- Opowiadanie: Kora - Innego końca świata nie będzie

Innego końca świata nie będzie

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Innego końca świata nie będzie

Dźwięk uderzania o klawisze laptopa wtapiał się w hałas samochodów jeżdżących za oknem i podniesione głosy sąsiadów, niknąc ostatecznie pośród nut Drugiego Walca Szostakowicza. Mężczyzna odsunął się od komputera i przeciągnął leniwie. Jego zmęczona twarz o podkrążonych oczach i zmierzwionych, siwiejących lekko włosach, majaczyła na ekranie laptopa. Głębokie zmarszczki wokół ust wygięły się, kiedy skrzywił się widząc swoje odbicie. 

Zdjął z ramion puchaty, brązowy koc, którym zwykle przykrywał się podczas pisania i poczłapał do kuchni. Wiedział, że to śmieszne okrywać się, kiedy za oknem jest dwadzieścia stopni, ale i tak nie czuł gorąca, a ciężar miękkiego materiału na ramionach zawsze działał na niego uspokajająco. Zresztą był tutaj sam. Kto mógł z niego drwić? 

Mężczyzna postawił czajnik pełen wody na gazowej kuchence i wlepił spojrzenie w szare podwórko za oknem. Więc to ten dzień. W powietrzu nie dało się wyczuć nic wyjątkowego. Nie było żadnych fanfar, archaniołów dmących w rogi, ani czterech Jeźdźców Apokalipsy. Nie runął nieboskłon, szczerze mówiąc, nie padał nawet deszcz. Słońce dzielnie walczyło z chmurami i chociaż było jedno przeciwko wielu, radziło sobie całkiem nieźle. Na dworze menel krzyczał: "Kurwa! Co też ta suka jebana sobie myśli, że ja to tak, kurwa, nic nie robię. Gdybyś ją tylko słyszał, Włodek, to by ci się od tego we łbie ugotowało!" Ktoś inny bełkotliwie odpowiedział w jakimś dziwnym języku, który tylko mgliście przypomniał polski. Taka okolica. Dzień, jak co dzień.

Mężczyzna wrócił do biurka i spojrzał zmęczonymi, przekrwionymi oczami w ekran laptopa. Wiedział, że jest nieco zbyt sentymentalny. Właściwie nie działo się nic ważnego, nic co miałoby jakiś większy wpływ na losy świata. Ludzie nadal będą deptać chodniki, samochody śmigać po jezdniach, a dzieciaki bawić się na placach zabaw. I nikt nic nie zauważy, nikt się nie przejmie. Ale nie mógł odmówić sobie tej odrobiny martyrologi. Kiedy zamyka się pewien rozdział, trzeba trochę pobrudzić się przeszłością. Tak dla zdrowia, żeby pamiętać o tym, co było.

Otworzył plik w Wordzie zatytułowany "Pamiętnik". Wybrał przypadkowy fragment z początku tekstu i zaczął czytać.

 

Coraz więcej z nich głosuje za tym, żeby odejść. Nie dziwię się, nie mamy już tutaj co robić, trochę za stary ten świat, za bardzo zastały w zmianach. Podobno ta nowa planeta, którą niedawno odkrył Bóg, jest znacznie lepiej skonstruowana, a jej ludność bardziej zainteresowana kwestiami wiary. Tyle się teraz mówi o tym, że trzeba umieć dostosowywać się do bieżącej sytuacji. Warto nauczyć się, w którym momencie lepiej zmienić branżę. Być może poszedłbym z nimi, ale… Wizja emerytury jest zbyt kusząca. Wreszcie będę miał czas, żeby zabrać się za książki.

 

Nie tego szukał. 

 

Piekło zaczyna powoli stygnąć. Ciekawe co w tym momencie dzieje się z Niebem… Może się rozpada? Chyba nikogo to już nie obchodzi. Zdaniem większości powinienem żałować, że zostałem. Ale tak właściwie się cieszę. Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć trochę czasu dla siebie, a w robocie trudno było wygospodarować chociaż parę minut.

Podobno tam gdzie polecieli mają znacznie większe pole do popisu. Mogą nadać chrześcijaństwu nową, świeżą twarz. Ta mała planeta pełna jest gorliwych wyznawców, którzy dopiero poznają sekrety wiary. Może tam wszystko pójdzie lepiej? Jeden nieudany eksperyment nie oznacza w końcu, że cała idea jest błędna.

Na Ziemi większość postulatów uległa wypaczeniu i chociaż Bóg namawiał, żeby dać jeszcze jedną szansę, na wiecu został przegłosowany przez aniołów. Wola ludu. Duża większość moich pobratymców też popierała skrzydlatych w tym aspekcie. Nigdy nie sądziłem, że będziemy się w czymkolwiek zgadzać.

 

Przesunął suwak w Wordzie nieco w dół i znowu zatrzymał wzrok na przypadkowych słowach. 

 

Więc postanowione. Zostaję na Ziemi, z ludźmi. Moje mieszkanie jest całkiem ładne, chociaż będzie wymagało lekkiego remontu. Z całą pewnością muszę zmienić ten okropny pomarańczowy kolor ścian…

Może czerwień? Na pewno czułbym się jak w domu. Ale nie, mam przecież tutaj odpocząć, a nie pławić się we wspomnieniach z pracy. Więc beż. Niech będzie beż. I ten grzyb na ścianach w łazience… Z tym też trzeba coś koniecznie zrobić.

I dusze. To też ważna sprawa. Zdumiewające jak podobni są do siebie ci którzy je mają oraz ci, którzy urodzili się już bez nich. Jestem na Ziemi zaledwie chwilę i trudno mi dostrzec między nimi wyraźną różnicę. Wiem, że to herezja, ale nic nie znacząca. Nikogo już nie obchodzi co jest zgodne z naukami, a co nie. A na pewno nie Boga. Od kiedy Pan wraz ze swym synem i niebiańskimi zastępami roztoczył pieczę nad inną planetą, stracił jakiekolwiek zainteresowanie Ziemią. Może przez to przestały powstawać nowe dusze. Ludzie zaczęli rodzić się puści. A mnie… cóż, mnie to ciekawi.

 

Mężczyzna oderwał wzrok od tekstu i westchnął cicho. Pulsujący, tępy ból głowy dawał mu znać, jak trudne i nieprzyjemne jest wracanie myślami do przeszłości. Szybko wklepał w klawiaturę kilka słów:

 

To dzisiaj. Innego końca świata nie będzie.

 

Po chwili namysłu dopisał jeszcze:

 

Chyba, że ludzie zgotują go sobie sami

 

Po czym postawił kropkę i wyłączył plik. Lekki uśmiech, który przez moment rozświetlił jego twarzy, sprawił, że pokrywające ją zmarszczki stały się jeszcze wyraźniejsze.

Innego końca świata nie będzie.– pomyślał. A przynajmniej nie dla mnie.

Zaraz potem wyciągnął z biurka grubą, papierową teczkę. Była tak wypchana, że gumka, która miała utrzymywać ją w całości, tylko ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywała się od pęknięcia.

Wyciągnął jedną z kartek, pobieżnie przyjrzał się napisanym na niej imionom. Kobiece i męskie, europejskie i azjatyckie, afrykańskie i australijskie, przeplatały się jak hieroglify w starożytnym manuskrypcie, bardziej przypominając malarską improwizację niż rzeczywisty dokument. Przy każdym znajdowała się mała kreseczka, niedbale postawiona za pomocą pióra. Mężczyzna skupił się na ostatnim imieniu widniejącym pod numerem 387908. Adam Stażyński. "Więc to ostatni człowiek."– przemknęło przez myśl diabłu. Złożył kartkę na cztery części i niedbale wcisnął ją do kieszeni spodni. Zaraz za nią powędrowało pióro.

Narzucił na plecy zniszczoną flanelową koszulę, na stopy wcisnął schodzone buty. Doskonale wiedział, dokąd ma się teraz udać. Miał do tego, można powiedzieć, intuicję.

 

*** 

Diabeł wysiadł z tramwaju na Placu Zawiszy. Przez te parę godzin słońce niezaprzeczalnie wygrało z chmurami i teraz bezlitośnie prażyło skulonych pod jego promieniami ludzi. Było nieznośnie gorąco, przechodnie szli ledwo powłócząc nogami i gapiąc się pustym, wyżartym przez upał wzrokiem prosto przed siebie. W takich warunkach koncepcja apokalipsy zombie zdawała się coraz bardziej prawdopodobna. Bardzo go ten pomysł rozbawił. W końcu wiedział, że nomen omen, dzisiaj nastąpi Apokalipsa. Tylko z mniejszą ilością mózgów i oderwanych kończyn.

Nadal miał jeszcze sporo czasu, usiadł więc w pobliskim obskurnym barku. Zapach zjełczałego tłuszczu był tak wyraźny, że zdawał się przybierać nieomal namacalną postać, wdzierając się do nosa i zagnieżdżając gdzieś głęboko z tyłu głowy. Mężczyzna zamówił tylko butelkę schłodzonej coli. Wolał nie ryzykować tutejszego jedzenia.

Miał jeszcze parę minut, dlatego od niechcenia spojrzał na stojącego przy kontuarze sprzedawcę. Diabeł wiedział, że nazywał się on Adrian Zbucki, miał żonę, córkę i jedną nieco podstarzałą kochankę. Nienawidził pana Alberta z sąsiedniego barku, jednak codziennie uśmiechał się do niego bardzo szeroko i mówił "dzień dobry". Co rano zaczesywał sobie włosy tak, żeby nie było widać postępującej łysiny. Bardzo lubił ten swój mały bar, który uważał za najlepsze tego rodzaju miejsce w całej Warszawie, o ile tylko da się konkurować w kwestii za tłustej kiełbasy i nieświeżej karkówki. A i jeszcze jedno. Warto dodać, że nie miał duszy.

Diabeł mógł wiedzieć o ludziach wszystko, wystarczyło, że spojrzał na nich przez dłuższą chwilę i odrobinę się na tym skupił. Zdawał sobie jednak sprawę, że zaraz o tym zapomni. Zbyt wielu było ludzi, a ich historie, chociaż pozornie różne, właściwie sprowadzały się do tego samego. Śmierci.

Wyszedł z maleńkiego barku i stanął z boku, tuż pod neonowym napisem KANTOR. Z kieszeni spodni wyciągnął pomiętego, pojedynczego papierosa, po chwili namysłu schował go jednak z powrotem. Jeszcze nie teraz.

Ścisnęło mu gardło, a w kącikach oczu poczuł dziwne pieczenie. Pomrugał, żeby odegnać łzy. Było coś niewłaściwego, w tym, że jedynym świadkiem Apokalipsy miał być podstarzały diabeł, któremu od jakiegoś czasu paskudnie strzelało w kręgosłupie.

Spojrzał na zegarek. Pięć minut.

Tuż obok niego, przy stoisku z warzywami, siedziała gruba handlarka i tępo wpatrywała się w swoje dłonie. Zaraz pojawił się starszy, zgarbiony mężczyzna i poprosił o kilogram pomidorów.

Cztery minuty.

Niedaleko pijak osunął się na chodnik i nie zważając wcale na błądzące tuż obok niego stopy śpieszących się przechodniów, zapadł w sen.

Trzy minuty.

Dwie kobiety szły obok siebie śmiejąc się radośnie, w dłoniach ściskały parasolki mające chronić je przed ostrym blaskiem słońca: jedna zieloną, druga czerwoną w białe i niebieskie kropki.

Dwie minuty.

Jak na zawołanie na ulicę wpadł rozpędzony, czerwony fiat. Stary. Gdzieniegdzie pokryty rdzą, z poobdzieranym lakierem i brudnymi szybami. Zdawało się, że każdy kilometr na godzinę, który osiągnął, sprawia mu niewysłowiony ból, tak rzęził i dymił. A jednak jechał wyjątkowo szybko.

Obok drugi samochód, srebrna ibiza. Niezbyt duży, ale utrzymany w dobrym stanie. W środku kobieta: Aleksandra i jej nastoletni syn, Tomek. Właśnie jechali na kurs z języka angielskiego, w którym chłopak musiał brać udział. Jutro miał mieć ważny sprawdzian, a matka zdawała sobie sprawę z tego, że jej latorośl lubi urywać się z lekcji. Tomek właśnie słuchał muzyki na dopiero co otrzymanym na dzień dziecka iPod'dzie. Jeszcze nie zdążył zgrać sobie większej liczby utworów, dlatego słuchawki przez cały czas rozsadzało mu Highway to Hell.

Jedna minuta.

Są też oczywiście inne samochody, inni ludzie. Ale oni nie mają znaczenia.

Czerwone światło. Ibiza się zatrzymała, fiat nie.

Trudno powiedzieć co było pierwsze, uderzenie czy krzyki przerażonych ludzi. Dźwięki klaksonów rozdzierały całą dostępną przestrzeń, przechodnie przepychali się by być bliżej, ktoś dzwonił na pogotowie, ktoś płakał. Jakiś człowiek zawołał: "Nie żyją! Oni nie żyją!" Kto inny wrzasnął: "Karetka! Ktoś musi, kurwa, pomóc tym ludziom, nim się wykrwawią!"

Koniec.

Diabeł wiedział, że minie jeszcze trochę czasu nim umrze Tomek. Będzie towarzyszył mu w tym świst aparatury medycznej i głosy zatroskanych lekarzy. Aleksandra umrze w drodze do szpitala.

A kierowca fiata? On zmarł już teraz, od razu. Nie zajęło mu to dużo czasu. Nie cierpiał. Mocny uraz głowy wystarczył by staruszek wyzionął ducha.

Tak właśnie wyglądał koniec świata. Miał posmak śmierci starego alkoholika, Adama Stażyńskiego, ostatniego człowieka na Ziemi. Ostatniego, który jeszcze miał duszę.

Diabeł wyciągnął z kieszeni zmiętą kartkę i postawił kreseczkę przy 387908 podpunkcie. Zapalił papierosa i zaciągnął się szarym, gryzącym dymem, po czym odszedł, nie patrząc za siebie. Odprowadził go przeciągły gwizd policyjnych syren. 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Niby tekst nie jest długi, ale zdążył mnie uśpić.

Z interpunkcją słabo. Po obu stronach myślnika powinny być spacje.

Babska logika rządzi!

Napisałam go już jakiś czas temu, ale dopiero teraz postanowiłam wstawić. Skróciłam go tak bardzo, jak tylko się da, ale to prawda, wyraźnie brakuje mu akcji. Ten taki trochę nudny ton miał oddawać melancholie diabła, to jak bardo on jest znużony, ale może mogłam pokazać to w trochę inny sposób.

Z drugiej strony – pora była bardzo sprzyjająca uśpieniom. ;-)

Babska logika rządzi!

“ani trzech Jeźdźców Apokalipsy.” → Jeźdźcy Apokalipsy byli czterej: śmierć, zaraza, głód i wojna

 

“Nie dziwie się” → “dziwię”

 

“za bardzo zastały w zmianach.” → nie wiem jak można być zastałym w zmianach… to trochę oksymoron, ale może o to chodzi

 

“Zostaje na ziemi, z ludźmi.” → zostaję

 

“Miał do tego, można powiedzieć, intuicje.” → intuicję

 

“Przez to parę godzin” → “przez te parę godzin”

 

“Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że zaraz to zapomni.” → wydaje mi się, że bardziej prawidłowo byłoby, gdyby zapomniał o czymś, a nie coś

 

“Zbyt wiele było ludzi” → “zbyt wielu”

 

“Zapalił papierosa i zaciągnął się białym, duszącym dymem,” → dym papierosowy nie jest biały, bo substancje smoliste. Biała jest para. 

 

Ogólnie, nie jest źle, pomysł ciekawy. Trochę widać jakiejś niedbałości miejscami, głównie wynika to z dużej (jak na tak krótki tekst) ilości literówek. Ponadto, w niewielkim formacie powtarzasz wyrażenia, co mnie jako czytelnika zawsze razi. Dwukrotnie mówisz o koncercie Szostakowicza. Wystarczy wspomnieć raz, potem napisać na przykład po prostu “utwór”, bo wiadomo już jaki. Sformułowanie “Przesunął suwak w Wordzie” też powtarzasz dwukrotnie, moim zdaniem w tak niewielkim opowiadaniu, nie najlepiej to wygląda, bo czytelnik wciąż jeszcze pamięta, że takie sformułowanie przed chwilą czytał.

 Zaintrygował mnie tytuł, bo miałam wrażenie, że już gdzieś go kiedyś widziałam. Nie wiem kiedy, ani gdzie, ale samego opowiadania na pewno wcześniej nie czytałam. Ciekawe przedstawienie diabła i problemu końca świata, zupełnie innego niż się spodziewamy. Pytanie, co dalej? Bo przecież nikt oprócz diabła nie wiedział, że to koniec. Czy więc świat będzie się toczył dalej, już bezdusznie? Cóż to też właściwie znaczy? Można się nad tym zastanawiać. 

Ogólnie, czytało się nieźle, nie miałam wrażenia, żeby było przesadnie nudno, w sam raz, monotonnie, spokojnie, to pasuje do przedstawionego klimatu. Jednocześnie tekst nie robi oszałamiającego wrażenia. Nikt tutaj nie wzbudza szczególnej sympatii, nikomu nie kibicujemy. Obserwujemy bez emocji, może ich właśnie w tym tekście brakuje, może odrobiny żalu, czegokolwiek. Nie jestem pewna. 

 

 

 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Fakt, nudnawo, większość tekstu to wprowadzenie i nawet śmiertelny wypadek tu nie pomaga (więcej krwi, flaków i wybuchów? ;), no i coś tam parę razy mi zgrzytnęło, ale, o dziwo, nie wynudziłem się aż tak. Niespieszny ton zwykle mnie odrzuca, ale przedstawiona wizja była dość ciekawa, bym doczytał do końcu. A i zakończenie fajne. Męczy mnie tylko jedna rzecz. Jak rozumiem, ludzie po odejściu Boga zaczęli rodzić się bez duszy. Stażyński jako ostatni ma duszę, ergo jest ostatnim człowiekiem, który urodził się przed odejściem, ergo jest najstarszy na świecie. Ile musi mieć lat? A on nie dość, że brawurowo jeździ samochodem fiat, to jeszcze jest alkoholikiem – ciężko mi uwierzyć, że przeżył tych wszystkich stuletnich Japończyków :D

Nieśpieszne tempo dość dobrze komponuje się z niezbyt zajmującą treścią, ale też sprawia, że opowiadania nie można zaliczyć do interesujących. Nie najlepszego wrażenia dopełniają liczne błędy i usterki, skutecznie utrudniające lekturę.

 

Męż­czy­zna od­su­nął się od kom­pu­te­ra i prze­cią­gnął le­ni­wie. Jego zmę­czo­na twarz o pod­krą­żo­nych oczach i zmierz­wio­nych, si­wie­ją­cych lekko wło­sach, ma­ja­czy­ła na ekra­nie lap­to­pa. Głę­bo­kie zmarszcz­ki wokół ust wy­gię­ły się, kiedy skrzy­wił się wi­dząc swoje od­bi­cie. –> Czy  twarz osoby siedzącej przed komputerem, może być widoczna na ekranie? Czy może choćby majaczyć?

 

Po­sta­wił czaj­nik pełen wody na ga­zo­wej ku­chen­ce i wle­pił spoj­rze­nie w szare po­dwór­ko za oknem. –> Czy zrobił to, nie wstając od komputera?

 

Więc to ten dzień. Ten dzień. –> Czy to konieczne powtórzenie?

 

Pie­kło za­czy­na po­wo­li sty­gnąć. Pew­nie z nie­bem jest po­dob­nie. –> Niebo też stygnie?

 

żeby dać jesz­cze jedną szan­se… –> Literówka.

 

Z całą pew­no­ścią muszę zmie­nić ten okrop­ny po­ma­rań­czo­wy kolor ścian…. –> Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

Je­stem na Ziemi za­le­d­wie chwi­lę i cięż­ko mi do­strzec… –> Raczej: Je­stem na Ziemi za­le­d­wie chwi­lę i trudno mi do­strzec

 

Wy­giął w lek­kim uśmie­chu zmę­czo­ną twarz… –> W uśmiechu można wygiąć usta, ale nie wydaje mi się, by można wygiąć twarz?

 

In­ne­go końca świa­ta nie bę­dzie.– po­my­ślał.– A przy­naj­mniej nie dla mnie. –> Sprawdź, jak należy zapisywać myśli: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/;10328

 

Wy­cią­gnął jedną z kar­tek, po­bież­nie przy­glą­da­jąc się na­pi­sa­nym na niej imio­nom. –> Wy­cią­gnął jedną z kar­tek, po­bież­nie przyjrzał się na­pi­sa­nym na niej imio­nom.

Chyba że jednocześnie wyciągał i przyglądał się.

 

Ko­bie­ce i mę­skie, eu­ro­pej­skie i azja­tyc­kie, afry­kań­skie i is­landz­kie… –> Islandzkie to też

europejskie.

 

"Więc to ostat­ni czło­wiek."– prze­mknę­ło… –> Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Brak spacji przed półpauzą.

 

Do­sko­na­le wie­dział, gdzie ma się teraz udać. –> Do­sko­na­le wie­dział, dokąd ma się teraz udać.

 

Miał jesz­cze parę minut, dla­te­go od nie­chce­nia spoj­rzał na sto­ją­ce­go przy kon­tu­arze sprze­daw­cę, który już od dłuż­sze­go czasu ani na chwi­lę nie od­ry­wał od niego wzro­ku. –> Od kontuaru?

 

Spoj­rzał na ze­ga­rek. 5 minut. –> Spoj­rzał na ze­ga­rek. Pięć minut.

Liczebniki zapisujemy słownie. Uwaga dotyczy też zapisów dalszej części opowiadania.

 

Jak na za­wo­ła­nie na ulice wpadł roz­pę­dzo­ny, czer­wo­ny Fiat. –> Jak na za­wo­ła­nie, na ulicę wpadł roz­pę­dzo­ny, czer­wo­ny fiat.

Nazwy pojazdów zapisujemy małą literą. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Obok drugi sa­mo­chód, srebr­na Ibiza. –> Obok drugi sa­mo­chód, srebr­na ibiza.

 

Wła­śnie je­cha­li na kurs ję­zy­ka an­giel­skie­go na który chło­pak mu­siał cho­dzić. –> Skoro musiał chodzić, to dlaczego jechali? ;-)

Może: Wła­śnie je­cha­li na kurs ję­zy­ka an­giel­skie­go, w którym chło­pak mu­siał uczestniczyć.

 

Tomek wła­śnie słu­chał mu­zy­ki na do­pie­ro co do­sta­nym na dzień dziec­ka Ipod'dzie. –> Tomek wła­śnie słu­chał mu­zy­ki na do­pie­ro co otrzymanym na Dzień Dziec­ka iPodzie.

 

Nie za­ję­ło mu to długo. –> Nie trwało to długo. Lub: Nie za­ję­ło mu to dużo czasu.

 

po czym od­szedł nie od­wra­ca­jąc się za sie­bie. –> Masło maślane. Czy można odwrócić się przed siebie?

Proponuję: …po czym od­szedł, nie od­wra­ca­jąc się. Lub: …po czym od­szedł, nie patrząc za sie­bie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

rosebelle– Cieszę się, że chociaż pomysł jest miarę okej. Całe opowiadanie jest nawiązaniem do “Piosenki o końcu świata” Miłosza. Tam na koniec wiersza powtórzone jest dwa razy “Innego końca świata nie będzie”. Ogółem cały niespieszny ton, trochę melancholijny, do tego nawiązuje– końca świata którego i tak nikt nie zauważy. Całe zakończenie z odliczaniem minut jest parafrazą wiersza, głównie drugiej zwrotki. 

Wcześniej trochę okroiłam opowiadanie, więc ucięłam nieco emocji diabła, ale postarałam się je teraz dopisać. Dzięki za pomoc z błędami, zawsze mam z tym problem. ;) 

Reinee– Cieszę się, że chociaż dało się przeczytać. ;) W sumie racja, nie pomyślałam o tym, jak bardzo stary musiałby być Adam. Może ma jakieś super geny? Nie no ogółem, trochę niedopatrzenie z mojej strony. 

regulatorzy– Dziękuje za wytknięcie błędów, zaraz je poprawię. Cóż, opowiadanie jest z pewnością mało wartkie, ale niestety nie mogłam przekazać tego co chciałam w bardziej pełnej akcji narracji, bo wtedy byłby zupełnie inny klimat. Kolejne opowiadanie spróbuje napisać z nieco szybszą akcją. 

Nie wątpię, Koro, że Twoje przyszłe opowiadania będą coraz lepsze. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podobało mi się. Tempo nieśpieszne, rzeczywiście, ale mi to nie przeszkadzało. Coś mnie przy Twoim opowiadaniu trzymało, nie pozwoliło się oderwać. Bardzo spodobał mi się pomysł na emigrację całej bosko-anielskiej ferajny oraz na taką intymną, cichą Apokalipsę, której nawet nikt nie zauważył.

Gdzieś tam masz “megalomani” zamiast “magalomanii”. No i te liczebniki cyframi.

Bardzo chętnie kliknęłabym bibliotekę. Problem w tym, że wytknięty przez Reinee błąd logiczny rozłożył logikę tego opowiadania na łopatki. Szkoda.

Koro, w pierwszym komentarzu napisałaś, że nudny ton miał oddawać melancholię Diabła. Według mnie wyszło ci to znakomicie. Oczywiście coś za coś, bo tekst trochę nużył, chciałem szybko pokonać każdy akapit i dotrzeć do końca lub do momentu, kiedy będzie się coś działo. Ale klimat wyśmienity, znudzony Diabeł z papierosem genialny. 

Pomysł także bardzo ciekawy. Bóg porzucający Ziemię na rzecz innej planety.

I ta apokalipsa – jak to wyraziła Ocha – cicha, intymna, niezauważona. 

Może mój zachwyt nad opowiadaniem ma podłoże w fascynacji postacią Diabła i jego knowaniami? Nie wiem… Ale podobało mi się ;)

I jeszcze raz – świetne oddanie melancholii Diabła.

Klimat jest, ale parafrazując tytuł: “innego zaskoczenia nie będzie”. Przydałby się jakiś zwrot akcji, może wyjaśnienie, w jaki sposób diabeł miał swój udział w śmierci ostatniego posiadacza duszy. W tej chwili jest tylko obserwatorem, co mi nie pasuje do roli diabła. Ale może coś mi umyka, z tego co zauważyłem, jestem z tych, którym trzeba wyłożyć kawę na ławę :)

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

Za bardzo miałem skojarzenia z wierszem Wisławy Szymborskiej, by mnie ten tekst zaskoczył. Ot, taka opowieść o śmierci.

Technicznie jest jeszcze trochę do poprawy, zwłaszcza interpunkcja i zapis słów z myślnikami.

Podsumowując: przeciętnie, tekst ni ziębi, ni grzeje. Brak fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

ocha– Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Chciałam właśnie pokazać taką intymną Apokalipse, dlatego szybka akcja zupełnie przeczyłaby idei tego opowiadania. Liczebniki już poprawiłam ;) To prawda, ten błąd sprawił, że opowiadanie zupełnie straciło swój sens. Nie wiem czemu o tym nie pomyślałam. Na swoją obronę powiem tylko, że to miało jeszcze bardzie podkreślić nijakość i właściwie nieistotność tego końca świata– ostatnim człowiekiem nie jest nikt wyjątkowy, tylko podstarzały alkoholik z Polski. 

Karol123– Cieszę się, że spodobał ci się ten pomysł i nie przeszkadzało ci jakoś bardzo, że jest takie wolne tempo ;) Właśnie głównie o tą melancholię Diabła mi chodziło, ona była sednem tego opowiadania. Do samej koncepcji świata– Boga, który znudził się Ziemią i końca świata którego nikt nie zauważył– może nawet kiedyś jeszcze wrócę. Z jakąś inną fabułą.

Skull– No wiem, tutaj raczej bez zaskoczeń. Ale ogólem chodziło o to,że diabeł nie miał nic wspólnego ze śmiercią ostatniego człowieka. On był tylko obserwatorem, kronikarzem końca– nie miał na nic wpływu.

NoWhereMan– A jaki wiersz Szmborskiej ci to przypomniało? W sensie wzorowałam się na “Piosence o końcu świata” Miłosza. Ale może do czegoś Szymborskiej też jest podobne. 

 Klap, klap, klap. Dźwięk uderzania o klawisze laptopa wtapiał się w hałas samochodów jeżdżących za oknem i podniesione głosy sąsiadów, niknąc ostatecznie pośród nut Drugiego Walca Szostakowicza.

Zatrzymałem się przy tym zdaniu, bo zacząłem się zastawiać, czy słyszę w ten sposób – i chyba nie, chyba najpierw słyszę tło, a potem stukania klawiszy. Ale mogę się mylić, fajnie by było, jakby się wypowiedział jakiś reżyser dźwięku. Inna sprawa, że ja też inaczej słyszę klawiaturę, niż w tym zdaniu – w sensie dla mnie to nie jest dźwięk, który trwa, tylko taki, który się urywa – i dlatego jakoś nie czuję, że może się w coś wtapiać – zwłaszcza, że za chwilę mężczyzna przerywa to pisanie.

Słońce walczyło, gumka powstrzymywała się siłą woli, zapach przybiera postać – dużo tych personifikacji, uważaj, czy nie nadużywasz.

Bóg przegłosowany przez aniołów mnie rozwalił, niebo jako demokracja – toż to blasfemia! A generalnie: witam w klubie lubiących nieśpieszne klimaty, choć stanowimy tu mniejszość, to trzymamy się dzielnie. Tylko tych usterek jest za dużo, nie zbywaj tego tym, że “tak już masz”, walcz, bo to strasznie odciąga uwagę od treści – która dla mnie była zajmująca. Jest jakaś myśl konstrukcyjna w tym tekście, co lubię, jest rytm, co też lubię. Nad stylem zawsze trzeba pracować, ale taki punkt wyjścia jest obiecujący.

Dla podkreślenia wagi moich słów siłacz palnie pięścią w stół

Kora

Wiersz Szymborskiej nazywał się – a jakże – “Innego końca świata nie będzie”. Kojarzę go z czasów szkolnych, gdy go analizowałem na lekcji polskiego w gimnazjum lub liceum. Niestety więcej szczegółów nie jestem w stanie podać poza faktem, że ostatnie dwa wersy to właśnie powtórzenie tytułu ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

witam w klubie lubiących nieśpieszne klimaty, choć stanowimy tu mniejszość, to trzymamy się dzielnie.

Ale za to rośnie w siłę grupa, która nie wymaga, by wszystko zostało wyłożone w 100% i hermetycznie domknięte. ;) Cieszy mnie to.

 

Koro, rozumiem, że chciałaś, by ostatnim człowiekiem był taki w miarę zwyczajny ktoś, nikt wyjątkowy. Zawsze można było wybrać jakiegoś żula, który stopił się już z krajobrazem i nikt nie pamięta, skąd i kiedy się pojawił. Ale to już tylko takie wymądrzanie się, w tym momencie bez większego znaczenia.

Cerleg– Racja, to klap, klap jako imitacja dźwięków klawiszy było trochę bez sensu. Już usunęłam, bo w sumie nic nie wnosiło. 

Bardzo się cieszę, że ci się podobało. Ja z całą pewnością lepiej się czuje w pisaniu opowiadań z dość niespiesznym klimatem, i chociaż czasem próbuje naskrobać coś z wybuchami i pościgami, jakoś nigdy mi to nie wychodzi xD Więc cieszę się, że są też tu ludzie którym wolniejsze tempo akcji nie przeszkadza.

To prawda, muszę sobie w końcu dokładnie przyswoić jak dokładnie pisze się dialogi i gdzie stawia się przecinki. Nie chcę, żeby błędy utrudniały odbiór moich tekstów i przysłaniały fabułę.

ocha– Ja też się ciesze, że jest tutaj chociaż mała grupa ludzi lubiących nieśpieszne klimaty. I opowiadania w których nie wszystko jest podane na tacy. :)

Na plus nieśpieszny ton narracji, wyraźnie zwolniłaś zegar świata i dobrze to się komponuje z treścią. Niebanalny diabeł, który zwraca uwagę na banały, banalny świat, który niebanalnie się kończy. Ładne to.

Są jednak też minusy, słabo wypadają wstawki z “tekstu” kursywą. Ich stylistyka różni się od obranej w opowiadaniu i to mi zgrzyta, są oderwane od całości. Treścią do końca też mnie nie przekonują, wolałbym więcej niedopowiedzeń. Wyrzuciłbym słowo “Word”, brzmi bardzo przyziemnie. “Otworzył plik tekstowy, przesunął suwak na ekranie”, coś, co pozbawi treści lokowania produktu :)

Podsumowując, wrażenia mam pozytywne.

 

Tempo narracji było tak powolne, że niemal mnie uśpiło. Rozumiem, że tekst celowo miał być niespieszny, jednak moim zdaniem udało się to aż do przesady :) O ile podoba mi się sam pomysł opuszczenia planety przez Boga oraz finał, do którego to prowadzi, o tyle można było to wykonać lepiej. I mam tutaj na myśli kwestię prowadzenia narracji właśnie.

Zresztą, nawet jeśli chciałaś podkreślić powolną akcją i wieloma opisami spokojny, znudzony, nastrój narratora, to wydaje mi się, że pomogłoby odpuszczenie sobie przesadnej szczegółowości. Mam tu na myśli takie rzeczy, jak np. wspomnienie że kuchenka na której postawił czajnik była gazowa. Ale nie będę ukrywał, że ja jestem na taką szczegółowość opisów po prostu uczulony. Ach – no i dokładnie przekazane krzyki pana żula zza okna wybijały z rytmu opowiadania, były absolutnie zbędne.

 

Na koniec kilka uwag dotyczących języka:

Lekki uśmiech, który przez moment rozświetlił jego twarzy

Literówka w ostatnim słowie.

 

"Więc to ostatni człowiek."– przemknęło przez myśl diabłu

Nie powinno tu być tej kropki.

 

Złożył kartkę na cztery części

Złożył kartkę na cztery (razy), części czterech z niej nie zrobił.

 

Miał do tego, można powiedzieć, intuicję

Intuicji nie można mieć do czegoś. Można mieć do czegoś przeczucie.

 

iPod'dzie

iPodzie.

 

I na koniec: bar to nie barek. Nie rozumiem potrzeby zastosowania tego zdrobnienia.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka