- Opowiadanie: burnett & cooper - Każdemu należy się wytchnienie

Każdemu należy się wytchnienie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Każdemu należy się wytchnienie

Czarna, prezydencka limuzyna powoli sunęła przez przedmieście, mijając rzędy domków jednorodzinnych. Większość była w dobrym stanie, bez rys, pęknięć czy plam na ścianach. Na zielonych trawnikach pracowały zraszacze. Psy i koty wygrzewały się w promieniach sierpniowego słońca. Tu i ówdzie ten sielski krajobraz zakłócała ustawiona przed wiatrołapem tablica z napisem „Na sprzedaż!" i logiem jakiejś instytucji finansowej.

 

W klimatyzowanym wnętrzu samochodu najpotężniejszy człowiek na świecie próbował zachować spokój w obliczu tłumnie nachodzących go czarnych myśli. Kryzys gospodarczy osiągnął apogeum. Banki szantażowały cały naród: wyciągały ręce po państwowe zapomogi i przejmowały nieruchomości obciążone hipoteką. Budowa demokracji w Iraku szła opornie, wszędzie trwały walki partyzanckie a terroryści nie wahali się poświęcić dziesiątki własnych rodaków, byle tylko zabić jednego obcego żołnierza. Najbliżsi współpracownicy prezydenta nienawidzili się i przerzucali odpowiedzialnością za porażki. Intelektualiści protestowali i krytykowali, dziennikarze węszyli w poszukiwaniu afer, w hollyłódzkich studiach kręcono podobno kilka kąśliwych, satyrycznych filmów na temat rządzącej ekipy.

Druga kadencja zbliżała się do półmetka a Grzegorz Waldemar Bicz, prezydent Stanów Zjednoczonych Europy Środkowej i Wschodniej zaczynał mieć tego wszystkiego dość.

„Gdzie się podziało jagiellońskie marzenie?" – pomyślał z nostalgią, wyglądając przez przyciemnioną, kuloodporną szybę.

– Stój! – krzyknął nagle do szofera, zobaczywszy na chodniku przy jezdni straganik z kwasem chlebowym. Jego wystrój musiał wyjść spod młodej, kobiecej ręki. Właścicielka stała zresztą tuż obok. Miała 10 do 12 lat, trochę zaokrąglone kształty i całkiem ładną twarzyczkę z przyjemnymi piegami na nosie.

Prezydent wysiadł z limuzyny.

– Po ile szklanka? – spytał.

Eskortujące go z przodu i z tyłu samochody również się zatrzymały, wypuszczając fachowców z Biura Ochrony Rządu.

– Złotówkę.

– To poproszę.

Dziewczynka wyjęła butelkę z przenośnej lodówki.

– Panowie też chcecie? – zapytał Bicz.

Główny borowiec wydał z siebie cmoknięcie, wziął pierwszą szklankę, powąchał, trochę upił i kiwnął głową. Jego zwalista postać niczym wielka chmura rzucała cień na straganik.

– No to jeszcze cztery – dodał prezydent. Zamknął oczy i wypił swoją porcję duszkiem.

– Pyszne! – skłamał. Kwas był dobry, lecz daleko mu było do smaku, który Bicz zapamiętał z młodych lat. Chciał dodać dziewczynce otuchy. I może przygotować do innych kłamstw, których jeszcze tysiące z pewnością usłyszy od mężczyzn. – Jak masz na imię?

– Lusia. Dziękuję panu – zaczerwieniło się dziecko.

– To ja dziękuję. Zatrzymaj resztę – polityk wrzucił dziesięć złotych do skarbonki. – Na co zbierasz?

Dziewczynka była już purpurowa, od podbródka po uszy.

– No, nie wstydź się.

– Na whisky dla tatusia.

– Co takiego?! – krzyknął zaskoczony prezydent. Borowcy z trudem utrzymali poważne miny. Dziecko wbiło oczy w ziemię, jakby chciało się pod nią zapaść.

Bicz kucnął, objął dziewczynkę, popatrzył jej w oczy.

– A nie chciałabyś pojechać na wakacje? Albo kupić sobie rower?

Lusia kiwnęła głową.

– Mogę porozmawiać z twoim tatą. Wytłumaczyć mu pewne rzeczy. Tak się składa, że jestem prezydentem i ludzie muszą robić, co im każę. Twój tata na pewno mnie posłucha. Chcesz?

– Tak.

– Mówi się: „Tak, panie prezydencie".

– Tak, panie prezydencie.

– No to prowadź – Bicz otworzył drzwi limuzyny a dziewczynka wskoczyła do środka.

Odbili od głównej drogi i po kilku zakrętach zajechali pod najbrzydszy dom w okolicy. Przed zniszczoną, drewnianą werandą panoszyło się dzikie zielsko. Siding na ścianach był brudny i powgniatany, okna – nie myte od wieków, dwuspadowy dach – zielony od pleśni. Borowcy wykonali szybki zwiad wokół budynku. Z punktu widzenia bezpieczeństwa wszystko wyglądało w porządku. Jeden z nich wszedł do środka razem z Lusią i prezydentem.

– Kto tam? Szmata czy gówniara? – dobiegł ich głos z wnętrza domu. Skierowali się w jego stronę. W ciemnym, zagraconym salonie, na kanapie chyba zabranej spod śmietnika, siedział spocony facet w podkoszulku i oglądał telewizję.

– To ja, tatusiu – powiedziała dziewczynka. – Jest ze mną pan prezydent.

Mężczyzna zarechotał, lecz po chwili dopadł go atak kaszlu.

– Jaki prezydent? Ten chuj Grzegorz Bicz? Nie chrzań, gówniaro. Ile na razie zarobiłaś?

Wstał, spojrzał na gości i rozdziawił gębę ze zdumienia. Z ust wypadł mu papieros, trącił o wystający brzuch, spadł na podziurawiony dywan.

Błyskawicznym prawym prostym prezydent złamał mu nos. Facet padł z powrotem na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. Spomiędzy palców pociekła krew.

– Tacy jak ty rozumieją tylko język siły. A ja znam ten język bardzo dobrze. Więc coś ci teraz powiem. Nie wolno…

Bach!

…krzywdzić…

Bach!

… dzieci.

Bach!

Dzieciom…

Bach!

… należy się…

Bach!

…dzieciństwo. Rozumiesz?!

– Taaak… – jęknął tatuś.

– To dobrze. – Prezydent wyjął portfel, wybrał jedną z dziesięciu kart kredytowych i wręczył oniemiałej dziewczynce. – Nie bój się, mała. Będziemy monitorować, czy twoje potrzeby są zaspokajane.

Znów stanął nad zakrwawionym mężczyzną. Postawił stopę na jego dygoczącym ciele, wyprostował się, uniósł głowę.

– Nareszcie. Chwila relaksu – wyszeptał z przymkniętymi oczami.

 

 

Koniec

Komentarze

Masz dar lekkiego pióra. Zgrabnie napisane, styl i narracja na najwyższym poziomie. Postać Grzegorza Waldemara Bicza skojarzyla mi się z...premierem Rosji; taki co to niby spokojny i opanowany, ale wewnątrz go "rozrywa" i musi siła zareagować na siłę - pod przykrywka szczytnego celu, aby dać upust swoim emocjom.:) . A podłoże leży w niezbyt przyjemnym dzieciństwie! Ale mogę się mylić :).
pozdrawiam

Miało 10 do 12 lat,
Premier Rosji (obecny) to po różnych szkoleniach jest, to i kamienną twarz potrafi zachować. Mnie sie z nim nie skojarzyło.
Oj..jakby pięknie by było... Prawie się rozmażyłam, nieładnie.
Odemnie 5, bo mi się podobało.

Tak, mi też się podobało. Bardzo przyjemne opowiadanie.

Śmieszne, przeczytałem z przyjemnością :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Interesujące, bardzo interesujące podejście do tematu. Skłania do rozważań, ile czasu upłynęłoby, nim by sie ten system? sposób? Zdegenerował. Zastanawiam się nad mocną trójką albo słabą czwórką.

Lekko napisane, nieco ironiczne, przeczytałem z zainteresowaniem. Ode mnie 5.

Az się prosi powiedzieć: "Chcę więcej!". Bardzo dobre.

Nowa Fantastyka