- Opowiadanie: Fasoletti - Wściek

Wściek

Opowiadanie ukazało się ładnych kilka lat temu w 38 numerze Grabarza Polskiego. Tekst dość ostro jedzie po motywach religijnych, więc jeśli kogoś oburzają takie rzeczy, uprasza się nie czytać. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wściek

I

 

– Nie! Nieeee! Nieeeeeeeee! – Potępieńczy skowyt, który wyrwał się z gardła siostry Leokadii sprawił, że posilającym się właśnie zakonnicom krew stężała w żyłach.

Z przerażeniem w oczach patrzyły, jak niewiasta spada ze stołka, i spazmatycznie wymachując rękoma, zaczyna tarzać się po podłodze. Z jej ust bryzgnęła gęsta, szarozielona ciecz.

Matka przełożona pierwsza wyszła z szoku. Padła na kolana przed wiszącym w jadalni krzyżem, wzniosła ręce ku niebu i donośnym głosem jęła recytować wszystkie litanie oraz modlitwy jakie tylko znała. Jej podopieczne uczyniły to samo. Leokadii w niczym to jednak nie pomogło.

Nadal dygotała jak w malignie, a w przerwach między napadami mdłości wykrzykiwała bluźniercze oszczerstwa pod adresem Najwyższego. Dopiero po kilkunastu minutach, utaplana we własnych wymiocinach, blada jak ściana, legła bez czucia pod stołem.

Przeoryca zmarszczyła czoło. Pierwszy raz w życiu widziała opętanego człowieka, a co najgorsze, ten człowiek był członkiem jej zgromadzenia. Postanowiła działać. Zawołała podopieczne i nakazała, by Leokadię zataszczono do nieużywanej celi i przypięto do łóżka najmocniejszymi łańcuchami, jakie tylko uda się znaleźć. Sama zaś powoli poczłapała pod ołtarz, przed którym położyła się krzyżem. Mamrocząc pod nosem modlitwy przygotowywała się do rytuału wypędzenia diabła z ciała nieszczęsnej niewiasty. Co prawda nie miała bladego pojęcia w jaki sposób należy odprawić egzorcyzmy, ale postanowiła polegać na swojej głębokiej wierze i darze przekonywania.

 

II

 

Dwie młode zakonnice, ściskając w spoconych dłoniach  gruby łańcuch zerwany z ogrodzenia otaczającego klasztor, na paluszkach podchodziły do nieprzytomnej Leokadii. Ta zmieniła się nie do poznania. Jej twarz pokryły ropiejące rany, tłuste czerwie wypełzały z nosa i lgnęły do pognitych dziąseł, a na zdeformowanym czerepie, w przerzedzonych włosach ogromne wszy uwiły gniazda. W dodatku bił od niej taki odór, że niewiastom żołądki podchodziły do gardeł. Jedna nie wytrzymała. Paw, którego niespodziewanie wypuściła z klatki, efektownie wzniósł się w powietrze, by po chwili spaść wprost na głowę opętanej. Mniszka odzyskała przytomność. Poderwała się z łóżka, po czym krokiem paralityka ruszyła na oniemiałe z przerażenia kobiety. Nim zdążyły choćby pierdnąć, z szyderczym uśmiechem wbiła im ręce w klatki piersiowe. Powykręcanymi palcami szarpała wnętrzności, delektując się smakiem bryzgającej na wszystkie strony krwi. Ostatnią rzeczą jaką pechowe siostry ujrzały przed śmiercią, były ich bijące jeszcze serca, miażdżone czarnymi jak piekło zębami.

Pozostałe zakonnice, które z korytarza obserwowały zajście, wpadły w panikę. Szlochały jak małe dziewczynki, biegały po schodach z góry na dół, lub, straciwszy wpierw czucie w zwieraczach, padały zemdlone w kałuże ekskrementów.

Jedynie Matka przełożona zachowała na tyle zimnej krwi, by zatrzasnąć drzwi celi i założyć kłódkę na skobel. Następnie, omijając oszalałe podopieczne, udała się do głównej kaplicy. Tam, zajęta modlitwą, szukała pocieszenia w Jezusie Chrystusie, spoglądającym na nią z ogromnego obrazu wiszącego nad ołtarzem. W oczach Zbawiciela był taki spokój, taka dobroć i tyle miłości, że Matka przełożona aż westchnęła.

– Ah, Panie, gdybyś ty, w swym majestacie zstąpił tu do nas, ten pomiot piekielny na sam twój widok pierzchnąłby z ciała nieszczęsnej Leokadii!

I wtedy stał się cud. Chrystus, od którego zaczął nagle bić oślepiający blask, przemówił.

– Matko przełożona! – grzmiał donośnym głosem. – Matko przełożona! Jest wyjście! Sprowadź do klasztoru ojca Nataniela! Tylko on tutaj poradzi! To stary, ale doświadczony egzorcysta! W nim jedyna nadzieja! W nim jedyna nadzieja. W nim jedy… – słowa Jezusa stopniowo cichły, jakby dochodziły z odjeżdżającego powozu.

Matka przełożona ocknęła się na podłodze. Czy to był jedynie sen, czy też Syn Boży faktycznie udzielił jej rady? Nie miała czasu by się nad tym zastanawiać. Postanowiła, że jak najszybciej musi skontaktować się z ojcem Natanielem. Słyszała o nim wiele sprzecznych opinii. Jedni powiadali, że od ciągłego biegania za duchami, demonami i wampirami oszalał, inni wręcz przeciwnie, że to człek światły, bogobojny i szlachetny.

Jednak bez względu na to czy okazałby się niedorozwiniętym szajbusem z obsesją niszczenia mocy piekielnych, czy też typem rycerza o złotym sercu, Matka przełożona nie miała wyboru. Udała się do swojej celi, pośpiesznie napisała telegram i w trybie pilnym wysłała do klasztoru, który wedle tego co mówiono, był bazą wypadową egzorcysty.

 

III

 

O ojcu Natanielu można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że wyglądał jak ksiądz. Brudny, zarośnięty, odziany w potargane łachmany, przypominał raczej pijaka spod karczmy, niż sławnego na całą okolicę pogromcę zła. Towarzyszył mu kilkunastoletni wyrostek – Pietrek, aparycją w niczym nie ustępujący swemu mentorowi. Był tak samo umorusany, tyle, że dla odmiany krówskim łajnem. Chodził boso, jakby chciał pochwalić się całemu światu rzepami wyrastającymi z pomiędzy palców stóp. Na podziurawionej koszuli, juchą jakiegoś potwora napisał: „Jezus kil ju, maderfaker”.

Na widok tej dwójki Matce przełożonej włosy na głowie stanęły dęba. Po prawdzie, to to samo stało się z łonowymi, ale zakonnica nigdy by się do tego nie przyznała. Unikała jak ognia wszystkiego, co związane było ze znajdującym się między kobiecymi nogami grzesznym narządem. Dyskretnie zatykając nos, zaprosiła gości do środka.

Ojciec Nataniel natychmiast zabrał się do pracy. Polecił Matce przełożonej, by zabrała go do jadalni, w której wszystko miało swój początek. Dokładnie zlustrował pomieszczenie, następnie nabrał na palec trochę zaschniętych rzygowin siostry Leokadii i po dokładnym obwąchaniu, polizał je. Matką przełożoną zaczęły targać wątpliwości, co do stanu psychiki egzorcysty oraz sensu wezwania go.

– Ale przecież sam Jezus mi kazał… – usprawiedliwiła się pod nosem.

Kiedy więc ojciec Nataniel polecił zaprowadzić się do celi opętanej zakonnicy, nie protestowała. Nim jednak zeszli do piwnic, stanął przed Matką przełożoną i spojrzał jej głęboko w oczy. W jego spojrzeniu było coś dziwnego, jakby fanatyzm, a może szaleństwo? Zakonnica poczuła przebiegające po plecach ciarki.

– Czy na jej włosach jawił się żel? – spytał donośnym głosem.

Zaskoczona Matka przełożona pokręciła przecząco głową, wstrzymując oddech. Natanielowi cuchnęło z ust.

– Czy nosiła pumpy, pentagramy na kornecie?! Słuchała techna lub heavy metalu?! Robiła sobie tatuaże?! – kontynuował przesłuchanie Nataniel.

Mówił z pasją, plując Matce przełożonej w twarz.

Kobieta po raz kolejny zaprzeczyła. Poczuła, że jeśli ten śmierdziel zaraz nie przestanie, bez skrupułów zwróci na niego zawartość żołądka. Odetchnęła z ulgą, kiedy poprosił o spotkanie z Leokadią.

Ruszyli pogrążonymi w półmroku korytarzami. Przodem Matka przełożona, za nią Nataniel, a na samym końcu pomocnik egzorcysty, ciągnący za sobą worek wypełniony najróżniejszymi akcesoriami służącymi do zwalczania zła: kołkami osikowymi, krucyfiksami, buteleczkami z wodą święconą, srebrnymi bełtami i masą innego niezbędnego oprzyrządowania.  

Kiedy znaleźli się w piwnicy, Nataniel skropił poświęconą wodą oszalałe zakonnice i odmówił pod nosem kilka łacińskich formuł. Niewiasty natychmiast odzyskały zmysły. Następnie kazał otworzyć na oścież drzwi celi Leokadii. Gdy to uczyniono, ku zaskoczeniu zgromadzonych wepchnął do środka swojego pomocnika, wcisnąwszy mu najpierw kołek osikowy w jedną i posrebrzany krzyżyk w drugą dłoń. Pietrek, na widok zdeformowanej, pooranej bliznami twarzy opętanej, zbladł jak ściana. Ze strachu popuścił w portki. Strużki moczu ciekły mu po nogach, ale nie zwracał na to uwagi. Ostrożnie podkradał się do wyglądającej na nieprzytomną zakonnicy. Kiedy powoli podniosła powieki i spojrzała na niego przekrwionymi oczyma, wstrzymał oddech. Niestety, napierających na zwieracze mas kałowych nie był już w stanie pohamować. Rzadki stolec bryzgnął na posadzkę dokładnie w tym samym momencie, w którym spod habitu Leokadii wystrzeliły w powietrze dwie oślizgłe, wijące się macki. Jedna oplotła szyję pomocnika i uniosła go wysoko pod sufit. Druga, zwieńczona uzbrojoną w ostre kły waginą, zerwała mu z tyłka portki i wchłonęła członka. Zaczęła pieścić go i muskać, aż stał się twardy jak drewniany bal, a kiedy wytrysnął, zagłębiła w nim zęby. Ciało młodzieńca przeszyła fala bólu pomieszanego z rozkoszą. Zaczął żałować, że zgodził się zostać uczniem Nataniela. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego stary ksiądz co rusz szukał nowych asystentów, tłumacząc, że poprzednicy odeszli, bądź postanowili działać na własną rękę. Prawda była o wiele straszniejsza. Wszyscy zginęli przez takie samobójcze zadania, jak to. Jednak ta wiedza już w niczym nie pomogła konającemu Pietrkowi. Zamknął oczy i pożegnał się ze światem, nie zwracając zupełnie uwagi na Leokadię, zaczynającą mu właśnie wyszarpywać jelita z brzucha. Przestał czuć cokolwiek.

– Na rany Chrystusa! Niechże ksiądz coś zrobi! Ona go zabije! Rozedrze jak słomianą lalkę! – wrzeszczały przerażone zakonnice.

Nataniel tylko wzruszył ramionami i zamknął celę. W całym swoim życiu pochował tylu asystentów, że śmierć kolejnego zupełnie nie robiła na nim wrażenia. Złapał za to Matkę przełożoną za ramiona. Potrząsnął nią, by się opamiętała i przestała krzyczeć.

– Co jadłyście tamtego dnia na obiad? – zapytał, gdy doszła nieco do siebie.

Popatrzyła na niego jak na wariata.

– Co jadłyście na obiad, do jasnej cholery! – krzyknął, zniecierpliwiony.

– Ziemniaki, fasolkę i marchewkę – odparła, zdziwiona tym pytaniem.  

– Jaką marchewkę?

– Czy z księdzem wszystko w porządku? – mruknęła, spoglądając podejrzliwie w rozbiegane oczy egzorcysty.

Nataniel gdyby mógł, eksplodowałby ze złości.

– Czy ja mówię po armeńsku?! – ryknął. – W jaki sposób przyrządzono marchewkę?!

– Pokrojono w kostkę i ugotowano…. – wydukała Matka przełożona.

– A dzień wcześniej?

– Identycznie…

– A dzień, dzień wcześniej?

– Też.

– To co wy, na zęby Belzebuba, codziennie to samo wpierdalacie?!

Matka przełożona zrobiła się na twarzy czerwona jak burak. Nienawidziła wulgaryzmów, ale postanowiła się nie odzywać. Nataniel najwyraźniej dostał jakiegoś napadu szału i wolała go nie prowokować. Jednak ku jej zaskoczeniu, uspokoił się.

– I pewnie nigdy nie było tu żadnych parówek, kolb kukurydzy, całych marchewek czy ogórków?

– Nigdy – potwierdziła Matka przełożona.

– A więc wszystko jasne – stwierdził. – To z całą pewnością nie szatan. Opętany, jak już mówiłem, nosi pumpy, pentagramy, kolczyki w uszach lub słucha czarnego rocka, a na jego włosach jawi się żel! Wasza podopieczna, z braku przyrządu o fallusoidalnym kształcie, nie mogąc rozładować napięcia seksualnego, dostała pospolitego wścieku macicy. Zapewne nie chciała robić tego palcami. Możliwe, że wstydziłaby się później dotykać tak skalanymi dłońmi świętych symboli.

– I co my z nią teraz poczniemy? – zafrasowała się Matka przełożona.

Nataniel zerknął na nią podejrzliwie.

– A nie mieliście świeczek?

Mniszka westchnęła głośno.

– Pochowałam wszystkie, żeby nie szerzyć tutaj rozpusty. Kazałam siostrom oświetlać cele lampkami naftowymi. To wszystko przeze mnie, to moja wina! Pan nasz, Jezus Chrystus, nigdy mi nie wybaczy! – załkała.

Egzorcysta poklepał ją po ramieniu.

– Spokojnie, jakoś temu zaradzimy. Potrzebuję tylko kilku ziół z waszego ogródka, gromnicę i beczkę tłuszczu albo smalcu…

 

IV

 

Kiedy poświęcona maść z ziół była gotowa, a gromnica i beczka z tłuszczem stały na korytarzu, ojciec Nataniel dyskretnie otworzył celę. Leokadia leżała na ziemi. Czerwonymi jak piekło oczyma wpatrywała się w sufit i głośno sapała. Dwie ogromne macki leżały zwinięte tuż obok niej. Czekały na kolejną ofiarę. Jakże wielkie było zdziwienie opętanej, kiedy zamiast kolejnego chłopca, zobaczyła wrzuconą przez Nataniela półmetrową świecę oraz beczkę wypełnioną po brzegi sadłem. Początkowo nie wiedziała, co z tymi fantami zrobić, jednak instynkt podpowiedział jej, że podłużny przedmiot umaczany w śliskiej mazi może być niezwykle pomocny w zaspokojeniu palącej wnętrzności chcicy. Poderwała się z podłogi, chwyciła gromnicę, niedbale nasmarowała tłuszczem, po czym wepchnęła sobie w ociekającą śluzem waginę. Brandzlowała się z pasją. Jej demoniczne jęki, od których włosy stawały dęba, słychać było nie tylko w klasztorze, ale i w całej okolicy. Przerażeni ludzie, nie wiedząc, co się dzieje, zabijali okna deskami, a na szyjach wieszali sobie warkocze czosnku. Zgorszone zakonnice zapychały uszy łojem.

Nataniel czekał. Już nieraz miał do czynienia z tego typu przypadłością, bardzo często występującą w żeńskich klasztorach i wiedział, co należy uczynić. Leokadia powinna masturbować się do momentu, w którym macki uschną, a narządy wrócą na swoje miejsce. Wtedy do akcji musi wkroczyć prawdziwy mężczyzna i własnym, pobłogosławionym penisem dokończyć dzieła. Z braku innego samca w pobliżu, tym kimś musiał być Nataniel. Egzorcysta w duchu dziękował Bogu za otrzymany niegdyś od nieżyjącego już przyjaciela przepis na pewne mazidło, służące do pobudzania cierpiących na impotencję buhajów. Modlił się głośno, wcierając maść w sflaczałego fiuta, przypominającego suszoną śliwkę.

Leokadia padła ze zmęczenia. Gdy macki wyrastające z jej krocza rozsypały się w pył, do celi wparował Nataniel. Jeszcze nigdy nie testował na sobie wspomagającego erekcję smarowidła i efekt końcowy przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Penis urósł do kolosalnych rozmiarów. Zwiększył swoją objętość co najmniej stukrotnie. Nabrzmiała żołądź przypominała gigantycznego arbuza. Grube jak postronki żyły oplatały prącie. Ejakulat obficie wyciekał z cewki moczowej.

Egzorcysta pałał żądzą seksu. Wskoczył na nieprzytomną zakonnicę i zaczął rżnąć ją w usta z nieludzką zawziętością. Leokadia ocknęła się. Chciała krzyknąć, ale olbrzymi członek pogromcy zła rozsadzał jej gardło, targał struny głosowe. Wydała z siebie jedynie bulgoczący charkot.

Nataniel doszedł. Hektolitry spermy wytrysnęły z jąder z siłą tak ogromną, że oczy Leokadii wyskoczyły w powietrze i pękły uderzając o strop. Z pustych oczodołów, niczym z dwóch gejzerów, wystrzeliło nasienie. Wyciekało również uszami i nosem, szkarłatne, pomieszane z mózgiem. W końcu, pod wpływem ciśnienia, głowa zakonnicy eksplodowała jak wypełniony mlekiem balon.

– Rany Boskie! – krzyknęła Matka przełożona, która postanowiła sprawdzić, czy jej podopieczna została wyleczona.

Nataniel spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Był w transie. Mazidło wywołało nieprzewidziane skutki uboczne. Stał się demonem seksu, nastawionym jedynie na kopulację. Nie myślał, nie analizował, nie potrafił się kontrolować. Ogłuszył zakonnicę ciosem w szczękę, zdarł z niej habit, po czym zaczął ją gwałcić analnie. Wykonywał coraz mocniejsze, coraz głębsze ruchy frykcyjne. Z ust Matki przełożonej wypłynął najpierw wypchnięty penisem kał, potem wnętrzności, a na końcu sperma.

Egzorcysta porzucił zmaltretowane truchło i pognał na wyższe piętra.

Mieszkańcy pobliskiego miasteczka jeszcze przez trzy dni i trzy noce słyszeli potworne wrzaski konających zakonnic. Kiedy ucichły, odważniejsi chłopi postanowili sprawdzić, co się wydarzyło.  Uzbrojeni w grabie oraz widły, wtargnęli do klasztoru. Na widok rozszarpanych niewieścich ciał i ścian ociekających wnętrznościami, wykonali szybki w tył zwrot. Przerażeni, pouciekali do domów. Żaden nie zauważył zdeformowanej postaci, która ruszyła ich śladem. 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Nie podeszło. Historia mogła być ciekawa, mogła być śmieszna, ale została zdominowana przez fizjologię.

Babska logika rządzi!

Fasoletti lubi fizjologię, płyny ustrojowe i takie tam ; ) ja odpadłem na wstępie ale sam nie wiem czemu, może podejdę jeszcze raz jak będę miał inny humor :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Wiem, ale w niektórych tekstach mi to nie przeszkadzało. Tym razem tak. Mam wrażenie, że te wszystkie płyny wepchnięte są na siłę, pod dużym ciśnieniem. IMO, szkoda, bo niektóre żarty fajne.

Babska logika rządzi!

Racja, bo to samo nie sprawdzi się w każdym tekście :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Przeczytałem i chyba pozostaje mi się zgodzić z Finklą – za dużo wydzielin.

F.S

Pojechałeś po bandzie. Kwintesencja Twojego stylu, obrzydliwe, ale czytało się dość dobrze.

Dobry pomysł pogrzebany pod hektolitrami niepotrzebnej fizjologii. Ani to nowe, ani szokujące. Jedyny efekt to wspomnienie przekombinowanych Purpurowych godów: Naga budzisz się w wielkich jajach… Prącie trzy na metr; Czarne jak w habicie ksiądz; Chłoszcze brzuch, gwałci cię na krzyżu wszelkich wiar…

Nowa Fantastyka