miał piętnaście lat, podczas sztormu. Kapitan powiedział wtedy: „Jack! Przeżyjemy! To obietnica!”. I faktycznie… Mimo, iż statek przełamał się na pół, załodze udało się dopłynąć do wyspy w szalupach ratunkowych i wszyscy przeżyli. Zdał sobie sprawę, że i tym razem nie może się nic złego stać. Na pewno nie kapitanowi. Siedział tak jeszcze przez chwilę, a gdy miał już ruszać w dalszą drogę, coś uderzyło go w głowę. Padł nieprzytomny na ziemię.
***
Obudził się na miękkim łóżku. Obok było okno. Mężczyzna wyjrzał przez nie. To, co zobaczył nieco go zaskoczyło. Wszędzie wokół były drzewa. Zbliżał się wieczór. Słońca nie było już stąd widać . Do pokoju weszła kobieta. Wyglądała dość młodo, a jej długie, blond włosy opadały na ramiona. Miała na sobie długą, białą suknię.
Przez moment Jackowi wydawało się, że umarł. Już miał o to spytać, gdy kobieta odezwała się:
– Nareszcie wstałeś. Przepraszam za ten cios w głowę, ale inaczej pewnie byś ze mną nie poszedł. Widziałam, co się stało.
– Śledziłaś nas? Kim jesteś? Gdzie jesteśmy?! Dlaczego kręciłaś się w okolicach miasta? – dopytywał się Jack.
– Spokojnie. Wszystko ci wyjaśnię – powiedziała kobieta łagodnym głosem.
– Jesteśmy w mojej chacie. W środku lasu graniczącego z Grypehill. Zbudowałam ją tutaj, ponieważ wygnano mnie z miasta za sprzeciw. Ale lepsze to niż śmierć. Gdyby Ur-Korsch był wtedy w mieście, pewnie już bym nie żyła. A jeśli chodzi o ostatnie twoje pytanie, byłam pod miastem bo szukałam dostępu do mojej chaty…
– Czyli to ty jesteś Maria? – przerwał jej podróżnik.
– Oo. Nawet znasz moje imię. Pewnie Tom albo Whinsley cio mnie opowiadali co? Znasz ich, prawda?
– Tak. Znam. To właśnie kapitan Whinsley kazał mi cię odnaleźć zanim go porwali.
– Wiem, wiem. Też to widziałam. Ale nie martw się. Odbijemy go.
– Niby jak? Ja nigdy nawet nie trzymałem broni w ręku – zdziwił się Jack.
– A myślisz dlaczego kapitan miałby cię przysłać akurat do mnie?
– Bo chciał, żebyś załatwiła nam transport do Merlonu – kobieta spojrzała na niego z oburzeniem.
– Cóż. Przynajmniej mówisz prosto z mostu… Posłuchaj… – powiedziała, po czym usiadła na drewnianym krzesełku, stojącym przy ścianie naprzeciw okna.
– Na pewno nie tylko o to mu chodziło. Kapitan, jeszcze zanim ruszyliście do Kalem, pomagał mi w rozbudowie mojej małej szkółki. To między innymi przez nią zostałam wygnana z miasta.
– Co to za szkółka? – zapytał ze zniecierpliwieniem Jack.
– Otóż, szkoliłam tam wojowników.
– Co?! – wykrzyknął z niedowierzaniem mężczyzna.
– Jak to? Przecież jesteś niewiele starsza ode mnie!
– Dziękuję za komplement, ale tu się mylisz – odpowiedziała Maria spokojnym tonem.
– Mimo mojego wyglądu, tak naprawdę mam tyle samo lat, co Whinsley. Ale nie lubię o tym mówić – Jack siedział zaskoczony. Nie mógł uwierzyć, że kobieta, która siedzi teraz w tym samym pomieszczeniu co on, ma 56 lat!
– Nieważne… Co z tą szkółką? – zapytał po chwili rozmyślań.
– Otóż, jak to mówisz, „kapitan” pewnie chciałby, abyś i ty pobierał u mnie lekcje.
– Ale nie mamy na to czasu! – wykrzyknął mężczyzna. – Kapitan porwany, orkowie panują nad państwem, a ja muszę pomścić ojca! Jeszcze w dodatku musimy znaleźć następcę tronu, zanim zrobią to ci barbarzyńcy.
– Wiedziałam, że Whinsley jak zawsze w coś się wpakował. I dlatego potrzebna wam będzie moja pomoc – oburzyła się Maria. – O nic się nie martw. Ceremonia odbędzie się za jakieś 5 dni.
– Jaka ceremonia? – zapytał mężczyzna.
– No, powieszenia Whinsleya – odpowiedziała kobieta beztroskim tonem.
– JAK TO?!! – wrzasnął Jack.
– Nie krzycz tak! To, że jesteśmy w środku lasu nie oznacza, że nie kręcą się tutaj orkowe patrole! Po prostu. Kapitan pewnie nie będzie chciał się przyłączyć do najemników, albo nie będą go chcieli, bo jest za stary. Gdyby złapali ciebie, to co innego. A po co komu taki stary niewolnik? Na pewno będą chcieli się go pozbyć. I zrobią to hucznie, żeby jeszcze bardziej wystraszyć mieszkańców – Powiedziała kobieta. Jack przełknął ślinę. – Ale nie martw się. Mam pomysł, jak go odbić.
– No dobrze. Ale powiedz mi skąd ty tyle wiesz o takich „ceremoniach”? – zapytał mężczyzna patrząc w błękitne oczy gospodyni.
– Gdybyście siedzieli tutaj przez te dwadzieścia parę lat zamiast włóczyć się po jakiś obcych krajach, też byście widzieli nie jedną taką „ceremonię”. Słuchaj teraz i mi więcej nie przeszkadzaj! – warknęła, po czym dodała już łagodniejszym tonem:
– Jest pewien eliksir, po którego zażyciu człowiek uczy się sztuki wojennej znacznie szybciej…
– Zaraz, zaraz… Kapitan nie wspominał, że jesteś wiedźmą…
– Bo nie jestem – oburzyła się Maria. – Po prostu uczyłam się alchemii od jednego ze znakomitych nauczycieli.
– To wszystko wyjaśnia…
– Miałeś mi nie przerywać… A więc ten eliksir… no cóż… Kapitan stał się niezłym wojownikiem w tak krótkim czasie właśnie przez niego… A właściwie przez jego odmianę…
– Co masz na myśli?
– Kiedy byłam młoda należałam do dwóch szkółek. Moimi dziedzinami było szkolenie na wojowniczkę oraz alchemia. Kilka lat po ukończeniu szkół, pojawił się pierwszy uczeń…
– Niech zgadnę… Był nim kapitan?
– Tak. Jednak już po kilku treningach spostrzegłam, że jest beztalenciem. Postanowiłam mu jednak pomóc. Sporo czasu zajęło mi przygotowywanie odpowiedniego wywaru. W końcu jednak się udało. Eliksir, który stworzyłam, miał różne zalety. Czasowe zwiększenie muskulatury, poprawiał kondycję, ale było coś jeszcze. Whinsley po zażyciu tego eliksiru zaczął pojmować najbardziej zaawansowane ataki. Dlatego nazwałam mój wynalazek Eliksirem Jasnego Umysłu.
– Wspaniale. Ale nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego z naszym planem.
– Czy ty naprawdę jesteś taki tępy?! Przygotuję taki napój również dla ciebie! – Maria puknęła się w czoło wypowiadając te słowa. Dała tym samym do zrozumienia, aby Jack wreszcie ruszył głową.
– Hmm… Ale czy ten eliksir naprawdę jest taki doskonały? – zapytał gość.
– No właśnie – Maria przełknęła ślinę. – Nie wiem, czy działa on na wszystkich tak samo, ale jeżeli tak, to pasowałoby mieć go już jutro. Niestety przyrządzenie go zajmuje cały dzień.
– Ale dlaczego na jutro? Przecież sama mówiłaś, że mamy pięć dni! – Maria spojrzała w oczy marynarzowi,po raz kolejny przełknęła ślinę i odpowiedziała wzdychając:
– Po pierwsze. Im więcej mamy czasu na trening, tym lepiej. A po drugie… Kiedy Whinsley zażył tego eliksiru, zrobił się sztywny, jakby umarł. I kiedy ja przygotowywałam już napój odwracający myśląc, że naprawdę tak się stało, obudził się z niebywałym zapałem do treningu! Spał… trzy dni.
– TRZY DNI?!!! – wrzasnął Jack.
– Powiedziałam nie krzycz! Tak. Trzy dni. Dlatego musimy się śpieszyć, bo nie wiem jak to podziała na ciebie.
– No dobrze. Załóżmy, że się uda. Co dalej?!
– Po prostu wejdziemy tam i odbijemy starca – uśmiechnęła się kobieta.
– Co?! To najgłupszy plan jaki w życiu słyszałem!
– Nie martw się. W razie czego, mam tajną broń…
– Jaką? – zapytał z zaciekawieniem Jack.
– Tego dowiesz się tylko wtedy, gdy mój plan zawiedzie. I nie proś mnie o to nigdy więcej. Jasne?
– Tak – odpowiedział mężczyzna wiedząc, że nie może odpowiedzieć nic innego.
– No dobra. Więc ty połóż się spokojnie spać, a ja zacznę przyrządzanie mikstury – powiedziała Maria, po czym wstała i podeszła do drzwi.
– Tylko że… – zaczął Jack
– Co znowu?! – zapytała zdenerwowana już kobieta.
– Ja dopiero co wstałem. – odpowiedział mężczyzna spokojnym tonem.
– A… No tak… Cóż… Przyda mi się asystent… Chodź za mną – odpowiedziała nieco zmieszana, po czym kiwnęła głową i wyszła z pokoju. Jack ruszył za nią. Na korytarzu było ciemno. Nie paliło się światło, ani nie było okien. Początkowo Jack musiał trzymać się ściany, aby w nic nie wpaść, jednak z czasem jego wzrok się przyzwyczaił. Schodzili w dół. Jednak nie było tutaj schodów, lecz gładka powierzchnia. Na dole były zamknięte drzwi. Maria wyciągnęła pęczek kluczy, i jednym z nich otworzyła je. Korytarz zalało oślepiające światło. Jego blask sprawił, że Jack mało co się nie przewrócił, mrużąc oczy. Weszli do pomieszczenia wielkości pokoju, z którego właśnie przyszli. Tutaj również nie było okien, jednak blask świec rzucał światło na wnętrze bardzo dobrze. Po lewej stronie stał stół alchemiczny. Na wprost dębowa szafa, oraz małe półki zawieszone na ścianach. Po drugiej stronie pokoju stał drugi stół alchemiczny, a obok niego kocioł.
– Witaj w moim małym laboratorium – powiedziała radośnie Maria, po czym podeszła do szafy, otworzyła ją, i zaczęła wyciągać z niej różne zioła, fiolki z przeróżnymi płynami, i kilka srebrnych miseczek. Jack podszedł do niej i zabierał wszystko, co wyciągnęła na stół.
– No dobra. To wszystko. Jeszcze tylko receptura – kobieta przeszła do ostatniej półki, i ze sterty ksiąg wyciągnęła kawałek papieru.
– Jest – mruknęła. Podeszła do Jacka i powiedziała:
– Masz. To jest klucz do mojego kufra. Skocz na górę i przynieś dwa krzesełka i kości do gry.
– kości do gry?! – zdziwił się mężczyzna.
– W końcu trzeba będzie się czymś zająć zanim pierwsza strefa eliksiru się zagotuje – powiedziała, po czym wręczyła podróżnikowi mały kluczyk. Jack jeszcze raz ruszył ciemnym korytarzem. Wszedł na górę, klęknął obok kufra, przekręcił kluczyk w zamku i otworzył go. W środku znajdowało się kilka starych ksiąg, parę talerzy i inne dziwne rzeczy. Na samym wierzchu leżał gliniany kubeczek z kośćmi w środku. Jack wyjął go, zamknął kufer, wziął dwa krzesła i udał się z powrotem do laboratorium.
– Mam wszystko, o co prosiłaś – powiedział, jak tylko wszedł.
– To świetnie. Teraz możemy zacząć ważenie – Maria uśmiechnęła się do mężczyzny, po czym odwróciła się w kierunku stołu alchemicznego.
– No dobrze… Jack, będziesz musiał mi pomagać.
– Ale ja się nie znam na alchemii!
– Więc będziesz mi podawał fiolki i zioła.
– Aha. Tyle chyba mogę zrobić.
– Świetnie. Na początek przenieśmy te wszystkie składniki na tamten stół – Wskazała na drugi stół alchemiczny. Jack czym prędzej zgarnął kilka fiolek i przeniósł je we wskazane miejsce, po czym wrócił do stołu.
– A więc zaczynamy – mruknęła Maria niosąc ze sobą fiolkę z jakimś żółtym płynem w środku. Widząc dziwne spojrzenie mężczyzny, powiedziała:
– To wyciąg słonecznikowy. Jego kolor może odstraszyć, ale nie martw się. Twoja mikstura i tak będzie koloru brązowego. – Następnie wlała owy płyn do jednej z fiolek przyczepionych do aparatury.
– Teraz potrzebna mi porcja suszonych grzybów. To chyba rozpoznasz prawda? – Jack kiwnął głową, po czym wziął grzyby ze stolika i zaniósł je alchemiczce. Kobieta pokruszyła je do fiolki umieszczonej tuż obok poprzedniej.
– Opowiedz mi coś więcej o procesie ważenia tej mikstury – poprosił z zaciekawieniem Jack.
– Myślałam, że raczej się tym nie będziesz interesował, ale jeśli chcesz, to proszę… – powiedziała, po czym odchrząknęła:
– Otóż jak już pewnie zauważyłeś, na każdym stole alchemicznym umieszczone jest sześć flakoników. Podaj mi, proszę te dwie buteleczki. Tą z niebieskim i tą z zielonym płynem… – powiedziała, po czym przerwała opowieść czekając na kolejne składniki. Gdy już je dostała, zaczęła mówić dalej:
– Tak więc, każdy proces ważenia tej mikstury będzie wymagał zmieszania ze sobą sześciu składników. Procesów jest pięć. Każda mieszanka musi gotować się minimum godzinę – Po tych słowach wlała niebieski płyn do trzeciej fiolki.
– Następnie trzeba zmieszać wszystkie nowo powstałe substancje i trzymać w ogniu aż eliksir zrobi się brązowy. Im bardziej będzie ciemny tym lepiej będzie działał – zielony płyn znalazł się w czwartej fiolce.
– Teraz proszę te zioła z niebieskim kwiatem. – znów zrobiła pauzę czekając na słuchacza. Gdy Jack powrócił, od razu zadał swoje pytanie:
– A nie można po prostu poczekać, aż zrobi się czarny?
– Oj, kochany. Nie chciałbyś, żeby taki się zrobił. Uwierz mi.
– Ale dlaczego? – zapytał mężczyzna.
– Choćby dlatego, że jeżeli wypiłbyś coś tak mocnego, to pewnie wypaliłoby ci wnętrzności. A jeżeli jakimś cudem by tak się nie stało, czekałaby cię powolna i bolesna śmierć – Jack wzdrygnął się słysząc te słowa i postanowił już o nic nie pytać. W tym samym czasie Maria oberwała rośliny z niebieskim kwiatem tak, że zostały z nich same korzonki, po czym wrzuciła je do piątego flakonika.
– Podaj mi teraz tamte zioła z pięcioma listkami – Jack podniósł leżące na samym brzegu stołu rośliny, po czym jeszcze raz spojrzał na wszystkie składniki. Wrócił do Marii, podał rośliny i zapytał:
– Czegoś tutaj nie rozumiem. Jeżeli mamy pięć procesów, po sześć składników w każdym, to potrzeba 30 składników. Więc my mamy ich za mało.
– Spostrzegawczy jesteś. Jednakże nie wszystkie mieszanki wymagają zmieszania różnych składników. Jak sam zobaczysz, będą się one powtarzać i mieszać z innymi – Odpowiedziała kobieta, obrywając listki roślinom i wrzucając je do ostatniego flakonika.
– No, to pierwszy proces mamy prawie za sobą. Teraz poczekamy godzinkę i wykonamy drugą mieszankę – powiedziała Maria. Usiedli obok i poczęli grać w starą, marynarską grę kościaną. Jak się okazało, Whinsley nauczył Marię wspaniale grać w kości. Jednak niedługo potem woń eliksiru znużyła podróżnika, więc udał się na górę spać. Odchodząc, pozazdrościł wytrzymałości kobiecie, która nadal pozostała nie znużona i w świetnym humorze…
***
Następnego ranka Jacka obudził bardzo przyjemny zapach. Kierując się swoim nosem trafił do pomieszczenia, w którym jeszcze nie był. Wyglądało ono na kuchnię. Naprzeciw wejścia był stół. Obok niego, przy ścianie znajdował się piec, przy którym stała Maria odwrócona plecami do wejścia. W rogu stał kominek, a wszędzie wokół wisiały drewniane półki zawalone różnymi księgami, lub naczyniami.
– Och. Dzień dobry – powiedziała kobieta zauważywszy podróżnika stojącego w drzwiach.
– Witaj. Co tu się dzieje? – zapytał Jack.
– A… Nic takiego. Po prostu przyrządziłam śniadanie. Mam nadzieję że lubisz ryby?
– Tak. Oczywiście. Co to za marynarz, który nie lubi ryb. Dziękuję – Odpowiedział z przekąsem.
– Nie ma za co. Usiądź. Zaraz będzie gotowe – Jack ruszył w stronę stołu. Kiedy usiadł na krześle, spytał:
– A co z eliksirem?
– A co ma być? Już jest gotowy. Po śniadaniu go wypijesz, potem się trochę prześpisz, no i zaczniemy trening.
– W porządku. Chociaż odkąd jestem u ciebie, przeważnie śpię… Jednakże nadal nie rozumiem kilku rzeczy… – powiedział Jack, gdy Maria usiadła naprzeciw niego podając mu talerz z rybą.
– Pytaj więc.
– Nadal nie rozumiem, jak masz zamiar wytrenować mnie w jeden dzień tak, żeby misja się udała.
– O to się nie martw. Kiedy Whinsley wypił eliksir, nauczył się władać mieczem w kilka godzin. A to początek sukcesu. Reszty z czasem nauczysz się sam – Maria uśmiechnęła się, po czym ugryzła kęs ryby. Jack zrobił dziwną minę.
Po śniadaniu, oboje wyszli przed dom.
– Popatrz dobrze na słońce, chmury i wszystko, co wkoło.
– Po co? – zapytał zdziwiony mężczyzna.
– Gdyby coś poszło nie tak…
– Ale wszystko będzie dobrze! – warknął Jack, po czym dodał mniej pewnym tonem:
– Prawda?
– No… Tak. Będzie dobrze. Musi być – odpowiedziała kobieta, która po tym napomnieniu widocznie nabrała pewności. Stali tak oboje jeszcze przez kilka minut ciesząc się porannymi promieniami słońca, masującymi ich twarze. Potem wrócili do domu. Weszli do pokoju, w którym spotkali się po raz pierwszy. Jack usiadł na łóżku, a Maria wyciągnęła z kufra fiolkę Eliksiru Jasnego Umysłu. Podała ją mężczyźnie.
– Zanim to wypiję, chciałbym jeszcze o coś spytać… – Jackowi przypomniało się nagle pytanie, które chciał zadać Tomowi w gospodzie zanim dowiedział się o śmierci ojca.
– Tak? – Spytała kobieta.
– Chodzi mi o wojnę z orkami. Dlaczego elfy i krasnoludy nie walczyły?
– No tak. Gdyby one stanęły po naszej stronie, pewnie byśmy tą wojnę wygrali. Jednakże Elfy to w większości wąchacze kwiatków, poeci, i kochasie drzew. Mało wśród tej rasy wojowników. Natomiast krasnoludy to fantastyczni wojownicy, jednakże oni wolą siedzieć w tych swoich górach i pilnować swoich skarbów. Dlatego obie te rasy zamknęły drogi do ich państw.
– Jednakże rasa elfów szkoli najlepszych łuczników w całym Skaleronie.
– Wiem. Ale jak już mówiłam… Widziałeś kiedyś walczącego marzyciela? – powiedziała Maria, a ponieważ nie usłyszała odpowiedzi, dodała:
– Ja też nie.
Nastąpiła chwila ciszy. Przerwała ją kobieta słowami:
– Czas, żebyś skosztował mojego wynalazku. Do dna – na te słowa Jack wziął głęboki wdech, przechylił flakonik, i wypił całą jego zawartość. Przez moment nic się nie działo, jednak chwilę później poczuł, jak jego ciało zaczyna drętwieć. Obraz rozmazał mu się w oczach. W głowie zaczęło coś niespokojnie i głośno huczeć. W końcu padł na łóżko pogrążony w głębokim śnie…
– Śpij dobrze. Bo przed tobą jeszcze całe mnóstwo przygód. Ta jest dopiero początkiem…
CDN