Smok najprawdopodobniej znajdował się w grocie, którą obserwowali zza pobliskiego pagórka. Aby nie zwracać na siebie uwagi, wszyscy leżeli plackiem na zroszonej trawie.
– Jak tylko słońce się pokaże, zaatakujemy to bydlę – zakomenderował książę Girholn. – Słyszałem, że w ciemnościach widzi, a my nie, więc trzeba szanse wyrównać.
Przez sekundę wieszcz Rigon patrzył na dowódcę drużyny zastanawiając się, czyżby książę poznał wzniosłą sztukę ironii. Po kolejnych sekundach odrzucił tę absurdalną myśl, po czym zapytał:
– A czy przypadkiem smok nie ma łusek twardych jak zbroja i szponów tak ostrych, że może przeciąć człowieka na pół i nawet tego nie zauważyć?
– Ano ma – zgodził się książę.
– Z tego co słyszałem, to zieje też ogniem.
– Właśnie. Dlatego w nocy dodatkowo może rozjaśnić sobie pole bitwy.
Rigon znów milczał przez chwilę, aby przetrawić to, co właśnie usłyszał.
– To jakoś mi się wydaje, że ta walka dalej nie będzie wyrównana – stwierdził wreszcie.
– Co za bajki opowiadasz, wieszczu. Popatrz na nasz oddział.
Rigon spojrzał na drużynę księcia. Bez wątpienia najbardziej wyróżniał się Morteg, prawa ręka Girholna, który wzrostem bardziej przypominał górę niż człowieka. Cała dwudziestka była silna jak woły, jednak rozumu mieli mniej niż te zwierzęta. Po namyśle wieszcz doszedł do wniosku, że może to i lepiej, gdyż w przeciwnym wypadku na widok bestii wzięliby nogi za pas, a tak to może smok zmitręży trochę czasu na zjadanie drużyny księcia, podczas gdy on będzie mógł oddalić się na bezpieczną odległość.
– Trza się kłaść spać, by jutro wypoczętym utoczyć krwi smokowi.
– Tak! – krzyknęli wojacy tak głośno, że Rigon zwrócił wzrok na pieczarę, sprawdzając, czy aby hałas ten nie zbudził potwora. Nie zarejestrował żadnego podejrzanego ruchu, widać smoki mają głęboki sen.
Książę najwyraźniej się zreflektował i rozkaz powrotu do obozowiska wydał za pomocą gestów. Szybkim krokiem wracali na skraj lasu, gdzie zostawili wierzchowce i większość ekwipunku. Wszyscy samozwańczy pogromcy potworów zasnęli. Z jednym małym wyjątkiem. Rigon cały czas rozmyślał, jak wpakował się w kolejną kabałę. Z doświadczenia wiedział, że pech go prześladuje, jednak wciąż nie mógł do tego przywyknąć.
***
Wszystko zaczęło się od wejścia księcia Girholna do Świątyni Proroctw. Tak wieszcz Rigon nazywał swój namiot, rozkładany w różnych miastach i wioskach w czasie wędrówki, którą odbywał od wiosny do późnej jesieni. Zarobiony grosz zwykle wydawał w przyzwoitych karczmach przez całą zimę.
– Czy to prawda, że umiesz przepowiadać przyszłość? – zapytał gość.
– Zgadza się, panie – odpowiedział Rigon. – Jestem wieszczem. Czego łaskawy pan sobie życzy? Wróżenie z dłoni, snów czy kart?
– Który sposób jest najskuteczniejszy?
Rigon spojrzał na klienta. Wtedy jeszcze nie wiedział, kim jest i na ile go stać, jednak przywodził na myśl żółwia bez skorupy – czyli, na wprawne oko wieszcza, był co najmniej rycerzem tymczasowo niewalczącym w bitwie. Nos natomiast podpowiadał, że gość może potężnie sypnąć groszem za najprostsze wróżby.
– Zależy, panie, jakiej wagi jest pytanie, na które chcesz znać odpowiedź.
Girholn zamyślił się, bezwiednie pociągając bujne wąsy. W końcu zdecydował, ile informacji przekazać nieznajomemu wieszczowi.
– Jak zapewne wiesz, nasz król słabuje i…
– Chcecie wiedzieć czy wyzdrowieje? – przerwał Rigon, który uważał, że zawsze warto pokazywać wiedzę większą, niż naprawdę się posiada.
– Jakie wyzdrowieje? – zdziwił się poważnie książę. – Że zaraz ducha wyzionie to pewne.
Twarz wieszcza skrzywiła się na moment krótszy niż uderzenie serca. Nic tak nie podważa autorytetu jasnowidza niż nietrafna przepowiednia – był to jeden z powodów, dla których często zmieniał miejsce pracy.
– Ważniejsze, kto zostanie następnym królem – ciągnął dalej Girholn. – Nie ma dzieci, więc tytuł przypadnie któremuś z książąt.
Rigon niemal słyszał brzęk monet za to zlecenie. Jednak, żeby marzenia się spełniły, musiał odpowiednio opakować ofertę i przedstawić ją jako bardzo trudną do zrealizowania.
– Wielmożny panie – zaczął z powagą i patosem. – Aby przepowiedzieć coś tak ważnego, co będzie rzutowało na historię tak wielu ludzi, uważam, że najodpowiedniejsza będzie hieromancja.
Rigon zrobił pauzę, aby klient mógł zadać nasuwające się pytanie. Przedłużająca się cisza naprowadziła wieszcza na wniosek, że jednak pytanie nie zostanie zadane. Dlatego ciągnął dalej.
– Jest to wróżenie z wnętrzności zwierząt. W przypadku sprawy tak wielkiej wagi potrzeba dużego zwierzęcia.
– Jak dużego?
– Im większe, tym lepsze. – Rigon chciał dodać, że przypadkiem ma na składzie wnętrzności lwa, z których może powróżyć za odpowiednią opłatą, jednak nim zdążył to zrobić, książę mruknął jedynie „mhm” i wyszedł z namiotu.
Rigon przez resztę dnia i całą noc zastanawiał się, co zrobił nie tak i czemu fortuna puściła do niego oko, a następnie ominęła szerokim łukiem. Odpowiedź przyszła kolejnego ranka, kiedy to pod namiotem znów zjawił się radosny jak dziecko Girholn. Tym razem miał na sobie rynsztunek człowieka ruszającego do walki.
– Razem z kompanami wymyśliliśmy, jakie zwierzę trzeba wybebeszyć, aby wróżba była pomyślna i na pewno prawdziwa.
– To znaczy? – Nie rozumiał Rigon.
– Toż największym zwierzęciem jest smok! W dodatku już kilka dni temu słyszeliśmy, że ta gadzina zaczęła nękać mieszkańców królestwa.
Wieszcz znów się skrzywił – jego opłata za pośrednictwo właśnie znikała.
– Rozumiem… Ubijecie go i przyniesiecie truchło do mnie?
– Nie da rady. Wszystko obliczyliśmy z chłopakami. – Wieszcz był pewien, że w tych rachunkach liczby nie brały udziału. – I zanim byśmy truchło przeciągnęli, to już by się zaśmierdło i najpewniej rozpadło, co na wróżbę mogłoby wpłynąć.
– Co w takim razie zamierzacie?
– Jedziesz z nami, panie wieszczu! Cóż to będzie za wyprawa! – gorączkował się książę. – Będą pisać o nas pieśni.
Rigon domyślił się, że każdy z uczestników wyprawy dostanie własną zwrotkę o heroicznej śmierci. Jednak, z drugiej strony, propozycje księcia były nie do odrzucenia. Wjeżdżając do miasta widział ludzi, którzy odważyli się mu odmówić. Nie byli zbyt rozmowni, ale czego można się spodziewać po wisielcach?
***
I tak oto po trzech dniach męczącej wędrówki dotarli do jamy smoka, czyli do ostatniego miejsca, w którym Rigon chciałby się znaleźć. Co prawda, teraz nocował na skraju lasu, jednak już o świcie miał razem z drużyną księcia wyruszyć na walkę z potworem.
Ucieczka nie wchodziła w rachubę. Mimo marnych szans, ktoś mógł przeżyć spotkanie ze smokiem i wygadać, że Rigon zniknął przed walką. To mogło skończyć się gorzej niż pożarcie przez smoka, gdyż, jak podejrzewał wieszcz, śmierć w jego szczękach przychodziła bardzo szybko.
Zdenerwowanie nie pozwalało mu zasnąć, jednak zabezpieczył się na taką ewentualność. Miał przygotowany alchemiczny proszek, który po zmieszaniu z wodą tworzył miksturę sprowadzającą uspokojenie i sen.
Cicho wstał i skierował się do miejsca, gdzie zostawił siodło swojego konia. Niestety ognisko już wygasło, a księżyc tej nocy nie pokazał się na niebie. Rigon zamykając i otwierając oczy nie zauważał żadnej różnicy. Jedynym pomocnym zmysłem był dotyk, który wraz z pamięcią doprowadziły go do odpowiedniego miejsca. Sprawnym ruchem odpiął bukłak i wsypał do niego całą zawartość woreczka. Machnął naczyniem kilka razy, aby proszek dobrze się wymieszał i pociągnął dwa łyki – w większej ilości mikstura była niebezpieczna i mogłaby go nawet otruć. Odłożył bukłak na miejsce i znów powoli, po omacku udał się na swoje posłanie. Zasnął chwilę później.
***
Specyfik podziałał nadzwyczaj dobrze. Gdy Rigon się obudził, wszyscy pozostali, już w bojowym rynsztunku, szykowali się do walki. Oprócz różnej jakości zbroi ekwipunek drużyny składał się z mieczy, a z okazji polowania na smoka także z kopii. Stalowe groty tych ostatnich dziwnym trafem odbijały słońce wprost na oczy wieszcza.
– Wszyscy gotowi? – zapytał książę.
– Tak! – odpowiedziała drużyna.
– Chciałbym zwrócić uwagę na pewien drobny szczegół. – Rigon niepewnie podniósł rękę. – Otóż nie mam broni.
– A po co wieszczowi broń? – zdziwił się Girholn. – Przecież władasz magią, prawda?
Rigon zastanowił się chwilę nad tym, jaka odpowiedź będzie dla niego najkorzystniejsza.
– Tak! – rzekł z przekonaniem. – Jednak moja magia jest jedynie ochronna. Z dystansu będę nad wami roztaczał niewidzialne tarcze.
– Z niedużej odległości, oczywiście? – zapytał podejrzliwie książę, marszcząc czoło.
– Oczywiście – zgodził się pośpiesznie wieszcz. – Niedaleko za wami.
– No to załatwione! – Girholn zwrócił się do drużyny. – Szybko ustawić się w szyku.
Gdy cała drużyna dosiadła koni, podzielili się na trzy grupy – dwie po siedmiu rycerzy i jedną składającą się z sześciu jeźdźców. W tej ostatniej znajdował się książę. Rigon dosiadł swojego wierzchowca, z którym przeżył wiele lat w podróży. Choć kochał go i traktował jak najwspanialszego konia na świecie, to w porównaniu z rumakami wojowników z drużyny, postronny obserwator mógłby opisać go niezbyt podniosłym słowem – „chabeta”.
Pod pieczarą, dalej pozostając w swych pododdziałach, drużyna ustawiła się w szyku. Dwie większe grupy zajęły miejsca po obu stronach wejścia do jaskini, natomiast trzecia, w której znajdował się książę, ustawiła się naprzeciwko groty. Dziesięć stóp za Girholnem stał Rigon, który drżał jak osika na wietrze – liczył, że pod grubą warstwą ubrania tego nie widać. Aby uspokoić skołatane nerwy, sięgnął po bukłak z miksturą. Zdziwił się, gdy do jego ust trafiła tylko nie pierwszej świeżości woda.
Jego myśli zaczęły pędzić jak błyskawica i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że w nocy przez zmęczenie, pomylił bukłaki. Mógł tylko mieć nadzieję, że nikt z niego nie pił, bo to groziło zaśnięciem podczas walki, co zapewne zostałoby zinterpretowane jako działanie klątwy. A przeciwdziałanie złym mocom było jego zadaniem.
Rozmyślania przerwał dźwięk rogu Girholna. Najwidoczniej uznał, że zabicie śpiącej bestii byłoby ujmą na jego honorze.
Potwór powoli wyszedł z jaskini. Smok był ogromny – wieszcz nigdy nie widział tak ogromnego stworzenia. Skórę miał pokrytą zielonymi łuskami, sprawiającymi wrażenie bardzo twardych. Najwyraźniej nie był zadowolony z pobudki, gdyż machnął nerwowo długim ogonem. Z nozdrzy potwora buchnął dym.
– Atak! – krzyknął książę i z opuszczoną kopią pognał na spotkanie bestii. Wszystkie trzy grupy postąpiły tak samo. Drużyna z pewnością stosowała podobne manewry na wojnach. Atak na jednego dużego przeciwnika nie był przemyślany, ani wyćwiczony perfekcyjnie. Nikt nie pomyślał o szerszym rozstawieniu jeźdźców, aby smok nie mógł jednym ruchem unieszkodliwić większej ilości wojowników.
Potwór nie przeląkł się agresorów. Machnął na odlew lewą łapą odrzucając sześciu zbrojnych na bok – na szczęście nie dosięgnął ich żaden pazur, dzięki czemu rycerze pozostali w jednym kawałku. Rigon słyszał odgłosy łamania. Miał jedynie nadzieję, że to dźwięk wydawany przez kopie. Nim lewa flanka uderzyła w smoka, ten zatrzymał ją machnięciem ogona, podcinając nogi wierzchowcom. Konie zarżały przeraźliwie. Dało się też słyszeć krzyki mężczyzn, w pełnych zbrojach spadających z rumaków – było pewne, że do końca walki już nie wstaną.
Jedynie grupa prowadzona przez wielkiego Mortega dobiegła do stwora. Oddział uderzył siedmioma kopiami w bok smoka. Efektem był deszcz drzazg sypiących się z łamanej broni. Można było jednak zauważyć, że spora część łusek również odpadła, a jednej kopii udało się nawet przebić skórę bestii, powodując małe krwawienie.
Bestia odwróciła łeb. Znów wydobył się dym z nozdrzy smoka. Wydawało się, że zaraz zacznie zionąć ogniem, jednak zamiast tego otworzył paszczę i bez ostrzeżenia pożarł Mortega wraz z wierzchowcem. Krzyk pasowałby do tej sceny, jednak ani rycerz, ani koń nie zdążyli wydać żadnego dźwięku.
Na ten widok morale sześcioosobowego pododdziału gwałtownie spadło i nagle honor w oczach członków drużyny stracił na wartości. Czym prędzej zawrócili konie, aby jak najszybciej uciec z zasięgu szczęk potwora.
Rigon całej akcji przyglądał się z przerażeniem. Smok bez problemu pożarł konia z kopytami, o jeźdźcu nie wspominając. Zjedzenie całej drużyny najwidoczniej zajmie mu mniej czasu, niż zakładał wieszcz. Zaklął w myślach – że też naprawdę nie zna się na magii!
Smok już miał ruszyć w pościg (zapewne dość krótki) za uciekającymi, gdy dźwięk rogu odwrócił jego uwagę. Sprawcą dźwięku znów był książę, który najwyraźniej zdążył opanować wierzchowca. Metalowy grot kopii skierowany był w bestię.
Smoka i księcia dzieliła spora odległość. Jeździec spiął wierzchowca i ruszył na potwora. Wielki jaszczur też nie pozostał dłużny i rozpoczął powoli zbliżać się do niepozornego śmiałka.
Rigon był pewny, że książę umrze szybką, bohaterską śmiercią. Jednak znów zawiodły go moce przewidywania przyszłości, gdyż smok nagle zamiast zyskiwać tracił prędkość. Gad zaczął chybotać się, po czym niespodziewanie runął na ziemię. Nie był martwy, ogromne ślepia poruszały się, jakby nie mógł skupić wzroku.
Rozpędu nie stracił książę, który przy pełnej prędkości wbił kopię w lewe oko potwora. Tkanka nie była twarda, dlatego też oręż nie złamał się, tylko wszedł gładko w głowę smoka. Zatrzymał się dopiero gdy metalowy grot uderzył w czaszkę, śmiertelnie uszkadzając mózg stwora.
Smok był martwy.
***
Po starciu przyszła pora na spis zysków i strat. Jedyna oczywista korzyść to ubicie smoka. Lista strat była znacznie dłuższa. Po pierwsze śmierć Mortega wraz z koniem. Po drugie nogi dwóch wierzchowców zostały pogruchotane przez ogon bestii. Z ciężkim sercem właściciele zwierząt musieli skrócić ich cierpienia. Trzech z członków drużyny miało połamane kilka żeber, a jeden okaleczoną nogę.
Rany tylko z pozoru wydawały się niegroźne, jednak niejeden kompan wojowników zmarł w gorączce w wyniku podobnych obrażeń. Nie tracąc ani chwili skonstruowano nosze i połowa drużyny ruszyła odwieźć rannych do najbliższego medyka. Rigon przewidywał, że wszyscy powinni z tego wyjść, choć z drugiej strony dzisiejszego dnia wiele razy już się pomylił.
Po opłukaniu się wodą, przed ciałem potwora stanął książę. Smokobójca nie wyglądał na radosnego, mimo wypełnienia misji. Rigon podszedł do niego.
– To jest najgorsze – powiedział Girholn w przestrzeń. – Idąc na wyprawę liczysz się z możliwością własnej śmierci. Śmierć kompanów to zupełnie co innego. Dziękuję ci jednak, wieszczu, za zaklęcie, gdyby nie ono smok zapewne nie zwaliłby mi się pod kopyta.
Książę był prawdziwym mężczyzną, dlatego z jego oczu nie pociekły łzy. Wieszcz wiedział jednak, bez nadprzyrodzonych zdolności, jakie uczucie przepełnia teraz Girholna. Wiedział także, że żadnej magii nie było.
– Możesz zacząć wróżyć? – zapytał książę po krótkiej pauzie. – Czy czegoś jeszcze potrzebujesz?
– Przynajmniej dwóch mężczyzn z ostrymi mieczami – odpowiedział wieszcz. – Sam nie dam rady rozkroić jego skóry. Najlepiej byłoby, gdyby nacięcie zrobić na brzuchu, żeby we wróżeniu nie przeszkadzały żebra.
– Dobrze – zgodził się książę.
– Radzę też odrąbać łeb smoka, aby niedowiarkowie nie mogli uznać waszego wyczynu za przechwałki. Z pewnością Morteg zgodziłby się ze mną.
– Nie będzie ci potrzebny do wróżby?
– Zdecydowanie tułów wystarczy.
Książę zgodził się, i nie czekając ani chwili, uderzył kilka raz w szyję potwora. Głowę postanowiono przenieść do obozowiska, gdzie odpowiednio się ją zapakuje. Trofeum było tak wielkie, że musiało je dźwigać dwóch wojowników.
Po jakimś kwadransie bezgłowe cielsko było przewrócone na bok i rozcięte. Wnętrzności wypadły z ciała, brudząc spory kawał ziemi na czerwono. Gdy wojownicy byli zajęci truchłem, Rigon przebrał się w roboczy strój, czyli coś co tylko przez grzeczność można było nie nazywać starym workiem. Wieszcz wiedział, że hieromancja nie jest czystym zajęciem.
– Teraz oddalcie się do obozowiska. – W głosie Rigona znów dało się słyszeć patetyczny ton. – Aby wróżba nie była narażona na zakłócenie, muszę zostać tu sam.
Książę skinął głową i drużyna zniknęła za pagórkiem. Dopiero gdy wieszcz był pewny, że nikt nie patrzy, zaczął grzebać w trzewiach bestii. Po prawdzie przed przystąpieniem do zajęcia wiedział, jaka przyszłość czeka księcia. Zagłębił się we wnętrznościach stwora z innego powodu. Szybko odnalazł serce i wątrobę, które były czarne jak smoła. Anatomia potworów nie była jego specjalnością, jednak wiedział, że te organy u wszystkich żywych stworzeń większych od pająka zawsze są czerwone. Szybko rozchodząca się po organizmie trucizna odcisnęła piętno na najwrażliwszych narządach bestii. Gdyby gad pożył dłużej, zapewne kolejne organy uległyby zepsuciu.
Zmęczony wieszcz usiadł na trawie, zastanawiając się, w którym momencie zatruł się smok. Wyjaśnienia były dwa, a każde związane z jego nocną wędrówką. Niewątpliwie trucizną było duże stężenie jego proszku na uspokojenie. Smok zachwiał się po zjedzeniu Mortega wraz z koniem, do którego przyczepiony był bukłak. Rigon nie wiedział czy taka dawka mogła zabić potwora, ale z pewnością mogła go osłabić i odurzyć. Druga hipoteza, nie wykluczająca pierwszej, opierała się na zabobonach niektórych rycerzy, wierzących, że tylko czystością można pokonać zło reprezentowane na świecie przez bestie. Jak to często bywa z wojownikami, wszystko rozumieją dosłownie, dlatego wielu z nich obmywało swój oręż w wodzie przed walką. Być może Morteg też tak zrobił i gdy jego kopia uderzyła w smoka, powodując ranę, los potwora został przypieczętowany. Wieszcz wiedział, że ta zagadka nigdy nie zostanie rozwiązana.
W czasie rozmyślań Rigon zebrał siły, które wykorzystał do pozbywania się krwi smoka z co ważniejszych organów, tak aby przez kilka dni się nie zepsuły. Oporządzone narządy zapakował do wcześniej przygotowanych worków – nauczony doświadczeniem zawsze miał kilka ze sobą. Rozejrzał się po polanie w poszukiwaniu czegoś do kopania, grot złamanej kopii wydał się idealny. Następnie zaczął wypatrywać charakterystycznego miejsca. Uznał, że stary pniak drzewa nadaje się doskonale – podszedł w jego pobliże i grotem kopii wykopał dość spory dół, do którego wrzucił worki. Przysypał je ziemią i trawą, choć widać było nierówności, to Rigon miał nadzieję, że nikt nie będzie przyglądał się temu kawałkowi gruntu.
Wrócił w pobliże cielska – jeśli będzie miał szczęście, to nikt nie połasi się na skórę smoka, i jak wróci tu za kilka dni, sam będzie mógł się nią zająć. W takim wypadku zainkasuje imponującą premię. Jeśli nie, to zostaną mu przynajmniej cenne organy, które będzie mógł wysuszyć i sproszkować, a następnie sprzedać jako drogie składniki alchemiczne. Chętnie część z nich wziąłby ze sobą już teraz, lecz wiedział, że może to spowodować u wojowników wypowiadanie dziwnych słów jak na przykład „podział”, „udziały” i tym podobne. Wolał tego uniknąć.
Gdy już wszystko przygotował, ruszył w stronę obozowiska. Czas powiedzieć księciu Girholnowi, że zostanie nowym królem. Któż w końcu odbierze ten tytuł smokobójcy?