
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
18 lipca
Znowu się kurczy. Niedługo nie będę miał gdzie wstawiać myśli i książek. Obliczyłem, że dziennie ginie mi 5 centymetrów. Jeszcze wczoraj paprotkę dzieliło od dywanu 8, 5 cm. Dzisiaj już tylko 3,5. Kradną. Kradną mi ściany.
Zacząłem się gorzej czuć po jedzeniu. Pewnie znudziło im się czekanie i stopniowe podkradanie. Jem na mieście. Turek zaciera ręce, jestem najwierniejszym klientem. Śmierdzę kebabem nie mniej niż on sam.
19 lipca
Szeleszczą za serwantką. Nie wiem co chcą tym osiągnąć. Udaję, że tego nie słyszę. Ale gdy potłukli zabytkową cukiernicę – nie zdzierżyłem. Krzyczałem na całą kamienicę, że Ich wszystkich pozabijam. Sąsiadka z dołu zaczęła pukać w kaloryfer i wyzywać mnie od wariatów. Idiotka.
20 lipca
Wyżarli cały zapas kakao. To oznacza wojnę. Wyszperałem na strychu sztucer dziadka. Wieczorem są mniej bezczelni – pewnie się przestraszyli.
21 lipca
Przemykają niemal bezgłośnie. Od czasu do czasu mignie tylko jakiś cień, zatrzęsie się liść paprotki, drgnie gazeta położona na stole. Myślą, że są sprytni.
22 lipca
Już wiem co jest grane. Dlaczego tak idealnie wtapiają się w tło mieszkania, czemu tak świetnie kryją się za MOIMI meblami, MOIMI przedmiotami. Są z nimi w zmowie. Czuję się podwójnie zdradzony i opuszczony. Przytuliłem się dzisiaj do Pana Uszatego, mojej maskotki z dzieciństwa, ale nie pomogło. Rzuciłem skurwysyna w kąt. Pewnie też z nimi spiskuje. Cholerny futrzak. Śmierdzisz kurzem i trocinami bydlaku!
23 lipca
Zabiłem serwantkę. W samoobronie. Zaatakowała mnie pierwsza. Na początku uderzyła mnie w mały palec prawej stopy, a gdy ze złością walnąłem ją w drzwiczki (w ramach odwetu) zwaliła się na mnie całym swoim przedwojennym ciężarem. Przez chwilę bałem się, że nie wyjdę z tego starcia żywy. W ostatniej chwili wygrzebałem się spod jej obleśnego drewnianego cielska i chwyciłem za broń. Władowałem w nią pięć kul. Nawet nie zdążyła jęknąć zawiasem i już była martwa. Sąsiadka z naprzeciwka poprosiła mnie żebym nie oglądał więcej tych okropnych bandyckich filmów. Już miałem powiedzieć, że to, co słyszała to wcale nie był telewizor. Ugryzłem się w język i obiecałem, że nie będę. Może ona też jest z nimi..? W końcu byłem teraz mordercą. Nie mogłem ufać nikomu poza sobą. W nocy pozbyłem się ciała. Oprócz ogromnego strachu towarzyszyło mi uczucie ogromnej euforii. W końcu załatwiłem jedną z Nich.
24 lipca
Z tego wszystkiego zapomniałem uczcić święto 22 lipca. Zawsze zjadam z tej okazji pudełko czekoladek Cadbury dawniej E. Wedel dawniej 22 lipca dawniej E. Wedel. Tęsknię za oranżadą w proszku i gumą Donald. Ale starannie to ukrywam. Jeszcze wzięliby mnie za wariata. A może tęsknię też odrobinę za tym, żeby tak podarować jakiejś aktywistce goździk? Nie jestem typem towarzyskim (nawet kot się ode mnie wyprowadził w zeszłym roku; poszło nam o podejście do życia), ale czasem doskwiera mi samotność. W dwójkę walka z Nimi byłaby bardziej wyrównana.
25 lipca
Kołyszę się waniliowej mgle. Nigdy nie umiałem gotować. Ciasteczka umarły przed poczęciem. Cała kuchnia wygląda jak dekoracja na Boże Narodzenie w jednym z tych cholernych supermarketów. Co mi strzeliło do głowy?
– Witam na kolejnym zebraniu Syndykatu Martwych Przedmiotów. Na początku chciałbym przekazać smutną wiadomość, nasza przyjaciółka poniosła męczeńską śmierć. Uczcijmy serwantkę Zofię minutą ciszy.
W sali obrad – znajdującej się na strychu Kamienicy pod Gryfem – zapadła idealna cisza.
– Koledzy! Grzmiało zabytkowe przedwojenne pianino marki Bechtein i Syn. – Sami widzicie, że nie mamy wyjścia… eskalacja przemocy… brutalne pobicia, morderstwa, pozbywanie się naszych całkiem sprawnych braci i sióstr. Tak, tak, moi drodzy. Pozbywają się nas niczym niechcianych dziadków, czy schorowanych babć. Żadnego szacunku, zero uczuć. Czy pozostawili nam jakiś wybór?
Odpowiedział mu pomruk aprobaty. Kontynuował więc, wiedząc, że nadszedł jego czas. Kupił już rząd dusz, porwie za sobą miliony.
Ponura kolumna szafek, starych lodówek, krzeseł, ciężkich szaf, przesuwała się niespiesznie w kierunku Rynku. Ulica Ruska wypełniła się szumem szuflad, postukiwaniami sosnowych nóg, brzękiem metalowych okuć.
26 lipca
Ugrzęzłem w tej czasoprzestrzeni i nie potrafię się z niej wydostać. Śledzony i okradany. Zdradzony. Czasem zastanawiam się gdzie kończy się jawa a zaczyna senna rzeczywistość. Może to wszystko tylko mi się wydaje?
27 lipca
To moje ostatnie słowa. Przyszli po mnie. Słyszę ich ciężkie oddechy za drzwiami. Zemszczą się za śmierć swojej koleżanki. Za złe traktowanie pralki, za macoszy stosunek do łóżka.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! Mam dość. To najgłupsza historia jaka wyszła spod twego pióra. Po prostu czysty idiotyzm w sosie słodko – kwaśnym.
– Ale sam pomysł był niezły, sam przyznaj.
– Tak, pomysł był nawet oryginalny. Świeży. A ty go zarżnęłaś.
– Aż tak źle?
– Gorzej. Tragicznie.
Dwie kartki papieru zostały zamordowane z zimną krwią i skończyły żywot w koszu.
– A zakończenie? Masz jakieś?
– Przecież właśnie pochowałam to opowiadanie…
– No tak, ale po prostu chciałem wiedzieć czy koniec jest równie beznadziejny co treść.
– Dzisiejszy program sponsorują literki z ł oś l i w o ś ć.
– Nie, to tylko zwykła ciekawość.
– Wiem co tobą kieruje, ale powiem ci jakie miałam pomysły na zakończenie tego OKROPNEGO OPOWIADANIA. Pierwsze – przerażający marsz odrzuconych przedmiotów, meblowy Armagedon na bezbronnej ludzkości. Mrożące krew w żyłach dantejskie sceny. Drugie – mój schizofrenik znajduje przejście do innego świata. Może być szafa – wiem wykorzystane do cna, ale chodzi o samą ideę. Trzecie – facet budzi się ze śpiączki – to całe szaleństwo było wytworem jego wyobraźni. No i czwarte – ratunek z rąk całkiem sympatycznej sąsiadki. Uciekają przed złowieszczą kolumną meb…
– …
– ?
– A myślałem, że nie może być gorzej… Może zajmij się wyrobem glinianych kogutków?
Ten marny grafomański zwitek słów dedykuję wszystkim miernotom świata (Salieri… mój mistrzu…), żyjemy w cieniu wielkich… zazdroszcząc talentu, przeżuwając w samotności własną małość. Nie męczmy się! Załóżmy klub Wspierajmy się, hołubmy. Razem raźniej.
Dziękuję moim muzom– obie przedstawione poniżej.
Inspiracja numer 1 (Onet)
„Janina z kolei ma innych wrogów. Złodziei, choć Janina nie ma pojęcia, kim "oni" są. – Widzi pani, jak ta ściana się przesuwa? Janina przygląda mi się bardzo uważnie, jak gdyby podejrzewała, że jestem z "nimi" w zmowie. Niechętnie wpuściła mnie do mieszkania, wypytała przedtem przez drzwi kim jestem i o co mi chodzi. – Wie pani, ja nie wiem kim "oni" są – wyjawia mi Janina. – Ale codziennie piszę skargę do administracji i nikt nie chce mi pomóc. A "oni" kradną mi moje metry. Ta ściana w kuchni znowu się przesunęła do środka. Była dalej, zapewniam panią. To samo w łazience. Ktoś w nocy przesuwa mi ściany i okrada mnie z mojego mieszkania.
– No i co pani poradzi – martwi się Maria Koziela, administratorka. – Trzeba takiej pani wysłuchać, kiwać głową ze zrozumieniem i wyjaśniać dzień po dniu, że nikt jej nie okrada. A ona oskarża to jednego sąsiada, to drugiego. Nie mają z nią łatwego życia." (artykuł: Jak źle jest mieć sąsiada – Ola Miedziejko / Onet.pl)
Inspiracja numer 2 (demotywatory) – Patrz załączony rysunek.
O! Witam, kłaniam się we własnym i zbiorowym imieniu --- coś jeszcze w stylu strasznośmiesznym?
O, pamietam jak moje opowiadanie o podobnym schizofreniku opublikowali w szkolnej gazetce. Moi "oni" byli mniej oryginalni... :(
Ogólnie może być. Stawiam trójkę :)
Oryginalna historia, dobre dialogi i krztyna autoironii. Szafa gra! Niestety nie mogę Cię jeszcze zaszufladkować pod żadną oceną, ale wirtualnie stawiam 4+/6.
Jeżeli coś z założenia ma być śmieszne, to chciałbym się pośmiać.
Nie pośmiałem się. Niestety.
3
Kołyszę się waniliowej mgle. - zabrakło chyba "w"
Cóż, może nie zarżnąłeś tak tego pomysłu, ale zgadzam się z pyrkiem.