- Opowiadanie: CountPrimagen - Zbrukane dnia blaskiem wygaśnie coś w nas

Zbrukane dnia blaskiem wygaśnie coś w nas

“Plewa”, jak to określili zbiorczo organizatorzy diabelskiego konkursu ;)

Wybaczycie więc raczenie “odrzutami”, niemniej chętnie poznałbym opinię fantastów.

Zapraszam do lektury!

 

PS. Tym razem poetycki jedynie tytuł i pojedyncze zdania, natomiast z “dorżnięciem fabularnym” znów może być pewien problem ;P

 

EDIT: Wersja 1.2. Zmiany są niewielkie, dotyczą przede wszystkim paru nazw, no i zakończenia, które jest teraz bliższe temu z wersji pierwotnej. Poprawiłem też trochę interpunkcję, choć do doskonałości pewnie wciąż daleko XD

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zbrukane dnia blaskiem wygaśnie coś w nas

Aurelia

 

Lekko oszołomiona, jakby nie wierząc, że kawałek szkła rzeczywiście tkwi w moim kolanie, zanurzyłam palec w spływającej po nodze strużce krwi i oblizałam go mechanicznie. Żelazisty posmak na języku zdawał się dużo bardziej realny niż ostrze bólu, które stopniowo przenikało trzewia, dochodząc umysłu.

Nie chcąc niepokoić mojego ojca – Więcesława – zakradłam się do obskurnej łazienki i przymknęłam skrzypiące drzwi. Dźwięk niczym z horroru.

Uchyliłam lustro, by z umieszczonej za nim szafki wyciągnąć spirytus, gazę oraz bandaż. Przypominając sobie wskazówki, których niegdyś udzielił mi brat, usunęłam odłamek i krzywiąc się z bólu oczyściłam ranę.

– Aurelka! Nie zapomnij o obiedzie! – Dobiegł mnie z gabinetu szorstki, męski głos.

– Dobrze, tatku! – odparłam, starając się zabrzmieć pogodnie. Ojciec miał dostatecznie dużo zmartwień bez mojej zranionej nogi. – W takim razie idę na zakupy!

Zakładając znoszone trzewiki wspomniałam jego zmęczoną, pokrytą siateczką zmarszczek twarz i ukryte za grubymi denkami okularów wyblakłe oczy. Oraz pożądanie, z jakim spoglądał na butelkę pomarańczowego soku, której z racji zdiagnozowanej cukrzycy nie mógł opróżnić podczas meczu piłki nożnej czy ulubionego serialu.

Już wypadek, w wyniku którego zmarła mama, odcisnął się piętnem na jego twarzy, zaś późniejszy wyjazd z Pejzażu mojego brata sprawił, że zdawał się starzeć dwukrotnie szybciej. Nasz dom, choć wcześniej zadbany i przytulny, stopniowo popadał w ruinę i nawet porządki, które zajęły nam dziś całe przedpołudnie, niewiele zmieniły.

Nie zwlekając, narzuciłam na ramiona lekką kurtkę i wyszłam na tonące we mgle podwórze. Delikatna kołderka białego oparu otulała domy sąsiadów, równe ulice i zadbane podwórza, nadając Pejzażowi aurę tajemniczości. Gdzieniegdzie, zza mlecznego woalu wyłaniały się powykręcane konary sękatych drzew o liściach drobnych i zielonych, gęste czapy krzewów i wyblakłe nieco, pokryte kroplami rosy, płatki kwiatów. Na ulotnych skrzydłach ciężkiego od wilgoci powietrza ku moim uszom płynął szmer pobliskiego strumienia, ptasie trele oraz echo chichotów bawiących się w oddali dzieci.

Mgła była czymś znamiennym dla naszego miasteczka – naszą opoką, najlepszą przyjaciółką. Chroniła nas przed złem wielkiego świata, separowała od krzywd, brudu i biedy, które nękały mityczną „zagranicę”. Otulała nasze ziemie i nas samych przez okrągły rok, nie rzednąc choćby na chwilę.

Wyuczona przemieszczania się w gęstym oparze, nadstawiłam uszu i pewnym krokiem ruszyłam w kierunku placu zabaw. Minęłam spacerującą z psem sąsiadkę oraz nieco zagubionego listonosza, przekroczyłam strumień korzystając z ustawionej przez zapobiegliwego człeka kładki, wreszcie zagłębiłam się w gęstym listowiu okalających plac zabaw krzewów. Tajne przejście, którym poruszać się mogą jedynie dzieci, doprowadziło mnie do celu.

– Spoczywaj w pokoju, panie ptaku – powiedział z emfazą Eryk, wznosząc ręce ku ukrytemu za mgłą niebu. Stał chwilę w tej pozycji, następnie zanurzył palce w trzymanej przez drugiego chłopca miseczce i skropił wodą drobne truchełko, ułożone w płytkim dołku u stóp olbrzymiego wiązu.

– Nie macie nic lepszego do roboty? To obrzydliwe – mruknęłam, mierząc karcącym wzrokiem wysokiego, nieśmiało uśmiechniętego Eryka i dwójkę jego towarzyszy – Tobiasza oraz Irenkę. Razem z nieobecnym Anemią stanowiliśmy paczkę przyjaciół.

– Biedaczyna leżał na poboczu drogi. Choroba, nie mogliśmy go tak zostawić! – westchnął Eryk i przykrył opierzone ciałko ziemią. – Ale nie bój nic, Aurelka! Do transportu użyliśmy siatki. A tak w ogóle, to gdzie byłaś? Czekamy tu od rana…

– Sorki, sprzątaliśmy z tatą dom. Mieliśmy iść na kamionkę, co? Macie czas po obiedzie?

– To szesnasta, co? Pasi? – zaproponował Tobiasz, przejeżdżając palcami po krótkiej szczecinie i rozległej bliźnie na skórze głowy. Oczy Irenki zalśniły entuzjazmem:

– Doskonale! Może odwiedzimy dom duchów? Dawno tam nie byłam! Albo…

Przeczuwając, że właśnie rozpoczął się jeden ze słynnych napadów słowotoku Irenki – drobnej, prześlicznej blondynki, którą poznałam jeszcze w podstawówce – odwróciłam się nieco i pozwalając zdaniom płynąć gdzieś obok, dotknęłam pokrytego najróżniejszymi słowami i symbolami pnia wiązu.

Spękana kora była miejscem, w którym niezliczone rzesze dzieci pozostawiały wycięte ostrymi narzędziami informacje. Począwszy od tych najbardziej błahych, jak „Roman to ciota”, czy też „F+A=<3”, aż po przekazy znacznie bardziej tajemnicze, często niezrozumiałe.

Moim faworytem pozostawał tekst wyryty nadzwyczaj głęboko i z wielką elegancją, dzięki czemu mimo upływu czasu wciąż pozostawał czytelny: ZBRUKANE DNIA BLASKIEM WYGAŚNIE COŚ W NAS.

Słowa, choć zwróciłam na nie uwagę dobrych kilka lat temu, wciąż powracały do mnie i zmuszały do zupełnie bezproduktywnej refleksji. Pewnego razu powtórzyłam je ojcu, innym razem panu Bogusławowi, który był w Miasteczku bibliotekarzem i zdaniem wielu ludzi najmądrzejszym mieszkańcem, każdy jednak unosił brwi i kręcił bezradnie głową.

– Bzdury – mruknęłam pod nosem, żegnając się z przyjaciółmi. Już i tak byłam spóźniona, a przecież trzeba jeszcze coś ugotować!

 

Tobiasz

 

W każdym innym miejscu na świecie, gdzie pozycja jest wyznaczana pieniądzem, a kłamstwo znaczy nawet więcej niż bogactwo, byłbym zapewne pogardzany i opluwany. Wszyscy spoglądaliby jedynie na moje pokryte bliznami ciało, za nic mając bijące we wnętrzu, uczciwe serce.

Tylko tutaj, w Pejzażu, mogłem liczyć na zrozumienie i współczucie bliźniemu, który jako uczące się jeździć na rowerze dziecko wpadł pod samochód, w darze od losu otrzymując kolekcję blizn i złamaną nogę.

Cierpiałem długo, jednak pewnego dnia trauma minęła, a ja znów mogłem cieszyć się beztroską dzieciństwa. Korzystałem pełnymi garściami ze szczęśliwych chwil, gdy okazało się, że wypadek przyniósł znacznie dalej idące konsekwencje…

Choć trudno w to uwierzyć, ludzie w moim otoczeniu nabrali skłonności do zranień. Incydenty te, liczne i pozornie ze sobą niezwiązane, łączyło jedno – pozostawiały po sobie blizny.

Pierwszy był ojciec, który pomagając naszemu sąsiadowi – panu Wackowi – ciąć stalowe pręty, paskudnie zranił się piłą tarczową i choć obyło się bez amputacji, od tej pory jego rękę zdobiła poszarpana blizna.

Następnie, mój maleńki braciszek Maurycy podczas spaceru wysunął się z wózeczka i upadł na rozbitą butelkę, rozcinając sobie skórę niemal do kości. Mama była zrozpaczona i choć próbowałem ją przekonać, że małych dzieci nie da rady do końca upilnować, wciąż obwiniała się za ten wypadek.

Podobnych incydentów było wiele, zaś ostatni zdarzył się, cóż… dzisiaj. Niedługo po pogrzebie ptaka pożegnałem się ze znajomymi i próbując ignorować ból pochodzący z rozciągających się podczas marszu blizn, wybrałem szlak przez mgłę.

Minąłem skromny kościół i przyległy do niego cmentarzyk z rzędami zadbanych, marmurowych nagrobków, pozdrowiłem mechanika, który był bliskim przyjacielem mojego ojca i korzystając z prowadzącej do ogrodu furtki, wróciłem do domu. Witany dźwiękami muzyki klasycznej i znacznie cichszym, dobiegającym z kuchni śpiewem, pozwoliłem ulecieć ponurym myślom.

– Tobi! Nareszcie! – przywitała mnie mama, starając się przekrzyczeć symfonię Beethovena. – Powiedz coś ojcu, przez niego od rana nie słyszę własnych myśli…

– Najwidoczniej ma wenę. Sama wiesz, że gdy pisze… – Mój głos stopniowo cichł, podczas gdy oczy śledziły poruszający się z wielką wprawą nóż w ręku mamy. Wznosił się i opadał, siekając marchewkę na coraz mniejsze kawałki. Szybciej i szybciej, aż do warzyw dołączyła krew i fragmenty palców. Paniczny okrzyk, który wydarł się nagle z moich płuc sprawił, że muzyka ucichła.

Nieświadom, co wydarzyło się później, ocknąłem się we własnym łóżku z twarzą mokrą od łez. Zawroty głowy, które odczuwałem rano, wróciły ze zdwojoną siłą, nie pozwalając mi zebrać myśli. Widok matczynych palców, tak podobnych do kawałków marchewki, wypalił się w mej świadomości, rozrywając delikatny ścieg mgły.

– Mamie nic się nie stało, Tobi. Słyszysz? Nic jej się nie stało, przestań lamentować – powtarzał mechanicznie ojciec, spoglądając na mnie ze zmarszczonym czołem. Wyglądał na rozeźlonego. – Weź się w garść!

– Tata… Czemu? To mo– moja wina?

– Nie, Tobi. Po prostu… Czasami, gdy jest za dobrze, po prostu musi się zdarzyć coś złego. Tak już w życiu bywa.

Zerknąłem na niego przez kurtynę sklejających rzęsy łez i zauważyłem, że ręka z poszarpaną od piły tarczowej blizną zacisnęła się w pięść. Nagle, po raz pierwszy zwróciłem uwagę, że ojcu brak najmniejszego palca, a serdeczny w ogóle się nie zgina. Że skóra jest pokryta zgrubieniami, nierówna i nadzwyczaj jasna.

Niepomny wykrzykiwanych przez tatę słów, otarłem twarz i pobiegłem do pokoju Maurycego. Roczne zaledwie dziecko siedziało grzecznie w łóżeczku, jedną rączkę zaciskając na białym, drewnianym szczebelku. Gaworzyło, opowiadając sobie tylko znaną historię i potrząsało niewielką grzechotką.

Westchnienie ulgi wezbrało w mej piersi i zanim zdążyłem je wydać, przerodziło się w krzyk. Maurycy odwrócił się, prezentując poszarpane strzępy twarzy, węźlasty zrost w miejscu oka i krzywy uśmiech. Rozległa blizna zajmowała połowę maleńkiej buzi, przekształcając urocze niegdyś dziecko w potwora.

– Nie wierz bezkrytycznie we wszystko, co cię otacza, Tobi. Nawet wzrok można oszukać. – Głos ojca za plecami sprawił, że zadrżałem. – Ponoć ostatnio w naszym miasteczku widziano dziwnego osobnika… Człowieka, który pożera mgłę. Diabła, zsyłającego przerażające, prowadzące do rozpaczy wizje… Bądź rozsądny, synu. Nie daj się omamić.

Pożera… mgłę? pomyślałem panicznie i nim zgroza spowodowana widokiem pokiereszowanej twarzy braciszka zdążyła minąć, znacznie straszniejsza wieść sprawiła, że poczułem pierwsze znamiona szaleństwa.

 

Irenka

 

Tik-tak, tik-tak…

Kolejna chusteczka zakwitła na czerwono, po drodze do muszli klozetowej roniąc grzeszne łzy mojej odrazy.

Tik-tak, tik-tak…

Przycisnęłam do łona drżącą rękę z wątłą nadzieją, że na tym się skończy, że wreszcie będę mogła opuścić łazienkę i dołączyć do przyjaciół. Nic z tego, czas na następną chusteczkę.

Tik-tak, tik-tak…

Nienawidziłam krwi. Jej niemalże czarnego koloru, który ponurymi stygmatami znaczył bieliznę, jej ostrej, wypełniające łazienkę gęstym oparem woni, jej sklejającej palce lepkości. Odrzuciłam przemoczoną chusteczkę i sięgnęłam po następną, świeżą paczkę. Koledzy będą musieli poczekać…

Tik-tak, tik-tak…

A najbardziej nie znosiłam tego upierdliwego zegara z kukułką, który choć wisiał na werandzie, był słyszalny w całym domu. Za każdym razem, gdy siedziałam w łazience z wypełniającymi oczy łzami i bólem między nogami, przypominał mi, jak obfite mam miesiączki. Jak nieznośne. Czasem przeklinałam to i krzyczałam, że wolałabym być bezpłodna, a wtedy sucha dłoń mojej fanatycznie religijnej matki lądowała na poznaczonej łzami twarzy, do bólu między nogami dodając drugi – ten w sercu.

Ku-ku! Ku-ku!

Kukułka, a raczej symbolizujący ją kawałek drewna, wychynęła z zegara by celebrować godzinę szesnastą, a ja z ulgą zauważyłam, że krwotok ustał.

Wzięłam głęboki oddech i wiedząc, że czasu mam niewiele, przystąpiłam do przygotowań – umyłam krocze i załzawioną twarz, włożyłam czyste ubranie, rozczesałam splątane włosy, a na koniec zrobiłam szybki makijaż. Spojrzałam w lustro i z ulgą dostrzegłam tę samą śliczną blondynkę co zawsze. Farba skutecznie ukryła ból.

Wyszłam z łazienki i przekradłam się do pokoju, jednak zanim zdążyłam uchylić okno i po kryjomu opuścić dom, mama zazgrzytała swym zniszczonym modlitwami głosem:

– Tylko nie zapomnij, że wieczorem idziemy na czuwanie, Irka. Musisz odpokutować za swe grzechy!

– Dobrze, mamo! – krzyknęłam, przewracając oczami. Ostatnim razem czuwanie skończyło się ledwie kilka godzin przed świtem, a choć w jego trakcie mamę kilka razy zmógł sen, budziła się akurat, gdy zamierzałam odwiedzić łóżko. Może jestem pesymistką, ale nie miałam nadziei, że tym razem będzie inaczej.

Otoczona przez przyjazną, ciepłą mgłę, w dużo lepszym nastroju ruszyłam w kierunku placu zabaw. Miasteczko po raz kolejny wydało mi się piękne i tajemnicze – nie wierzyłam, by gdziekolwiek na świecie znajdowało się drugie takie miejsce. Życie tu było ekscytujące i pełne barw, stąd potrzeba zmiany otoczenia, choćby na chwilę, jawiła mi się jako coś zupełnie abstrakcyjnego.

Jak na tę porę dnia, ulice świeciły pustkami. Witryny sklepów, bogate od pyszniących się za nimi towarów, nie przyciągnęły uwagi choćby jednego klienta, znudzeni barmani zerkali sennym wzrokiem zza kontuarów, wsłuchując się w leniwie płynącą z głośników muzykę, a na ustawionych wzdłuż parkowych alejek ławkach siadywały co najwyżej ptaki.

Zaniepokojona tym wszystkim dotarłam na plac zabaw i odkryłam, że nikt na mnie nie czeka. Podeszłam do wiązu i ze zgrozą przestąpiłam nad rozkopanym dołkiem. To w tym miejscu Eryk pochował truchło ptaka.

Przyjrzałam się poszarpanej korze drzewa i po raz pierwszy zwróciłam baczniejszą uwagę na inskrypcję, która tak zainteresowała Aurelię: ZBRUKANE DNIA BLASKIEM WYGAŚNIE COŚ W NAS.

– Ale co? – spytałam głupio, gdy głośny szelest za plecami sprawił, że wrzasnęłam.

– Cicho! Nie krzycz tak! – jęknął chudy, blady chłopiec, rozsuwając maskujące tajne przejście liście krzewu. – To tylko ja…

– Anemia! Nie strasz mnie!

Słysząc mój podniesiony głos, chłopiec cofnął się między liście i skulił. Był to drobny blondynek o skórze jasnej jak mleko. Chorowity i wyobcowany, większość czasu spędzał w domu, a do naszej grupy dołączył głównie ze względu na znajomość z Erykiem. Osobiście, skrytość Anemii niezbyt mi odpowiadała, choć muszę przyznać, że po przełamaniu nieśmiałości okazywał się być całkiem sympatycznym chłopakiem.

– Nie wiesz może, gdzie są pozostali? Mieliśmy się tu spotkać o szesnastej… – spytałam, wsparta plecami o pień drzewa. Dystans powinien nieco uspokoić Anemię.

– Boją się człowieka, który pożera mgłę – pisnął w odpowiedzi, jednym susem pokonując dzielącą nas odległość i przyległ do mojego ciała. – To potwór, Irenka. Pojawia się jakby znikąd, kiedy zupełnie się go nie spodziewasz. Wyjada mgłę i odsłania… straszne wizje. Koszmary z innego świata. Obrazy, od których nie da się uciec…

– Jesteś za blisko – mruknęłam, bez większego wysiłku odrywając kościste ręce Anemii. Odsunęłam się kilka kroków i rozejrzałam po opuszczonym placu zabaw. Mgła rzeczywiście sprawiała wrażenie nieco rzadszej, choć fantastyczna opowieść bladego chłopca była ostatnim, w co mogłam uwierzyć.

– Idziemy do Eryka – zakomunikowałam. – Człowiek, który pożera mgłę! Dobre sobie!

 

Eryk

 

Jedz mój mały, jedz, myślałem, karmiąc chomika kawałkiem jabłka. Obserwując ruch jego wąsów i coraz mniejszą cząstkę trzymanego owocu czułem, że bijące szaleńczo serce stopniowo zwalnia. Ciesz się, że nie widziałeś tego, co ja.

Trwożliwie wyjrzałem przez okno i przypatrzyłem się mgle. Do tej pory traktowałem ją jako element krajobrazu – czasem irytujący, gdyż nie dało się wypatrzeć nikogo z daleka, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwy. Teraz jednak, gdy stanął przede mną tajemniczy jegomość w długim po same pięty płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem, mgła zmieniła swą naturę. Jawiła mi się jako zagrożenie, którego, co gorsza, nie mogłem uniknąć.

A zaczęło się tak niepozornie – wróciłem do domu, gdzie czekał na mnie gorący obiad, jak zwykle energiczna matka i rozgadany ponad wszelkie pojęcie brat. Przełykałem smażone ziemniaki, a kawałkami mięsa po kryjomu częstowałem warującego pod stołem owczarka niemieckiego – Jacka.

Porozmawiałem ze zmęczonym pracą ojcem, wreszcie wyszedłem spotkać się z przyjaciółmi i nim się spostrzegłem, stałem przed drzwiami Aurelii. Nic w tym przypadkowego – dziewczyna mieszkała w połowie drogi między moim domem a placem zabaw.

Chcąc zrobić koleżance niespodziankę,

(nastraszyć ją)

zakradłem się do ogrodu i tam go spotkałem. Intruza. Człowieka w czarnym, sięgającym kostek płaszczu i ogromnym kapeluszu, którego rondo kryło w mroku najpewniej plugawe oczy. Istota, jakby wyczuwając moją obecność, zaśmiała się chrapliwe i wciągnęła w płuca biały opar.

Jej usta rozwarły się nienaturalnie szeroko, wbrew wszelkiej logice, odsłaniając poczerniałe pieńki zębów i długi, przypominający spuchniętego węża, jęzor. Klatka piersiowa mężczyzny rozdęła się, gdy wraz z wdychanym powietrzem pożarł snującą się wokół domu Aurelii mgłę, odsłaniając jednocześnie rozgrywającą się w kuchni scenę.

To nie może być prawda, pomyślałem wtedy, kręcąc z niedowierzaniem głową, jednocześnie nie mogąc oderwać wzroku od okna domu dziewczyny.

– Nigdy nie dorównasz swojej matce, ty brudna, zdradziecka kurwo! – Przepełniony nienawiścią, nieco bełkotliwy od wypitego alkoholu głos ojca Aurelii drżał. Wzniesiona pięść opadła, lądując na brzuchu dziewczyny. Talerz z obiadem spadł ze stołu i rozbił się, rozbryzgując po kuchni sos z kawałkami pieczeni. Stojąca obok butelka wódki jakimś cudem przetrwała.

– Odpierdol się! Nie dotykaj mnie bo… bo spotka cię to samo co ją! – warknęła Aurelia, kierując ostrze kuchennego noża na uderzającą powtórnie rękę ojca. Mężczyzna zawył, gdy po palcach pociekła krew. – Wytrzeźwiej, zanim zrobisz coś, czego będziesz żałował!

W tamtej chwili uciekłem. Przerażony jadem, który sączył się z ust pogodnej zwykle Aurelii, ścigany śmiechem pożerającego mgłę mężczyzny, pierzchłem do domu, gdzie zabarykadowałem się w pokoju i próbując wrócić do normalności zacząłem karmić chomika.

To nie może być prawda, powtarzałem jak mantrę, jednak obraz wciąż powracał, przypominając mi o koszmarze. Nie może.

Myślenie życzeniowe nie na wiele się jednak zdało, gdyż nagle Jacek wskoczył na kanapę i z nosem przyklejonym do szyby zaczął ujadać.

– Choroba, nadchodzi! – pisnąłem, wlepiając oczy w nieprzebrane masy mgły. Przez mój umysł zdążyło przemknąć całe życie i wszystkie znane modlitwy, gdy nagle z oparu wyłoniła się masywna sylwetka.

– Irenka! I Anemia! – Odetchnąłem z ulgą, obserwując bladego chłopca i dźwigającą go z zagniewanym wyrazem twarzy blondynkę. – Całe szczęście!

 

Anemia

 

Na widok przyjaciela uśmiechnąłem się pogodnie i pomachałem, na chwilę odrywając rękę od obojczyka Irenki. Wyglądało na to, że dziewczyna jest wściekła, czyż jednak obwinianie mnie miało jakikolwiek sens? Osłabiony chorobą ledwie znalazłem siły, by dotrzeć na plac zabaw.

– Koniec przejażdżki – mruknęła blondynka i nim zdążyłem się zorientować, leżałem na ziemi z obolałą kością ogonową. Wstałem niezdarnie i powstrzymując atak kaszlu, spojrzałem na nią z wyrzutem.

Od najmłodszych lat byłem chorowity i bardzo szybko traciłem siły, więc, chcąc nie chcąc, pozostało mi polegać na innych. Wyręczałem się rodzicami, dziadkami i znajomymi tak często, jak tylko mogłem, magazynując siły na chwile, gdy naprawdę będą mi one potrzebne.

– A co to ma być? – Zdziwiła się Irenka, wskazując posągową sylwetkę, powoli wychodzącą z domu Eryka. Zmrużyła swe przepiękne, jasnoniebieskie oczy i jęknęła, widząc, że istota rozwiera szerokie, groteskowe usta.

Przeczuwając, że zaraz może zdarzyć się coś strasznego, wstałem chwiejnie na nogi i tak jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, zamarłem. Nie mogąc ruszyć się choćby o krok, pozostało mi patrzeć jak człowiek, który pożera mgłę wciąga w płuca powietrze, ukazując nam dom Eryka w pełnej krasie.

Sypiącą się dachówkę, połamane schodki i odpadający ze ścian tynk. Na ganku leżały rozczłonkowane ciała zwierząt, a uwiązany do słupka zadaszenia pies skomlał resztkami sił. Ptaki, zwisające ze sznurka niczym makabryczne pranie, znajdowały się tuż poza jego zasięgiem, kusząc osłabione głodem stworzenie.

– Uciekajcie! – ryknął Eryk, wychodząc na dwór w ślad za pożerającym mgłę monstrum. – To ten diabeł!

Dalszych słów kolegi nie usłyszałem, skupiony na jego zakrwawionych dłoniach i tkwiącej pod paznokciami sierści chomika. Unurzana w posoce koszula lepiła się do ciała, a błyszczące krwiożerczo oczy Eryka odbijały cierpienia bezbronnych stworzeń. Postawiona nieostrożnie stopa zagłębiła się w gnijących zwłokach z cichym mlaśnięciem.

Jakim cudem dostrzegłem te wszystkie szczegóły nie jestem w stanie stwierdzić, jednak przekaz był dostatecznie jasny, by przełamać paraliż i pozwolić mi odwrócić się od tego koszmaru i targanego chrapliwym śmiechem potwora w czarnym płaszczu.

Zbierając siły do biegu, który pozwoliłby mi wyrwać się na wolność, stanąłem twarzą w twarz z Irenką. Inną, nową, oświetloną blaskiem wciąż górującego na niebie słońca. Dziewczyna wiele straciła ze swego uroku – jej skóra była poznaczona siniakami i nieco pożółkła. Ślady wokół nadgarstków przywodziły na myśl silne, męskie palce, a blizny na szyi i nad piersiami wyglądały jak skutek przypalania papierosem.

– Ty! Ty! – pisnęła dziewczyna, wpatrując się we mnie z przerażeniem i obrzydzeniem. – Jesteś oszustem! Udajesz słabowitego, by budzić litość i wyręczać się innymi! Naciągacz! Kłamca!

– Puszczalska suka! – odpowiedziałem, w gniewie zapominając o swoich problemach ze zdrowiem. Niczym w amoku, wykrzykiwałem słowa, które jak żywe stawały mi przed oczami. – Śmierdzisz swoim ojcem, ty kurwo! Przyznaj się, tęsknisz za jego kutasem?!

Irenka natarła na mnie zakrzywionymi w szpony palcami, jednak zasnuwająca oczy mgła zniknęła, więc bez trudu zrobiłem unik i odepchnąłem ją w kierunku nadciągającego Eryka. Jego zmaltretowany, kulejący owczarek podążał w milczeniu za swoim panem, groteskowo poruszając poranioną głową o wyłupanych oczach.

– Wszyscy jesteście popierdoleni! – warknąłem, spluwając w kierunku moich, do niedawna, przyjaciół. Jak mogłem być tak ślepy? Jak mogłem nie zauważyć toczącego ich zepsucia? A może to gęsta biel mgły oszukała me oczy? Nagle wyryte na pniu wiązu słowa o które tak wypytywała Aurelia, nabrały sensu:

ZBRUKANE DNIA BLASKIEM WYGAŚNIE COŚ W NAS

O tak… Blask dnia… Teraz, gdy świeci nad nami słońce, wszystko wygląda zupełnie inaczej…

Niepewny, czy to co widzę jest prawdą, złudzeniem, czy przerażającą pomyłką, uciekłem.

 

Człowiek, który pożera mgłę

 

W Miasteczku zapanował chaos… Ludzie, wyklinając mnie, modląc się i złorzecząc, szukali miejsca, gdzie mogliby poczuć się szczęśliwi, bezpieczni niczym w otulającej ich dotychczas wyimaginowanej mgle… Wszystko nadaremno. Bez sensu.

Wyczerpany i ociężały z powodu wypełniających myśli koszmarów, krążyłem po ulicach, kontynuując swą misję. Ukazując im prawdę starałem się zachować optymizm, jednak rozciągnięte w szerokim uśmiechu usta przerażały mieszkańców tym, czego nie rozumieli – szczerością.

Rondo kapelusza osłaniało me oczy, kryjąc ronione przez nie łzy. Całe to cierpienie, zazdrość i gniew bolały mnie bardziej, niż potrafię wyrazić. W przeciwieństwie do tych ludzi widziałem każdy przejaw zła, każdą klątwę opuszczającą nienawistnie wykrzywione usta i każdy celny cios – czy to werbalny, czy fizyczny. Obserwowałem ich i szlochałem, a choć jęk mój w ich uszach brzmieć mógł również jak śmiech, czułem jedynie żal.

Spoglądałem na małą Aurelię, która już w wieku dwunastu lat z premedytacją zamordowała swą matkę, doprowadzając tym samym do ucieczki z domu jedynego brata. Jej zagubiony, złamany z żalu ojciec wpadł z szpony alkoholizmu i chociaż niegdyś drzemało w nim dobro, porzucił człowieczeństwo, oddając się zemście. Postanowił, że nie opuści swej psychicznie chorej córki, że będzie ją krzywdził, póki starczy mu sił…

Spoglądałem na Tobiasza, chłopca, który uwielbiał kaleczyć innych, a jeszcze bardziej samego siebie. Obserwowałem bestialstwo z jakim ciął bezbronne, drobne ciałko swego siedzącego w wózeczku braciszka. Niemowlę mogło jedynie płakać i bezradnie wyciągać rączki w poszukiwaniu pomocy.

 Spoglądałem również na uzależnioną od seksu, patologicznie namiętną Irenkę, która zagrzebana w pościeli, gdzieś między ojcem a dziadkiem, z jękiem celebrowała kolejny orgazm. Spływająca po jej udach posoka mogła być poszarpanymi resztkami dziewictwa, efektem brutalnych fetyszy partnerów, albo i ostatnim echem nowego życia, które zostało przedwcześnie jej wydarte. Tego jednak nie wiedziałem… I całe szczęście.

Wdychając gęste opary mgły towarzyszyłem także znęcającemu się nad zwierzętami Erykowi. Obserwowałem, jak poluje na ptaki, by później przeprowadzać przerażające wiwisekcje i jak gdyby nigdy nic chować swe ofiary na placu zabaw bądź dookoła domu. Słuchałem jego skomlących podopiecznych, bezsilnie wyciągających pyski i dzioby po pokarm. Otrzymywali jedynie żelazo. I sól w broczące krwią rany…

Przebywałem z zakłamanym, bezwzględnym Anemią, który słowem potrafił poczynić krzywdy równie wielkie, co inni pięścią. Wpatrywałem się w przemęczoną, nieprzytomną z braku snu matkę chłopca, oczekującą pod drzwiami jego pokoju na każde skinienie swego syna. Słuchałem jego udawanego kaszlu i słów toksycznych niczym jad, które zabijały równie skutecznie co trucizna. Tylko że z przemęczenia.

I tak w nieskończoność. Każda ulica, każdy odwiedzany przeze mnie dom, pełen był takich ludzi – złych i nieszczęśliwych. Karmiących się iluzją, która stopniowo ich zabijała. Nazywali mnie diabłem, wyklinali i modlili się bym odszedł, nie rozumieli jednak, że spoglądają w złym kierunku.

Ja zniknę. Jak wcześniej i później, niezmiennie, wrócę na plac zabaw i zagłębię się w trzewiach rosnącego tam molocha. Przymknę oczy i wraz z ostatnim tchem oddam miasteczku całe jego zło. Szelest liści zapowie powrót mgły, a dzieci i dorośli znów się uśmiechną, krzycząc wniebogłosy – “Noc świętojańska! Nareszcie!”

Czas zatańczy wraz z nimi i tak jak oni, zatoczy koło. Pejzaż obudzi się taki sam jak wczoraj. Ślepy i zbrukany.

Koniec

Komentarze

Zabieram się do czytania. Jednak na wstępie mam pytanie dotyczące tytułu. Dlaczego druga jego część ma szyk tak bardzo pokopany? (pierwszej połowy się nie czepiam, bo mnie nie gryzie – taka ze mnie specyficzna maruda)

Bo w tej chwili brzmi mi co najmniej tragicznie (możliwe, że tylko mi – posiadam nieco obłąkany słuch), a brzmienie takiego to jest numero uno ważniejsze niż nawet pierwszy akapit. Żadna ryba nie podpłynie pod haczyk, który krzyczy do niej, żeby spadała :P.

 

“Zbrukane dnia blaskiem coś w nas wygaśnie” – o, tutaj bym się rozpłynął i wciągnął przynętę razem ze spławikiem i połową wędki (można by pewnie jeszcze dużo lepiej, może nawet z jakimś przecinkiem) Ale, jak mówiłem, to tylko ja. Może gdzieś w tekście jest uzasadnienie dla takiego szyku (musiałoby być naprawdę solidne, żeby usprawiedliwić straszenie tytułem :P).

 

Zaraz wracam z komentarzem (mam nadzieję) bardziej merytorycznym.

 

EDIT: Dobra, widzę odniesienie w opowiadaniu. Wciąż nie podoba mi się taki atak tytułem, ale są podwaliny.

“Przypominając sobie wskazówki, które niegdyś udzielił mi brat, usunęłam odłamek i krzywiąc się z bólu oczyściłam ranę.“ – wydaje mi się, że powinno być “których”. Zdążyłem już powiedzieć, że lubię się mylić? Nie? No to mówię :).

 

“Gdzieniegdzie, zza mlecznego woalu wyłaniały się powykręcane konary sękatych drzew o liściach drobnych i zielonych, gęste czapy krzewów i wyblakłe nieco, pokryte kroplami rosy płatki kwiatów. Na ulotnych skrzydłach ciężkiego od wilgoci powietrza, ku moim uszom płynął szmer pobliskiego strumienia” – o mamo, uwielbiam. Wędka mi już chyba z drugiej strony wychodzi. (Wyciąłem ten konkretny fragment akapitu, ponieważ dalej śpiew/śmiech zlewają mi się brzmieniowo, przez co odstają “cudownością” od reszty, a wcześniej ukłuła aura tajemniczości – nie lubię podawanych wprost “wrażeń”, wolę taką aurę czuć bez zwracania uwagi, że powinienem :) )

 

“rzedniejąc” – hmmm, niby internety mówią, że poprawne, ale wersja “rzednąc” bardziej do mnie przemawia. Gusta i guściki.

 

Scena, w której ojciec mówi Erykowi o “człowieku pożerającym mgłę” wydała mi się odrobinę nienaturalna. Czemu miałby to robić, czemu miałby straszyć i tak już przerażonego i rozemocjonowanego dzieciaka?

 

I, to tyle, jeśli chodzi o uwagi? Cholera, czuję się nieprzydatny. A nie, dorzucę jeszcze coś.

Jest kilka charakterów wypowiadających się w pierwszej osobie. Niestety, poza tym, że mówią o tym samym z kilku perspektyw – ich narracja niczym się nie różni, pozostaje na równi poetycka. Nie ma żadnego podziału i gdyby nie “podtytuły” nie byłoby szans odróżnić. Odbiera to trochę głębi tekstowi, zwłaszcza, że postaci zdawały się w dialogach dużo bardziej zróżnicowane niż w narracji.

 

Dobrze zrównoważona, chociaż zbyt jednostajna jak na horror narracja. Nie wyczułem zmiany tonów w momentach potencjalnie “straszących”, klimat jest jednakowo gęsty od początku do końca. Znowu, chodzi o gust, ale w tych przestrzeniach wolę narastające napięcie. Co nie zmienia faktu, że tekst szalenie mi się podobał.

Język cudownie brzmiący, z drobnymi załamaniami. Bardzo przyjemnie się czytało. W tym aspekcie – 100% mój gust. Ubóstwiam. Historia – duży plus na całej rozciągłości z małym minusem na koniec. Mam wrażenie, że wszystko zostało zbyt łopatologicznie podane na tacy.

 

Na koniec, wracając do tytułu. Wciąż jestem przeciwny. Nikt nie powiedział, że wyryte na drzewach “przepowiednie/zaklęcia/czary/wolololo” muszą brzydko brzmieć i być pokopane, jakby autor ryciny losowo układał słowa :P.

 

Klikałbym bibliotekę ;) (jak już za te kilka lat/dekad wyhaczę tutaj piórko, to wrócę!).

Powodzenia przy następnych tekstach.

 

EDIT: Właściwie, jest taka jedna opcja, której pierwszy raz użyję :).

Faktycznie, fabuły w tekście co kot napłakał, ale klimatyczność malowanych przez Ciebie, CountPrimaregenie, obrazów rekompensuje brak akcji z nawiązką. Przeczytałam opowiadanie z przyjemnością, z jaką patrzy się na mglisty jesienny dzień za oknami – choć nie sposób odmówić widokowi magicznego niemal uroku, nie bardzo chce się stać jego częścią. 

Niestety samo zakończenie “Zbrukania” rozczarowało mnie znacznie. Przesłanie tekstu jest wystarczająco czytelne bez łopatologii ostatnich dwóch akapitów, które, moim skromnym zdaniem, zgrzytają w tym poetyckim opowiadaniu jak nie przymierzając noże Tobiasza na kościach palców jego matki.

Niemniej – klik z pewnością się należy. 

Hmm... Dlaczego?

Ciekawy pomysł na człowieka pożerającego mgłę. Fajny, oryginalny, klimatyczny. Ładnie się przy tym zabawiłeś metaforą. Ale zakończenie mi jakoś nie podeszło. Wydaje mi się przerysowane, zbyt nieprawdopodobne. Bez przesady, to były dzieci, istotki raczej uważnie obserwowane przez dorosłych, którym na pewne rzeczy się nie pozwala, fizycznie słabsze. Jeszcze mogę uwierzyć w Anemię, ale nie bardzo w resztę.

Przypominając sobie wskazówki, które niegdyś udzielił mi brat,

Też głosuję za “których”.

Wyuczona poruszania się w gęstym oparze, nadstawiłam uszu i pewnym krokiem ruszyłam w kierunku placu zabaw.

Powtórzenie.

Babska logika rządzi!

Niby nic nadzwyczajnego. Miasteczko zasnute mgłą i pięcioro nastolatków. Zdumiewające, że mając tak niewiele, w dodatku ograniczając czas trwania wszystkiego do chyba dwóch czy trzech godzin, zdołałeś opowiedziałeś historię może nie przerażającą, ale z pewnością budzącą niepokój i wiejącą specyficzną grozą.

Gdyby to ode mnie zależało, pozwoliłabym pożeraczowi wchłaniać mgłę i śmiać się upiornie, ale nie dopuściłabym go do głosu, mnie jego zwierzenia nie były potrzebne.

 

Ponieważ nie wiem, jakie były wymagania konkursu, nie umiem powiedzieć, dlaczego opowiadanie nie zostało docenione, ale przykro mi, że tak się stało.

 

– Au­rel­ka! Nie za­po­mnij o obie­dzie! – do­biegł mnie z ga­bi­ne­tu szorst­ki, męski głos.– Au­rel­ka! Nie za­po­mnij o obie­dzie! – Do­biegł mnie z ga­bi­ne­tu szorst­ki, męski głos.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

każdy jed­nak uno­sił brwi ku górze… – Masło maślane. Czy można unieść coś ku dołowi?

 

Po­dob­nych in­cy­den­tów było wiele, zaś ostat­ni zda­rzył się, cóż…. dzi­siaj. – Zbędna kropka po wielokropku.

 

pró­bu­jąc igno­ro­wać ból, po­cho­dzą­cy z roz­cią­ga­ją­cych się pod­czas chodu blizn… – Chód brzmi tutaj tak, jakby Eryk był chodziarzem. Ponadto słowa pochodzącychodu, wyglądają na powtórzenie.

Może: …pró­bu­jąc igno­ro­wać ból, pochodzący z roz­cią­ga­ją­cych się pod­czas marszu blizn… Lub:  …pró­bu­jąc igno­ro­wać ból, sprawiany przez roz­cią­ga­ją­ce się pod­czas marszu/ chodzenia blizny

 

cmen­ta­rzyk z za­dba­ny­mi rzę­da­mi mar­mu­ro­wych na­grob­ków… – Raczej: …cmen­ta­rzyk z rzędami za­dba­ny­ch, mar­mu­ro­wych na­grob­ków

Zadbane były nagrobki, nie rzędy.

 

spo­glą­da­jąc na mnie spod zmarsz­czo­ne­go czoła. – Czy można patrzeć spod czoła? Patrzy się raczej spod brwi, bywa, że spod zmarszczonych.

Może: …spoglądają na mnie ze zmarszczonym czołem. Lub: …spo­glą­da­jąc na mnie i marszcząc czoło.

 

Nie­po­mny wy­krzy­ki­wa­nych przez męż­czy­znę słów, otar­łem twarz… – Domyślam się, że chciałeś uniknąć powtórzenia, ale w tym zdaniu mężczyzna, określenie użyte przez syna, wydaje mi się nie na miejscu.

Proponuję: Nie­po­mny wy­krzy­ki­wa­nych przez tatę słów, otar­łem twarz

 

Ob­ser­wu­jąc ruch jego wąsów i uby­wa­ją­cy mię­dzy pal­ca­mi owoc… – Odniosłam wrażenie, że to palce powodowały ubywanie owocu.

Może: Ob­ser­wu­jąc ruch jego wąsów i coraz mniejszą cząstkę trzymanego owocu

 

cze­kał na mnie go­rą­cy obiad, jak zwy­kle ener­gicz­na matka i roz­ga­da­ny ponad wszel­kie po­ję­cie brat. Prze­ły­ka­łem go­rą­ce ziem­nia­ki… – Powtórzenie.

 

Czło­wie­ka w czar­nym płasz­czu z ocza­mi skry­ty­mi w rzu­ca­nym przez ogrom­ny ka­pe­lusz mroku, który, jakby wy­czu­wa­jąc moją obec­ność, za­śmiał się chra­pli­we i wcią­gnął w płuca biały opar. – Zrozumiałam, że to mrok się zaśmiał i wchłonął opar. ;-)

Może: Czło­wie­ka w czar­nym płasz­czu, z ocza­mi skry­ty­mi w mroku rzu­ca­nym przez rondo ogrom­nego ka­pe­lusza. Jakby wy­czu­wa­jąc moją obec­ność, za­śmiał się chra­pli­we i wcią­gnął w płuca biały opar.

 

które za­bi­ja­ły rów­nie sku­tecz­nie, co tru­ci­zna. – …które za­bi­ja­ły rów­nie sku­tecz­nie, jak tru­ci­zna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uch, no dobra… Widząc tak wspaniałe, merytoryczne komentarze z przyjemnością odpowiedziałbym na nie w osobnych postach, ale… Beryl będzie się pewnie gniewał :P

W każdym razie nie żal mi już odpadnięcia – taka nagroda jest równie piękna ;D

 

Słowik – jestem zaszczycony. Poświęceniem, wnikliwością, szczerą chęcią pomocy. Twoje uwagi, bardzo cenne, uwzględniłem, gdzie mogłem, poprawiłem… Ten śmiech i śpiew też zmieniłem, choć mogłem przesadzić ;D Jednak na długie fragmenty w tym stylu mnie nie stać :P

W kwestii tytuły – to taka inwersja… Rzeczywiście, może się nie podobać, choć jakoś mi pasowała, wzmagała tajemniczość odbioru. Jakiś czas temu podobna dyskusja rozgorzała pod opowiadaniem  mej drogiej sojuszniczki Morgiany – “We mgle coś czai się”. Wspaniały tekst, polecam Ci zapoznać się, jeśli nie miałeś okazji :)

Wypowiedzi postaci brzmią jednakowo – to prawda. Ale gnębił mnie limit do 25 tys. znaków, w zamyśle wyglądało to nieco inaczej… Było też więcej postaci, również dorosłych ;D

Serdecznie dziękuję Ci za opinię, poświęcony czas i nominację!

 

Drewian – Ostatnio Psycho zwrócił mi uwagę na tą małą zawartość fabuły w opowiadaniowej miksturze, jednak… Zbrukane powstało przed ową, jakże słuszną, uwagą. Poprawię się w tej kwestii ;)

W kwestii zakończenia – sam już nie wiem :/ Ostatnio Jose pogubiła się w moim tekście, teraz Ty (i nie tylko!) mówisz, że łopatologicznie. Może rzeczywiście. Wciąż szukam tego złotego środka ;(

Dziękuję za opinię i klika. Cieszę się, że pewien klimat da się wyczuć :)

 

Finkla – Dziękuję po raz wtóry – u mnie zawsze jesteś mile widziana :) Miło mi, szczególnie, że wiem, iż horror nie jest Twoim ulubionym gatunkiem… Jak właściwie to opowiadanie wypada w kwestii “straszności” Finklowym okiem? ;)

Co do kwestii dzieci – to miasteczko było złe u podstaw, każdy osobnik miał splugawioną duszę… Aurelia krzywdziła ojca, a on odpłacał jej pięknym za nadobne. Z racji swej przewagi mógł zabić dziewczynkę, oczywiście, ale to byłoby zbyt proste, za szybkie…

Irenka spółkowała z ojcem i dziadkiem, zwierzętami, kolegami… Z tą “seksoholiczką” Anemia trafił prosto w cel ;) W tej sytuacji wszyscy byli usatysfakcjonowani…

Eryk – proste. Kochał znęcać się nad zwierzętami. Rodzice to aprobowali, może nawet nauczyli go tego?

Tobiasz zaś… Tu najbardziej można się przyczepić, wydaje mi się jednak, że jego rodzina była  w sporej mierze masochistyczna. Był taki film “Crash” Cronenberga… Bohaterowie w nim doznawali seksualnych uniesień poprzez wypadki samochodowe. W pewien sposób sytuacja tego chłopaka kojarzyła mi się właśnie z tym obrazem…

 

Reg – jak zawsze niezastąpiona. Wstyd mi, że tyle błędów musiałaś mi wytknąć, szczególnie ten dialog i “brwi ku górze”. Szlag! Niby wiem, ale jednak nie wiem! Temmie’emu też należy się bura :P

W każdym razie składam hołd za Twą uwagę, bezinteresowną pomoc i wsparcie. Jeśli piszę lepiej, to przede wszystkim dzięki Tobie, droga Sojuszniczko :3

No i fajnie, że się podobało. Mimo wszystko miałem pewne nadzieje związane z tym konkursem ;/

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jest klimat, jakaś minimalna fabuła, piękne zdania i faktycznie niezbyt dopasowany do poetyki całości koniec. Może właśnie końcówka zaważyła na ocenie jurorów. Zacytuję Drewian: Przesłanie tekstu jest wystarczająco czytelne bez łopatologii ostatnich dwóch akapitów.

Ale klik należy się bez dwóch zdań.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

W kwestii tytuły – to taka inwersja… Rzeczywiście, może się nie podobać, choć jakoś mi pasowała, wzmagała tajemniczość odbioru. Jakiś czas temu podobna dyskusja rozgorzała pod opowiadaniem  mej drogiej sojuszniczki Morgiany – “We mgle coś czai się”. Wspaniały tekst, polecam Ci zapoznać się, jeśli nie miałeś okazji :)

 

Przy czym, w tekście Morgiany, zabieg sprawił, że tytuł również brzmi lepiej, usunięta została pewna infantylność związku “We mgle coś się czai” (w wersji wybranej przez autorkę, mój obłąkany słuch dostrzega przyjemną melodykę – możliwe, że to wina “się” rozbrzmiewającego na końcu, gdzie nie ma następnego słowa, które by ten dźwięk wyciszyło).

Tutaj niestety, mam sytuację odwrotną. Takie ułożenie słów nie oddaje honorów melodyce, czuć przynajmniej dwa szarpnięcia. Tym bardziej mnie ukłuło ze względu na to, że “Zbrukane dnia blaskiem coś w nas wygaśnie” – brzmi w moim odczuciu znakomicie (ba! jest nawet delikatnie zarysowany rym, którego nie czuć jeśli przykleimy do siebie “blaskiem” i “wygaśnie” – chociaż w tym wypadku można by się kłócić, czy to dobrze :P).

Zawsze byłem swoją drogą zdziwiony, dlaczego autorzy kojarzą przestawianie szyku w zdaniu za “wzmaganie tajemniczości”. Ba, jest tutaj ciekawy dysonans. Kiedy ktoś robi to w tekście, w opisach, to jest mu zwracana uwaga, że to wcale tak nie działa. Ale wystarczy walnąć przepowiednię z takim samym zabiegiem i nagle wszystko jest cacy.

Sumując – tak dla poprawy brzmienia – nie dla sztucznego pompowania tajemniczości. Zrobię sobie kiedyś taką tabliczkę i będę latał po manifestacjach. Ostatnio jest ich całkiem sporo.

 

No, wygadałem się.

Pamiętaj, że wrażenie jednostki nie równa się wrażeniom ogółu. Możliwe, że jestem jedynym osobnikiem o takich fetyszach i zdecydowanej większości tytuł może się podobać.

Miło mi, szczególnie, że wiem, iż horror nie jest Twoim ulubionym gatunkiem…

Ostatnio staram się czytać horrory na drodze do Biblioteki. A Twój nawet już poczynił jakiś kroczek na ścieżce do nominacji. :-)

Jak właściwie to opowiadanie wypada w kwestii “straszności” Finklowym okiem? ;)

Przez większość tekstu czuć fajny klimacik, coś się dzieje. Może się nie przestraszyłam, ale było ciekawie. A końcówka, IMO, to wszystko zabiła. Przerysowaniem. Można się bać, że krokodyl pożre człowieka, ale nie da się bać karykatury, bo ta z definicji jest nieprawdziwa.

Nie wierzę, że matce nie przeszkadza, że córka sypia z własnym ojcem i z dziadkiem. Znaczy, trochę przeszkadza, ale dodatkowe modlitwy rozwiązują problem. No nie, i już.

Babska logika rządzi!

Bardzo ładny, poetycki styl wpływa na to, że tekst czyta się z przyjemnością. Co do reszty to dla mnie wszystko jest przerysowane – wszyscy są źli, bohaterowie bezmyślnie czynią krzywdę innym albo sobie, zerowa w nich świadomość swoich czynów – no okej, to dzieci, ale mimo wszystko. Klimat fajnie wyczuwalny, ale nie straszny. Fabuła niestety mikra. Końcówka taka kawa na ławę, ale nie mogę się zgodzić, że niepotrzebna, bo przecież opowiadanie mogą czytać różni ludzie. Ogólnie w opowiadaniu uchwycił mnie głównie styl. 

O właśnie – bohaterowie. Czasami mam wrażenie, że to kilkuletnie dzieci (dezynfekowanie rany spirytusem, “tatku”, tajne przejście tylko dla dzieci – młodzież by przecież go nie używała), a czasami, że dorastająca młodzież (seks, gotowanie obiadu, znajomość słowa “anemia”). Może tu mi się odbiór rozjechał.

Babska logika rządzi!

No właśnie, Finklo, przerysowane i jakby niedopasowane. Szkoda trochę, bo styl ładny, pomysł też bardzo ciekawy, ale IMO nienajlepiej przedstawiony. 

O rany, zjadło mi prawie skończony komentarz… Do diabła. No to jeszcze raz.

 

Na plus:

– Pomysł. Mgła spowijająca miasteczko i ktoś, kto tę mgłę zjada. Gdzie sprzedają takie fajne pomysły, ja się pytam?

– Styl. Tak samo jak przy papierowych sercach, widać tu bogaty zasób słownictwa, z którego swobodnie korzystasz. Dobrze się to czyta, fajnie robisz klimat, nic tylko pozazdrościć. Choćby to zdanie o nieco zagubionym listonoszu – uwielbiam!

 

Na minus:

– Dialogi były okropnie drętwe i wahały się pomiędzy “jak czterdziestolatek wyobraża sobie rozmawiającą młodzież” a “jak pisze nowicjusz”. Chyba nie było wypowiedzianej kwestii, która by mi nie zgrzytała.

– Tytuł. Od wczoraj myślałam o tytule, bo w ogóle go nie rozumiałam, do tego stopnia, że zastanawiałam się, czy tam na pewno fleksja jest w porządku, czy może jakaś niepoprawna specjalnie forma jest dodana… Ostatecznie rozumiem to tak: Zbrukane coś w nas wygaśnie dnia blaskiem – tak? (Nadal źle to brzmi imo, bez większego sensu.) Poza tym tytuł jakoś specjalnie nie łączy się z resztą opowiadania.

No i nie porównywałabym tego do dyskusji o “We mgle coś czai się” – tam mowa szła, o ile dobrze pamiętam, o zasadności “się”. U ciebie tytuł jest… hm. Może to tylko ja.

 

I jeszcze parę cytatów. Nie traktuj tego jak wytykanie błędów, a raczej podzielenie się z Tobą moimi odczuciami, które możesz uznać za zasadne, bądź zignorować.

Lekko oszołomiona, jakby nie wierząc, że kawałek szkła rzeczywiście tkwi w moim kolanie, zanurzyłam palec w spływającej po nodze strużce krwi i oblizałam go mechanicznie.

Ponieważ zacząłeś od tego przymiotnika i bezokolicznika, nie wiedziałam, kto jest narratorem. Z początku myślałam, że jakaś dziewczyna zanurza palec w kolanie narratora (po czym przy zanurzyłam nastąpił błąd systemu i musiałam zdanie przeczytać jeszcze raz).

Żelazisty posmak na języku zdawał się dużo bardziej realny niż ostrze bólu, które stopniowo przenikało trzewia, dochodząc umysłu.

Czy o smaku można powiedzieć, że zawierał związki żelaza? Średnio mi tu ten żelazisty podszedł.  Potem, przy bólu przenikającym trzewia cofałam się w tekście, by się upewnić, że rana jest w kolanie, nie w brzuchu. Poza tym – dochodząc do umysłu (choć to może zamysł artystyczny, ale jako lingwistka jestem szczególnie wyczulona na rekcję czasowników).

Słysząc mój podniesiony głos, chłopiec cofnął się między liście i skulił. Był to drobny blondynek o skórze jasnej jak mleko.

Moim zdaniem nienaturalnie to brzmi, gdy wtrącasz opisy tego typu. Narracja bohaterów to ich myśli, nie? A nikt, kto widuje znajomego dzień w dzień, nie myśli sobie znienacka “Marek był blondynem i miał 20 lat.” No nie.

 

Generalnie mam wrażenie, że szybko zapomnę o tym opowiadaniu – w przeciwieństwie do Papierowych serc. Mam wrażenie, że pomysł miałeś kapitalny, ale przy wykonaniu coś poszło nie tak.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Morgiany – “We mgle coś czai się”. Wspaniały tekst, polecam Ci zapoznać się, jeśli nie miałeś okazji :)

heartblush

 

CountPrimagenie, kupiłeś mnie tym. ;) Już zapomniałam, jak miałam stękać na tekst. Tak jest super, czytajcie, czytajcie. ;D

 

Powiedz coś temu ojcu, przez niego od rana nie słyszę własnych myśli…

-Chyba twemu.

 

A teraz na serio. Zgadzam się, że limit może i zaszkodził Twojemu poetyckiemu stylowi, ale generalnie nie jest źle. Może przydałoby się przy postaciach więcej głębi, ale ogólnie pomysł na mgłę i człowieka, który otacza nią ludzi, odkrywając przy tym prawdę o nich samych jest naprawdę bardzo dobry.

Niestety mimo tak chwalebnej opinii, jaką wydałeś muszę doczepić się do tytułu. Miałam jak kam_mod, muiałam kilkukrotnie przeczytać, by połapać się o co w nim chodzi, ale poza tym nie mam większych ale. :)

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Mam nadzieję, że się nie obrazisz, Primagenie, ale pierwszy epitet, jaki przychodzi mi na myśl, gdy myślę o Twojej prozie, to “kobieca”. Znaczy, jest coś bardzo delikatnego i eterycznego w Twoich opowiadaniach, mam wrażenie, że to wina/zasługa języka, którego używasz. Jest bardzo dopracowany i poetycki ( ale momentami jeszcze zgrzyta), czyta się sam. Takie tkanie obrazów słowami to cenna umiejętność.

To tylko obserwacja w każdym razie, w żadnym wypadku nie chciałam Cię urazić ;)

A samo opowiadanie cholernie przypominało mi “Stranger Things”. Dzieciaki jako protagoniści, klimat, małe miasteczko, mroczne tajemnice, poważna, ciężka tematyka – skojarzenie dość nachalne. Sam pomysł na człowieka pożerającego mgłę bardzo klimatyczny, mi się. 

Tylko końcówka trochę psuje klimat, choć nie mogę nie docenić jej nihilistyczno-mizantropicznego przesłania. 

 

A, no i tytuł przyciąga. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tyle opinii! Jestem przeszczęśliwy :D <3

 

Bemik – no widzisz… Tyle osób zwraca uwagę, iż koniec jest kiepski, że chyba nad nim jeszcze przysiądę… Chociaż później, niech kolejni, ewentualni czytelnicy mają ten sam materiał do oceny ;)

Dziękuję Ci bardzo za wizytę, czas i opinię :)

 

Słowik – dzięki po raz wtóry. Cenne uwagi, szczególnie, że ja naprawdę lubię kombinować z tytułami. Zobaczymy, co myślą inni, a na przyszłość… będę ostrożniejszy ;)

 

Finkla – zapamiętam. Cieszę się, że pewien klimat da się wyczuć, taki był w sumie główny cel… Matka miała córkę za grzeszniczkę i zwykłą k*rwę, uważała, że to ona “kusi” mężczyzn. Jest wyuzdana i zepsuta do szpiku kości. I w sumie była… Z tym, że podobnie jak wszyscy inni…

Niemniej, rozumiem Twe wątpliwości, to wszystko powinien mówić tekst i to przekonująco. Trochę zrąbałem, ale przynajmniej coraz lepiej rozumiem, co mogło zrazić jurorów. Dziękuję, Finklo :3

 

Blackburn – I Tobie serdecznie dziękuję za wizytę i te kilka szczerych słów :) Wezmę je pod uwagę przy następnych tekstach… Cieszy mnie, że styl uznałeś za satysfakcjonujący :D

 

kam_mod – dialogi miały być trochę “odrealnione”, dziwaczne, chociaż nie drętwe XD Do czterdziestki trochę mi jeszcze brakuje, widać się przeliczyłem w zamierzeniach :/

Żelazisty posmak krwi to normalne, występujące w literaturze określenie… Serio ;)

Co do tytułu – znaczy on, że gdy słońce zaświeci (zniknie mgła) coś w tych ludziach umrze, czytaj – przejrzą na oczy.

Co do pozostałych uwag… Masz na pewno sporo racji, gdyż pisałem ten tekst dwa razy. Najpierw w narracji trzecioosobowej, a później, gdy stwierdziłem, że to zły pomysł (+ tekst wychodził za długi, tak na 35 tysi) zacząłem od początku, wykorzystując kilka fragmentów z pierwszej wersji… Mętlik :D

Cóż, dziękuję Ci bardzo za rozbudowane, merytoryczne uwagi, w przeciwieństwie do tego tekstu one w zapomnienie na pewno nie pójdą :)

Trzymaj się i powodzenia w drugim etapie!

PS: Tytuł Twojego opowiadania jest CUDOWNY, od początku zwróciłem na nie uwagę!

 

Morgusia – Wspaniały, bo mimo, że niazbyt lubię psy + minęło już sporo czasu, wciąż go pamiętam i ciepło wspominam :3 Poza tym, ślubowałem zawsze wspierać swe sojuszniczki! ;*

Dziękuję Ci naaaajpiękniej za zajrzenie tu i podzielenie się odczuciami. Są mi wodą i powietrzem! Błąd już poprawiam. Z tytułem widać przegiąłem XD

Ach, i extra podziękowanie za nominację :3

 

Gravel – jeśli miałaby być “kobieca” w tak wspaniałym wydaniu co Twoje teksty, to jest to co najwyżej wspaniały komplement ;) Dziękuję.

Zaś z “męskiego” punktu widzenia też dam się poznać, spokojnie ;)

Bardzo się cieszę, że przypadło do gustu, dziękuję Ci za uwagę, czas i wizytę.

 

Psst! Twoje tytuły też są rewelacyjne, uwielbiam ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Żelazisty posmak krwi to normalne, występujące w literaturze określenie… Serio ;)

Teraz mnie zaintrygowałeś, osobiście spotkałam się jedynie z żelaznym, a głównie – z metalicznym. Możesz podać jakieś przykłady? Ciekawa jestem, co tam stoi w oryginale. (Nie że teraz, bo pewnie nie pamiętasz, ale jak jeszcze raz trafisz na to słowo.)

Trzymaj się i powodzenia w drugim etapie!

PS: Tytuł Twojego opowiadania jest CUDOWNY, od początku zwróciłem na nie uwagę!

Dzięki :) Chwila szczerości: to chyba czterdziesty tytuł, jaki nadałam temu opowiadaniu. I nadal nie jestem z niego zadowolona, lepiej by tam chyba pasował czasownik niedokonany. Ale cieszę się :) Na facebooku też ktoś komentował, szkoda że zauważyłam to dwa miesiące po fakcie :P

www.facebook.com/mika.modrzynska

Cieszę się, że zapadło w pamięci, zwłaszcza jeśli nie lubisz psów. Było mi bardzo miło zobaczyć taki komentarz. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Przyklepuję bibliotekę, bo zaintrygowało, ciekawy pomysł z tym Miasteczkiem we mgle i bez mgły, kilka opisów świetnych (np. dziecka w łóżeczku). Ale ta łopatologia na koniec zupełnie zbędna, wolałabym mieć niepewność, czy ten pożeracz ukazuje prawdę, czy wręcz przeciwnie – ‘pożerając’ mgłę zrzuca na bohaterów jakiś obłęd. No i trochę przegiąłeś – wizja Irenki współżyjącej z ojcem i dziadkiem mnie rozbawiła, przez co siadło trochę napięcie. A i widać, że pisane męską ręką – ten opis w toalecie z okresem i chusteczkami to tylko facet mógł tak to opisać :) Krew miesięczna kolor ma raczej jasnoczerwony – ciemne są skrzepy ze złuszczoną śluzówką (które raczej w chusteczkę nie wsiąkną), nie ma tak, że poleje się na chusteczkę a potem przestaje no i okres nie boli ‘między nogami’ tylko w dole brzucha.

Bellatrix,

To nie była krew miesięczna.

 

Spływająca po jej udach posoka mogła być poszarpanymi resztkami dziewictwa, efektem brutalnych fetyszy partnerów, albo i ostatnim echem nowego życia, które zostało przedwcześnie jej wydarte.

 

A jeszcze mam pytanie.

dialogi miały być trochę “odrealnione”, dziwaczne, chociaż nie drętwe XD

Dlaczego chciałeś, by dialogi były nierealne?

www.facebook.com/mika.modrzynska

Sojuszniku, coś ty tu nawyczyniał.

 

Tobiasz używa nienaturalnej mowy, tak nie mówi dzieciak. 

 

Bellatrix unaoczniła problem, a kam_mod niestety go nie rozwiała, bo autor wyraźnie mówi, że chodzi o okres. Krew podczas okresu nie przestaje tak po prostu lecieć, zwłaszcza, gdy przed chwilą leciała obficie. To jakaś bzdura! Bóle nie mijają jak ucięte nożem. Kto łapie krew w chusteczkę?! Nie ma tam tamponów? A nawet jeśli miałaby ronić, też nie kończy się to w moment i na pewno nikt nie łapie niczego w chusteczkę! (sick do potęgi entej, normalnie jest mi niedobrze) I dziewczynce też zdarzają się hasełka zupełnie niedziecięce, wydumane.

 

– Ladacznica! Seksoholiczka! – odpowiedziałem ← z tego miejsca zaczyna się kompletny odpał, co to ma być? Dzieci mówiące takim językiem? To ma być niby rodzaj opętania? Kompletnie nieautentyczne.

 

Pomysł fajny, ładne zdania, bardzo intrygujące i plastyczne w odbiorze krajobrazy, ale w moich oczach brak tutaj krzty autentyzmu. Poległeś na braku realiów dzieciństwa i braku realiów kwestii kobiecych.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

kam_mod – tak, metaliczny również popularny… Ale żelazny? Niemożliwe :P

Jak znajdę, dam Ci znać ;)

Tytuł wyszedł świetnie, z tym, że… winogrono chyba nie ma cierni :/ Ale to zapewne problematyka opowiadania, poczekam, aż się z nim zapoznam :)

W kwestii dialogów – wypowiadane przez bohaterów słowa były w rzeczywistości nieco inne,  mgła przeinaczała je na “poprawniejsze” wersje. Miało to zabrzmieć w nieco zakłamany sposób, gdyż takie w istocie było…

 

Morgianelleczka – ;*

 

Bellatrix – W sumie, to zdanie z Irenką “gdzieś między ojcem a dziadkiem” mnie też ubawiło XD Pewnie dlatego żal było wyrzucać ;)

Dziękuję za uwagi, Twój czas i bibliotekę. Na końcówkę zwróciło już tak wiele osób, że uwierzyłem – przegiąłem ;D

Zaś odnośnie miesiączki… Odpowiedź poniżej!

 

Tezane (hej, ładnie to brzmi! ;D ) – Cześć, miło, że wpadłaś :) Dzięki za Twą krytykę, brzmi ona… całkiem wiarygodnie. Chyba odebrałaś to w nieco inny sposób niż zamierzałem, ale winić mogę jedynie siebie. A zatem…

– te “dzieciaki” nie są wcale takie młode, to wiek sięgający 14-15 lat. Stąd “seksoholiczka”, “anemia”, na które to słowo zwróciła uwagę Finkla… Zasłyszane hasła. (choć z tą seksoholiczką może rzeczywiście przegiąłem ;D ) A przejście “dla dzieci”? To była po prostu taka wyrwa w gęstych krzaczorach, skrót, z którego korzystali od wielu lat. Nie trzeba było czołgać się, czy coś ;P

– odnośnie miesiączki – mgła zasnuwa oczy Irenki, przysłaniając jej własną ohydę… Pozwala dziewczynie rozgrzeszyć samą siebie, zaakceptować. Dlatego, choć objawy nie pasują, uważa, że to okres. A co to było w rzeczywistości? Poronienie nieodwracalne? Nie – brak fragmentów jaja płodowego. Szyjka macicy byłaby krótka, a czynność skurczowa imiotowałaby poród (trzeba wydalić resztki istnienia ;) )

A zatem co? Zapewne jakiś uraz dróg rodnych na wysokości warg sromowych mniejszych, pochwy, czy szyjki macicy… Cholera wie, co ten dziaduś i tatuś jej tam wkładali ;(

 

Podobnych iluzji jest w tekście więcej – chociażby sok pomarańczowy + cukrzyca z pierwszej sceny. A w rzeczywistości, po połknięciu mgły okazał się, że jest to zestaw wódeczka + alkoholizm…

 

No dobra. Taki był ZAMYSŁ :D Chyba jednak wyszło średnio, w przeciwnym razie nie pojawiłyby się wątpliwości.

 

Ty też coś napisz, Naz! Chcę znakować Twe teksty stemplem jakości i solidności ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

W każdym innym miejscu na świecie, gdzie pozycja jest wyznaczana pieniądzem, a kłamstwo znaczy nawet więcej niż bogactwo, byłbym zapewne pogardzany i opluwany. Wszyscy spoglądaliby jedynie na moje pokryte bliznami ciało, za nic mając bijące we wnętrzu, uczciwe serce.

Tak myśli/mówi piętnastolatek?

 

Kukułka, a raczej symbolizujący ją kawałek drewna, wychynęła z zegara by celebrować godzinę szesnastą, a ja z ulgą zauważyłam, że krwotok ustał.

Wzięłam głęboki oddech i wiedząc, że czasu mam niewiele, przystąpiłam do przygotowań – umyłam krocze i załzawioną twarz

Przystąpiłam do przygotowań? Wychynęła z zegara, by celebrować godzinę? Tak myśli/mówi piętnastolatka?

 

Śmierdzisz swoim ojcem, ty kazirodcza kurwo! Przyznaj się, tęsknisz za jego kutasem?!

Jakim cudem tak mówi piętnastolatek? Nawet jeśli słyszał takie słowa, nawet jeśli jest rozgniewany?

 

 

Nienawidziłam krwi. Jej niemalże czarnego koloru, który ponurymi stygmatami znaczył bieliznę, jej ostrej, wypełniające łazienkę gęstym oparem woni, jej sklejającej palce lepkości.

Opisałeś krew menstruacyjną, która pojawia się tylko w pewnej fazie. Normalnie krew tak nie wygląda i przy urazie mechanicznym niemożliwe jest uzyskać takiej lepkiej, czarnej konsystencji.

 

 

Próbuję napisać, nie martw się.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Cóż mogę odpowiedzieć? Masz rację, Naz. Co do tych cytatów – z pewnością. Niby mógłbym się bronić, ale byłoby to rozpaczliwe i na szybko, zupełnie bez sensu ;)

Immersja została zaburzona i nic już tego nie zmieni…

 

JEDNAK!

:P

Co do krwi, będę szedł w zaparte. Kobiece drogi rodne cechuje bardzo wilgotne środowisko, a w okresie stosunku wydzielanie śluzu jeszcze się wzmaga. Gdy do tego dodasz uszkodzenie śluzówki, przerwanie naczyń żylnych, pojawi się krwotok. Krew będzie ciemna (prawie czarna), a zmieszana ze śluzem również lepka.

Różnica polega na tym, że jest patologiczna (powstała w wyniku brutalnego gwałtu, uszkodzenia ciałem obcym), no i miejsce krwawienia będzie inne…

Podobieństwa do krwi menstruacyjnej tylko umacniają iluzję (ha!).

Oczywiście mogę w którymś miejscu się mylić, nie miałem okazji badać zgwałconej kobiety (i całe szczęście…), więc opieram się jedynie na teorii.

Nie sprawię, że mi uwierzysz Naz, jednak nie wszystkie Panie zwracają uwagę na błąd w rozumowaniu. Więc może cooooś w tym jest, że da się zaakceptować ;)

 

A poza tym, nie chce się z Tobę kłócić, Nazulko… Wolę zgodnym być i w umysłów jedności! :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

 

A ja się martwiłem swoim komentarzem o łopacie (narzędziu) pod innym opowiadaniem, a tu o, taki temat.  blush

Sojuszniku drogi, jestem coraz bardziej wymagającym odbiorcą, bo coraz więcej się uczę – gdybyś widział, czego w książce czepia mi się Mistrz MC… Powoli tracę zdolność normalnego odbioru tekstu, za to gapię się na niego rzemieślniczo jak jakiś zboczeniec. Mam nadzieję, że moje uwagi będą przydatne w przyszłości, a od tekstu się już odczepiam, bo nie jestem nadgorliwa. Pamiętaj, że im ostrzej reaguję na jakieś (w mojej opinii) potknięcia, tym pewniejsze, że tekst wzbudził we mnie emocje i zależy mi na dobru autora :)

A co do tej krwi, nie omieszkam przy okazji, gdy będę rozmawiać z jakimś specjalistą, ustalić tej kwestii. Na pewno zgłoszę się do ciebie z ustaleniami!

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Pamiętaj, że im ostrzej reaguję na jakieś (w mojej opinii) potknięcia, tym pewniejsze, że tekst wzbudził we mnie emocje i zależy mi na dobru autora :)

Też Cię baaaardzo lubię, Rogata Księżniczko Otchłani :) <3

 

Heh, już gdzieś słyszałem jak dokładny w swym profesjonalizmie potrafi być MC ;) I cóż… Z “Pokoju Światów” zrobił naprawdę przezacną książkę, choć trudno stwierdzić, ile w tym jest autora, a ile redaktora…

Trzymam kciuki by i z Twoim dziełem wyszło jak najlepiej. Już nie mogę się doczekać! ;D

 

Zasięgnij, Naz. Ja również pogadam z ginekologami jak będę miał okazję. Warto to sprecyzować, coby wątpliwości przestały się pojawiać!

 

 

Blackburn – ;D

Jestem przekonany, że o łopacie również można prowadzić ożywione, pełne pasji dyskusje!

Na tym portalu z pewnością ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tytuł wyszedł świetnie, z tym, że… winogrono chyba nie ma cierni :/ Ale to zapewne problematyka opowiadania, poczekam, aż się z nim zapoznam :)

Za to kocham ten portal, analizowanie najdrobniejszych szczegółów <3 <3 <3 (I mówię to poważnie.)

 

Tytuł jest nawiązaniem do fragmentu Biblii:

 

Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w odzieniu owczym, wewnątrz zaś są wilkami drapieżnymi! Po ich owocach poznacie ich. Czyż zbierają winogrona z cierni albo z ostu fi gi? – Mat. 7:15-16.

Także nikt w opowiadaniu nie zbiera winogron dosłownie :)

 

A co do krwi, mnie wyjaśnienie przekonało w 100%.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Porażający sado-maso spektakl, kompletnie niezrozumiała ekscytacja brzydotą, upadkiem i cierpieniem – do tego stopnia, że zabrakło pomysłu i miejsca na akcję. Postacie nijakie, bez charakteru – wszystkie jak klony: mówią w ten sam sposób, myślą w ten sam sposób… skoro już zastosowałeś Autorze narrację w pierwszej osobie dla kilku różnych postaci, to czy nie było warto wysilić się trochę na odmienny styl wypowiedzi u każdej z tych osób. 

Bardzo słabe! Całe szczęście to tylko 20 K – choć w sumie szkoda, że aż tyle. Przebrnąłem tą lekturę bez żadnej satysfakcji.

Czyż zbierają winogrona z cierni albo z ostu figi?

No proszę, a ja myślałam, że to nawiązanie do arabskiego przysłowia…

Babska logika rządzi!

Dzięki za opinię, Gostomysł.

 

Ach, cytat z Biblii… Finkla myślała o arabskim przysłowiu, a ja, prostaczek, tylko o ciernistej winorośli i pokłutych paluchach :P

Zapowiada się ciekawie :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Tak z ciekawości: winorośl ma kolce? Nie kojarzę…

Babska logika rządzi!

CountPrimagen, będziesz rozmawiał z ginekologami? :D Kiedy wizyta? ;) Może coś więcej jest w tym, co pisze gravel? :P ]:->

 

Nie wiem, jak wyobrażasz sobie redakcję (w ogóle lub only mc), ale szanowny redaktor tylko kreśli albo komentuje: “napisz to inaczej” (w różnych odsłonach…). Może ze dwa razy (do tej pory) wstawił od siebie zdanie, a i to było okraszone komentarzem: tak lub inaczej. Nie pisze za autora, jedynie bezlitośnie zwraca uwagę na potknięcia – jeśli to tylko przecinek, przekreśli/wstawi, jeśli zdanie/motyw, poleci to naprawić tobie ;) Przy okazji ja sama znajduję błędy, gdzieś dopowiadam, gdzieś usuwam tekst. 

 

Btw., przypomniało mi się: jeśli nie czytałeś, polecam Pannę Nikt, tam narratorką jest właśnie piętnastolatka. Może trochę infantylna na początku, ale potem już doskonale, “dojrzale” bełkocze po nastoletniemu <3 I sam stajesz się na nowo nastolatkiem. To naprawdę dobra, postmodernistyczna książka.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Panna Nikt? Dobra, zapamiętam sobie! W sumie lubię pisać z perspektywy nastolatków, tylko najwidoczniej za dobrze mi to nie wychodzi XD

Zobaczymy jaki masz gust czytelniczy, Heroinciu ;P

 

Pracę redaktora wyobrażałem sobie mniej więcej w taki sposób jak przedstawiłaś. Po prostu ciekawi mnie jak duży jest efekt końcowy – różnica sprzed współpracy z redaktorem i po niej… No ale to chyba w największej mierze zależy od autora ;)

 

Heh, a w kwestii tych ginekologów i podejrzeń Gravel… Któż to wie? :P

Będę się z nimi zapewne widział dopiero w przyszłym roku, ale może wcześniej uda się jakiegoś zaczepić ;)

 

Finklo – w mojej wyobraźni jak najbardziej :P Poza tym, wiesz – ELEMENT FANTASTYCZNY :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Aaaa, jak element, to możesz jej jeszcze zęby dołożyć, co sobie będziesz żałować. ;-)

Babska logika rządzi!

Ano mogę, pytanie, co na to Autorka :P

Szlag, przypomniałaś mi klasowy horror pt. “Zęby”. To było NAPRAWDĘ straszne :O

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

nadając Miasteczku aurę tajemniczości.

To bym wywalił. Jak to się mówi? Show, don’t tell? Zwłaszcza na początku opowiadania wolałbym poczuć tę tajemniczość, czytając sugestywny, soczysty, jeżący włosy na rękach opis (na który, wierzę, akurat Ciebie stać ;), a nie dlatego, że narrator mi mówi, że tak jest. Czepiam się, bo taki opis w dalszej części akapitu faktycznie się pojawia, no ale już zostałem uprzedzony, że będzie tajemniczo – tak jakby podsumowanie poprzedziło część zasadniczą.

 

Spoczywaj w pokoju, panie ptaku – powiedział z emfazą Eryk, wznosząc ręce ku ukrytemu za mgłą niebu. Stał chwilę w tej pozycji, następnie zanurzył palce w trzymanej przez drugiego chłopca miseczce i skropił wodą drobne truchełko, spoczywające w płytkim dołku u stóp olbrzymiego wiązu.

Zgrzyta mi ten układ. Może “ułożone w płytkim dołku”?

 

Ktoś zwracał już na to uwagę, opis miesiączki wyszedł komicznie. Lub tragicznie – Irenka równie dobrze mogła poronić lub mieć niezdiagnozowane mięśniaki macicy. :c

 

Życie tu było ekscytujące i pełne barw, stąd potrzeba zmiany otoczenia, choćby na chwilę, jawiła mi się jako coś zupełnie abstrakcyjnego.

Biorąc pod uwagę porę dnia, ulice były zaskakująco opustoszałe.

Nie wiem, czy można mówić ciągle o powtórzeniu, jeśli pierwsze zdanie jest tak wielokrotnie złożone, ale nawet jeśli nie, to to według mnie pójście na łatwiznę.

 

Przerażony jadem, który sączył się z ust pogodnej zwykle Aurelii

W swoim fragmencie Aurelia była niezbyt pogodna… ;)

 

Odniosłem wrażenie, że Twój kwiecisty styl, w przypadku tego opowiadania, stał się Twoim przekleństwem. Narracja jest pierwszoosobowa, a przemyślenia są zawsze tak samo zawiłe, metafory tak samo wyszukane, styl tak samo… specyficzny. Końcówka z tłumaczeniem jak dla idioty również zepsuła mi odbiór tej historii.

Żeby nie było, że tylko narzekam, to klimat zamglonego miasteczka wyszedł całkiem całkiem, skojarzyło mi się z Silent Hill. Ktoś tam porównał bohaterów do dzieciaków ze Stranger Things – cóż, moim zdaniem Eleven i spółka były sympatyczniejsze. ;)

Papierowe serca podobały mi się jednak bardziej. :c Pozdrawiam!

Dziękuję, MrBrightside. Trafne spostrzeżenia, szczególnie odnośnie kwiecistości przemyśleń… Rzeczywiście, wystarczyło to nieco okiełznać, a efekt mógłby być zdecydowanie lepszy.

Niezgrabności również zręcznie wyłuszczyłeś – zaraz się nimi zajmę.

 

W kwestii krwi powtórzę – to nie była miesiączka, tylko krwawienie o nieustalonej etiologii ;)

Celny strzał z Silent Hillem, mnie również przemykał przez głowę kiedy o tym tekście myślałem!

 

Dzięki raz jeszcze – konkret recenzja, coraz bardziej rozumiem, dlaczego dałem d*py w tym konkursie…

Trzym się!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przybyłam, przeczytałam, posmutniałam. Zabolało. 

Jest klimat, jest warsztat. I dla mnie w tym przypadku wystarczy. Może i nie ma fabuły w takim klasycznym ujęciu, ale ja nie narzekam. Nie brakuje mi jej w tym tekście. 

Przyznaję, że nie mogłam uwierzyć, że to, co widzą dzieci po ustąpieniu mgły to prawda. Kurczowo trzymałam się myśli, że to majaki, nasyłane przez Złego, żeby wystraszyć, wybić ze szczęśliwego żywota. Wyznanie pożeracza mgły rozwiało wszelkie wątpliwości i zabolało. Wiem i zdaję sobie sprawę, że zdarzają się przeróżne, okrutne rzeczy, ale i tak nie traktuję tej opowieści całkiem serio. Raczej jako pewną przerysowaną metaforę. 

Czego mi brakło, to widocznej w narracjach różnicy między poszczególnymi postaciami. Gdyby zmienić narrację na trzecioosobową, to nawet nie zauważyłabym różnicy. I tu troszkę szkoda.  

Mimo to lekturą jestem w pełni usatysfakcjonowana i gdybym nie zajrzała tak późno, dałabym klik. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Oj, niebożątko… Uśmiechnij się :)

Może i metafora, choć pisząc byłem świeżo po lekturze Dziewczyny z Sąsiedztwa. Przerażająca książka i choć pod wieloma względami bardzo dobra, nie polecam nikomu…

Kończąc ją, płakałem z rozpaczy, że na świecie może istnieć takie okrucieństwo, niesprawiedliwość… I to wszystko w pociągu, wśród ludzi XD

Widać udzielił się nastrój!

 

Ciekawe spostrzeżenia, dziękuję Ci za nie, Śniąca. Zabawnie się składa, gdyż zacząłem pisać to w narracji trzecioosobowej, jednak po dwóch w bólach zrodzonych historiach skapnąłem się, że coś tu jest nie tak. I napisałem od nowa w powyższej formie ;)

Na przyszłość będę lepiej rozdzielał charaktery postaci… Tu chciałem zachować jednolitość narracji, ale rzeczywiście, wyszło płasko ;/

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Horror to to nie jest, zupełnie się nie przestraszyłem… 

Opowiadanie przekonujące, nastrojowe (z wyjątkiem ostatniej części), czyta się bardzo dobrze (również ostatnią część, trochę rozchwiewającą spójność estetyczną ze względu na nieco łopatologiczne wyjaśnienie, ale niezbędną dla odbioru tekstu). W ogólnym wrażeniu nie odczułem zniesmaczenia kilkoma fragmentami, które obiektywnie rzecz biorąc niesmaczne są… Na szczęście nie rozbiły zgrabnej kompozycji :)

nie da rady

Fajna konstrukcja, stopniowanie niepokoju, dysonanse, zmiana narratora. Scena z zegarem z kukułką dla mnie świetna. I byłoby bardzo dobrze, gdyby nie ten aneks na końcu. Ten rozdział, jeżeli w ogóle potrzebny, powinien się skończyć po trzech akapitach opisujących samego Pożeracza. Właściwie, poza dokładniejszym wyjaśnieniem grzechu Anemii, nie ma tam dalej nic, czego bym się nie domyślał w oparciu o wcześniejszą część tekstu (nawet zamordowanie matki przez Aurelię jest wystarczająco zasugerowane).

Balans między niedopowiedzeniem a łopatologią jest bardzo trudny. Ale dosłowność zabija sztukę. 

Balans między niedopowiedzeniem a łopatologią jest bardzo trudny. Ale dosłowność zabija sztukę. 

Święta racja, Cobold.

Cieszy mnie jednak, że opinie w tym aspekcie są tak bardzo zbieżne… Wiem już, co zrobiłem źle ;)

Dzięki za poświęcony czas i miłe słowa :)

 

Zapomnialemhasla – dziękuję i Tobie. Horror to chyba jednak jest, ale cóż zrobić, że nie straszny ;(

Albo to Ty taki odważny :P

Nic to, pokombinuję, by na przyszłość było lepiej ;)

Pozdrawiam

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

CountPrimagen – nie traktuj mojej opinii (że nie jest to horror) jako zarzutu – opowiadanie mi się naprawdę podoba i faktycznie, po głębszym zastanowieniu trudno zakwalifikować je do innej kategorii… Po prostu jego głównym atutem nie jest element straszący, ale nastrojowy.

nie da rady

Spoko, zrozumiałem ;)

Tak tylko sobie narzekam, bo cholernie trudno postraszyć tekstem… Jestem koneserem gatunku, a niewiele opowieści potrafiło mnie przestraszyć ;(

Miło mi, że wrażenia z lektury pozytywne :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

To akurat fakt, przestraszenie tekstem to rzadka sprawa… W tej chwili nie potrafię podać konkretnego utworu, po którego przeczytaniu odczuwałbym strach (pomijam legendę o bazyliszku z “Klechd domowych”, której przestraszyłem się w wieku kilku lat czytając w nocy po kryjomu ;)).

W każdym razie wielkie nazwiska literatury grozy, z Kingiem na czele, nigdy nie sygnowały czegokolwiek, czego bym się przeląkł ;)

 

nie da rady

O, widzę, że mam do czynienia z człowiekiem, któremu horror nie jest obcy :)

Taaak, ja przeraziłem się Miasteczkiem Salem, gdy byłem dzieckiem. Ech… Chyba w młodości ta wyobraźnia jakoś sprawniej działała ;/

A teraz? Może Opowieści Starego Antykwariusza M.R. Jamesa były pod względem grozy najlepsze, ale właśnie – ciężko określić owo wrażenie jako strach…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jeśli chodzi o moje obeznanie z horrorem, to trudno orzec – kiedyś czytałem sporo, ale przestałem właśnie ze względu na brak przerażenia ;) Gdybym miał podać przykład tekstu, który (mimo upływu czasu) robi na mnie jakie-takie wrażenie, to chyba “Berenice” Poego. Strach jest tu raczej umowny, ale narracja, budowanie nastroju – jak dla mnie mistrzostwo.

nie da rady

“– Najwidoczniej ma wenę. Sama wiesz, że gdy pisze… – mMój głos stopniowo cichł“

 

“Pożera… mgłę? pomyślałem panicznie” – Czegoś brakuje w tym zapisie myśli; przecinka albo lepiej myślnika po znaku zapytania/

 

“– Spierdalaj[+,] pojebie, bo spotka cię to samo!“

 

Nie czytałam wszystkich komentarzy, zajrzałam tylko w kilka pierwszych i zgadzam się z tymi, którzy napisali, że zakończenie im nie podeszło, bo jest zbyt rozdmuchane i łopatologiczne. Owszem, parę zdań od Pożeracza Mgły ma sens gwoli podsumowania, ale zbyt szczegółowe rozpisanie wszystkiego psuje klimat…

…który to klimat zdecydowanie występuje, gęsty i lepki jak mgła, którą – nomen omen – mam właśnie za oknem (cóż za sceneria do czytania! ; ). Serio, jak się czyta to aż czuć, jak wilgoć wciska się za kołnierz, a perspektywa zacieśnia się do kilku metrów, widać tylko to, co autor chciał czytelnikowi pokazać… Czy coś, żadna ze mnie poetka.

W każdym razie – podoba mi się. Ale nad zakończeniem mógłbyś jeszcze trochę popracować.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Miło mi, Jose :)

U mnie również mgła ścieli się gęsto, więc może to znak, by coś pogmerać przy tej końcówce?

W tym aspekcie większość czytelników jest zgodna, a zatem coś jest na rzeczy…

 

Dzięki bardzo za opinię, błędy zaraz poprawiam! ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Wybacz, Primagenie, ale jakimś cudem – nie potrafię wyjaśnić, co się stało, więc to musiał być cud – szlag trafił mój dłuuugi i wredny komentarz, więc piszę de novo, tym razem skrótowo.

Nie podobało mi się, i to chyba w każdym możliwym aspekcie. Prócz może klimatu. I opisu domu Eryka. Cała reszta zupełnie, ale to zupełnie do mnie nie trafiła.

Fabularnie, czuję się oszukany. Przedstawiasz kilka historyjek, w które narratorzy najwyraźniej sami wierzą, więc i ja nie mam powodów, by tego nie robić. Nie dajesz mi żadnych wyraźnych wskazówek, że może być inaczej. A potem nagle się okazuje, że wszyscy żyją w jakiejś paranoicznej iluzji i są zwykłymi pojebami. Twist w takim wykonaniu mi zupełnie nie pasuje.

Tekst jest mocno i bezcelowo przegadany. Ni jak nie obeszło mnie, jaką drogą ktoś lezie w te, a kto inny we wte, albo jak ktoś opatruje sobie ranę. To po prostu nużyło, a zupełnie niczemu nie służyło (nawet budowaniu klimatu) i nie urzekało, choć – mimo zapewnień – nie ustrzegłeś się przed poetyzowaniem, w dodatku czasami przekombinowanym, jak choćby tutaj:

Na ulotnych skrzydłach ciężkiego od wilgoci powietrza ku moim uszom płynął szmer pobliskiego strumienia, ptasie trele, przecinające zawiesisty ścieg mgły swą melodyjnością oraz echo chichotów bawiących się w oddali dzieci.

Bohaterowie są totalnie sztuczni jako narratorzy, a jako monstra – wręcz groteskowi. Nie zachowują się jak dzieci, nie mówią jak dzieci i nie myślą jak dzieci. Ani jedno z nich. I niechaj to posłuży za przykład:

Tik-tak, tik-tak…

Kolejna chusteczka zakwitła na czerwono, po drodze do muszli klozetowej roniąc grzeszne łzy mojej odrazy.

Tik-tak, tik-tak…

Przycisnęłam do łona drżącą rękę z wątłą nadzieją, że na tym się skończy, że wreszcie będę mogła opuścić łazienkę i dołączyć do przyjaciół. Nic z tego, czas na następną chusteczkę.

Tik-tak, tik-tak…

Nienawidziłam krwi. Jej niemalże czarnego koloru, który ponurymi stygmatami znaczył bieliznę, jej ostrej, wypełniające łazienkę gęstym oparem woni, jej sklejającej palce lepkości. Odrzuciłam przemoczoną chusteczkę i sięgnęłam po następną, świeżą paczkę. Koledzy będą musieli poczekać…

Tik-tak, tik-tak…

Nie ma tu nic dziecinnego. Przy okazji, obecności tego motywu z Tik-takiem tez nie rozumiem. Czemu on miał służyć?

 

Dialogi również położyłeś. Nie mam na przykład pojęcia, o co chodziło w tej pogadance tobiaszkowego ojca i co się tam w ogóle stało tak naprawdę w całej tej scenie? Było to też bardzo słabe wprowadzenie Pożeracza do opowieści. Wyskoczył tak trochę jak… diabeł z pudełka. A potem nagle już wszyscy o nim słyszeli i widzieli i w ogóle o Jezus Maryjo!

Wyklinanki też bardzo słabe, epatujące sztucznością. Szczególnie ta między Irenką a Anemią.

Zbierając siły do biegu, który pozwoliłby mi wyrwać się na wolność, stanąłem twarzą w twarz z Irenką. Inną, nową, oświetloną blaskiem wciąż górującego na niebie słońca. Dziewczyna wiele straciła ze swego uroku – jej skóra była poznaczona siniakami i nieco pożółkła. Ślady wokół nadgarstków przywodziły na myśl silne, męskie palce, a blizny na szyi i nad piersiami wyglądały jak skutek przypalania papierosem.

– Ty! Ty! – pisnęła dziewczyna, wpatrując się we mnie z przerażeniem i obrzydzeniem. – Jesteś oszustem! Udajesz słabowitego, by budzić litość i wyręczać się innymi! Naciągacz! Kłamca!

– Ladacznica! Seksoholiczka! – odpowiedziałem, w gniewie zapominając o swoich problemach ze zdrowiem. Niczym w amoku, wykrzykiwałem słowa, które jak żywe stawały mi przed oczami. – Śmierdzisz swoim ojcem, ty kazirodcza kurwo! Przyznaj się, tęsknisz za jego kutasem?!

Abstrahując już od tego, że ja, widząc tak zmaltretowaną dziewczynę nie pomyślałbym o niej “kazirodcza kurwa” czy “seksoholiczka” tylko “ofiara” (chyba, że to jakiś nagły przebłysk samouświadomienia; taki sam jak ten, który Irce pozwolił zrozumieć, że Anemia to zwykłe kłamliwe kutasicwo? Ale tego też w tekście brakuje), jest to po prostu… przykre.

 

Na koniec pogadanka Pożeracza – też zbyt rozwleczona, a przy tym zdecydowanie zbyt wylewna – kawa na ławę, bo czytelnik, idiota, jeszcze przypadkiem nie ogarnie wszystkiego – i zamknięta frazesem.

 

Przy okazji, dwa razy obok siebie masz niemal identyczny opis Pożeracza – długi do kostek płaszcz, kapelusz i te sprawy (też sztampa, swoją drogą).

 

Ech, chwilami nie cierpię swoich obowiązków… bardziej niż zazwyczaj.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję za merytoryczne uwagi, Cieniu.

Poruszyłeś, naprawdę nieźle i z przykładami, wiele słabszych aspektów tekstu i, jak myślę, jurorzy “diabła” mogli część z nich rozpatrywać w podobnych kategoriach. Z pewnością wykorzystam rady w przyszłości.

Tłumaczyć się nie będę, bo chyba nie bardzo Cię to interesuje, skupię się jednak na dwóch kwestiach:

Na koniec pogadanka Pożeracza – też zbyt rozwleczona, a przy tym zdecydowanie zbyt wylewna – kawa na ławę, bo czytelnik, idiota, jeszcze przypadkiem nie ogarnie wszystkiego – i zamknięta frazesem.

Rozwleczone, wylewne… ok. Ale z tym “idiotą” daruj sobie – nigdy w ten sposób o czytelniku nie myślę. Po prostu, czasami, moje “poczucie patosu” przezwycięża rozsądek ;)

Krytykować tekst możesz bez litości, ale nie ludzi, którzy mają o nim lepszą opinię, ok?

Ech, chwilami nie cierpię swoich obowiązków… bardziej niż zazwyczaj.

Hmm? To tak na wszelki wypadek, jeśli autor-idiota nie zrozumiał powyższych uwag? Czy już biadolenie?

Rozumiem, że z różnych powodów jesteś zobowiązany czytać moją pisaninę, dlatego pragnę Cię uspokoić – na przyszłość możesz ograniczyć się do opinii (bądź samej oceny punktowej) wyciągniętej z fragmentu tekstu – mimo wszystko torturowanie ludzi niezbyt mnie pociąga ;)

 

Trzym się.

 

 

 

 

Śniąca – heh, bardzo Ci dziękuję za nominację, wcześniej nie zauważyłem… To miłe, szczególnie, że pisałem tego potworka w trudnym, niesprzyjającym wenie twórczej okresie…

:-)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Źle mnie zrozumiałeś.

 

czytelnik-idiota nie było moją oceną kogokolwiek, broń Boże Burz. Skąd ten pomysł w ogóle? Nazywasz ten epilog poczuciem patosu i tak zapewne jest, ale ja odebrałem go inaczej. Niemniej żadnych wycieczek osobistych do nikogo nie robiłem. Po prostu, w moim odczuciu, potraktowałeś czytelników, jakbyśmy byli zbyt nieogarnięci, by zrozumieć pewne oczywiste kwestie, więc walnąłeś łopatą między oczami. Niepotrzebnie.

 

Odnośnie moich obowiązków natomiast, to faktycznie, dosyć enigmatycznie się wyraziłem, przepraszam. Nie chodziło mi o Twoje opowiadanie/nia, tylko o mój komentarz właśnie. Bo to żadna radość tak się “pastwić” nad tekstem. I mam nadzieję, że więcej nie będę musiał. Ale że Ty chcesz – i pewnie musisz – pisać, a ja chcę – nikt mnie w Loży nie więzi – i muszę, skoro już tu jestem, oceniać po swojemu nominowane opowiadania (a w mojej naturze nie leży odpuszczanie po fragmentach), to życzę serdecznie nam obu, byś nadal się rozwijał i wreszcie trafił w mój gust. A wtedy obaj będziemy żyli długo i szczęśliwie.

W każdym razie potraktuj mnie jak wyzwanie, a nie wroga i nie przestawaj próbować.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Spoko, nie mam Cię za wroga ;)

I cenię sobie Twoje opinie.

 

A przyszłość, owszem, rysuje się w jaśniejszych barwach – jak wspominałem pod Papierowymi sercami nowe teksty będą nieco “konkretniejsze” i w innym stylu. Zresztą, już niedługo będziesz zmuszony się przekonać – w końcu juror ;P ;P

No, chyba, że przemyślisz kwestię tego “fragmentu” – ja się nie obrażę.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Spokojnie, dam sobie radę. Ale dzięki za tę furtkę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

O rany, zaczęłam pisać spory komentarz i mi go zżarło.

Więc w skrócie:

Przy “Tobiaszu” zaczęłam się mocno zastanawiać, czy przypadkiem jednak nie będę na “tak”. Niestety, dość szybko mi przeszło. Dziękuję Cieniowi za zauważenie, że Irenka jest przede wszystkim ofiarą. Wygłoszona na jej temat przez pożeracza mgły opinia (pod koniec) wprowadziła mnie w konsternację.

Sama postać pożeracza mgły jest interesującym konceptem. Nie przeszkadza mi nawet zakończenie w tym sensie, że w pewien sposób tłumaczy motywy tej postaci. Natomiast przeszkadza mi przerysowanie, jak ujęła to Finkla. Przerysowanie i jednostronność sprawiły, że wiarygodność, moim zdaniem, trafił szlag. Szkoda.

Ocho – Irenka nie była ofiarą :P Być może Cień tak to widział, zapewne sam w tym aspekcie zawiodłem, nie dając istotniejszych poszlak, jednak “oddawanie się” dawało jej wielką przyjemność ;)

Wątki nekro– czy zoofilii musiałem ominąć ze względu na limit znaków (25 tysi), jednak… być może to dobrze XD

“Jednostronność” – chyba dobrze to ujęłaś… Rzeczywiście, trudno uwierzyć w coś, co jest całkowicie dobre lub całkowicie złe… Nawet fantastyka to raczej różne odcienie szarości…

 

Czy na “nie”, czy na “tak” – dla mnie najcenniejsze, że przeczytałaś i podzieliłaś się opinią. I za to dziękuję!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Być może “oddawanie się” dawało jej przyjemność. Jednak dziewczynka, która od dzieciństwa tkwiła w kazirodczym związku z ojcem i dziadkiem… No nie, nie przekonasz mnie, że nie była ofiarą. Trochę mi to przypomina tłumaczenie arcybiskupa Michalika na temat pedofilii.

Nie, nie przekonam. Na to już za późno ;)

Chciałem tylko wyjaśnić zamierzenia… Generalnie, była to spaczona społeczność o nieistniejącym systemie wartości, która, przerażona swym zepsuciem, skryła prawdę za woalem mgły. Irenka równie dobrze jako pierwsza mogła kusić dziadka i ojca. Nie tylko z zamiłowania do seksu, równie dobrze, by sprawić przykrość matce.

No, ale jak słusznie zauważyłaś, przegiąłem w stronę “zła”.

 

Na przyszłość zwrócę uwagę na tego typu elementy, Ocho. Dziękuję.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Rozumiem, jakie miałeś zamierzenia. 

Więc jeszcze ja chciałam wyjaśnić, trochę szerzej, moją reakcję.

Rozumiem, że Irenka mogła kusić ojca i dziadka. Ale wciąż złem są tu ojciec i dziadek, którzy, dorośli, skusić się dali. Nie dziewczynka, wychowana w warunkach, jakie przedstawiłeś. Dzieciakom w ogóle różne rzeczy przychodzą do głowy, a dzieciakom z takich rodzin to już w ogóle. Mam koleżankę, której matka jest bardzo podobna do matki Irenki (pokutowanie za grzechy, oczyszczanie się ze zbrukania czymkolwiek, np. popkulturą, nawet bardzo niewinną etc.) i wiem, jaką sieczkę jest to w stanie zrobić z mózgu. Nic dziwnego, że do łba przychodziły jej głupie rzeczy, być może nawet na złość matce. To nie zmienia faktu, że dziecko jest ofiarą.

Ale chyba się powtarzam, więc lepiej idę spać. ;)

Freud miałby niezłe używanie przy Waszej dyskusji. Jak nie lubię tych bzdur o fazie edypalnej, tak tutaj same się nasuwają.

Babska logika rządzi!

Finklo, za cholerę nie rozumiem, co Freud ma do tego. Nawet sobie na szybko przypomniałam, o co chodzi z fazą edypalną, i dalej nie widzę związku.

Ach, no tak… Rozumiem. Dziecko nie rozgranicza dobra i zła, więc jakiekolwiek byłyby jego intencje, za winnego należałoby uznać rodzica. A wtedy Irenka, nawet się tak nie czując, stawałaby się ofiarą.

W sumie… Nie mogę nic zarzucić temu punktowi widzenia.

 

Miło, że chciało Ci się tak dokładnie to przeanalizować. Jesteś zawsze mile widziana pod moimi tekstami, Ocha.

Słodkich snów :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Według Zygmusia (w dużym uproszczeniu) każde dziecko przechodzi etap, w którym chce pozbyć się rodzica tej samej płci co ono i zająć jego miejsce w łóżku. Irenka z Waszej rozmowy pasuje o wiele lepiej, niż inne, naciągane przykłady.

Ocho, tak się złożyło, że akurat czytam analizę baśni pod kątem psychoanalizy. I nuży mnie, że autor w każdej bajce widzi nawiązanie do fazy edypalnej (już nie mówię, że w “Śnieżce”, ale nawet w “Złotowłosej”), a w każdym drzewie – fallus.

Babska logika rządzi!

Wow, Finklo! Nie znałem tego! :D

A dobre jest, gdybym wiedział, być może lepiej przedstawiłbym sytuację…

 

Swoją drogą, mnie też wydaje się, że w bajkach sporo jest tych fallusów odniesień seksualnych…

Na przykład w Muminkach XD

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

IMO – dużo nie tracisz.

OK, są w bajkach odniesienia do seksu. Na przykład w “Czerwonym Kapturku”. Ale w “Królewnie Śnieżce”? Że królowa rani się w palec i gubi kilka kropel krwi, to się ma kojarzyć dzieciom z menstruacją i defloracją? No, bez przesady… Obawiam się, że trzeba mieć nieźle zwichniętą psyche, żeby do tego dojść.

O Muminkach na razie nic nie było. Zdaje się, że Autor nie doczekał. Ale samo to, że świntuchy chodzą bez ubrań o czymś świadczy. A ktoś tam chyba ma fujarkę. Fujarkę! No, czy można to nazwać dosłowniej? Straszliwa Buka to wyraz dążeń edypalnych… Chyba powinnam napisać drugą część książki. ;-)

Babska logika rządzi!

Ja pamiętam, że niegdyś, za czasów podstawówki, miałem podręcznik do języka polskiego, gdzie pewien uśmiechnięty człowieczek rył w kamiennym bloku “tajemnicze inskrypcje”. Nie wiem, czy był to język wymyślony, czy któryś z istniejących (może grecki?) ale słyszałem, że projektant zawarł w tym przekazie jakieś nieprzyzwoite treści i później stracił przez to pracę ;D

Cholera wie ile w tym prawdy, pewnie niewiele, ale historia w pamięci pozostała ;)

 

Jakby się doszukać, wszędzie można znaleźć odniesienia… Choć trzeba uważać by, jak zauważyłaś, nie popaść w paranoję ;)

 

Jakbyś chciała fragmencik muminkowego świntuszenia, zajrzyj TU!

Naturalnie, nie jest to nic ambitnego (cóż za niespodzianka!) ;D

 

A na Twoją część książki będę cierpliwie czekał. Skoro już napomknięcie zapewniło Ci czytelnika, chyba warto rozwinąć pomysł :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A, no tak, Finklo. Do głowy by mi to tutaj nie przyszło. :)

Dość ponury tekst.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

O, miło, że wpadłeś, Nevazie :)

Dzięki za lekturę.

 

A zdradziłbyś mi swoją opinię na temat zakończenia i bohaterów? Pokrywają się z tym, co pisali przedmówcy?

Twoje zdanie wielce mnie interesuje! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Generalnie nie chwyciło mnie, ale trudno mi stwierdzić, po czyjej stronie leży wina. Pewnie po mojej. Końcówka w zasadzie była pewnym zaskoczeniem, bo cały czas czułem, że bohaterowie doświadczają jakichś omamów – chyba instynktownie odrzucałem opcję, że dzieci same z siebie mogą być takie, jak je przedstawiłeś.

Pozwolę sobie zacytować Cienia: 

Na koniec pogadanka Pożeracza – też zbyt rozwleczona, a przy tym zdecydowanie zbyt wylewna – kawa na ławę, bo czytelnik, idiota, jeszcze przypadkiem nie ogarnie wszystkiego

Gdyby nie ta pogadanka, myślę, że nie ogarnąłbym ;D. Przynajmniej nie od razu. 

 

Założenia tekstu nie są złe, ale chyba zgodzę się z ww. Cieniem, że postaci w pewnym momencie stały się groteskowe. I tak jak Finkli, najłatwiej mi uwierzyć w Anemię i uważam go za najciekawszego antybohatera.

Nie chcę jednak podejmować się oceny całości, bo czuję, że w grę wchodziłyby tu czynniki wyjątkowo subiektywne : >.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

O, czyli jest trochę rozbieżności ;)

Każdy ocenia subiektywnie, jednak gdy tekst będzie odpowiednio plastyczny i wiarygodny, powinien do siebie przekonywać…

Heh, no to już wiem, co zgrzytało – dzięki za te kilka szczerych słów, Nevazie. :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ok, czytam i czytam i uwagi mam. Komentarzy poprzednioczytaczy nie wciągam, żebyś miał “na świeżo” i nie sugerowane.

 

  1. Przestaję czytać w połowie “Aurelii”. Poważnie, jesli nie mam obowiązku, to nie czytam dalej, bo nie mam po co. Dużo opisów, wprowadzenie/prezentacja bohaterki, jej taty, miasteczka, kolegów… Po bardzo długaśnym rozpędzie hasło, że dzieciaki idą gdzieś po południu. Brak zahaczenia fabularnego, pazura, który mnie przytrzyma przy lekturze w pierwszym akapicie-dwóch. Imo, to do przerobienia.
  2. Za dużo słów w opisach (Aurelia, Irenka), przez co imo dynamizm siada – moze warto zrobić skróty, zachowując tylko najistotniejsze elementy do budowy klimatu i treści tekstu?
  3. Łopata w końcówce, która psuje, psuje bardzo. Gdyby to ode mnie zależało, usunałbym ja lub dodał coś, co zachowuje dwuznaczność: brak jasności czy miasteczko bez mgły jest prawdziwe, czy jednak to z mgłą. Dziewczynka między dziakiem a ojcem ubawna, psuje klimat ;-) Za dużo skrajnych patologii w jednym miejscu, odrealnia i moim zdaniem osłabia wydźwięk tekstu, idzie w stronę slashera zamiast prawdziwie niepokojącego horroru.
  4. Baaardzo fajny pomysł na pożeracza mgły i zmianę paradygmatu mgła-bez mgły, imo niewykorzystany do końca. Nie zostawiasz tutaj ciekawego problemu na koniec (np. lepiej z mgłą czy bez niej? A jesli mgła to życie w samookłamywaniu się – to czy spokój ducha lub szczęście tego warte? A może ktoś wybiera tak, a ktoś inny inaczej?)
  5. Napisane tak, że czyta się dość gładko – czyli plus ;-)

 

Ogólnie: ze względu na nieatrakcyjność w konstrukcji uważam, że nie wykorzystałeś potncjału pożeracza mgły – a szkoda, bo i miasteczko i mgła i potwór i sam koncept ukazywania/nie chcenia zobaczenia, mimo, że przecież nienowy – to ciekawy. Rozbudziłeś apetyt, ale go nie zaspokoiłeś ;-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Heh ;D

Psycho, jak Ty walniesz opinię, to czapki z głów :D

 

Zawarłeś masę ciekawych obserwacji, które rzeczywiście mogłyby sprawić, że ten tekścik byłby lepszy… Zbrukane pisałem zanim opublikowałem tu Papierowe serca, więc na uwzględnienie uwag przyjdzie jeszcze poczekać… jednak na pewno to nastąpi :)

Co do konstrukcji miałem duże wątpliwości, trochę błądziłem… i wiem, że dało się zrobić lepiej :/

 

W kwestii początku – zaciekawić miała mgła i klimat miasteczka. Widać nie starczyło.

 

Dziękuję Ci, tak za krytykę, jak i pochwałę pomysłu. Fajnie, że choć z obowiązku, to jednak przeczytałeś, podzieliłeś się wrażeniami, a i przykrości za wielkiej lektura nie sprawiła :)

Trzym się ciepło.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jeśli cokolwiek wartościowego wniósł ten komentarz – cieszę się :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Stylistycznie ten tekst na pewno bardziej podchodzi mi niż twój poprzedni, który czytałem. Mniej poetyzacji, więcej konkretów, choć wciąż widać w tym stylu ciebie. 

Początek tekstu pozbawiony haczyka, który przyciągnąłby czytelnika, przez co ci co mniej zmotywowani do doczekania prawdziwego mięska czytelnicy mogą wymięknąć. 

Zdecydowanie na plus koncepcja mgły i aury tajemnicy. Do samego końca nie sposób domyślić się, czy te makabryczne wizje, których doświadczają bohaterowie, są prawdą, czy ułudą. 

Także ogólnie jestem pod wrażeniem.

Jest natomiast jedna rzecz, pod której wrażeniem nie jestem. Zakończenie, które dość dokumentnie rozwala tekst. Czy inaczej, sam fakt, że pożeracz mgły okazuje się być nie tym, co na początku sugerujesz czytelnikowi jest jak najbardziej ok. Po prostu mam pewien dysonans. Z jednej strony kreujesz przez cały tekst taką atmosferę tajemniczości, sprawiasz, że czytelnik nie jest pewien, którą ścieżką podąży fabuła i taką piękną, misterną robotę kończysz łopatologicznym wręcz moralizatorstwem. A przynajmniej tak to odbieram. Gusta i guściki, także tego.

Gusta gustami, ale nie jesteś pierwszym, któremu to zakończenie zgrzyta, Vyzarcie. Czyli masz rację, należało to zrobić subtelniej ;/

Przy początkach również będę musiał solidniej popracować, to nie pierwszy raz, gdy jest monotonnie…

 

Dzięki serdeczne za przeczytanie i uwagi, fajnie, że pomysł przypadł do gustu :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Bardzo długo zbierałam się do napisania komentarza, bo nie chcąc ci fałszywie słodzić, przyjacielu, muszę przyznać, że tekst mi nie podszedł. Wiele dialogów wydało się sztucznych, nastolatkowie u ciebie czasami odzywają się jak starzy, depresyjni szlachcice ;) Poza tym urok tych wszystkich porąbanych, mrocznych wizji pryska, gdy dociera się do finału, który jest moralizatorskim wyłożeniem kawy na ławę. Natłoczenie patologii wychodzi tutaj zbyt duże, nie do uwierzenia, przez co tekst zamiast wstrząsnąć pozostawił mnie w sumie bez większych emocji ;( No, niestety, nie tym razem. Ale wierzę, że następnym :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Starzy, depresyjni szlachcice, hahaha ;D

To zupełnie jak ja na co dzień, już wiem, dlaczego ludzie dziwnie się patrzą podczas rozmowy…

 

Niezmiernie mnie cieszy, że wpadłaś, moja Ty sojuszniczko koronna, choć zarazem ubolewam, że nie usatysfakcjonowało… Cóż, muszę Ci to wynagrodzić w przyszłości! ;)

I jak najbardziej – bądź krytyczna! To oznacza, że wierzysz, iż mogę lepiej… Ja, ze swej strony, obiecuję Ci to samo ;D

 

Miłego, Tenszaleno!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Podobało? Takie plugastwo?

Anet, zaczynam się Ciebie bać :P

 

Niemniej, dzięki za odwiedziny!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Czemu mnie? Przecież to Ty napisałeś to “plugastwo” ;)

Przynoszę radość :)

Bo siebie samego to już od dawna się boję!

Aż budzę się czasami w nocy, nie mogąc znieść tej upiornej obecności ;)

 

A powiedz mi proszę – Ciebie również zakończenie zraziło łopatologią? Taki głównie otrzymywałem zarzut, więc ciekawym :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hmmm… Jak to powiedzieć…

Ja jestem bardzo niewdzięcznym czytelnikiem, takim dość… powierzchownym. Nie przyszło mi do głowy, że mgła może odsłaniać rzeczywistość, w związku z czym zakończenie mnie zaskoczyło. Być może do mnie trzeba właśnie łopatologicznie ;)

 

Przynoszę radość :)

O, trochę miodu na moje zbolałe serce!

Mam podobnie jak Ty, Anet. Pewnie dlatego tak wyszło XD

 

Dzięki serdeczne :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dla mnie wyszło bardzo dobrze :)

Przynoszę radość :)

Ostatnie zdanie tekstu chciałbym wymazać z pamięci. Uznajmy, że go nie było, ok? :D

Ogólnie klimat wynagrodził wady opowiadania, więc jestem bardziej zadowolony niż niezadowolony. Ale skupię się na krytyce (mam nadzieję, że uznasz ją za w miarę konstruktywną ;D). Pewnie wieloma zarzutami powtórzę komentujących przede mną.

 

Styl. Jest jaśniej, konkretniej i to na plus. Są też zdania, których wolałbym nie czytać, podobnie jak ostatniego ;P Np. to o tym ptasim trelu. Zauważyłem też, że Twoje zdania są naprawdę złożone. Przed “Zbrukanym” czytałem dwa opowiadania innych autorów, przez które się po prostu płynęło. U Ciebie minęły dwie strony, nim się w tekst wgryzłem. Po prostu trzeba się skupić. Ale ponoć starasz się to zmienić. Jestem ciekaw tego nowego kandydata do piórka, ale mam nadzieję, że przez marudne komentarze nie zatracisz ducha swojej prozy ;)

Narracja. Dzieciaki mówiące takim językiem? Serio? No i to, co już poprzednicy wytykali: czemu wszyscy mówią tak samo? 

Tytuł. Jest tak kiczowaty, że aż przyciągający. To jednocześnie plus i minus :D

Zakończenie. Przydałoby się trochę przyciąć, szczególnie ten końcowy banał, o którym miałem zapomnieć… Na łopatologię wyjaśnień nie zwróciłem uwagi, chyba nawet spodobało mi się, jak odsłoniłeś to, co układałeś przez cały tekst za pomocą szczegółów. 

Zło. Chyba trochę przegięte. Ale z drugiej strony dzięki temu brudnemu wydźwiękowi ostatecznie jestem bardziej na tak niż na nie. Gdybyś to ułagodził, efekt mógłby być znacznie słabszy. Właściwie to chyba dopiero końcówka przekonała mnie do tekstu.

 

Podsumowując: ciekawe opowiadanie z paroma niezłymi pomysłami. Jak się trochę przymknie oko na formę, to ogólnie na plus. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

O, miło żeś znalazł chwilkę i zajrzał, Fun. Dzięki.

Ostatnie zdanie, powiadasz… Widzisz, miało to na celu mocniejsze zaakcentowanie diabła (konkurs!), a poza tym ja lubię takie kiczowate frazy. Niestety ;D

Jose radziła mi zmodyfikować zakończenie, ale, szczerze mówiąc, trudno mi się zebrać do rozgrzebywania starszych opowiadań. Uwag jednak nie zapominam, więc nie powinny się powtarzać ;)

Zmartwiłeś mnie trochę tymi problemami z “wejściem” w tekst. Szczerze mówiąc liczyłem, że przez moje zdania, choć długie, da się płynąć… Ale dziękuję za szczerość – ważne, że jest pole do poprawy.

 

Heh, kandydat do piórka ;D Może nie będę przesadzał z napinką, bo jak w końcu opublikuję to opko, okaże się być nie haubicą, a jedynie pistoletem na kapiszony ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytałam, bardzo mi się podobało. Dziękuję :)

I ja dziękuję, Badi. Fajnie, że przypadło do gustu!

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

 Hmmm, wiesz co, no nie bardzo.

Z jednej strony miałeś fajny pomysł na pożeracza mgły, z drugiej nie spodobała mi się końcówka właśnie z jego udziałem. Niepotrzebnie dawałeś zwierzenia tego gościa; wytłumaczył po prostu wszystko, co się tam działo.

W momencie, gdy dałeś na koniec informację o kazirodztwie w sytuacji Ireny, odniosłam wrażenie, że chciałeś aż za bardzo pokazać tę jej ,,patologiczną namiętność”, że ona, ech, nawet z rodziną, a przy okazji tamtych dwóch – ich zepsucie, że im to nie przeszkadzało. Wydaje mi się, że mogłeś zostawić po prostu to, iż leciała z każdym, a potem miała te swoje konsekwencje z krwią, poronieniami, etc. Samo w sobie też przecież straszne.

Z sytuacją Amelii dla mnie pojechałeś. Dziewczyna w wieku dwunastu lat zabiła matkę, a ojciec wymyślił sobie, że będzie się mścił przez, w sumie, całe życie zamiast – no nie wiem – zastosować metodę Franka. XD

 

 – Nigdy nie dorównasz swojej matce, ty brudna, zdradziecka kurwo!

 

W czym ona próbuje jej dorównać? Dlaczego stary przyrównuje ją do matki? Dlaczego mówi, że jest zdradziecka? Już prędzej była ostro popierdolona albo cuś.

 A tak swoją drogą, szczerze wątpię, żeby matka Tobiasza nie zorientowała się, że młokos kaleczy jej młodszego potomnego i nie interweniowała. Nawet zostając poza wpływem mgły.

 Eryk… eeechhh. Dobry opis jego domu, to na pewno.

Dla mnie ze wszystkich postaci najbardziej realny był Anemia – pokazałeś poprzez niego, jacy ludzie są i jakiej broni naprawdę używają. Bo przecież robią tak, jak ta postać; manipulują, grają na uczuciach i kłamią, aby od nich nikt nie odszedł, próbują złamać psychicznie innych, udają niewiniątka, aby dana osoba poczuła wyrzuty sumienia i wzięła winę na siebie. Trochę pojechałam, ale ćśś.

 Ogólnie, widzisz, wydaje mi się, że poszedłeś jednak z postaciami za bardzo w skrajności – takie pokazywanie na siłę, jacy to ludzie źli, jacy zepsuci, jak to oni lubują się w niszczeniu bliźnich, zabijaniu, jak to potrafią podnieść rękę na niewinne zwierzęta, jak kochają fałsz, a nie brzydką prawdę i wiesz co?

 Przez to, że poszedłeś właśnie tą drogą, że popełniłeś karykaturę z wyjątkiem, dla mnie te postacie wyszły odrealnione i przez to opowiadanie mnie ani oziębiło, ani ociepliło, ani nic. Było mi w gruncie rzeczy obojętne. No, może oprócz tego momentu:

 

I tak w nieskończoność. Każda ulica, każdy odwiedzany przeze mnie dom, pełen był takich ludzi – złych i nieszczęśliwych.

 

Przypomniało mi to takie podobne gadki do tej, że na świecie są już tylko: okrucieństwo, nienawiść, kłamstwa, kryzysy, zamachy, brutalne gwałty, morderstwa, etc., i powiem tak: tego typu generalizacja to droga na skróty, bo prościej rzucić, nie wiem, dla przykładu, czymś takim:

 

– Eee, wszyscy ludzie wszędzie tacy sami, gdzie nie splunąć, tam jakieś Zło, wszyscy jacyś zjechani i nieszczęśliwi… Halyna, bierz kabel od telewizora, idziem się z karaluchami wieszać w kiblu!

 

…niż starać się zrozumieć, że ten cholerny świat nie jest czarno-biały, tylko ma swoje szarości. 

 Dlaczego wyjechałam z szarościami i z tym przydługim tekstem, i jak się one mają do zacytowanego zdania? Count, właśnie poprzez nie zrównałeś innych mieszkańców z bandą powaleńców i wyszło na to, że każdy gwałci, każdy morduje, każdy zabija zwierzęta, każdy jest sadystą, każdy każdego kaleczy fizycznie, każdy jest, słowem, popierdolony. 

Czyli pokazujesz czerń, skrajność; nie ma za bardzo szarości. 

I jak tak sobie pomyślę, jednocześnie już lekko odchodząc od opowiadania, jeżeli człowiek patrzyłby w ten sposób na świat, iż nie ma nic dobrego i wszędzie tylko zło oraz nieszczęścia, to tylko pozostaje się wieszać. ¯\_(ツ)_/¯

Konkludując; dobrze się czytało, umiejętnie utkałeś nastrój, ale żeby ta pajęczyna mnie chwyciła, to nein.

!

Dziękuję za wizytę, Draconis! Wzruszyłaś Pożeracza mgły – odkąd trafił do domu starców, miewa niewielu gości ;)

WIesz, opowiadanie miało być takie “odrealnione”. Nie chciałem przedstawiać w nim “szarości”, tylko właśnie brudną, kosmatą czerń. Po czasie jednak widzę, że taki zabieg wiąże się ze spadkiem immersji – nie tędy droga :/

Po prostu “coś”, co żyje w drzewie wokół którego tańczą, wypacza miasteczko. Powoduję tę całą groteskową ohydę. Jakbyś miała ochotę i nastrój, zapraszam Cię również do Szeptulca – dłuższy, ale tam chyba trochę lepiej panowałem nad nastrojem i wiarygodnością.

Dzięki w każdym razie za krytykę – opowieść wciąż nie została zamknięta, więc opinia przyda mi się przy rozkładaniu akcentów ostatniej części.

Fajnie, że przynajmniej jakaś pajęczyna w tym była ^^

 

Trzymaj się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nowa Fantastyka