
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rankiem obudził ją brzdęk tłuczonego szkła. Przez chwilę była pewna, że to jeszcze część snu, ale głośne przekleństwa Marie dobiegające z kuchni upewniły ją, że tym razem wszystko dzieje się na jawie. Marie miała w naturze upuszczanie wszystkiego co bierze do ręki i nikogo, kto znał ją dłużej nie zaskakiwał fakt, że nowy komplet szklanek był kupowany co miesiąc.
Annie wygrzebała się z pościeli, przetarła oczy i spojrzała w lustro. Czyżby biła się z kimś ostatniej nocy? Na policzku widniał szary ślad. Rozejrzała się po pokoju i dostrzegła wymiętą kartkę z wizerunkiem przyjaciela. Widocznie sen zmorzył ją w niespodziewanym momencie i zasnęła nie patrząc na to, że kładzie głowę na rysunku. Starła z twarzy ślady ołówka wilgotną chusteczką, zarzuciła szlafrok na ramiona i wmaszerowała do kuchni.
– Patrzcie, patrzcie, kto to wstał– zaćwierkała zjadliwie Marie.– Mam dla ciebie niespodziankę.
– Już słyszałam tą twoją niespodziankę – burknęła Annie opadając na krzesło i przysuwając do siebie karton mleka i płatki kukurydziane – Brzmiała jak tłukące się szkło.
Marie zmrużyła oczy i oparła się plecami o kuchenny blat.
– Żartuj póki jeszcze masz gdzie. Dzwonił pan Porfiry Któregonazwiskaniekażmiwymawiać.
– Ojciec Aleksa?
– Aha.
– I…?
– I pakuj się, bo o osiemnastej musimy oddać klucze.
– Przecież…
– Pieniądze za czynsz już zwrócili. Kurier przyniósł. Gotówka.
Zjadły w milczeniu, a gdy Annie wyszła z łazienki po porannej toalecie, Marie nie było już w mieszkaniu.
Z kubkiem kawy w ręce przyglądała się nie do końca przytomnie swojemu rysunkowi. Myśli uciekały, co chwila w inną stronę nie mogąc się skupić na jednym. Dlaczego tak z dnia na dzień je wyrzucają? Gdyby to było ustalone wcześniej, zaraz! Aleks to przyjaciel i możliwe, że nie ma wpływu na decyzje ojca, może jego wstawiennictwo by nic nie dało, ale z pewnością mógłby je uprzedzić, że coś się dzieje… Nie miał powodu by tego nie zrobić, wczoraj się przecież widzieli i wszystko było w porządku. Było?
Nie było. Zobaczył rysunki. W tym momencie, dokładnie w tym momencie przestało być w porządku. „Skoro do niczego to nie prowadzi", czy Aleks, którego znała powiedziałby coś takiego? Skąd! I wyszedł, tak nagle. Jak nie on. Możliwe żeby znał wnętrza, które mu pokazała w cukierni? Odpowiedź nasuwała się sama– senne obrazy jeszcze nigdy jej nie okłamały. Zdarzały się, to oczywiste, błędne interpretacje, ale jeszcze nigdy nie narysowała czegoś, co byłoby niezgodne z prawdą. Więc? Więc wniosek taki, że Aleks zna ten dom. Musi znać. Szlafrok, zmierzwione włosy, jest boso. Ha, jest boso! To jego dom? Musi tak być, nawet będąc w gościnie nie wstaje się w nocy na samotne wędrówki do kuchni (kuchnia? raczej tak) na lampkę wina. A na pewno nie boso. Rozmowa. O tym trzeba z nim porozmawiać… Telefon! Gdzie ten telefon? Brzdęk. Cholera, kubek.
Komórka zawibrowała na parapecie. Wyciągnęła rękę i ze zdziwieniem stwierdziła, że dzwoni nie kto inny, tylko właśnie Aleksander.
– Właśnie miałam do ciebie…
– Wiem. To znaczy, domyślałem się, że będziesz chciała…
– Marie m…
– Nic nie mogłem poradzić. Przykro mi.
– Och, mi też – nie wiedziała co powiedzieć. Zerknęła na kartkę.– Mogę cię odwiedzić?
– Jasne, wpadnę do cukierni pod wieczór.
– Tak. Nie! Nie, chcę cię odwiedzić. Przyjadę do ciebie, zapraszałeś mnie kiedyś z Marie, pamiętasz? – czuła, prawie widziała jak Aleks ściąga brwi, ucieka wzrokiem. Rysunek. Aleks…
– Wiesz, to nie jest dobry moment. Oddzwonię.
I rozłączył się. Taki zdenerwowany. Co się mogło wydarzyć? Sny nie kłamią.
Na zajęciach siedziała rozkojarzona przesuwając ręką po klawiaturze laptopa. Jedenaście zeskanowanych rysunków przesuwało się przed oczami na ekranie. Jeden– dom. Dwa– pokój, stół. Trzy– korytarz… Gdzie tu logiczny związek z Aleksem? Wyskoczyło okienko rozmowy komunikatora. „Miałam dzwonić do Porfirego zapytać co to ma być z tym mieszkaniem, znalazłam adres. Khauqer Xerg 56. Zobacz tylko." Marie, ach, ta to nigdy nie odpuści. Na końcu dopisała jeszcze coś krytycznego o nazwie ulicy. „To nic w porównaniu z nazwiskiem ludzi, którzy tam mieszkają". To znaczy, że przyjaciółka znalazła adres Aleksa? Spojrzała na zegarek. Piętnaście minut do końca wykładu. Wstukała w Google adres. Dalej, grafika. Zamrugała. Praktycznie każde zdjęcie przedstawiało front rezydencji przy Khauqer Xerg 56. Rezydencji z jej snu, z pierwszego rysunku.
Po zajęciach spotkała się z Marie, ale zamiast udać się do mieszkania wsiadły do samochodu i pojechały na obrzeża miasta.
– Khauqer Xerg, że też ludziom chce się takie nazwy wymyślać, no słowo daję.
Annie słuchała narzekań Marie w milczeniu, jedynie potakując od czasu do czasu. Zastanawiała się, po co właściwie tam jadą. Chyba nie umiała odpowiedzieć na to pytanie.
Gdy zaparkowały na podjeździe przy numerze 56 było już ciemno, a w oknach od strony ulicy nie paliło się żadne światło. Wspięły się po stopniach do drzwi wejściowych i bez pukania nacisnęły klamkę. Drzwi ustąpiły.
Znalazły się w ciemnym przedpokoju. Marie błyszczały oczy, zwęszyła przygodę, uwielbiała takie sytuacje. Annie myślała bardziej trzeźwo– co jeśli na kogoś wpadną? Jak wytłumaczą swoją obecność w tym domu? Może być gorzej, nie wiedziała czy chce być świadkiem jakiegokolwiek przestępstwa czy skandalu. A raczej wiedziała, że nie chce. Doszły do łukowego przejścia prowadzącego do ogromnego pokoju z jej drugiego rysunku. Marie aż pisnęła z podniecenia, a Annie pamiętając o dłoni widocznej na obrazku od razu spojrzała w prawo. Poczuła pewien zawód, gdy nie spostrzegła uchylonych drzwi, nie wspominając już o tajemniczej ręce. Ale dlaczego spodziewała się coś tam zobaczyć? A bo z tymi snami to różnie bywało. Zdarzało się jej rysować przeszłość, czasami nawet bardzo odległą. Bywały też obrazy, które przedstawiały to, co dopiero się wydarzy. O, tak. Przypomniała sobie jak parę miesięcy temu z pomocą Aleksa zapobiegła karambolowi na autostradzie. Jak? Numer rejestracyjny wozu, od którego wszystko miało się zacząć, widniał na samym środku jednego z jej rysunków. Aleks, jako wpływowy człowiek pomógł w zatrzymaniu auta. Uratowali tego dnia czterdzieści dwie osoby. Jaki ten świat dziwny.
Marie uśmiechnęła się do niej i ruszyła w stronę drzwi w których Annie utkwiła wcześniej wzrok. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech i gdy koleżanka zniknęła w korytarzu po prawej, ruszyła niepewnie w lewo. Trafiła do ogromnej kuchni. Na środku poharatany jasny stół, pod ścianą wysoki regał z puszkami i słoikami. Na lodówkę, przez duże, szerokie okno padała księżycowa poświata. Przyjrzała się uważniej, mimo, że od początku czuła, że to tutaj widziała Aleksandra. Widziała? Ona go tu NARYSOWAŁA.
Spojrzała pod nogi. Przez część kuchni biegł puszysty beżowy dywan. Nie dostrzegła plam po winie. Za to usłyszała zduszony krzyk. Serce zabiło mocniej. Rzuciła się do wyjścia potykając się o dywan, w ostatniej chwili podparła się o framugę drzwi. Odzyskała równowagę. Przebiegła przez pokój z dębowym stołem, wypadła na korytarz, który tak dobrze znała z trzeciego rysunku. Drugie drzwi po prawej. Jest światło! Jest cień! Usłyszała podniesiony głos.
– Żaden w tym twój interes!
Dopadł Marie! Kimkolwiek jest, dopadł Marie! Co robić?
Za nią rozległ się tupot, coś na nią wpadło, ciężkie cielsko przytłoczyło Annie do ziemi.
Ocknęła się najpewniej w kilka minut później, bo korytarz nadal był pusty, a przez otwarte drzwi nadal sączyło się żółte, elektryczne światło. Tylko cień zniknął.
– Marie?– wycharczała z trudem Annie podnosząc się. Nogi trzęsły się, oczy nie mogły złapać ostrości. Splunęła krwią wypełniającą usta. Stanęła w drzwiach pokoju. Pusto. Też mi zaskoczenie. Rozejrzała się. Żenada. Co ją w ogóle podkusiło, żeby tu przychodzić? To chore. Ale trzeba znaleźć Marie. Gorzej, ze ktoś jeszcze wie, że tu są. Oprócz tamtego mężczyzny. Kto ją przewrócił? Aleks?
Wyszła na korytarz. Lewo, prawo. Krwi w ustach przybywało, a ona czuła się idiotycznie poruszając się według schematu z jej sennych fantasmagorii. Ruszyła w głąb korytarza kończącego się klatką schodową. Zajrzała w górę. Nic. Zeszła na dół. Łazienka! To śmieszne.
W całym domu panowała cisza. W końcu Annie znalazła się w pobliżu kuchni. Postanowiła skręcić i oczyścić twarz, obmyć ręce umazane jej własną krwią. Potem spróbuje zadzwonić do Marie. Może nie wyciszyła telefonu. Daj Bóg, a usłyszy dzwonek przychodzącego połączenia. Weszła do kuchni i… Brzdęk. Uniosła oczy. Jakie to oczywiste.
– Annie?! – zdumienie, przerażenie, cokolwiek to było, Aleksander jeszcze nigdy nie przybrał takiego wyrazu twarzy na jej widok. Wino wsiąkało w dywan, a on stał tak z szeroko otwartymi oczyma nie wiedząc co się dzieje. Dostrzegł krew. Podprowadził dziewczynę do zlewu, obmył twarz. Więc to nie on, nie on ją zaatakował! Jaka ulga…
– Marie… Gdzie Marie?
– Marie tu jest?
– Przyszła… Ze mną. Rysunek, – splunęła do zlewu– ten trzeci.
Złapał ją w ostatniej chwili i usadził na krześle, miała zawroty głowy. Chłopak jęknął. Podenerwowany chodził tam i spowrotem po kuchni.
– Annie błagam… Mówiłem, że to do niczego nie prowadzi.
– Ale Marie, pokój… Znajdź ją.
– Uspokój się. I słuchaj.
– Ale Marie!
– Słuchaj!
Ucichła. Nie widziała go jeszcze w takim stanie.
– Dwa lata temu, gdy się tu wprowadziliśmy… No, zaginęła pokojówka. Pieniądze potrafią wszystko, z pewnością więc o tym nie słyszałaś. Chyba, że śniłaś. Tego się wczoraj bałem. Widocznie się myliłem… Co myśmy zrobili, Annie! Och, no tak… Już mówię. Więc zaginęła. A przeprowadziliśmy się tutaj, bo w New Castle, gdzie mieszkaliśmy wcześniej, również zaczęły się zniknięcia. Z czasem doszedłem do tego, ach… nie wiesz jakie to trudne! Mój ojciec jest schizofremikiem, ale to nic, nic. Gorzej, że od urodzenia dręczyły go różne fobie. Wszelakie. Odczuwał lęk nawet przed moją matką. Bał się tego, że się boi. Rozumiesz, strach przed strachem. I tak, gdy doszła do tego schizofremia… To obłęd, Annie. Obłęd. Ten człowiek winny jest dwóch, może nawet trzech, czterech!, morderstw. Ale to mój ojciec, myśl co chcesz, ale to ojciec. Kiedy wyśniłaś nasz dom… W dodatku taki pusty… Bałem się. Mogłaś dojść prawdy. Ojciec zabił, ale to choroba. To tylko straszna choroba.
– Ale przecież rano, telefon…
Aleksander uśmiechnął się krzywo.
– Jestem jego synem. Jedyną osobą, która przy nim została. Kazałem, zadzwonił. Wybacz Annie, nie mogłem dopuścić żebyś odkryła ten… sekret? Zamierzałem pomóc wam znaleźć nowe mieszkanie. Gdzieś dalej.
-I zerwać kontakt?
– No tak.
– Aleks… Gdzie jest Marie?
– Kto cię tak urządził? Ojciec?– Aleks zdawał się nie słyszeć jej słów, ze strachem patrzył na jej twarz, z każdą chwilą bardziej opuchniętą.
– N-nie wiem– wyjąkała. Ale nagle do kuchni wpadł wielki brytan. Zawarczał.
– To pies ojca… No tak. Przepraszam Annie.
– Co z Marie?
– Za to również przepraszam.
Sobotni poranek był ciemny i ponury. Strumienie deszczu. Wilgotna ziemia. Brama cmentarza miejskiego była szeroko otwarta. Annie obserwowała ceremonie z daleka, ukryta pod czarną parasolką. Nie chciała rozmawiać z rodziną przyjaciółki, nie chciała widzieć Aleksa, który pojawił się sam z naręczem kwiatów w drogim czarnym garniturze.
Chciała zasnąć.
Brzdęk. Co to? Co się stało?
Czy wszyscy cali?
Notes. Ołówek. Kartki. Trzy. Pięć. Jedenaście. Dwadzieścia.
Otworzyła oczy. Pierwsza. Co to? To ona! Rysuje.
Druga strona. Ogromny dom.
Trzecia. Pokój. Dębowy stół.
Czwarta… Marie! To Marie znika za jakimiś drzwiami…
Piąta… Jedenasta… Czyżby Aleks? Trzynaście. Pies? Dwadzieścia. Nagrobek.
Złapała za telefon, ręce trzęsły się niemiłosiernie.
– Aleks… Przepraszam, musimy się spotkać… Tak, spokojnie– spojrzała na kartkę, na której wyraźnie wymalowany był adres Khauqer Xerg 56 – sama trafię.
I jak mówiłem, daje pięć. W sumie to nie wyłapałem żadnego błedu, choć zawsze jakis mógł mi umknąć, a i tajemnica się fajnie rozwiązała. Mam nadzieję, że kolejne teksty też bedą tak fajne jak ten, bo widzę, że to pierwsze opko tutaj.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Muszę przyznać, że opowiadanie jest rzeczywiście na 5 :)
Zacząłem czytać od drugiej części, ale szybko przeskoczyłem do pierwszej i przeczytałem całość. I nie zawiodłem się.
Pozdro.