- Opowiadanie: ARHIZ - Aztekowie i ludzie zza Wielkiej Wody

Aztekowie i ludzie zza Wielkiej Wody

A gdyby to In­dia­nie “od­kry­li” Eu­ro­pę?

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Aztekowie i ludzie zza Wielkiej Wody

Po­dróż…

 

Naj­pierw obok wyspy ple­mie­nia Ta­inów, póź­niej wzdłuż brze­gu Od­ro­dzo­ne­go Im­pe­rium Majów, a na­stęp­nie przez bez­kres Wiel­kiej Wody, aż do Wysp No­we­go Trój­przy­mie­rza, zwa­nych przez tu­byl­czych dzi­ku­sów Islas Ca­na­rias.

A póź­niej osta­tecz­nie do No­we­go Te­noch­ti­tlan, zwa­ne­go przez miej­sco­wych Espa­nya.

 

Gdy Tla­ca­elel do­tknął stopą su­che­go lądu, wy­szcze­rzył sze­ro­ko białe zęby. Czuł jak roz­grza­ny pia­sek za­mor­skiej pro­win­cji do­da­wał mu sił, rów­nie mocno jak ten w oj­czy­stym Ci­hu­atlan.

Zie­lo­ny po­trój­ny pió­ro­pusz od razu zo­stał za­uwa­żo­ny przez ko­mi­tet po­wi­tal­ny. Fakt przy­by­cia do ko­lo­nii sa­me­go Ci­hu­aco­latl, wi­ce­kró­la i na­czel­ne­go ge­ne­ra­ła, był wiel­kim wy­da­rze­niem. Był ko­niecz­no­ścią.

 

Brzeg morza zda­wał się za­kry­ty zwar­tym, żół­tym pa­ra­wa­nem. Setki tra­pe­zo­wa­tych żagli po­wie­wa­ło w rów­nych rzę­dach, za­wsty­dza­jąc roz­mia­ra­mi lo­kal­ne por­to­we ło­dzie. Ko­lej­ne ogrom­ne da­le­ko­mor­skie stat­ki typu Wę­żo­we Canoe do­bi­ja­ły do brze­gu, by ze swo­ich pę­ka­tych ka­dłu­bów wy­le­wać rzeki wo­jow­ni­ków, które for­mo­wa­ły zwar­ty szyk na gi­gan­tycz­nej, wy­kła­da­nej ka­mie­niem gro­bli.

Wiel­ki ge­ne­rał-wi­ce­król Tla­ca­elel stą­pał dum­nie na czele po­tęż­nej armii, pod­no­sząc ob­sy­dia­no­wy miecz, sta­ro­żyt­ną broń bę­dą­cą dziś je­dy­nie sym­bo­lem woj­sko­wej rangi. Ze­wsząd do­bie­gał zgiełk wi­wa­tu­ją­ce­go tłumu.

Wi­ce­król z po­dzi­wem pa­trzył na kra­jo­braz Espa­nyi. Równe, roz­cią­ga­ją­ce się po obu stro­nach gro­bli roz­ga­łę­zio­ne ka­na­ły wodne, two­rzy­ły przy­po­mi­na­ją­ce pa­ję­czy­ny wzory. Na ho­ry­zon­cie zaś ma­ja­czy­ła pi­ra­mi­dal­na Druga Co­ate­ocal­li, wznie­sio­na na roz­kaz sa­me­go Mon­te­zu­my świą­ty­nia po­świę­co­na wszyst­kim bogom.

 

– Xi­mo­panōltih, bądź po­zdro­wio­ny, o wiel­ki wi­ce­kró­lu! Serce, krew! – za­grzmiał odzia­ny w złote szaty ka­płan, po­da­jąc Tla­ca­ele­lo­wi czar­kę z kakao.

Ge­ne­rał za­nu­rzył usta w świę­tym na­po­ju. Tu­tej­sze ziar­no ka­ka­ow­ca było spro­wa­dza­ne aż zza Wiel­kiej Wody, wie­dział o tym każdy, kto od­zna­czał się bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nym pod­nie­bie­niem. Wi­ce­król po­wo­li opróż­nił na­czy­nie, po czym zło­żył je na, po­ma­lo­wa­ne na czar­no, dło­nie ako­li­ty.

Możni ru­szy­li w stro­nę świą­ty­ni.

– Wciąż po­wsta­ją nowe ka­na­ły – rzekł dum­nie ka­płan, wska­zu­jąc na ota­cza­ją­cy gro­blę sys­tem rowów. Tla­ca­elel zwró­cił uwagę na licz­ne trój­kąt­ne wy­sep­ki, do któ­rych ozdo­bie­nia nie po­szczę­dzo­no barw­nych kwia­tów.

– Jesz­cze sto lat temu był to kraj dziki i po­gań­ski – cią­gnął du­chow­ny. – Wy­obraź sobie, o wi­ce­kró­lu, że tu­tej­si uży­wa­li koła w ce­lach trans­por­to­wych. Ko­rzy­sta­li też ze spe­cy­ficz­nych na­ziem­nych dróg, spe­cjal­nie prze­zna­czo­nych do wy­po­sa­żo­nych w koła to­bo­ga­nów, za­przę­żo­nych w ogrom­ne psy.

– Co za plu­ga­stwo – skrzy­wił się wi­ce­król.

– Na szczę­ście nasza misja cy­wi­li­za­cyj­na przy­no­si suk­ce­sy, a Nowe Te­not­chi­tlan jest tego przy­kła­dem. Drogi roz­ko­pa­li­śmy, domy i świą­ty­nie zbu­rzy­li­śmy a koła tra­fi­ły tam, gdzie ich miej­sce. Do świą­tyn­nych ka­len­da­rzy.

Słu­cha­ją­cy słów ka­pła­na ge­ne­rał był dumny ze swo­je­go na­ro­du, z wiel­kich Me­xi­co. Czuł au­ten­tycz­ną ra­dość, kiedy my­ślał o tym, jak dzię­ki kul­tu­rze i mą­dro­ści jego kra­ja­nów, po­gań­skie na­ro­dy na krań­cu świa­ta zy­sku­ją szan­sę wy­rwa­nia się z mro­ków igno­ran­cji i po­dą­że­nia w stro­nę świa­tła cy­wi­li­za­cji.

Twarz du­chow­ne­go przy­ję­ła po­waż­niej­szy wyraz.

– Jed­nak do­sko­na­le wiesz, o wi­ce­kró­lu, że nie ścią­gnę­li­śmy cię tutaj po to, by chwa­lić się na­szy­mi osią­gnię­cia­mi. Nie­ste­ty…

– Ra­por­ty są bar­dzo oszczęd­ne. Ilu ich jest? Czy na­praw­dę nie są ludź­mi? – Oczy Tla­ca­ele­la roz­bły­sły. W oj­czy­stych stro­nach osią­gnął wszyst­ko, pnąc się na wy­ży­ny hie­rar­chii. Nowy kon­ty­nent ofe­ro­wał zu­peł­nie nie­od­kry­te moż­li­wo­ści wy­ka­za­nia się… i zdo­by­cia jesz­cze więk­szej sławy.

– Nie­ste­ty nie wiemy zbyt wiele – od­parł du­chow­ny. – Ci co prze­ży­li, wspo­mi­na­ją o bia­łych, po­kry­tych stalą po­twor­nych lu­dziach-je­le­niach. Nie wiemy ile w tym praw­dy, ale licz­by, o któ­rych pi­sa­li­śmy, są praw­dzi­we. Stra­ci­li­śmy cały od­dział Ko­jo­tów, po­ło­wę Czasz­ko­wych Wo­jow­ni­ków i jedną trze­cią włócz­ni­ków. Mu­sie­li­śmy wy­co­fać woj­ska z głębi kon­ty­nen­tu, by chro­nić za­chod­nie te­re­ny. Obec­nie nie wiemy, co dzie­je się w na­szych po­sia­dło­ściach na wscho­dzie.

– Czym­kol­wiek są, po­sma­ku­ją gnie­wu bogów. Wy­ru­sza­my z sa­me­go rana.

 

******

 

Im dalej na wschód, tym bar­dziej dziko. Coraz mniej ka­na­łów wod­nych, coraz mniej ty­po­wej dla ludu Me­xi­co za­bu­do­wy.

Wi­ce­król i jego wo­jow­ni­cy szli dum­nie przez obcą kra­inę, w nie­zna­ne. Zwar­ty las pió­ro­pu­szy i pro­por­ców, sze­lesz­czą­cy i grze­cho­czą­cy, nie pa­so­wał do tu­tej­szej oko­li­cy, sza­rej i po­sęp­nej. Nawet niebo nie do­da­wa­ło otu­chy, za­kry­wał je cia­sny całun chmur. Czyż­by nawet Głod­ne Słoń­ce nie za­glą­da­ło w te stro­ny?

Na nie­wiel­kim wzgó­rzu roz­cią­gał się czę­ścio­wo zruj­no­wa­ny zamek, a tro­chę niżej po­gań­ska świą­ty­nia. Tla­ca­elel spo­glą­dał z cie­ka­wo­ścią na dzi­wacz­ną ar­chi­tek­tu­rę, szarą i kwa­dra­to­wą, ko­ja­rzą­cą się nieco ze skal­ny­mi for­ma­cja­mi. Szcze­gól­ną uwagę zwra­cał na sie­bie dach świą­ty­ni, zwień­czo­ny po­gań­skim sym­bo­lem zwa­nym przez miej­sco­wych Kreuz. Fakt, że tu­byl­cy wzno­si­li tak oka­za­łe bu­dyn­ki su­ge­ro­wał, że po­mi­mo ni­skie­go stop­nia roz­wo­ju mu­sie­li po­sia­dać sporą wie­dzę ma­te­ma­tycz­ną.

 

Póź­niej­sza droga wio­dła przez las. Przy­sa­dzi­ste, po­sęp­ne drze­wa miały li­ście w kształ­cie igieł. Wszę­dzie do­mi­no­wa­ły od­cie­nie brązu, sza­ro­ści i ciem­nej zie­le­ni. Ja­skra­we stro­je wo­jow­ni­ków Me­xi­co kon­tra­sto­wa­ły z każ­dym ele­men­tem oto­cze­nia. Zu­peł­nie, jakby cała kra­ina chcia­ła wy­krzy­czeć – nie pa­su­je­cie tutaj, je­ste­ście nie z tego świa­ta! Odejdź­cie!

Jed­nak wi­ce­król i jego wo­jow­ni­cy wciąż po­dą­ża­li na wchód. Z cza­sem te­re­ny stały się cał­ko­wi­cie dzi­kie i opu­sto­sza­łe. Je­dy­ny­mi to­wa­rzy­sza­mi były po­dró­ży po­ro­śnię­te mchem ko­na­ry, które co rusz wy­ła­nia­ły się z gę­stej mgły. Raz z pra­wej, raz z lewej. Z każdą chwi­lą wi­docz­ność sta­wa­ła się coraz gor­sza.

Armia to­nę­ła w bia­łych opa­rach. Otwie­ra­ją­cy po­chód wo­jow­ni­cy nie byli w sta­nie do­strzec swo­ich kom­pa­nów z ostat­nich sze­re­gów, toteż Wi­ce­król za­rzą­dził by za­my­ka­ją­cy z tyłu szyk Czasz­ko­wi Wo­jow­ni­cy co sto od­de­chów sy­gna­li­zo­wa­li swoją po­zy­cję.

Gro­bo­wą ciszę prze­ry­wa­ły je­dy­ne ciche po­brzę­ki­wa­nia ozdób oraz od­zy­wa­ją­ce się co jakiś czas grze­chot­ki. Mgła snuła się na tyle nisko, że po­zwa­la­ła wy­chy­lać się co wyż­szym, szpi­cza­stym czub­kom drzew, ni­czym gro­tom włócz­ni go­to­wym do przy­ję­cia in­tru­zów… któ­ry­mi bez wąt­pie­nia byli Me­xi­co.

Coś wi­sia­ło w po­wie­trzu.

 

Z cza­sem drzew było coraz mniej, aż w końcu znik­nę­ły cał­ko­wi­cie. Po­zo­sta­ła tylko mgła i brą­zo­wa, gdzie­nie­gdzie po­kry­ta mchem zie­mia. Ge­ne­rał za­kła­dał, że mu­sie­li wejść na jakąś po­la­nę, ale mógł je­dy­nie zga­dy­wać jej roz­mia­ry. Mlecz­na ścia­na mgły unie­moż­li­wia­ła nawet po­bież­ne oglę­dzi­ny.

 

Szczęk stali, cisza

 

– Gdzieś tu są… – szep­nął do sie­bie Tla­ca­elel, po czym z całej siły za­czął wy­gry­wać grze­chot­ką sy­gnał: for­ma­cja igu­any.

Po­sia­da­ją­cy pa­ra­sol­ko­wa­te ozdo­by wo­jow­ni­cy bły­ska­wicz­nie wy­sko­czy­li na­przód, two­rząc po­dwój­ną, na­szpi­ko­wa­ną gro­ta­mi włócz­ni ścia­nę. 

W kilka chwil woj­sko przy­ję­ło kształt kol­cza­ste­go koła, a barw­ne pió­ro­pu­sze po­szcze­gól­nych ro­dza­jów wo­jow­ni­ków utwo­rzy­ły skom­pli­ko­wa­ną mo­zai­kę. Wszech­obec­ny wy­pad­ko­wy dźwięk setek dzwo­nią­cych ko­ra­li­ków i sze­lesz­czą­cych piór ustał wraz z osta­tecz­nym ufor­mo­wa­niem się szyku.

 

I znów na­sta­ła cisza.

 

Wi­ce­król wpa­try­wał się w ścia­nę bieli, czu­jąc jak serce pod­cho­dzi mu do gar­dła. Nie wie­dział z kim bę­dzie wal­czył, ale jed­ne­go był pe­wien, byli bli­sko.

 

Nagle zie­mia za­czę­ła lekko drżeć, a po­wie­trze wy­peł­nił od­głos przy­wo­dzą­cy na myśl mkną­ce stado bi­zo­nów.

Tla­ca­elel sły­szał coraz szyb­sze i bar­dziej nie­rów­ne od­de­chy to­wa­rzy­szy. Mgła wciąż sta­no­wi­ła jed­no­li­tą kur­ty­nę.

 

Christ ist er­stan­den

Von der Mar­ter alle;

Des solln wir alle froh sein,

Christ will unser Trost sein.

Ky­rie­le­is.

 

Grube, ni­skie głosy zda­wa­ły się do­bie­gać z każ­dej stro­ny jed­no­cze­śnie. Po­sęp­na, bu­czą­ca pieśń na­ra­sta­ła wraz z drże­niem ziemi i od­gło­sem pę­dzą­ce­go stada. Byli tu, byli wszę­dzie. Byli coraz bli­żej.

 

Nagle z mgły za­czę­ły wy­ła­niać się kon­tu­ry wo­jow­ni­ków. Po­tęż­nych po­sta­ci po­ru­sza­ją­cych się na czte­rech no­gach. Wielu z nich trzy­ma­ło nad pro­sto­kąt­ny­mi gło­wa­mi ogrom­ne mie­cze.

 

Zwar­ta grupa po­two­rów ude­rzy­ła z pół­no­cy ni­czym po­lu­ją­cy ja­gu­ar, ła­miąc szyk za­sko­czo­nych włócz­ni­ków. Ku prze­ra­że­niu Me­xi­co, spod bia­łych stro­jów po­ły­ski­wa­ły zimno… sta­lo­we koń­czy­ny. Isto­ty były na tyle duże, że bez pro­ble­mu cięły z góry dłu­gi­mi, kan­cia­sty­mi mie­cza­mi. Wy­so­kie czte­ry nogi spra­wia­ły, że tułów po­two­ra za­czy­nał się na wy­so­ko­ści ludz­kiej głowy.

Tla­ce­alel wie­dział, że po­zo­sta­ło mu tylko kilka chwil, by prze­wa­żyć szalę zwy­cię­stwa na swoją ko­rzyść. I wtedy usły­szał za ple­ca­mi par­sk­nię­cie.

Od­ru­cho­wo usko­czył w bok uni­ka­jąc ciosu, po­chwy­ca­jąc w mię­dzy­cza­sie od mar­twe­go kom­pa­na włócz­nię. Przez wzgląd na ga­ba­ry­ty wroga, ta broń jako je­dy­na wy­da­wa­ła się od­po­wied­nia. Po­twór po­now­nie za­mach­nął się mie­czem.

– Czym­kol­wiek je­steś, twoim sła­bym punk­tem musi być krtań – syk­nął ge­ne­rał, po czym z całej siły pchnął w stro­nę szyi sta­lo­we­go mon­stra.

Wiel­ki miecz wbił się w zie­mię, a zaraz póź­niej… spa­dła me­ta­lo­wa isto­ta. Spa­dła.

Wi­ce­król wy­ko­nał kilka głęb­szych od­de­chów. Spod sta­lo­we­go hełmu z sym­bo­lem Kreu­ze pły­nę­ła stru­ga krwi.

– To są zwy­kli lu­dzie… To są zwy­kli lu­dzie – wy­szep­tał, by chwi­lę póź­niej ryk­nąć co sił – To są zwy­kli lu­dzie!

– Grze­chot­ki! Czasz­ko­wi i Ko­jo­ty, od­wrót. Włócz­nie na przód, for­ma­cja Ptasi Klucz!

Ryt­micz­ny sy­gnał z tru­dem prze­bił się przez bi­tew­ny gwar. Wo­jow­ni­cy Me­xi­co po­czu­li, jakby ktoś wy­bu­dził ich ze snu. Zła­ma­ny szyk za­czął po­wo­li po­wra­cać do ocze­ki­wa­ne­go kształ­tu, a po­mię­dzy wrażą ka­wa­le­rią a do­ko­nu­ją­cy­mi od­wrót od­dzia­ła­mi Me­xi­co, za­czę­ła ro­snąć żywa, kłu­ją­ca setką gro­tów za­po­ra.

Tla­ce­alel usiadł na ra­mio­nach Wo­jow­ni­ka-ko­jo­ta, a ten sta­rał się sta­nąć jak naj­wy­żej. Ge­ne­rał wy­ma­chi­wał ob­sy­dia­no­wym mie­czem, w dru­giej ręce trzy­mał ocie­ka­ją­cą krwią głowę Sta­lo­we­go Wo­jow­ni­ka.

– To są zwy­kli lu­dzie! To są zwy­kli lu­dzie! – za­czę­li skan­do­wać wo­jow­ni­cy.

– Kije Ogni­ste! – za­grzmiał Wi­ce­król.

Jeźdź­cy nie mogli po­dejść bli­żej, po­nie­waż sta­nął im na dro­dze żywy mur włócz­ni­ków, gro­żą­cych gro­ta­mi nie mniej strasz­ny­mi niż zęby sa­me­go Qu­et­zal­co­atla, Pie­rza­ste­go Węża. Po­zwo­li­li w ten spo­sób, by za ich ple­ca­mi ufor­mo­wa­ło się pięć rzę­dów Czasz­ko­wych Wo­jow­ni­ków. 

Kije Ogni­ste były teraz wy­ce­lo­wa­ne wprost w plecy włócz­ni­ków.

– Ptaki Od­la­tu­ją! – roz­ka­zał ge­ne­rał.

Zwar­ta ścia­na włócz­ni­ków po­dzie­li­ła się na dwie czę­ści. Bie­gli ile sił w no­gach, by jak naj­szyb­ciej zejść z linii wzro­ku Czasz­ko­wych Wo­jow­ni­ków. Ci, któ­rzy wie­dzie­li, że nie zdążą, pa­da­li na zie­mie.

Za­sko­cze­ni Sta­lo­wi Wo­jow­ni­cy, tra­tu­jąc część włócz­ni­ków, ru­szy­li przed sie­bie. Wprost na Czasz­ko­wych Wo­jow­ni­ków.

 

Huk.

Kije Ogni­ste roz­bły­sły ja­sny­mi pło­mie­nia­mi, by zga­snąć po cza­sie szyb­szym niż jeden od­dech.

A póź­niej jesz­cze raz i jesz­cze raz.

Pięć na­stę­pu­ją­cych po sie­bie salw.

 

Wiele me­ta­lo­wych ciał ru­nę­ło na zie­mię. Wierz­chow­ce Sta­lo­wych Wo­jow­ni­ków wpa­dły w po­płoch, pró­bu­jąc roz­biec się na wszyst­kie stro­ny. Jed­nak dwie grupy włócz­ni­ków zdą­ży­ły już ufor­mo­wać po obu stro­nach szyki, które unie­moż­li­wia­ły uciecz­kę na boki.

 

Huk.

Kije Ogni­ste po raz ko­lej­ny zio­nę­ły pło­mie­nia­mi.

 

Ci, któ­rzy jesz­cze trzy­ma­li się wierz­chow­ców, zo­sta­li do­bi­ci przez włócz­ni­ków. Resz­ta ucie­kła w po­pło­chu na pół­noc, przez lukę, którą zo­sta­wił im Wi­ce­król, by po­wie­dzie­li swoim co ich czeka.

Grze­chot­ki wy­gry­wa­ły dziką me­lo­dię, co rusz zwal­nia­jąc i przy­spie­sza­jąc.

– Tla­zoh­ca­ma­ti Ci­hu­aco­latl! Chwa­ła Wi­ce­kró­lo­wi! – skan­do­wa­li wo­jow­ni­cy Me­xi­co.

Ge­ne­rał uci­szył ich ge­stem.

– Wiel­cy wo­jow­ni­cy! – za­wo­łał. – Ci, któ­rzy prze­ży­li, i ci, któ­rzy po­le­gli Kwie­ci­stą Śmier­cią. Prze­ko­na­li­śmy się, że czwo­ro­noż­ne sta­lo­we po­two­ry są ni­czym wię­cej, niż za­ku­ty­mi w stal ludź­mi, do­sia­da­ją­cy­mi wiel­kich dzi­wacz­nych psów. A to ozna­cza, że po­ko­na­my ich jak po­zo­sta­łych. Na gru­zach ich po­sia­dło­ści po­sta­wi­my nasze mia­sta, po­prze­ci­na­my ich drogi ka­na­ła­mi, a nimi sa­my­mi na­kar­mi­my Głod­ne Słoń­ce!

– Tla­zoh­ca­ma­ti Ci­hu­aco­latl! Chwa­ła Wi­ce­kró­lo­wi! – za­grzmia­ły po­now­nie setki gar­deł wo­jow­ni­ków Me­xi­co.

 

– Ka­pła­nie – Tla­ce­alel przy­wo­łał ge­stem męż­czy­znę o dłu­gich, zle­pio­nych czer­wo­ną mazią wło­sach. – Nuć pieśń, syp kwia­ty.

Du­chow­ny ski­nął głową, po czym skie­ro­wał się w stro­nę ciał za­bi­tych Me­xi­co, które były skła­da­ne w jedno miej­sce.

 

Ye maca ti­mi­qu­ican

Ye maca to­po­li­hu­ican

Być może nie umrze­my,

Być może nie zgi­nie­my.

 

W cza­sie gdy ka­płan de­kla­mo­wał po­ezję na część po­le­głych, Wi­ce­król od­da­lił się i wszedł na nie­wiel­kie wznie­sie­nie. Mgła roz­rze­dzi­ła się na tyle, że było widać całe pole bitwy. Dalej zaś, na pół­no­cy, wid­niał po­sęp­ny szary zamek. Zamek Sta­lo­wych Wo­jow­ni­ków.

Ge­ne­rał wciąż trzy­mał od­cię­tą głowę w heł­mie. Spoj­rzał na złoty sym­bol Kreu­ze, który zdo­bił przód hełmu.

– Wy, lu­dzie z No­we­go Lądu, nie je­ste­ście tacy głupi – Tla­ce­al mówił do głowy, jakby była sta­rym dru­hem.

– Wi­dzisz, wiele rze­czy na­uczy­li­śmy się od Majów. Kil­ka­set lat temu ich cy­wi­li­za­cja stała na skra­ju za­gła­dy, po­nie­waż za­bra­kło je­dze­nia. Sami sobie zgo­to­wa­li ten los, sa­dząc nad­mier­nie drze­wa kau­czu­ko­we i nie­roz­waż­nie zmie­nia­jąc bieg rzek. To było w Cza­sach Brązu, wiele lat temu. Wi­dzisz, gdyby jed­nak cy­wi­li­za­cja Majów upa­dła tak wcze­śnie, my, Me­xi­co, nie mo­gli­by­śmy ko­rzy­stać z ich do­rob­ku. Nie zna­li­by­śmy stali, pro­chu, kom­pa­su. W miej­scu, gdzie na­ro­dzi­ło się nasze im­pe­rium, za­sta­li­by­śmy je­dy­nie tech­no­lo­gię ob­rób­ki brązu.

Ge­ne­rał zła­pał obu­rącz ścię­tą głowę i wy­cią­gnął ją przed sie­bie, zu­peł­nie jakby chciał po­ka­zać zmar­łe­mu pa­no­ra­mę.

– Po­patrz… Myślę, że gdyby Ma­jo­wie nie po­zbie­ra­li się po tym upad­ku, losy po­to­czy­ły­by się ina­czej. To my by­li­by­śmy dzi­ku­sa­mi, a wy, Lu­dzie zza Wiel­kiej Wody, przy­pły­nę­li­by­ście do nas. Zbu­rzy­li­by­ście nasze pi­ra­mi­dy, za­sy­pa­li nasze ka­na­ły wodne, a tym, któ­rzy prze­ży­li, ode­bra­li­by­ście nawet dusze, spra­wia­jąc, że jak wy wzno­si­li­by szare świą­ty­nie ze zna­kiem Kreu­ze.

 

 

 ARHIZ

Koniec

Komentarze

Ar­hi­zie, kon­kurs “Al­ter­na­ty­wy” już dawno za­mknię­ty. Teraz cze­ka­my na ogło­sze­nie wy­ni­ków. Ale Cień w HP ogło­sił nową za­ba­wę…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Po­do­ba­ło mi się. Lubię Az­te­ków i Majów, do­brze się to czy­ta­ło. Kon­cep­cja cie­ka­wa, choć nie za­ska­ku­ją­ca. Język umie­jęt­ny, cho­ciaż cze­goś mi w nim bra­ku­je – może cha­rak­te­ru.

 

Szczęk stali, cisza ← zgu­bi­łeś krop­kę

 

 

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Kon­cep­cja za­iste cie­ka­wa, ale mia­łam pro­blem z za­wie­sze­niem nie­wia­ry. Dla­cze­go do Hisz­pa­nii – bli­żej im było do Afry­ki, Por­tu­ga­lii, po dro­dze Azory albo Wyspy Ka­na­ryj­skie… Nie znam się na geo­gra­fii, ale wy­da­je mi się, że Hisz­pa­nia jest ska­li­sto-gó­rzy­sta – jak tam kopać ka­na­ły? Kije ogni­ste i ob­sy­dia­no­wa broń? W koń­ców­ce pró­bu­jesz wy­ja­śniać, ale jakoś mnie nie prze­ko­na­łeś.

Fakt przy­by­cia do ko­lo­nii sa­me­go Ci­hu­aco­latl, wi­ce­kró­la i na­czel­ne­go ge­ne­ra­ła, było wiel­kim wy­da­rze­niem. Było ko­niecz­no­ścią.

Fakt było?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przy­znam szcze­rze, że przed po­ło­wą chcia­łem zre­zy­gno­wać, ale na szczę­ście za­czę­ło się robić cie­ka­wie ;-) Koń­ców­ka mi się. Pla­stycz­ne opisy i cie­ka­wy po­mysł.

F.S

Po­mysł cie­ka­wy, po­wie­dział­bym że zbyt cie­ka­wy na tak krót­kie opo­wia­da­nie. Roz­wią­za­nia do­ma­ga­ją się roz­wi­nię­cia, bo tak to mamy krót­ki opis przy­by­cia wi­ce­kró­la, po­tycz­ki i dość zgrab­ne za­koń­cze­nie pu­en­tu­ją­ce całą za­war­tą w tek­ście al­ter­na­ty­wę. Co do warsz­ta­tu, to w nie­któ­rych miej­scach kulał, twój po­przed­ni tekst po­do­bał mi się o wiele bar­dziej.

Świet­nie na po­zio­mie kon­cep­tu. Prze­wrot­nie. Po­nad­to wy­bra­łeś kli­ma­ty, które oso­bi­ście bar­dzo lubię i eks­plo­ru­ję, w tym i pi­sar­sko :) Co do formy: skró­ci­ła­bym nie­któ­re zda­nia, po­zby­ła­bym się kilku przy­miot­ni­ków. Czego mi za­bra­kło? ano ja­kiejś faj­nej fa­bu­ły… przy­by­li, prze­szli przez Płw Ibe­ryj­ski we mgle, na­tknę­li na Niem­ców (bo ta pieśń po nie­miec­ku?), tro­chę nie­wy­ko­rzy­sta­ny ten po­mysł moim skrom­nym zda­niem.

... życie jest przy­pad­kiem sza­leń­stwa, wy­my­słem wa­ria­ta. Ist­nie­nie nie jest lo­gicz­ne. (Cla­ri­ce Li­spec­tor)

Tech­nicz­nie i ję­zy­ko­wo po­do­ba mi się bar­dzo. Po­mysł jest świet­ny. Je­dy­ne czego bra­ku­je w tym opo­wia­da­niu to opo­wieść.

Nie­zły po­mysł, ale po­da­ny chyba w zbyt skon­den­so­wa­nej for­mie. Tro­chę mało było opo­wia­da­nia w opo­wia­da­niu.

 

Zu­peł­nie, jakby cała tu­tej­sza kra­ina chcia­ła wy­krzy­czeć – nie pa­su­je­cie tutaj… – Nie brzmi to naj­le­piej.

 

by prze­wa­żyć szale zwy­cię­stwa na swoją ko­rzyść. – Li­te­rów­ka.

 

po­chwy­ca­jąc w mię­dzy­cza­sie od mar­twe­go kom­pa­na włócz­nię. – Ra­czej: …przechwytu­jąc w mię­dzy­cza­sie od mar­twe­go kom­pa­na włócz­nię.

 

po czym z całej chwi­li pchnął w stro­nę szyi sta­lo­we­go mon­stra. – Pew­nie miało być: …po czym z całej siły pchnął w stro­nę szyi sta­lo­we­go mon­stra.

 

Wiel­ki miecz upadł na zie­mię, a zaraz póź­niej… spa­dła me­ta­lo­wa isto­ta. Spa­dła. – Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Na wstę­pie muszę się do cze­goś przy­znać. Tak bar­dzo po­chło­nę­ło mnie prze­sła­nie, które chcia­łem za­wrzeć w tek­ście, że za­po­mi­na­łem tro­chę o… czy­tel­ni­ku. Stąd część z was na­rze­ka­ła na fa­bu­łę, cha­rak­ter czy też brak cha­rak­te­ru. W tym tek­ście nie sta­ra­łem się za­uro­czyć czy­tel­ni­ka, zu­peł­nie jakby sam prze­kaz "zjadł" resz­tę opo­wia­da­nia. 

Po­sta­ram się wy­wa­żyć to le­piej w ko­lej­nym tek­ście. 

 

c21h23no5.enazet – dzię­ku­ję za ko­men­tarz i uwagę. 

 

Fin­kla – rów­nież dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Opi­su­jąc drogę kie­ro­wa­łem się… drogą Hisz­pa­nów. Na­to­miast by pró­bo­wać zdo­by­wać Afry­kę, przy­by­sze po­trze­bo­wa­li­by… wy­na­leźć chi­ni­nę. Myślę, że o ile ukła­dy od­por­no­ścio­we "In­dian" mo­gły­by po­ra­dzić sobie w Eu­ro­pie (zwłasz­cza, gdyby już wcze­śniej po­dró­żo­wa­li po morzu), nie da­li­by rady z Czar­nym Lądem. Tym­cza­sem spo­rym pro­ble­mem w po­dró­ży były wła­śnie Wyspy Ka­na­ryj­skie (o któ­rych w tek­ście wspo­mi­na­łem, su­ge­ru­jąc, że zo­sta­ły sko­lo­ni­zo­wa­ne) przez ist­nie­ją­cy tam prąd, który kie­ro­wał­by stat­ki Me­xi­co z po­wro­tem do Ame­ry­ki. Stąd wyspę na­le­ża­ły­by mijać nie od stro­ny Afry­ki, a z pół­no­cy. 

Jak kopć ka­na­ły w Hisz­pa­nii? Tak samo jak można two­rzyć drogi i sta­wiać domy na po­prze­ci­na­nych ka­na­ła­mi ru­inach miast Trój­rzy­mie­rza (do dziś za­wa­la­ją się tego po­wo­du domu). W kwe­stii ob­sy­dia­no­wej broni, jak pi­sa­łem "pod­no­sząc ob­sy­dia­no­wy miecz, sta­ro­żyt­ną broń bę­dą­cą dziś je­dy­nie sym­bo­lem woj­sko­wej rangi". Poza tym te same rze­czy nie muszą zo­stać wy­na­le­zio­ne w tym samym cza­sie. Przy­kła­do­wo: w Ame­ry­ce kwi­tła ma­te­ma­tyk i ar­chi­tek­tu­ra, po­mi­mo że nie znano gwoź­dzia i koła (na koło przed­sta­wi­łem swoją hi­po­te­zę). ;)

 

Fo­lo­in­Ste­pha­nus – cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło.

 

Bel­haj – miło wi­dzie rów­nież Twój ko­men­tarz. "Tłu­ma­czy­łem się" już nieco na po­cząt­ku. I masz rację, po­rów­nu­jąc tekst z "Wa­chla­rzem" widzę, że pod kątem tech­nicz­nym mo­głem to le­piej do­pra­co­wać. 

 

fleur­de­la­co­ur – dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Może na­le­żał­by po­pra­wić się i na­pi­sać jakąś po­rząd­ną kon­ty­nu­ację? A pieśń wska­zu­je na kon­kret­nych Niem­ców. ;)

 

Re­gu­la­to­rzy – Tobie tra­dy­cyj­nie dzię­ku­ję za rady i po­praw­ki. 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion. :D

Ar­hi­zie, tra­dy­cyj­nie miło mi ogrom­nie, że uwagi oka­za­ły się przy­dat­ne. ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Droga – mia­łam wra­że­nie, że wszyst­ko po pro­stu ro­bisz “na od­wyrt­kę”. Byli Hisz­pa­nie u Az­te­ków, to po­ślij­my Az­te­ków do Hisz­pa­nii. Tak tro­chę bez pa­trze­nia, czy to ma ręce i nogi.

Cho­ro­by. Bar­dzo cie­ka­wa uwaga. Szko­da, że nie roz­wi­ną­łeś tego wątku. My im ospę, oni nam sy­fi­lis. Ale i pod tym wzglę­dem nie mieli, bie­da­cy, farta – ospa bar­dziej za­kaź­na.

Broń. OK, ar­gu­ment o sym­bo­licz­no­ści przyj­mu­ję. Jak u nas bu­ła­wa (nie znam się, ale pew­nie po­cho­dzi od ma­czu­gi?). Tylko pod­czas czy­ta­nia zgrzyt­nę­ło. Bo z jed­nej stro­ny epoka ka­mie­nia (niech­by nawet neo­lit), z dru­giej – coś, co wy­ma­ga roz­wi­nię­tej me­ta­lur­gii z po­rząd­ną stalą, żeby się lufa nie roz­le­cia­ła po pierw­szym strza­le, che­mii… Jakim cudem ten miecz prze­trwał bez ogrom­nych zmian, nie sta­jąc się szty­le­ci­kiem?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przy­zna­ję, że z drogą i moż­li­wo­ścia­mi za­po­zna­łem się po­bież­nie głów­nie ze wzglę­du na dłu­gość tek­stu. Na obec­ną chwi­lę nur­tu­je mnie, hmm, ka­na­ryj­ski nurt. Za­sta­no­wię się nad tym bar­dziej, gdy za­cznę pracę nad kon­ty­nu­acją.

Nie je­stem dość bie­gły w zna­jo­mo­ści drze­wa ro­do­we­go ma­czu­gi, ale z tego co mi wia­do­mo, in­dyj­skie ge­ne­ral­skie bu­ła­wy nie zmie­ni­ły się zbyt­nio od wy­da­rzeń z Ma­ha­bha­ra­ty (choć teraz już ra­czej nie noszą). Po­dob­nie ka­wa­le­ria Ache­me­ni­dów, która w pew­nym sen­sie prze­trwa­ła aż do wy­na­le­zie­nia po­rząd­nej broni pal­nej. Inna spra­wa, to cha­rak­ter nacji, jej po­dej­ście do kul­tu­ry i/lub cy­wi­li­za­cji. Sztu­ka egip­ska była tak spe­try­fi­ko­wa­na, że ka­no­ny po­zo­sta­ły nie­mal nie­zmie­nio­ne przez ty­sią­ce lat…

Można się jed­nak za­sta­na­wiać, jak ten miecz w za­sa­dzie wy­glą­dał? Czy był lżej­szy? Czy nie na­le­ża­ło­by ocze­ki­wać, że prze­kształ­ci się w coś na kształt ba­tu­ty… choć zna­jąc Az­te­ków, bar­dziej po­szło­by to w kie­run­ku mopa lub wa­chla­rza.

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion. :D

zwa­nych przez tu­byl­czych dzi­ku­sów Islas Ca­na­rias.

A póź­niej osta­tecz­nie do No­we­go Te­noch­ti­tlan, zwa­ne­go przez miej­sco­wych Espa­nya.

po­wtó­rze­nie

 

Tu­tej­sze ziar­no ka­ka­ow­ca było spro­wa­dza­ne aż zza Wiel­kiej Wody, wie­dział o tym każdy, kto od­zna­czał się bar­dziej wy­ra­fi­no­wa­nym pod­nie­bie­niem.

A czy w Hisz­pa­nii można upra­wiać ka­ka­ow­ce? Chyba, że jakoś uda­ło­by im się Az­te­kom roz­wi­nąć plan­ta­cje na Wy­spach Ka­na­ryj­skich, choć i wzglę­dem nich nie je­stem pe­wien, czy kli­mat na­da­je się dla ka­ka­ow­ców. Skąd więc miały po­cho­dzić inne ziar­na ka­ka­ow­ca : > ?

 

Fajna teo­ria z kołem : )).

 

Po­sia­da­ją­ce pa­ra­sol­ko­wa­te ozdo­by wo­jow­ni­cy

Jak po­sia­da­ją­ce, to chyba wo­jow­nicz­ki ;P

 

po czym z całej chwi­li pchnął

o cza­so­prze­strze­ni już sły­sza­łem, o chro­no­ener­gii jesz­cze nie : > 

 

Sam po­mysł przy­padł mi do gustu (nawet od pew­ne­go czasu mam w gło­wie po­dob­ny – na przed­sta­wie­nie Eu­ro­pej­czy­ków z punk­tu wi­dze­nia rdzen­nych miesz­kań­ców No­we­go Świa­ta).

Jeśli cho­dzi o re­alia hi­sto­rycz­ne, to za­sta­na­wia­łem się, jak Az­te­kom udało się nie na­po­tkać na swo­jej dro­dze opan­ce­rzo­nych jeźdź­ców aż do Nie­miec. 

Naj­więk­szy plus za opis przy­ro­dy – na­szej, eu­ro­pej­skiej, a przed­sta­wio­nej jako eg­zo­tycz­na. Drugi plus za scenę roz­mo­wy z głową (choć po­trój­ne “wi­dzisz” w tym frag­men­cie tro­chę mi zgrzyt­nę­ło). Minus za to, że mo­men­ta­mi nar­ra­cja szła drę­twa­wo i choć pod­trzy­mu­ję, że sam po­mysł mia­łeś fajny, to treść wy­szła odro­bi­nę zbyt ło­pa­to­lo­gicz­na. 

 

 

 

Mogło być go­rzej, ale mogło być i znacz­nie le­piej - Gan­dalf Szary, Hob­bit, czyli tam i z po­wro­tem, Rdz IV, Górą i dołem

Navaz – miło wi­dzieć Twój ko­men­tarz. Dzię­ku­ję za wska­za­nie błę­dów. :)

 

Czy w Hisz­pa­nii można upra­wiać ka­ka­ow­ce. Dobre py­ta­nie. Za­ło­ży­łem, że skoro można upra­wiać po­mi­do­ry w Eu­ro­pie, ba­na­ny W In­diach i psze­ni­cę w Ame­ry­ce, to dla­cze­go nie ka­ka­owiec? Zwłasz­cza, że w czym jak w czym, ale w uszla­chet­nia­niu i do­sto­so­wy­wa­niu ro­ślin upraw­nych Me­zo­ame­ry­ka­nie byli nie naj­gor­si. Dla­te­go za­ło­ży­łem, że ‘gdzieś’ im się ta upra­wa jako tako udała – może wła­śnie na Psich Wy­spach?

Co zaś się tyczy Nie­miec – za­ło­ży­łem, że Eu­ro­pa byłą już dość oczysz­czo­na i “ucy­wi­li­zo­wa­na”, zwłasz­cza na za­cho­dzie. Te­re­ny wschod­nie, np. Fran­cja, były czę­ścio­wo sta­bil­ne. 

A z pa­ra­sol­ka­mi, to za­pew­ne ja­kieś pod­świa­do­me fan­ta­zje au­to­ra. ;)

 

 

 

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion. :D

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Anet, dzię­ki. :)

http://wachlarzemoaloes.blogspot.in - mój blog o fan­ta­sy i scien­ce-fic­tion. :D

Nowa Fantastyka