- Opowiadanie: szoszoon - Obóz#2

Obóz#2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obóz#2

Do izolatki z nim! – krzyknął ktoś z tłumu.

 

– Sam się tam zamknij, Noah – odezwał się z inny głos – ten tu, to jak na razie ostatni z nas! Jest tak samo zagubiony, jak my na początku, więc dlaczego chcesz się nad nim znęcać?

 

Niski i krępy mężczyzna o imieniu Noah, jeden z tych, którzy wyprowadzili Izaaka na zewnątrz,zawahał się nieco i spojrzał spode łba na murzyna.

 

– Joe – z tłumu odezwała się wysoka, ciemnowłosa kobieta – co z nim zrobimy?

 

Wielki murzyn westchnął niczym parowóz i zmarszczył czoło.

 

– Wychodzi na to, że to faktycznie ostatni z nas.

 

– Więc…? – W oczach kobiety tliła się ciekawość. Nowy okazał się jednym z nich i w tej sytuacji ciążyła na nich odpowiedzialność za obrażenia, jakie mu sprawili. Oni poznali się wcześniej i w okolicznościach o wiele spokojniejszych. Swoją obecność w tym miejscu odkryli niemal równocześnie, każdy pojedynczo i osobiście a potem wszyscy razem. Aż bała się pomyśleć, co ten biedak musiał przeżywać, kiedy obudził się w tym świecie post – Apokalipsy! A oni go pobili i uwięzili niczym łotra!Cóż mieli na swoje usprawiedliwienie oprócz przesadnej ostrożności?

 

– Chwileczkę! – Izaak postanowił zabrać głos w swojej sprawie – może ktoś mi powie, co tu się dzieje?

 

Joe westchnął ciężko i powiódł spojrzeniem po zgromadzonych.

 

– Ktoś wie? – zapytał wodząc wzrokiem po pozostałych.

 

Cisza, jaka zapanowała wśród zgromadzonych, przybiła Izaaka całkowicie. Tłum powoli zaczął się rozchodzić. Nikt nie przeprosił ani nie podał mu ręki. Pozostała przy nim jedynie kobieta i Joe.

 

Nadal nic nie wiedział.

 

Wielki Joe, jedyny jak na razie murzyn, jakiego dostrzegł wśród zgromadzonych, uwolnił mu ręce.

 

– Przepraszam – wytłumaczył niemal serdecznie – środki ostrożności. Wszyscy tu zdążyliśmy się już poznać, a ty pojawiłeś się jak zjawa! Musieliśmy…

 

– W porządku – przerwał mu masując opuchnięte nadgarstki – wyjaśnij mi tylko proszę, dlaczego obraliście sobie mnie za wroga publicznego?

 

– Jakiś czas temu obudziliśmy się w tym upiornym miejscu – ruchem ręki wykonał szeroki łuk ponad ruinami – zagubieni i bezradni. Z czasem dołączali kolejni zagubieni, każdy tak samo zdziwiony i pozbawiony pamięci. Każdy w innym miejscu. Ustanowiliśmy coś na kształt samorządu i teraz próbujemy tu żyć.

 

– Jak rozumiem nie jest za spokojnie?

 

– Skąd wiesz? – przenikliwe spojrzenie Joe'go zmroziło mnie na wskroś.

 

– Zrozum… jestem programistą gier i….

 

Joe klepnął Avrama po plecach.

 

– Hmm… – mruknął dobrotliwie. – Tak to właśnie wygląda. Jak gra, w której uczestniczymy bezwolnie.

 

Gdy Avram mógł już przyjrzeć mu się spokojnie i z uwagą, Joe wydał się wielkim, spokojnym człowiekiem, który najchętniej spędziłby resztę życia w Mc'Donaldzie opychając się Bic Macami.

 

– Powiedz mi, kim ona jest?

 

– Sam ją o to zapytaj – odparł uśmiechając się. Odwrócił się i oddalił w kierunku uchylonych drzwi pozbawionego okien, wielkiego magazynu. Kobieta poszła za nim.

 

Znowu zaczął analizować sytuację. Stwierdził, że wszyscy są podobnie ubrani, jakby stanowili oddział albo grupę zadaniową. Przedział wiekowy wahał się w granicach dwadzieścia pięć do trzydzieści pięć lat. Jak dotąd nigdzie nie zauważył starszych albo dzieci. Sugerowałoby to, że zostali wyselekcjonowani.

 

Postanowił udać się za swoim oswobodzicielem. Wyszedł z hangaru i przeszedł szeroki plac. Naprzeciwko znajdował się kolejny, nieco niższy budynek. Gdy jednak wszedł do środka, oczom jego ukazało się wnętrze olbrzymiej hali poprodukcyjnej, przypominającej hangar dla samolotów transportowych.

 

Pod ścianami znajdowały się legowiska zrobione z czego popadło: starych koców, wypchanychszmatami foliowych worków czy styropianu . – Zapewne to ich schronienie – pomyślał. Pośrodku stał sklecony z drewnianych pudeł stół i kilkanaście transporterów służących za krzesła. Na jednym z nich siedziała znajoma kobieta, przyglądając mu się uważnie. Od razu zwróciła jego uwagę, choć okoliczności nie sprzyjały nawiązaniu poprawnych relacji. Była wysoką, szczupłą brunetką o oliwkowych, bystrych oczach. Poruszała się zwinnie i zdecydowanie. Jednocześnie całość jej ekspresji, jak to lubił określać w odniesieniu do interesujących go kobiet, emanowała spokojem i opanowaniem.

 

– Można? -Zapytał wskazując na transporter obok.

 

Przytaknęła głową.

 

– Izaak – rzekł podając rękę.

 

– To już wiem. Jestem Lynn – odparła krótko.

 

– Wszystkich tak traktujecie? – zapytał masując obolałą szczękę.

 

– Nie, przebudziliśmy się tu… chyba tak to można nazwać?

 

– Przebudzeniem? Tak, zdecydowanie koszmarnym przebudzeniem.

 

– No więc przebudziliśmy się niemal w tym samym momencie, tylko ty pojawiłeś się po tak długim czasie.

 

– Jak długim? – Avram postanowił zebrać jak najwięcej faktów. – Ile już tu jesteście?

 

– Nie wiem… trudno policzyć – zawahała się na chwilę. Kilkanaście dni, może dwa tygodnie.

 

Avram zamyślił się. Dlaczego pojawił się jako ostatni, tak długo po pozostałych?

 

– Chodź! – powiedziała, energicznie wstając. – Pokażę ci obóz. Trzeba też zorganizować ci jakieś legowisko.

 

Wyszli z budynku i przeszli przez plac, kierując się ku jego zachodniemu narożnikowi. Betonową nawierzchnię pokrywał piach i kurz, którego tumany wzniecane przez porywiste podmuchy gorącego wiatru, wdzierały się do oczu i pod ubrania. Słońce paliło niemiłosiernie. Od każdego znarożników placu odchodziła szeroka aleja.

 

– Wygląda mi, że było tu jakieś lądowisko a tymi ulicami transportowano tu materiały…

 

Lynn skinęła głową.

 

– Jak dotąd nie sprawdziliśmy wszystkich pomieszczeń, ale większość stoi opuszczona i otwarta. Tylko jedno wejście jest zamknięte i zdaje się prowadzić gdzieś w głąb pod powierzchnię.

 

– To musiał być wielki kombinat – orzekł. Zamilkł, gdy dotarli do kolejnego budynku, nie weszli jednak do środka.

 

– Są tu ludzie różnych narodowości i kontynentów – wyjaśniła – zebrali się razem w grupy, porozumiewają się po swojemu. Nie wszyscy znają angielski, ci akurat to Azjaci. Ale są też Latynosi, kilkunastu Aborygenów i Maorysów. Trzymają razem, choć nikt nikomu nie wchodzi w drogę.

 

– Ciekawe – pokiwał głową. Kiedy przechodzili obok kolejnego budynku, Avram dojrzał w cieniu siedzącego samotnie mężczyznę. Długie blond włosy opadały luźno na kurtkę, jednak oczy skrywały się za okularami przeciwsłonecznymi, choć Avram dałby sobie uciąć rękę, że ten powiódł za nim wzrokiem a nawet przelotnie się uśmiechnął.

 

– Kto to? – zapytał, równając krok z Lynn.

 

– Nie mam pojęcia – wzruszyła ramionami. – Jest jednym z pierwszych przebudzonych, jeśli nie pierwszym w ogóle. Mówi jakimś dziwnym, całkowicie niezrozumiałym językiem i trzyma się całkiem na uboczu, chociaż kiedy zbieramy się wspólnie, zawsze się pojawia i obserwuje nas.

 

– Może to jakiś… Fin? – Avram obejrzał się przez ramię, ale mężczyzny już nie było.

 

– Albo Polak – podsunęła Lynn. – Moja babka urodziła się w Polsce i opowiadała, że ich język był dla niej niemożliwym do opanowania. O, ci tutaj mają chyba na zbyciu jakiś koc – wskazała na grupkę Indian. Ci pomachali i uśmiechnęli się przyjacielsko, zapraszając do siebie. – Zapytajmy.

 

C.D.N.

Koniec

Komentarze

Dawaj dalej. Proponuję wstawić wszystkie części, jeżeli już masz całość.

Trochę tego jeszcze będzie i myślę, że dla czytelników lepiej, jak będzie po łatwym do połknięcia kawałku. Chyba można tak...?

Można, można.
Jeśli można Ci coś doradzić, to --- nie spiesz się ponad miarę. Dlaczego?
Moja babka urodziła się w Polsce i opowiadała, że ich język był dla niej niemożliwym do opanowania.
Ich język był dla niej niemożliwym do opanowania. Po co tak skomplikowanie? Żeby ładniej było? Nie jest... Moja babka urodziła się w Polsce i opowiadała, że ich język (...). Co to znaczy? Że rodzice babki nie byli Polakami, córka urodziła się im, gdy przebywali / czasowo mieszkali w Polsce. Inaczej stwierdzenie: ich język (...). nie ma sensu. Ale, jeśli byli Polakami, wtedy nie ma sensu druga część zdania. To musi być jasne, to musi być albo powiedziane, kim byli pradziadkowie, albo zręcznie podpowiedziane, zasugerowane w kontekście. Poza tym --- zgrabniej napisane. Na przykład: moja babka, urodzona w Polsce, wspominała, że nie mogła nauczyć się języka, taki był dla niej trudny. Poza tym gramatyka i składnia. Ich język odsyła do domyślnych a nieobecnych w zdaniu Polaków, nie do Polski.
Przemyśl to. I nie chodzi o to jedno zdanko.

Widzę pośpiech, pośpiech widzę. Kilka razy, zarówno w tej części, jak i poprzedniej, brakuje spacji lub zostają słowa, które znaleźć się nie powinny, jakbyś zmienił koncepcję w trakcie pisania.

Ale ogólnie ciekawa koncepcja z tym wrzucaniem krótkich części, bo to zdecydowanie wzmaga zainteresowanie czytelnika. Pytanie tylko, czy jak zapoznamy się z całością, nadal będziemy zainteresowani. Poczekamy, zobaczymy.

Nowa Fantastyka