- Opowiadanie: LanaVallen - Śmierciodawca

Śmierciodawca

Elementów fantastycznych tu raczej nie ma, bo fantastyczna jest raczej sytuacja świata przedstawionego – lekko dystopijna, a już na pewno “nie nasza”.

 

Hasło otrzymałam całkiem ciekawe i choć nie podaje go wprost, to raczej nikt nie powinien mieć problemów z jego odgadnięciem (znaczy: mam nadzieję, bo użyłam go metaforycznie i na dodatek nie dosłownie, ciekawa jestem, czy moja praca w ogóle zostanie zaliczona).

 

 Pisało mi się całkiem nieźle, nie miałam większych blokad, zmieściłam się w limicie nie musząc nic przycinać, no i tekścik trochę długo sobie poleżał. Oby czytało się wam go tak płynnie, jak mnie się tworzyło. Za wszelkie błędy przepraszam : )

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Śmierciodawca

– Doktor Adam Kracy. – Jej głos przypomina rzężenie umierającej kobyły, a wyłupiaste oczy przewiercają na wskroś. – Wiek: czterdzieści cztery lata. Stan cywilny: wolny. Miejsce urodzenia: nieznane. Imiona rodziców: nieznane – tu robi pauzę i unosi spojrzenie znad papierów. – Profesja: Śmierciodawca.

– Już nie – poprawia ją. – Teraz Odgrzebywacz. Odgrzebuję ludzi z dna. Metaforycznie rzecz ujmując.

– Ach, tak. Oczywiście. A wie pan, że jest to czyn podlegający wysokiej karze?

– Nie można zmieniać pracy?

– Nie można ludziom odmawiać, czy też zniechęcać do śmierci, jeśli wcześniej wyrazili na nią zgodę.

– Jestem tego świadom.

Pomarszczona kobyła wypuszcza głośno powietrze i poprawia okulary.

– Co zmotywowało pana do porzucenia tak szacownej profesji?

Adam Kracy nie zastanawia się choćby przez chwilę.

– Sumienie.

Kobieta robi minę, jak gdyby pierwszy raz słyszała to słowo z ust byłego, ale jednak, Śmierciodawcy.

– Przestudiowałam dokładnie pańską dokumentację i jestem w szoku. Dziesięcioletnia historia kariery bez zarzutu, nigdy nie wpłynęła na pana żadna skarga, nie dostał pan upomnienia. Prawie wszystkie zabiegi wykonane skutecznie i metodycznie. Jest nawet ustęp, że “Doktor Adam Kracy to Śmierciodawca, jakiego ludzie najbardziej potrzebowali: opanowany, niestrzępiący języka, o stalowych nerwach”. – Kobieta zdejmuje okulary i przeciera oczy dłonią. – A tu nagle takie dwa nieudane przypadki… Chyba rozumie pan powód wezwania i nie będzie zdziwiony, jeśli…

– Jeśli opowiem wszystko z własnej perspektywy?

– I możliwie najbardziej bezstronnie – potakuje kobieta.

Mężczyzna rozsiada się wygodnie, zakładając nogę na nogę i kładąc splecione dłonie na brzuchu.

– Słyszała pani o Annie Rosie?

– Ach, o pacjencie dwadzieścia pięć? – Kobieta wyraźnie ożywia się, zapragnąwszy usłyszeć znaną lokalnie historię z nowej perspektywy.

– Ona faktycznie była moim dwudziestym piątym pacjentem tamtego dnia, ale nazywała się Anna Rosa. Może sobie to pani zapisać, żeby przypomnieć o tym przy okazji innym „doktorom”. – Jego przytyk złości kobietę, ale Adam Kracy nie zwraca na to uwagi. Myślami jest już zupełnie gdzieś indziej. Przed sutereną na ulicy Grząskiej.

 

To był dzień jak każdy poprzedni. Zacinał deszcz, ciemne chmury sprawiały wrażenie późnej nocy, a mroźne powietrze odbierało dech w płucach. Stanąwszy przed drzwiami mojej ostatniej pacjentki, spojrzałem na zegarek: dwadzieścia po ósmej. Za godzinę miałem być w domu. Ta myśl zawsze pomagała mi zwalczyć zmęczenie, które odczuwałem przez żmudność własnej pracy. Kiedyś wydawała się wzniosła – dawała ukojenie prawdziwie cierpiącym. Później wzywany byłem z powodu depresji, amputowanej kończyny, straconej córki czy syna, przewlekłego bólu głowy. Nowatorstwo zmieniło się w monotonię, a niegdyś niedostępna usługa w przelotny kaprys.

Zapukawszy do drzwi, poprawiłem krawat.

– Dobry wieczór – zacząłem, gdy z wnętrza wychyliła się kobieca głowa. – Jestem spodziewany.

– Ach… – stęknęła kobieta, blednąc. – Pan do małej Aneczki? Proszę, proszę za mną.

Podążyłem posłusznie, nie zwracając większej uwagi na wygląd pomieszczeń czy ludzi. Wolałem nie pamiętać. Nigdy nie wracać wspomnieniami.

Mój zawód wymagał pełnego skupienia i obojętności, ponieważ nie można było ulegać błaganiom o darowanie życia bliskim. Aż do momentu przybycia Śmierciodawcy pacjent mógł złożyć podanie o wycofanie “Wniosku Dawania Śmierci”, ale było już na to za późno, kiedy przybywaliśmy.  

– Wynajęły małą suterenkę. Wie pan, pani Rosa nie pracuje, bo chora na serce, jej mąż dawno zmarły… – opowiadała gospodyni.

Jednak ja nie słuchałem. Nic mnie to nie obchodziło. Przyszedłem, aby wykonać swoją pracę. Dalszy potok słów utwierdzał jedynie w przekonaniu, że to właśnie gospodyni zapłaciła za usługę. Inaczej by tyle nie gadała, chcąc zagłuszyć poczucie winy lub obarczyć nią mnie. Bo może zrezygnuję? „Pal licho pieniądze, niechże pan po prostu wyjdzie!”, słyszałem nierzadko. Nie odpowiedziawszy, przy wtórze rozkładanej aparatury, zrozpaczeni padali na kolana i chowali twarze w dłoniach, a zdenerwowani wołali, że nie mam sumienia. Że nie jestem człowiekiem. Kilkukrotnie zastanawiałem się, kto jest nim mniej – ten, kto pozbawia kogoś życia bezpośrednio, czy ten, który robi to za pomocą pośrednika. W ogólnym rozrachunku chyba nie ma to znaczenia.

Tymczasem pani Rosa nawet nie drgnęła, gdy cicho stanąłem przed łóżkiem dziewczynki. Anna była trupioblada, jednak lekki uśmiech nie schodził z jej ust. Wyglądała jak słodka laleczka, której ktoś zapomniał namalować kolory. Albo po prostu zindoktrynowana przez psychologów czekała na „akt wyzwolenia”.  

Otworzyłem walizkę i wprawnie zacząłem składać miniaturowe, platynowe rurki. Te plastikowe, szpitalne, nigdy się nie nadawały. Poza tym, element dozujący musiał składać się z jedenastu mocno przytwierdzonych części, nie będąc jednolitą całością, i musiał koniecznie składany być przy pacjencie i rodzinie. Dlatego zawsze trochę to trwało. Czasem w kompletnej ciszy, jak wtedy, czasem wśród zawodzeń i jęków. Później wyciągnąłem flakonik z jasnoniebieskim płynem (dla ludzi z chorobą krwi miał kolor jasnofioletowy – zawsze trzeba pilnie przestrzegać sprawdzania dokumentacji pacjenta). Jego wygląd był tak delikatny, jak łagodne było jego działanie. Żadnego bólu, żadnej świadomości, że to „właśnie już”.

Po napełnieniu narzędzia płynem nadeszła część najważniejsza. Odkręciłem zawór.

Nie pamiętam twarzy pani Rosy, ani koloru ścian. Trudno jest mi obecnie przypomnieć sobie czy jedyna lampa stała po prawej, czy po lewej stronie w pokoju. Jak długo schodziłem po schodach. Ile krzeseł było w pomieszczeniu. Co ważniejsze: czy faktycznie w dokumentacji Anny Rosy widniało przeciwwskazanie plotonu?

Jeśli odpowiedź brzmi: tak, to wszystko, co nastąpiło zaledwie dwie sekundy później, zaistniało jedynie jako moja pomyłka.

W świetle dogasającej żarówki Anna wyglądała jak koszmar rodem z najczarniejszych snów kata.

W ciągu uderzenia serca z bladej dziewczynki zamieniła się w monstrum z odchodzącą skórą i z oczami zalanymi krwią. Do niedawna jeszcze tak wątłe rączki, teraz zacisnęły się ze zwierzęcą siłą na pościeli. Ciało wygięło się w idealny łuk, a głowa zaczęła nienaturalnie podrygiwać, rozpryskując naokoło pianę z ust. Stałem i patrzyłem na nią wzrokiem nic nierozumiejącego kocięcia.

– Co to jest? – wycharczała pani Rosa. Poczułem kościste palce zaciśnięte na ramieniu. – Co pan zrobił?

Drżącymi dłońmi wyciągnąłem dokumentację Anny. Pot zasłaniał mi całe pole widzenia, więc nie mogłem przeczytać, czy był tam ten ploton, czy nie. Wtedy dziewczynka zawyła głosem, który w niczym nie przypominał ludzkiego.

– Proszę… POMOCY! – zaskomlała ustami pełnymi już nie piany, a krwi.

– Ja nie… Nic nie rozumiem. Nigdy do niczego takiego nie doszło!

– Niech pan coś zrobi, do diaska! – krzyknęła kobieta.

I zrobiłem. Uciekłem.  

 

– Ha! A więc uciekł pan! – woła tryumfalnie stara kobyła.

Tik-tak. Elektryczny zegar wystukuje kolejne sekundy.

– Tak – odpowiada Adam Kracy po kilku dłuższych chwilach.

– Nie było to dokładnie niezgodne z prawem, bo w końcu w umowie jest przypis, że wykonawca nie ponosi odpowiedzialności za wszelkie efekty uboczne et cetera, et cetera, ale jednak nie podejrzewałam pana o taką impulsywność.

Między rozmówcami zapada cisza. Mężczyzna pochyla w zamyśleniu głowę.

– Proszę mi powiedzieć – zaczyna – czy w przeciwwskazaniach był wpisany ploton?

Kobieta milczy uparcie, uśmiechając się z wyższością.

– Niech pan opowiada dalej. Najlepiej o przypadku dwadzieścia… – poprawia się. – O przypadku Tomasza Osińskiego.

 

Do pracy wróciłem po dwóch tygodniach. W Kantynie współpracownicy milczeli porozumiewawczo.

– Ech, śliska sprawa. Prawdziwy koszmar Śmierciodawcy – skwitował jeden z nich, kładąc mi dłoń na ramieniu.

Dlaczego wróciłem? Chyba z obowiązku. W końcu to mogło zdarzyć się każdemu i naturalną koleją rzeczy było zaakceptowanie tego, co się stało. Na decyzji zaważyło również skrzywione poczucie moralności – miałem nadzieję naprawić swój błąd przez perfekcyjnie wykonane zabiegi.  

Mimo to, odczułem niemałą ulgę, gdy Dyżurna wręczyła mi tamtego dnia listę zawierającą tylko jedno nazwisko: Tomasza Osińskiego z Alei Miedzi.

Znowu deszcz, mróz i słabo zawiązany krawat. Znowu nawiedzające myśli o powrocie do domu. Nie chciałem tam być. Nie chciałem patrzyć w oczy rodziców, w których widniało jedynie martwe ukojenie, na ich usta krzyczące: „Tak będzie dla niego najlepiej“.

Jak w każdym przypadku i tym razem prowadzono mnie do najdalszego pokoju – tak jakby Tomasz był brudną tajemnicą, a nie dzieckiem skazanym na śmierć. Jednak teraz zapamiętałem wszystko. Skromnie, lecz elegancko umeblowaną kuchnię, sosnową meblościankę w salonie, a na niej puste, wolne od kurzu miejsca, na których jeszcze przed chwilą musiały stać zdjęcia rodzinne. Skrzypiącą podłogę. Niski sufit pokryty boazerią. Ściany pomalowane w kolorze umierającego słońca.

Ojciec chłopca, mężczyzna o surowej twarzy, lekko zapukał do pokoju.

– Tomasz… Ach, nie śpisz? Przyszedł do ciebie doktor.

Otworzył drzwi, po czym szybko umknął do salonu. Najwidoczniej wolał nie widzieć.

– Dzień dobry – usłyszałem.

Patrzył na mnie ukryty w cieniu, osiemnastoletni chłopak, sztywno siedzący w fotelu pod zasłoniętym oknem. Chciał sprawiać wrażenie silniejszego, niż pozwalał na to wiek. Mimo mocno uczepionych palców na podłokietnikach i wysoko uniesionej brody, czuć było odeń strach.

– Witaj – odpowiedziałem, patrząc chłopcu prosto w oczy, co okazało się moją zgubą. Jego stalowoniebieski wzrok nieświadomie błagał o litość.

To było tak nienaturalne ze strony pacjenta, że stanąłem jak wrośnięty w ziemię.

– Czy coś się stało?

Właśnie: „czy coś się stało?” To ja powinienem zadać to pytanie. Czy ojciec zmusza cię do zabiegu, czy może dzięki wpływom załatwił go bez twojej woli? A może to psycholog dokonał tak skutecznego procesu indoktrynacji? Czy to była twoja w pełni świadoma decyzja? Jeśli tak to dlaczego…

– Dlaczego chcesz umrzeć?

Zapadła grobowa cisza. Żaden z nas nie spodziewał się tego pytania.

– A dlaczego pan chce żyć?

– Ponieważ… – Próbowałem zebrać myśli. – Nieważne jak bardzo daje nam w kość, życie to jedyna rzecz, która jest naprawdę nasza. Jak można pozwolić odebrać sobie i to? – Zdziwiłem tym i chłopca, i samego siebie.

– Co? Przecież jest pan Śmierciodawcą! Jak pan może tak mówić? – Jego dłonie zaciskały się, to znów otwierały. – Poza tym… życie nie może mi już nic więcej zaoferować. Już od dawna nie jest moje – odpowiedział, podciągając kolana pod brodę. Był taki drobny. Taki niewinny.

Wcześniej tego nie dostrzegłem. Nie zauważyłem bezbronności własnych pacjentów w chwili przed śmiercią. Nieważne czy staruch, czy młodzik. Nawet w oczach celowo zindoktrynowanych błyskał ten nagły cień zwątpienia.

 – Naprawdę? Patrzę i widzę chłopca, na którego czeka piękne życie, jeśli po nie sięgnie.

Spod cienia doszedł mnie gardłowy śmiech.

– Piękne życie, tak? – Chłopak wstał i chwiejnie stawiał kolejne kroki. – A co pan powie o tym pięknie?! – krzyknął.

Jego twarz wydawała się rozpadać. Jak gdyby ktoś przyłożył ją do rozpalonego żelaza, bo policzki były zniekształcone, broda wydłużona, a łuki brwiowe zwisały smętnie. Po nosie zostały tylko odpychające resztki. Jedynie oczy zachowały ludzki wyraz – złowrogi, oskarżający wyraz.

– Odebrano mi szansę na wspaniałe życie! Jest zniszczone, podarte, spalone! Nie ma! Nic już nie ma! – wypluł z siebie całą złość. To było tak, jakby temu młodemu, bo przecież zaledwie osiemnastoletniemu chłopcu, tylko ona pozostała.

Usłyszałem kroki zmierzające do pokoju, więc szybko przekręciłem klucz w zamku.

– Kto ci to zrobił? – spytałem, choć znałem odpowiedź. Do dziś nie wiem skąd, ale przeczucie mnie nie myliło. – To on, prawda? To twój ojciec?

Tomasz zaczął się cofać, spuszczając głowę i obejmując się ramionami. To przecież nie pierwszy raz, kiedy ktoś z kieszeniami wypchanymi forsą załatwiał taki „zabieg” dla rodziny. Usługa dawania śmierci stała się legalną i popularną opcją prezentową.  

W jednej chwili przypomniałem go sobie dokładnie: wysoki, suchy jak chrust i sztywny jak pień. Małe, czarne oczka. Usta wygięte w dobrotliwym lekceważeniu. W przeciwieństwie do innych ludzi ani trochę nieprzytłoczony sytuacją.

– Zapraszam – mówi. – Pośpiesz się! Chcę mieć to za sobą! Mam lepsze rzeczy do roboty! – myśli.

Od razu coś mi w nim nie pasowało. Ale żeby własne dziecko… Nagle potwór zaczął pukać do drzwi. Nie zwracałem na to uwagi.

– Powiedz mi, Tomku, dlaczego? Dlaczego to zrobił? Przecież to nienormalne.

– A czy potrafi pan zrozumieć, co siedzi w ludzkiej psychice? Kiedyś było inaczej. Spokojnie. Aż pewnego dnia, ponad rok temu, pokłóciliśmy się. Nie byłem takim synem, jakiego chciał. Więc wepchnął moją głowę do rozpalonego kominka. Cudowny ojciec, prawda? Wymierza „sprawiedliwe kary” – jego głos był coraz bardziej cierpki. – Tak to określił. W szpitalu usprawiedliwił to wypadkiem.

Mężczyzna odszedł spod drzwi. Najwyraźniej uznał krzyk syna za nic niewartą błahostkę.

– Zagroził, że jeśli komukolwiek powiem prawdę, to zrobi to ponownie i jeszcze raz i jeszcze raz. Aż do skutku. Później stałem się “politycznie niewygodny”, cokolwiek to znaczy. Psychologom mówiłem, co chcieli usłyszeć. Jakoś odechciało mi się żyć w świecie, w którym śmierć nazywa się „wyzwoleniem”. Do diabła z tym wszystkim! Niechże pan zrobi to, za co panu płacą! – wychrypiał zdławionym od łez głosem i opadł ciężko na łóżko.

– Wszystko będzie dobrze – zdołałem jedynie wyszeptać.

 

– Wyszedłem i pożegnałem pana Osińskiego słowami, że usługę mi powierzoną wykonałem. Wtedy właśnie postanowiłem porzucić karierę Śmierciodawcy i zająć się czymś kompletnie przeciwnym. Później zostałem wezwany i oto jestem.

Kobieta wstaje powoli, by nacisnąć parę przycisków na konsoli, po kryjomu wycierając oczy.

– Wyłączyłam nagranie. Zamknęłam drzwi. Proszę, czy mógłbyś… – niespodziewanie dla nich dwojga przechodzi na ty. Mówi głosem pełnym emocji, a jej niewypowiedziana prośba spotyka się ze zgodą ze strony Adama Kracego.

Być może nie powinien mówić już nic więcej, ale wydaje się mieć niespotykany talent w ocenie ludzi.

 

– Tomku – dodałem chwilę później. – Nie mogę spełnić prośby twojego ojca, dopóki nie stanie się ona w pełni twoją własną. Zabrania tego regulamin.

Oczywiście nie ma żadnego pisanego prawa. Chłopak zgodził się będąc w pełni władz umysłowych i żaden urząd nie zagłębia się w podłoże psychologiczne. Ja jednak nie byłem Śmierciodawcą. Już nie.  

Tomek uniósł głowę.

– Jak to?

Wstałem i podniosłem walizkę.

– Nie dasz mi śmierci? – spytał.

– Może później, jeśli wciąż będziesz jej pragnął. Proszę cię jednak, żebyś zastanowił się, czy warto odrzucać życie z powodu jednego człowieka.  

Tomek zacisnął usta i w świetle, które jakimś cudem przedostało się przez zaciągnięte zasłony, nie wyglądał żałośnie. Wyglądał jak człowiek, który nigdy nie zaznał szczęścia, co było po stokroć gorsze.

– Dobrze. Umówmy się, że przyjdę dzisiaj w nocy i jeśli wciąż będziesz chciał umrzeć, to spełnię twą prośbę bez słowa. W międzyczasie, za każdym razem, gdy usłyszysz kroki na korytarzu, to nieruchomo położysz się na łóżku. Twój ojciec będzie myślał, że jesteś martwy. Powiem mu, że Wywoźnicy przyjadą dopiero jutro. W razie czego jednak, musisz udawać martwego!

Przekręciłem klucz w zamku.

– Ach, jeszcze jedno. Czy pan Osiński jest może na coś chory?

– Eee… tak. Na hemofilię.

– Na hemofilię powiadasz… To akurat świetnie się składa. Słyszałem, że to przykra choroba.

Zostawiłem rozkojarzonego chłopaka, a ojcu powiedziałem prawdę: że jego syn już niedługo będzie w końcu wolny.

 

Trzy mililitry niebieskiego roztworu. Wystarczająco dużo, żeby zadziałało, ale na tyle mało, żeby móc zastanowić się nad definicją śmierci. To był najdłuższy kwadrans w jego życiu.

Stałem nad łóżkiem pana Osińskiego, szanownego sędziego i najbardziej wpływowego człowieka w mieście, którego nie zdołały ocalić ani pieniądze, ani znajomości. Według oficjalnej dokumentacji syn uczył się w szwedzkim internacie, a żona umarła dziesięć lat temu.

– Współczuję śmierci żony. Rzeczywiście zachorowała czy może przez przypadek zasnęła w kuchni z odkręconym gazem? – zapytałem, nie zwracając uwagi, że adresat wył i rzucał się po pościeli. – Ależ proszę nie krzyczeć. Przecież to nie boli.

Zakręciłem zawór. Mężczyzna zaczął łapać powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg.

– Cze-czego chcesz, świrze? – wychrypiał.

– Chyba to jego powinieneś spytać.  

Zza moich pleców wychylił się Tomek. Położył dłoń na czole ojca.

– Wszystko będzie dobrze – szepnął, po czym sięgnął ręką do zaworu.

– Nie, nie, nie – mamrotał kręcąc głową – Błagam! NIE!

– Boisz się śmierci, tato? To przecież nic takiego.

Niebieski roztwór znów przelał się przez platynową rurkę wprost do ciała biednego hemofilika. Pan Osiński ukrywał wiele rzeczy w swojej dokumentacji, również własną chorobę. Dlatego nie wiedziałem, iż fiolka, którą powinienem był wyjąć, powinna być fioletowa! Skąd mogłem wiedzieć, że zastosowawszy nie tę, co trzeba, mogę doprowadzić do takiego stanu rzeczy!

– Mam jeszcze jeden roztwór w walizce, jeśli wciąż jesteś chętny – zaproponowałem, gdy razem z Tomkiem przestąpiłem próg domu.

Tym razem mroźne powietrze przyjemnie chłodziło rozemocjonowane twarze.

– Nie. Już nie. Jeszcze nigdy nie było mi lepiej.

 

Adam Kracy, czterdziestoczteroletni Odgrzebywacz, wstaje i zapina guziki kamizelki. Pod naporem oskarżającego spojrzenia kobiety mówi:

– Pan Osiński nie zginął tamtej nocy. Jak wiadomo, trzy mililitry nie są do tego zdolne.

– Szkoda.

– Szkoda – zgadza się mężczyzna. – Jednak nie byłem już wtedy Śmierciodawcą. Co do chłopca… poszedł swoją drogą. Nie miałem obowiązku go zatrzymywać.

– Rozumiem.

Mężczyzna zakłada kapelusz i cierpliwie czeka, aż kobieta – Najwyższa Sędzia w Komisji Etyki Śmierciodawców – orzeknie wyrok.

– Jesteś wolny. Na mocy nadanych mi uprawnień nie znajduję niczego, co byłoby niezgodne z prawem. W końcu sądzę Śmierciodawców, a ty ewidentnie nigdy nim nie byłeś.

Wydaje się, jak gdyby nagle w pokoju zrobiło się jaśniej. Twarz kobiety nie jest już taka surowa, wręcz można dostrzec w niej radość, która odmładza każdego człowieka.

 – Pani Rosa zataiła prawdę – odzywa się jeszcze, zanim mężczyzna otworzy drzwi. Plotonu nie było w dokumentacji.

– Dziękuję. – Jeśli dobrze się przyjrzeć, w kącikach jego ust można dostrzec uśmiech. Taki prawdziwy, taki, który pojawia się pod naporem największej ulgi.

– Nie, to ja dziękuję. Otworzyłeś mi oczy. Do widzenia i… pozdrów chłopca – mruga porozumiewawczo.

 

*

 

– Jestem! – woła od progu młody mężczyzna w masce zasłaniającej całą twarz, a wyobrażającej głowę ptaka. Nosi ją raczej dla wygody innych, niż dla własnej, bo jest do swojego kalectwa już przyzwyczajony. Przypomina mu o czymś ważnym. 

Po chwili wyjmuje z torby duży plik kartek i po kolei wkłada je do odpowiednich rubryk. Na wierzchu zostawia tylko kilka z nich.

– Coś ciekawego? – pyta drugi mężczyzna, starszy, ale nie mniej podekscytowany.

– Jedna dziewczyna w Wielkiej Brytanii, o dziwo, nikt nie zwrócił uwagi, że ktoś w śpiączce raczej nie jest zdolny do podejmowania jakichkolwiek decyzji, mężczyzna w USA – jawnie sprzeciwiał się zabiegom – i starsza kobieta z Warszawy – kwestia spadku.

– Hm. W takim razie dużo pracy przed tobą.

– Przede mną? – Śmieje się młodszy.

– No tak. W końcu przekonywanie ludzi nie jest łatwe. Wiem to z doświadczenia! Ty będziesz pracował, a ja… – ciągnie, wyjmując z walizki fiolkę o delikatnym, bladoniebieskim odcieniu. – A ja się trochę zabawię.

 

 

Koniec

Komentarze

Smutne, całkiem mnie przybiłaś tym tekstem… Śmierć nie jest łatwym tematem, ale ty przebrnęłaś przez to dosyć gładko i tak pięknie! Nie mogłem oderwać się od lektury, a postać młodego Tomka mnie urzekła. Co nie zmienia faktu, że jestem smutny sad.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Mam mieszane uczucia, co do realizacji pomysłu, bo on sam jest przedni. Wolałbym bardziej wysublimowaną przemianę Adama, natury psychologicznej, emocjonalnej, niż wzrokowej. Mam na myśli wypadek z małą Anią. Ale dojrzałości w tekście nie można ci odmówić. Na 18 lat to masz jej całkiem sporo. Tekst nie wygra, ale w przyszłości będzie lepiej :)

Ale czemu od razu takie mroczne scenariusze?! Nigdy nie wiadomo co się może wydarzyć, a szansę na wygraną ma każdy autor. Chociaż ten wątek z Anią tak jakoś przebrzmiał szybko i stracił na znaczeniu na rzecz Tomasza. Wszystko przed tobą droga autorko! I mówię to jako twój konkurent.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Przepraszam, Wilczku :( Opowiadanie wesołe nie jest, to prawda, ale kończy się dosyć dobrze. Przyznam, że Tomek wzorowany był poniekąd na mnie (stąd jego 18) – znaczy nie od strony problemów, ale od strony psychologicznej. Za to Adam na mojej nauczycielce, która pozwoliła mi przejrzeć na oczy. Nie chcę przybliżać tutaj własnego życia prywatnego, ale mogę śmiało powiedzieć, że miała to być polemika na temat słuszności eutanazji. Takie “co by było gdyby…” Dzięki za przeczytanie ;)

 

A to czy tekst wygra, czy nie wygra nie ma dla mnie większego znaczenia, Darconie ;) Łatwiej jest coś ukończyć, kiedy wisi nad tobą deadline i narzucony, jednak mocno swobodny temat, stąd udział w konkursie. 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Rozumiem Lano. Wbrew pozorom, życie nastolatków łatwe nie jest, ale grunt to przeć do przodu! 

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Witaj, tekst jest bardzo fajny! Choć na początku bardzo nie jasne jest o co chodzi i trzeba chwili by się połapać kto co mówi. Przez to początek źle rzutuje na pierwsze wrażenie tekstu. Później na szczęście jest tylko lepiej. Napisane sprawnie, czyta się na jeden wdech. Im dalej tym bardziej wciąga. Koniec najprzyjemniejszy, odrobinę rozjaśnia mroczność tekstu. Sam pomysł na śmierciodawcę w mojej ocenie świetny :) Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Lano, zaskoczyłaś mnie wyznaniem, kto jest pierwowzorem jednej z postaci. Opowiadanie należy do tych trudniejszych, porusza sprawy ważkie, ale uważam, że poradziłaś sobie z zadaniem bardzo dobrze. Zakończenie pozwala mieć nadzieję, że z czasem Twoja twórczość będzie pewnie jaśniejsza i coraz lepsza.

Wykonanie pozostawia jeszcze nieco do życzenia, ale jestem przekonana, że pokonasz trudności i Twoje kolejne opowiadania będą napisane coraz lepiej. ;-)  

 

A wie pan, że jest to czyn wy­so­ko ka­ra­ny? – Czy karanie delikwenta na dachu najwyższego drapacza chmur wystarczy, czy trzeba wejść jeszcze wyżej?

Proponuję: A wie pan, że jest to czyn podlegający wysokiej karze?

 

nigdy nie do­stał pan żad­nej skar­gi ani upo­mnie­nia. – Skarg się nie dostaje.

Proponuję: …nigdy nie wpłynęła na pana żad­na skar­ga, nie dostał pan upo­mnie­nia.

 

Jego uwaga zło­ści ko­bie­tę, ale Adam Kracy nie zwra­ca na to uwagi. – Powtórzenie.

 

Sta­nąw­szy przed drzwi mojej ostat­niej pa­cjent­ki… – Sta­nąw­szy przed drzwiami mojej ostat­niej pa­cjent­ki

 

Wy­na­ję­ły małą su­te­ren­kę na dole. – Masło maślane. Suterena nie może znajdować się wysoko.

Za SJP: suterena, suteryna «część budynku znajdująca się pod parterem, częściowo poniżej poziomu ziemi, wykorzystywana np. na warsztaty lub tanie mieszkania»

 

Wy­glą­da­ła jak słod­ka la­lecz­ka, któ­rej ktoś za­po­mniał na­ma­lo­wać ko­lo­rów. – …któ­rej ktoś za­po­mniał na­ma­lo­wać ko­lo­ry.

 

W ciągu ude­rze­nia serca z bla­dej dziew­czyn­ki za­mie­ni­ła się w trupa z od­cho­dzą­cą skórą i w mon­strum z ocza­mi za­la­ny­mi krwią. – Czy dziewczynka zmieniła się w dwie istoty – trupa i monstrum?

 

Sta­łem i pa­trzy­łem na nią wzro­kiem nic nie­ro­zu­mie­ją­ce­go ko­cię­ta. – …ko­cię­cia.

 

W Kan­ty­nie spo­ty­ka­łem się z mil­czą­cym po­ro­zu­mie­niem ze stro­ny współ­pra­cow­ni­ków. – Dlaczego kantyna jest napisana wielką literą?

 

Na de­cy­zję za­wa­ży­ło rów­nież skrzy­wio­ne po­czu­cie mo­ral­no­ści… – Na de­cy­zji za­wa­ży­ło

 

„Tak bę­dzie dla niego naj­le­piej.”„Tak bę­dzie dla niego naj­le­piej”.

 

Po­now­nie pro­wa­dzo­no mnie do naj­dal­sze­go po­ko­ju… – Czy wcześniej był już u Tomasza Osińskiego?

 

me­blo­ścian­kę w sa­lo­nie, a na niej puste, od­ci­śnię­te od kurzu miej­sca, na któ­rych jesz­cze przed chwi­lą mu­sia­ły stać zdję­cia ro­dzin­ne. – Raczej …puste, wolne od kurzu miej­sca

 

Oj­ciec chłop­ca, męż­czy­zna o su­ro­wej twa­rzy, lekko za­pu­kał do po­ko­ju chłop­ca. – Powtórzenie.

 

To było tak, jakby temu ma­łe­mu, bo prze­cież za­le­d­wie osiem­na­sto­let­nie­mu chłop­cu… – Raczej: To było tak, jakby temu młodemu, bo prze­cież za­le­d­wie osiem­na­sto­let­nie­mu chłop­cu

O osiemnastolatku, nawet niewysokim i chorym, nie powiedziałabym, że jest mały.

 

więc szyb­ko prze­krę­ci­łem zamek w drzwiach. – Można przekręcić klucz w zamku, ale zamka w drzwiach przekręcić nie można.

 

Wy­sze­dłem i po­że­gna­łem pana Osiń­skie­go ze sło­wa­mi, że usłu­gę mi po­wie­rzo­ną wy­ko­na­łem.Wy­sze­dłem i po­że­gna­łem pana Osiń­skie­go sło­wa­mi, że

 

nie­spo­dzie­wa­nie dla ich dwoj­ga prze­cho­dzi na ty. – …nie­spo­dzie­wa­nie dla nich dwoj­ga prze­cho­dzi na ty.

 

W mię­dzy­cza­sie, za każ­dym razem, jak usły­szysz kroki na ko­ry­ta­rzu… – W mię­dzy­cza­sie, za każ­dym razem, gdy usły­szysz kroki na ko­ry­ta­rzu

 

Prze­krę­ci­łem zamek w drzwiach. – Prze­krę­ci­łem klucz w zamku.

 

Co do chłop­ca… po­szedł swoją stro­ną.Co do chłop­ca… po­szedł swoją drogą. Lub: Co do chłop­ca… po­szedł w swoją stro­nę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre, bo mocne! Dużo emocji, ale dość dobrze wybrzmiewających. Choć taka nagła przemiana specjalnie prawdopodobna nie jest, tak jak i jakieś nagłe przebudzenie człowieczeństwa u sędziny. To powinni być już ludzie zahartowani, bez uczuć nieomal (jak lekarze-onkolodzy nie przymierzając). Ale podoba mi się wydźwięk tego opowiadania. Bardzo!

Styl co prawda jeszcze lekko chropawy, ale zawsze uważałem, że najważniejszy jest pomysł. A ten jest tu prima sort yes!

 

I parę drobiazgów:

– „szanownej profesji” – tu powinno być „szacownej profesji”;

– „składać się z jedenastu(…) części, a nie jednolitej całości” – nie można składać się z całości, raczej „składać się z jedenastu(…) części, nie będąc jednolitą całością”;

– jasnoniebieski i jasnofioletowy płyn u Anny Rosy – jak rozumiem to ma znaczenie w części z Osińskim, ale tu Kracy wyjmuje jasnoniebieski płyn, a potem mówi o jasnofioletowym, co sprawia wrażenie pomyłki;

– „tic-tak” – raczej „tik-tak”;

– „milczącym porozumieniem ze strony współpracowników” – raczej „milczącym współczuciem” albo „współpracownicy milczeli porozumiewawczo”;

– „szanownego sędziego” – „szacownego sędziego”.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Reg, czekałam na Ciebie :) W moich dwóch poprzednich opowiadaniach świetnie wyszukałaś błędy (jak czynisz to zresztą za każdym razem), a wiedziałam że i w tym na pewno jakieś się znalazły. Błędy poprawiłam oprócz Kantyny, bo chodziło w tym przypadku o nazwę własna = “siedziba” Śmierciodawców na konkretnym terenie. Nie wyjaśniłam tego w opku, bo nie wydało mi się istotne.

A co do schodzenia na dół do sutereny… cóż, wciąż łapię się na takich głupich błędach. Chwilę przed publikacją usunęłam “zwisały ku dołowi” ;)

Dziękuję za komentarz i miłe słowa!

 

Staruchu, tobie również dziękuję. Wiem, że przemiana dosyć nagła, ale koniecznie chciałam, żeby skończyło się dobrze, a limit znaków nie pozwolił mi na nic dłuższego :( Styl wciąż mi się poprawia (mam nadzieję), więc powinno być coraz lepiej :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dziękuję, Lano. Miło być oczekiwaną. :)

Miła jest także świadomość, że uznałaś uwagi za przydatne. A skoro poprawiłaś usterki, z przyjemnością klikam Bibliotekę. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej. Podobało się, chociaż nie bez zastrzeżeń. Jak wspomniał Staruch (ciekawa rzecz, czuję się zakłopotany wypowiadając/pisując nick użytkownika. Staruchu, wybrałeś pseudonim wprowadzający rozmówcę w dyskomfort! :P): przemiany są bardzo nagłe i dość niespodziewane. Z drugiej strony, bez nich tekst byłby mniej ciepły w odbiorze (może poza ostatnim motywem…). Limit znaków, myślę, przeszkodził w umotywowaniu pewnych decyzji.

Uważam również, że granie na motywach dzieci w obydwu przypadkach przedstawionych w tekście, to trochę pójście na łatwiznę. To zawsze działa na ludzi i nie trzeba wtedy nawet wiarygodnie budować krzywdzonej postaci. W przypadku jednego pacjenta, Tomka, ze względu na zakończenie, rozumiem wybór. Ale że aż w dwóch przypadkach…

Dialog z Tomkiem przebrzmiewa trochę nienaturalnie. Przestraszony chłopak nie dość że buduje składnie zdania, to jeszcze robi to ze sznytem dorosłego. Tak więc, mimo że zrobiłaś z niego fizycznie dziecko, to wplotłaś do wnętrza osobę dojrzałą. Taki nieuargumentowany dysonans.

Dodatkowo dziecko zbyt łatwo przechodzi z posłuszeństwa wobec otoczenia, do krzywdzenia własnego ojca. Takie pstryknięcie palcem, trochę spłycone podejście do tematu. Z ofiary robi potwora i w pewnym momencie przestałem mu współczuć. Nie wiem, czy to było zamierzone. Należy pamiętać, że relacje rodzinne, nawet gdy jedna ze stron jest bardzo krzywdzona, potrafią być skomplikowane. Ofiary potrafią bronić oprawców. Niestety.

Nie podoba mi się wydźwięk ostatniej sceny. Generalnie, oko za oko do mnie nie przemawia, zatem traktuję, jakby jej w tekście nie było ;).

 

Czasami coś mi zgrzytało w budowaniu obrazów, np: “Skromnie, lecz elegancko umeblowaną kuchnię, sosnową meblościankę w salonie, a na niej puste, wolne od kurzu miejsca, na których jeszcze przed chwilą musiały stać zdjęcia rodzinne. Skrzypiącą podłogę. Niski sufit pokryty boazerią. Ściany pomalowane w kolorze umierającego słońca.” – ostatnie zdanie opisu zdaje się zbyt odstawać od oszczędnie budowanego opisu. W tym wypadku to już jednak czepialstwo prima sort.

 

Zauważyłem, że dzisiaj dużo marudzę. I między innymi właśnie dlatego, że wydźwięk całości mi się spodobał, a czytało się przyjemnie pomimo “marudnego nastroju”, klikam bibliotekę. Trochę jako motywację, ale i zachętę do pisania nawet cieplejszych tekstów (wciąż się gniewam za ostatnią scenę).

 

Powodzenia przy następnych tekstach.

Również witam, Słowiku :)

Dzięki za tak rozbudowaną opinię, normalnie wow!, i za klik do biblioteki, czyli motywację (trochę mnie nim zdziwiłeś, bo w sumie dużo rzeczy ci “zgrzytało” ; ))

Przede wszystkim muszę chyba sprostować zakończenie: kończy się dobrze! Adam zaczął mścić się na bogaczach, którzy w legalny, ale przeokrutny sposób pozbywali się niechcianych problemów (tj. bliskich czy po prostu wrogów). Dziewczyna w śpiączce nie mogła na zabieg się nie zgodzić, a inni pewnie zostali zaszantażowani lub “przekonani” do śmierci. Za to Tomek robił to, co wcześniej zrobił z nim Adam – przekonał. Przekonywał czy też uwalniał od wpływów indoktrynacji poszkodowanych “pacjentów”. Adam, pytając “coś ciekawego?” miał na myśli, czy są ludzie, którzy nie podjęli decyzji o śmierci świadomie. Być może jednak, tak właśnie to zrozumiałeś i mimo to zakończenie ci się nie podoba. W takim razie – przykro mi :(  

Co do dzieci – masz rację, ale szczerze, dopiero teraz to dostrzegłam. W przypadku Ani faktycznie miało to być “granie na emocjach”, ale już w przypadku Tomka chodziło mi po prostu o osobę młodą – dorosłą jedynie według prawa. Cóż, takie błędy początkujących – chcą coś przekazać i nie zawsze dostrzegają bezsens lub pójście na łatwiznę.

Jeszcze jedynie ustosunkuję się do opisów – jestem maturzystką, więc kilka tygodni temu skończyłam czytać Dżumę. Ogólnie jest to powieść napisana w bardzo takim… obiektywnym stylu, jednak od czasu do czasu Camus używał niezwykłych, trochę niepasujących opisów właśnie. Nie chcę się z nim porównywać, tylko po prostu czasem do mojego sposoby pisania wnikają pewne sposoby pisania innych autorów, których mam świeżo w pamięci. W podanym przez ciebie przykładzie chciałam zwrócić uwagę na ukrytą wrażliwość Adama, ale cóż… wyszło jak zwykle :)

 

Jeszcze raz dziękuję Słowiczku za tak piękne trele ;) 

I dziękuję ci Reg za klika! 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Lano, nie mogłam nie kliknąć. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rozumiem tekst i zło, które spotykało postaci. Raczej nie było tu nic łatwego do pominięcia. Jest przejrzyście i klarownie.

Chodzi raczej o to, że nie jestem zwolennikiem podanego tutaj rozwiązania. Prostowanie zła, ratowanie z jego szponów owieczek, jego piętnowanie, podjęcie jakiejś walki. To stanowi o cieple tekstu. Ale nagła chęć do czynienia innym krzywdy, nawet jeśli “usprawiedliwionej”, kłóciła mi się z motywami powodującymi przemianę Adama. Poruszyło go zło popełnianych czynów, a jednocześnie sam podąża w takim kierunku. Dla mnie tekst na tym traci, burzy trochę sympatię do postaci zarówno exŚmierciodawcy jak i Tomka. Odbiera im niewinność, bardzo brutalnie.

 

Co do opisów, jak wspomniałem, to już czepialstwo. A wpływu innych autorów nikt się nie ustrzeże. Dopiero spomiędzy ich obrazu, z czasem, zaczyna prześwitywać styl własny. Nie zawsze w sposób świadomy. Dobrze, że korzystasz z tych dobrych przykładów. Bardzo bardzo.

 

Trzymaj się i powodzenia w konkursie :).

Ciekawy tekst, dojrzały. Musiałam wrócić do listy haseł, żeby znaleźć jakieś pasujące i wydaje mi się, że tylko jedno się nadaje. Oryginalnie potraktowałaś temat.

Bardzo fajny pomysł na głównego bohatera.

Twoje podejście to też fantastyka. Myślę, że można zaryzykować określenie socjo-SF. Interesujący świat wykreowałaś.

Babska logika rządzi!

temu młodoemu

temu młodemu

 

Najwyższa Sędzina

Najwyższa Sędzia. Sędzina to żona sędziego.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, pozwól że się nie zgodzę. Sędzina to żona sędziego, owszem, ale w tym znaczeniu tego słowa używa się w starannej, oficjalnej polszczyźnie. Obecnie coraz częściej używa się takich, związanych z płcią, nazw zawodów – patrz filozofka, ministra itd. Czyli obecnie sędzina to także kobieta wykonująca zawód sędziego (zobacz tutaj – http://www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=1010:sdzia-sdzina&catid=44&Itemid=145 ).

@Mały Słowik – mój nick wybrałem dosyć dawno temu i nie sprawia mi on dyskomfortu. A patrząc na wiek co poniektórych tu piszących – uważam go tym bardziej za adekwatny :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, pozwól, że pozostanę przy swoim. To nie była polszczyzna potoczna, z kontekstu ewidentnie wynika, że chodzi o oficjalny tytuł : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevaz, zgadzam się. Myślałam jednak, że przez ruchy feministek ta forma jest obecnie poprawna. Zmieniam w takim razie i dzięki za zwrócenie uwagi :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Przykłady filozofki i ministry są o tyle nieadekwatne, że sędzia kończy się na “a” i całkiem naturalnie odmienia się w rodzaju żeńskim : ). Być może, w związku ze stopniem sfeminizowania wymiaru sądownictwa, za kilkadziesiąt lat zaczniemy używać formy “sędź” na określenie mężczyzny sędziego. No bo przecież nie sędzin ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Sędzin to mąż sędzi? ;-)

Babska logika rządzi!

Tak jak wiedźmin to mąż wiedźmy ^ ^.

Z tego miejsca przepraszam autorkę za offtopy, bo tekst zasługuje na uwagę znacznie bardziej niż językowe niuansiki. Myślę, że gdy zbiorę myśli, powrócę do niego z dobrze uzasadnionym bibliotecznym punktem : >. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Ależ autorzy lubują się w komentarzach pod ich tekstami a ciekawe są takie niuanse : )

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie ma sprawy, Nevaz. Tak jak Mytrix napisał – ciekawie się czyta o językowych niuansach pod własnym tekstem. Ogólnie polski jest językiem bardzo przewrotnym, ale i niezwykle fascynującym :>

 

Cieniu! Twoja dzisiejsza kropka jest tak ładna, jak jeszcze nigdy dotąd nie była :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dzięki, wprawiam się.^^

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Spodobał mi się wybór tematu – eutanazja to jeden z dylematów współczesnej etyki, więc już za próbę zmierzenia się z nim, masz małego plusa. Co więcej, w twoich postaciach jest życie : ). Nie jest trudno wczuć się w dylematy głównego bohatera. Pomaga w tym dobrze budowany klimat tekstu, który tworzyłaś opisami emocji towarzyszących “zabiegom”.

Trochę naiwnym wydał mi się ostateczny werdykt Najwyższej Sędzi – nie bardzo rozumiałem jej motywację, ale jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Potem zajrzałem do komentarzy i widzę, że choć nie zgodziliśmy się ze Staruchem, co do pisowni, co do osobowości tej pani mamy bardziej zbieżne poglądy ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Przeczytane.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Początek bardzo dobry, opisy bohaterów i wnętrz – plastyczne, sam pomysł – mocny.

Ale nie zgodzę się, że zakończenie dobre. Zakończenie jest bardzo złe, nie w sensie warsztatowym, tylko jeśli chodzi o jego znaczenie. Śmierciożerca z płatnego zabójcy, stał się samozwańczym mścicielem i dokooptował sobie do pomocy młodego kalekę, któremu obiecał nowe lepsze życie. Ja wiem, że współczesna socjologiczna SF widzi przyszłość w ciemnych barwach, ale daję słowo: dawno żaden tekst mnie tak nie przygnębił!

Nie zrozum mnie źle – tak silny przekaz, wynika w znaczącej mierze z twojego dobrego warsztatu (mocniej zazgrzytała mi tylko trzykrotnie użyta “indoktrynacja”). Piszesz lepiej niż dobrze. Ale jeżeli nazywasz to zakończenie dobrym, w sensie “szczęśliwym”, to ja wysiadam. Taka młoda i taka cyniczna…

Mój odbiór jest pewnie wypaczony tym, że w pracy zawodowej często spotykam się z problemami bioetyki i traktuję je bardzo poważnie. Napisałem tu nawet jedno opowiadanie dotykające kwestii nie tyle eutanazji, co zaprzestania terapii uporczywej, ale pod koniec zawahałem się i z szacunku do tematu finał tego opowiadania zostawiłem niejednoznaczny. Może dlatego tak bardzo dotknęło mnie Twoje rozwiązanie.

Dzięki za szczerą opinię, coboldzie. Tekst w zamierzeniu miał przygnębiać, wzbudzać emocje. Nie myślałam tylko, że będą tak negatywne.

Co do zakończenia – napisałam, że kończy się”dosyć dobrze”, a nie “szczęśliwie”, bo radosne faktycznie nie jest… Jednak na początku miało być kompletnie inaczej (zazwyczaj najpierw przychodzi mi do głowy pomysł na zakończenie, a dopiero później na akcję, czyli środek). Weselej i optymistyczniej. Chciałam, żeby czytelnik na koniec uśmiechnął się, aniżeli przygnębił. Ale…

Tekst pisałam przez ok. trzy tygodnie, z czego ten ostatni przepełniony był niezbyt radosnymi wydarzeniami (tzw. “trudne życie nastolatków”), co ostatecznie wpłynęło na to, jak myśli układały mi się podczas pisania. Gdy postawiłam ostatnią kropkę i kiedy wstawiałam opowiadanie na stronę, wydawało się dobre. Teraz, po opiniach czytelników, a w szczególności twojej, faktycznie doszedł do mnie cały ten cynizm i wręcz absurdalność. To chyba jedyny taki mój tekst – zazwyczaj piszę bardziej optymistycznie, bo wolę pokazywać piękno życia, niż brzydotę, którą każdy z nas doświadcza pewnie na co dzień. Mimo to niezbyt właściwym posunięciem byłaby teraz zmiana, więc zostawię je takim “dołującym”. Mam tylko nadzieję, że moje przyszłe opowiadania bardziej ci się spodobają całościowo ;)

 

Dzięki, Nevaz. Jak wiadomo tworzenie “żywych” postaci jest zawsze bardzo trudne. :) 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Droga Lano! Kopnij w cztery litery te problemy nastolatków. W obecnych czasach są to rzeczy podłe, ale można je zlekceważyć. Żyj dla ludzi, których kochasz i, których lubisz, a nie dla problemów. Twórz dalej, bądź sobą i walcz z systemem oraz schematami. Nie ulegaj schematycznemu, szkolnemu myśleniu! U mnie w liceum nazywa się to syndromem “Sobieskiego” od osoby, której imię przywłaszczyła sobie moja szkoła ( jakby co to chodzę do LXXV LO IM. Jana III Sobieskiego w Warszawie).

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

No no, jestem pod wrażeniem. Porównując ten tekst ze Srebrnym Królem Nocy, muszę przyznać, że odnotowałaś bardzo duży postęp, Lano :)

I pod względem warsztatowym – nadal są zgrzyty (momentami nadużywasz “był” – jak to wyeliminujesz, tekst będzie zgrabniejszy), choć czyta się płynnie, jak i fabularnym – historia jest zajmująca, a tematyka interesująca.

Trochę zaskoczyło mnie łączenie eutanazji z ludźmi, którzy nie są w śpiączce bądź terminalnie chorzy (zaawansowany nowotwór, te sprawy), ale rozumiem, że chciałaś nieco rozszerzyć działalność “Śmierciodawców”.

Pomysł z zabójstwem – jak dla mnie słaby, muszę zgodzić się z Coboldem. Rzeczywiście, Adam pokazał Tomkowi jak czerpać przyjemność z życia… Trochę rzutuje to na jego przemianę, jak dla mnie.

 

Tyle ode mnie, na koniec pojedyncza uwaga:

– Coś ciekawego? – pyta drugi mężczyzna, straszy, ale niemniej podekscytowany.

“nie mniej” albo “równie". Niemniej ma inne znaczenie ;)

 

Wstawiłaś fragment reprezentatywny? Jeśli tak, to potwierdź – postawię stempel jakości ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Przeczytałem sobie Twoją dewizę na stronie głównej – i tak trzymaj!

Wilczku, oprócz tego, co w wiadomości, to dodam jeszcze, że dokładnie tak właśnie żyję! Naprawdę :) Dlatego mam takie problemy z matematyką. Ja i ona jesteśmy na wojennej ścieżce – ona jest logiczna, a ja buntownicza – nie będę się uczyła głupich ciągów i nudnych wielościanów. Nie, i basta!

 

CountPrimagen, miałam nadzieję, że ktoś zauważy tę zmianę. Nie było mnie na portalu przez kilka miesięcy, ćwiczyłam i rozmyślałam. Poza tym Srebrny… pisany był na szybko, więc bardzo niechlujnie :)

Wstawiłam. I za stempel z góry dziękuję! To wielka radość dla mnie, naprawdę!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

A zatem – służę ;)

Liczę również, że tym razem zostaniesz z nami na dłużej :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Napisane bardzo sprawnie – sam chciałbym tak pisać, kiedy byłem w Twoim wieku. Główny motyw fantastyczny (Śmierciodawca) też ciekawy. Podobał mi się. Motywy społeczne (chłopiec okaleczony przez złego ojca – a jakże, ojcowie to samo zło – któremu to ojcu wydaje się, że wszystko może, bo taki bogaty jest, itd) bardzo oklepane, wręcz hollywoodzkie. Niczego nowego tu niestety nie było. 

Umieszczenie niektórych fragmentów jest dla mnie niezrozumiałe… np. po co opowieść o tej dziewczynce, co to się w łuk wygięła? Na moje to niczego nie wniosło do historii (albo też bardzo mało). Taki trochę zapychacz z tego wyszedł. Uroczy, ale zapychacz.

Za to narracja w pierwszej osobie wyszła świetnie. Charakteery postaci oddane przekonująco, dialogi też niezłe.

Ogólnie z mojej strony na plus yes

 

 

Ha! Bardzo dobre opowiadanie :) Czytało się wyśmienicie, pomimo ponurej tematyki. Wystąpił u mnie efekt „chcę więcej”, koniecznie z paskudnym zakończeniem.

Co do przemiany bohaterów – uległość może przerodzić się w gniew, a od gniewu i złości łatwo przejść do agresji. Młodzian wydaje się łatwo ulegać wpływom. Pojawia się autorytet, mentor, ktoś zainteresowany, ktoś zwracający uwagę i mamy gotowy przewrót. Dodając do tego szczyptę freudyzmu, czyli typowego dla młodzieńczego wieku pożądania uśmiercenia własnego ojca, wygląda to nawet logicznie. Super. Może skrótowo opisane, ale takie wymogi.

Na temat zaś przemiany głównego bohatera warto dyskutować, czy była ona rzeczywista. Wg mnie – nie, to przemiana pozorna. Jak u wielu buntowników, rewolucjonistów, którzy, próbując wywrócić system, stosują metody identyczne do tych, przeciwko którym podejmują walkę. Lub jeszcze gorsze, bardziej drastyczne, bestialskie. Strony podręczników historii nie roją się od Ghandich czy Jezusów. Dodam jeszcze, że żeby wykonywać zawód śmierciodawcy, zapewne trzeba było mieć pewne predyspozycje, pogłębione/utwalone podczas praktykowania. Zabijanie spowszedniało. Nastąpiła jedynie zmiana kierunku, obiektu, profilu ofiary. Pozostaje zatem pytanie, co faktycznie przykrywa thanatos bohatera? Jakie fiksacje i jakie deficyty? Jak się rozwijał do obecnej formy? I jak się będzie zmieniał później? Czy dojdzie do rzeczywistej przemiany? Można snuć jedynie przypuszczenia.

 

Drobiazgi:

 

 

„Dla­te­go nie wie­dzia­łem, iż fiol­kę, którą po­wi­nie­nem był wyjąć, po­win­na być fio­le­to­wa!” – fiolka

 

 

„Coś cie­ka­we­go? – pyta drugi męż­czy­zna, stra­szy, ale nie mniej pod­eks­cy­to­wa­ny.” – starszy

Gostomysł, dzięki wielkie! Faktycznie ten wątek nie był zbyt oryginalny, ale cieszę się, że ostatecznie ci się spodobało :) Co do narracji pierwszoosobowej, to choć uwielbiam w niej pisać, to wydaje mi się, że ludzie wolą raczej czytać w tej trzecioosobowej. W takim razie dobrze, że wyszło dobrze, o! :D

 

Lissan al-Gaib (bardzo ciekawy nick swoją drogą), dzięki, dla każdego autora takie słowa to ogromna motywacja. Mam w takim razie nadzieję, że moje przyszłe teksty również ci się spodobają :)

Od początku miałam zamysł, żeby zdecydowanie bardziej zagłębić się w psychikę Tomka i Adama – wręcz chciałam zrobić z tego pokazywanie wielkiej psychologicznej przemiany, ale tak jak napisałeś – takie wymogi. 20 tys to za mało. Przynajmniej dla mnie.

Zakończenie wyszło ostatecznie ponure, jak wcześniej napisałam – najpierw miało być bardziej optymistyczne – bo chciałam właśnie pokazać tę niejednoznaczność Adama, on nie jest dobrym bohaterem. Kurczę, naprawdę podoba mi się twój komentarz. Idealnie oddałeś przesłanie, jakie zaistniało w mojej głowie, a które trudno było tak dosadnie oddać. Limit znaków skracał myśli.

 

A propo drobiazgów: nie wierzę, że przeoczyłam “straszy”. Dzięki, już poprawiam ;)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dobre opowiadanie, przeczytałem z przyjemnością. Warsztatowo mi się podobało, pomysł Śmierciodawcy ciekawy, temat niełatwy, ale poradziłaś sobie z nim dobrze. 

Powodzenia w konkursie :)

Dzięki, Belhaju ;)

No i miło że wpadłaś, Lolu ;)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Oryginalne podejście do tematu panaceum. Poza kilkoma drobiazgami (wyrok się wydaje, a nie orzeka ;-)) bardzo mi się podobało. Ale ostatnią scenę interpretuję sobie inaczej, niż pewnie powinnam. Żadnych tam tortur czy wymierzania sprawiedliwości, nie. Adam będzie sobie sam wstrzykiwał niebieski płyn, żeby zaznać stanu przedśmiertnego, bo taki ma fetysz. A lista ludzi to jest lista tych, których można odwodzić od śmierci, bo zabieg jeszcze się nie dokonał. Sorry, ale nie będę zdejmować Lolowych różowych okularów ;-)

Ta myśl zawsze pomagała mi zwalczyć zmęczenie, które odczuwałem przez żmudność własnej pracy. Kiedyś wydawała się wzniosła – dawała ukojenie prawdziwie cierpiącymy

Ten fragment jest skonstruowany tak, że odniosłem wrażenie, iż to “myśl” cały czas jest podmiotem i to ona, a nie praca, “kiedyś wydawała się wzniosła”.

 

– Wynajęły małą suterenkę. Wie pan, pani Rosa nie pracuje, bo chora na serce, jej mąż dawno zmarły… – opowiadała gospodyni.

Jednak ja nie słuchałem. Nic mnie to nie obchodziło.

Skoro nie słuchał, to skąd wiedział, o czym Gosposia ględziła?^^

– Ha! A więc uciekł pan! – woła tryumfalnie stara kobyła.

Ta “stara kobyła” mocno mi tutaj zgrzyta. Narrator tej części opowiadania jest bezosobowy, więc tego typu epitety są merytorycznym błędem. Rozumiem, że opis Sędzi miał posłużyć wzbudzeniu do niej niechęci, która z kolei miała podkreślić jej późniejszą przemianę z urzędnika w człowieka, ale to tak nie działa. Co innego, gdyby opowiadanie było utrzymane w konwencji humorystycznej, a takie wcinki narratora były zabiegiem stylistycznym stosowanym w całym tekście. Choć i do tego pewnie bym się nie przekonał.

Znowu deszcz, mróz i słabo zawiązany krawat. Znowu nawiedzające myśli o powrocie do domu. Nie chciałem tam być. Nie chciałem patrzyć w oczy rodziców, w których widniało jedynie martwe ukojenie, na ich usta krzyczące: „Tak będzie dla niego najlepiej“.

I znowu zła konstrukcja. Wychodzi, że “tam”, w którym Kracy nie chciał być, to właśnie jego dom. I że to w tym domu byli patrzącą-krzyczący rodzice.

– Jesteś wolny. Na mocy nadanych mi uprawnień nie znajduję niczego, co byłoby niezgodne z prawem.

To również jest bardzo niezgrabne. I bez większego sensu. Nie można na mocy własnych uprawnień niczego nie znajdywać. Można tylko podejmować decyzje i wykonywać pewne czynności. Powinno zatem wyglądać to mniej więcej tak:

Na mocy nadanych mi uprawnień oddalam wszelkie zarzuty. Nie znajduję bowiem niczego, co byłoby niezgodne z prawem.

W końcu sądzę Śmierciodawców, a ty ewidentnie nigdy nim nie byłeś.

To zdanie też zupełnie mnie nie przekonuje. Rozumiem, że patos, podniosłość i tak dalej, ale jeśli Adam przez dziesięć lat “robił robotę” wykazując się przy tym empatią średniej wielkości parku miejskiego, to żeby nie wiem jak się starać, jeden przypadek złamania etyki pracy nie może być podstawą, by stwierdzać takie rzeczy.

 

Gdzieś tam jeszcze migały – tudzież nie migały – jakieś pogubione przecinki, ale niech pierwszy rzuci kropką…

Ogólnie jest pomysł, jest klimat i jest głębia w tym opowiadaniu. To bardzo dobrze. Jednak za mało, jak dla mnie.

Poza kulejącym chwilami wykonaniem, od strony technicznej jest dobrze, ale popełniłaś ten sam błąd, co MrBrightside – opowieść doktora to narracja, nie relacja, co wygląda bardzo sztucznie. Efekt pogłębia szczegółowy opis czynności, narzędzi i tego typu zagadnień. Kracy opowiada to Sędzi, choć ona siłą rzeczy musi doskonale orientować się w całym procesie, więc ponowny opis wszystkiego krok po kroku jest, z punktu widzenia samej opowieści, zwyczajnie niepotrzebny, a przez to błędny. Rozumiem, że chciałaś ułatwić czytelnikowi zrozumienie, co i jak się dzieje, nadać swojej wizji klarowniejszych kształtów, ale – w moim odczuciu – po prostu przesadziłaś i całe opowiadanie wypada bardzo niewiarygodnie. Duże lepiej ma się tutaj natomiast opis odczuć i obserwacji bohatera.

Podobnie przemiany wszystkich postaci, począwszy od doktora, a na Tomku kończąc. Najmniej jednak przekonała mnie jednak sędzia. Bo o ile w traumę doktora i spowodowane nią zmiany w postrzeganiu pewnych spraw oraz iskierkę w Tomaszu jeszcze można uwierzyć (choć to dosyć spłycone, co jednak śmiało możemy zwalić na pieprzony limit), to piruet mentalny w wykonaniu pani sędzi zupełnie mnie nie przekonuje. Jako osoba na tak wysokim stanowisku nie raz i nie dwa razy musiała się spotkać z przypadkami Śmierciodawców borykających się z własnym sumieniem, pękających psychicznie, myślących i łamiących prawo swojego zawodu (skoro sędzina jest najwyższa, to znać, że muszą być i niższe instancje. A skoro są potrzebne różne instancje, to znać, że mają tam co robić). Dlatego nie kupuję, że Adam był pierwszym, który nie tylko dopuścił się zbrodni na bad guy’u (bo, jak rozumiem, skoro w ogóle poruszono przypadek Tomka, to sprawa wyszła na jaw), ale i zdołał zmiękczyć sędzinę rzewną opowiastką o przemocy domowej. I to jeszcze na tyle, że zaryzykowała całą karierę, a pewnie nawet i wolność osobistą, puszczając doktora wolno. 

Swoją drogą, przesłuchanie w takiej sprawie bez żadnych świadków, prokuratorów, strażników pilnujących potencjalnego mordercy? Kolejny zgrzyt.

Finał, choć sztampowy i też nie do końca logiczny (skoro Adam przestał być Śmierciodawcą, to skąd brał… specyfik?), ładny i fajnie zamyka całość.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Jejku, Cieniu! Jak to miło dostać tak długi komentarz (nawet jeśli niezbyt pozytywny) :)

 

Zarzuty pokornie przyjmuję – zgadzam się w zupełności. Nie ty jeden napisałeś mi o zbyt absurdalnej przemianie, więc naprawdę musi być coś na rzeczy. Na początku nie uważałam tego za aż tak rażące… Ale teraz faktycznie nie trzyma się to kupy.

 

Kracy opowiada to Sędzi, choć ona siłą rzeczy musi doskonale orientować się w całym procesie, więc ponowny opis wszystkiego krok po kroku jest, z punktu widzenia samej opowieści, zwyczajnie niepotrzebny, a przez to błędny.

Mówił o tym, bo przesłuchanie było nagrywane – Sędzia oczywiście orientowała się, ale mogli zdarzyć się tacy przyszli słuchacze nagrania, którzy o szczegółach mogliby nie mieć pojęcia. 

 

Swoją drogą, przesłuchanie w takiej sprawie bez żadnych świadków, prokuratorów, strażników pilnujących potencjalnego mordercy?

Nie napisałam tego, mój błąd, ale nie było strażników itd. (przynajmniej w sali), bo Komisja nie była pewna winy Adama i wezwała go, bo wiedziała jedynie, że był tamtego dnia w domu Osińskich. Poza tym, nawet jeśli podejrzewali go o śmierć ojca Tomka, to Śmierciodawców nie oskarża się tak od razu – są “ulgowo” traktowani w tej kwestii (w końcu nikt nie zarzucił niczego Adamowi po nieudanym zabiegu na Ani). Dlatego przesłuchanie odbywało się w dosyć luźnej formie.  

 

W końcu sądzę Śmierciodawców, a ty ewidentnie nigdy nim nie byłeś.

 

To zdanie też zupełnie mnie nie przekonuje. Rozumiem, że patos, podniosłość i tak dalej, ale jeśli Adam przez dziesięć lat “robił robotę” wykazując się przy tym empatią średniej wielkości parku miejskiego, to żeby nie wiem jak się starać, jeden przypadek złamania etyki pracy nie może być podstawą, by stwierdzać takie rzeczy.

To akurat było bardziej metaforyczne – wykonywał swoją pracę, ale w głębi duszy nigdy nie czuł się “na swoim miejscu”, pomimo świetnych wyników. Ten jeden nieudany zabieg uświadomił go o tym. Ale rozumiem, że zrozumiałeś to w ten sposób. 

 

Skoro Adam przestał być Śmierciodawcą, to skąd brał… specyfik?

Miałam to dopisać, ale ostatecznie widzę, że jedynie zostało w mojej głowie :) Wyjaśnię, choć wiem, że mea culpa i teraz nie za wiele to da: zdobywał specyfik nielegalnie – wiedział jak i gdzie go zdobyć tak, żeby nikt nie zauważył. Na początku chciałam napisać, że wytwarzał go samodzielnie, ale wyszło jak wyszło. 

 

Jeszcze raz dzięki Cieniu za tak szczegółowy komentarz ;)

 

 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dzięki, Lolu!

Miło że się spodobało i cieszę się, że nie zdjęłaś różowych okularów. Świat potrafi być dosyć czarno-biały, więc takie spojrzenie na życie bardzo się przydaje :) Twoje postrzeganie listy jest całkowicie prawidłowe! Właśnie oto chodziło – Tomek znajdywał później tych ludzi i odwodził ich od śmierci.

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Śmierciodawca trochę jak z Vonneguta, ale to nie szkodzi – jak kraść, to od najlepszych ;) Motyw generalnie fajny, do dalszego eksploatowania, tak mi się widzi.

Napisane ładnie, sprawnie, chociaż do paru drobiazgów bym się przyczepiła. Niemniej, czytało mi się dobrze.

Tylko postaci wydają się niewiarygodne, ich przemiany słabo umotywowane, jakby dyktowane imperatywem narracyjnym. W ogóle bohaterowie są, imo, najsłabszym punktem opowiadania. Brak im… głębi, są tylko nośnikami historii, a nie osobami z krwi i kości. Widać, że ich zachowanie wynika z zamysłu autora, a nie ich charakterów. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dzięki, gravel :)

Postaram się następnym razem o bardziej silnych bohaterów, bo to oni są ogniwem całego opowiadania. Poza tym ich kreacja jest niezłą zabawą.

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, Anet ;)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

No dzień dobry, przybywam z roku 2020, aby rzucić okiem na to opowiadanie.

Czy elementu fantastycznego nie ma? Hm, istnieje takie określenie, jak “social-fiction”, odnoszące się do własnie takich fikcyjnych równoległych rzeczywistości, w których coś działa znacząco inaczej. No tak jak to jest na przykład z “1984” Orwella albo z komiksową serią “Ikigami”, o której jeszcze tu wspomnę za chwilę.

Najpierw jednak co nie do końca mi spasowało. Wstawki z czasem teraźniejszym i części pierwszoosobowe. Wiele osób jest bardzo sceptycznych do narracji teraźniejszej, wiele tez do pierwszoosobowej. Ja przeciwnie, lubię. Choć trzeba zaznaczyć, że jest ona raczej trudna i nie wszędzie wychodzi. Tutaj moim zdaniem ten mariaż nie wyszedł. Coś tu wybija u Ciebie z rytmu (ale klimat jako taki z pewnością jest).

Wspomniałem o “Ikigami”. W trakcie lektury skojarzyła mi się ta seria komiksów – o świecie, w którym co jakiś czas niektóre osoby dowiadują się od urzędników, że w ciągu najbliższej doby umrą. Też niezła dystopia, warta przeczytania. O czym innym, ale skojarzenie było (tam zresztą też urzędnicy dostają teczki na temat osób, które będą informowane).

 

Zdania, które zwróciły moją uwagę:

"Kilkukrotnie zastanawiałem się, kto jest nim mniej – ten, kto pozbawia kogoś życia bezpośrednio, czy ten, który robi to za pomocą pośrednika."

"Usługa dawania śmierci stała się legalną i popularną opcją prezentową."

"Jakoś odechciało mi się żyć w świecie, w którym śmierć nazywa się „wyzwoleniem”"

Nie dość, że nakreślają świat przedstawiony, to na dokładkę są komentarzem do naszego i pozwalają trochę się zastanowić. Jakkolwiek opowiadanie jako całość nie ruszyło mnie tak, jak mogło (za lekko, a mogło uderzać), to te wstawki są naprawdę smutne. Zwłaszcza, ze w niektórych krajach faktycznie zdarzają się przypadki eutanazji, które gdzieś po fakcie okazywały się następstwem długiego tłumaczenia, że “po co się męczyć”…

Generalnie ładne, ale czegoś jakby zabrakło w rozmowie z sędzią, a ta scena, choć nie stanowi o przekazie tekstu, zdaje się być jego osią.

 

Z błędów (chyba):

 

"zagłuszyć poczucie winy lub obarczyć nim mnie"

"Nim", czyli poczuciem. A chyba chodziło o "nią", czyli winą.

 

Z drobiazgów technicznych:

 

" – Naprawdę? Patrzę i widzę"

" – Pani Rosa"

Nadmiarowe spacje.

 

"otworzy drzwi.  Plotonu"

Podwójna spacja.

 

EDIT:

Bo w sumie nie zaznaczyłem wyraźnie co mi się spodobało. A spodobało się to, jak zmierzyłaś się z niekoniecznie łatwy tematem, nie przesadzając przy tym z ekspozycją postaci, a skupiając się właśnie na problemie.

No witam, wilku. Jakże wielką niespodziankę mi sprawiłeś! Cieszę się, że ze wszystkich moich starszych opowiadań wybrałeś właśnie to, bo faktycznie je lubię :) Chociaż teraz widzę, jak wiele mu brakuje, no ale napisałam je prawie cztery lata temu, więc… niech będzie.

Nie znam “Ikigami”, ale brzmi niesamowicie ciekawie!

Teraz już wiem, że napisałabym to inaczej. Skupiłabym się bardziej na przemianie bohaterów, nie pędziła tak do przodu i wcale się nie dziwię, że nie ruszyło cię tak, jak powinno. Wtedy ten tekst wydawał mi się bardzo mroczny i ciężki, teraz zdecydowanie za lekki.

Cieszę się, że choć trochę ci się spodobało :) Dodam tylko, że hasłem, które wylosowałam w konkursie było “panaceum”.

 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Panaceum? Ha, przewrotnie, skoro panaceum stał się też sam bohater!

opanowany, niestrzępiący języka, o stalowych nerwach.”

Kropki zawsze po cudzysłowach. Wiem, że to głupie, no ale co zrobić.

 

Nie można ludziom odmawiać[,] czy też zniechęcać do śmierci, jeśli wcześniej wyrazili na nią zgodę.

 

opanowany, niestrzępiący języka, o stalowych nerwach”.

 

– Ach… – stęknęła kobieta[,] blednąc.

Aż do momentu przybycia Śmierciodawcy[,-] pacjent mógł złożyć podanie

Tymczasem[,-] pani Rosa nawet nie drgnęła,

Mimo to[,-] odczułem niemałą ulgę,

„Tak będzie dla niego najlepiej

Lepiej, żeby cudzysłowy w całym tekście były takie same. Tu są inne:

 

“Doktor Adam Kracy to Śmierciodawca, jakiego ludzie najbardziej potrzebowali: opanowany, niestrzępiący języka, o stalowych nerwach.

W przeciwieństwie do innych ludzi[,-] ani trochę

Psychologom mówiłem[,] co chcieli usłyszeć.

Zza moim pleców wychylił się Tomek.

Literówka.

 

 

Widzę pewne podobieństwa do mojego opowiadania “Lalkarz”. Ale także przeciwności. Wydaje mi się, że oboje staraliśmy się zgłębiać hipotezę, że życie jest nieco przereklamowane. Ale doszliśmy chyba do zupełnie przeciwnych wniosków, co oczywiście nie jest niczym złym, bo moje poglądy w sztuce nieco się różnią od poglądów prawdziwych. Te pierwsze muszą być wyrazistsze i, no właśnie, nieco oryginalniejsze (wybacz, ale wciąż noszę w sobie urazę z powodu nazwania “Tylko ja” mało oryginalnym????). A tutaj wniosek wydaje mi się mało oryginalny, jest takim lekkim ideowym kompromisem. Niekoniecznie to szkodzi, bo historia wciąż jest ciekawa i istotna, napisana raczej elegancko, a pod względem czysto fabularnym raczej pomysłowo.

 

Ja także życzę Ci powodzenia w pisaniu

Dzięki, kołodzieju, za wizytę. Całkowicie rozumiem twoją opinię i nie mam nic na swoją obronę. Pamiętaj jednak, że tekst ten ma cztery lata, a w moim wieku to sporo :) Wtedy wydawał mi się świetnym opkiem, ale teraz widzę jego niedociągnięcia.

Błędy poprawię! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Zamiast znaków zapytania miało być w moim komentarzu ironiczne emoji, jakby co.

Wydajesz się zbyt krytyczna wobec tego opowiadania, bo mnie się w zasadniczo podobało.

Nowa Fantastyka