
Może będzie z tego cykl opowiadań? ;-)
Może będzie z tego cykl opowiadań? ;-)
Brok to położone nad Bugiem, senne, małe miasteczko, na mazowieckiej prowincji. Od niemal tysiąca lat, gród ten żegluje po rzecze czasu. W niektórych miejscach wystarczy na chwilę przymknąć oczy, by usłyszeć echa przeszłości. Jednym z nich są tak zwane „mury”, ruiny pałacu biskupów płockich. Jeśli w styczniową lub lutową noc ktoś zawita na dawny pałacowy dziedziniec, może usłyszeć dźwięk kutego metalu.
Jest on szczególnie dobrze słyszalny tuż nad ziemią. Wiosną i latem zastępują go inne odgłosy, coś jakby szepty i czasem śmiech. Nie żaden tam upiorny chichot ale lekki radosny, kobiecy. Skąd się biorą dźwięki?
Dawno, dawno temu pałac i leśną kaplicę łączył podziemny tunel. Dziś, gdy patrzymy na ścianę lasu, odległą od ruin o prawie dwa kilometry, wydaje się to niemożliwe. Jednakże w XVII wieku las od pałacu dzieliło około pięćdziesięciu metrów, kapliczka była ledwie dziesięć dalej. Po co jednak biskupom było podziemne tajne przejście? Popłyńmy rzeką czasu do roku pańskiego tysiąc sześćset siedemnastego. Biskupem płockim był wówczas Henryk Firlej herbu Lewart, posiadacz wielu cnót i talentów. Zalety takie jak pobożność, dobrotliwość czy pracowitość zapewniały mu opinię świętego wśród ludu. Jednakże całą swą karierę zawdzięczał również innym talentom. Dzięki inteligencji i zdolnościom dyplomatycznym sprawował szereg urzędów tak świeckich jak i kościelnych. W swoim dorobku miał już stanowiska: podkanclerzego koronnego, referendarza wielkiego koronnego, oraz biskupa łuckiego. Pieczę nad biskupstwem płockim dostał dzięki papieżowi Klemensowi VIII. Diecezja owa, choć bogata i znacząca, nie stanowiła szczytu jego aspiracji. Marzyło mu się bowiem arcybiskupstwo, godność prymasa, a nawet kardynalski kapelusz. Droga do tak postawionego celu nie była prosta. Henryk Firley po drodze do niego nie raz i nie dwa musiał brać przykaz z widniejącego w rodowym herbie lamparta. Drapieżnik ten, choć ustępuje lwu siłą, może go pokonać dzięki swojemu sprytowi.
Pewnego styczniowego dnia wezwał do siebie architekta, Piotra Durie.
– Ekscelencjo, czym mogę służyć?
– Mistrzu, mam parę uwag do projektu letniej rezydencji, który mi przedstawiono.
– Panie, ten projekt zatwierdził twój poprzednik, już zaczęliśmy gromadzić materiały. Oczywiście jeśli takie będzie pragnienie ekscelencji, to naniosę poprawki, ale to może podnieść koszt budowy.
– W tym przypadku pieniądze nie są aż tak ważne.
– Słucham więc waszą dostojność.
– Czasem odwiedzają mnie pewne osoby. – Biskup zawiesił głos, zastanawiając się jak problem sformować. – Przybywają kurierzy od króla, papieża, magnatów. Ludzie ci nie powinni być widziani w moim otoczeniu przez postronnych. Rozumiesz Piotrze, ludzie są zawistni, pojawią się plotki, a ja muszę dbać o moją reputację, by nie gorszyć maluczkich.
– Oczywiście, ekscelencjo, rozumiem. – Piotr był Włochem, toteż nieobce były mu arkana polityki. Doskonale pojmował, dlaczego biskup jest tak ostrożny. W końcu konkurencja nie śpi.
– Potrzebuję czegoś, co zapewni mi możliwość dyskretnego przyjmowania i odsyłania takich ludzi.
– Panie, myślę, iż twój problem rozwiąże podziemny tunel łączący pałac z lasem.
– Tunel?
– Tajny, wysoki na trzy łokcie, a na sto długi.
– To może być trudne.
– Niekoniecznie, w mojej ojczyźnie takie rozwiązania są standardem. Od strony pałacu będzie on miał wejście w studni. – Architekt był w swoim żywiole.
– Może być problem, część moich najlepszych agentów to kobiety. Nie wiem czy są dość zręczne, by w sukniach, spuszczać po linach do studni.
– Proszę się nie martwić, ekscelencjo. – Architekt to i owo słyszał o agentkach tajnej kancelarii. Plotki głosiły, iż mówiąc delikatnie, miały wiele wspólnego ze św. Magdaleną, z czasów zanim spotkała pana Jezusa i czego jak czego, ale zręczności to im nie brakowało. – Ze studni będzie można czerpać wodę z dziedzińca oraz piwnic. To właśnie na poziomie piwnicznym pozorną ścianą zamaskujemy wejście do korytarza. Wyjście w lesie ukryte będzie w małej drewnianej kapliczce gdzie zamieści się obraz świętego Huberta.
– Dobrze, z tą tylko różnicą, iż kapliczka będzie ofiarowana świętej Magdalenie. Przed polowaniem będziemy się przed nią modlić by podczas łowów dopisywała nam pogoda. Ponadto ona lepiej niż Hubert wytłumaczy postronnym czemu pojawiają się tam kobiety. – Zdecydował biskup.
Jak powiedział, tak też się stało. Budowę pałacu myśliwskiego, tunelu i leśnej kapliczki ukończono w roku pańskim tysiąc sześćset dwudziestym czwartym. Los lubi jednak czasem żartować sobie z ludzi. Dokładnie w tym samym roku Henryk Firlej został arcybiskupem gnieźnieńskim i prymasem Polski. Kurierzy i agentki jego tajnej kancelarii udali się za nim do starego piastowskiego grodu. Podziemny tunel z brokowskiego pałacu wykorzystywali ludzie jego następców. Trzeba przyznać, iż używano go wówczas z rzadka i to niekoniecznie w roli, jaką przewidział dla niego twórca. Częściej niż agenci tajnej kancelarii korzystali z niego dworzanie biskupi udający się incognito do miasta, w mało cnotliwych celach.
Mijały lata, Brok się rozrastał. Bugiem na północ, do Gdańska płynęło ukraińskie zboże, drewno, futra, wosk i miody z Puszczy Białej, a nawet przyprawy z orientu. Wracające szkuty wiozły na południe bursztyn, i wyroby z miast hanzeatyckich. Nic nie trwa wiecznie, toteż i dla Rzeczpospolitej po złotym wieku nadeszły złe czasy. Powstanie Chmielnickiego sprawiło, że ukraińskie pola obsiewano nie zbożem ale kośćmi walczących. Osłabł handel na rzece, mniej było białych żagli. Potem nadszedł czas potopu szwedzkiego. Tunel miał wtedy chwilę chwały. Obrońcy pałacu biskupiego, po krwawej bitwie, wymknęli się nim najeźdźcom.
Biskupi odbudowali pałac po wojennych zniszczeniach ale Rzeczpospolita słabła. W czasach saskich szalały wojny, zarazy zdziesiątkowały mieszkańców Broku, rzeczny szlak handlowy zamierał. Tunel ukryty pod ziemią zdawał się niewrażliwy na te wszystkie zawirowania. Przyszły jednak kolejne klęski. Po trzecim rozbiorze w Broku rozlokowali się Prusacy. Skonfiskowali dobra biskupie, choć wiązali oni z Brokiem duże nadzieje, nie okazali się dobrymi gospodarzami, pałac strawił pożar. W epoce napoleońskiej zniszczona kaplica świętej Magdaleny zaczęła się powoli zapadać, ale to już zupełnie inna historia.
Brak właściciela sprawił, iż reprezentacyjny niegdyś pałac powoli stawał się runą. Pojawiali się w nim tylko ci, którzy chcieli uniknąć ludzkich oczu. Z tunelu zazwyczaj korzystali zakochani. Genius loci pałacu od lat pozbawiony ludzkich emocji, teraz zachłannie się nimi sycił. Szczęście, miłość, wiara, że to miejsce osłoni ich przed złym światem, dodawały mu sił.
W styczniu i lutym roku pańskiego tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego w podziemnym tunelu pojawili się inni goście. Byli to powstańcy. Opuszczony pałac dawał im schronienie, a stary tunel był idealnym miejscem do przekuwania kos. Nawet gdyby jakiś żandarm czy patrol kozacki chciał sprawdzić ruiny, łatwo z wieży wypatrzyłyby go młode oczy. Tunel dawał szansę na dyskretną ewakuację, nawet w przypadku gdyby Rosjanie otoczyli pałac. Nadzieja i wola walki tych młodych ludzi były tak silne, iż odcisnęły piętno na czasie i przestrzeni.
Upadek powstania zmienił oblicze Broku. Car odebrał mu prawa miejskie, i rozpoczął masową wycinkę lasów Puszczy Białej. Ukryte wyjście już wcześniej, po rozsypaniu się kaplicy wyglądało jak lisia nora, po wycinkach znalazło się w szczerym polu. Rolnicy obsiewające powstałe w ten sposób pola wkrótce je zasypali. Niemniej od strony pałacu nadal można było do niego wejść. Dopiero na przełomie wieków nowy właściciel ruin postanowił je rozebrać. Zamiaru swojego do końca nie zrealizował, ale zasypał gruzem pałacową studnię.
Kiedy dziś odwiedzisz brokowskie ruiny pałacu biskupów, zamknij na chwile oczy. Jeśli się skupisz i wyobrazisz sobie jak pięknym to miejsce musiało być kiedyś, docenisz jego piękno nawet teraz, kto wie, może genius loci tego miejsca pozwoli ci usłyszeć nawet za dnia delikatne stukanie obcasów, biskupich agentek, usłyszeć, biesiady, bitwę, kucie kos, śmiech zakochanych.
Dziś[+,] gdy patrzymy
w XVII wieku las od pałacu dzieliło około pięćdziesięciu metrów, kapliczka była ledwie dziesięć metrów dalej.
posiadacz wielu cnót i talentów. Zalety takie jak pobożność, dobrotliwość czy pracowitość zapewniały mu opinię świętego wśród ludu. Jednakże całą swą karierę zawdzięczał również innym talentom.
oraz biskupa łuckiego. Pieczę nad biskupstwem płockim
Diecezja owa[+,] choć bogata i znacząca,
Drapieżnik ten[+,] choć ustępuje lwu siłą[+,] może go pokonać
Mistrzu, mam parę uwag, do projektu letniej rezydencji, jaki mi przedstawiono.
Drugi przecinek zbędny; jaki->który
Biskup zawiesił głos[+,] zastanawiając się
Przybywają kurierzy, od króla
Zbędny przecinek.
Rozumiesz[+,] Piotrze
Piotr był Włochem, toteż nieobce były mu arkana polityki.
A co ma jedno do drugiego?
część moich najlepszych agentów, to kobiety.
Zbędny przecinek.
by w sukniach, spuszczać po linach do studni.
Tu tyż.
– Proszę się nie martwić[+,] ekscelencjo.
czego jak czego[+,] ale zręczności to im nie brakowało.
Powstanie chmielnickiego
Chmielnickiego.
Potem nadszedł czas potopu szwedzkiego. Tunel miał wtedy chwilę chwały. Obrońcy pałacu biskupiego, po krwawej bitwie, wymknęli się nim ze szwedzkiego oblężenia.
Biskupi odbudowali pałac po szwedzkich zniszczeniach[+,] ale Rzeczpospolita słabła.
Brak właściciela sprawił, iż reprezentacyjny niegdyś pałac powoli stawał się runą.
Ruiną, jak mniemam?
Jeśli, autorze, planujesz cykl opowiadań, to odradzałbym tworzyć więcej takich. Pomijając, że z interpunkcją jesteś na bakier (a i tak pewnie nie wychwyciłem wszystkiego), historia jest opowiedziana zwyczajnie nudno. Może z zamkiem w Broku wiąże się jakaś ciekawa legenda, ale niestety nie przedstawiłeś jej tutaj w zajmujący sposób. Dużo suchych faktów, które może miejscowych odrobinę zaciekawią, ale wszystkich innych raczej znużą.
Z pozytywów – zdania budujesz raczej poprawnie, dialogi mogłyby być bardziej naturalne.
Pozdrawiam!
Hmmm, fantastyki, co to kot napłakał – raptem jakieś dźwięki spod ziemi.
Zgadzam się z przedpiścą – ta historia nie wciąga. Gdybyś, zamiast rysu historii tajnego przejścia pokazał jakiś epizod, towarzyszące mu emocje, niemal złapanie…
I z kulejącą interpunkcją Jasnostronny ma rację.
nie raz i nie dwa musiał brać przykaz z widniejącego w rodowym herbie lamparta
Przykaz czy przykład?
Babska logika rządzi!
Zgodzę się z Finklą, że fantastyki niewiele, ale akurat mi to nie przeszkadzało. Powiedz szczerze, że namówiłeś na odwiedziny Broku, wiosną będę musiał się tam wybrać.
A napisane całkiem nieźle, czytało się dobrze, choć fabuły co kot napłakał.
Takie miejsce aż prosi się o ciekawszą historię, ale ujdzie. Miejsce warte odwiedzenia. Zimą to nawet ładniej, tylko na śnieg trzeba poczekać :)
F.S
Cześć.
Co mnie rozczarowało?
A. To, że nudziłeś.
B. Nudziłeś głównie dwiema rzeczami:
a) za długim opisem “historycznym” na początku (w cudzysłowie, gdyż nie wiem, ile w nim prawdy),
b) zbyt sielską całą resztą.
Rys historyczny powinieneś dozować jak opis bohatera: 1-2 zdania faktów i coś ciekawego (jakaś tajemnica, akcja itp.). Znów fakty i po nich coś ciekawego. Inaczej robi się nudno. Czyta się siłowo.
Było sielsko. Zasiadłem ze szczerym zainteresowaniem, bo sądziłem, że przeczytam jakąś fajną straszną historię. Na faktach? Opowieści są właśnie takie? Było mi to obojętne. Liczyłem na zmyśloną/prawdziwą straszną opowieść. Końcówki już nie czytałem, ale widzę, że było lekko i przyjemnie.
Gdybyś odpowiednio dozował informację i tajemnicę/grozę, zaś całość rzeczywiście byłaby straszna (nawet gdyby to oznaczało odświeżanie tego, co rzekomo każdy zna, czyli głowy królów, chwytanie za rękę, straszne dźwięki, zamurowane kości itp.), to byłoby bardzo ciekawie. Czytałbym z przyjemnością.
Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.
Czytało się przyjemnie, ale nie opuszczała mnie myśl, że w takiej formie bardziej to się nadaje do przewodnika turystycznego niż zbioru opowiadań.
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Jest tło, teraz każdy okres historii tunelu czeka na osobne rozwinięcie w formie szorta lub opowiadania, byle bardziej nacechowanego fantastyką, fabułą, emocjami :)
"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM
Uwagi uwzględnię. Co do interpunkcji to chyba tego sam nie poskromię :( Co do sielskości no cóż robiłem ciut porządku w zdjęciach i nie nastroiło to mnie mrocznie i krwawo.
Wskazane błędy poprawię przy odrobinie szczęścia jutro.
Interpunkcji nie ogarniesz tylko wówczas, jeśli nie będziesz chciał jej ogarnąć.
Ja miałem łatwiej, ale prawie każdy, kto zna jej zasady, najpierw się ich uczył.
Chcesz? Opanujesz.
Nie? To nie.
Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.
Przykłady złych przecinków/braku:
małe miasteczko, na mazowieckiej prowincji
Od niemal tysiąca lat, gród ten żegluje po rzecze czasu.
Biskup zawiesił głos(+,) zastanawiając się(+,) jak problem sformować.
Czy to podręcznik do historii z anegdotką? Bo tak to odebrałam ;< W opowiadaniu nie może być łopatologii, musi się w nim znaleźć akcja. A tej tutaj tyle, co kot napłakał. Ale język niezły.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Legenda o tunelu, wsparta wiedzą jakby z podręcznika, mimo że ubarwiona nieco rozmową biskupa z architektem i wzbogacona wzmianką o kuciu kos, niestety, nie wydała mi się zbyt zajmująca.
W swoim dorobku miał już stanowiska: podkanclerzego koronnego, referendarza wielkiego koronnego, oraz biskupa łuckiego. – Nie wydaje mi się, by piastowanie stanowisk można zaliczyć do czyjegoś dorobku.
Droga do tak postawionego celu nie była prosta. Henryk Firley po drodze do niego… – Powtórzenie.
…wosk i miody z Puszczy Białej, a nawet przyprawy z orientu. – …wosk i miody z Puszczy Białej, a nawet przyprawy z Orientu.
Tunel ukryty pod ziemią zdawał się niewrażliwy na te wszystkie zawirowania. – Tunel z definicji jest budowlą podziemną.
…i wyobrazisz sobie jak pięknym to miejsce musiało być kiedyś, docenisz jego piękno nawet teraz… – Czy to celowe powtórzenie?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Brok ---
– przymiotnik brocki albo broczański.
– mieszkańcy broczanin, broczanka.
Nie! Nie! I jeszcze raz nie!!!
Brok
mieszkańcy
– brokowiak
– brokowianka
Jak słyszę tego typu odmianę np Warszawa, mieszkaniec warszawianin, odbieram to jako nie normę językową, bo takiej nie ma, ale jako, ale jako triumf nowomowy postpeerelowskiej nad językiem polskim. To właśnie w 1963 czerwone kacyki po przyspieszonych kursach partyjnych, ubzdurały sobie, że lud pracujący ma pisać np. warszawianin czy brokowianin zamiast dotychczasowego warszawiaka czy brokowiaka. Na szczęście nawet w PRL było trochę ludzi inteligentnych, toteż ta “reforma” nie stała się obligiem a jedynie zaleceniem. Zarówno literatura jak i tradycja są więc tym razem po mojej stronie.
“Pałacyk Michla, Żytnia, Wola,
bronią się chłopcy spod „Parasola”,
choć na „tygrysy” mają visy –
to warszawiaki, fajne chłopaki – są!”
Właśnie WARSZAWIAKI a nie WARSZAWIANIE.
Dywizjon 303 był WARSZAWSKI a nie WARSZAWIAŃSKI
to tak z marszu
Ponadto w literaturze międzywojennej takie słowo jak warszawian po prostu nie istnieje, to typowy koszmarek made in PRL. Fakt z przecinkami leżę i kwiczę, choć wbrew temu co tu pisano, znam teoretyczne reguły, tylko praktyka mi kuleje. To jednak kwestie tworzenia nazw mieszkańców znam na pamięć i nie ustąpią bo nie macie racji. Ergo nie ma kogoś takiego jak broczanin czy broczanka. Jak to mówią sorry Winnetou.
“Słownik nazw miejscowości i mieszkańców”, PWN, W-wa 2007.
Zgodzę się z opinią, że to bardziej rys historyczny z legendą w tle niż opowiadanie, ale tak się składa, że bardzo lubię czytać na temat regionalnych legend (mają swoisty klimat) tak więc, jak dla mnie, tekst jest ok.
Nadal upieram się przy poprawności brokowiaka
Usuń beletrystyczne ozdobniki, a wyjdzie Ci fajny artykuł. Na przykład do Wikipedii albo jakiegoś portalu historycznego.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)