
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Gorycz. Żal, niespełnienie mimo wcielania w życie wszystkich zachcianek – zdaje się, że tak opisywał Kierkegaard owo stadium refleksyjnego estety dumając nad swym „Albo-albo"? Ano tak. Wiem – i co z tego, skoro nic z tego nie wynika? Nie dam się zamknąć w twym ciasnym schemacie dochodzenia do autentyczności, która wcale nie jest autentycznością, a bezwarunkowym poddaństwem. Panie Søren, Abraham nie jest wcale ikoną wolności, a portretem bezmyślnego posłuszeństwa. Wyciągnąć na ołtarz jedynaka po tylu błaganiach, by w ogóle się narodził, z niemoralnego rozkazu kogoś, kto ma być istotą moralności – pięknie dziękuję za taką logikę. Irracjonalizm, zwłaszcza religijny, to jakże wygodna wymówka – nie trzeba w ogóle myśleć. Jesteś irracjonalistą i koniec-kropka, nie musisz się dalej tłumaczyć.
„Carpe diem", a wszystko będzie cacy – rzekł Horacy – i co z tego, mój poetycki kolego? Ano nic ino gorycz, żal, niespełnienie i refleksyjny esteta.
Zaiste, po tym względem Platon miał rację – poetom nie można ufać. Zamiast cieszyć się światłem prawdy, które im głowy pozłaca, tylko przebierają kukiełkami, by mamić tych biedaków w jaskini, co to głowami pokręcić nie umieją, by zobaczyć.
Ano właśnie – tego mi trzeba. Prawdy. Wszechprawdy. „Szukajcie, a znajdziecie"– napisano w pewnej starej księdze. Naszukałem się, naszukałem, gdy byłem wierzący, to się nawet modliłem – i nic. Bóg-poeta też nie chce się podzielić. Precz z nim.
Religia, poezja, filozofia – tyle rzeczy obiecywało prawdę, a każda na obiecankach się kończyła. Zostaje więc tylko jedno wyjście. Faustowskie.
Ponoć naszemu średniowiecznemu doktorowi się nie udało – ale przecież pisał o tym poeta, w dodatku wiele wieków później opierając się na ludowych klechdach! A takie wtedy mówiono, jakie się plebanom i inkwizytorom podobały. Pewnie ze sto razy zakończenie zmieniali.
Dalejże – kółeczko, jakieś przestarzałe ni to runy, ni hieroglify, wyrecytować mieszankę hebrajskiego z wulgarną łaciną. Zapraszam, Mefisto. Przyjdź, rozgość się, wprawdzie nie jest tu tak ciepło, jak w twojej ojczyźnie, ale chyba nie najgorzej, co?
Oho, działa – jest tu jakiś jegomość w szarym płaszczu.
– Dzień dobry.
– Witam – kłania się do kopyt.
Jak konwencjonalnie – a przecież z diabłem rozmawiam.
– Chce pan prawdy, jak mniemam? – ciągnie dialog.
Dlaczego jego ton jest taki służalczy, przecież ma w ręku kawał świata, czyż nie? Pewnie coś kombinuje.
– Zgadza się. Samej prawdy, całej prawdy i tylko prawdy. Masz ją może?
To ostatnie zdanie rzucam rozkazująco, ten służalczy wizerunek działa, zanim pomyślę – a diabeł na tym właśnie chce mnie złapać, abym pomyślał, że jestem lepszy do niego, i zlekceważył, i urósł w pychę. Nigdy więcej. Pilnować się.
– Ależ oczywiście, wielmożny panie – z wewnętrznej kieszeni wyciąga jakąś buteleczkę. – Proszę. Wypije pan, a już od następnego dnia będzie pan widział samą istotę rzeczy, prawdę absolutną – wręcza mi flakonik do ręki. – To skoro tylko o to chodziło, to już pójdę.
– Mefisto! zaczekaj. A czy różne księgi nie mówią, że ponoć tylko Stwórca udziela prawdy? Nie nabierasz mnie?
– Skąd, wielmożnego pana?
– Nie pochlebiaj mi. Mów.
Szeroki uśmiech, oblizuje wąskie wargi. Spodziewałem się wężowego języka albo chociaż spiczastych zębów, ale nic z tego – uśmiech bardzo ludzki.
– Nie ma Boga. Jestem tylko ja.
I znika.
Trzymam buteleczkę. Co to ma być – prawda we flakoniku, namacalna i zmierzalna? Tak prosta i dosłowna, że śmieszna, jak owo „wypij mnie" w „Alicji w krainie czarów"?
No, ale – nic innego nie pozostaje. Łyknąć i czekać. Smakuje jak wino porzeczkowe, gdyby można je było sprowadzić do konsystencji zagęszczonego mleka parującego zimną mgłą. No proszę, nie tylko prawda w buteleczce, ale jeszcze o nienajgorszym smaku.
Czekajmy.
* * *
Budzę się. Świadomość bycia przebudzonym jest silna, jak dawka kofeiny w pięciu espresso. Przebudzenie – to stan nadtrzeźwości, przenikania wszystkiego.
Pierwsza rzecz, jaką widzę, to pusta buteleczka po prawdzie – z ciemnego, lekko matowanego szkła. I ułamek sekundy później znam całą istotę butelkowatości i szkła – wszystkie techniki wyrabiania naczyń, teraźniejsze przyszłe i przeszłe, wiem, pod jakimi kątami załamują się promienie świetlne napotykając się na to tworzywo, znam doskonale skład chemiczny – wiem absolutnie wszystko, jakbym to tylko przypomniał sobie.
Wkrótce widzę cały pokój – i również dostrzegam każdy szczegół. Widzę najmniejszą drobinę kurzu, najdrobniejszy niuans tkaniny firanek, każdy detal dowolnej rzeczy. Dziwne uczucie – przyjemne, ale nieco oszałamiające. Nie, nie oszałamiające – poprawia Wszechprawda – to przeciwieństwo oszołomienia.
Wykonuję szereg rutynowych czynności, jak mycie się i ubieranie (po chwili wiem, jak wyglądają trajektorie wszystkich kropel z prysznica i jak się robi kafelki do łazienek). No dobrze, znam wszystkie szczegóły, jakie można sobie wymarzyć – ale czy na tym polega prawda?
Diabeł patrzy na mnie i mruga spod grubych powiek.
– Nie, wielmożny panie, to tylko uwertura.
– To kiedy usłyszę arię?
– Gdy tylko wielmożny pan wyjdzie z mieszkania.
Na co mam czekać? Zakładam płaszcz i wychodzę.
Rzeczywiście – widzę ją, czuję, słyszę i przeczuwam, oddycham nią. Jest jak słońce do nieskończonej potęgi – czuję, że za moment oślepnę.
Wytrzymam, pamiętam przecież platońską alegorię jaskini. Ktoś, kto do tej pory widział tylko cienie w ciemności, musi przywyknąć do bolesnego dlań światła, zanim rozezna się, co ono właściwie oświetla. Czekać, patrzeć, przyzwyczajać się.
* * *
Czekam. Zamiast przystosować się, jest jeszcze jaśniej, jeszcze bardziej oślepiająco. Cierpliwości.
* * *
Dość. Trudno, będę się wolniej przyzwyczajał, ale nie zniosę. Wracam do mieszkania, szczegóły nie są takie złe. Zamek zaszczęka pod kluczem i poczuję ulgę.
No nie. Cholera jasna, nie jest lepiej. Te detale tak zaśmiecają łeb, że aż dym uszami wychodzi. Po co mi wiedzieć, jaka jest istota farby i tynku, oraz z czego się składa paprotka? Łazienka, tam wystrój mam minimalistyczny. Szybko.
To nic nie daje, nic nie daje – zaczynam już dostrzegać prawdę tam również, gdzie nie jest oczywista. Wiedziałem, że owszem, czasem w oczy kole, ale do tego stopnia?
Cholera, Kant, kantowski idealizm transcendentalny – człowiek wszystko poznaje przez odpowiednie filtry, które zawężają przedmiot poznania, ale dzięki którym w ogóle poznanie jest możliwe. Właśnie zrzuciłem i zdeptałem bezpieczne okulary przeciwsłoneczne i spojrzałem na słońce będąc na pustyni, w dodatku przez lunetę astronomiczną – moje zmysły, język, kategorie intelektu – wpatruję się w bezkres oczywistości, a za moment albo oślepnę, albo oszaleję.
– Diable! Zabierz to ode mnie! Nie zniosę!
Szatańska morda szczerzy się, z wewnętrznej kieszeni wyciąga cyrograf.
– A za to już należy się dusza.
Opowiadania fajne, sprawnie napisane, ale co zrobisz- jeszcze jeden tekst o tematyce metafizycznej a pogryzę rodzinę. Dlatego oceniać nie będę.
Co jest złego w metafizyce?
zdaje się, że tak to opisywał Kierkegaard owo stadium refleksyjnego estety - ja bym usunęła "to" ; ewentualnie wstawiła przecinek między "Kierkegaar" a "owo"
cieszyćsię - chyba jasne, spacja
Nie wiem czemu pierwszy akapit jakoś mnie do teksu nie przekonał, ale przemogłam się i poszłam dalej. I całe szczęście. Ładna metafizyka. Pasująca narracja.
Dziękuję za uwagi, już poprawiłam.
Nie ma niczego złego w metafizyce, ale jeśli będę odczuwał potrzebę zadumania się nad wieloaspektowym bezsensem nieistnienia prawdy, odpowiedzi nie poszukam w opowiadaniach pseudofantastycznych.
Może rzeczywiście nie jest to opowiadanie stricte fantastyczne, ale wydaje mi się, że nie jest konieczne tak ścisłe trzymanie się konwencji. I są znani autorzy tego gatunku nawiązujący do filozofii.
Ponadto w "Wszechprawdzie" nie ma napisane, że prawda nie istnieje - raczej, że człowiek nie jest zdolny jej poznać.
Dobrze, bez pewnej przekory tym razem. Chodzi mi o to, że:
--- wcale nie trzeba pakować do opowiadania kompletu filozofów, by coś pokazać / przekazać;
--- ładując ostrawą metafizykę do tekstu znacząco ograniczasz krąg potencjalnych odbiorców.
W krańcowym przypadku zaczniesz pisać tylko dla siebie. A niezdolność człowieka do poznania prawdy... Banał wszech czasów --- każdy preferuje swoją, dyktowaną jego tu i teraz, i dlatego.
Komplet filozofów zaiste imponujący. Opowiadanie z gatunku poszukujących. Sensu, narracji, samej swojej istoty. Ale dało się czytać. Zatem: do poczytania. :)
Że też mnie ominęło to cudo. No sam nie wiem, jak to możliwe.
Droga Zielenino, to wszystko o czym piszesz… zostało już dawno udowodnione, obalone i obśmiane sześćdziesiąt sześć tysięcy razy. Wydaje mi się, że Twój dramat polega(ł) na tym, że naiwnie wierzysz, że dla kogoś ten tekst będzie objawieniem. Niestety, raczej nie będzie. Nie dlatego, że jest słaby – raczej dlatego, że ktoś przed Tobą już to napisał. Nie ma sensu wyważać otwartych drzwi. Świata Zofii i tak nie przebijesz. Ja bym bardziej skoncentrował się na prostych fabułach z tęgim morałem.
...always look on the bright side of life ; )