
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Prolog
Tą samą ścieżką, ramię w ramię, szli Śmierć i Życie. Rozmawiali po przyjacielsku, od czasu do czasu wybuchając śmiechem.
Klasztor na Wzgórzu
Czarne chmury zbierały się nad szczytami skalistych i stromych gór. Zanosiło się na naprawdę obfity deszcz.
Cierń właśnie rozglądał się po rozległej równinie, zewsząd otoczonej skalistymi iglicami. Szukał schronienia, ale niestety… jak okiem sięgnąć – tylko trawa, falująca na wietrze.
– I co?– zapytał rozpaczliwie hrabia Jan, ale jego głos stłumił grzmot.
– Co?– zapytał Cierń
– I co?– ponowił pytanie hrabia.
– Nic.
– A więc spędzimy tu noc… o ile przeżyjemy burzę… i nie utopimy się w deszczu…– Jan wystawił rękę na pierwsze spadające krople.
– Wygląda na to, że tak– odparł sucho Cierń.
Hrabia drgnął z zimna, albo ze strachu, jaki roztaczała przed nim perspektywa spędzenia burzowej nocy pod gołym niebem. Jan przewrócił pieczeń i spojrzał na ginące już w mroku światła odległego miasteczka. Bereserk dostrzegł smętne spojrzenie towarzysza.
– Nie wrócimy– zawczasu odpowiedział na pytanie.
– Dlaczego?
– Pięć godzin drogi. Żadna różnica, czy zmokniesz idąc, czy siedząc.
Potężny grom odbił się właśnie echem od wilgotnych skał. Niebawem ognisko zgasło…
Śmierć i Życie doszli właśnie do rozdroża. Na twarzach obu malował się smutek. Życie pokazywał, ze musi odwiedzić kilka ciężarnych kobiet. Śmierć pokazywał małe portrety ludzi, którym musi złożyć wizytę. Uścisnęli się i rozeszli… ale tylko na chwilę.
Hrabia Jan desperacko, niczym żołnierz pod gradem strzał, rzucił się na zasłonę, jaką dawał mu samotny głaz. Cierń dotarł nieco później obładowany ciężkim, podręcznym sprzętem wojownika. Miecza używał jako podpory. Zwalił się na trawę i oparł sapiąc o głaz.
– Masz?– zapytał hrabia, ale silny wiatr nieco go zagłuszył.
– Co?!- zawołał wręcz Beresker przekrzykując huk wiatru.
– Masz?!
– Co?!
– Pieczeń!- powiedział wreszcie hrabia.
– Aa… pieczeń… mam– Cierń wyciągnął ze skórzanego wora przypieczone mięso. Jan zachłannie rozłożył płachtę, byle jak, byle jedzenie szybciej znalazło się w jego ustach. Cierń wyjął tylko drobny nóż grubości tasaka i uczta się zaczęła.
– A dokąd tak konkretnie idziemy?– zapytał Jan oblizując palce.
– Przed siebie…
– Czyli dokąd? Gdzieś… w jakimś celu?
– Nie. Jak w jakiejś wiosce trafi się praca lub ktoś prowadzi wojnę… trzeba szukać, bo nikt nie wywiesza ogłoszeń: „ Wszczynam wojnę. Szukam najemników."
Hrabia nie wiedział co odpowiedzieć. Nie miał pomysłu na mądrą odpowiedź, dlatego zwyczajnie w świecie zapytał:
– A tak właściwie, to gdzie jesteśmy?
– Gdzieś w górach na północy…– Cierń słynął z krótkich, ale treściwych odpowiedzi-… za nami miasteczko zwane Wolim, albo jakoś tak.
Burza nie zamierzała przejść, a deszcz padać mniej intensywnie. Głaz chronił już tylko przed szalejącym wiatrem. Krople deszczu wydzwaniały smutną melodię o klingę miecza.
Hrabia wyciskał koszulę, zalewając pustą norę w ziemi. Obaj, mocno przemoczeni, wygrzewali się teraz na słońcu, wychodzącym nieśmiało zza chmur. Rude włosy Ciernia, mocno zmoczone, przyklejały się do jego twarzy, przez co wyglądał jak pies, który przed chwilą wyszedł z wody.
Niebawem wyruszyli. Ale droga nie była wcale łatwiejsza. Stopa co chwila, zapadała się w grząskie podłoże, które w moment zmieniało się w bagno.
– Uhh…– jęknął hrabia Jan, wyciągając swoją nogę z potężnej kałuży -I pomyśleć, że udało nam się to przeżyć.
W pewnym momencie trafili na suchy, skalisty grunt. Ale im wyżej szli, tym zimno stawało się bardziej dokuczliwe, dla ludzi mających na sobie przemoczone ubrania. Niebawem Cierń zatrzymał się. Jan tego nie zauważył i wpadł na niego, zapatrzony na niesamowite widoki. Jako że, bereserk był duży i silny, hrabia odbił się od niego, wpadajac w coś zimnego i puszystego.
-Śnieg!- wykrzyknął.
– Tak. Dalej nie pójdziemy. Zaczekamy do jutra. – odrzekł bereserk.
Hrabia spojrzał w niebo. Ciemne chmury wciąż złowieszczo nad nimi wisiały.
-Nie ma mowy.– zaprotestował. – Wolę iść przez śnieg, w mokrych ciżemkach, niż spędzić noc tutaj!
Cierń nic nie mógł poradzić. Mimo prób, nie zatrzymał upartego Jana. Ten, zanim beresker spostrzegł, już przedzierał się przez śnieżne zaspy. Nie miał wyboru…
– Stój!- wrzasnął przeraźliwie Cierń i chwycił Jana za kaptur. Hrabia spojrzał pod nogi. Nie rozróżnił wśród nieprzerwanej bieli stromego urwiska.
– Jeden krok i byłbyś martwym bałwanem– beresker tym kiepskim żartem nie dawał po sobie poznać strachu. Równina, którą dotąd szli kończyła się nagle pionowym urwiskiem.
– I co teraz?– stęknął Jan– Wracamy?
– Nie– rzekł sucho Cierń i wskazał ginący w chmurach, podłużny obiekt.
– Most? Nad urwiskiem?– powiedział hrabia głosem, wskazującym na niechęć zmieszną ze strachem.
– Masz coś przeciwko?
– Tak… Nie! Skądże!- Jan dostrzegł spojrzenie towarzysza.
Śmierć i Życie spotkali sie znów. Padli sobie serdecznie w ramiona. Ale wtedy z kieszeni Śmierci wypadł jeszcze jeden obrazek i niestety, stłukł się o kamienie. Można było dostrzec na nim rude włosy rozwiane na wietrze. Śmierć nieco się zmartwił, musiał znowu iść… ale Życie zaproponował, że będzie mu towarzyszył.
Cierń widział więcej niż inni. To nie ulegało wątpliwości. Na nieszczęście hrabiego dostrzegł wąską na szerokość stopy grań– drogę do mostu.
Chmury niebezpiecznie kłębiły się nad ich głowami. Z granatowych, stawały się czarne. Pędzone niewyczuwalnym jeszcze na tej wysokości wiatrem, zbierały sie nad przepaścią.
Udało im się. „Most" był w rzeczywistości dwiema belkami przerzuconymi na drugą krawędź. Cierń dotarł tam pierwszy i od razu, gdy znalazł się na półce skalnej przysiadł. Jan, zmoczony zimnym potem, dołączył nieco później… chyba wtedy, gdy spadły pierwsze płatki śniegu…
Śmierć i Życie zatrzymali się na dnie przepaści. Niemal w tym samym momencie spojrzeli w górę. Przez dwie belki przechodziły jakieś dwie postacie. Zrywał sie silny wiatr, pruszyło coraz mocniej, aż belki zniknęły w zawierusze, a dosłyszeć można było tylko jęk i skrzypienie. Śmierć i Życie spojrzeli po sobie. Nagle zza białej bariery wyłoniła się olbrzymia wręcz postać. Spadała bezwładnie obracając się wiele razy. Śmierć i Życie spojrzeli po sobie, lecz nie było czasu na ustalanie kto ma go złapać. Szybszy był Życie…
Cierń się obudził. Oczy, po trudach drogi, przyjemnie były ciężkie, przez co miał pretekst by ich nie otwierać. Kości przyjemnie trzaskały przy każdym ruchu, przez co nie musiał się ruszać. Jego plecy zapadały się w mięciutki stosik skór. „Skóry?!" pomyślał. Gdy tylko poczuł, że nie leży na żadnych przydrożnych kamieniach , zerwał się i gwałtownie otworzył oczy. Ale musiał je zamknąć. Olbrzymia kula światła poraziła go tak, aż zabolało w głębi czaszki. Syknął z bólu. Teraz otwierał powoli… powoli.
Przy łóżku, na drewnianym stołku z pochodnią w ręku, siedziała zakapturzona postać.
-Obudził się– mruknęła. Bereserk chciał się lepiej przyjrzeć, ale nie zdążył. Twarda pięść przywitała się z jego policzkiem.
Nie pamiętał nic z dalszych wydarzeń. Obudziło go kolejne uderzenie wymierzone w drugi policzek. Stali w końcu korytarza pod wielkimi dwuskrzydłowymi drzwiami.
– To już tu. – mruknął zakapturzony, następnie otworzył jedną cześć drzwi i kopiakiem wprowadził Ciernia do komnaty.Bereserk upadł na kobierzec. Za szerokim stołem siedział starszy człowiek w podobnym, przypominającym habit, stroju.
– Spokojnie bracie Dominiku!- rzekł– Jesteśmy gościnnii godnie traktujemy gości… Dziękuję, możesz wyjść.
Dominik nie omieszkał kopnąć Ciernia czubkiem buta, gdy wychodził.
– Siądź– zaprosił spokojnie starzec. Cierń doczołgał sie do stołka. Gdy usiadł zobaczył, że cała ściana pomieszczenia, to jedno wielkie okno. Szalala za nim śnieżyca. – Witaj, jestem mistrz Antoniusz.
– Gdzie jestem?– zapytał podejrzliwie Cierń.
– Tam, gdzie nie powinieneś, a jednak jesteś.
– Tam gdzie nie powinienem…
-… a jednak jesteś.– dokończył za niego Antoniusz.
Cierń do ludzi inteligentnych nie należał. Sam mówił o sobie, że jest „chłop do rąbania, a nie do myślenia stworzony". Mimo to, był bystry i zaczął myśleć… zamiast strzelać pytaniami. „Deszcz, a potem śnieg. Most…" zastanawiał się. – To wasza sprawka, te wszystkie przeciwności? – powiedzial wreszcie. Mistrz roześmiał się.
– Doszedłeś do tego. Tak to nasza, a właściwie moja „zasługa". Deszcz… dużo deszczu. Ale kiedy zobaczylem, ze to przeżyjecie, zesłałem wam głaz, abyście mieli lepsze warunki. Śnieg… głupi myślałem, że się zniechęcicie. Gdy doszliście nad przepaść, już myślałem, że zobaczyliście klasztor.
– Klasztor?– przerwał Cierń.
– Nie przerywaj. Dlatego postawiłem drobny mostek, by was z niego strącić. Ale przeżyłeś. – zakończył mistrz Antoniusz.
– Tak więc gdzie jestem?
– W Klasztorze na Wzgórzu.
– Wypuścicie mnie stąd?– zapyatł bereserk.
– Oczywiście, że nie. Za dużo wiesz.– odparł spokojnie mistrz.
– Ale ja wiem tylko to, że istniejecie! – protestował.
– Wystarczy. To już za dużo by stąd wyjść.
– I co ze mną będzie?
– Śmierć. Za wszystko trzeba płacić, nawet za usilne dążenie do celu. Gdybyś zawrócił, jak ci podpowiadano, żyłbyś dalej.
– Nie!- wrzasnął Cierń– Czego więc tu strzeżecie, że nikt nie może o was wiedzieć?– zabrzmiało to trochę bohatersko, jak w legendach.
– Tajemnicy.
– Jakiej?
– Nie byłaby tajemnicą, gdybym ją wyjawił.– rzekł Antoniusz. Cierń zapatrzył sie w miskę stojącą na stole. Mistrz przewidział, że gość będzie głodny. – Po co jesz?– zapytał nieoczekiwanie Antoniusz. Bereserk wyczuł w tym pytaniu nutkę filozofii, do której nie był stworzony. – Jesz po to, by żyć dalej. To jest sens i cel życia. Żyjesz po to, by żyć dalej.– mistrz sam odpowiedział na swoje pytanie.
– I to jest ta tajemnica?– zdziwił się Cierń.
– Oczywiście, że nie. Ta właściwa jest… jest…– nie mógł znaleźć slów– Nikt by jej nie pojął.
– Skoro zginę. Możesz powiedzieć.
– Mogę…
Dzień zapowiadał się pięknie. Całkiem jakby Pogoda zapomniała o poprzednich dniach. Bezchmurne niebo rozświetlały pierwsze promienie słońca. Mimo tego, na wzgórzu było chłodno, jakby mróz bił od murów klasztoru.
Z celi wyprowadził go nie kto inny jak brat Dominik. Zachowywał sie nieco spokojniej. Udał się z nim przez dziedziniec, aż do bramy głównej. Prowadziła ona nad przepaść, którą dobrze znał. Czekał na niego mistrz Antoniusz z grupą pięciu mnichów. Wszyscy, ubrani w zielone szaty, stali wokół okrągłego podestu. Gdy tylko Cierń z Dominikiem wyłonili się zza zakrętu, nastąpiło wśród nich znaczne poruszenie. Dominik doprowadził bereskera do koła, a następnie sam je zamknął.
– To jest człowiek, który dowiedział się o nas.– rozpoczął Antoniusz. – Oto człowiek, który chciał poznać naszą tajemnicę i powołując się na swa rychłą śmierć, prosił bym ją wyjawił. Powiadam ci…– zwrócił sie do bereskera– … już ci ją wyjawiłem. Odnajdź tylko w pamięci ten moment! – Cierń nie chciał myśleć. Teraz było mu wszystko jedno.
– Nie jestem tak mądry jak ty – tylko na tyle się zdobył.
– Po prostu myśleć ci się nie chce. Ale dobrze, powiem ci. Otóż każdy człowiek może zmienić świat. W przenośni i dosłownie. Z tym tylko, że w pełnym tego słowa znaczeniu, mogą to zrobić nieliczni. Pamiętasz? „Zesłałem wam kamień". Zmieniłem świat, otoczenie, krajobraz…
– Tylko wy macie taką moc?
– Tak – mistrz spojrzał na horyzont. Słońce wschodziło coraz wyrzej. – Już czas bracia.
Krąg nieco się zacieśnił, a bracia wzniesli ręce do góry.
– Panie Nasz!- podjął Antoniusz – Który nami się opiekujesz, wybacz nam że zabijamy jedno z twych stworzeń, ale złamał on jedno z twych praw.
– Wybacz…– powtórzyli wszyscy. Dominik zaczął prowadzić Ciernia ku przepaści.
Śmierć i Życie mozolnie wspinali się pod górę. Osiągneli cel. Doszli po chwili do wielkiego klasztoru. Zaczęli teraz rozgladać się za rudowłosym mężczyzną…
Cierń stał już nad krawędzią. Spojrzał w dół. Dnem przepaści płynął wartki strumień. Beresker postanowił powiedzieć ostatnie słowo…
Śmierć i Życie spostrzegli wreszcie rudowłosego, otoczonego przez mnichów. Zaczęli iść w jego stronę…
– Nie macie honoru!- rzekł Cierń– W siedmiu zabijacie jednego. Uwierzcie mi, zabić was wszystkich to dla mnie jak splunąć…
Śmierć nie zauważył sporego kamienia. Potknąl się. Jego kosa niefortunnie wbiła się w plecy Antoniusza. Mistrz upadł w kałużę krwi u stóp bereskera. Mnisi patrzyli się na niego ze strachem. Nagle, z kręgu wystąpił jeden z zakonników i upadł na kolana przed Cierniem.
– On przeżył upadek z przepaści. On zabija słowami…– mówił– Otwórzcie oczy! To „On"!- mnich dziwnie zaakcentował ostatnie słowo.
Po chwili głuchej ciszy wszyscy padli przed Cierniem.
– Nieśmiertelny „On"!- wykrzyknął jeden z nich.
Epilog
– Nieśmiertelny?– zdiwił sie Życie
– No to masz go pod swoją opiekę…– odparł Śmierć
– Co? Dlaczego? Nieśmiertelność służy za życie doczesne i wieczne– protestował Życie.
– O nie! Nieśmiertelność to ciągle życie!- zaprzeczał Śmierć.
Z małej sprzeczki, zrodził sie odwieczny konflikt. I w ten sposób Cierń, nawet o tym nie wiedząc, skłócił ze sobą Życie i Śmierć. Tym razem na zawsze…
Zwalił się na trawę i oparł sapiąc o głaz. Moim zdaniem lepiej brzmiało by np. Zwalił się na trawę i oparł o głaz, głośno sapiąc.
- Co?!- zawołał wręcz Beresker przekrzykując huk wiatru. - co to znaczy zawołał wręcz?
Nagle zza białej bariery wyłoniła się olbrzymia wręcz postać - i po co znowu to wręcz?
Oczy, po trudach drogi, przyjemnie były ciężkie, przez co miał pretekst by ich nie otwierać. Kości przyjemnie trzaskały przy każdym ruchu, przez co nie musiał się ruszać. - 2 x przyjemnie
Mimo tego, na wzgórzu było chłodno, jakby mróz bił od murów klasztoru.
Z celi wyprowadził go nie kto inny jak brat Dominik. - To brzmi jakby brat Dominik wyprowadzał mróz...
wybacz nam że zabijamy jedno z twych stworzeń, ale złamał on jedno z twych praw. - powtórzenie
I ten nieszczęsny BERSEKER, ew BERSERKER. A Ty chyba ani razu nie napisałeś tego poprawnie.:P
Tyle wyłapałem. Nie wiem, zapowiadało się to opowiadanie fajnie, pomysł jest ciekawy, ale jednak brakuje mi w nim tego czegoś... Niektóre ze zdań psuły mi jego klimat. Ciekawie opisałeś anomalie pogodowe, tu plus. Jedank te zdania o których piszę wyżej i błędy psują całoś. Cztery za dużo, trzy, za mało. Pozostawiam zatem bez oceny
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Witam, mnie podoba się lekkość z jaką czyta się to opowiadanie. Ciekawie ujęta historia Życia i Śmierci. Zgadzam się z przedmówcą, że przeszkadzały pomyłki przy tym Bereskerze (pisanie z małych liter też) i słowo "mocno" powtarza się obok siebie : "mocno przemoczeni" i niżej "mocno zmoczone". Ale to drobiazgi!
Nie podoba ci się lekkość? ;) No cóż twoja opinia, ale ja lubię opowiadania, które się właśnie lekko czyta. To chyba lepsze, niż siermiężne...
Fasoletti - w Wikipedii (może niezbyt dobre źródło) podane są jako poprawne obie wersje berserk oraz berserker. Ponad to oryginalne staronordyckie bersërkr i l.mn. berserkir. Natomiast w książce przygodowej "Jak rozmawiać po smoczemu" (albo podobnie) natknąłem się na beresker.
Ok, z tymi dwoma pierwszymi sie zgodzę, bo o tym przecież pisałem. Co do formy beresker, nawet jak ją w googlach wpisać, to wyskakuje na pierwszym miejscu twój tekst z opowiadania.pl :P I z tego co wiem, nawet w "Eddzie" taka forma nie była stosowana, choć mam przekład, więc też mogę się mylic... I wogóle nigdzie tej formy nie spotkałem. Jeśli jest ona faktycznie poprawna, przyznaję się do winy. Mój błąd.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Pomysł ciekawy, są błędy, inni już o nich napisali. No i ten Berserker, nie lubię tej nazwy, jest jakaś taka obca... Niby błędów sporo, ale czyta się dość przyjemnie. Czekam na kolejne opowiadania ;).