
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pył unosił się nad głowami rozpalonego tłumu. Wciągając powietrze ustami można było się zakrztusić.
– Zabić! Ukamienować! – dało się słyszeć wśród gwaru.
Środkiem, przez zbiegowisko, prowadzono młodą kobietę. Pot mieszał jej się na czole z zaschniętą krwią. Popychana potykała się, upadała i wspierając się na obdartych kolanach sunęła powoli naprzód, tylko ciężkim sapaniem zdradzając swój niepokój.
W tłoku zawrzało. Zbliżał się wieczór, słońce zachodziło i oblewało okolicę czerwoną łuną. Młody chłopak przeciskał się między rosłymi mężczyznami gnany ciekawością. Cóż jest powodem tego zamieszania, rozmyślał.
– Cóż tu się dzieje? – zagadnął w końcu pewnego krępego staruszka.
– Chrześcijankę prowadzą – pogardliwe spojrzenie osiadło na twarzy młodzieńca. – rozniosą ją, zresztą, cholera wie.
– Padnie trupem po drugim rzucie! – zakrzyknął ktoś zza pleców chłopca, wywołując gromki śmiech gawiedzi.
Paweł, bo tak miał na imię, hardo rozpychał się łokciami próbując przedostać się na przód.
– Gdzie leziesz, psi synu! Nie pchaj się, gnojku! – towarzyszyły mu ciągłe okrzyki. Rozsuwając w końcu ostatnie pary ramion, znalazł się prawie twarzą w twarz z umęczoną dziewczyną, która stała teraz zgarbiona, ciężko dysząc. Między warknięciami głodnego przemocy motłochu dało się słyszeć rozmowę.
– Czy twój pan, Jezus Chrystus, nie przybędzie ci z pomocą? – szydził górujący teraz na swoją ofiarą, odziany w błyszczącą zbroję, namiestnik imieniem Teofil.
– On czeka na mnie w swoim domu, i powiadam ci, że dzisiaj jeszcze będę jadła złote owoce z Jego ogrodu. – wypowiedziała dumnie, nie odwracając od niego wzroku.
– Zatem przyślij mi stamtąd złote jabłko – zakpił – wtedy i jak przyłączę się do uczty! – dziki rechot niósł się kolejnymi rzędami.
– Mnie przyślij jagody! Nie muszą był złote, byleby sprawne – ryknął bezzębny dziad z pierwszego rzędu, odpowiedziano mu śmiechem. Szyderstwom nie było końca. Znaleźli się i tacy, którzy widowisko znosili z powagą, ale panowały raczej nastroje, które znajdowały swoje ujście w licznych okrzykach – Zabij! Precz z Chrystusem! – rozlegało się dookoła.
– Doroto, więc nie wyrzekasz się swojego błędu?
Dziewczyna wlepiała wzrok w mężczyznę, jakby nie zwracając uwagi na otaczających ją ludzi i ich kpiny. Nie mrużyła oczu nawet kiedy słone krople spływały jej pod powieki. W ostatniej chwili swojego życia pragnęła zachować się godnie, dlatego pewna siebie stała na nogach, mimo, że oblepione błotem i krwią kolana odmawiały już posłuszeństwa.
– Milczenie też jest odpowiedzią – namiestnik spoważniał. – Zatem żyj albo umieraj! Niech decyduje tłum!
Radosny krzyk wypełnił okolicę. Teofil skinął na strażników, ci wycofali się, pozostawiając ofiarę na łasce rozjuszonego potwora, który niczym tygrys, nie tracąc czasu na szczerzenie zębów, rzucił się do gardła zdobyczy. Dorota dopiero teraz zrozumiała, z przerażenia otworzyła usta chcąc chyba zaczerpnąć panicznie powietrza, kiedy pierwszy kamień uderzył. Krew trysnęła, dziewczyna zrobiła kilka kroków i padła u stóp motłochu. Paweł spojrzał na leżącą, jej głowa dotykała jego palców, a ciepła krew oblewała mu nogi. Skrył tylko twarz w dłoniach i zatopił się w tłumie. Gnając na oślep przez wąskie uliczki, ciągle jeszcze słyszał dźwięk gruchotania czaszki przez kolejne pociski, któremu towarzyszył szyderczy rechot bestii.
*
– Śniłem o tej niewolnicy, o Dorocie. Zapragnąłem jej – strażnik zmieszał się, zawodził oczyma to po pustym, białym suficie, to po podłodze. – Wiedziałem, gdzie mam jej szukać, dlatego, kiedy zapadł już całkowity mrok, zamierzałem udać się do lochów. W pewnym momencie płomyk świecy buchnął żywiej i oświetlił twarz stojącego przede mną olbrzyma. Myślałem, że to sen. Właściwie miałem nadzieję, że mi się to śni. Byłem przerażony, chciałem krzyczeć, ale on położył mi rękę na ustach. Znieruchomiałem. – Teofil słuchał w milczeniu, ściskając nerwowo w dłoniach sznurek z koralikami, mokry i śliski od potu.
– Widziałem jego skrzydła! Sięgały samej góry mojej celi, a rozciągały się od ściany do ściany, ledwo się mieszcząc. Chyba krzyczałem, ale nikt mnie nie słyszał… a może to on sprawił. Nie wiem, ale nie łżę, przysięgam na głowę matki, namiestniku! Ja sam nie słyszałem swojego krzyki, więc to musiała być jego magiczna sprawka. Kiedy tak patrzył mi w oczy, czułem jak przenika mojego ducha i wszystkie lubieżne myśli. Drugi z nich, bo było ich dwóch, pętał mi ręce. Dotykał ich jakby ogniem i wiązał rzemieniem. Gdybym wtedy mógł, to rzucałbym się z kąta w kąt i miotał po podłodze, taki to był ból! Rzucili mnie pod ścianę, a kiedy się obudziłem, już ich nie było.
Strażnik przerwał na chwilę swoją chaotyczną opowieść, ale nie doczekawszy się reakcji przełożonego, kontynuował.
– Pomyślałbym, że to był tylko sen, ale, miłościwy namiestniku, spójrz na to!
Podwinął więc rękawy koszuli, a Teofilowi ukazały się przed oczyma poparzone ręce podwładnego, smagane jakby żywym ogniem. Namiestnik spoglądał w ciągłym milczeniu, ściskając tylko tłuste korale. To otwierał usta jakby chciał coś powiedzieć, to je zamykał, jakby coś jednak go powstrzymywało. Strażnik stojąc w niepewności, zakrył w końcu rany. Teraz odczuwał tylko lekki ból, okaleczenie goiło się jakby jakimś magicznym sposobem.
– Dobrze, medycy się tym zajmą – rzekł wreszcie Teofil odwracając się jednocześnie w stronę szerokiego okna. Świtało, wschodzące słońce oblewało drzewa i kwiaty pierwszymi ciepłymi falami. Rechot bestii ustał, miasto zupełnie zapomniało o zdławionej niedawno krwi i zapragnęło nowej.
– Nie, miłościwy namiestniku. Nie może tak dalej być. Jezus Chrystus przemówił do mnie, uratował mnie przed popełnieniem czynu lubieżnego i jednocześnie uratował moją duszę przed wiecznym ogniem…
Teofil nie wytrzymał, na dźwięk imienia Pańskiego zapłonęły mu w oczach iskry. Porwał ze stołu porcelanową wazę i cisnął z najbliższej odległości w twarz strażnikowi. Ten oblał się krwią upadając na podłogę. Na zawsze.
– Niech twoja dusza płonie w twoim piekle – wyszeptał, ciężko dysząc, morderca.
Na korytarzu dało się usłyszeć szybkie kroki zaniepokojonej straży.
Koniec części pierwszej.
- Zatem przyślij mi stamtąd złote jabłko - zakpił - wtedy i jak przyłączę się do uczty! - dziki rechot niósł się kolejnymi rzędami. - zakpił. - Wtedy [...] uczty! - Dziki...
złote owoce z Jego ogrodu. - wypowiedziała - ... z Jego ogrodu - wypowiedziała.
Porwał ze stołu porcelanową wazę i cisnął z najbliższej odległości w twarz strażnikowi. . - ja bym wycięła to z najbliżesz odległosci.
- Niech twoja dusza płonie w twoim piekle - wyszeptał, ciężko dysząc, morderca.- wyszeptał dysząc ciężko. Ten morderca jest tu niepotrzebny, bo wiadomo, kto mówi. Chyba, że to miało być podkreślenie, że zabił. Według mnie niepotrzebne.
Czytało się dobrze. Nawet zaciekawiło co dalej. Przyjemny styl. Początek mnie wciągnął.
najbliższej*
Usterki techniczne tekstu:
Wciągając powietrze ustami – pleonazm, powietrze wciąga się ustami, nie trzeba tego szczególnie podkreślać.
Pot mieszał jej się na czole – raczej: pot mieszał się na jej czole.
upadała i wspierając się na obdartych kolanach sunęła powoli naprzód – lepiej wyglądałoby: upadała i – wspierając się na obdartych kolanach – sunęła powoli naprzód.
Cóż jest powodem tego zamieszania, rozmyślał.
- Cóż tu się dzieje? – powtórzenie.
rozniosą ją, zresztą, cholera wie – lepiej: Rozniosą ją! Zresztą, cholera wie…
- Zatem przyślij mi stamtąd złote jabłko - zakpił - wtedy i jak przyłączę się do uczty! – lepiej wyglądałoby: – Zatem przyślij mi stamtąd złote jabłko – zakpił. – Wtedy i jak przyłączę się do uczty!
ryknął bezzębny dziad z pierwszego rzędu, odpowiedziano mu śmiechem – lepiej: ryknął bezzębny dziad z pierwszego rzędu. Odpowiedziano mu śmiechem.
słone krople spływały jej pod powieki – krople potu nie mogą spływać pod powieki, spływają raczej do oczu.
z przerażenia otworzyła usta chcąc chyba zaczerpnąć panicznie powietrza – co to znaczy 'panicznie zaczerpnąć powietrza'? Można spokojnie opuścić ten przymiotnik.
nie słyszałem swojego krzyki, – oczywista literówka.
a Teofilowi ukazały się przed oczyma – pleonazm, podobny do tego z początku tekstu.
Osobny problem, to opis śmierci bohaterów:
kiedy pierwszy kamień uderzył. Krew trysnęła, dziewczyna zrobiła kilka kroków i padła u stóp motłochu
Porwał ze stołu porcelanową wazę i cisnął z najbliższej odległości w twarz strażnikowi. Ten oblał się krwią upadając na podłogę. Na zawsze.
Z całym szacunkiem – ludzie nie umierają tak szybko. Te opisy mnie nie przekonują, tym bardziej, że całość tekstu nosi cechy opisu realistycznego, a realizm do czegoś zobowiązuje.
Teraz reszta, czyli wisienka na torcie:
Podoba mi się sposób obrazowania, dbałość o szczegóły, wybór tematu. Nie wiem, w którym kierunku to pójdzie, ale generalnie – czekam na rozwinięcie.
...always look on the bright side of life ; )
Sam namiestnik zajmował się wymierzaniem kary i wchodził między dziki, zapewne obcy mu tłum? Cóż, teoretycznie mozliwe, ale w przypadku chrześcijan namiestnicy woleli umywać ręce;) ciekawym, co dalej.
Wciągając powietrze ustami – pleonazm, powietrze wciąga się ustami, nie trzeba tego szczególnie podkreślać., napisał Jacek001
Nie zgodzę się. Wciągać powietrze można też nosem. W tym konkretnym przypadku nie mamy godności z aż tak oczywistą oczywistością ;), by zarzucić pleonazm. Obie ewentualności egzystują sobie na mniej więcej jednakowych warunkach.
Poza tym Autor uczynił to świadomie, ostrzegając przed wciąganiem powietrza ustami, mogącym skutkować zakrztuszeniem się. Sugerując tym samym, że bezpieczniej jest pobierać powietrze właśnie nosem.
Jeśli chodzi o ścisłość to powietrze wciąga się płucami, a nie ustami (bo jak? łapie?)^^. Ale jako frazeologizm "Wciągając powietrze ustami " jest jak najbardziej do przyjęcia.
O jejku jej, wszyscy rzucili się wykonywać moją robotę! Cóż, w takim razie recenzji językowej nie będzie, przynajmniej nie w tej części. Sama opowieść jednak zainteresowała mnie wystarczająco, żeby przeczytać drugą część.
Za tę część dałabym trójkę, ale jeszcze nie wiem, czy to zrobię.
Jednak postawię. To taka motywująca trója.
@jacek001 - celnie rzucony kamień może spowodować śmierć od razu, więc akrat tego bym się nie czepiała ;)
Też zauważyłam usterki techniczne, których nie będę wyliczać, bo zrobili to przedmówcy, ale ogólnie tekst czyta się dobrze, naprawdę wciąga. Czepiłabym się tego "imienia Pańskiego", kiedy sytuacja jest opisywana z punktu widzenia Teofila. Teofil w Chrystusa nie wierzy, więc jego imienia też nie szanuje, wybrałabym jakieś mniej nacechowane określenie. Jestem ciekawa, co będzie dalej. Na razie ode mnie 4.
Lassar, gwoli ścisłości, powietrze się wciąga DO płuc (na pewno nie płucami). Jednak informowanie o tym, to by był dopiero super pleonazm ;)